She Falls Apart [by Reena]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

She Falls Apart [by Reena]

Post by LadyM » Mon Jul 25, 2005 11:47 pm

To tłumaczenie już znajduję się na jednym forum, ale pomyślałam, że nie zaszkodzi zamieścić go i tutaj. Wprawdzie miałam wątpliwości, no ale zobaczymy co z tego wyjdzie. To moje pierwsze tłumaczenie, nie jest wprawdzie najwyższych lotów, ale staram się :wink:


Author: Reena
Rating: Oh, ‘R’ to be safe…
Category: Future Fic, Maria&Michael
Summary: A few years into the future, Maria makes a decision that changes everything for everyone. Seven years later, it comes back to haunt her.
Spoilers: Some early Season 2 spoilers
Disclaimer: These are not my characters. Just borrowing for fun. Metz/WB owns them.
Author's Notes: This is a big, fat, angsty “little” story. Parts of the story were borrowed from other amazing fics posted on the board. I’ve “borrowed” Donna’s ‘Maria-tying-her-shoelaces’ painting from “Souls Divided” (hope ya don’t mind…) and the fairy reference…that too. Oh, and charliej having Liz smoke because it was perfect. Whatever I left out…tell me. Got to give credit where it’s due…And, of course, my beta-reader Tim who honestly made this story what it is…Thanks…

Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać oryginał, zapraszam pod ten adres http://www.roswellunderground.com/shefallsapart.html

Komentarze mile widziane :D


SHE FALLS APART

część 1

Powinnam odpoczywać. Potrzebuję odpoczynku. Ale nie potrafię. Zamiast tego leżę tutaj, z otwartymi oczami, i myślę tylko o tym jak bardzo chcę, aby moje życie wróciło do normy. Zawsze się tak zachowuję, gdy jego nie ma. No cóż, wyjeżdża na swoje co pół roczne „pielgrzymki winy”, jak ja to nazywam. Ale muszę to uszanować. Zaakceptowałam go wraz ze wszystkimi wadami, kiedy go poślubiłam, i on dał mi do zrozumienia, że to jest coś, co musi robić. Tak, więc dwa razy w roku, świruję, kiedy go nie ma.

Na dodatek, niepokoi mnie pacjentka. Dwa dni temu przywieziono nam matkę i córkę potrącone w wypadku, kierowca uciekł z miejsca zdarzenia. Matkę, Lauren Barrett, zabrałam na izbę przyjęć, natomiast moja przyjaciółka zajęła się jej córką. Mała radzi sobie zaskakująco dobrze... Myślałam, że było z nią gorzej, ale Liz mówi, że szybko wraca do zdrowia. Lauren wciąż nie otworzyła oczu. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego chcę, żeby z tego wyszła. Już wcześniej traciłam pacjentów, ale coś w niej krzyczy do mnie. Może to dlatego, że jest mojego wieku... Nie wiem. Jest już po operacji. Chcę tylko, żeby z tego wyszła.

Godzina. Mam godzinę zanim wrócę na piętro, i zacznę obchód. Lauren będzie pierwsza, po niej jej córka. On jutro wraca do domu. Jutro będzie lepiej. Po prostu chciałabym, aby zapomniał o tym wszystkim. O poczuciu winy za zniszczenie tej kobiecie życia. Rozpaczliwie chcę mu powiedzieć, że nic nie poradzi na to, kim jest, ale on jest niedostępny. Chce naprawić to, co się stało. Siedem lat temu.

Wiem, że mnie kocha. I zawsze do mnie wraca. Chcę tylko, aby pozwolił mi z sobą pojechać, kiedy ją odwiedza. Tylko, żeby ją zobaczyć. Cokolwiek się dzieje przez tych kilka dni, zachowuje to dla siebie. Kiedy do mnie wraca, jest po prostu moim mężem. Może dlatego nie wtrącam się w to. Na kilka dni w roku, wyjeżdża, aby stać się na nowo kimkolwiek był w przeszłości. Jeśli to jest to, czego potrzebuje, aby dalej żyć, daję mu to. Kocham go wystarczająco, aby pozwolić mu na to. Bo ostatecznie, on jest ze mną.

Cholera! Czy oni nigdy nie pozwolą się wyspać?

„Dr Guerin, pani pacjentka się obudziła.”

* * * * *

Samolot powrotny do domu jest jedynym ukojeniem, jakie znajduję w tych podróżach. Dlaczego je podejmuję, nie wiem... no dobra, wiem. Ale czekam na dzień, kiedy nie będę czuł potrzeby wracania do Roswell i spotkania się z nią. Tylko, żeby się upewnić, czy sobie z tym radzi. Z powodu tego, co jej zrobiłem. Co jej zabrałem. Dzięki Bogu Katie nie wtrąca się w te podróże. Nie mam serca mówić jej, jakie to uczucie widzieć ją, jej oczy, przypominające mi, co kiedyś było.

Mimo tego, radzi sobie coraz lepiej. Na początku było jej ciężko to zaakceptować. Wszystkim nam było ciężko zaakceptować. Ale jakoś zdołaliśmy dojść do siebie. Jest teraz mężatką. Właściwie, jest mężatką od dwóch lat i on jest dla niej dobry. I w pewnym sensie ma syna. Jego syna. I on pozwala jej być dla siebie matką. To sprawia, że jest szczęśliwa i miło jest ją widzieć taką, jaką znałem ją przez te wszystkie lata.

Wciąż nie mogę uwierzyć, że minęło już siedem lat od tamtego momentu. Wiem, że Max, Liz i Iz myślą, że zwariowałem, robiąc to. Cóż, Liz chyba najlepiej rozumie. Zawsze tak było. Z jakiegoś dziwnego powodu, ona i ja dogadujemy się bardzo dobrze. Powiedziałbym, że znam ją prawie tak dobrze jak Maxa. Zaproponowała, że tym razem pojedzie ze mną, ale nie mogę mieć jej tam ze sobą. To jest mój czas z nią. Pamięć o rzeczach, jakimi były, kiedy wszyscy byliśmy szczęśliwi.

W jaki sposób czas się załamał, wciąż nie wiem. Dlaczego do tego doszło... ponieważ byłem Drugim. Pamiętam, jak powiedziałem Maxowi, że tylko bycie tym, kim jestem... sprawi jej ból. Miałem rację. Słowa wciąż czasami dźwięczą w moich uszach. Moje życie skończyło się tamtej nocy. Powinienem od razu wiedzieć, że coś jest nie tak. Nasedo wyglądał prawie... współczująco.

„Przykro mi, Michael. Maria nie żyje.”

Umarłem tamtej nocy. I trwałem w tej matni przez cztery lata.
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Mon Jul 25, 2005 11:54 pm

Chwila....... Czy mi się zdaje czy tez aby napewno Michhael myśli, że Maria umarła podczas gdy ona żyje? Początek podoba mi się... Zaciekawiło mnie, według mnie tłumaczenie dobre. Podoba mi się, czekam na ciąg dalszy... :)

User avatar
Emila
Nowicjusz
Posts: 104
Joined: Sun Feb 13, 2005 8:54 pm
Location: Bydgoszcz

Post by Emila » Tue Jul 26, 2005 9:04 am

To jest najlepszy ff Candy jaki czytałam.Naprawdę warto go przeczytać.A ile razy się na nim wzruszyłam :cry: .LadyM nie bądź taka skromna,bo naprawdę idzie Ci świetnie,doskonale wyrażasz uczucia Guerina i De Luci.

P.S.:Czekam z niecierpliwością kiedy dodasz następną częśc na Komnacie.
"Now you're flirting with death
you think then the hurting will stop
But your life is so damn precious
and has only just begun"...

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Tue Jul 26, 2005 10:19 am

Dobre, dobre. Lubię Michaela, który myśli i czuje, lubię, kiedy patrzymy na wydarzenia jego oczami. Poznaje go jakby na nowo, inaczej niż poznawałm go w serialu. A to pomaga mi się do niego zbliżyć.

Sama historia bardzo ciekawa, choć dziwnie przygnębiająca i smutna. Ten tytuł nie zapowiada niestety zmiany klimatu. Michael ożenił się z kochającą go kobietą. Czy i on ją kocha? Czy tam gdzie wraca, jest Maria? Czy i ona ułożyła sobie życie? Czy ta śmierć przed wieloma laty była tylko wybiegiem? Co się dzieje z Marią? Czy jest chora? Dlaczego Michael "zmusza" się do tych podróży? Tyle pytań ciśnie się na usta... Czekam na rozwinięcie akcji, bo chcę się tego wszystkiego dowiedzieć.
Proszę tylko na szybko o dwie informacje- ile częsci ma ten ff i czy dobrze się kończy?

LadyM, tłumaczenie bardzo przyzwoite. To chyba jednak nie jest Twój pierwszy raz :wink:
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Jul 26, 2005 11:34 am

Ooo. Nowe tłumaczenie. I to Candy, czyli coś, czego nam tu trochę brakuje... :wink:

Tak, upłynęło siedem lat, a Michael mówi o czteroletniej matni... co z pozostałymi trzema latami? Co się stało tamtej nocy, co było nie tak? Coś mi się tu nie podoba, i to zdecydowanie mi się nie podoba. Michaelowi też chyba coś się nie podoba... Tak, tak, Caroleen, też mam wrażenie, że śmierć przed laty była wybiegiem... albo była naprawdę w pewnym sensie.

Cóż, tłumaczenie jest świetne, więc czekam na dalsze części. Nie ja jedna, jak widać... :wink:
Image

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Tue Jul 26, 2005 6:44 pm

O jejku, a jednak się podoba :) Jak mnie to cieszy :wink:
Kilka kolejnych części dodam szybciej, żeby wyrównać z częściami na komnacie.
Proszę tylko na szybko o dwie informacje- ile częsci ma ten ff i czy dobrze się kończy?
Szczerz mówiąc, to nie są one wszystkie ponumerowane :oops: , na razie przetłumaczonych jest chyba 11, a do końca jeszcze kawałek.
Caroleen, nie wiem czy powinnam tu pisać o zakończeniu, to dopiero 1 część 8)



część 2

Ledwie pamiętam jak się tu znalazłam. Całe moje ciało jest obolałe, a otworzenie oczu wydawać by się mogło najtrudniejszym zadaniem. Ktoś był przy mnie i potem nagle wyszedł. Zajęło mi kilka sekund uświadomienie sobie, że znajduję się w szpitalnym łóżku. I teraz panika, tak zaciekła, infekuje mnie. Muszę wiedzieć-

„Witaj, Lauren. Cieszę się, że się obudziłaś! Martwiłam się o ciebie. Tak przy okazji, jestem Dr Guerin.”

Guerin. Czy ona właśnie powiedziała Guerin? Oddychaj. O Boże-

„Moja córka. Czy ona... to znaczy, czy coś...” Boże, jeśli coś stało się Fistaszkowi..

„Wszystko z nią w porządku. Martwiliśmy się o was obie, ale twoja córka robi znakomite postępy. Jest szczęściarą. Dr Evans doskonale się nią opiekuje.”

Znowu mogę oddychać. Boli, ale to nie ma znaczenia. Nic jej nie jest. Nic jej nie jest. Nic jej nie jest.

„Lauren, wszystko w porządku?”

Nawet nie zdałam sobie sprawy, że zaczęłam szlochać. W końcu zdobyłam się na wymamrotanie niewyraźnego „tak”. Dlaczego ja tu jestem?

„Twoja córka musiała odziedziczyć „gen szczęścia” po tobie. W twoim przypadku istniało pewne ryzyko, ale operację przeszłaś celująco.”

Zaczęła tłumaczyć, co mi się stało: kilka złamanych żeber, skaleczenia, zadraśnięcia, tego typu rzeczy. Martwili się o wstrząs mózgu i powiększoną śledzionę. Obawiali się, że będą musieli ją usunąć, stąd operacja. Jest nienaruszona. Trudno jest mi się skupić na tym, co mówi. Pomiędzy myślami o moim dziecku i słowami „Guerin” i „Evans”, ogarnia mnie panika.

W końcu zerknęłam na jej lewą dłoń. Obrączka ślubna. Czuję łzy zbierające się w moich oczach, ale wiem, że nie zacznę płakać. Nawet nie wiem, czy to ten sam „Guerin”, ale nie słyszałam tego nazwiska przez siedem lat. I Evans?

“Nie martwię się o siebie, Dr Guerin. Przepraszam. Chcę tylko wiedzieć, co z moją córką.” Jego córką.

Uśmiecha się do mnie. Jest dość ładna. „Oczywiście. Przyślę Dr Evans, żeby powiedziała ci, co u niej i może, jeśli jest gotowa, mogłaby cię odwiedzić. Przykro mi, ale będę musiała zatrzymać cię w szpitalu na jakiś czas. Dużo przeszłaś, musisz nabrać sił. Teraz, chciałabym zrobić ci parę badań, jeśli nie masz nic przeciwko.


*****


Maria. Dwa dni temu na izbę przyjęć przywieziono z wypadku matkę i córkę, i podczas gdy Katie wzięła matkę, ja zajęłam się córką. Michaela. I mogłabym przysiąc, że ona jest podobna jak dwie krople wody do młodszej Marii. Usta-motor i ta cała reszta. Albo może chciałabym, żeby była, bo to by znaczyło, że Maria wciąż żyje. Że nie umarła. Że wszyscy nie straciliśmy części nas samych tamtej nocy.

Może to tylko dlatego, że wiem, że Michael jest teraz u Amy, na swojej „pielgrzymce winy”, jak to Katie nazywa. To zabawne, jak ona w pewien sposób wypełniła pustkę po Marii w naszym życiu. Właściwie to Michaela, Maxa i moim. Poznałam ją w szkole medycznej, była w mojej grupie. Nie wiem, co takiego w niej było, ale natychmiast się zaprzyjaźniłyśmy. Ona nie jest Marią, wiem. Nie jest tak naprawdę jak Maria. Z wyjątkiem tego, że potrafi postawić na swoim w kłótniach z Michaelem. Ale Max też to poczuł. Było w niej coś charakterystycznego. To zabawne jak długo zajęło jej poznanie Michaela. Ale po tym jak wrócili, on wciąż był cieniem człowieka. Znowu zatracił się w sobie. Max i ja nie mogliśmy do niego dotrzeć przez pewien czas. Max nie mógł temu zaradzić.

„On dużo przeszedł Liz. Stracił Marię i swoją rodzinę, jest po prostu zagubiony. Dojdzie do siebie. Ale teraz, musi być sam.”

Boże, Michael dużo przeszedł. Śmierć Marii. Wciąż boli wypowiadanie tych słów. Potem powrót do domu i walka z kosmitami. To było coś, czego w pewien sposób oni wszyscy oczekiwali. Maria zginęła przez Skórów. Ostrzeżenie dla Michaela. Więc, kiedy przyszedł czas, aby walczyć z nimi na rodzinnej planecie, już nie chodziło o ich „przeznaczenie”. To była zemsta. Alex, Kyle i ja zostaliśmy umieszczeni w bezpiecznym miejscu, po tym jak usłyszeliśmy o Marii. Nawet nie mogliśmy być wtedy razem. Nasedo i Valenti po prostu odciągnęli nas od nich.

Wiem, że to było dla naszej ochrony i przynajmniej było nas troje. Ale ja potrzebowałam Maxa i Isabel i Michaela... i nawet Tess. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Ale nie mogliśmy być razem, nie byliśmy. Jak można stracić jedną z najważniejszych osób w twoim życiu i nie móc jej właściwie opłakiwać? Jak dać sobie z tym radę? Max powiedział mi, że Michael spędził cały ten czas z Nasedem. Jego jedynym wyjaśnieniem było, „człowiek we mnie umarł, Max.”

Obiecałam Maxowi, że rzucę palenie, ale nie potrafię. Przynajmniej palę tutaj, przez większość czasu, na dachu szpitala. Widok Kaeli naprawdę przywołało dawne wspomnienia. Dobre i złe. Maria i ja przebierające się w ciuchy jej mamy-

„Hej, wiedziałam, że cię tu znajdę...”
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Tue Jul 26, 2005 8:01 pm

Świetne... Bardzo mi sie podoba :) A jednak Maria nie żyje :( Albo oni tylko myślą, że ona nie żyje, a w rzeczywistości jest inaczej... Cóż to zobaczymy dopiero jak opowiadanko bedzie zbliżac sie do końca jak podejrzewam. To do zobaczonka i czekm niecierpliwie na kolejna część

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Wed Jul 27, 2005 9:56 am

LadyM, pytałam o zakończenie, bo potrzebuję teraz raczej optymizmu w moim życiu i nie czuję się na siłach czytać ff o dratmatycznym końcu 8)

Zdziwiłam się dalszym rozwojem akcji. Ale jednocześnie zapaliła się we mnie jakaś iskierka- może jednak nie będzie to tak przygnębiające jak myślałam? Michael odwiedza Amy, a nie Marię. Maria żyje. Wszyscy za nią tęsknią. Niezły początek :wink:
Tylko dlaczego Liz nie poznaje Marii? I skąd wie, że ona urodziła córkę Michaela? No i jak dalej potoczy się sytuacja z Katie?

Dziękując za tłumaczenie, proszę szybciutko o kolejną cześć :cheesy:
Image

User avatar
Emila
Nowicjusz
Posts: 104
Joined: Sun Feb 13, 2005 8:54 pm
Location: Bydgoszcz

Post by Emila » Wed Jul 27, 2005 10:08 am

Ojj caroleen powiem Ci tylko tyle,że już nie raz baardzo wzruszyłam się czytając ten ff.
"Now you're flirting with death
you think then the hurting will stop
But your life is so damn precious
and has only just begun"...

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Wed Jul 27, 2005 1:19 pm

Boże, śliczne opowiadanie i w dodatku o moich cukiereczkach ! :cmok:

Co oczywiście nie zmienia faktu, że cięzko mi się czyta takie rzeczy- nie dość ,ze sama - wciąż - od nowa przeżywam śmierć ukochanej osoby , to jeszcze czytam o tym i piszę...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Thu Jul 28, 2005 8:04 pm

Bez zbędnych ceregieli :wink:



część 3 (troszkę dłuższa od dotychczasowych)

Aha! Partner w zbrodni.

„Mogę jednego?” Liz mnie zabije. Obiecała Maxowi niezliczoną ilość razy, że przestanie palić i nawet prosiła mnie, żebym ją pilnowała.

“Taa.” Wydaje się być daleko stąd. Może myśli o Marii.

„Lauren się obudziła.” Liz się uśmiecha. Czuła się tak samo w związku z Kaelą, jak ja z Lauren. Z jakiegoś powodu, obie czułyśmy potrzebę uratowania ich. „Jak tam Kaela?” Nie widziałam jej po tym jak opuściłam Lauren. Próbowałam znaleźć Liz i kiedy nie było po niej żadnego śladu, wiedziałam gdzie sprawdzić. Dach jest naszym specjalnym miejscem, gdzie możemy być wolne... i palić. Liz mówi, że to pozostałość po jej starym pokoju w Roswell. Ja po prostu uwielbiam być na powietrzu.

Liz się śmieje. „Radzi sobie zdumiewająco dobrze. I do tego niezła z niej gaduła. Chyba mogę zabrać ją do matki, jeśli z nią w porządku?”

„Tak. Ucieszyłaby się. To jedyna rzecz, o jaką się troszczy. Myślę, że nawet mnie nie słuchała, kiedy tłumaczyłam, co się jej stało... Ja też pewnie bym nie słuchała. To typ wojownika.” Coś w Lauren faktycznie krzyczało ‘wojownik’.

„Zupełnie jak jej córka. Przypomina mi Marię.”

Maria. Czasami to imię dręczy mnie, czasami nie. Zależy od kontekstu. Ale temat ‘Maria’ wydaje się krążyć ostatnimi dniami i nie mogę negować ich uczuć. Była ważną częścią ich wszystkich. Miłość życia Michaela. Najlepsza przyjaciółka Liz. Ona i Max też byli dobrymi przyjaciółmi. Z jakiegoś powodu Liz nie przeszkadza wspominanie jej przy mnie. Jak gdyby nie chciała ukrywać tego przede mną... tej części swojego życia.

„Jak?” Michael jest zawsze daleki od podawania szczegółów, jeśli chodzi o Marię. Jedna z tych rzeczy, które akceptuję.

Liz milczy przez chwilę. „No cóż, jest blondynką z iskrzącymi oczami i gadułą. Kiedy Maria i ja byłyśmy małe, nie było sposobu, by ją uciszyć. Ale kochałam jej chaotyczne mówienie. To było to, co sprawiało, że była Marią. I ta mała dziewczynka potrafi bez wątpienia mówić godzinami. Ale chce tego samego, co jej matka – zobaczyć się z nią.”

Rozległ się dźwięk pagera, i cieszę się, że to Liz. „Zostawię grupkę pacjentów dla ciebie”. Wiedźma. „Porozmawiamy później. Myślisz, że Lauren jest gotowa na wizytę w najbliższym czasie?”

Tym razem to ja się zaśmiałam. „Dzikie konie nie mogłyby temu zapobiec”. Liz wychodzi, a ja idę po kolejnego papierosa. Michael też nie znosi mojego palenia, ale nie prosi mnie abym przestała. Jedna z rzeczy, jakie we mnie akceptuje – robię, co chcę.

Maria. To tak jakbym ją znała i jednocześnie nie. W pewnym sensie żyję jej życiem. Jestem z mężczyzną, którego ona kochała, Liz jest moją najlepszą przyjaciółką i Max jest dobrym przyjacielem. Dużo jej zawdzięczam. Dzięki niej Michael jest tym, kim dzisiaj jest. Michael też jest pierwszym, aby to przyznać. Miłość, zaufanie, wiara, uczciwość, wszystkiego tego nauczył się od niej. Mimo tego, nie żyję w jej cieniu. Michael kocha *mnie*.

Pierwszy raz spotkaliśmy się na otwarciu jednej z jego wystaw. Liz zaciągnęła mnie tam, ponieważ Max nie mógł iść i wymyśliła, że ja mogłabym wykorzystać przerwę w nauce. Więc poszłam. I byłam oszołomiona tym, co zobaczyłam. Surowe emocje na płótnie. Wstrząsające. Ale były dwa, które przykuły moją uwagę. Młoda dziewczynka próbująca zawiązać sznurówki i wróżka. Ciągle do nich wracałam. Michael podszedł do mnie.

„Ciągle do nich wracasz. Dlaczego?” Tak, wciąż był ordynarny. I gorący. Liz starannie pominęła fakt, że był zniewalająco przystojny. Mam nadzieję, że nie śliniłam się za bardzo na jego widok. Śmieje się z tego, gdy do tego wracamy. Mówi, że wiedział. Taa, jasne. Pan Niepomny wiedział.

“Są nie na miejscu”. Spojrzenie w jego oczach było niemal niebezpieczne.

„Co przez to rozumiesz?” I defensywne.

„Ile kosztują?” Chciałam je mieć. Było w nich coś czystego i delikatnego. Były jedynymi obrazami w galerii, w których wyczuwało się troskę. Pozostałe były jak eksplozje na płótnie. Te były jak – miłość.

„Nie są na sprzedaż” Jego odpowiedź była szybka, obronna i nieugięta. Wiedziałam, że nie było takiej kwoty, która ściągnęłaby je z tej ściany. Potem on się odwrócił i odszedł ode mnie.

Dwa dni później wpadłam na niego w kawiarni i przeprosił mnie za swoje zachowanie. Powiedział, że nie miał pojęcia, że byłam ‘tą Katie’, i że staje się defensywny, jeśli chodzi o te obrazy. Kiedy zapytałam dlaczego, odparł, że pochodzą ze szczęśliwego okresu w jego życiu. Rozmawialiśmy jeszcze kilka minut, później musiałam wracać do nauki. Ale zdołałam zdobyć jego numer telefonu. Poszliśmy każde w swoją stronę i półtora roku później pobraliśmy się.

Tak, wręcz odliczam godziny do jego powrotu.


* * * * *


Chciałbym móc wyjaśnić Katie dlaczego muszę odwiedzać Amy i dlaczego ona nie może jechać ze mną. Wiem, że Amy cieszy się moim szczęściem. Kiedy powiedziałem jej, że się z kimś spotykam, uśmiechnęła się, ściskając moją dłoń. „Maria byłaby szczęśliwa.” Jej komentarz zszokował mnie. Musiała to zauważyć, bo dokończyła. „Michael, ona nigdy by sobie nie wybaczyła, jeśli ty nie zacząłbyś dalej żyć. Minęło dużo czasu, a ty na to zasługujesz. Naprawdę.” Jeśli byłbym Marią, pewnie zacząłbym w tym momencie płakać, ale zamiast tego uśmiechnąłem się do niej. Pewnie dlatego, że część mnie wyobraziła sobie blondynkę kopiącą mój tyłek, jeśli nie zacząłbym żyć dalej. Najprawdopodobniej zaraz po „Czy niczego cię nie nauczyłam, Spaceboy’u?” Byłem jej wdzięczny. Powiedziała, że była prawie pewna, że ona i Valenti wkrótce się pobiorą.

Valenti. Mówiąc o sprzecznych emocjach. Śmierć Marii naprawdę go poruszyła. Przywiązał się do niej zanim „to” się stało. Ona naprawdę go lubiła – w pewnym sensie traktowała go jak ojca. I Kyle. Tak, Kyle. Po tym, jak Max go uzdrowił, powoli został wpuszczany do naszego kręgu. Oczywiście przez Liz, ale także przez Marię, z czasem nauczyłem się go odpowiednio traktować, żeby mieć pewność, że nigdy nie zdradzi naszego sekretu. Kiedy ją o to zapytałem, miała ten błysk w oczach. Wracaliśmy do tego momentu. “Więc, najpierw poprosiłabym Isabel, żeby weszła do jego snów... dręcząc go... potem upewniłabym się, że ty się upewniłeś, że on dostał wysypki na dobre dwa tygodnie.. potem może...” Głos mówił dalej. Doprowadzała mnie do szaleństwa. Najdziwniejszą rzeczą z przebywania z nią w samochodzie w drodze do Marathonu był fakt, że nigdy wcześniej nie znajdowałem się w pobliżu osoby, która mogła tyle mówić, i większość z tego była interesująca. To pewnie przez to wrażenie, jakie z sobą niosła.

Isabel był zawiedziona, gdy zacząłem odwiedzać Amy. Myślę, że była zaniepokojona, że nie mogła do mnie dotrzeć. Nawet, mimo że nigdy nie byliśmy razem, ona zawsze czuła się odpowiedzialna za przywrócenie mnie do rzeczywistości. To dzięki niej pomyślałem o Marii, po tym jak zostawiłem ją w UFO Center. To dzięki niej poszliśmy do przodu. Tak bardzo starała się do mnie dotrzeć po śmierci Marii, ale ja mogłem przebywać tylko w pobliżu Naseda. Jedyny czas, kiedy jego oschłe zachowanie było mile widziane. Nauczyłem się o domu, wojnie, która mnie czekała. Razem trenowaliśmy. Bo kiedy nadszedł czas, zamierzałem ich wszystkich zabić. Zemsta była jedyną rzeczą, o jakiej mogłem myśleć.

Prawda jest taka, że to Amy przywróciła mnie z powrotem. Była naprawdę jedyną osobą, która rozumiała, że Maria była wszystkim, co miałem. Pewnej nocy znalazła mnie nad grobem Marii, minęło już kilka miesięcy, i po prostu razem płakaliśmy. To był drugi raz, kiedy płakałem przed kobietą. I znowu DeLuca. Ciężko było ją widzieć, wiedząc, że to przeze mnie jej córka nie żyła. Amy tak tego nie czuła. „Ona cię kochała, Michael. Nigdy by cię nie obwiniała." I coś w jej oczach mówiło mi, że to prawda. Minęło trochę czasu, a ja wciąż byłem martwy w środku, ale Amy nie pozwoliłaby żeby przejęło to nade mną kontrolę. I tak, w dzień urodzin Marii i w rocznicę jej śmierci, zacząłem odwiedzać Amy.

To był drugi raz, kiedy odwiedzałem Amy, po tym jak poznałem Katie. I rozmawialiśmy o niej. Amy i Valenti byli wtedy zaręczeni, i wiedziałem, że sprawa z Katie była poważna. To zabawne, gdy ją poznajesz, „Katie” to nie imię, jakiego byś użył. Kate albo Kat. Ona nie cierpi Kat. Ale jest w niej jakaś moc, która sprawia, że „Katie” wydaje się młodzieńcze, może nawet nieodpowiednie. Mimo to, to jej ulubione przezwisko. „Utrzymuje mnie młodą”. Tak, jasne! To ja jestem tym, który będzie “Mikey’em” za kilka lat. Amy chciała się dowiedzieć czegoś o Katie, i zacząłem po prostu opowiadać. To było tak łatwe. Byliśmy zaproszeni na ślub, ale nie mogłem jeszcze zabrać ze sobą Katie. I ona to zrozumiała. Przysięgam, ona rozumie zbyt wiele. Ale kocham ją za to. Akceptuje mnie, a ja akceptuję ją.

„Panie i panowie, proszę zapiąć pasy. Wkrótce lądujemy.”

Dom. Wracam do Katie. Tym razem ją zaskoczę, wracając trochę wcześniej. Pewnie jest w szpitalu, na dachu, pali. Nawet nie myślę, żeby wrócić najpierw do domu. Chcę tylko zobaczyć teraz swoją żonę i przypomnieć sobie, że jestem szczęściarzem, że ją znalazłem i znowu pokochałem. Nie jest Marią, ale nie stara się nią być. Kocham ją za to.


*****


Nie wiem, w jaki sposób funkcjonuje życie, ale czuję się zagubiona. I mam złe przeczucia, co do tego, co znajduje się przede mną. Szpitale dają ci za dużo czasu na myślenie. Są nudne i nie mam co robić, poza oglądaniem śmieci w telewizji i wypytywaniem każdej pielęgniarki o mojego Fistaszka. Ostatnim razem miałam tyle wolnego czasu podczas mojej ciąży. Ale tamte myśli były ciemne... i nie chcę do tego wracać w najbliższym czasie. Było zbyt samotnie, zbyt przerażająco, zbyt... wybierz swoje słowo ze słownika...

Powodem, dla którego nie lubię mieć dużo wolnego czasu, jest fakt, że wracam do przyczyny, dlaczego się tu znalazłam. Dlaczego moje życie jest jakie jest. To zadziwiające jak wszystko potrafi się zmienić w mgnieniu oka i jakie decyzje podejmujesz, kiedy jesteś do tego zmuszona. Ciężkie decyzje. Decyzje, które ścigają cię każdego dnia twojego życia.

To stało się jednej nocy. Wszyscy byliśmy na Uniwersytecie Nowego Meksyku w Albuquerque; najwidoczniej nie mogliśmy się rozdzielić od domu – od siebie nawzajem. Michael i ja mieszkaliśmy w najśliczniejszym małym domku, na który ledwie mogliśmy sobie pozwolić. Ale dałam mu przestrzeń dla jego sztuki i był taki otwarty... oboje kochaliśmy ten dom. Pewnego wieczoru wróciłam z zajęć, Michael był jeszcze w szkolnym studiu Odwróciłam się do kuchenki, żeby zagotować wodę na herbatę. Potem przypomniałam sobie, że zostawiłam książkę do literatury w samochodzie, więc wyszłam po nią. Nie wiem, co się stało, pamiętam tylko coś głośnego i gorąco strącające mnie z nóg.

Kiedy doszłam do siebie, Nasedo był przy mnie, leczył mnie. Moje ciało było niczym ołów, byłam obolała, było mi gorąco. Powiedział, żebym zamknęła oczy. Chwilę później czułam się lepiej, ale wciąż byłam wyczerpana. Jego słowa wyciągnęły mnie z jednego z oszołomienia w kolejne.

„Wszystko będzie w porządku, Maria. Dzięki dziecku. Potrzebujesz odpoczynku.”

Dziecko? Dziecko? Dziecko? Byłam zszokowana. „Dziecko?” Wyszeptałam. Spojrzał na mnie podejrzliwie, potem poważnie, i powiedział „Jesteś w ciąży. Oh, rozumiem. Nie wiedziałaś.” Nigdy nie czułam się swobodni w jego otoczeniu. Był zbyt... oschły... dla mnie. Opróżniony z jakiejkolwiek swobody.

Nie miałam pojęcia, że byłam w ciąży. Byliśmy ostrożni... no cóż dość ostrożni... „Jesteś pewien?” może przegapił coś podczas ‘skanowania’. Po raz kolejny przesunął dłonią po moim brzuchu. „Tak”. W. Ciąży. Z. Dzieckiem. Michaela. Byłam w ciąży z na wpół kosmicznym dzieckiem w wieku dwudziestu lat. Pamiętam, że w kółko myślałam tylko o tym, że miałam dwadzieścia lat, byłam w ciąży i że matka mnie zabije. Potem pojawiło się większe pytanie. „Co tu się stało?”

„Z tego, co udało mi się dowiedzieć, Skórowie próbowali cię zabić, wysyłając w ten sposób ostrzeżenie dla Michaela-” ktoś chciał nas zabić, zabić mnie...

„Michael, o Boże, Michael. Czy on... czy on...-” Nasedo mi przerwał.

„Nic im nie jest, na razie. Zwołałem alarmowe spotkanie-”

W końcu to stało się rzeczywistością. Skórowie. Mieliśmy kilka nieprzyjemnych spotkań, ale nie coś takiego. Musiałam zobaczyć Michaela, zobaczyć pozostałych. „Czuję się lepiej, chodźmy.”

„Nie sądzę, żeby to było rozsądne, Mario. Musisz odpocząć.” Miał rację, wciąż byłam wyczerpana. Pamiętam, że Liz i Kyle’owi nic nie było, po tym jak Max ich uzdrowił, a ja czułam się jakby moje ciało przeszło wojnę. „Nie, Nasedo, potrzebuję Michaela.” Jakby uczucia były mu znajome.

„Maria, posłuchaj mnie. Myślę, że powinnaś być martwa.” Strach, gromadzący się wewnątrz mnie, był miażdżący. Szybko go uspokoił, jeśli można to tak nazwać. I w tamtym momencie rozpoczęłam nowe życie. Pomógł mi wejść do samochodu i zawoził mnie gdzieś, tłumacząc swoją teorię.

Nasedo uważał, że jeśli byłabym ‘martwa’, Skórowie uznaliby, że odnieśli sukces i możliwość kolejnego ataku byłaby minimalna. Kolejne ataki? Potem mnie uderzyło. Liz. Nasedo wciąż mówił. Skórowie wysyłali ostrzeżenia zabijając ukochanych swojego wroga. Moja ‘śmierć’ była ostrzeżeniam dla Michaela. Liz mogłaby być ostrzeżeniem dla Maxa. I moja ciąża mogła sprawić, że Michael byłby jeszcze bardziej narażony na zagrożenie niż wcześniej. Mogłaby być kolejna próba. Jeśli byłabym ‘martwa’, nic nie zaszkodziłoby dziecku. Chwiałam się od słów Naseda i tego, co te słowa za sobą niosły.

Nie myliłam się. Nasedo zabrał mnie do jakiegoś domu i zaprowadził do łóżka, karząc odpoczywać. „Muszę ich wszystkich rozdzielić. Ludzie muszą być utrzymywani z dala od Królewskiej Czwórki za wszelką cenę. Jak na razie, pozostaniesz martwa. Moim pierwszym i jedynym zadaniem jest chronić ich. Wrócę później, kiedy będę pewien, że są bezpieczni. Michael będzie stanowić problem, więc może to potrwać. Odpoczywaj. Nie ma tu telefonu, nie możesz się z nikim skontaktować. Resztę ustalimy później. Zapamiętaj to, Mario. To moje zdanie, że twoja śmierć wyjdzie wszystkim na dobre. Teraz musisz się troszczyć o dziecko.” Po tym wyszedł.

Nienawidziłam go. Tak bardzo go nienawidziłam. Nadeszły łzy, nie do pohamowania. Byłam ‘martwa’, sama i w ciąży. Byłam gotowa z nim walczyć całą sobą, kiedy znaczenie tych słów uderzyło mnie. Jeślibym żyła, Michael byłby bardziej narażony. I z dzieckiem, jego dzieckiem, kto wie, co mogliby zrobić. I Liz i Alex i Max i... każdy był celem. Naprawdę potrzebowałam wtedy mojej mamy. I potem zdałam sobie sprawę, że ona też mogłaby być celem.

Jeśli byłabym martwa, może wówczas nie byłoby więcej ataków na niczyje życie. Michael byłby bezpieczny. Dziecko zdecydowanie byłoby bezpieczne. Każdy mógłby być na jakiś czas bezpieczny. Ostrzeżenie powiodłoby się. I powoli wszystkie myśli zmierzały do jednego: dziecko. Dziecko Michaela. Nie mogłam pozwolić, żeby coś się stało dziecku. Może przez pewien czas mogłabym pozostać martwa, do czasu, kiedy będzie bezpiecznie, i potem może...

Byłam śpiąca, myśli tłoczyły się w mojej głowie. Kiedy się obudziłam byłam już przekonana, że niebezpiecznie byłoby dla każdego jeślibym żyła. Świadomość przeszłych wydarzeń sprawia, że moja logika wydawała się pokręcona, ale wtedy, wszystko było jasne. Kiedy się obudziłam, Nasedo był przy mnie. Nikomu nic się nie stało. Liz, Alex i Kyle byli gdzieś z moją mamą i Valentim, podczas gdy Nasedo umieścił ‘czwórkę’ gdzieś indziej. Koniecznie chciałam go zapytać jak się czuli, ale on nie potrafiłby mi odpowiedzieć. Nie był człowiekiem, podałby jakąś kliniczną odpowiedź, która nie zawierałaby żadnych uczuć. Więc nie wiedziałam, jak wszyscy to znosili. Wreszcie zwrócił się do mnie i powiedział, „Twoja śmierć przygnębiła wszystkich bardziej niż bym się spodziewał. Z Michaelem jest gorzej niż myślałem, ale wszyscy się nim opiekują. Co do ludzi, ich reakcja była przewidywalna. Bardzo emocjonalna.” Drań. Nienawidzę cię. To były dwie myśli, które towarzyszyły jego ‘wyjaśnieniu’.

„Mario, podjęłaś decyzję?”

„Tak. Muszę chronić dziecko.” I siedziałam tam, płacząc przed Nasedem, który nie mógłby troszczyć się mniej.

„To właściwa decyzja.” Jakbym wybrała najlepszą parę butów na wieczorne wyjście.

Więc zostawiłam Marię DeLucę za sobą i stałam się Lauren Barrett. Kilka dni później Nasedo wywiózł mnie z Nowego Meksyku. Pierwszym przystankiem było Ohio. Naprawdę nie pamiętam gdzie. Właściwie to nie pamiętam wiele rzeczy, które działy się podczas mojej ciąży. Popadłam w depresję, myśląc o wszystkim, o wszystkich, których zostawiłam. Jadłam, bo dziecko potrzebowało siły. Spałam dla dziecka. Spacerowałam dla dziecka. Ale mój umysł był pusty. Obrazy Michaela, Liz, Maxa, Isabel, Alexa, Tess, Kyle’a, mojej mamy, Valentiego, całego mojego życia przelatywały przez moją głowę. Miałam Naseda, który pilnował mnie od czasu do czasu. To on postawił mnie na nogi. Dowód osobisty, akt urodzenia, ubezpieczenie, itd. Byłam także ustawiona finansowo.

Kiedy zapytałam, dlaczego to dla mnie robi, odparł „Dla Drugiego. Moim zadaniem jest ich chronić. Nosisz jego dziecko, więc naturalnie ochrona dosięga także ciebie.” Wciąż go nienawidziłam. I do tego byłam jego dłużniczką, uratował życie moje i dziecka. Przez dwa lata tylko dzięki niemu miałam jakieś informacje o pozostałych. Nie rozmawialiśmy o nich. Nie potrafiłam. Zatrzymywał się od czasu do czasu, aby upewnić się, czy mam wszystko, czego potrzebowałam. Kiedyś spojrzał na Fistaszka i stwierdził, „Ma oczy swego ojca”. Ostatnim razem, kiedy go widziałam, przyszedł, aby powiedzieć, że wracają na Antar, walczyć. Jeśli bym go więcej nie zobaczyła, miałam uznać, że nie żyje. Potem wyjaśnił, jak zajął się moimi finansami i całą resztą. To było prawie pięć lat temu. Wiem, że nie żyje.

Kiedy urodziła się Michaela Elizabeth, ciemność zdawała się płowieć. Była piękna, z kręconymi włosami i błękitnymi oczami. Ostatecznie przeszły w jego orzechowe oczy. Odziedziczyła po mnie blond włosy i większość moich cech. Troska o nią powoli przywróciła radość do mojego życia. Po narodzinach łatwo było odstawić na bok Marię DeLucę. Stałam się Lauren, spokojną młodą kobietą z córeczką, która była jej całkowitym przeciwieństwem.

W pewnym sensie stałam się Michaelem. Zostawiłam ludzi, których kochałam, bo nie było bezpiecznie. Nie wzięłam pod uwagę niczyich uczuć, sama podjęłam decyzję. Odeszłam, nie oglądając się za siebie. Stałam się małomówna, z gadułą, moją miłością.

Jedynym wspomnieniem, jakie pozostawiam, pochodzi z ostatniej nocy, jaką Michael i ja spędziliśmy razem. Było już po północy, kiedy wrócił ze studia, a ja brałam prysznic. Był gotów do mnie dołączyć, ale wydarłam się na niego zza zasłony, „Nie wejdziesz tu. Czy widziałeś nasz ostatni rachunek za wodę? Nie możemy sobie na to pozwolić. Zaczekaj na swoją kolej-” Przerwał mi, wchodząc i całując mnie. Potem uśmiechnął się, mówiąc „Nazywam to dobrze wydanymi pieniędzmi.” No i wydaliśmy trochę więcej pieniędzy.
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Fri Jul 29, 2005 7:59 pm

część 4

Kiedyś miałam obawy przed wspominaniem Marii przy Katie, ale później zrozumiałam, że Maria jest częścią mnie i muszę czcić jej pamięć. Właściwie, to myślę, że Katie docenia fakt, że nie mam się przy niej na baczność i chętnie mówię o Marii. Wiem, że nie dowiaduje się dużo od Michaela, co ją dręczy, ale nigdy nie będzie go naciskać. Boże, wciąż myślę o Marii! Nowe myśli, Liz, nowe myśli.

Nic z tego. Wpatruję się w Kaelę, która mówi z prędkością światła o swoim przyjacielu ze szkoły, Nathanie. Idziemy zobaczyć jej mamę, i ona praktycznie podskakuje wzdłuż korytarzy. Przypomina mi to, jak Maria się poruszała, właściwie tańczyła. Gdy zbliżyłyśmy się do pokoju Lauren, schyliłam się, żeby powiedzieć jej jak ma się zachowywać.

„Kaela, twoja mama jest wciąż zmęczona, więc musimy być grzeczne, dobrze?” Jej oczy odzwierciedlały zrozumienie. Gdy przytaknęła, kontynuowałam. „Możesz usiąść z nią na łóżku i pozwolę ci dać jej kilka delikatnych uścisków. Co ty na to?”

Uśmiecha się do mnie i zauważam, że nie ma przedniego zęba. „Mogę ją też pocałować?”

„Jasne, możesz ją też pocałować.” Ten dzieciak jest zbyt milutki.

Wyczuwam podniecenie emanujące z Kaeli, kiedy otwieram drzwi do pokoju Lauren. Przez moment, myślę o moim oczekiwaniu na własne dziecko. Wciąż nie wiemy, czy to możliwe, i za bardzo się baliśmy, żeby spróbować. Kaela wyrywa swoją dłoń z mojej i biegnie do matki, krzycząc „Mamusiu”. Odwracam się, żeby zamknąć drzwi, kiedy głos z przeszłości zmusza mnie do odwrócenia się powoli, „Fistaszku, tak bardzo za tobą tęskniłam”. Czas się zatrzymuje.

Patrzę na ducha. Ducha mojej najlepszej przyjaciółki ściskającego swoją córkę. Bardzo-żywa-Maria. Biorę głęboki oddech, czuję łzy gromadzące się pod powiekami. Spogląda na mnie. Szok w jej oczach odbija mój własny, potrząsa głową, patrzy na swoją córkę i z ruchu jej ust wyczytuję „nie”. Szybko odzyskuję równowagę, starając się stać się dr Evans, zamiast Liz Parker. Powinnam chodzić na kółko teatralne na uczelni.

Ona jest Marią. Moją Marią. Wygląda starzej, ale tak naprawdę niewiele się zmieniła. Żyje, nic jej nie jest, siedzi na łóżku w moim szpitalu ze swoją córką. Michaela. Czas znów się dla mnie zamroził. Michaela. Mogłabym przysiąc, że ma orzechowe oczy... jest we właściwym wieku.. sześć lat. Czy ona...? O BOŻE. Jak zareaguje Michael? I Max? I Katie? I ...

Nic nie miało sensu.

Zbliżyłam się do łóżka i stałam się ‘dr Evans’. „Witam, pani Barrett. Nazywam się dr Evans. Zajęłam się pani córką, kiedy was przywieziono-” Kaela przerywa mi. Leży na Marii, ściskając jej dłoń. „Ma na imię Liz i jest taaaaka milutka. Czytała mi bajki, kolorowałyśmy i...”. Mówi przez chwilę. Nie zwracam na to uwagi. Wpatruję się w postać na łóżku.

Obserwuję jak oczy Marii tańczą, gdy Kaela przeskakuje z tematu na temat. Uważnie słucha swojej córki. Albo może jest tak samo oszołomiona jak ja. Nie wiem. Całuje ją w czoło i mówi tym samym tonem, który sprawiał, że każdy był w stanie zrobić dla niej wszystko. „Fistaszku, niegrzecznie jest komuś przerywać. Pamiętasz? Rozmawiałyśmy o tym.” Kaela patrzy na nią z poczuciem winy, potem na mnie, „Przepraszam Liz”.

Uśmiecham się do Kaeli i z powrotem wpatruję się w Marię. „I...i początkowo martwiliśmy się o nią, ale robiła wspaniałe postępy.” Nie wspominam, że pewnie jej ‘kosmiczne geny’ pomogły w tym. „Poza wstrząśnieniem mózgu i kilkoma stłuczonymi żebrami, miała naprawdę dużo szczęścia. No i szybko wraca do zdrowia.” Maria reaguje na moje wiadomości i potwierdza moje podejrzenia. Kaela jest córką Michaela. Spoglądam znowu na Kaelę, zastanawiając się jak mogłam nie dostrzec tych oczu. I zdaję sobie sprawę, dlaczego czułam taką potrzebę ocalenia jej dwie noce temu.

Maria patrzy czule na swoją córkę i powoli mówi do mnie, „Bardzo dziękuję za wszystko, co zrobiłaś. Jest wszystkim, co mam. Umarłabym, jeśli coś by się jej stało.” Brzmi tak smutno. „Jest wszystkim, co mam” dźwięczy w moich uszach. Muszę odzyskać spokój. „Obie miałyście szczęście.” Kaela patrzy na nią, uśmiechając się szeroko. „Jesteś zmęczona mamusiu? Liz mówi, że muszę być delikatna, bo jesteś zmęczona.” Posyła mi pół-uśmiech. „Nie za zmęczona dla ciebie.” Przychodzi mi do głowy, że Max i ja możemy mieć dzieci. Patrzę na dowód.

Otrząsam się z oszołomienia i podchodzę do jej karty. Muszę zobaczyć na własne oczy, że nic jej nie jest. I nic nie jest. Robi postępy. Katie dobrze się nią zajęła. Katie. Czuję się, jakbym tonęła. Za dużo myśli przechodzi przez moją głowę, potrzebuję powietrza. Potrzebuję papierosa. Jest tyle rzeczy, które muszę wiedzieć, ale jeszcze nie czas. Musi spędzić trochę czasu z córką...praktycznie nie wypuszcza jej z rąk.

„Pozwolę wam na trochę zostać razem. Niebawem będę musiała cię zabrać z powrotem, Kaela, dobrze?” Obie, Maria i Kaela spoglądają na mnie. Maria mówi jej, że wszystko jest w porządku i Kaela patrzy na mnie smutno. „No dobrze.” Czuję potrzebę uściśnięcia jej, żeby się upewnić, że jest prawdziwa. Że naprawdę tu jest, żywa, cała i zdrowa.

Zamiast tego, patrzę jej w oczy, „Cieszę się, że nic ci nie jest.” Dostrzegam łzy. „Dziękuję.” Z ruch jej warg wyczytuję, ‘Proszę, nie mów nic.’ Czuję się rozdarta. Muszę wiedzieć więcej. Skinęłam głową, a ona uwolniła oddech. Wychodzę za drzwi.

Potrzebuję papierosa. Cholera, potrzebuję paczki papierosów. I powietrza.


*****


Pielęgniarka właśnie zabrała Fistaszka z powrotem do jej pokoju, a ja znowu utknęłam tu, z za dużą ilością czasu do myślenia. Moja przeszłość napływa do mnie z powrotem, szybciej niż potrafię popłynąć. Liz. Właśnie widziałam Liz. I jestem pewna, że moja lekarka jest żoną Michaela. On ma żonę. Jedyną rzeczą, jakiej kiedykolwiek dla niego pragnęłam, było, żeby poszedł ze swoim życiem do przodu. Więc dlaczego czuję się, jakbym dostała pięścią w brzuch?

Jestem taka zagubiona. Zajęło mi wystarczająco dużo czasu, żeby wyrzucić wszystkich z mojego umysłu...przynajmniej z pierwszej linii...a teraz...teraz śluzy są otwarte. Lizzie. Jestem z niej taka dumna. Jest lekarzem. I Fistaszek za nią przepada. Uwielbia ją. Poślubiła Maxa. Jestem taka szczęśliwa z jej powodu. Ciekawe, czy mają dzieci? Boże, tęskniłam za nią.

Zastanawiam się, czy komuś powie...nie może. Nie może nikomu powiedzieć. Nie może powiedzieć Michaelowi. On nigdy mi tego nie wybaczy. Nigdy. Bo tym razem to ja przysporzyłam wszystkim bólu. I nie potrafię im wyjaśnić tego w sposób, żeby zrozumieli. Widziałam to w oczach Liz. Wróci...domagając się wyjaśnień tego, co się stało. Nienawidzę uwalniania tego...nienawidzę tego. Ponieważ nienawidzę wyboru, którego dokonałam. Nie mogę tego żałować...na to już za późno...ale nigdy nie wybaczyłam sobie tego. Zostawienia ich...Michaela....mamy...Michael ma rodzinę. Jedyną rzecz, jakiej kiedykolwiek pragnął, a ja mu to zabrałam.

Chce wiedzieć o wszystkich. Wszystkich. Chcę wiedzieć jak wygląda życie Liz i Maxa. Chcę wiedzieć, co u Maxa. I Alexa, i Isabel, i Kyle’a i nawet Tess. Chcę wiedzieć, co z mamą. Czy jest szczęśliwa? Czy wciąż jest z Jimem? I Michael. Moje serce nigdy go nie wypuściło. Jak bym mogła? Codziennie patrzę w jego oczy.

Dlaczego to musiało się zdarzyć?

Wszystko się układało. Zdecydowałam się pracować, kiedy Fistaszek poszedł do szkoły. Nasedo zostawił nas w bardzo komfortowej sytuacji i nigdy nie miałam pracy. Musiałam być przez cały czas z Fistaszkiem. Przez długi czas trzymałam się jej kurczowo, ale nigdy nie dusiłam jej tym. Musiałam ją dotknąć, żeby przypomnieć, że przeszłość istniała, i że moje życie z Michaelem było prawdziwe. Ale teraz jest w pierwszej klasie. I wreszcie czuję potrzebę powrotu do świata.

I boję się. Tak bardzo boję się znowu czuć. To nie to, że nie miałam przyjaciół czy chłopaka. Miałam. Ale zawsze trzymałam ich na dystans. Bo mogłam ich stracić. I już wystarczająco straciłam jak na jedno życie, dziękuję bardzo. Nawet nie wiem ile razy na początku prawie zadzwoniłam do kogoś. Wykręciłam numer mojej mamy, raz. To był *czarny* dzień...byłam w szóstym miesiącu ciąży i moja depresja sięgała dna. Musiałam usłyszeć jej głos. Nigdy więcej tego nie zrobiłam.

Kolejny raz, decyzje o moim życiu zostaną podjęte, a ja jestem bezsilna. Nie mogę po prostu wyjść z łóżka i odejść. I nie wiem, co zamierza zrobić Liz. I Fistaszek. Moje dziecko. Moje dziecko.

Zakręty na drodze? Ha! ‘Pięćdziesięciotysięczny samochodowy karambol, a ja utknęłam w korku’ bardziej przypomina to, co się dzieje.
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Fri Jul 29, 2005 10:36 pm

Łał.......... Świetne. Genialne, zapierające dech w piersiach. To jest THE BEST. Dzięki ci za to. Naprawdę. O ldzie.... Nie mogę teraz tego przełknąć, Maria żyje... To jest takie niewiarygodne, a zarazem cudowne. Nie wiem. szkoda mi będzie Katie. Chyba że Maria zostanie sama, ale to wtedy jej mi będzie szkoda.... To jest takie trudne. Powiem jedno... piekne tłumaczenie. Dzięki jeszcze raz :)

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Sat Jul 30, 2005 8:38 pm

Tak, Maria żyje. To niewątpliwie będzie dla wszystkich trudne. Z jednej strony wróciła ich przyjaciółka, którą tak kochali. Ale z drugiej strony poukładali już sobie życie, w końcu minęło siedem lat. "Powstanie z martwych" Marii wywróci to wszystko do góry nogami. No i dopiero teraz się zacznie :D
I dlatego właśnie tak spodobał mi się ten ff. No bo tak naprawdę, to nie mam zielonego pojęcia jak sama zachowałabym się na miejscu Michaela, Marii, Liz albo Katie...


część 5

Znalezienie Liz zajęło mi chwilę. Chciałam wiedzieć jak poszła wizyta Lauren i Kaeli. W końcu znalazłam ją w pokoju dla pracowników, wpatrującą się gdzieś w przestrzeń. Weszłam i zajęłam miejsce naprzeciwko, wyczuwając silny zapach papierosów. Nigdy nie pali tyle w pracy. Widziałam ją tylko z jednym lub dwoma na zewnątrz. Ten zapach...ten zapach był dobrą połową paczki papierosów, przynajmniej.

„Cześć, palaczko.” Przywracam ją na Ziemię.

„Oh, cześć.” Musiała być dość daleko stąd, sądząc po tonie jej głosu i sposobie, w jaki jej oczy błysnęły. Coś ją zdecydowanie dręczy. Wydaje się być...wytrącona przez coś z równowagi.

„Dobra, Liz, co się dzieje? Wydajesz się być...jakaś nie swoja.” Teraz wpatruje się w swój kubek z kawą. Prawdopodobnie bardzo zimną kawą.

„Nic. Po prostu...tak sobie myślę.” Kłamczucha. Wielka Gruba Kłamczucha. Znam ją dość dobrze, żeby odróżnić ‘myślenie’ od ‘zadręczania się’. To zachowanie to zdecydowanie ‘zadręczanie się’. Zdecydowałam nie drążyć tego, na razie. Pewnie powie mi później, ale teraz nie ruszę się nigdzie bez innej informacji. Zmieniam temat.

„Wiec jak poszła wizyta Kaeli u Lauren?” Dobra, teraz to była zdecydowanie dziwna reakcja. Wyglądało jakbym oskarżała ją o coś, była całkiem wytrącona z równowagi moim pytaniem.

Imituje uśmiech. „Oh, poszła dobrze. Kaela nie mogła przestać mówić. Spotkanie z mamą bardzo dobrze na nią działa.” Wciąż jest nie swoja...

„A jak radzi sobie Lauren?”

„Jej karta wygląda dobrze. Wraca do zdrowia.”

Strasznie chcę zapytać, co się dzieje. Nie minęły nawet dwie godziny, od kiedy ostatnio ją widziałam i nie patrzę na tą samą osobę. Kimkolwiek jest osoba, na którą patrzę, nie jest w porządku...i stara się to ukryć. Dlaczego rozmowa o Kaeli i Lauren miałaby ją przygnębić? Oh...dzieci...temat ‘a co jeśli’ jest dla nas codziennością.

Nie wiemy, czy możemy mieć ich dzieci. Myślę, że Liz jest trudniej się z tym pogodzić niż mnie. Nawet, jeśli z Michaelem zdecydowalibyśmy się mieć dzieci, oboje wiemy, że przed nami długa droga. Mamy dwadzieścia siedem lat. Nie wysypiam się wystarczająco, nawet nie mogę sobie wyobrazić siebie teraz jako matki. Ale Liz...z nią jest inaczej. Jej serce należało do Maxa przez prawie dziesięć lat i wiem, że ona chce mieć dzieci. Ale nie wiemy, co mogłoby się stać. Czy byłoby normalnie? Czy ciąża byłaby normalna? Czy testy wyszłyby w porządku? Nie wiemy...wydaje się, że nikt na Antarze nie dałby im żadnych odpowiedzi dotyczących tego tematu. Nikt nie był zadowolony, kiedy ogłosili, że wracają na Ziemię.

Michael powiedział, „To nie był dom. I nie chodziło o to, że miałem tu, do czego wracać, rozumiesz? Ale...oni nie są jak my...ludzie...i myślę, że coś we mnie wiedziało, że jeśli bym tam został, zatraciłbym się na zawsze. Więc wróciliśmy, kiedy wszystko się skończyło i wybrano nowego władcę.” Pamiętam pierwszy raz, kiedy ujawnił swój mały ‘sekret’. To był sos Tabasco...nikt nie mógł zjeść tyle Tabasco na takiej ilości jedzenia. To nie było możliwe. I po prostu spojrzał na mnie, jakby chciał coś wymyślić. „Katie, musimy porozmawiać. Ja, um, muszę ci o czymś powiedzieć.”

*Coś*. Tak to nazwał. Spotykaliśmy się od sześciu miesięcy. Umierałam...żadnego seksu...a ja jestem istotą seksualną. Ale coś w Michaelu sprawiało, że wszystko było warte czekania. Myślę, że już wtedy byłam w nim zakochana. To ja prowadziłam związkiem. Przez pierwsze dwa miesiące wydawał się iść swoją drogą. Wtedy Liz opowiedziała mi o Marii...a ja płakałam. Opuściła szczegóły historii, ale sedno sprawy było niesamowicie poruszające...i zrozumiałam, że może nie był gotowy. Dużo razem rozmawialiśmy. Świetnie się razem bawiliśmy. Później, około piątego miesiąca, już się nie wahał. Byłam jego ‘dziewczyną’. Miesiąc później sprawy zaczęły nabierać tempa, i w końcu powiedział mi kim był.

Byłam zszokowana. Nie było lepszego słowa, by opisać moją reakcję. Może niedowierzanie. To było coś w stylu ‘zatrzymaj-świat-chcę-wysiąść’. Oczywiście pomyślałam sobie, że zwariował. A on tylko patrzył na mnie, próbując odgadnąć moją reakcję. Jego oczy powiedziały mi prawdę, mimo tego,...że on mówił mi *prawdę*. Wyznał, że nigdy nie mówił tego nikomu przede mną. Potem opowiedział mi trochę o Marii. O tym, jak jej śmierć była ‘jego winą’, przez to, kim był. I jak jego rodzice także zginęli przez to, kim był.

Pomyślałbyś, że ktoś mówiący ci, że jest ‘kosmiczno-ludzką-hybrydą-wysłaną-z-rodzinnej-planety-na-Ziemię-żeby-nauczyć-się-tego-co-miał-się-nauczyć-żeby-wrócić-na-rodzinną-planetę-i-pokonać-wroga’ byłoby wystarczające, żeby sprawić, że każdy uciekłby prosto do wariatkowa. Powrót na Antar, pokonanie wroga, strata ukochanych na polu bitwy, potem powrót...mogłyby zdecydowanie doprowadzić kogoś na krawędź wytrzymałości. Nic z tego. Ale pobiegłam do Liz po potwierdzenie, które otrzymałam, razem z całkowicie zszokowanymi oczami, że Michael ‘tak szybko’ mi powiedział. Wyznałam Michaelowi, że potrzebuję czasu, żeby sobie to jakoś poukładać, a on mi go dał.

Po kilku dniach oszołomienia, poradziłam sobie z wiadomościami i Michael i ja nie oglądaliśmy się więcej za siebie. Pierwszy raz, kiedy byliśmy razem, jego zdenerwowanie poruszyło mnie. Był tylko z jedną kobietą, Marią, i czuł się znowu jak nieporadny nastolatek. Było delikatnie, słodko i idealnie. I byłam szczęśliwa! I uwielbiam jak jego ‘kosmiczne geny’ mogą...podkreślić...doznanie. Ale wszystko z nim stało się jasne. Jego sztuka wreszcie nabrała dla mnie sensu...czym były te emocje na płótnach. Mogłam wskazać, które przedstawiały Ziemię, a które jego rodzinną planetę. Rok później byliśmy już małżeństwem.

Liz wciąż wpatruje się w zimną kawę. „Dobra, Lizzie, co się dzieje?” Już ma odpowiedzieć, kiedy słyszę otwierające się drzwi, a ona dławi się kawą. Liz kaszle. Odwracam się, by zobaczyć, kto spowodował u niej taką reakcję...

„Witam panie.” Michael. Wrócił...chwileczkę, miał wrócić jutro...co on tu robi-

„Liz, myślę, że to do ciebie...” Ruchem ręki wskazuje Kaelę, która ściska jego dłoń, potem spogląda na mnie.

„A to dla mnie.” Wspominałam, że uwielbiam jego uśmiech?

Gdy Kaela podchodzi do Liz, wyjaśnia. „Wygląda na to, że ktoś chce zobaczyć swoją mamę, wiedziałem, że tu jesteście, więc postanowiłem tą małą dziewczynkę eskortować.”
Kaela uśmiecha się do Michaela. „Dziękuję, Michael. Liz, myślę, że mamusia musi przeczytać mi bajkę na złe chwile...” Liz znowu udaje uśmiech, „I chcesz ją teraz zobaczyć?” „Tak.” „Dobrze, w takim razie chodźmy.” Liz wychodząc z pokoju z Kaelą, odwraca się do Michaela „Cieszę się, że wróciłeś.”

„Dzięki Liz. Do widzenia, Kaela.”

„Cześć.” Ona jest urocza.

Teraz jestem sama w pokoju z moim mężem, za którym tak bardzo tęskniłam. Podchodząc do niego, mam tylko jedną myśl w głowie: moja równowaga wróciła. „Tęskniłam za tobą.”

Jego pocałunek wyraża to samo oczekiwanie. „Też za tobą tęskniłem, Katie.”

*****

Nienawidzę szpitali. Są nazbyt sterylne i przypominają mi ‘dom’ i tamte cztery lata. Zabawne, że ożeniłem się z lekarką. I to nie Amy zareagowała najgorzej, kiedy oznajmiłem, że zamierzam poślubić Katie, a Isabel. Ona i Maria stały się sobie bliskie, ciężko było jej widzieć mnie z kimś nowym. Zajęło jej również najdłużej ocieplenie stosunków z Katie...właściwie, myślę, że ona nadal się do niej przekonuje. Niektóre rzeczy po prostu się nie zmieniają.

Sposób, w jaki Katie ‘zaraziła’ mnie jest wciąż tajemnicą. To, jak zareagowała na moje obrazy, przyciągnęło mnie do niej. Była więcej niż tylko piękną kobietą wpatrującą się w jakieś obrazy i kiedy poczułem to przyciąganie, musiałem odejść. Więc odszedłem, szorstko, bo byliśmy przed obrazami Marii...i nie mogłem...czuć w ten sposób...przed nimi. Następnym razem spotkałem ją w kawiarni, wtedy nie odpuściła tak łatwo, i oto ja, dawałem jej swój numer telefonu.

Pamiętam, kiedy powiedziałem Maxowi, że chyba się zakochałem, odparł, „Może jesteś gotów iść do przodu”. Jego słowa mądrości. Słyszałem słowa, których nie wypowiedział, „Minęły cztery lata.” Ale wiem, że to było coś więcej niż bycie gotowym pójść do przodu. To była Katie. Jest taka...elektryzująca. Jest mądrą, oddaną lekarką. Jestem z niej dumny...dumny z bycia jej mężem. Zapytałem kiedyś, co ona robi z artystą. „Wszystko jest gdzieś tam zapisane, skarbie.” Uwielbiam jej uśmiech tamtego dnia...ten seksowny, zachęcający uśmiech. Jest taka...piękna.

Zabawne, jak powoli poruszaliśmy się na początku. „Wolna” nie jest odpowiednim słowem do opisania Katie. „Agresywna” jest znacznie bardziej stosowne. Powiedziała, że na początku doprowadzałem ją do szaleństwa. „Jestem z tym gorącym, seksownym facetem i żadnej akcji. Umierałam!” Sądzę, że po prostu przystosowywałem się do faktu, że znowu byłem z kobietą...i powoli pozwalałem Marii odejść. Nie do końca, nigdy bym nie mógł, ale minęły długie cztery lata i chciałem Katie. Naprawdę chciałem...więc musiałem jej powiedzieć, kim byłem...musiała znać prawdę zanim cokolwiek mogło się wydarzyć. Zareagowała lepiej niż się spodziewałem. To było dziwne. Była pierwszą osobą, przed którą się ujawniłem. Pozostali, którzy wiedzieli o mnie, o nas, nie usłyszeli tego z moich ust. Czułem się dziwnie napełniany otuchą, gdy mówiłem jej o sobie. Przyjęła to bez trudu. Szok, niedowierzanie, zapewnienie od Liz, w końcu akceptacja. Pokochałem ją za to. Zdecydowanie myśli o rzeczach ważnych, skupiając na nich całą uwagę. Ja wciąż jestem impulsywny...ona nie. No cóż...potrafi być...ale nigdy, jeśli chodzi o ważne sprawy. Powiedziała, że potrzebuje czasu i dałem jej go. Była tego warta. Gdy wróciła, byłem przy niej.

To był zdecydowanie nerwowy okres dla mnie. Zażyłość. Minęło tak dużo czasu, omal zapomniałem jak to działa. Katie przejęła kontrolę, jak zwykle, i wszystko do mnie wróciło. Myślałem, że będę się czuł, jakbym zdradzał Marię, ale nie czułem tego. Nie zdradzałem jej. Część mnie wiedziała, że zasługiwałem na szczęście...zasługiwałem na życie. I dobrze było znowu czuć. Dwa i pół roku...miałem dużo straconego czasu do nadrobienia. Ale jestem z nią szczerze szczęśliwy. Jest moim życiem.

Kiedy skręcam w kierunku pokoju dla pracowników, mała blondynka zwraca moją uwagę. Przeskakuje z jednej nogi na drugą z książką w dłoni, czekając na pielęgniarkę. „Liz musi mnie zabrać do mamusi. Potrzebuję bajki na złe chwile.” Jest wspaniała...i sfrustrowana. Ma może jakieś sześć lat. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale podchodzę do niej.

„Czy dr Evans ma zabrać cię do mamy?” Nieśmiało uśmiecha się do mnie, „Uhm”.

„Ja też jej szukam. Chcesz mi pomóc?” Rany, co ja wyprawiam? Daje pielęgniarce ostatnie zdenerwowane spojrzenie zanim podchodzi do mnie i chwyta moją dłoń. „Tak.”

Ma na imię Kaela i jest dość gadatliwa. Gdy chwyciła moją dłoń, przysięgam, miałem wizję Marii...wiem, że to nie może być...to pewnie dlatego, że Kaela ma blond włosy i usta, które mogłyby mówić dniami. I dopiero co wróciłem od Amy...świeże wspomnienia o Marii. Wchodzimy do pokoju dla pracowników i widzę Katie i Liz,...która dławi się kawą. Wygląda na przestraszoną czymś.

Uwielbiam wracać do Katie. Jest zaskoczona moim widokiem. Naprawdę musiałem ją zobaczyć i upewnić się, że żyję...żyję. Obserwuję, jak Kaela podskakuje w kierunku Liz i potem wychodzą. Coś jest zdecydowanie nie tak z Liz. Nie potrafię wyjaśnić skąd wiem, ale z jakiegoś powodu Liz jest mi łatwo rozszyfrować. Po chwili zapominam o tym, zdając sobie sprawę, że zostałem w pokoju sam z moją żoną.

Idzie w moim kierunku. „Tęskniłam za tobą.”

Jest tylko jeden sposób, w jaki mogę odpowiedzieć. „Ja też za tobą tęskniłem, Katie.”

Siadamy przy stole, ze splecionymi dłońmi. „Co tu robisz?” Jest zdecydowanie bezpośrednia.

„Tęskniłem za tobą i chciałem cię zobaczyć...mogę wyjść, jeśli chcesz”. Jej usta wtopione w moje mówią, że jestem mile widziany. Jeśli mógłbym to zagwarantować, nikt by nam nie przeszkodził...

„Jak podróż?” Miło wiedzieć, że strach o te podróże zmalał w jej oczach. Towarzyszył temu niepokojący głos...ale teraz, to tylko pytanie.

„Dobrze. Amy świetnie sobie radzi, Roswell niewiele się zmieniło. Evansowie też dobrze sobie radzą. Tęskniłem za tobą, wiesz?” Ah, uśmiech.

„Zawsze jestem ‘wyłączona’, kiedy cię nie ma. Kończę za godzinę. Zaczekasz na mnie?” Zawsze.

„Będę tutaj”. Całuję ją kolejny raz, żeby uspokoić nas oboje. To jest miejsce, gdzie powinniśmy być.

*****

Po tym, jak zabrałam Kaelę do Marii, wróciłam na dach. Założę się, że teraz jestem już łatwopalna. Myśli wirują mi w głowie. I nareszcie rozumiem psychotyczne ataki szału Isabel, jeśli chodzi o Michaela.

Kiedy Michael zaczął znikać po ‘śmierci’ Marii, Isabel zaczęła wariować. „Zabiję go, Max. Po prostu go zabiję. Oderwę. Mu. Ten. Zakuty. Łeb.” Zazwyczaj towarzyszyły temu dzikie gestykulacje, przypominające napady Marii. Kipiała od tych jego zniknięć. Nigdy nie rozumiałam jej gniewu. Wszyscy martwiliśmy się o Michaela, ale zawsze wydawało mi się, że Isabel za bardzo się tym przejmowała.

Już nie. Wreszcie rozumiem.

Zabiję ją. Jak mogła mi to zrobić? Michaelowi? Maxowi? Nam wszystkim?! I Amy, jak mogła to zrobić swojej matce? Jak mogła pozwolić, żeby Nasedo powiedział nam, że nie żyje? Jak mogła po prostu odejść od tego, sądząc, że ‘tak będzie najlepiej’? Jak mogła nie powiedzieć Michaelowi, że ma rodzinę? Jak mogła...Boże, lista ciągnie się i ciągnie. I zaraz po tym, jak zabiorę Kaelę do pokoju i upewnię się, że Katie i Michael już poszli, zamierzam zdobyć odpowiedzi. Nawet, jeśli miałabym to z niej wyciągnąć siłą. Jestem na nią tak zła, ledwie to znoszę! Wściekła. To lepsze słowo. Jestem wściekła i chcę odpowiedzi.

Max mnie zabije. Muszę cuchnąć papierosami. Wypalam właśnie ostatniego i potrzebuję kolejnej paczki, że by przetrwać ten wieczór.

~~~

Właśnie zabrałam Kaelę z powrotem do jej sali. Spojrzenie w oczach Marii...wie, że zamierzam wrócić. Jestem naprawdę wdzięczna, że jest zbyt osłabiona, żeby gdzieś iść. Mogłaby uciec ze szpitala i naszego życia, jeśli tylko by mogła. Widzę to w jej oczach.

Maria ujęła mnie jako mama. Jest niesamowita z tym swoim ‘Fistaszkiem’. Delikatna i staranna...Kaela czci ziemię, po której ona chodzi. I Kaela jest jedyną osobą, która sprawia, że oczy Marii iskrzą jak kiedyś. Kiedy patrzy na mnie, nie iskrzą. Nadal jestem w lekkim szoku, że mogę mieć dzieci Maxa. Możemy mieć dziecko. Rozmawiałam z Katie o ryzyku, nawet, mimo że ona i Michael nie zamierzają mieć teraz dzieci...ale ja chciałam już od jakiegoś czasu. Max byłby wspaniałym ojcem. Ale to Michael jest teraz ojcem. Dziecka, z którym dzisiaj był!! Omal nie zadławiłam się na śmierć zimną kawą, kiedy wszedł do pokoju. Katie wie, że coś jest ze mną nie tak.

Co ja mam powiedzieć...komukolwiek? Max domyśli się, że coś jest nie tak. Katie wie, a Michael...Michael mnie zna. To dziwne, to połączenie między nami. Ale domyśli się wkrótce...mam to wrzucić niby mimochodem do rozmowy?...’Max, zamówię jedzenie, a tak przy okazji Maria żyje’ albo ‘Przepraszam, że byłam taka nieobecna Katie. Po prostu <martwa> Maria Michaela jest teraz <żywą> Marią...no to kiedy chcesz, żebyśmy z Maxem wpadli do was?’ I najgorsze, ‘Michael...co słychać u Amy? Wiedziałeś, że Maria żyje i masz córkę? A jak idzie malowanie?’ No właśnie. Jak mogę to zrobić? Nie jestem dobra w ukrywaniu *niczego*.

Wpatruję się w drzwi. Rozpoczynam moją misję. Dowiedzieć się, co się stało tyle lat temu...dlaczego to się stało, tyle lat temu. Oddychaj, Liz, głęboki oddech.

Przychodzi mi do głowy, jak krucho wygląda na tym łóżku. Boi się. Patrzy gdzieś w dal. I kiedy już mam zacząć konfrontację, ukrywa twarz w dłoniach i zaczyna płakać. Podchodząc do niej, zdaję sobie sprawę, że mój gniew zniknął, siadam na jej łóżku i przytulam ją. Poprzez dławiący szloch, udaje jej się wymamrotać, „Tak bardzo za tobą tęskniłam, Lizzie.” Ściskam ją jeszcze mocniej, upewniając się, że jest prawdziwa. Że moja Maria to ciało i kości. Moje serce mięknie.

„Ja też za tobą tęskniłam.” I zaczynam płakać.
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Sat Jul 30, 2005 11:36 pm

Wzruszające, Maria jest niesamowita, poświęcenie dla dobra córki.... Wzruszające.... Cudo... Dzieki za tłumaczenie :* Z niecierpliwością czekam na kolejna część :)

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Mon Aug 01, 2005 2:04 pm

Z każda kolejną częścią przekonuje się coraz bardziej, że "SFA" jest ff, na który czekam teraz z największą niecierpliwością. No, może poza GAW ;)
To opowiadanie ma w sobie coś miękkiego, coś czułego, coś smutnego, ale jednak nie przygnębiającego. Zawładnęło mną ;) Podoba mi się pomysł na motyw przewodni, podoba mi się narracja, podoba mi się sposób przedstawienia bohaterów - żywych, czyjących, ludzkich, podoba mi poruszenie trudnego tematu wkroczenia przeszłości w teraźniejszość... No i oczywiście, Lady, podoba mi sie tłumaczenie. Narpawdę oddajesz odpowiedni klimat, z gracją łączysz słowa, tłumaczysz tak, jakbyś sama pisała. Oby tak dalej :)

Zwócono mi już uwagę, że nietaktem jest myślenie o zakończeniu, kiedy opowiadanie właśnie się rozpoczyna, ale jakoś nie mogę wyrzucić tego tematu z głowy 8) Ile ono właściwie ma częśći ?????
I jak autorka zamierza rozwiązać tę skomplikowaną sytuację? Czy to się dobrze skończy?? Jeśli uda jej się poprowadzić to bez ranienia wszystkich dookoła, to będe pełna podziwu. Bo w takim przypadku nie ma dobrego rozwiązania- zawsze ktoś przegrywa. I muszę powiedzieć, że całym sercem obstawiam Katie. A przychodzi to tym trudniej, że to naprawdę wspaniała dziewczyna :roll: Życie nigdy nie jest proste...

Kiedy kolejna część? Nie waż sie teraz spocząć na laurach, LadyM :twisted:
Image

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Mon Aug 01, 2005 8:10 pm

:shock: Pierwsze Candy, które zdobyło moją uwagę. Aż strach się przyznać, ale nie przepadałam za tą parą :oops: Ale to śliczne opowiadanko mnie odmieniło właśnie w główce!
Jedno pytanko? Czy wam też strona się rozjeżdża bo mnie tak :? I to utrudnia czytanie... I nie tylko to :cry: Mój brzuszek znów boli i nie mam siły komentować :( Wrócę jak już będzie ok. LadyM mam nadzieję, że się nie obrazisz :twisted: Tłumacz dalej i szybko wrzucaj kolejne części!
Image

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Mon Aug 01, 2005 8:26 pm

Athaya, cieszę się, że przez ten ff zmieniasz zdanie o Candy. Bardzo mi miło, no i autorce również :wink:
Ile ono właściwie ma częśći ?????
Oj no dobra, policzyłam i wyszło 28. Ale to nie jest jeszcze całkowicie ustalone, to tak w przybliżeniu. Może jeszcze inaczej je podzielę 8)
No i jeszcze jest osobne mini-opowiadanie, taki niby epilog. I to zajmie tak gdzieś 2-3 części.
Nie waż sie teraz spocząć na laurach, LadyM
Nie, no skąd, gdzież bym śmiała :twisted:
A tymczasem, kolejna...

część 6

Liz właśnie wyszła z Fistaszkiem. Spojrzenie w jej oczach mówiło, że wróci po odpowiedzi. Nie chcę ich udzielać. Nie chcę tam wracać. Nie do tamtej nocy, dni, miesięcy, lat po tamtej nocy. Tak długo zajęło mi znowu zacząć żyć. Nie chcę o tym rozmawiać. Nie chcę mówić, że żałuję tego. Że żałuję tego każdego dnia mojego życia. Bo jeśli chodzi o żal, nie możesz się nad nim rozwodzić, po prostu nie możesz...bo nic nie jest w stanie zmienić przeszłości...nic. Przeszłość to twoje błędy, twój ‘tatuaż życia’. I jest dokładnie tam, zawsze pod skórą.

Wciąż reaguję na imię ‘Maria’. Odwracam głowę, za każdym razem, gdy słyszę ‘Michael”, ‘Amy’, ‘Liz’,...którekolwiek z ich imion. Nie miałam bliskich przyjaciół odkąd ich zostawiłam. Nie miałam wielu rzeczy, odkąd ich zostawiłam. Najżałośniejszą rzeczą, jest to, że przez pewien czas Nasedo był najbliższą mi osobą, moją rodziną...Nasedo i rodzina. Jabłka i pomarańcze. Zrozumiałam, dlaczego Tess na początku była, jaka była. Nie był Panem Osobowość, ani nic w tym stylu. A ona naprawdę nie była taka zła, jeśli ją dobrze poznasz. Pragnęła rodziny. I w końcu dała nam przestrzeń, której potrzebowaliśmy, by ją zaakceptować i wszystko było w porządku. Nie była bliską przyjaciółką jak Liz, Max, Alex czy Isabel, ale zdecydowanie była przyjaciółką. Nawet Kyle był przyjacielem. Nabijaliśmy się z tego, że nasi rodzice się spotykali. Byliśmy dorośli...a nie potrafiliśmy rozmawiać o nich uprawiających seks. To było zbyt odrażające, żeby nawet o tym myśleć...często zastanawiałam się czy nadal są razem. Kiedy ostatni raz rozmawiałam z Nasedem, wciąż była z Jimem. Jest dobrym człowiekiem...zasługuje na to. Mam nadzieję, że są szczęśliwi.

Widzisz...tego właśnie się boję. Nie mogę powstrzymać tego wszystkiego napływającego do mnie naraz. Myślenie o tym boli...zabija mnie myśl, że pozbawiłam Fistaszka ojca, babci, ciotek i wujków...ich miłości. Drzwi się otwierają i Liz stoi tam z tym spojrzeniem w oczach. Nie mogę na nią patrzeć. Proszę, Liz, jeszcze nie. Proszę, Lizzie, jeszcze nie teraz...proszę...

Nie mogę dłużej tego powstrzymywać. Łzy po prostu spływają...a ona jest tu, trzyma mnie, pociesza. Boże, tak bardzo za nią tęskniłam! „Tak bardzo za tobą tęskniłam, Lizzie.” Ściska mnie mocniej, chyba, żeby upewnić się, że jestem prawdziwa. Wyrzucam z siebie wszystko w jej ramionach i po raz pierwszy od bardzo dawna czuję się bezpieczna. Wiem, że to nie potrwa długo i będę musiała odpowiedzieć na jej pytania, ale teraz...na razie wyrzucam z siebie cały ból.

~~~

W końcu uwalniam się z jej uścisku i ocieram łzy. Potem dokładnie się jej przyglądam. Niewiele się zmieniła. Jest trochę starsza, ale wciąż jest moją Lizzie. Wyciera oczy z łez i uśmiecha się do mnie. Uśmiech ‘kocham-cię-dziewczyno’. Zdaję sobie sprawę, że lepiej będzie jak wymyślę jakieś pytania zanim ona zacznie...

„No więc, dr Evans, jak się masz? Co u Maxa? Macie dzieci? Jesteś pediatrą?” Wychodzą z moich ust jedno po drugim. Boże, nie mówiłam w ten sposób od bardzo dawna...nie wiedziałam, że to wciąż we mnie jest. Śmieje się, potem przerywa. Pewnie decyduje, czy pozwolić mi na kilka pytań, zanim zdobędzie swoje odpowiedzi. Bierze moje dłonie i zamyka je w swoich. Wygrałam!

„Wszystko w porządku, naprawdę w porządku. U Maxa też, jest nam razem cudownie. Pracuje w firmie inżynierskiej i uwielbia swoją pracę. Nie mamy dzieci, bo...nie wiedzieliśmy, czy możemy. Ale patrząc na ciebie i Kaelę, sądzę, że nie ma przeszkód. I tak, jestem pediatrą...właściwie, wkrótce będę.”

Wciąż się uśmiecha. „Kaela jest piękna, Mario-”

„Liz”, przerywam jej. „Lauren. Proszę...na razie.” Jest trochę zdezorientowana, szepcąc moje imię, „Lauren”. Jest smutna, ale przytakuje. Muszę przerwać milczenie. Jedynym tematem, który sprawia, że mogę mówić bez końca, jest mój Fistaszek.

„Dziękuję. Jest niesamowita, naprawdę. Byłam totalnie przerażona perspektywą macierzyństwa, ale okazało się to prostsze niż się spodziewałam. Może dlatego, że jest idealna. Naprawdę. Jest taka zabawna...nie mogę uwierzyć ile potrafi mówić...” Uśmiech powraca na twarz Liz, patrzy na mnie niedowierzająco. „Um, w końcu ty jesteś jej matką.” Śmieję się, kontynuując moje ‘przechwalanie się’ dzieckiem. „I jest naprawdę bystra. No wiesz, naprawdę bystra. I ludzie ją uwielbiają...lgną do niej. Jest idealna. Jestem taką szczęściarą, że ją mam.” Nie mogę na razie dodać niczego o Michaelu...jak bardzo mi go przypomina. Nie jestem gotowa rozmawiać o tym z nikim. Nawet z Liz.

Jej uśmiech blednie, jej twarz jest teraz poważna. Nadszedł czas. Nie jestem gotowa, ale już czas. Zasługuje na odpowiedzi. Wiem tylko, że nie będą dla niej wystarczające...bo jeśli nie byłeś w mojej skórze...nie możesz tego zrozumieć. Ona nie może tego zrozumieć.

„Mar-Lauren. Co się stało? Nasedo powiedział-” Przerywa. Obserwuję formę, jaką przybiera jej twarz, szok. „Czy byłaś chociaż częścią eksplozji?”

Źle to zrozumiała. „Liz, Nasedo mnie uratował. I dziecko.” Kolejny szok.

„Wiedziałaś, że byłaś w ciąży?” Wciąż stara się ustalić, co się wydarzyło. Przejdę przez to i wyprowadzę ją z tej niewiedzy. „Nie, nie wiedziałam, że byłam w ciąży...” I opowiadam jej o tym, co stało się tamtej nocy. O Nasedo i jego decyzji. Jej twarz przechodzi przez całą skalę emocji. Łzy zbierające się w oczach. Zimne spojrzenie za każdym razem, kiedy wspomniane jest imię Naseda. Dłoń zakrywająca usta, kiedy powtarzam jego słowa. Szerokie oczy. I moja decyzja o pójściu za nim. To chyba gniew...

„Jak mogłaś pomyśleć, że bycie ‘martwą’ było kiedykolwiek dobrym pomysłem?!” Dobra, nadszedł czas konfrontacji. „Jak mogłaś *kiedykolwiek* pomyśleć, że pozwolenie nam myśleć, że nie żyjesz było dobrym pomysłem?!” Jest ostrożna, nie podnosząc zanadto głosu, ale oczy odzwierciedlają ton, w jakim chciałaby prowadzić tę rozmowę.

Nigdy tego nie zrozumie. „Liz, Nasedo mnie uzdrowił, ale nie tak, jak Max uzdrowił ciebie. Wciąż byłam słaba, a moje myśli były w rozsypce. Dziecko. Dziecko Michaela. Śmiertelna pogróżka dla Michaela. A co jeśli ty i Alex mieliście być następni? A co jeśli Michael miał być następny? Nawet nie potrafię ci powiedzieć, jakie myśli przechodziły mi wtedy przez głowę. Nasedo zabrał mnie, mówiąc, że zamierza wam powiedzieć, że nie żyję. Nic nie mogłam zrobić, Liz-” Jest rozwścieczona.

„Sukinsyn. Gdyby nie to, że już nie żyje, zabiłabym go.” Wciąż nie rozumie.

„Liz, posłuchaj mnie.” Kieruje swoją uwagę na mnie. „To jak podjęłam decyzję, że pozostanę martwa. Ja. Podjęłam. Decyzję.” Nadal jest zdezorientowana. „Jedyną rzeczą, o której mogłam myśleć była ochrona. Ochrona was i dziecka. Boże, Liz, dziecko. Dziecko Michaea. A co, jeśli dowiedzieliby się, że jestem w ciąży. Nadal byłabym celem, czy nie tak? A co, jeśli urodziłabym dziecko? Czy dziecko byłoby celem? Michael nie potrzebował takiego brzemienia-”

Jej oczy zabłysły, gdy wymówiłam jego imię. „Michael, chcesz pomówić o Michaelu?” O Boże, nie. Nie. Nie nie nie. Nie teraz. Czuję jej gniew. Unosi się w powietrzu. To temat, którego najbardziej się boję...reakcja Michaela...może reakcja mojej mamy...nie mogę wiedzieć, co im zrobiłam...nie może tego zrobić!

„Liz. Liz! Posłuchaj mnie.” Muszę ją powstrzymać, zanim zacznie o nim mówić. O nim, jako o wraku człowieka. Prawdopodobnie odwróconym od wszystkich. Niszczącym rzeczy. To chore, ale część mnie zawsze zastanawiała się nad zasięgiem jego reakcji. Jakby, im więcej rzeczy niszczy, tym bardziej mnie kocha. Ale nie chcę wiedzieć...bo wiem jaka mogłaby być jego reakcja. Kamienny mur. „Tyle myśli krążyło w mojej głowie, a wszystkie sprowadzały się do jednej. Dziecko. Miałam ze sobą część niego. Zasługiwał na rodzinę. Dziecko musiało przetrwać. Nie rozumiesz? Dziecko *musiało* przetrwać.” Czy zrozumie? Potrafiłaby zrozumieć?

Nie. Patrzy na mnie, jakby to, co mówię nie miało sensu. Myśli o czymś...wpatrując się w koc na łóżku. Boże, wydaje się jakby to trwało wieczność. „Dlaczego później nie wróciłaś?” Łzy znowu spływają z jej oczu. Właśnie zadała najgorsze pytanie. Przerażające pytanie. Teraz ja zaczynam płakać.

„Nie wiem, Liz. Umarłam tamtego dnia...dnia, w którym opuściłam Roswell z Nasedo...nie pamiętam wiele z czasu ciąży, naprawdę. Po prostu...zaczynasz za długo żyć kłamstwem...i staje się częścią ciebie. Maria DeLuca odeszła. I za dużo bólu sprawia myślenie o...pamiętanie...wszystko tak bardzo boli. Początkowo wszystko było czarne. Tylko ciemność. I nie było jeszcze bezpiecznie. Musiałam chronić dziecko, Liz. Dziewczynkę. Jego dziewczynkę.”

Boże, to tak bardzo boli. Znowu zaczęłam szlochać. Nie mogę. Nie mogę o tym mówić. Dlaczego nie może powiedzieć, że rozumie? DLACZEGO?! Nie mogę powiedzieć prawdy...nie znam jej. Dlaczego pozostałam martwa przez siedem lat? Wiedziałam, że wszystko było w porządku...wiedziałam, że nic mu nie jest. To tak jakbym miała z nim połączenie poprzez Fistaszka. Albo może wierzę, że wiedziałabym, gdyby coś mu się stało. Może to była też jego ciemność, w której trwałam przez te pierwsze miesiące. Boże, nie wiem.

Bawi się moimi dłońmi, pogrążona w myślach. Za dużo, żeby sobie z tym poradzić. I zdaję sobie sprawę, że może nikomu nic nie powiedziała. Przywykłam mieć takie uczucia i zachowywać je dla siebie. Muszę...nie mogę pozwolić, żeby Fistaszek widział moje nastroje. Jak konkretna piosenka przywraca mi te siedem lat. Jak konkretne dni przypominają mi o tamtym życiu. Cuchnie papierosami. Liz pali? Nigdy bym nie pomyślała. Teraz pewnie nie jest odpowiedni moment, żeby o to spytać. Ściskam jej dłonie.

„Wiem jak ci ciężko. Nikomu nie powiedziałaś, prawda?” To nie jest oskarżenie. Chcę, żeby wiedziała, że rozumiem.

Cholera! Gniew wrócił. „Nie Ma-ria, nikomu nie powiedziałam. Nikomu. A co miałabym powiedzieć? Huh? Co miałabym niby powiedzieć? Cześć Max, Maria żyje. Cześć Michael, który, tak przy okazji, właśnie wrócił z wizyty u twojej matki, co robi dwa razy w roku przez ostatnie siedem lat, Maria żyje i masz dziecko! A może, cześć Katie, ‘martwa miłość’ twojego męża wcale nie jest taka martwa, właściwie to jest twoją pacjentką! I twojej matce, Alexowi, Isabel, Kyle’owi i Tess...”

Zatrzymuję się na ‘mężu’. A więc ożenił się...z moją lekarką. Wiedziałam, że to za dużo jak na zbieg okoliczności. Zaczęłam płakać od nowa. Odwiedza moją mamę? Dwa razy w roku? Nie wypuściłam go. Nie mogę. Moja mama...czy wszystko jest porządku? Co z nią? Dlaczego ją odwiedza?...Co u Michaela? Został artystą, tak jak planował?

Liz ściska mnie, starając się mnie uspokoić. „Przepraszam. Przepraszam. Nie chciałam...nie...nie chcę z tobą walczyć. Nie chcę znów cię stracić.” Też płaczę. Odsuwam ją od siebie i odgarniam włosy z jej twarzy. „Lizzie. Nie stracisz mnie znowu.” Uśmiecha się i przyciska swoje czoło do mojego. „Opowiedz mi o tym. Opowiedz, co się z tobą stało.” Jest zdeterminowana.

Czy ja to robię? Przywracam tamte wspomnienia? „Potem opowiesz mi, co słychać u reszty?”

Uśmiecha się i przytakuje.

To będzie długa noc. I tak zaczęłam historię Lauren Barrett.

*****

Słyszę jak wchodzi do naszej sypialni. Jest już po północy, czuję zapach papierosów. Od dawna nie czułem od niej tyle papierosów. Zmagam się z decyzją czy spytać, co jest nie tak, ale coś mówi mi, żeby tego nie robić. Decyduję zaczekać. Kieruje się prosto do łazienki, wchodząc ściąga ubranie. Teraz bierze prysznic. Pewnie, żeby ukryć zapach papierosów. Włoży ubrania do pralni, wietrząc je, żebym nie dowiedział się, że paliła.

Nie często ukrywa swoje palenie przede mną, tylko, kiedy dużo wypaliła. I to zazwyczaj znaczy, że coś ją gnębi. Nabrała tego nawyku, kiedy odlecieliśmy...powiedziała, że to stres od zajęć, ale wiem, że to był stres od zastanawiania się czy żyjemy, czy wrócimy. Była bardzo nieobecna, kiedy wróciliśmy. Strach, tak powiedziała. Strach, że nie będę trwać, strach, że to nie było prawdziwe. Nawet nie mogę sobie wyobrazić, czym musiało być dla niej to czekanie...czekanie, żeby dowiedzieć się czy wrócimy. W końcu zaakceptowała, że wróciliśmy na dobre, że TO się skończyło. Od tej pory byliśmy razem.

Zastanawiam się, o czym myśli. Co tak bardzo ją dręczy? Zazwyczaj dzwoni, kiedy zamierza zostać dłużej w szpitalu, ale dziś nie było żadnego telefonu. Staram się o nią nie martwić, o to, że mogę ją stracić, ale nie potrafię. Kocham ją od tak dawna, dwa razy byliśmy rozłączeni, i nie mogę, nie chcę zrobić tego znowu. Ale wiem, że jeśli coś by się jej stało, wiedziałbym. Po prostu wiedziałbym.

Obserwowałem, jak Michael stracił Marię. Ja bym sobie z tym nie poradził. Zbyt bolesne było obserwowanie jak ktoś, kogo kochasz jak brata ‘umiera’ przed twoimi oczami. Cztery lata. Cztery lata, zanim go odzyskaliśmy. Dzięki Bogu za Katie. Nie wiem, co zrobiła, żeby go obudzić, ale po ich pierwszym spotkaniu, Michael, którego znaliśmy zaczął powoli powracać. Liz nie wie do końca, jak przebiegła bitwa. Że tak naprawdę to Michael był wodzem. Nie miał nic do stracenia...nic...i tak właśnie walczył. Najpierw zabili Marię. Potem stracił rodzinę – kolejny atak Skórów. I to było jego determinacją, planowanie końca władzy Skórów nad naszymi ludźmi. Mimo to, nic się nie zmieniło. Wciąż był pusty, kiedy wróciliśmy. Jedynym ‘życiem’, jakie widzieliśmy było w jego sztuce albo z przyjaciółmi. I wtedy pojawiła się Katie.

Cieszę się jego szczęściem. Cieszę się, że on jest szczęśliwy. Zasługuje na to, po tym wszystkim, co przeszedł. Iz ledwo trzymała się na nogach, kiedy oświadczył, że zamiesza poślubić Katie. Część tego było wyrazem lojalności wobec Marii. Naprawdę ją kochała. Zapewne nikt z nas nie uważał Michaela za typ małżonka. Ale kiedy stracisz za dużo, starasz się utrzymać to, co masz za wszelką cenę. Wiem o tym. Nigdy nie pozwolę Liz odejść. Jest moim życiem, moją miłością, powodem, dla którego istnieję. Jest moim przeznaczeniem.

Wślizgnęła się do łóżka obok mnie, a ja wciąż udaję, że śpię. Tak bardzo chcę ją przeskanować, żeby dowiedzieć się, co się dzieje. Ale nie zrobię tego. To niesamowite wiedzieć, że masz zdolności, żeby tak po prostu wyciągać od ludzi informacje, jeśli tylko chcesz. Tylko dotykając ich. Kolejna sztuczka, której nauczyliśmy się od Naseda i Tess. Ale nigdy nie naruszę Liz w ten sposób. Powie mi, kiedy będzie gotowa. Do tego czasu, będę musiał zaczekać.

Czuję jej spojrzenie na mnie. „Kocham cię, Max.” Całuje mnie w policzek. Czuję ciężar, tego, co ją dręczy, w tych trzech wyszeptanych słowach. I ponownie muszę pokonać potrzebę skanowania jej. Zamiast tego, całuję jej czoło, zaskakując ją. „Ja też cię kocham, Liz.” Przytula się bliżej do mnie i zasypiamy.

~~~

Teraz naprawdę zaczynam się martwić. Jest trzecia nad ranem, a Liz nie ma w łóżku. Słyszę dźwięk odkładanego telefonu w drugim pokoju. Z kim rozmawiała? I teraz szklane drzwi na taras rozsuwają się...i zamykają. Idzie zapalić. Powinienem do niej pójść? Powinienem zaczekać, aż sama powie mi, co się dzieje? Wiem, że jeśli szuka pocieszenia w papierosach, musi być sama. Dlatego właśnie nienawidzę jej palenia. Czasem zamiast we mnie, szuka schronienia właśnie w papierosach.
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Tue Aug 02, 2005 8:40 am

Hm.... Ciekawe. Liz nałogową palaczką? Szuka pocieszenia w papierosach, to zawsze coś. Lepiej niz miałaby chodziż z myśłami, a potem "wybuchnąć".
Współczuję i Mari- ona została sama z dzieckiem i Liiz, Michaelowi, Isabel itd. - oni zostali z bólem, że stracili kogoś na zawsze, a tymczasem och Maria "przerodziła się" w "Lauren". Czekam z niecierpliwością na kolejną część.

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Tue Aug 02, 2005 2:01 pm

To opowiadanie nalezy do najwspanialszych opowiadań Candy jakie czytałam, chociaż - w sumie nie czytałam ich tak wiele.

Bardzo się cieszę, że Michael w końcu się odnalazł, nawet jeśli czeka go jeszcze długa droga.

Co do Liz i jej nałogu- to mnie tylko ponownie utwierdza w słuszności teorii o ''pomysłach , które chodzą falami'' i chyba dzięki temu zaczynam się powoli z tym godzić. :mrgreen:

Dziękuje za wspaniałe tłumaczenie i czekam na CDN :P
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 23 guests