T:Those left behind [by DocPaul] Roz. 4

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

T:Those left behind [by DocPaul] Roz. 4

Post by Cicha » Sat Apr 23, 2005 7:07 pm

Tak, jak zapowiadałam w "AOTWY" wzięłam się za tłumaczenie kolejnego opowiadania autorstwa DocPaul.

Oryginalne "Those left behind" składa się z trzech potwornie długich części i niestety zamieszczenie go tutaj w takiej formie jest niemożliwe. Dlatego właśnie opowiadanie podzieliłam na rozdziały.

Oryginał możecie znaleźć tutaj

Życzę miłego czytania, a komentarze są jak najbardziej mile widziane.


Author: DocPaul
Rating: R
Spoilers: None. Roswell is over. But story is after Departure….with a slight change.
Disclaimers: The concepts and names are the same, but the characters belong to me. I give them life, more life than Roswell, better lives.
Warnings: There is nothing happy here. Angst.
Summary: After Michael returned to save Max at Graduation, and the others escaped, they all said their goodbyes as they got ready to depart in the van, leaving Roswell forever. Maria, finally realizing that alien danger aside, she can’t live without Michael decides to come. But the choice is taken from her, same as it was from Jesse, as Michael tells her no. Watching the van depart, Maria and Jesse stand together, alone, and left behind in Roswell …being they were only human, and not that important.
Author’s note: This is a ‘what if’ storyline. The whole premise behind Departure was too silly to believe, that I thought of this alternative version. In this story, Liz, leaving the graduation unprepared to run, never having the chance to retrieve her journal. Devastation was a path they left for those left behind.

Those Left Behind
Dla Betty

Część 1, rozdział 1

“Nie możesz jechać.”

“Co?” Maria nie mogła uwierzyć. Do niej należała decyzja dotycząca tego czy pojedzie czy nie. To powinna być jej decyzja. On podjął swoją zostając na Ziemi i ona także powinna mieć prawo zdecydować, czy opuści Roswell razem z nim.

„Nie mogę ci na to pozwolić.”

„Przemyślałam to. Chcę być z tobą. Kocham cię. Zawsze kochałam. Decyzja powinna należeć do mnie.”

Michael spojrzał na pozostałych i złapał ją za ramiona, odciągając od nich. „Ja ciebie też kocham i właśnie, dlatego nie jedziesz.”

„Chodzi o to, co było wcześniej.”

„Maria.”

„Nie, nie zaprzeczaj. Zerwałam z tobą, a ty jeszcze mi tego nie wybaczyłeś.” Dziewczyna przeciągnęła palce przez włosy, nie dbając o stan swojej fryzury. „Jeśli mnie kochasz, a ja kocham ciebie i chcemy być razem, to, to nie powinno mieć znaczenia.”

„Ma znaczenie - będziemy uciekać do końca życia. Zawsze. Bezpieczni? Nigdy.” Chłopak zauważył Maxa pokazującego, że muszą się śpieszyć.

„Chcę być z tobą.” Coraz bardziej bolał ją brzuch.

Michael potrząsnął głową. Tak musiało być. Nie mógł ryzykować…ryzykować jej. „Maria, ja już się pożegnałem. Mówiłem serio.”

„Więc to tak.” Stała i patrzyła na niego z niedowierzaniem. „Zawsze tak było.” Widząc zmieszanie na jego twarzy, ciągnęła dalej. „ Kiedy przychodziło wybierać pomiędzy nami, a sprawami nie z tej Ziemi, kosmiczne sprawy zawsze były ważniejsze. A co z moim sercem? Twoim sercem?”

„Słucham mojego serca i w tym samym czasie, po raz pierwszy także głosu rozsądku. Zabranie ciebie razem z nami byłoby szczytem egoizmu. Kompromisem dotyczącym twojego bezpieczeństwa i życia. Zbyt wielu ludzi zginęło z mojego powodu i nie pozwolę, abyś dołączyła do ich grona. Nie zrobię tego.” Usłyszał, jak wołają jego imię. „Muszę iść. My…” Przestał, patrząc na nią. Chciał ją jeszcze raz pocałować, ale nie mógł. Zabierając swoje serce odwrócił się i odszedł.

Stali w ciemności, obserwując powoli znikające w oddali światła vana. Żadne z nich nic nie powiedziało. Jesse stał kilka metrów od niej. Nie było nic, co mogli powiedzieć. Byli ludźmi - niczym specjalnym. Ludźmi, których łatwo opuścić. Niczym, co można ze sobą zabrać lub dla czego warto zostać.


Rozdział 2


5 miesięcy później…

"Max, musisz z nim pogadać.”

Max podniósł wzrok, siedząc na łóżku obok Liz w kolejnym tanim motelu. Znowu kończyły im się pieniądze, więc wrócili do mieszkania w piątkę w jednym pokoju. Michael nie zważając na zimno sypiał w vanie, Isabel dzieliła łóżko z Kylem, a drugie zajmowali Max i Liz. Mąż i żona.

Jego żona.

Max uśmiechnął się idiotycznie. Liz Evans.

„Przestań na chwilę! Michael - on jest problemem. Idź z nim pogadaj.” Isabel nie mogła tego dłużej znieść. Jej życie było koszmarem.

Jak poznajesz nienawiść? Trudno powiedzieć, ale w ciągu sześciu miesięcy Isabel nauczyła się tego. Po pierwsze nienawidziła swojego życia i tego, jakie się stało. Z pasją nienawidziła swojego brata, Maxa, a razem z nim Liz Parker. Nienawidziła Michaela. A na koniec nienawidziła faktu, że oni byli wszystkim, co pozostało jej w tym świecie.

Max i Liz cieszyli się sobą w swoim małżeństwie tak jak robili to przed wspaniałym, wstrząsającym ziemią zjawiskiem, które połączyło planety, zaprowadziło pokój na świecie i zamieniło wszystkie wody ziemi w mleko i miód.

Właściwie to nie.

Żadna z tych rzeczy nie miała miejsca. Zero. Żadnego magicznego porozumienia. Żadnego ukrytego przeznaczenia. Nawet kosmiczne moce Liz zniknęły - w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy miała dokładnie trzy wizje, a ostatnia nawet nie okazała się prawdziwa. Jedyną rzeczą, która wzrosła był głupkowaty uśmiech na jej twarzy, gdy siedziała obok Maxa i patrzyła mu w oczy.

Michael. Zmienił się - na gorsze. Grunt, na którym stał przez te wszystkie lata rozpadał się na ich oczach. Podejrzewali, że to Maria pomagała mu przez ostatni rok czy nawet dłużej…jej krytyczne uwagi i zrzędzenie sprawiły, że stał się taki, jaki uważała, powinien być. Prawda jest taka, że te wszystkie zmiany pochodziły od Michaela - z jego wnętrza. Zmienił się, ponieważ chciał być lepszy, a nawet trochę bardziej wart Marii. Tak właśnie to widział.

Po raz pierwszy od dwóch lat oboje, Isabel i Michael stracili równowagę mając wpływ na życie innych. Ona zostawiła Jessego, a on odmówił Marii. Pomyślelibyście, że połączą się w parę, znajdą pocieszenie w sobie nawzajem i może wypróbują swojego wspólnego przeznaczenia.

Nie. Nic z tego. Nie chcieli tego, a ich ciała były jeszcze bardziej przeciwne. Im dalej jechali tym trudniej było zaakceptować fakt, że ci, których opuścili posiadali ich serca, a nawet wszystko inne.

Michaelowi Guerinowi daleko było do idealnego kochanka, którego wymarzyła sobie Isabel. Był złośliwy, nieuprzejmy i sarkastyczny. Wywracał oczami na prawie każde słowo, które wypłynęło z ust kogokolwiek innego. Ciągle tracił cierpliwość, nigdy nie spał i z każdym dniem stawał się coraz bardziej wredny. Sprawiał, że ‘Kosmiczny Król Michael’ przypominał harcerzyka.

Znowu był Michaelem Guerinem. Michaelem - tym sprzed pojawienia się Marii, a nawet gorszym. Pierwszy raz w życiu nie miał celu. Brak szukania domu. Brak przeznaczenia i bycia żołnierzem, a nawet zastępcą króla. Był tylko uciekinierem skazanym na czwórkę ludzi, których prawdopodobnie nawet nie lubił.

Jedzenie smakowało jak papka i możliwe, że niebo było wiecznie szare. Odkąd opuścili Roswell, ani razu się nie śmiał. Ani razu. Jego twarz była jak z kamienia, a większość czasu udawał, że nie słyszy innych, całkowicie ich ignorując. Jedyne słowa, które wypływały z jego ust były po to, aby komuś ubliżyć lub, żeby po prostu ponarzekać.

Zużycie całej ciepłej wody było podstawą wielu kłótni w grupie.

Śmianie się z komiksu o Garfildzie było wystarczające, żeby osoba spędziła resztę dnia, smakując pogardy z jego strony.

Było ciężko. Isabel rozumiała, ponieważ ona i Michael tkwili na tej samej łodzi. Obydwoje zostawili za sobą kogoś, kogo kochali. Odeszli w imię miłości.

Był także Max.

Max, który trzy lata temu uratował Liz Parker, rozpoczynając tym samym reakcję łańcuchową, która powoli rozrywała ich nudne życia. Max, który zerwał pakt zawarty między ich trójką. Max, który zdradzał i okłamywał nie tylko ich, ale także Liz. Max, który wpuścił do ich życia morderczynię, która odebrała im Alexa. Max, który zrobił tak wiele złego, zaczynając od chwili, w której uratował Liz Parker. A jego nagroda? Poślubił ją. Zatrzymał ukochaną blisko siebie. Wprawił wszystko w ruch i po raz kolejny Max Evans dostał wszystko, nic za to nie płacąc.

Jak poznajesz nienawiść?

Żyjesz z nią każdego dnia.

CDN
Last edited by Cicha on Sat Mar 11, 2006 11:56 am, edited 22 times in total.
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Apr 24, 2005 9:28 am

Cicha - :cmok: A wiesz, wczoraj o tym myślałam... :lol: Telepatia, nic innego :D
No proszę, widać, że powoli przybywa nam rewelacyjnych opowiadań które nie kwalifikują się ani do Dreamerków, ani do X-overów (do żadnego nic nie mam)... DocPaul momentami odzwierciedla moje własne uczucia względem Maxa i Liz - zawsze kiedy czytam o tych ich uśmieszkach i maślanych oczach przychodzi mi na myśl Independence Day. Grrr :evil: I Doc trafia w samo sedno. Ta cała słodycz mdli człowieka i ogłupia. Na miejscu Michaela i Isabel chyba bym im coś zrobiła. Biedna Isabel, w tym opowiadaniu szczerze współczuję jej takiego brata z głupkowatym uśmiechem (jeśli któraś ze stałch fanek ML zacznie to czytać to wyjaśniam, że przeciwko samym bohaterom nic nie mam, ale razem czasami doprowadzają mnie do szału). I nawet pomimo obrzydliwego z początku zachowania Michaela... :wink: to i tak nie sposób przestać go lubić. Życie mu potężnie dokopało, a nikt mu nic nie ułatwia.

Cicha - świetnie ci idzie. Chyba nie muszę mówić, że czekam z niecierpliwością i utęsknieniem na dalsze rozdziały :D I niezwykle się cieszę, że Doc zagościła się u nas już na dobre :D

PS: Postaram się poszukać AG :wink:
Image

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Sun Apr 24, 2005 1:27 pm

:cheesy: Dzięki Cicha za kolejne świetne tłumaczenie. Nie dość, że tłumaczysz niemalże perfekcyjnie, to jeszcze tłumaczysz Candy :D Na dodatek dobre Candy - DocPaul umie pisać. Świetnie opisuje uczucia i sytuacje bohaterów, przy czym jednak częściowo zmienia ich charaktery. No i przy tym ostro jedzie po Maksie i Liz :wink: Ona chyba ich naprawdę nie lubi, co? :lol: Narazie jest tylko wzmianka o ich... obrzydliwie maślanych oczach (co właściwie mnie aktualnie jakoś nie denerwuje, niech się tam sobą cieszą), ale zobaczycie, co będzie dalej. Nie chciałabym być na miejscu Liz :roll:

No tak... Całkiem inaczej się czyta, kiedy wie się, co się stanie 8) Ale z pewnej strony może i lepiej - czytając o tym, co doprowadziło do późniejszych zdarzeń człowiek myśli sobie "co oni najlepszego robią?! Ty idioto, weź ją ze sobą!" :wink: No... ale niestety, na to już nie mamy wpływu :P

Dzięki Cicha za tłumaczenie, nie mogę się dozcekac przede wszystkim rozdziałów części 2 i 3, których jeszcze nie czytałam. Czekam na dalej! :)
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Rozdział 3

Post by Cicha » Tue Apr 26, 2005 1:57 pm

Dzięki dziewczyny za komentarze!
Tłumacząc to opowiadanie jestem pod ogromną presją, zważywszy chociazby na to, że "Those left behind" to mój numer 1 wśród wszystkich opowiadań. Obawiam się, że chociaż jednym niedociągnięciem schrzanię całą magię tego opowiadania. Ale widząc wasze ciepłe opinie od razu czuję się lepiej...i pewniej. :D Jeszcze raz dzięki!
Świetnie opisuje uczucia i sytuacje bohaterów, przy czym jednak częściowo zmienia ich charaktery
Szczerze mówiąc to wolę jej charaktery niż te z serialu :) Są bardziej wyraziste i niezwykłe - taki Alex na przykład. Jedna z najbardziej pominiętych postaci w serialu, a w opowiadaniach Doc ma najróżniejsze kreacje. Od właściciela klubu, który stara się wkurzyć Michaela podrywając go, po dziennikarza muzycznego w radiu, który działa na dziewczyny jak lep na muchy. Niezwykła też jest postać Amy DeLuci i Seana, których nie sposób nie kochać. :wink:
przy tym ostro jedzie po Maksie i Liz. Ona chyba ich naprawdę nie lubi, co?
Jakiś czas temu Doc napisała mi, że mimo, że nigdy nie należała do fanów Liz to zawsze znajduje w swoich opowiadaniach dla niej jakieś specjalne miejsce. Ja uwielbiam jej Maxa z serii "The Praetorians". Był świetny! :cheesy:
W "Those left behind" widzimy, jak bardzo nienawidzi ich Michael. Ale to tylko taka powierzchowna nienawiść, pod którą kryje się wstręt i nienawiść, jaką żywi do samego siebie.

Skoro to temat z opowiadaniem Doc to stwierdziłam, że trochę ją zareklamuję. :D Otóż DocPaul zamieściła ostatnio na swojej Yahoo Group wiadomość, że poważnie zastanawia się nad wydaniem swojego ostatniego opowiadania - kryminału "Perfectly Evil", który możecie znaleźć tutaj . Ale bym chciała, żeby jej się udało. :cheesy:

Dobra - kończę z tym gadaniem i zamieszczam rozdział trzeci.

Rozdział 3

„Możemy pogadać?”

Michael podniósł wzrok znad gazety, którą czytał. „A mam jakiś wybór?”

„Posłuchaj Michael…”

Chłopak usiadł i trzasnął magazynem o podłogę. „To chyba znaczy, że nie.” Wstając, złapał kurtkę i wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.

Max patrzył jak się zamykają. Zerknął na Liz, a w jej oczach dostrzegł współczucie. Westchnął i chwytając płaszcz podążył za Michaelem do vana. Guerin leżał na plecach, oparty o siedzenie. Było zimno - Max nie pojmował jak on mógł tu sypiać.

„Czy to chwila, w, której ty królu Maxie powiesz mi, że księżniczka Isabel chciałaby, żebym zaczął zachowywać się inaczej? A może to królowa? Wszystkowidząca, wszystkowiedząca, wspaniała wróżbitka z Roswell, Liz Parker? Ups…mam na myśli Evans.”

Max zignorował obelgi - po pięciu miesiącach nie były niczym nowym. „Nie, to chwila, w której mówię, żebyś dał spokój”

Michael zajęczał. „Dzięki Max. Od razu czuję się lepiej, ponieważ rozkazałeś mi ‘dać spokój’.”

„Mówię poważnie.” Max usiadł na przednim siedzeniu i odwrócił się, aby móc widzieć swojego byłego najlepszego przyjaciela. „Jesteś wkurzony - nikt nie wie o, co tym razem. Twoje zachowanie jest jak czarna chmura, która wisi nad całą grupą odkąd wyjechaliśmy z Roswell.” Zaczął gładzić materiał siedzenia. „Skoro jest ci tak ciężko, to powinieneś był pozwolić jej jechać.”

Michael usiadł, a na jego twarzy zagościła złość. „Nic nie wiesz Max. Zamknij się, zanim zapomnę, że nie jestem mordercą.” Powinien zostawić Maxa na uroczystości, żeby się usmażył. Nie musiał wracać, ale to zrobił.

„Chciała jechać, ale się nie zgodziłeś. Nie wyżywaj się na nas.”

Guerin przeklął i wyjrzał przez okno, prosto w niebo. „Tu nie chodzi o…” Nie potrafił wymówić jej imienia. Zamykając oczy, miał ochotę je przetrzeć, ale się powstrzymał - Max patrzył. ”Co? Co cię to w ogóle obchodzi? Masz swoją żonę. Jesteście tacy szczęśliwi i większość czasu doprowadzacie nas do mdłość tymi swoimi niekończącymi się słodziutkimi przezwiskami i uśmiechami…tacy szczęśliwi, podczas gdy reszta z nas jest nieszczęśliwa.”

„Nie obwiniaj nas o to, że nędznie się czujesz. Może powinieneś to po prostu przyznać, Michael. Nie zostawiłeś jej, dlatego, że dbałeś o jej bezpieczeństwo.”

„Zamknij się.”

„Nie. Możesz posłuchać, albo nie, ale udawanie skrzywdzonego rycerzyka nie rozwiąże problemu.”

„Niby, jakiego?” Michael zapytał niegrzecznie. Przewspaniały Max zawsze wszystko wiedział.

„Problemem jest fakt, że miała rację. Odpychałeś ją od siebie, bo z tobą zerwała. Dlatego ją zostawiłeś, zrobiłeś z niej coś niepotrzebnego. Właśnie, dlatego odebrałeś jej prawo wyboru.”

Michael nie liczył, że dziś się prześpi. Max nie miał zamiaru odejść. Uwięziony. Szukał miejsca, w, którym mógłby się odizolować od innych. Może mógłby się włamać do jednego z wolnych pokoi i tam pójść spać. Pooglądać telewizję. Zapomnieć.

„Skończyłeś? Czy może masz coś jeszcze do powiedzenia?”

Max był zmęczony - zmęczony tym wszystkim. „Właśnie o to chodzi Michael. Musisz nauczyć się wybaczać. Nigdy nie przebaczyłeś mi za to, że uratowałem Liz. Że powiedziałem jej o sobie prawdę i za to wszystko, co działo się potem. Kiedy dowiedziałeś się o Kivarze i zdradzie Isabel pod postacią Vilandry, zacząłeś ją traktować obojętnie. Nie możesz wybaczyć Liz tego, że jest dla mnie taka ważna. I nie potrafiłeś wybaczyć Marii tego, że pragnęła życia, które nie kręciło się wokół nas i niebezpieczeństwa. Nie potrafiłeś wybaczyć,…że chciała czegoś więcej, bo to oznaczało, że ty jej nie wystarczałeś.”

„Wybaczyłem jej. My…” Michael ponownie spojrzał w niebo. „Tak jakby zeszliśmy się, zanim to wszystko się wydarzyło.”

„Tak? Bo okazjonalnie ze sobą sypialiście? Ona chciała więcej, ale ty się na to nie godziłeś. Po tym jak pomogliśmy Colonelowi, myślałem, że wszystko idzie w dobrym kierunku, ale ty zostawiłeś ją samą. Mogła mieć twoje ciało, ale nic więcej. Nie potrafiłeś jej wybaczyć jednego błędu, podczas, gdy ona wybaczyła ci wszystko, co zrobiłeś przez trzy lata.”

„Zamknij się Max. To nie twoja sprawa. Nigdy, ani teraz nie pytałem cię o zdanie.”

Max otworzył drzwi i wyskoczył na zewnątrz. „Wielka szkoda. Popełniłeś błąd - pozwoliłeś, aby twoja nieumiejętność wybaczania odrzuciła jedyną kobietę, którą kochałeś. Jedyną osobę, która zawsze akceptowała wszystkie twoje wady. I Michael” Dodał delikatnie Max. „masz mnóstwo wad, więc naucz się je akceptować, bo my mamy dosyć.”

Michael nawet nie wysilił się, żeby mu coś odpowiedzieć, kiedy odchodził.

Nieumiejętność wybaczania.

Jedyna osoba, którą kiedykolwiek kochał bezwarunkowo. Nikt, tylko ona. Nie kłamał. Naprawdę nigdy nie chciał nikogo innego oprócz niej. Nie będzie chciał. Leżąc na plecach, ignorował zimno.

„Nawet nie mam twojego zdjęcia.” Powiedział w ciemności. „Trzy lata. Pomyślałabyś, że znalazłbym czas, by przynajmniej nosić w kieszeni twoją fotografię.”

Zaśmiał się gorzko sam do siebie. Śmiech zamienił się w ledwo powstrzymywany szloch. To nie miało aż tak boleć. Zawsze wiedział, że będzie musiał odejść. Mijały lata, a on przekonywał samego siebie, że to nie będzie mieć znaczenia,…że będzie mógł odejść.

Michael przetarł usta trzęsącą się dłonią. Były mokre. Na górnej wardze pojawił się zimny pot. Źle się czuł. Sen – jego organizm potrzebował snu. Było za zimno, żeby spać. Właśnie, dlatego noce spędzał tutaj - zimno nie pozwalało zasnąć. Nienawidził śnić.

Koszmary.

Pojawiły się zaraz po tym, jak opuścili Roswell.

Nie miały sensu. Były jak gorzkie wspomnienia - naprawdę okropna przygoda.

Barwy i odgłosy brzmiały jak zniekształcone krzyki. Obrazy przesuwały się zbyt szybko, aby mógł się na nich skupić. Strach - coś więcej niż zwykły niepokój. To był strach, który przenikał aż do kości.

Miesiąc po opuszczeniu Roswell prawie przewrócił się z bólu. To nie był tylko ból fizyczny. Żal. Uwalniał się wewnątrz i wypływając na wierzch wszystko malował na czarno. Maria…

Nigdy nikomu o tym nie powiedział. Nie potrafił. To nie miało sensu. To była Maria - musiała być. Wołała do niego.

A on zostawił ją stojącą w ciemności. Zostawił ją samą.

~~~~

„Macie coś?”

Kyle potrząsnął głową i zamknął hotelowe drzwi. Dwa dni. Szukali i czekali przez dwa dni.

Michael zniknął.

Max stał przy oknie i wyglądał w noc panującą na zewnątrz. Michael odszedł w nocy, gdy spali. Zabrał kurtkę i po prostu odszedł. Gdzie do cholery był? Z Marią? W Roswell? Może chory? Chory wewnątrz samego siebie? Miał ich dosyć? Trudno powiedzieć.

„Jutro wyjeżdżamy.”

Isabel usiadła gwałtownie. „Max nie możemy. Skąd będzie wiedział, gdzie jesteśmy, jeśli odjedziemy?”

„Będzie wiedział. Michael zna zasady. Rozdzielamy się, a potem spotykamy w umówionym miejscu. Idziemy zgodnie z planem, zmieniając miasto, co siedem dni, dopóki nas nie znajdzie, nie nawiąże z nami kontaktu lub, dopóki nie znudzi nam się czekanie.” Zamknął oczy. Miał nadzieję, że Michael zwracał uwagę na kod, który zaprojektowała Liz.

„Czterdziesty trzeci tydzień roku to Quartz Hill w Californi. Szafka jest asem trefl, czyli 4D.” Powiedziała Liz.

Rok składał się z pięćdziesięciu dwóch tygodni. W talii były pięćdziesiąt dwie karty, podzielone na cztery grupy, po trzynaście w każdej. Każdy tydzień roku oznaczał kartę w talii. Serca były liczbami od jednego do trzynastu A, karo od jednego do trzynastu B, trefle C, a piki D. Alfabet składał się z dwudziestu sześciu liter, więc używali go, żeby, co tydzień przydzielać literze odpowiednie miasto. Wszyscy pamiętali miasta we właściwej kolejności. Obliczali tydzień roku, odnajdywali miasto i schowek na stacji autobusowej, odpowiadający karcie. W szafce zostawiali wiadomości, które dotyczyły miejsca ich pobytu tego tygodnia. Potem jechali do następnego miasta.

Liz spojrzała na Maxa. „Co robimy teraz, Max?”

„Jedziemy tam, gdzie planowaliśmy i czekamy.”

Co innego mogli zrobić?

Isabel wyjrzała na zewnątrz i westchnęła. Michael był sprytny. Uwolnił się. Isabel zamknęła oczy mając nadzieję, że pojechał do domu - do Roswell i Marii. Przywieź też Jessego. Proszę!

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Tue Apr 26, 2005 2:44 pm

Hehe, ja nie wiem jak ja mam komentować, kiedy znam dalszy ciąg :wink: Koszmary... ciężko cokolwiek powiedzieć, kiedy się wie, co oznaczają. Do czego prowadzi ucieka Michaela. Nie chciałabym być na jego miejscu, kiedy się o wszystkim dowie :shock:

Isabel w tym opowiadaniu na szczęście nie jest aż tak wkurzająca jak w AOTWY. Tu nawet mi jej troche szkoda. Właściwie mimo wszystko kochała tego Jessiego...

Dodam jeszcze, że Liz musiała się nieźle namęczyc, żeby wymyślić taki plan :lol: To się nazywa umysł... :wink:

Życzę szczęścia dla Doc, mam nadzieję że jej się uda wydać to opowiadanie :D
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Tue Apr 26, 2005 3:53 pm

rany Cicha nawet nie wiesz jak się cieszę, że tłumaczysz tego ff, czytałam go jakiś czas temu i muszę przyznać, że jest po prostu genialny :mrgreen: :D :cheesy: :lol:
i nie przejmuj się tak, tłumaczenie idzie ci świetnie.
sama kiedyś chciałam przetłumaczyć coś Doc, ale nie miałam odwagi :wink:
tak więc powodzenia i czekam na dalszy ciąg...
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Apr 26, 2005 4:38 pm

Nowa, znam to uczucie gdy nie wiadomo co napisać żeby nie za bardzo spoilerować...

Ale zaraz, od początku. Doc chce wydać książkę? :onfire: Hura!!! Kryminał? U-huuu, niech jej się uda! Ja BARDZO lubię kryminały! Mniam... :lol:
Mnie u Doc podoba się to, że Amy... to Amy, co wyjdzie w praniu w tym opowiadaniu.
Hm, i chyba wiadomo, czemu lubię opowiadania Doc - w końcu jakieś opowiadanie, gdzie Liz nie jest święta, bo na tym, niestety, kończy się większość opowiadań Dreamer :?
I masz rację, Michael nienawidzi ich, czy też może raczej tego szczęścia i tej całej radosnej otoczki, bo on takiej nie ma, bo zmusił Marię do zostania z tyłu, i do tego wspomniane koszmary. Inna sprawa, że istotnie mogło się to wydawać najlepszym rozwiązaniem... albo i nie.
Max uratował Liz i może i faktycznie Michael czasami nienawidził go za to, bo, jakby nie patrzeć, spowodowało to istną lawinę. W "Tomorrows" było to chyba najlepiej pokazane, jak bardzo to jedno wydarzenie było szkodliwe :wink: Ale tutaj z kolei mamu próbkę tego, co by było z Michaelem gdyby Max tego nie zrobił.
Sztraszliwie mi żal Michaela. I jakże znaczący szczególik, kod zaprojektowany przez Liz... A Isabel z kolei - proszę nie zrozumieć mnie źle, ale jest odrobinkę ciapowata. Jakby pod presją innych, nieco zahukana, po prostu boi się wszystkiego, każdego swojego indywidualnego ruchu...
I idzie ci naprawdę świetnie!
Image

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Tue Apr 26, 2005 5:38 pm

No a więc włączam się do komentarzy, jakże by mogło mnie zabraknąć- mnie- dozgonnej candy !!!!!!!! :mrgreen:

Michael- Boże, Doc jest genialna w kreowaniu jego postaci . Jest taki jak był w serialu, taki jakim go pokochałam- buntowniczy, zagubiony, samotny, rozerwany...aż mi się przypominają moje walki na stronie z Dreamerkami, kiedy dwie , same z Janetką walczyłyśmy o niego jak Lwice.

Cicha- tłumacz dalej, to jest świetne. Dzięki kotek :P

P.S. Nan, kim ty jestes ? 8) Candy [ nutka nadzei] ...może ?
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Apr 26, 2005 9:09 pm

Cicha, wielkie i serdeczne dzięki za linka do kryminału - przeczytam... w weekend...? No, jak się uda :D Dowiedziałam się, że jutro nie ma klasówki z matematyki więc zaczynam czytać dzisiaj, ale skończę w weekend.

A wiesz, Hotori... tak po prawdzie, to już nawet średnio pamiętam o co my wtedy walczyłyśmy. Coś mi się miota jakieś porówanie z czekoladą (hm...) na forum, a na stronie pod newsami... To chyba było po WDAMYKu, prawda? Dreamerki mogły w końcu wyżyć się na Michaelu :wink: Ale jak sobie teraz przypomnieć tamtą atmosferę i tamtego Michaela... o rany :cheesy:

PS: Kim jestem? Hybrydą :lol: Większością po trochu, Dreamers, o ile spełniają moje wygórowane wymagania; Rebels - zawsze; Ground Zero - o ile Liz nie zdradza Maxa i swojej najlepszej przyjaciółki z Michaelem, wskutek czego wychodzi Mx/Ma i Mi/L; Candy - jak Rebels... a nawet po trosze InCrowder :D
Image

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Rozdział 4

Post by Cicha » Fri Apr 29, 2005 1:50 pm

Widzę, że grono czytających się powiększa :D Niezmiernie się cieszę :cheesy:

Na początek mały news: "Perfectly Pure" (powstający sequel do "Perfectly Evil") będzie raczej ostatnim opowiadaniem DocPaul odnoszacym się do Roswell. :cry: Teraz będzie pisała takie zwykłe, nie mające żadnego związku z serialem. (w sumie gdyby nie imiona Maria DeLuca i Michael Guerin to i "Perfectly Evil" można by było zaliczyć to opowiadań nieroswell'owych biorąc pod uwagę fakt, że ich postacie są jedynym nawiązaniem do naszego serialu).

Nan - Nie wiem czy wiesz, ale skoro lubisz kryminały to muszę powiedzieć, że Doc ma w swoim dorobku już pare kryminalno-podobnych opowiadań. "The Praetorians" (i sequele "The Killing Jar" i "Pygmalion"), "Hawk and a Handsaw", "Odysseus Rising", "Michael Guerin: The World's Greatest Alien Investigator". Wszystkie można znaleźć na Roswell Desert Skies . W końcu muszę trochę ją zareklamować, no nie? :wink: :lol:

Jakoś podczas długiego weekendu zamieszczę kolejny rozdział.

Rozdział 4

„Jim, odebrałam niepokojący telefon o drogerii Gardnera. Możesz to sprawdzić?”

„Zrozumiałem. Już tam jadę.” Jim zawrócił samochód w kierunku centrum miasta. Było późno - trzecia nad ranem. Zwykle nie miał nic przeciwko późnym zmianom. Roswell było ciche - zostawiało go samego. Tak było lepiej.

„Sprawdziłem. Drogeria jest zamknięta - nikogo nie ma. Alarm jest włączony.”

„Zrozumiałam Jim.”

Wracając do samochodu Jim rozprostował plecy. Psikus. Dzieciaki lubiły zawiadamiać funkcjonariuszy o fałszywym włamaniu, a potem siedzieć w ciemności i patrzeć jak reaguje policja. Niektóre rzeczy chyba nigdy się nie zmienią. Siadając za kierownicą przez chwilę się nie ruszał. Niektóre się zmieniały. Samotne noce - miał mnóstwo czasu, żeby o tym myśleć.

„Nie odwracaj się.”

Zesztywniał słysząc niski głos. Mocniej ścisnął kierownicę.

„Czy ten samochód jest na podsłuchu?”

„Chyba nie.” Chciał się odwrócić, ale tego nie zrobił. Znał ten głos. Poznałby go wszędzie.

„Więc się przejedźmy.”

Zapalił samochód i zaczął dalej patrolować. Jednak tym razem krążył wśród ciemnych uliczek, kierując się w stronę pustyni. Biorąc radio podał okolice, które będzie sprawdzał.

„Jadę w kierunku stawu Suttera zobaczyć czy nie dzieje się tam nic niepokojącego.”

„Zrozumiałam Jim. Bądź ostrożny.”

„Odbiór.”

Światła samochodu dostarczały jedyne oświetlenie koło małego stawu. Parkując przy molo, wysiadł i czekał. Minęło parę minut, zanim jego pasażer wysiadł, pewien, że nie są śledzeni.

„Dobrze cię widzieć synu.” Jim uściskał go mocno. Miał wrażenie, jakby minęły wieki, odkąd po raz ostatni widział Michaela Guerina. „Co tu robisz Michael?”

Chłopak spojrzał na ciemną wodę. Ach - molo, na, którym Liz Parker próbował zrobić striptiz dla Maxa. Żałosne. Tylko ta dwójka potrafiła coś związanego z seksem zamienić w, coś naprawdę tandetnego. Nieźle się uśmiał, gdy Max opowiedział mu całą historię o nich obojgu próbujących pokazać trochę ciała i następnie Maxie mającym wizję od swojego syna, przez, co prawie utonął. Zadzwonili do niego, a on po nich pojechał. Obydwoje, Liz i Max drżeli owinięci w koce, a Michael kątem oka zobaczył fragment białej, bawełnianej bielizny Parker. To wystarczyło, aby zaczął zastanawiać się nad zmianą orientacji. Dopóki nie zjawiła się Maria mająca na sobie koronkową bieliznę. Ona zawsze potrafiła wyznaczyć granicę. Isabel, mężatka, wyglądała jak June Cleaver, a Liz była taka mało seksowna - nosiła majtki, które zhańbiłyby jej własną babkę.

Ale nie Maria. Ona lubiła jedwab i koronki. Posiadała kartę stałego klienta do sklepów takich jak Frederick i Victoria Secret. Nosiła pasujące majtki i staniki, bezwstydnie pokazując część tego, co pod nią miała, a czasami nie nosiła nic. Uwielbiał fakt, że rozbieranie jej zawsze wiązało się z niespodziewanym zachwytem, gdy nie wiedział, co ma pod ubraniem. Wszystko, co miało z nią związek było niespodzianką.

„Gdzie jest Maria? Byłem w jej domu i przez parę godzin siedziałem na zewnątrz. Wygląda na opuszczony.”

Jim przełknął ślinę. Spoglądając na wodę znów to poczuł - to proste uczucie ukryte na dnie gardła, nad którym w każdej chwili mógł stracić kontrolę. Nie mógł…nie sam. Podszedł do samochodu i wyrwał z notesu kartkę. Zapisując adres i godzinę, podał ją Michaelowi. Stara kopalnia miedzi.

„Mam ci tyle do powiedzenia, a tutaj nie jesteśmy bezpieczni. Spotkajmy się tam, a udzielę odpowiedzi na twoje pytania.”

Chłopak wepchnął kawałek papieru do kieszeni i potrząsnął głową. „Niech pan po prostu powie, gdzie jest Maria.”

Jim odszedł kawałek i przystanął na brzegu przy wejściu na molo. Lekko zatrząsł ramionami. Odezwał się cicho bez oglądania w tył. „Odeszła, Michael. Odeszła.”

Kiedy się odwrócił, Michaela już nie było.

~~~~

Znalazł miejsce, z, którego w ukryciu mógł obserwować kopalnię. Siedząc tam, godziny przed umówionym spotkaniem z Jimem, w głowie słyszał w kółko powtarzające się słowa. Odeszła. Maria odeszła.

Odeszła? Odeszła z Roswell? Odeszła do innego życia, innego mężczyzny? Odeszła jako umarła? Nie.

Nie.

Czekał, aż nadjechał pierwszy samochód. Było ciemno, a on obserwował światła dobiegające z oddali. Dostrzegł trzy pary. Kiedy dojechali i weszli do środka, odczekał kolejną godzinę obserwując horyzont. Nie było więcej świateł.

~~~~

„Michael? Jak wyglądał? Mówił coś o Liz? Są tu wszyscy?” Pytał Jeff, trzymając za rękę żonę. Była cicha i wychudzona. Zmartwienie obrysowywało jej twarz, przez którą teraz przebiegały różne uczucia. Liz. Chciała zobaczyć córkę, ale…

Nie. Ona ciągle była Liz - jej dzieckiem.

Philip chodził po pomieszczeniu. „To szaleństwo. Żadne z nich nie powinno wracać. Wreszcie odzyskaliśmy trochę normalności, a teraz wszystko zacznie się od nowa.”

„Philipie może ma jakąś wiadomość od Maxa i Isabel.” Powiedziała delikatnie Diane. Miała nadzieję, że o to chodziło. Wiadomość od nich była warta prawie wszystko. Prawie.

Diane spuściła głowę z powodu myśli, które intensywnie przepływały przez jej głowę. Prawie, ale nie wszystko.

„Myślę, że wrócił po Marię.” Odezwał się Jim. „Przyjechał sam.”

Dorośli wymienili między sobą spojrzenia, a następnie odwrócili wzrok. Co mogli powiedzieć? Co powinni powiedzieć?

„Co powinniśmy mu powiedzieć?” Zapytał Jeff. Przełknął ślinę. Cholera. To uczucie wróciło. Potrzeba, żeby wybuchnąć płaczem i wszystko z siebie wyrzucić.

„Ja…to będzie dla niego ciężkie. Dla nich wszystkich. Ale muszą wiedzieć - muszą wiedzieć, żeby mogli zrozumieć, czemu nigdy nie mogą wrócić do domu, kontaktować się z nami i czemu powinni ciągle uciekać.” Jim usiadł ciężko na krawędzi starego stołu pokrytego kurzem. „Powiemy mu prawdę.”

„Właśnie tego chcę.” Odezwał się Michael stojąc na szczycie schodów prowadzących do pokoju.

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Sat Apr 30, 2005 11:51 am

Czemu ja przeczuwam zbliżającą się katastrofę ? Maria odeszła. Ale według mnie nie umarła....Czyżby miało to coś wspólnego z FBI , a może z Khivarem ?
Ta część była chyba najbardziej niepokojąca...Mroczna, ciężka. Niby jakiś rąbek tajemnicy został odsłonięty, a człowiek czuje się jakby siedział na ostrzu...

Nie można jednak pomijać zabawnych akcentów- to rozprawianie o bieliznie damskiej :lol: Ta, Michael jest subtelny nawet same ze swoimi myślami...Ale nie wszystko mi się w tym fragmencie podobało. Ten sąd na temat seksu Maxa i Liz- cóż, w serialu nie było raczej tego wątku, dlatego nie zbyt lubię jak candy sprowadzają ten element do porównań i to jeszcze takich, żeby Max i Liz wypadli jak najgorzej...Oczywiście potrafię to zrozumieć, ale nie pochwalam :? Candy jestem zawsze , dreamer też, rebels- czasami od święta, ale to zależy od ukazania postaci Tess...jeśli autorka robi to umiejętnie- w to mi graj ! Ale polar- fee...nie cierpię :wink:

Cicha - dawaj kolejną część :twisted: Znakomicie czujesz się w tłumaczeniu DocPaul :D
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Sun May 01, 2005 2:56 pm

Masz rację Cicha, grono czytających powiększa się :wink: Chyba raczej nie jestem candy, ale wszystkim po trochu, choć zawsze miałam pewną sympatię do pary Michael/Maria :tak: a na pewno lubię opowiadania z górnej półki, a do takich dla mnie zaliczają się ff DocPaul.

Przeczytałam niedawno Twoje tłumaczenie "All our tomorrows were yesterday". To opowiadanie pełne smutku, bólu i w pewnym sensie przygnębiające, ale urzekł mnie jego klimat pełen mroku, tajemniczości i magii, a także wielka miłość pomiędzy Marią i Michael'em...miłość, poprzez którą można zrobić tak wiele i tyle poświęcić. To opowiadanie daje nam jednak nadzieję (a przynajmniej mnie) i radość, że dzięki tak wielkiemu uczuciu, które przetrwa w różnych rzeczywistościach czasowych wszystko się ułoży :tak: Dzięki Cicha za tamto cudowne tłumaczenie :cmok:

Zachęcona AOTWY zaglądnęłam do tego ff i znowu ten ujmujący klimacik...mrok, tajemnica, smutek i żal (jest też i miłość M/M :wink: ). Tutaj jednak nie wyczuwam nadziei, a wręcz iskierki zbliżającego się niebezpieczeństwa...czyżby coś się stało Marii i czy ona nie żyje...nie to niemożliwe :( Michael tego nie uniesie, tego bólu i poczucia winy. Żebym miała choć trochę takiej nadziei jak Hotori, że Maria żyje. Jaką tajemnicę ukrywają Jim, Evansowie i Parkerowie???

Cicha czekam z niecierpliwością na dalsze części :tak: ...długi weekend już trwa :mrgreen:
Maleństwo

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun May 01, 2005 6:56 pm

Moja skleroza zaczyna być denerwująca :?

Cicha - oczywiście, że nie wiem... Ostatnio w kółko tylko coś nadrabiam, ale reklamuj, reklamuj, jak oderwę się od konstytucji na dobre, to poczytam. Już sobie ząbki ostrzę i planuję Wielki Dzień Doc :cheesy:

O rany. Powrót Michaela do domu. Czemu nie dziwi mnie to, że wrócił do Roswell...? Nie, nie tylko dlatego, że połknęłam to opowiadanie jednym tchem tuż po przeczytaniu AOTWY :wink:
A co do pamiętnej sceny z Busted... cóż, zawsze chciało mi się śmiać gdy to widziałam. Liz z całą pewnością nie nadaje się na striptizerkę. A Maria... to Maria, aquabra czy nic, cóż, to Maria :lol:
Jak bardzo słowo "odeszła" może być wieloznaczne, ale w tej sytuacji - najlepsze. No i teraz mam problem, jak to napisać, żeby nic nie zdradzić i poczekać na przekład Cichej :wink: Tak, zbliżająca się katastrofa... ale to wcale nie była najbardziej morczna i ciężka część.

Cicha - świetne tłumaczenie, tłumacz dalej :D
Image

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Rozdział 5

Post by Cicha » Sun May 01, 2005 9:08 pm

Obiecałam, więc jest - rozdział 5

Ale zanim jednak go zamieszczę trochę sobie pogadam...

Postanowiłam trochę zwolnić tempo dodawania rozdziałów. Jeśli będę leciała tak, jak teraz to za dwa tygodnie dojdziemy do części drugiej. A tłumaczenie drugiej części wywołuje u mnie atak paniki ze względu na silne sceny NC-17, których w życiu nie próbowałam tłumaczyć i których tłumaczenia unikałam jak ognia. Tak więc muszę się najpierw zagłębić w inne tłumaczenia NC-17, żeby się trochę z tym obyć. Czytanie idzie bez problemu, ale tłumaczenie? Spłonę rumieńcem i tyle! :cheesy:

Hmmm...jeśli chodzi o moją 'roswelliańską orientację' :D to jestem Candy zawsze, wszędzie i w każdej sytuacji. Dreamer - rzadko, bardzo rzadko, tylko w niektórych momentach. Rebels - tak jak Dreamer, bo uwielbiam Tess, a nie przepadam za Maxem. Stargazers - Tak, jeśli Isabel nie traktuje Alexa, jak zabawki i śmiecia. No i ukochane, ale niestety rzadko spotykane Fifth Wheelers - wielkie tak, tak, tak. Polarki - robię się zielona (a zielony to nie mój kolor).

Co do rozdziału - rozwieje zagadkę, co się stało, ale i tak zakończy się wielkim znakiem zapytania (Wiem, jestem wstrętna kończąc rozdział w tym momencie :wink: )

Rozdział 5

„Jesteś głodny Michael? Przywiozłam trochę jedzenia. Tak na wszelki wypadek.” Diane była zajęta ściskaniem własnych dłoni. Nancy Parker stała cicho w rogu, a na jej rzęsach Michael dostrzegł łzy.

„Chcę wiedzieć, gdzie do cholery pojechała Maria.”

Brakowało ludzi. Najbardziej zauważalna była nieobecność Marii, jej mamy i Jessego. Parkerowie, Evansowie i Jim Valenti wyglądali jakby się w sobie zamknęli.

„Nie możemy ci tego powiedzieć, Michael.” Jim przyśpieszył, zanim chłopak zdołał mu przerwać. „Nie wiemy.”

Michael stał w milczeniu. Było źle. Nie tak miało być. Ona miała tu być, czekać. Wściekła, ale miała czekać. Musiała wiedzieć, że po nią wróci - musiała to wiedzieć! Powtarzał to zdanie w głowie. Nie odeszłaby. Przynajmniej dopóki była szansa. Maria DeLuca nigdy się nie poddawała.

Skoro odeszła, to coś musiało się stać.

„Co się stało? Co poszło źle?”

Jim spojrzał na pozostałych, a gdy oni odwrócili wzrok, postanowił zrobić pierwszy krok.

„Wszystko.”

~~~~

„Nie mieliśmy nawet szansy, aby się spotkać i wymyślić jedną historię. Przyjechali szybko po uroczystości waszego zakończenia szkoły. Zabrali Parkerów i Evansów.”

Jeff odchrząknął. „Wszystko przeszukali. Nasze domy, biura, samochody…wszystko. Spakowali pokój Liz. Każdy fragment, który znaleźli. Nawet kurz i brud. W ścianie znaleźli jej dziennik - to także zabrali.”

Philip przytaknął. „To samo z nami. Wynieśli dosłownie cały dom. Wszystko, co mogli kiedykolwiek dotknąć Max i Isabel. To samo zrobili z twoim mieszkaniem. Nie mieli powodu, żeby nie wierzyć w to, co o was wiedzą. Max stojący przed całym miastem podczas uroczystości, obwieszczający światu, potwierdzający fakt, że jest kosmitą, że wy nimi jesteście był wszystkim, co potrzebowali.” Philip czuł wstyd. Ten jeden czyn był gwarantowaną śmiercią. „Głupie.” Co to pokazało? Jak mogli ogłosić to światu, a potem zostawić dwie osoby, które były w to najbardziej intymnie zaangażowane?

„Schwytali was?” Zapytał Michael. Nie. Nie tak miało być. Oni nie mieli z tym nic wspólnego! Nie byli w to zaangażowani!

„Tak. Nas wszystkich. Przebywaliśmy pod ich nadzorem przez prawie dwa tygodnie. Przesłuchiwali nas. Robili testy z detektorami kłamstwa. Prześwietlenia. Badania krwi. Uważali nas za osoby narażone na kontakt z kosmitami.” Jeff położył rękę na ramieniu żony. „Narażone na kontakt z własną córką. Było…źle.”

Michael to wyczuł. Wyczuł to, czego nie mówili. Zdemaskowanie…Maria, Jesse.

„Gdzie jest Maria?!” Jego głos stał się głośniejszy ze strachu. Cholera. Na jego skórze ponownie pojawił się pot.

Jim odchrząknął. „Ona…ona i Jesse…nie mieli szansy. Żadnego ostrzeżenia. Po tym, jak wyjechaliście, wrócili do Roswell. Jesse odwiózł Marię. Czekali, rozstawieni wokół jej domu. Złapali ją, gdy tylko wysiadła z samochodu. Jessego wyciągnęli ze środka…” Jego głos nagle stał się niewyraźny. „Amy to widziała - próbowała ich powstrzymać. Kiedy odjechali zadzwoniła do mnie i zaczęła histeryzować, że jej córka została porwana.” Odwrócił wzrok, a jego głos coraz bardziej się załamywał. „Amy…ona, um... czekała na Marię - wściekła o to całe zamieszanie związane z uroczystością, a kiedy usłyszała samochód wyszła na werandę. To wtedy Maria i Jesse zostali porwani.”

Michaelowi ciężko było cokolwiek powiedzieć. Koszmary. Zaczęły się zaraz po tym, jak opuścił Roswell. Maria. Strach. Jeden miesiąc. Ból.

„Maria? Mają Marię i Jessego?”

Valenti odszedł kawałek i zgarbiony stanął plecami do grupy. Pozostali milczeli. W końcu podniósł się Philip.

„Musisz zrozumieć Michael. My…nasza grupa była uważana za narażoną, ale z Marią i Jessem było gorzej. Oni…oni byli związani z kosmitami w intymny sposób. Jesse z Isabel, a Maria z tobą. Intymnie…seksualnie. Rząd chciał wiedzieć, czy zaszły w nich jakieś zmiany z powodu tak bliskiego kontaktu. Oni…” Nie mógł mówić dalej.

„Mieli pamiętnik Liz – w nim było wszystko. Z niego dowiedzieli się jak bardzo byliście z Marią zaangażowani, a kontakt Jessego z Isabel był oczywisty – w końcu był jej mężem. Ten dziennik…” Jeff wbił wzrok w podłogę. „…Powiedział im wszystko.”

Michael nie mógł uwierzyć. Ten dziennik. Ten cholerny dziennik, a on go jej oddał! Co. Za. Idiota. Powinien był posłuchać głosu rozsądku i go zniszczyć. Tak naprawdę myślał, że Liz to zrobiła. Zachował się jak idiota ufając jej. Patrząc na Jima, który powoli się odwrócił, zmarszczył brwi.

„Dlaczego ciebie także nie schwytali? Zostałeś wyleczony. Zmieniony.”

Jim potrząsnął głową. „Liz tu nie było, kiedy to wszystko się stało. Nigdy nie zdążyła tego dopisać. Opisała śmierć Maxa, ciebie jako króla - jej interpretacja zrobiła z ciebie morderczego psychopatę, który gotów był zabić każdego człowieka znającego wasz sekret. Twoje groźby. Tak wiele się wydarzyło, że nie dała rady dodać faktów dotyczących mnie. Ale napisała wystarczająco dużo. Moja pomoc, Kyle, Pierce - wszystko tam było.”

„Wypuścili cię?”

Przytaknął. „To Kyla chcieli, nie mnie. Nie mieli powodu. Przynajmniej na razie nie mają. Zbadali moją krew i zrobili kilka innych testów. Wszystkie wyniki były normalne. Żadnych skutków wyleczenia przez Maxa. Jeszcze nie zacząłem się zmieniać. Nie wiem czy kiedykolwiek zacznę.”

Michael zaczął chodzić po pomieszczeniu. „Powinieneś wyjechać dopóki możesz.”

Obaj – Philip Evans i Jeff Parker wstali. Philip potrząsnął głową. „Nie. Jim zostaje. Tu jest jego dom. Tu się urodził i wychował. Tutaj jest jego miejsce. Nigdy się nie dowiedzą.” Spojrzał na wszystkich dorosłych. „Dopilnujemy tego.”

Ich piątka - Zajęli miejsce młodszego pokolenia. Kiedyś była trójka kosmitów i trójka ich ludzkich przyjaciół. Teraz wydawało się jakby to dorośli mieli swój sekret, swojego kosmitę. Kosmitę, który będzie dalej żył w Roswell.

„Wybieracie trudną drogę. Wiem o tym - podążałem nią całe swoje życie.”

„Wiemy. Dowiedzą się o wszystkim, jeśli Jim wyjedzie. Tak przynajmniej nie stanie się ich celem.” Philip już wszystko opracował. On i Jeff wszystko dokładnie przemyśleli.

Jim tylko wzruszył ramionami. To nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Już nie. Nie było Amy. Maria odeszła. A Jesse… O Boże! Jesse…

„Mają Marię.” Powiedział głucho Michael. Opuścił ją. Jego duma sprawiła, że ją opuścił…

„Nie.” Odezwał się Jim. „Jest coś jeszcze.”

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Sun May 01, 2005 9:45 pm

Jako zdeklarowana Candy mogę powiedzieć (czyt. napisać) tylko jedno - cudo :uklon: :cheesy: Brawo Cicha, idzie ci naprawdę świetnie :D tylko dlaczego te części są takie krótkie? I przerywać w takim momencie... gdybym nie czytała orginału, chyba umierałabym z ciekawości. Rany, ten dreszczyk emocji pozostał, i to w dużej mierze dzięki tobie :D

I nawet nie waż się opóźniać dodawania kolejnych części. No bo co my wtedy zrobimy :?: :wink: może i druga część ( a zwłaszcza niektóre fragmenty :cheesy: ) nie są łatwe do przetłumaczenia, ale kto miałby to zrobić lepiej jeśli nie ty, no kto?
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

Chavah
Gość
Posts: 18
Joined: Tue Apr 12, 2005 10:50 pm

Post by Chavah » Sun May 01, 2005 11:30 pm

Ja jeszcze nie posiadam konkretnej orientacji :P

Kiedyś byłam stuprocentową Candy - jak to mówicie - zwłaszcza podczas serialu, bo niektóre wątki M&M po prostu doprowadzały do szaleństwa, choć i tak trzeba przyznać, że były miernotą w porównaniu do FF tego... emm.. gatunku :D

Potem jednak trafiłam na Ruchome piaski _liz i skutki były opłakane, bo wtedy właśnie straciłam swoją orientację ;]

Natomiast nie lubię M&L tj. dreamerków i póki, co tego jestem przynajmniej pewna.

Cicha: tłumaczenie oposka świetne, oby tak dalej i nie martw się o przyszłość i C-17 ;] Carpe diem, a potem zobaczymy ;)

peesos
w ogóle to witka wszystkim, bom tu obca troszeńkę ^^'

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon May 02, 2005 11:27 am

Witaj wśród nas, w takim razie :D

I zawsze zastanawia mnie, po kiego czorta Katims słuchał się scenarzystów, którzy uśmiercili mu serial... Zamierzam trochę popsioczyć :wink: Największym błędem było wprowadzanie latających galaretek, które wyglądały jak mechaniczna meduza. Zawsze mam wtedy odruch wymiotny, tak samo jak i wtedy gdy widzę reklamówki Smallville. A przecież już wtedy powstawały naprawdę piękne opowiadania, które na głowę biją serialową akcję. Ot, zagadka, po co ciągnąć coś tak kiepskiego, skoro Roswell mogło żyć sobie długo i szczęśliwie, czerpiąc garściami z wyobraźni fanów, przy czym obie strtony byłyby zachwycone. Katims zyskami, oglądacze serialem. A już nie ma co mówić o szczęśliwcach, których pomysły by wykorzystano... :wink:

Cicha, opory w sprawie NC-17 (no, może raczej powinno się napisać - Mature, bo zmieniamy klasyfikację) całkowicie rozumiem, bo przymierzałam się kiedyś do ground-zerowego fika Midwest Max, ale zrezygnowałam - wiadomo dlaczego...

A co do części - cała Diane! "Jesteś głodny?" Czekająca wściekła Maria. I to właśnie uwielbiam przy opowiadaniach Candy! (no, co prawda tutaj nie bardzo jest candy, ale cóż...) I hm... zawsze wydawało mi się, że mowa Maxa na koniec szkoły była nieco... jakby to łagodnie powiedzieć... oryginalna. Już wówczas zaczynałam powoli krytykować :wink: Otwarta furtka do czwartej serii, która nigdy nie powstanie, jasnem ale mimo wszystko choć kosmici zwiali, to jednak w Roswell został Jesse i wojsko. A, no i rzecz jasna rodziny podejrzanych. W sumie wizja Doc jest bardzo prawdopodobna.

Jeden miesiąc. Brrr. I ten cholerny pamiętnik Liz. Kolejne usprawiedliwienie, dlaczego coraz mniej ją lubię :wink: To naprawdę było głupie, opisać wszystko i zostawić tak... zwłaszcza po tym, jak FBI przestało już grać z nimi w kotka i myszkę. "Nigdy nie zdążyła tego dopisać. Opisała śmierć Maxa, ciebie jako króla - jej interpretacja zrobiła z ciebie morderczego psychopatę, który gotów był zabić każdego człowieka znającego wasz sekret. Twoje groźby" dobrze, sama skrzeczałam na Michaela po WDAMYKu, ale rany, żeby to od razu opisywać...? Liz stanowczo była przemądrzałą dziewczynką. Prowadzenie notatek w takiej sytuacji jest co najmniej dziwne. To tak, jakby tajny szpieg prowadził pamiętnik w którym wymienia z imienia i nazwiska, razem z dokładnym rysopisem, wszystkich swoich informatorów.

Ech... świetne tłumaczenie, Cicha :wink: Jak widać potrzebny jest cały powyższy długi komentarz żeby napisać, że było świetnie :P
Image

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Mon May 02, 2005 4:32 pm

Tak witamy Cię Chavah :P

Zgadza się Nan, ja też żałuję, że Katims nie wykorzystał tylu cudownych opowiadań :( Z niektórych mógłby powstać naprawdę całkiem ciekawy sezon 4...a może się jeszcze doczekamy :wink: zawsze trzeba mieć nadzieję, ale nasi aktorzy chyba by się już nie zgodzili zagrać...

Cicha wyjaśniłaś pewne sprawy, uf Maria żyje, ale jak mogłaś przerwać w takim momencie...i znowu muszę czekać na wyjaśnienie sytuacji :? Chyba sięgnę do oryginału..gdybym miała tylko trochę więcej czasu na to :( Poczekam jednak na Twoje świetne tłumaczenie, bo nie ma to jak ojczysty język oddający wszystko w pełny i jasny sposób :tak:

A wracjąc jeszcze do tej części..ach ta Liz...niby spokojna, małomówna, a taka gaduła w tym swoim pamiętniku :? W sumie lubię parę Liz/Max, ale tutaj coraz bardziej zaczynają mnie denerwować, a szczególnie Liz: "Jedyną rzeczą, która wzrosła był głupkowaty uśmiech na jej twarzy, gdy siedziała obok Maxa i patrzyła mu w oczy." ekhm Isabel wyraziła się aż nazbyt dosadnie, ale dla Liz chyba naprawdę liczy się tylko Max, a inni...choć może się mylę, zobaczymy w dalszych częściach...

„Mają Marię.” Powiedział głucho Michael. Opuścił ją. Jego duma sprawiła, że ją opuścił…" tak tak Michael, twoja głupia duma i ten upór...jak osioł :? Ile Maria musiała wycierpieć i Jesse, a w sumie oni wszyscy :( , bo inni nie pomyśleli i to nie tylko Michael...

Cicha dzięki za tłumaczenie i czekam na dalsze części. Trzymam kciuki za pokonanie problemów związanych z tłumaczeniem części NC-17. Ja w Ciebie wierzę :tak:
Maleństwo

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Mon May 02, 2005 9:54 pm

No tak. A więc złapali Marię...Rety, no to ja już się domyślam tych ciężkich części... :? Ale sama zajmuję się w ostatnich czasach podobnymi smutasami, więc raczej nie zemdleję 8)

Co do mowy Maxa- to był chyba tylko taki zabieg estetyczny, serial się kończył i wszyscy wiedzieli , że ciągu dalszego nie będzie. Katims chciał wywołać łzy, po części mu się udało, bo o ile pamiętam wzruszenie było spore na (wtedy jeszcze) xcomie... :mrgreen: Nan zdaje się też miała w tym swój udział :wink: Zresztą sama nie wiem kiedy zaszły w tobie kotek te zmiany - ta oziębłość w stosunku do Liz :) Ale zaczepiam o coś z innej bajki, więc lepiej się zamknę.

Co do scenariusza - Boże, tyle było tych dyskusji ile gwiazd na niebie :) Tyle, że to nie jest takie proste w praktyce jak nam się wydaje. Uwierzcie , troszkę wiem o pracy w mediach, choć nie takich...Nie ulega jednak wątpliwości, że najbardziej liczą się zyski. Zresztą nie tylko dlatego zrezygnowano. Prawdą jest, że już w środku 3 sezonu Majandra zapowiedziała, że nie wystąpi w 4 sezonie nawet jeśli jakimś cudem dojdzie on do skutku...I jakieś ziarno prawdy jest też w tym, że poniekąd ta jej decyzja była umotywowana kryzysem związku z Brendanem, jak wiemy osatecznie prara rozstała się. Wiem to, bo to było szeroko dyskutowane na forum Brena. A oczywistym jest, że nikt prócz Majandry nie mógłby zagrać Marii, nawet jeśli w 3 sezonie jej postać została tak nieudolnie zmieniona (to osobny wątek :evil: ).
A że Katims nie miał wyobrazni to nie nowść :roll:

Wiatj Chavah :mrgreen: Ja cię obowiązkowo werbuję do Candy !! :P
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Tue May 03, 2005 12:50 pm

Złapali Marię. Tak... biedna Maria, ale wyobrażam sobie, co musi czuć Michael :( Zostawił ją, nie pomyślał, co może się stać, zostawił ją, bo była człowiekiem, a to ona potem najbardziej wycierpiała... Choć nie, może i nie ona. Z tego co pamiętam (nie chcę spoilerować, ale kurczę... :roll: ), to najgorzej miał Jessie. Ja tam go nigdy nie lubiłam, nawet jak czytałam do czego doprowadziła cała ta jego znajomość z kosmitami to sympatia jakoś mi się nie pojawiła, ale napewno było mi go szkoda. To jemu najbardziej się dostało, a znał przeciez tajemnicę najkrócej (i co najgorsze najbardziej nie chciał jej znać) :?

Poza tym, Liz w tym opowiadaniu rzeczywiście, delikatnie mówiąc, wkurza tą swoją wrażliwością, miłością do Maxa itp. Biedactwo musiało "zwierzać się" pamiętnikowi, wszystko opisać a potem go zostawić :? Aż chce się ją zdzielić czymś ciężkim po tej kasztanowej główce :? Ale z drugiej strony, napewno nie była zła, każdy popełnia błędy, a wyobraźcie sobie potem dowiedzieć się, że przez swoją głupotę i nieostrożność spowodowaliście taką tragedię... :(

Zgadzam się, że 3 serię Katims trochę spartolił (chociaż było tam też parę naprawdę świetnych odcinków, nie powiem), ale napewno, napewno nie chciałabym, żeby akcja potoczyła się tak jak w tym opowiadaniu. Bardzo je lubię, wersja Doc jest bardzo proawdopodobna, ale gdyby tak wyglądała 4 seria Roswell... :roll:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 5 guests