Ja nie wiem co wy macie do imienia Maxie
No, ale są gusta i guściki, a ja musiałam coś zrobić, żeby zbytnio mi samej nie mylił się Max E. i Max G. A lepiej, żeby na nią mówić Maxie niż na Evansa
Maria będzie baaardzo drażniąca w tym opowiadaniu (niestety), ale tak jakoś się na niej skupiła moja złość. Jeśli chodzi o samego Maxa E. to z nim będzie różnie - powkurza momentami, ale odegra też pozytywną rolę.
Liz też będzie czasami dziwnie się zachowywać, ale to ze względu na to, jaka jest skołowana. Jeśli chodzi o resztę bohaterów, to sami zobaczycie.
Dzisiaj część specjalnie dedykowana Onarkowi
5.
Otworzył lodówkę, uważnie przyglądając się jej zawartości. Wypełniona praktycznie po brzegi. Nie to, co jego lodówka w Seattle, która wionęła pustką. Zaczynało mu się powoli tutaj podobać, chociażby ze względu na dostatek jedzenia i spokoju. Coś, czego mu było potrzeba. Sięgnął po karton mleka. Ah, od dawna nie miał w ustach swojego ulubionego białego napoju. No... ulubionego zaraz po piekielnie ognistym alkoholu. Nie szukając nawet szklanki, otworzył karton i wlał w siebie chłodny napój. Do końca. To chyba organizm sam prosił się o uzupełnienie tego braku. Potrząsnął pustym kartonem i mruknął z rezygnacją „Nie lubie pustych pojemników”, poczym wstawił karton ponownie do lodówki.
Drzwi się otworzyły, a do kuchni wkroczyła drobna brunetka. Zatrzymała się w pół kroku, widząc go. Chwila wahania. Powinna wyjść czy nie? Przypominając sobie, jak tamtego wieczoru na nią działał, jak najbardziej powinna wyjść. Ale w końcu to był czas, gdy miała się nauczyć od nowa żyć i funkcjonować. Zignorowała intenstywny wzrok, ślizgający się po jej ciele i podeszła bliżej. Obrzuciła go niechętnym spojrzeniem. Dlaczego wciąż tu stał? Jeśli chciał czegoś z kuchni, to mógł to wziąć i wyjść. Minęła go, chrząkając ostentacyjnie, by się przesunął. Otworzyła lodówkę, pochylając się. Zacisnęła palce na drzwiczkach, czując jak zielone spojrzenie leniwie przesuwa się niżej, z wyraźnym zainteresowaniem badając dolne części jej ciała. Gorąca fala przelała się przez jej żyły. „Cholerne hormony” mruknęła i sięgnęła po karton z mlekiem. Pusty. Ze zdumieniem wyprostowała się. Potrząsnęła kartonem. W jej domu nikt nigdy nie zostawiał pustych... Momentalnie się obróciła, a lodowaty wzrok wbiła w twarz Aleca.
„Brak ci mleczka?” zapytał miękko, unosząc lewy kącik ust do góry w subtelnym uśmieszku. Myśli zaczęły wirować niespokojnie, tworząc w głowie obraz, jaki nie powinien powstać. Rozchyliłą usta, nie wiedząc co odpowiedzieć. Cokolwiek by powiedziała, obróciłby to przeciwko niej. Najlepiej więc było to zignorować. Zamknęła lodówkę. Chciała się nie odzywać, chciała obrócić się i odejść, ale nie mogła. Od kilku godzin się w niej otowało. Uspokajała własne myśli, ale Maria cały dzień podsycała w niej furię. Ona, Liz Parker, nigdy nie tracąca nad sobą panowania, miała ochotę krzyczeć, tupać i coś rozwalic. Cokolwiek. Bez powodu. Ale powstrzymywała sie. Teraz jednak, widząc uśmieszek tego bezczelnego chłopaka i jego spojrzenie, które przekraczało granice moralności, nie wytrzymała. „Pusty karton wyrzuca się do kosza!” warknęła „I nie brak mi mleczka!” Miała nadzieję, że go tym zaskoczy. I może nawet odrobinkę go zadziwiła, tylko jego reakcja była odwrotna niż powinna. Uśmiechnął się jeszcze bardziej, a dziwny błysk pojawił się w jego oczach. Iskra, która wstrzymała na chwilę jej serce, a całkowicie wzburzyła hormony. Miała wrażenie, że pod wpływem tego spojrzenia jej ciało osunie się.
Pochylił się w jej stronę, jego głos zniżył się, zahaczając o dziwnie niebezpieczne tony „Spokojnie. Jesteś cała spięta. Jakbyś była na głodzie...” roześmiał się, gdy otworzyła usta ze zdumienia. Czy on nie mógł ani na chwilę powstrzymać swoich wiecznych skojarzeń? „A ty jesteś pewny siebie, jakbyś miał coś do zaoferowania” syknęła, odsuwając się. „Może mam?” mruknął. Prychnęła. Wykonała krok do tyłu i całkowicie chłodnym tonem powiedziała „Przechwalanie oznacza kompleksy”. Obróciła się, by wyjść. Poczucie tryumfu przyjemnie rozpłynęło się w jej żyłach, nieco zaspokajając furię. Nie doszła jednak do drzwi, gdy jego głos ponownie rozbrzmiał. „O kompleksach wiesz wiele maleństwo, prawda?” szyderstwo i złośliwość aż kipiały w jego głosie.
Jak pchnięta impulsem, odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i rzuciła kartonem wprost w niego. Pudełko uderzyło w jego klatkę piersiową, pozostawiając na koszulce drobny ślad mleka. Za to na twarzy Aleca malując całkowite zaskoczenie, które szybko przeszło w ułamki gniewu. „Nie jestem maleństwem!” warknęła. Nienawidziła, gdy ktokolwiek ją tak nazywał. A nie raz bywało, że Alex czy Maria tak do niej wołali, gdy usiłowali się z nią droczyć. Kilka razy Max ją tak nazwał... „Jesteś psychopatką” syknął Alec, ścierając z koszulki ślady mleka „W dodatku niezrównoważoną”. „Bo brak mi mleczka” prychnęła i posłała mu idealny sarkastyczny uśmieszek, którego nauczyła się od Michaela. Nim się zorientowała, znalazł się tu,ż przy niej, przytrzymując jej nadgarstki w swoich dłoniach i splatając je za jej plecami. „Chcesz uzupełnić braki?” mruknął. „Nie musiałabym, gdybyś go nie wypił!” nie miała ochoty grać w aluzje. Wyrwała się z objęcia i odskoczyła do tyłu.
„Ekhm...” czyjeś chrząknięcie przykuło uwagę ich obojga. W progu stały Nancy i Maxie. Obie dziwnie na nich patrzyły, poczym przesunęły wzrok na leżący na posadzce karton po mleku. „Widze, że mleko się skończyło” Nancy usiłowała się uśmiechnąć, chociaż setki niepokojących myśli przepływały przez jej umysł. Nie można było ukryć faktu, że ta sytuacja wydawała się co najmniej dziwna. Ufała jednak swojej córce na tyle, by starać się stłumić matczyne instynkty. „Wypił je” warknęła Liz „I wstawił karton z powrotem do lodówki”. Jakby rzeczywiście chodziło o głupi karton w lodówce...
Maxie posłała Alecowi wymowne spojrzenie. Ostrzegała go, żeby nie kręcił się wokół Liz. Dziewczyna miała zbyt wiele własnych kłopotów, by on sam jej jeszcze rujnował życie. Ale nie, ona nie potrafił się chyba powstrzymać i musiał dotknąć wszystkiego co miało spódnicę. Miała zamiar policzyć się z nim, ale na osobności. Albo... W głowie Guevary pojawiła się o wiele lepsza myśl. Skrzyżowała ramiona, nie odrywając wzroku od zielonookiego i dziwnie słodkim tonem oznajmiła „Jak wypił, to odkupi”. Spojrzenia wszystkich momentalnie spoczęły na niej. Nancy z lekkim szokiem, ale w uznaniu, rozumiejąc idealny pomysł na karę. Liz w pełni zadowolenia, że chodziaż na chwilę pozbędzie się z otoczenia tego natręta. Alec miał minę, jakby za chwilę miał parsknąć śmiechem i powiedzieć, że to był dobry żart. Ale Maxie nie żartowała. Uniosła jedną brew w wyzwaniu, a on już wiedział, że będzie musiał iść po to mleko. Jęknął i przewrócił oczami. Jednak ruszył w kierunku drzwi. „Czekaj” Nancy zatrzymała go. Gdy już chciał się uśmiechnąć i zacząć wychwalać jej rozsądek i poczucie gościnności, oświadczyła „Liz pójdzie z tobą”
* * *
Liz wzięła koszyk w ręce, całkowicie ignorując idącego tuż obok Aleca. Przesunęła rozdygotanym spojrzeniem po sklepie, mając nadzieję, że nie ma w nim żadnych znajomych, chociaż Valenti bardzo często robił tu zakupy. Zielonooki rozchylił usta, chcąc coś powiedzieć, ale ona znikneła już między regałami. Całą drogę nie odzywała się do niego, mamrocząc tylko pod nosem jak to jej życie z dnia na dzień bardziej się pieprzyło. Nie reagowała też na jego intensywne spojrzenie, nieustannie ślizgające się po jej sylwetce. Nie obchodziło jej, co sobie myślał. Czy zastanawiał się nad tym, co ona mamrocze? Czy usiłował znaleźć sposób by jej dopiec? Czy może nawet rozmyślał nad sposobem uwiedzenia jej? Naprawdę przestawało ją to obchodzić. I tak miała za dużo na głowie.
Przystanęła przy lodówce sklepowej, szukając wzrokiem tego mleka, które mama zawsze kupowała. „Ah, co tu wybrać, gdy dokoła tyle towaru” Alec stanął tuż za nią, jego głos idealnie naśladujący ton, jakiego używała często Maria. „Chociaż takie dziewczyny jak ty, pewnie lubią, kiedy mają duży wybór. Użyjesz tego, potem tamtego...” obróciła się momentalnie przodem do niego. Ciemne spojrzenie z gniewem wbiło się w jego twarz. Nie miał pojęcia skąd to się bierze, ale nagle poczuł, jakby powiedział coś naprawdę nie tak. Kilka sekund później wyraz jej twarzy całkowicie się zmienił i zrozumiał, że praktycznie nazwał ją puszczalską. „No dobra, może przesadziłem” mruknął, przewracając oczami. Nie odpowiedziała, tylko zamrugała niepewnie. Przez ułamek sekundy zapomniała o złości, tylko wpatrywała sie w niesamowicie zielone tęczówki, zskoczona, że coś w ogóle może mieć tak intensywny i głęboki kolor. „To które mleko bierzemy?” zapytał ze znudzeniem i sięgnął do drzwiczek wysokiej lodówki. Liz drgnęła.
Przesunął na nią spojrzenie, orietnując się, że postać drobnej brunetki znajduje się pomiędzy nim i lodówką, a jego dłoń była teraz dokładnie pod jej ramieniem. Momentalnie wbiła wzrok w podłogę, nie potrafiąc nawet się ruszyć. Ta nagła bliskość pomiędzy nimi wywoływała w niej dziwne reakcje. Czuła badawczy wzrok na swojej twarzy i nie mogła powstrzymać lekkich rumieńców. Nieprawdopodobne. Ta dziewczyna zachowywała się tak całkowicie inaczej, niż się spodziewał. W jednej chwili pokazywała ostre pazurki, niemalże wbijając je w niego, a w kolejnej sekundzie miękła w jego obecności i rumieniła się tak uroczo. Przysunął się bliżej, całkowicie odcinając jej możliwość ucieczki. Osaczając ją. Oddech zatrzymał się w płucach, a ona sama jakby w panice chciała sie cofnąć, w efekcie uderzając plecami o lodówkę. „Liz” miękko wyszeptał jej imię. Uniosła wzrok na niego, jednak nie był on zbyt przytomny. „Jakie chcesz mleko?” zapytał całkowicie poważnie, sięgając do drzwiczek lodówki. Krew zaczęła krążyć szybciej, wprowadzając jej serce w nieopanowany rytm. Roziskrzone spojrzenie błądziło po jego twarzy, zsuwając się niżej, obejmując całe jego ciało. Rany, gdzie rodzili się tacy idealni mężczyźni? Nie mogła zaprzeczyć, że wystarczyła chwila, by nie móc oderwać od niego oczu. Tylko ułamek sekundy, żeby umysł wypełniły maniakalne myśli – jak to byłoby dotknąć jego skóry, poczuć jego ciepło przy sobie, zatonąć w tych ramionach, przesunąć dłonie po tym boskim ciele, posmakować jego ust...
„Widzę Parker, że nie poprzestałaś na swoim kundelku Maxie” czyjś szczebiotliwy głos przeciął nastrój „Ilu jeszcze będziesz kusić, żeby wreszcie zdobyć się na odwagę i stracić dziewictwo?”. Liz jęknęła, zamykając oczy. Pam Troy. Tylko tego jej brakowało. Największa zdzira i największa plotkara w całej szkole. Mogła mieć pewność, że za kilka minut całe Roswell dowie się, że była przyciśnięta do lodówki przez jakiegoś przystojniaka. Te plotki były pewne jak śmierć i podatki. „Pam” syknęła, nawet na nią nie patrząc „Ile jeszcze zajmie ci zrozumienie, że ja nie jestem jak ty zaprogramowana tylko na jedną funkcję. Wdech, wydech, praca, ssanie, co Pam?” Poczuła, jak Alec tłumi w sobie śmiech, wyraźnie rozbawiony tak ciętą ripostą. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, że tleniona blondynka wyglądała teraz jak ryba wyjęta z wody. „Słuchaj Parker, ja...” Pam chciała się odgryźć, ale Liz była szybsza „Masz tak rozciągnięte ścięgna, że już automatycznie rozkładasz nogi przed każdym”
Alec zachichotał, a jego śmiech przemknął tuż koło jej ucha. Otworzyła wreszcie oczy i spojrzała na blondynkę w różowej sukieneczce, która podeszła bliżej do nich. Posyłając Liz mordercze spojrzenie, położyła dłoń na plecach Aleca. Błękitne oczka zachłannie przemknęły po jego ciele, nie mogąc ukryć niesamowitego wrażenia, jakie na niej robił. Liz prawie prychnęła – typowe. „Gdyby znudziły ci się podchody z niewinną Lizzie, chętnie ci... pokażę uroki miasta” Pam wymamrotała wprost do ucha zielonookiego. „Dzięki. Ale nie przepadam za używanym towarem” mruknął, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że nie ma najmniejszych szans.
Kiedy Pam zniknęła z pola widoku, Liz odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że teraz plotki rozgoreją w całym mieście i nie będzie miała kompletnie spokoju, ale miała dość wysłuchiwania złośliwości Pam. Potrząsnęła głową i spojrzała na Aleca. Przyglądał się jej uważnie, jakby usiłujć ją rozszyfrować. Marne staranie i tak mu się to nie uda. Westchnęła „Weźmy to mleko”. Obróciła się, otwierając lodówkę i sięgając po karton z mlekiem. Miała już zamknąć drzwiczki, gdy uświadomiła sobie coś. Zerknęł ana niego przez ramię „Więcej mleka” prawie się roześmiała i wrzuciła do koszyka jeszcze dwa kartony.
c.d.n.