T: Miłość niejedno ma imię [by Max&LizBeliever]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Apr 01, 2004 7:58 am

Miałam ochotę trzasnąć kogoś bo gębusi (jak sądzę idealnie wygolonej). Zgadnijcie kogo. Ten facet mnie denerwuje.Takiego Maxa lubię. W końcu jeszcze za nic nie przeprasza (choć pewnie w końcu zacznie), a póki co - yyyhh, chyba łatwo wyobrazić sobie Maxa wpatrującego się w Liz... :roll: "Gap się na nią jak psychol" - a gap się, gap. Gdyby wiedział... (przyznam szczerze, że nie jestem już na bieżąco z ff w oryginale. Może po jutrzejym układzie krwionośnym i wydalania tam zajrzę...). I nie ma co - kochana Isabel :wink: tak i ta młodsza, jak i ta strasza...
Jednocześnie miały wiele wspólnego.
Ha. Ha. Ha. Kto się bawi we wróżkę? A mówią, że faceci nie mają intuicji...Gracias Lizziett. I nie męcz za bardzo Eleonory...
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Thu Apr 01, 2004 9:05 am

Ha! Eleonora chyba się nie obraziła za odstawienie jej do kąta :wink: ?Wiecie co? Ja też chcę taki wypad na łono natury! :cheesy: Mój ostatni wypad na Słowację (jedniodniowy) zakończył się w drodze powrotnej rozbiciem auta (była godz. 22), jazdą z Żywca do Katowic ostatnim przeładowanym pociągiem, potem jeszcze autobus, z autobusu kazali się :twisted: przesiąść na tramwaj (to już godz. 2 w nocy) i nareszcie z tramwaju do taksówki! Jeszcze tylko samolotu i statku zabrakło! Tak więc niewinna wycieczka w przutulnym wnętrzu samochodziku zamieniła się w całonocne zwiedzanie ogólnodostępnych środków lokomocji! :cheesy:Ale poważnie!Spotkali się, Max zaczyna odżywać, ale wiecie co - już żal mi Liz : "Coś sprawiało, że instynktownie porównywał ją z Tess".Ile ta dziewczyna będzie musiała jeszcze przeżyć ? :roll: Hmm..No coż, oni (Liz i Max) nigdy nie mieli łatwo! I za to ich kochamy! :D Bo Happy End pewnie będzie? :wink:A jeszcze ten "uważaj! coś Ci się stanie" Kevin!! :evil:Tak więc teraz pozostaje czekanie .... :cheesy:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

Lizziettluvinformatyka

Post by Lizziettluvinformatyka » Thu Apr 01, 2004 11:59 am

ADKA, a nie było po drodze jakiegoś przystojnego, ciemnowłosego, bursztynowookiego o aksamitnym głosie? :cheesy: Bo jesli tak to ja bym się pisała nawet na furmankę i sypiącego się trabanata 8)No tak, musicie się przyzwyczaić do faktu, że każdy ewentualny narzeczony Liz, nie nazywający się Max Evans, bije zazwyczaj wszelkie rekordy upierdliwości.Tak się składa, że wiem, aż nazbyt dobrze :roll: , co to znaczy być traktowaną tak jak Liz jest traktowana przez Kevina, więc w pełni rozumiem jej uczucia, ten konglomerat wściekłości i frustracji przemieszanej z poczuciem winy. Bidula :wink:
ale wiecie co - już żal mi Liz : "Coś sprawiało, że instynktownie porównywał ją z Tess".Ile ta dziewczyna będzie musiała jeszcze przeżyć ?
oj oj, dobrze podejrzewasz :?Co do Eleonory...ja lubię takie babskie tematy 8) na inne zajęcia będę przygotowywać "Sufrażystki"...trzeba było widzieć minę faceta od ćwiczeń, gdy go o tym poinformowałam...on to z tych, co wciąż uważają że kobieta powinna mieć zakaz studiowania, siedzieć w domu, strzec ognia, cerować skarpetki i rodzić dzieci :roll:A apropo Isabel...wydaje mi się że w tym opowiadaniu jest od Maxa starsza o dobrych kilka lat ( jej koleżanka farbowała włosy, kiedy Maxio miał 9 lat)...w serialu jej "urodziny" przypadały na październik 1982 ( mój rocznik!!! :P ), Maxa- marzec 1983. A Michael? Wdg niektórych teorii, był najmłodszy, wdg innych- najmłodszy był Max...tak z wyglądu to- przynajmniej w 1 sezonie- obstawiałabym, że najmłodszy był Maxio...paradoksalnie, biorąc pod uwagę metryki aktorów :wink:

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Thu Apr 01, 2004 3:37 pm

Lizziett! :cry: TAKIEGO bruneta nie było! :D Gdyby był to ho, ho... :roll:Wiem, że to co teraz napiszę moze być bez sensu (więc wybaczcie :wink: ): ale gdzie jest napisane, że Liz ma serce akurat od Tess? (odpowiedź wszystkich: czytaj między wierszami! :wink: )Teraz już fantazjuje. Wiem. Ale ciekawe by było, gdyby rzecz dla nas wszystkich oczywista nie była tą rzeczywistością. A moze nie doczytałam?Dobra, wiem, że próbuje to sama sobie jeszcze bardziej zagmatwać! :twisted:Co do związku jak to wyżej Ela określiła "toksycznego" - nie zazdroszcze nikomu. Brr....A teraz gdy Liz zemdlała już sobie wyobrażam co dalej będzie wyprawiał jaśnie pan Kevin!Jeszcze jedno! Czyli teraz mam rozumieć, że jak nie będzie kolejnych części to wina już nie tylko (biednej :D ) Eleonory, ale także i innych kobiet (czyt. sufrażystek) :?: :cheesy:Będę się musiała zastanowić nad "kobiecą solidarnością" ! :P
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Apr 01, 2004 3:56 pm

/OSTRZEŻENIE - nie zwracać uwagi. Całkowicie nie na temat, ale gdy na scenie pojawia się historia - koniec. Przy okazji KONIEC OSTRZEŻENIA/Lizziett, jakie cudne temaciki... Jeju... Przez całe życie mam szczęście do historyczek - co jedna to gorsza/lepsza (zależy, jak na to patrzeć). Przy historyczce numer 4 w zeszłym roku wbiłam sobie do główki na stałe daty uzyskania praw wyborczych w różnych krajach świata, a przy obecnej, numer 5, z radością posłuchałam o pijanych kobietach w starożytnej Grecji i o niezwykłej roli bab, powszechnie znanych jako czarownice, w świecie Słowian... :wink:
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Apr 06, 2004 11:34 am

Czas na kolejny rozdział okropnie cukierkowatego opowiadania, po którym oczekuje waszych jeszcze bardziej ckliwych komentarzy :wink: ( muszę zobaczyć jak Piterowi głowa się kręci wokół tłowia, więc błagam, postarajcie się 8) )Przy okazji, w święta, chyba na TVN, będzie leciał film, który był inspiracją tego opowiadania..."Wróć do mnie" z D. Duchovnym i Minnie Driver...oczywiście, to tylko inspiracja, rozwój akcji czy zakończenie nie muszą mieć nic wspólnego z fabułą tego opowiadania.Rozdział 13Ptaki zaczynały opuszczać gniazda, budząc się z nocnego snu, gdy pierwsze promienie rannego, purpurowego jeszcze słońca powoli wyłoniły się zza horyzontu. Światło uparcie próbowało wślizgnąć się przez szparę w rolecie i ciepłe plamy słońca tańczyły miękko na drewnianej posadzce. Senna mucha kontynuowała swój przypadkowy lot, kilka cali nad podłogą. Zatoczyła krąg nad kikoma porzuconymi tam, kartonowymi pudełkami, ulotny zapach niegdyś gorącej i świeżej pizzy zdawał się nęcić ją do bardziej szczegółowych inspekcji.Przenikliwy dźwięk telefonu brutalnie wdarł się w ciszę i spokój poranka, momentalnie przerywając poranny śpiew ptaków za oknem i śledztwo prowadzone przez muchę w okolicach kartonu. Mijały ułamki sekund a następstw nie było widać i mucha, uspokojona, podjęła badania wnętrza pudełka. Następny dźwięk nie był już zdolny ich zakłócić. Jedzenie było blisko i mucha nie zamierzała łatwo się poddać.Nic jej już nie przeszkodzi. Cóż, może poza gwałtownym i nieoczekiwanym drgnięciem pudełka, w którym właśnie przeprowadzała insepkcję.Jej ręce oderwały się od ziemi, w odpowiedzi na natrętny sygnał dzwonka, uderzając przy okazji w karton po pizzy. Jęknęła, rozprostowując zesztywniały kark, powoli wracając do świadomości i rozpoznając otoczenie.Telefon zadzwonił raz jeszcze.- Michael- mruknęła ze zmęczeniem.- Co?- odparł drugi głos, brzmiąc jeszcze bardziej znużenie.- Telefon, telefon dzwoni- próbowała zmienić pozycje, ale rychło zdała sobie sprawę, że leży na sofie, a ciężar ciała Michaela przygniata ją, unieruchomiając skutecznie. Nie była w stanie ruszyć się nawet o milimetr.- Michael- zaczęła go odpychać i wciąż zaspany uniósł się jednak do siedzącej pozycji.Telefon zadźwięczał po raz kolejny i Maria zarzuciła ramiona na twarz, a Michael sięgnął po telefon, leżący na stoliku tuż obok kanapy.- Słucham?- wymamrotał do słuchawki, przecierając dłonią oczy i desperacko pragnąc się rozbudzić.Telefon jednak nie przestawał dzwonić i oszołomiony Michael, dopiero po paru sekundach zdał sobie sprawę, że odpowiedział nie na ten telefon co trzeba.- Maria- jęknął.Maria wyjrzała zza ramienia, ziewając.- Co?- To twój telefon- chwycił ją za ramię i odsunął je tak, że mógł swobodnie spojrzeć jej w oczy.Zmrużyła je, oślepionna jaskrawym, porannym światłem.- Co? Dlaczego nie odbierasz?Michael schylił sie i podniósł telefon z podłogi.- Telefon- mruknął i wcisnął jej do ręki komórkę, po czym opadł ciężko na kanapę i zamknął oczy.Maria westchnęła, przyciskając słuchawkę do ucha.- Słucham? Tak...acha...co?- podskoczyła na sofie, wyrywając Michaela z jego wytęsknionego letargu. Spojrzał na nia, zaskoczony, gdy nieoczekiwanie zaczęła krążyć po pokoju, przegarniając zburzone włosy palcami, nieobecnym, pełnym niepokoju gestem.- O mój Boże...nic jej nie jest? Co to było?...tak, tak...nie...oczywiście....zaraz tam będę...tak...powiedz jej, że ją kocham, okay? Zaraz tam będę.Michael przyglądał się jej, kiedy się odwróciła, zmarszczka irytacji na jego czole powoli wygładziła się, ustępując miejsca innej, wyrażającej troskę i niepokój jakiego doświadczył widząc blednącą twarz swojej dziewczyny.- Kto to był?Nie odpowiedziała. Patrzyła wprost przed siebie, niewidzącym wzrokiem. Michael podniósł się i delikatnie dotknął jej ramienia, pragnąc zwrócić na siebie jej uwagę. Podskoczyła, czując na sobie jego dotyk, co utwierdziło go w mniemaniu, że musiało wydarzyć się coś złego.- Mario, kto to był?Kiedy odwróciła się, by spojrzeć mu w twarz, jej oczy lśniły od łez.- Kevin- odparła ochryple- Liz jest...Liz...muszę do niej jechać.- Co się z nią stało?- spytał, zaniepokojony jej zachowaniem, zdawała się być poruszona i odrętwiała jednocześnie.- Ona...ona ma kłopoty z sercem- odparła Maria, jej głos był rozproszony, tak jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z sensu własnych słów. Myślami była dziesiątki mil stąd, przy swojej przyjaciółce- wczoraj...wczoraj się jej pogorszyło ( wybaczcie, ale nie mam zielonego pojęcia co to jest atrial fibrillation- Lizziett)- Maria odwróciła się, by na niego spojrzeć, pustkę w jej oczach zastąpił strach- myślałam, że mamy to już za sobą- wyszeptała- myślałam, że teraz już wszystko będzie dobrze.Michael wciąż starał się pojąć do końca znaczenie jej słów, ale było widoczne że Maria nie jest teraz w nastroju, by radzić sobie z jego ograniczeniem w zakresie terminologi medycznej.- Co się stało?Oczy Marii zaczęły zachodzić łzami.- Zemdlała, ale Kevin szybko zabrał ją do szpitala. Mieszkają nardzo blisko- pociągnęła nosem- to dobrze, że mają tak blisko. Jest stabilna...poprostu nie przyszło mi na myśl- jej ostatnie słowa rozmyły się, przechodząc w kwilenie, gdy pierwsze łzy zaczęły płynąć po jej policzkach.- Ciii- Michael pociągnął ją w swoje ramiona, próbując ją uspokoić, najlepiej jak tylko potrafił. To był pierwszy raz, gdy powiedziała mu, że Liz ma kłopoty z sercem. Nie znał zbyt wielu faktów, by znaleść właściwe słowa, takie które uspokoiły by ją, nie zadając bólu; ale jeśli tylko potrzebowała go, wiedział, że jej nie zawiedzie.Max pchnął drzwi, czując jak jego umysł usypia, wyczerpany tak jak tego pragnął.- Pewnego dnia to cię zabije.Niemal wyskoczył ze skóry, słysząc tuż obok jej głos. Odwrócił się gwałtownie w stronę kuchni, gdzie wsparta o stół stała Isabel. Mierzyła go chłodnym wzrokiem.- Isabel! Przestraszyłaś mnie. Co ty tu robisz?- Jak daleko dziś pobiegłeś?- spytała Isabel, ignorując jego pytanie.- Nie wiem- odparł, wchodząc do kuchni i mijając ją pośpiesznie.Isabel podążyła za nim, gdy stanął przy szafce i wyciągnął z niej szklankę.- Max, jestem tu od 40 minut. Musiałeś więc biegać od conajmniej 40 minut.- Poprostu chcę być w formie- odparł Max. Podsunął szklankę pod kran, napełniając ją wodą.- Boże Max, ty się cały trzęsiesz- stwierdziła z przerażeniem Isabel, zauważając drżenie jego rąk i dygotanie szklani, którą ściskał w dłoniach.Isabel wyrwała mu szklankę.- Siadaj- rozkazała.- Iz, nic mi nie jest, poprostu muszę się czegoś napić..- Siadaj natychmiast Max!- powiedziała twardo.Nie było naprawdę sensu wykłócać się z nią, kiedy przybierała podobny ton, więc Max osunął się na najbliższe krzesło, co jego wyczerpane ciało przyjęło z wyraźną ulgą i wdzięcznością. Isabel napełniła szklankę gwałtownym ruchem i Max zrozumiał, że naprawdę ją rozsierdził.Isabel z hukiem postawiła kubek na stole.- Pij- rzuciła, siadając naprzeciwko niego. Max posłuchał jej bez oporów, ale jego dłonie wciąż drżały i spojrzenie Isabel wyrażało coraz większą wściekłość. Kiedy opróżnił i odstawił szklankę, Isabel położyła coś przed nim na stole.- Możesz mi to wytłumaczyć?- spytała, spoglądając na niego wzrokiem nie tolerującym wykrętów.- Grzebiesz mi w szafkach?- spytał z oszołomieniem.- Co to jest?- spytała.- Dobrze wiesz co.- Jak długo je bierzesz?- Co to ma być? Przesłuchanie?- Nie żartuję Max.- Ja też nie.- Dlaczego próbujesz się zniszczyć?- Mam problemy z zaśnięciem. Wielu ludzi bierze tabletki na sen.- A co powiesz mi o tym?- z hukiem postawiła na stole drugą butelkę. Kompletnie pustą.Isabel miała klucz do jego domu od dnia, w którym go kupili. Tess dała go jej na wypadek, gdyby przyszła wcześniej odprowadzić Josha, lub podrzucić im Michelle. Zawsze była tu mile widziana.Ale nigdy nie nadużyła ich zaproszenia w ten sposób. Pogwałcając jego prywatność. Wchodząc do jego sypialni. Szperając mu w szafkach i śmieciach. Śledząc go. I nie miała na to marnego usprawiedliwienia.Gniew rozgorzał w nim gwałtownie i podniósł sie, wskazując na drzwi.- Wyjdź!- Co?!- wybuchnęła Isabel i szok malujący się na jej twarzy zdradził, że nie była przyzwyczajona do podobnego zachowania ze strony Maxa. Ale szybko się uczyła.- Nie uciekniesz ode mnie Max. Nie pozwolę ci.- Isabel, chcę żebyś zostawiła mnie samego!- Dlaczego nie możesz spać?- spytała.- Wyjdź- powiedział, jego głos był cichy i rozproszony.- Co się dzieje Max?- szepnęła- przerażasz mnie.Max potarł twarz zmęczonym gestem, usiłując się opanować.- Nic się nie dzieje Iz. Poprostu chcę wziąść prysznic i...Isabel przyglądała się bratu z niepokojem. Rozpadał się, sypał na jej oczach. Nie wiedziała, co robić, była jednak pewna, że coś zrobić musi. Instynktownie czuła, że nie powinna pozwolić mu oddalać się od rzeczywistości. I że musi wciąż podsuwać mu powody, dla których pragnąłby żyć.- Co dzisiaj robisz?- spytała nagle.- Nie mogę, Isabel, cokolwiek chodzi ci po głowie, nie mogę- odparł.- Michelle bardzo chciałaby cię odwiedzić- oznajmiła.Max spojrzał na nią wyzywająco.- I naprawdę chcesz, żebym jej pilnował, chociaż kwestionujesz moje umiejętności?- Ona świetnie się tu czuje- dodała, puszczając mimo uszu jego oświadczenie.Max podniósł się od stołu, przegarniając włosy zmęczonym gestem. Isabel zdała sobie sprawę, że robił to ostatnio często.- Mówię poważnie Iz. Muszę być dziś sam. Mam mnóstwo pracy.- Nie będzie ci przeszkadzać. Potrafi się cicho bawić.Potrafiła bawić się cichutko jak myszka i Isabel wiedziała, że Max był tego świadom.- Ale nie w tym problem, prawda?- spytała, kiedy nie odpowiadał.- Nie jestem bezrobotny, jak wiesz- odparł Max, jego głos był twardy- mam pracę która zajmuje mnie również w weekendy.- Daj spokój Max- poprosiła- zgódź się.Tu nie chodziło tylko o znalezienie opieki dla jej córki. Tu chodziło o równowagę psychiczną Maxa. Obecność Michelle potrafiła zdziałać cuda. Po jej wizytach, Max znowu był sobą. Człowiekiem, którym był przed śmiercią Tess. A teraz zdawał się potrzebować tego bardziej niż kiedykolwiek Coś musiało się wydarzyć, coś co wytrąciło go z rówowagi w takim stopniu, jak jeszcze nigdy dotąd nie miało to miejsca.- A co z tabletkami? Chcesz żeby dziecko patrzyło się na ćpuna?- spytał, odwracając się i napotykając jej spojrzenie.Trafił tym pytaniem w sedno i wiedziała, że odczytał to z jej twarzy.- Nigdy nie zrobiłbyś tego Michelle...- Uzależniony nie potrafi się kontrolować i działa instyktownie w zależności od własnych potrzeb- odparował zimno.- Dlaczego to robisz?- szepnęła.- Nie jestem uzależniony Isabelle- odparł spokojnie- i chcę żeby Michelle mnie odwiedziła. Ale nie wiem, czy potrafię o nią zadbać...- O czym ty mówisz?- Isabel spojrzała na niego z niedowierzaniem- dlaczego nie miałbyś umieć się nią zająć? Ty, który codziennie masz do czynienia z dziećmi. To się nie zmienia w ciągu nocy, Max. Nie chcę by ktokolwiek inny pilnował Michelle. Z tobą jest najbezpieczniejsza.Max spoglądał na nią i w jego oczach Isabel dostrzegła wdzięczność.- Nawet po tym co się wydarzyło?- Przyznają, że do końca ci tego nie wybaczyłam, ale wciąż ci ufam.Max przełknął ciężko i opuścił głowę.- Iz...- Tak?Podniósł głowę spoglądając na nią.- Dziękuję.Isabel poczuła gwałtowny przypływ ulgi. Jego oczy pełne były emocji, których nie widziała w nich już od dawna. Nie była pewna, co miało to oznaczać, ale uścisk strachu i niepokoju więżący jej serce, złagodniał.- Tylko nie zabieraj jej na żadne zakupy- powiedziała, uśmiechając się znacząco.Na twarzy Maxa pojawił się cień uśmiechu.- Nie zabiorę.Maria wpadła do pokoju, z trudem chwytając powietrze. Gwałtownie pchnęła drzwi i Kevin podniósł wzrok. Na jego twarzy pojawiła się wyraźna ulga, gdy tylko ją zobaczył.- Maria...- odetchnął.Zaczęrpnęła tchu, jej spojrzenie koncentrowało się wyłącznie na skulonej w szpitalnym łóżku dziewczynie.- Co z nią?- wyszeptała, jej znękane spojrzenie krzyczało wręcz o wszystkim, co przeszła przez ostatnie godziny.Spojrzenie Kevina powędrowało do Liz, jego dłoń zacisnęła się na jej ręce.- Jest już lepiej. Znacznie lepiej.Maria odetchnęła z ulgą i w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech już od dłuższego czasu.- Lekarz powiedział, że może wyjść do domu za dzień lub dwa.Maria skinęła głową, raczej do siebie niż niego, ponieważ cała uwaga Kevina skupiona była na Liz. Podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.- Wyglądasz na zmęczonego Kevin. Idź, przejdź się trochę. Ja posiedzę z Liz.Kevin spojrzał z wahaniem na narzeczoną.- Idź, napij się kawy.Zerknął na Liz raz jeszcze, po czym niechętnie wypuścił jej dłoń.- Okay.Maria czekała, dopóki nie wyszedł, po czym opadła na krzesło i wzięła dłoń Liz w swoje ręce.Łzy, które aż do tej chwili udawało się jej powstrzymać, popłynęły gorącym strumieniem po jej policzkach.- Lizzie...?Wiedziała, że nie powinna jej budzić, potrzebowała snu. Ale musiała się przekonać, czy na pewno wszystko jest w porządku. Aparatura do której była podłączona, nie mówiła jej nic, co chciałaby wiedzieć. Wiedziała tylko, że serce które otrzymała Liz, nie przestało bić.- Kocham cię- załkała, wolną ręką ocierając łzy. Proszę cię, nigdy więcej już mnie tak nie strasz. Musisz dbać o siebie Liz...to znaczy....- odetchnęła, usiłując pohamować wirujące wściekle emocje- wiele przed tobą Liz. Spotkałaś nowych ludzi. Michelle, Isabel, Alexa...Maxa. Pamiętasz Maxa, prawda? Wyczułam, że nawiązaliście kontakt. Coś zaiskrzyło, od pierwszej chwili. Ale ja jestem tylko biernym obserwatorem. Ty musiałaś coś poczuć Liz- nagle przewróciła oczami- sama nie wiem po co to mówię. Przecież nie możesz mnie słyszeć. Śpisz. Powinnam się przymnkąć i nie zawracać ci głowy. Poprostu...nie zapominaj, że czekają na ciebie ludzie, którzy cię kochają...- Jeszcze nie umarłam.Słaby szept przerwał łzawy monolog Marii, spojrzała na Liz, która przyglądała sie jej ze słabym uśmiechem drżącym w kącikach ust.- Liz...jak się czujesz?- Jakby przejechał mnie tir. Poza tym, wszystko świetnie- głos Liz brzmiał lekko, ale twarz zdradziła prawdę o jej samopoczuciu. Jej wilgotne oczy były podkrążone, cera blada, niemal przezroczysta.- Liz! Umierałam ze strachu. Nie mogłabyś przynajmniej wcielić się w role cierpiącej pacjentki? Chociaż raz?I tak było zawsze, przez wszystkie te lata kiedy Liz była chora. Niezależnie od tego jak bardzo źle się czuła, zawsze znosiła ból z optymizmem i uśmiechem. Trzymając fason bez względu na wszystko. Maria nie jeden raz przyłapała się na myśli, że ze strony Liz była to jedynie gra, próba podtrzymania na duchu otaczających ją, umierających z niepokoju ludzi. Liz nie lubiła, by się o nią troszczono, chociaż właśnie troski doświadczała przez całe życie. Zawsze była chora i zawsze się o nią zamartwiano. Traktowano jak księżniczkę. Chodzono wokół niej na palcach.W ciągu ostatniego roku zaczęła się zmieniać. I początkowo były to pozytywne zmiany. Maria widziała, z jaką pasją chłonęła życie. Każdą czynność, która dawniej była dla niej zakazana.Ale z czasem jej entuzjam przygasł i sprawiało jej ból patrzenie jak przyjaciółka coraz bardziej zamyka się w sobie. Nie wszystko ułożyło się tak, jak sobie to wymarzyła Liz. To strach, był jej największym przekleństwem. Zawsze strach. Liz powtarzało jej to wiele razy. Wieczny niepokój otaczających ją ludzi zdawał się ją dusić. Miała nadzieję, że to się skończy po transplantacji, ale życiowych przyzwyczajeń nie można zmienić z dnia na dzień.- Mario- szepnęła Liz, poważniejąc- proszę, nie płacz. Nie płacz nade mną.Maria otwarła usta z niedowierzania- nie pł...mam nie płakać nad tobą?- Nic mi nie jest. Nie musisz się bać. To tylko jakieś...drobne komplikacje.- Drobne komplikacje?- powtórzyła z niedowierzaniem- mogłaś mieć atak serca. Mogłaś umrzeć!Spuściła wzrok i odpowiedziała cicho.- Wiem. Ja tylko...zmarzłam i zdenerwowałam się...- Zdenerwowałaś się? Co mogło cię zdenerwować do tego stopnia, że niemal przypłaciłaś to atakiem serca?- Nic- odpała wymijająco.- Jeśli ci się wydaje, że pozwolę ci się tak łatwo wykręcić, to grubo się mylisz.- Mario...- Chodzi o Maxa?Liz spojrzała na nią pytająco.- O Maxa?- Zrobił coś? O Boże- oczy Marii rozszerzyły się gwałtownie, gdy nagle uderzyła ją myśl- nie powinnam mu pozwolić cię podwieść...- Mario...- Nie znamy go wysarczająco dobrze. Właściwie to wogóle go nie znamy.- Mario...- Wiem tylko, co powiedział mi Michael, a on może nie wiedzieć o wielu sprawach.- Mario...- Co prawda, znają się całe życie, ale Max zawsze mógł coś ukrywać...- Mario!Jej próba uciszenia Marii sprawiła że gwałtownie się rozkaszlała.- Przepraszam...przepraszam- wymamrotała żałośnie przyjaciółka, sięgając po szklankę wody stojącą na stole.Liz próbowała ją uspokoić, jednocześnie walcząc z kaszlem. Wreszcie z wdzięcznością przyjęła szklankę z rąk Marii.- To wszystko by się nie wydarzyło, gdybym zeszłej nocy odwiozła cię do domu...- Mario, daj spokój- woda miała kojący wpływ na jej gardło, i głos Liz zabrzmiał już silniej- to nie twoja wina, tylko moja.- Twoja?- Maria potrząsnęła głową- nie, Liz...- Poprostu muszę nauczyć się kontrolować własne emocje- twarz dziewczyny wyrażała przejmujący smutek.- Co się stało?- spytała cicho Maria.Liz nieświadomie potrząsnęła głową- Wszystko naraz. Nie wiem...przyjechałam do domu trochę później. Samochód się zepsuł i...Maria zmarszczyła podejrzliwie brwi.- Samochód?Liz skinęła głową.- Samochód Maxa.Kolejne skinienie.- No dobrze...i co dalej?- No coż...utknęliśmy na jakimś pustkowiu. Ponieważ lało, nie pozostrało nam nic inego jak tylko siedzieć w samochodzie i czekać.- Acha- Maria z uwagą obserwowała przyjaciółkę. Umierała z ciekawości, co też Max i Liz robili w samochodzie przez tak długi czas. Ale widziała zmęczenie na twarzy Liz. To nie był czas na dyskusje, ale obiecała sobie że przyciśnie przyjaciółkę później.- Przyjechałam naprawde późno i Kevin odchodził od zmysłów z niepokoju...Fragmenty układanki wskoczyły na swoje miejsce. A, więc to o to chodziło.- Pokłóciliście się? I zemdlałaś...- Nie Mario. To nie było dokładnie tak...- urwała, kiedy przyjaciółka rzuciła jej spojrzenie z serii "nawet nie próbuj wciskać mi gówna".Westchnęła.- Dobrze już dobrze. Masz rację. To pewnie dlatego zemdlałam.Maria przygryzła wargi, z trudem pohamowując gniew. Kevin, który zawsze zamartwiał sie o zdrowie Liz, posłał ją prosto do szpitalnego łóżka.- Nie wiń go- powiedziała Liz, widząc wyraz jej twarzy- to nie jego wina. Miało prawo być wściekły. Powinnam była zadzwonić.- Ale przecież dzwoniłaś, czyż nie?- spytała Maria. Wiedziała, że Liz próbowała bezskutecznie dodzwonić się do Kevina- ale było zajęte?- Obdzwonił policję i wszystkie szpitale...- No jasne- mruknęła Maria.- Przestań. To jego wina, słyszysz mnie? Nie naskakuj na niego. I tak się tym gryzie, nie pogarszaj sytuacji.Jej upór w bronieniu Kevina jeszcze bardziej rozdrażnił Marię.- Proszę- błagała Liz. Jej powieki były coraz cięższe, ciało powoli dryfowało w stronę snu.- dłużej tego nie zniosę...wszyscy się zamartwiają...Maria poczuła jak jej gniew słabnie i delikatnie uścisnęła dłoń Liz.- O nic go nie będę oskarżać.Z zamkniętymi oczami, w półśnie, spytała jeszcze raz, z cichą nadzieją.- Obiecujesz?- Klnę się na wszystko- uśmiechnęła się Maria.- Kocham cię- szepnęła Liz.- Ja ciebie też, chica.- Nie mów Maxowi...Maria zmarszczyła brwi.- Co powiedziałaś?- Liz już spała- Lizzie? Dlaczego mam nie mówić Maxowi?Cisza.Maria odchyliła się na oparcie krzesła. Dlaczego Liz wspomniała o Maxie?Nie mów Maxowi.O stanie jej serca? O to chodziło? Liz nie chciała, by Max wiedział o tym co się stało. Co tak naprawdę zaszło pomiędzy nimi w ciągu tych paru godzin? Dlaczego Liz tak nagle zatroszczyła się o to co Max wiedział, a czego nie wiedział?Interesujące, pomyslała.- Wisisz mi lody, stara- szepnęła do śpiącej Liz.cdn....ImageImage
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Apr 06, 2004 12:33 pm

Ckliwe kometarze i piter z główką kręcącą się jak dziecinny bączek? :twisted:Jakie to było romantyczne... Biedna malutka Liz, tak srodze pokrzywdzona przez los... Jakie to szczęście, że ma kogoś takiego jak Maria, wierna przyjaciółka czuwająca przy jej łożu...I och, biedaczek z tego Maxa! Nie może zasnąć gnębiony koszmarami przeszłości! Miejmy nadzieję, że chwyci pomocną dłoń. (Taa, praca zajmująca go w weekendy. Tam chyba nie ma aż takiego rygoru, i to w dodatku wśród małych dzieci. Jasne). Ojejej, on jest n a r k o m a n e m ??? Biedaczek... I jaka ta Maria straszna, takie głupoty gadać, gdy przyjaciółka cierpi!Starczy? BTW, już normalnym tonem, to rzeczywiście, dlaczego Liz troszczy się o wiedzę Maxa dotyczącą jej zdrowia - szalenie interesujące. Mogłaby chwilę pomyśleć, to nie jest takie trudne...No wracam do historii opactwa Mt-St-Michel, a potem fizyka... brrr.
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Apr 06, 2004 1:30 pm

HA! :D Już jest! Jak sie cieszę, że znowu mogę poczytać kolejną, wzruszającą i wspaniałą część! Nie mogłam sie doczekać!Ach! Biedna Liz! :cry: Biedny Max! :cry: Ach!Hmm... Chyba się nie postarałam! Przepraszam! :wink:Ale poważnie - co ja poradze, że uwielbiam takie tkliwe i romantyczne ff?! :twisted:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Apr 06, 2004 6:51 pm

Mam w nosie komentarze pitera i ten jego wyniosły ton. Ten facet ma poważne problemy ze sobą ale to już jego zmartwienie. Niech się z nim zmaga.A na pitera najlepsze jest opowiadanie Lizziett. Jak antidotum...Aniu, wiedziałaś kiedy go wrzucić. Niech sobie będą ckliwe, dobre, czułe i ciepłe...tych uczuć nigdy nie jest za dużo...W tym cały ich urok.Zauważyliście, że Max i Liz mają wiele ze sobą wspólnego ?... Samotni i chorzy na potrzebę bliskości. Tęskniący za bratnią duszą. Tacy oboje bezradni, może i mający wokół siebie troskliwych najbliższych ale oni ich ograniczają, nie pozwalają oddychać, pozbierać się i pójść wreszcie do przodu. Oni rozpaczliwie potrzebują siebie...Dzięki Aneczko :D
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Fri Apr 16, 2004 8:56 am

No dobra, ten rozdział byłby już wczoraj, gdyby nie nasze urocze forum :evil:Rozdział 14- O mój Boże! Poczułaś to?Uśmiechnęła się i skinęła głową, obserwując z radością jak w jego oczach tańczy szczęście. Jego dłoń drgnęła i wybuchnął śmiechem.- Tutaj. Czujesz?- Tak Max- zawtórowała- wierz mi, potrafię to wyczuć.- To zdumiewające- wyszeptał, przede wszystkim do siebie, delikatnie wodząc palcami wokół jej pępka, kiedy jej brzuch po raz kolejny zdawał się poruszac pod wpływem jego dotyku.- On będzie kimś, wiesz?- stwierdził.Uniosła brew, leciutko robawiona tym oświadczeniem.- On?Przytulił policzek do jej brzucha, wscłuchując się w jego wewnętrzny rytm i jego uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny.- Dlaczego myślisz, że to będzie chłopiec?- ponowiła pytanie.Uniósł głowę, wyraz jego twarzy stanowił mieszankę zachwytu i zdumienia.Przewróciła oczami, dając upust swojemu rozbawieniu jego kompletną niemożnością skoncentrowania się na niczym innym poza dzieckiem rozwijającym się w jej łonie.- Jesteś uroczy, wiesz o tym?Uśmiechnęła się, kiedy jego uszy nabrały odcienia delikatnej czerwieni i wyciągnęła dłoń, by przegarnąć jego ciemne włosy.- Będziesz wspaniałym ojcem.- Wujku, wujku, wujku, wuuuuujku!Twarz Tess zniknęła we mgle, jej postać rozpłynęła się w nicości. Spojrzał w dół, prosto w brązowe oczy swojej siostrzenicy, powoli wracając do rzeczywistości.- Zasnąłeś?- spytała Michelle, spoglądając na niego z tym jedynym w swoim rodzaju, typowym dla dziecka podekscytowaniem.- Nie Michelle- odparł Max, oddychając głęboko, pragnąć rozjaśnić myśli.Michelle zacisnęła usta, na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiego zamyślenia, czoło zmarszczyło się, gdy zmrużyła oczy.- Ale wujku, potrafisz spać z otwartymi oczami?Spojrzał na nią, czując jak zimną pustkę w jego sercu stopniowo wypełnia się falą ciepła. Sięgnął po nią sadzając dziewczynką na swoich kolanach.- Nie, nie mozna spać z otwartymi oczami ale czasami człowiek zamyśla się tak głęboko, że może wydawać się że zapadł w sen.Michelle przyglądała mu się z powagą, przygryzając wargę.- Chyba nie rozumiem.- No dobrze. Zrobimy tak. Pomyśl o czymś co lubisz najbardziej.- Najbardziej?- Tak- musiał się uśmiechnąć, widząc podekscytowany wyraz jej twarzy.- Okay- zgodziła się Michelle i mała zmarszczka na jej czole pogłębiła się. Przygryzła usta, wpatrując się w przestrzeń przed sobą.- Okay- powtórzyła.- O czym pomyslałaś?- spytał.- O Lucy- odparła, jej uśmiech zdawał się sięgać od ucha do ucha. Lucy była jej ukochaną lalką. Miała ją odkąd skończyła rok.- Okay, więc myśl teraz o Lucy.Michelle zachichotała i skinęła głową. Jej buzia raz jeszcze przybrała zamyślony wyraz, po czym przemknął przez nią cień niepewności.- A co ona robi?- Co sobie życzysz- odpowiedział Max.Michelle skinęła głową, ponownie popadając w intensywne zamyślenie, tym razem wyglądając na bardzo zdeterminowaną. Max odczekał kilka minut, dając wyobrażeniom Michelle szansę urzeczywistnienia.- Michelle- powiedział łagodnie.Po upływie kilku sekund podniosła wzrok i spjrzała na niego, uśmiechając się szeroko.- Zasnęłam! Z zamkniętymi oczami!!Max uśmiechnął się.- A nie mówiłem.- Wujku?- Michelle spojrzała na niego wyczekująco.Max nieobecnym ruchem odgarnął jasne pasemko włosów z jej czoła.- Słucham skarbie.- Opowiesz mi bajkę?- Jasne- uśmiechnął się a jaką chcesz usłyszeć?Michelle przytuliła się do niego, jej drobne palce bawiły się guzikami u jego koszuli.- Calneczkę.- Calineczkę- poprawił ją.Znów zamysliła się głęboko, w skoncentrowaniu przygryzając dolną wargę.- Mogę zmienić imię Calneczki?Max spojrzał na nią z zaskoczeniem.- Chcesz zmienić jej imię?- A mogę?- spytała z powagą.Max spojrzał na nią, jego chłód topił się w mgnieniu oka. Delikatny usmiech pojawił się w kącikach jego ust i pochylił się, całując Michelle w czoło.- To twoja bajka skrzacie. Możesz zrobić co zechcesz.Twarz Michelle pojaśniała jak Bożonarodzeniowy poranek.- Naprawdę?- Jasne. Jak chcesz ją nazawać?- spytał, ciekaw co tym razem chodziło jej po głowie.- Liz.Zamarł, z dłonią w jej włosach i zajęło mu pare chwil, zanim doszedł do siebie.- Liz?- Ta piękna pani, która uratowała mnie w tym wielkim sklepie- wyjaśniła Michelle, rzucając mu zaskoczone spojrzenie- nie pamiętasz?Serce biło tak szybko, w ustach pojawiło się wrażenie nagłej suchości. Jego spojrzenie natychmiast padło na małą karteczkę, porzuconą na stole.Znalazł ją wcześniej w swojej kieszeni. Ktoś musiał wsunąć ją tam, niezauważenie.Mógł iść o zakład, że była to Maria.- Przyszła do mnie do domu- kontynuowała Michelle- zna moje imię! I lubi Lucy.- Pamiętam- odpał cicho- dlaczego chcesz nazwac Calineczkę jej imieniem?- Bo królewny sa piękne, a Liz jest piękna....Jego myśli w jednej chwili powędrowały do osoby, o której ze wszystkich sił starał się nie mysleć. Ciemnowłosej, drobnej kobiety, która zauroczyła go, podbiła w chwili, gdy po raz pierwszy objął ją wzrokiem.- i...i Liz uratowała mnie, a to przecież robią królewny.Z wysiłkiem skoncentrował się na siostrzenicy, uśmiechnął się, żartobliwie mierzwiąc jej włosy.- Myślałem że to robota królewiczów.Przez kilka sekund myślała nad czymś intensywnie.- Księżniczki też potarafią kogoś ocalić. Przecież czasami to książe potrzebuje pomocy, prawda?Max potrząsnął głową, zdumiony i poruszony przenikliwością dziecka, które trzymał w ramionach.- Masz rację, skarbie. Czasem nawet książe potrzebuje ocalenia.Palce Liz niecierpliwie odszukały i nacisnęły właściwy przycisk.- Słucham?- jej głos był nieco zdyszany, trochę czasu zajęło jej gorączkowe poszukiwanie telefonu w przepastnych czeluściach spakowanej przez Marię torby.- Liz?- głos brzmiał znajomo, ale jej myśli były zbyt rozproszone by natychmiast go skojarzyć.- Słucham?- To ja, Max.Uśmiechnęła się, w jednej chwili czując się szczęśliwsza.- Max...- Tak, pamiętasz, przyjęcie i...Jej uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny.- Pamiętam cię.- Och- w jego głosie wyczuła delikatną niepewność.Oparła się wygodniej o wezgłowie łóżka, szczelniej otulając się kocem w oczekiwaniu na jego głos. Do tej chwili nie zdawała sobie z tego sprawy, przede wszystkim dlatego że zbyt wiele się wydarzyło od tamtej nocy gdy rozstała się z nim przed domem, ale brakowało jej jego głosu. Nie myślała o tym wcześniej ale nagle wydało jej sie niedorzeczne, że nie zwróciła uwagi na jego melodyjność. Ciepło, z jakim wymawiał każdą sylabę. Sposób, w jaki wypowiadał jej imię.- Skąd masz mój numer?- pytaniu towarzyszył uśmiech i pełne rozbawienia niedowierzanie, że do niej zadzwonił.- Właściwie to nie wiem- odparł i Liz oczyma wyobraźni ujarzała ten chłopięcy, zagubiony wyraz jego twarzy. Uniosła lekko brew.- Nie wiesz?- Znalazłem go w kieszeni. Chyba ktoś podrzucił go tam a ja nie zauważyłem. Pomyslałem że to Mar...- Maria.Roześmiali się cicho, w tej samej chwili, rozbawieni że jednocześnie wymienili imie domniemanego sprawcy.- Więc, co słychać?- spytała. Rozpaczliwie łaknęła rozmowy na normalny temat. Pragnęła uslyszeć nieistotne szczegóły czyjegoś zwyczajnego życia. Umierała z tęsknoty by porozmawiać z kimś, kto nie będzie zanudzał ją stanem jej zdrowia, nieustannie przypominając o tym co powinna a czego nie powinna robić.- Siedzę w wielkim czarnym fotelu, pod ochroną anioła- odparł enigmatycznie. Wyczuła że się uśmiechał a szczególnie łagodny ton jego głosu podpowiedział jej, że mówi o kimś, kto jest mu najdroższy na świecie.- Potrzebujesz ochrony?- Na zewnątrz czaił się ogromny smok, ale obiecała mi, że będzie mnie bronić.Liz przygryza wargę, łagodność jego głosu sprawiła że łzy zapiekły ją w kącikach oczu.- Jak ma na imię ten anioł?- Liz.Ta krótka sylaba znalazła odzew w dreszczu, który przeniknął jej ciało. Przełknęła z trudem.- Liz?- Tak- odparł- Liz, naprawdę piękna księżniczka, zna wszystkie sztuczki i sposoby na smoka. Przy okazji ratuje paru księciów.- Coś podobnego- zaśmiała się cicho.- Acha. Widzisz, oni też potrzebują ocalenia. I też, czasami, boją się.Spoważniała, podświadomie wychwytując ukryte znaczenie jego słów.- Ale ona potrafi ich ocalić?- Póki co odwala kawał dobrej roboty.Zamknęła oczy i na krótką chwilę zapadło milczenie, zanim znowu przemówił.- Liz? Nadal tam jesteś?Skinęła głową, odruchowo, zanim zdała sobie sprawę, że przecież nie mógł jej widzieć.- Tak - jej głos się załamał. To było zbyt wiele jak dla niej. Natłok gwałtownych uczuc, ktorych nie potrafiła nazwać, określić, rozpoznać. Nadać im znaczenie i sens- tak, słucham cię.Chwila bez tchu i jej oczy zamknęły sie pod wpływem poczucia winy jaki wywołała nagła zmiana w jego głosie. Martwił się.- Wszystko w porządku?Nie chciała tego. Nie chciała wciągać kolejnej osoby w swoje nieszczęście. Nie chciała by ktoś jeszcze użalał się nad nią. Chciała być traktowana jak człowiek, nie jak pacjent. Ignorowała fakt, że troska Maxa nie drażniła jej tak, jak niepokój Kevina. Chciała płakać. Sprawić, by w nią wierzył, mówić do niego o wszystkim i o niczym. Otarła zdradliwą łzę, ktora wymknąwszy się spod powieki mknęła po policzku.- Wszystko w porządku- odparła spokojnie.- Mam nadzieję, że się nie przeziębiłaś- powiedział i w barwie jego głosu rozpoznała poczucie winy.Coś, co pragnęła przegnać.- Max, naprawdę czuję się świetnie- próbowała go uspokoić.Milczał przez chwilę i Liz zastanawiała się, jakie myśli kłębiły się w jego głowie. Wątpił w jej prawdomówność? Czuł się winny, bo podarował jej najpiękniejszy dzień w życiu? Martwił sie o nią? Żałował, że zadzwonił?- Okay- odparł, jego głos brzmiał lekko- poprostu chciałem- zawahał się, a Liz przywarła do słuchawki, desperacko pragnąć usłyszeć, co miał zamiar powiedzieć. Czy przekroczy niewidzialną linię rozpiętą pomiędzy nimi?- Chciałem wiedzieć, jak się czujesz- powiedział i wiedziała, że nie to miał na myśli. Nie do końca.- Dziękuję ci Max- odpowiedziała ciepło- dziękuję, że zadzwoniłeś-znaczyło to dla niej więcej, niż potrafiła wyrazić, jego głos ożywiał jej duszę, niósł z sobą nowe pokłady siły.- Liz...- Tak?- Chciałabyś...to znaczy...czy mógłbym..zadzwonić raz jeszcze?Zamknęła oczy, czując jak wzbierają w nich łzy, w duchu karcąc się za nieumiejętność panowania nad emocjami. Ale zdała sobie sprawę, że Max tak naprawdę nie pytał ją o zwykły telefon. Pytał, o coś znacznie więcej.- Będę zachwycona- szepnęła.- Okay- powiedział miękko- pogadamy później.- Tak- zgodziła się- do zobaczenia.- Narazie.Przełknęła żal, spowodowany koniecznością odłożenia słuchawki. Nie rozłączyła sie od razu i przez chwile wyczuwała jeszcze jego obecność po drugiej stronie, zanim wyłączył telefon, przerywając kontakt.Michael otworzył drzwi i napotkał uśmiech stojącej w progu dziewczyny. Pośpiesznie pociągnął ją w ramiona.- Hej.- Hej- wymruczała, wtulona w jego pierś.- W porządku?Skinęła głową.- A Liz? Jak się czuje?Maria odetchnęła głęboko i wysunęła sie z jego objęć, machinalnie przegarniając włosy.- Wszystko w porządku. Dziś wychodzi do domu.Uśmiechnął się.- To świetnie.Skinęła głową, mijając go. Zmarszczył sie lekko, zdziwiony wyraźną rezerwą w jej zachowaniu.- Mario...stało się coś jeszcze?Zerknęła na niego niewinnie.- Coś jeszcze?- Tak...wydajesz się...odległa.- E tam- potrząsnęła przecząco głową, chwytając szklankę stojącą na szafce- poprostu przejęłam sie tą całą sytuacją, wiesz? Uśpiłam czujność pozornie kojącymi sygnałami. Myślę, że nie byłam jedyną zaskoczoną tym nawrotem u Liz- usiadła na krześle koło kontuaru, obracając w palcach wciąż pustą szklankę- kiedy miała przeszczep...Michael drgnął.- Miała przeszczep serca?Maria odwzajemniła jego spojrzenie.- Byłaby martwa gdyby nie to.- Okay- osunął się na najblizszy stołek. Nie był pewnien, dlaczego zareagował tak żywo. Być może dlatego że zabrzmiało to tak poważnie... a może było to wspomnienie Tess, której serce trafiło do kogoś, kto go potrzebował...- Lekarze powiedzieli, że będzie tak zdrowa jak inni po transplantacji. Tak długo, jak będzie brała leki zmiejszające ryzyko odrzucenia przeszczepu- No tak- skinął głową- więc co się tak właciwie stało?- Każda infekcja jest dla niej groźna. Przeziębiła się, bardzo mocno. Zdaniem lekarza, była bliska zapalenia płuc. Dodatkowo była zdenerwowana. To było zbyt wiele dla jej serca. Ale nie w tym problem. Chodzi o to, że ona zachowuje się tak, jak gdyby nic się nie stało i to zaczyna mnie wkurzać...- Dlaczego?- spytał z prostotą.Machnęła dłonią, zniechęcona.- Ponieważ...ponieważ....nie jestem pewna czy ona należycie o siebie dba. Nie podoba mi się myśl, że może się zaniedbywać. Śmieje sie i opowiada wszystkim wokół, że nic jej nie jest, podczas gdy to nieprawda.- Mówisz o jej życiu- powiedział- czy sądzisz że mogłaby to lekceważyć?Wrócił myślami do dziewczyny, którą poznał dwa dni temu u Isabel. Wizja ciężko chorej kobiety, jaką roztoczyła przed nim Maria kompletnie nie pasowała to wizerunku, jaki utrwalił w sobie podczas kolacji. Kobieta którą wtedy spotkał była niezależna, choć jednocześnie nieśmiała. Ale była szczęśliwa w sposób, jakiego Michael nigdy wcześniej nie widział. Jej radość nie była żywiołowa i ekspresyjna ale wyciszona i stonowana. Nie trzeba było być geniuszem aby zauważyć, że nie żyje ona z dnia na dzień, ale rozkoszuje się każdym oddechem, chłonie każdą sekundę.Teraz wiedział dlaczego. Otrzymała szansę na nowe życie i mogła robić wszystko, czego zawsze pragnęła. Być może dlatego zachwyciła Maxa od pierwszej chwili. Była całkowitym przeciwieństwem człowieka którym się stał. Podczas gdy Liz każdego ranka budziła się z uśmiechem na twarzy, w oczekiwaniu na to co przyniesie jej nowy dzień, Max po przebudzeniu marzył jedynie o tym by zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić.Liz była wszystkim czego łaknął Max.- Nie wiem- mruknęła Maria- jasne że nie posądzam ją o nieostrożność. Czekała na normalne życie zbyt długo. Poprostu...coś jest nie tak.- Z tego co zrozumiałem- zamyślił się Michael- otrzymała szansę na nowe życie. To naturalne że musiała się zmienić.- Zmieniła się dopiero ostatnio.Przez chwilę przyglądał się jej w zastanowieniu, zanim zdecydował się być z nią całkowicie szczery.- Może wkurza cię to, że ona się zmieniła, a ty nie.Maria przez wchwile wpatrywała się w niego bez słowa, po czym prychnęła ostentacyjnie, dając mu do zrozumienia za jak niedorzeczne uważa jego słowa.- O czym ty mówisz?Michael odetchnął głęboko czując że stąpa po grząskim gruncie i przegarnął dłonią włosy.- Poprostu...traktujesz ją jak nową Liz, czy dawną Liz?- O czym ty bredzisz?- słyszał irytacje w jej głosie i pojął, że trafił na czuły punkt.- Wciąż potrzebuje twojej bliskości i wsparcia, ale nie oczekuje, że będziesz ją ciągle niańczyć. Nie jest jej już potrzebna troska na taką skalę.Usta Marii zacisnęły się w wąską linijkę. Michael spojrzał na jej palce, nerwowo bębniące po powierzchni blatu.- Ona leży w szpitalu Michael. Sam widzisz, że wciąż potrzebuje mojej pomocy.- Dlaczego się zdenerwowała?- Co?- Tamtej nocy kiedy...hm...się jej pogorszyło- Michael podrapał się po głowie. Nie był szczególnie oblatany w medycznej terminologii- dlaczego się zdenerwowała?Maria zeskoczyła ze stołka.- Wiesz co, nie będę zawracać ci głowy. Liz to moja sprawa.Michael chwycił ją za nadgarstek, powstrzymując przed ucieczką. Spojrzał jej śmiało w oczy.- Mario, nie chcę cie pouczać na temat przyjaźni, o której wiesz więcej niż ja- powiedział łagodnie- chciałem tylko żebyś spojrzała na to z innej perspektywy.- Nieważne- odwróciła wzrok.- Spójrz na mnie- poprosił. Westchnęła, po czym spełniła prośbę.- Chcę cię wspierać Mario. Słuchać cię. I być z tobą szczery. Kiedy o czymś myślę, chciałbym móc ci o tym poprostu powiedzieć i chcę żebyś wiedziała, że to samo dotyczy ciebie.Maria drgnęła, poruszona szczerością jego słów. Nigdy wcześniej nie powiedziano jej czegoś równie pięknego. Ale duma nie pozwoliła jej tego przyznać.- Jeśli mam być szczera- powiedziała kwaśno- w tej chwili właśnie mnie wkurzasz.Usmiechnął się i momentalnie oswobodziła się z jego uścisku.- Wychodzę- oznajmiła krótko.- Mario- poprosił, jego głos zadrżał od tłumionego śmiechu. Nie miał zamiaru tak jej zdenerwować- może moglibyśmy...Zatrzymała się przy drzwiach i spojrzała na niego ponad ramieniem.- Nie Michael. potrzebuję świeżego powietrza.Zanim miał szansę zaprotestować, otworzyła drzwi po czym z hukiem zatrzasnęła je za sobą. Wpatrywał się w nie z niedowierzaniem, zastanawiając się, czego to mianowicie był świadkiem. Nie minęło wiele sekund, kiedy drzwi uchyliły się ponownie i do środka wsunęła się głowa Marii.- Dzięki za to że...wiesz, wysłuchałeś mnie.Widoczne było, że ciężko jest jej przyznać, że docenia jego starania. Ze wszystkich sił starał się zachować powagę i nonszalancki wyraz twarzy.- Nie ma sprawy- uśmiechnął się.- Okay- odparła- ale nadal jestem na ciebie zła.- Okay- skinął spokojnie.- Okay.- Okay. To ja już....- zatrzasnęła drzwi, zostawiając Michaela stojącego po środku kuchni z szerokim uśmiechem na twarzy.cdn...* Rety! To pierwsze opowiadanie Dreamer&CC w którym Michael jest mądrzejszy od Marii!
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Apr 16, 2004 8:31 pm

Ok, lekcja jakiej udzielił Max Michelle na temat "zamyślania się" była przeurocza...no i księżniczki czasami ratują księcia. Tylko droga do tego księcia jest taka długa i pokręcona. Ale on bardzo potrzebuje pomocy.I faktycznie, postać Michaela zastanawia. Dlaczego nie był taki w serialu...tu jest zdecydowanie milszy i cieplejszy.Aniu, nie oglądałam w święta filmu...z Mimi Driver i Duchownym - tego na postawie ktorego, jak pisałaś oparty jest f-f.A wiesz dlaczego ? Bo widziałam w aktorach Twoje opowiadanie i zupelnie nie umiałam się przestawić...Zaczynam chyba dziecinnieć :DDzięki, Kotek za ten klimat jaki zawsze mnie tu otacza. :D
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Fri Apr 23, 2004 3:21 pm

Postać Michelle jest naprawdę przeurocza!Co ten biedny Max by bez tej małej trzpiotki zrobił? :wink: Jak na razie to ona trzyma go jeszcze w realnym świecie, i wydaje się, że jest siłą napędową jego działań. Ten telefon do Liz - delikatna próba dojścia Maxa do normalności.Aha! W święta miałam nie lada dylemat - oglądać Pearl Harbour czy "Wróc do mnie" - i co ?! I znowu nie zobaczyłam kolejnej superprodukcji ! , tzn. obejrzałam początek i koniec. :twisted: Musiałam przecież zobaczyć pierwowzór tego wzruszającego opowiadania! :PI teraz wiem wszystko! :twisted: (no, prawie :wink: ).A :oops: kiedy kolejna część ?
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
max and liz believer
Gość
Posts: 9
Joined: Fri Jan 09, 2004 9:47 pm
Location: Szwecja
Contact:

Post by max and liz believer » Sat May 01, 2004 2:10 pm

Hi everyone!How are you all doing? :D It's been a while since my last visit, but I see that Lizziett is doing a great work :DI was just wondering, Lizziett, if I could ask you of a big favor. Since I don't know a word Polish, I don't understand anything of the feedback here. Is there any possibility at all that you could translate some of the feedback (or maybe even everything) for me? I want to know what people are saying about my story :roll:On another note, do you remember which was the last chapter I e-mailed you, because I have entirely forgotten to e-mail you.Well, I should go back to studying now.Thank you everyone for reading and thank you Lizziett for translating!Hugs,Jo
Don't you realize what you are to me...and you're always gonna be?You're the love of my life.Everyone else is gonna be second best.There'll never be another you.

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Mon May 03, 2004 5:15 pm

Jo, I sent you a PM on RF, I hope you got it :P If you hadn't, let me know.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Wed May 12, 2004 3:54 pm

Ja przepraszam, ale z taką nieśmiałością zapytam :oops: - będzie jeszcze jakaś (kolejna :wink: ) część, kiedyś?
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sat May 22, 2004 5:49 pm

Mam niejasne wrażenie, że dawno tego nie komentowałam :roll: a teraz postanowiłam nakichać na wszelkie wypracowania, Kochanowskiego będę trawiła jutro.W każdym razie... Zastanawialiście się, co skłania ludzi do pisania takich fanfików? W jednym Liz przeżywa tragedię, w innym jest chora, jeszcze w innym ma nieudane małżeństwo, w jeszcze innym jest Mulatką. Co sprawia, że autorzy postanawiają postawić bohaterów w takich sytuacjach, które choć nieco egzotyczne, ze względu na udział kosmitów, to przecież w gruncie rzeczy są całkowicie normalne i z życia wzięte...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Jun 20, 2004 3:29 pm

Aniu, czy Ty o nas pamiętasz ? Już tak dawno nie było kolejnej części, a w przerwach pomiędzy egzaminami pewnie tłumaczenie byłoby pewnego rodzaju odprężeniem dla Ciebie i radością dla nas. :D
Image

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Fri Aug 13, 2004 7:48 pm

puk puk jest tam kto?? Mam tylko jedno pytanko Lizziett czy Ty tłumaczysz jeszcze to opowiadanie ?? Tyle czasu minęło od umieszczenia ostatniej części, że straciłam już nadzieję i chyba nie tylko ja :(

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 20 guests