T: Uphill Battle [by Anais Nin]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Sep 30, 2004 4:23 pm

Hm. Front wschodni. Można by stwierdzić, że na froncie wschodnim były bestie a nie wrodzy żołnierze - zawsze traktuje się front wschodni właśnie jako wyrok... jako wyrok śmierci, żeby być dokładnym. A teraz wysyłają tam Maxa :?
Ciche dni Meredith i Liz - urocze :wink: Nie wiem, jakbym wytrzymała z taką wydrą, ale bądźmy szczerzy - jej też z pewnością nie jest łatwo. Obcy kraj, obca dziewczyna, i tak właściwie nikogo, kto byłby obok. Może inaczej o niej teraz myślę... może.
Może i Max nie wie, jak to jest być prześladowanym. Ale... wracam myślą do Prologu. Nie użyła tam ani jednego imienia, a ja co prawda znam zakończenie, ale...
Image

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Fri Oct 01, 2004 7:29 am

Rozdział 30

Niemcy, grudzień 1942


Drzwi otworzyły się z łatwością, i pomimo faktu, że w chacie nie było ciepło Maxi tak był zadowolony, że jest wewnątrz. Wiatr był silny i zimny o tej porze roku, a deszcz nieustannie i bezlitośnie bombardował jego twarz.

Starał się zrzucić z siebie przemoczoną kurtkę zgrabiałymi z zimna rękami. Ze skruchą pomyślał o rękawicach, które zostawił na stole i o szaliku, który zgubił tydzień temu. Jego kurtka – teraz ciężka od pochłoniętej wody jednak spełniła swój cel. Jego sweter mimo iż zimny, to był jednak suchy.

„Boże, Max!”

Podnosząc głowę zobaczył jak Liz porzuciła miotłę podbiegła do niego.

„Nie powinieneś był wychodzić w taką pogodę” powiedziała łagodnie pomagając mu jednocześnie wyplątać się z przemoczonej kurtki. Milczał zdziwiony jej instynktem macierzyńskim i pozwolił jej zaprowadzić się do pokoju gościnnego. Była tam Meredith. Niemo skinęła na powitanie i wróciła do kuchni.

„Usiądź” zarządziła Liz. Oparła go o kanapę zaczęła owijać go w koc. Protestował – nie chciał przemoczyć jej koca, ale jego słowa głucho odbiły się echem. Kolejny koc wylądował na nim a jedyne ręczniki jakie miała wzięła by wysuszyć jego włosy.

Uśmiechał się głupkowato podczas gdy ona wycierała jego włosy i sama też nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. „To nie było mądre. Przychodzić tutaj.” Strofowała go jednocześnie mocniej owijając go w koc. “Mogłeś się przeziębić” na chwilę zamilkła wpatrując się uparcie w jego oczy „albo gorzej’ dodała cicho.

„Musisz jeść” powiedział w słabym proteście. Jego serce było ciepłe i tętniło życiem. Bolesny kontrast w porównaniu do zmarzniętego ciała.

„mamy wystarczająco zapasów na cały tydzień” powiedziała łagodnie „nie musiałeś przychodzi. Nie chcę, żebyś przeze mnie się rozchorował. Wiesz przecież.”

Max lekko wzdrygnął się ramionami, małe krople wody skapnęły Nawego nos i pomknęły w dół twarzy. „Chciałem po prostu cię zobaczyć.”

Uśmiechnęła się poruszona tym wyznaniem i delikatnie ucałowała jego nos zabierając ustami kroplę deszczu. „To naprawdę miłe Max, ale powinieneś był poczekać.”

„Pada cały dzień! Nie mogłem czekać w nieskończoność.” Poskarżył się wyglądając jak niewinny chłopiec. „Przepraszam.”

Jego czarujący wyraz twarzy poruszył jej serce i sprawił, że ponownie uśmiechnęła się. „Wszystko w porządku” oddała się w końcu usiadła obok niego. Kanapa zajęczała w proteście ale oboje zignorowali to stęknięcie. „Następnym razem, proszę, zaczekaj aż przestanie padać. Zbawienie się zapalenia płuc nie podniesie mnie na duchu.”

“Poczekam” obiecał. Odkrył połę koca cicho zapraszając ją, by skryła się pod nią wraz z nim. Uśmiechnęła się i nieśmiało przysunęła się bliżej. Jedną ręką obejmując jego pas przysunęła się bliżej i położyła głowę na jego ramieniu, tuż obok jego głowy jednocześnie napotykając jego przepełniony miłością wzrok.

Spokojny oddech wydobył się z jego płuc. Zmarznięta skóra jego brzucha zaczęła wracać do życia pod wpływem ciepła jej dotyku, a ciepło z jego serca promieniało się na całe ciało.

„Jak miluchnio” zauważyła Meredith najwyraźniej urażona brakiem uwagi z ich strony. Jej uwaga pozostała bez echa podobnie jak jej spojrzenie. Mamrocząc zgorszonym głosem opuściła pokój, a jej głośne kroki odbijały się echem o schodach chaty.

„miałaś rację” wyszeptał kiedy Meredith zniknęła z pola widzenia „Potrafi być całkiem denerwująca.”

Liz cicho zachichotała ale zamilkła starając się słyszeć jego oddech.

„sprzątałaś?” Spytał wracając myślami do miotły, którą trzymała kiedy wszedł.

Potaknęła przesuwając głową o jego piersi. „Tak. Przynajmniej czas jakoś mija, i Meredith daje mi spokój”

Uśmiechnął się i z pietyzmem dotknął jej włosów. Praca pozwala ci trzymać się od niej z daleka.

„Dokładnie” przyznała. Oboje zamilkli. Delikatnie ucałowała jego policzek. “Pamiętasz, jak powiedziałeś, że jestem o nią zazdrosna?”

Max zamyślił się poczym przytaknął.

„Chyba jest dokładnie na odwrót. Wydaje mi się, że to ona jest zazdrosna o mnie.”

„Może” powiedział rozważając jej słowa. Jednak nie potrafił się skoncentrować na nich. Jego palce przemierzały szlak jej twarzy, nos, linia szczęk, jej usta.

Jej puls przyspieszył. Bił szaleńczo w jej piersi sprawiając, że serce obijało się o żebra. “Czy kiedykolwiek byłeś… byłeś zakochany?”

“Znów chodzi ci o Karen?” Spytał udając groźbę „Bo tę kwestię opartą na podarowanej gumce do mazania już ci chyba wyjaśniałem”. Jego dłoń zawędrowała pod sweter, który podarował jej parę tygodni temu. Delikatnie gładził jej plecy.

Uśmiechnęła się „Pytam poważnie Max. Byłeś kiedyś zakochany?”

Przez moment milczał wpatrując się w nią “Jestem” przyznał w końcu “Jestem zakochany”

„Naprawdę?” Spytała wstrzymując oddech niezdolna uwierzyć w to co powiedział „We…mnie?”

Skinął głową, pocałował jej usta i powtórzył „W tobie.”

„Ale…czemu?”

„Ponieważ jesteś sobą” powiedział “A ja sobą. Nie potrafię wytłumaczyć czemu jestem zakochany. Nie chce być zakochany. Po prostu jestem.

„I tylko to się dla ciebie liczy.” Zgadywała spoglądając na niego sceptycznym wzrokiem.

„I tylko to się liczy” przyznał i ucałował jej czoło „Nie zgadzasz się z tym?”

Przysunęła się bliżej spoglądając mu głęboko w oczy „nie widzisz, że zachowujesz się jak głupiec?”

Pocałował ją znów się śmiejąc „Tak właśnie zachowują się zakochani ludzie.”

Próbował ją znów pocałować, ale odwróciła głowę „Max…nie potrafię cię zrozumieć. Nie widzisz, że to źle?”

„Źle?” Powtórzył jak echo nie do końca rozumiejąc co ma na myśli. Palce jego dłoni wciąż muskały jej plecy z miłością podążając wzdłuż jej kręgosłupa.

„To się nie uda” powiedziała starając się, by jej serce nie wyczuło bólu w jej własnym głosie „nie uda się, naprawdę. Ty… ryzykujesz życiem, tylko przez sam fakt, że tu przychodzisz. Nigdy nie będę w stanie dać ci tego, czego pragniesz.”

Jego palce zamarły w bezruchu. „Nie możesz mnie kochać?”

„Nie mogę cię poślubić.” Powiedziała umykając wzrokiem przed jego spojrzeniem. „Nigdy nie będę mogła urodzić ci dzieci. Nie mogę być zawsze przy tobie.”

„Ja nie…” zaczął, ale zmilkł napotykając jej wzrok. Łzy spływały z jej oczu znacząc szlak w dół jej policzków, aż do zaciśniętych warg.

„Któregoś dnia…” mówiła „…któregoś dnia tego pożałujesz. Kiedy będę stara, brzydka i siwa pożałujesz, że nie ożeniłeś się z inną piękną kobietą, pożałujesz tego.”

„nie pożałuję” obiecał uroczyście „nigdy nie będę żałował, że się w tobie zakochałem, tej miłości.” Delikatnie podniósł w górę jej podbródek, spojrzał jej w oczy i przez chwilę studiował wyraz jej twarzy „Jest coś jeszcze, prawda?”

Jej spojrzenie uciekło w kąt izby „To po prostu złe” wyszeptała łamiącym się głosem „ złe.”

Max nie mógł uwierzyć. Zmusił ją by ponownie spojrzała na niego. By ponownie ich oczy napotkały siebie. „Kto ci tak powiedział?” Cicho zażądał odpowiedzi.

“Wszyscy wiedzą, że taka jest rzeczywistość.” Odparła.

„Jacy wszyscy?”

Po chwili zawahania odpowiedziała „Wszyscy. Hitler, twoi rodzice, Meredith …”

Uśmiechnął się „A co powiedziała Ci Maria? I co o tym myśli Jim czy twoi rodzice? Komu szybciej uwierzysz?” Zmilkł i spojrzał jej głęboko w oczy „Co ci mówi twoje serce?”

Przez chwilę milczała, jej brwi zbiegły się ku nasadzie nosa. „Nieważne co mówi mi moje serce Max. To się po prostu nie uda. Tak ma być.”

„Uda się” nalegał „Jeśli mnie kochasz, uda się. Ta wojna nie będzie trwała wiecznie.” Zamilkł na parę sekund poczym spytał „Kochasz mnie?”

„Ja… nie wiem.” Zawahała się.

Nie był zdolny ukryć rozczarowania jej odpowiedzią. Usiadł. „Chyba powinienem już iść” powiedział zauważając ból malujący się na jej twarzy.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Fri Oct 01, 2004 12:55 pm

1942 rok - na froncie wschodnim cały czas toczyły się walki, co innego na zachodzie - tam już wszystko zostało zdobyte. No, prócz Angli. :wink: Do roku '43 walki toczą się w Afryce Północnej (ale to domena Włochów) więc rzeczywiście najgorzej było wylądować gdzieś na wschodzie, w Rosji. No tak, ale właśnie o to chodziło Hitlerowi, o zdobycie terenów wschodnich, terenów do życia dla "rasy panów". Reszta Europy dla niemieckich żołnierzy, lekarzy - w porównaniu ze wschodem była bajką. I tam ma być Max?! :?
A tu jeszcze Liz nie wie czy go kocha, tak prosto w oczu mu to powiedzieć - nieładnie Liz, nieładnie... :wink:
Dzięki Leo!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Sat Oct 02, 2004 2:29 am

Max otrzymał niemalże wyrok śmierci w postaci skierowania na front wschodni dodatkowo otrzymuje jeszcze cios od Liz która nie jest w stanie powiedzieć mu, że go kocha.
Akcja opowiadania ograniczyła się do niewidzialnego domku w lesie :) ale i tak jesteśmy w stanie wyczuć strach i niepewność, które oplatają naszych bohaterów.

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sat Oct 02, 2004 9:07 am

Hm... pamietam notę autorki, z samego poczatku, by nie oceniać Maxa zbyt pochopnie... szczerze się przyznam, że niepotrzebnie to napisała. Łatwiej by mi było uwierzyć, że przechodzi jakieś problemy, niz z góry wiedzieć, że jest jak kryształ pozbawiony skazy. Wątki, w których bohater musi się nawrócić niejako na tory, które wbrew mózgowi dyktuje mu serce jest bohaterem bardzo ciekawym. Poza tym czytający nie spodziewa się tak łatwo zwrotu akcji. 8)

Ten Max jest niemalże święty i przyznam się, że troszkę mi to przeszkadza. jest tak deliktany i kruchy, ze nawet Liz wydaje sie przy nim silniejsza. Moze to przestarzałe myślenie stereotypami, że mężczyzna powinien być tym silnym ?

A Meredith... ona się w nim podkochuje... chyba dlatego tak bardzo cieżko jest jej codziennie patrzeć na kobietę, którą on kocha z wzajemnością...
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Mon Oct 04, 2004 12:57 pm

No coż, Max :roll: - byc może wypada tak cukierkowo przy Liz dlatego, że to ona tutaj jest Żydówką, skazaną na różnego typu cierpienia, izolacje i to ona musi się jakoś znaleźć w tych trudnych czasach, a nie on. On ma prawie wszystko, ale ma na szczęście też duszę, co nie pozwala mu dać się zwariować w tamtych czasach.
A uogólniając - to jednak kobiety psychicznie są silniejsze od mężczyzn 8) , chociaż dobrze mieć przy sobie takie silne, męskie ramię! :wink:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Wed Oct 06, 2004 6:42 am

Nota autora: Chanuka to święto i wbrew niektórym skojarzeniom nie ma nic wspólnego z Bożym Narodzeniem. Nie jest też głównym żydowskim świętem. To ważny dzień, ale Yom Kippur (Dzień Pokuty) i Rosh ha Shanah (nowy Rok) są dniami o wiele bardziej ważnymi odkąd świętuje się nowy początek i borykanie się z naprawieniem spowodowanych w minionym roku błędów.

Sprawdziłam dzień, w którym przypadała Chanuka w 1942r (ponieważ to ruchome święto) i najwyraźniej przypadała ona od 3do 11 grudnia (Chanuka to ośmiodniowe Święto Świateł)

A teraz przejdźmy do tego, co pozwoli wam zrozumieć rozdział:

Menora – siedmioramienny świecznik. Ludzie zwyki ustawiać ja w progu, by każdy mógł widzieć światło jego świec, które zaczyna się ustawiać odprawek, a zapalać od lewej.

Shamash – to świeca w samym środku Menorah. Wystaje ponad wszystkie pozostałe i to od niej zapala się pozostałe świece (każdą o kolei kolejnego wieczoru).

Dreidel – ciężko to opisać. Łatwiej, gdybyście po prostu to zobaczyli. W zasadzie to przypomina on talerz z kwadratowymi bokami, który obraca się w dziecięcych rękach podczas zabawy Żydzi czytają to jako „Stał się tam wielki cud” (w przypadku Izraela śpiewa się nie ‘tam’ ale ‘tu’)

Der Schweinkopf; nieieci odpowiednik… idioty? Lepiej brzmi to po niemiecku i holendersku niż po angielsku.

Wracając do Chanuki, obchodzący to święto ludzie darowują sobie drobiazgi.

Nic wielkiego.

Co miało zostać powiedziane zostało powiedziane. Wracajmy do treści właściwej…


Rozdział 31

Niemcy, 3 grudnia 1942 r. – Chanuka


„Wszystko w porządku?”

Liz podniosła głowę zaskoczona. Meredith patrzyła na nią współczująco.

„Nic mi nie jest” kłamstwo ledwo jej przyszło na usta. Nie była zainteresowania rozpoczynaniem jakiejkolwiek rozmowy z Meredith. Sytuacja była oczywista. Meredith widziala jak płakała po wyjściu Maxa. Meredith wiedziała, że dleko jej od poczucia się dobrze.

Dzisiejszy dzień był dniem, którym kiedyś cieszyła się bardziej niż dniem swoich urodzin. Chciałabyć ze swoją rodziną, rodzicami, Kyle’m i ciotką Caroline. Chciała usłyszeć jak ojciec wypowiada słowa błogosławieństwa przed zapaleniem Menorah, chciał bawić się z Kyle’m, chciała móc podać obiad wraz z jej matkąi ciotką.

Chciała być z Maxem.

Alei tak nie wiedziała, czy mógłby przyjść. Tydzień temu przysiągłby, że przyjdzie, ale nie wiedziała już, czy to co stało się wczoraj nie odmieniło jego punktu widzenia.

Meredith wolno pokiwała głową najwyraźniej nie wierząc w jej kłamstwo, a jej długie, niesforne wosy swobodnie zatńczyły wokół jej glowy jak przechodziła do kuchni. „Nie martw się” powiedziała. Liz nie była pewna, czy były to słowa szydercze, czy mające ją zapewnić co do przyszłości „Przyjdzie”.

Te słowa zaciekawiły Liz.

Parę lat temu ona sama tak mówiła. Lata temu, starała się przekonać Lenę i samą siebie o tym samym.

Max wtedy nie wrócił.

Szczerze wątpiła, by przyszedł i teraz.

W jakiś sposób to co stało się kilka lat temu nadal ją niepokoiło.

Nie wstawił się za nia kiedy tego od niego oczekiwała. Nie pomógł kiedy rozpaczliwie wołała o jego pomoc. Pozwolił jej upaść, ot tak, po prostu, i nigdy nie usłyszała nic więcej prócz wykrztuszonych przeprosin.

Może to dlatego wahał się, by powiedzieć mu jak upadła. Kochała go, tego była pewna, ale nie chciał go kochać. To nie tylko było niewłaściwe, ale przede wszystkim niebezpieczne.

Nie tylko dla niego i nie tylko w fizycznym sensie tego słowa.

Podciągnęła koc i poszukala Leny. Przenosiny do wilgotnej i zimnej chaty oraz długiwe samotne noce wypełnione denerwująca ciszą i przesuwającymi się cieniami nie sużyły ani jej ani jej przyjaciółce. Przyszyte niegdyś ucho zwisało na pojedynczej niteczce grożąc odpadnięciem.

„On przyjdzie” wyszeptała Liz owładnięta mglistym wspomnieniem. Łzy drażniły jej oczy, podczas gdy głaskała futro misia i poprawiała zawiązaną pod jego szyją wstążkę. „Przyjdzie.”


Słyszala jego kroki zanim jego postać pojawiła się w progu.

„Przyszedłeś” stwierdziła cicho i usiadła.

Max zmarszczył brwi, zdjął torbę z ramienia i usiadł obok niej. „Oczywiście, że przyszedłem. Przecież ci obiecałem, prawda?”

Potaknęła w ciszy i schowała Lenę za plecy.

Uśmiechnął się, lecz jego oczy nie odzwierciedliły tego uśmiechu. „Wszystkiego najlepszego z okazji Chanuki.” Powiedział i pochylił się by ucałować ejj policzek.

„Wszystkiego najlepszego” wyszeptała jednocześnie zauważając, jak dziwne to wszystko było. Wisiało w powietrzu i wypełnialo napięciem cale pomieszczenie. Jego pokryty kilkudniowym zarostem policzek delikatnie musnął skórę jej twarzy. Zacisnęła mocno oczy nie czując pożądania, jakie czuła dawniej.

„Przykro mi z powodu wczorajszego dnia” powiedział cicho, jego palce bawiły się skrawkiem koca. Zmieszana pochyliła czoło. A on prawie czuł się winny z powodu zajścia, które w całości stało się za jej sprawą.

„Nie powinienem był wychodzić tak szybko. Jeśli nie jesteś gotowa… „przełknął i odwrócił wzrok pozwalając zapaść wręcz bolesnej ciszy.

„Przepraszam” wyrzuciła z siebie dając ujście męczącemu poczuciu winy dręczącemu jej sumienie. „Nie powinnam była zaczynać tego tematu.”

Zaprzeczył „Przesadnie zareagowałem”

Popatrzyla na niego i położyła swoją dłoń na jego dłoni. „po prostu… postarajmy się o tym zapomnieć, dobrze?”

„Masz rację” przyznał z ociąganiem „Niedługo muszę jechać do Monachium , a poza tym są święta.”

Gdy przytaknęła uśmiechnął się i sięgnął po torbę „Wiesz, przyszedłem z prezentami.”

„Prezentami? Dla mnie?” uśmiechnęła się czując dziecięcą radość rosnącą w niej coraz mocniej.

„Nie, dla Meredith” drażnił się z nią „Pewnie, że dla ciebie orzeszku. Hm… ten jest od twojego taty…” powiedział wręczając jej paczuszkę owiniętą w zmięty, uzywany już wcześniej papier.

„Od taty? Widziałeś się z nim?” zapytała podekscytowana jednocześnie rwąc papier z niecierpliwością, by dostać się do prezentu.

„Dał to Jimowi, który podał to mnie” wyjaśnił „Ale wszystko u niego w porządku, tak mi się wydaje. Tęskni za tobą.”

Spojrzała na niego i smutno się uśmiechnęła. Jej wzrok ponownie powędrował na kolana, na których spoczywala paczka, poczym dokończyła jej rozwijanie. Trzymała drewniane naczynie z czterema kwadratowymi bokami. „Dreidel” powiedziała „Sam go zrobił?”

Max potaknął, wziął naczynie do ręki i pokazał wyrzeźbione w drewnie małe serduszko. „powiedział Jimmowi, że przynajmniej powinnaś jakoś porządnie świętować Chanukę i przysłał ci ten prezent wraz z wyrazami miłości i pozdrowieniami od niego i od twojej mamy.”

Powrotem oddal jej naczynie. Liz studiowala je z pietyzmem wodząc palcem po grawerunku i podziwiając jego przeznaczenie „Zdażają się tu cuda” wyszeptała i smutno uśmiechnęła się zanim odłożyła je na bok.

„Ja też mam dla ciebie prezent” powiedziała i zasmiała się widząc jego zdziwienie. „To nic takiego, naprawdę” powiedziała starając się za bardzo nie rozniecać w nim nadziei.

„Ośmielam się wątpić” roześmiał się.

„Naprawdę’ nalegała „Sama to zrobiłam. To nic takiego. Nawet tego nie zapakowałam”.

Obojętnie wzruszył ramionami, a najego policzkach wykwitł rumieniec zaciekawienia.

„Mówię szczerze.” Spróbowała ponownie „parę ściegów mi nie wyszło, prae razy mi się zrobił supeł…” sięgnęła za kanapę wyjmując ukryty tam szalik.

„Proszę” powiedziała podając mu go „To jak sam widzisz nic takiego, mówiłam.” Nerwowo zagryzla górną wargę i z niepewnością spojrzała na niego „Wszystkiego najlepszego z okazji Chanuki.”

Pozwolił, by szalik rozwinął się w jego dłoniach i wbił w nią wzrok „Jest piękny. Dziękuję” Przez moment podziwiał prezent. Liz pozuła jak jej napięcie znika. Uśmiechnął się i zwinął szalik powrotem. „Niebieski” powiedział „Mój ulubiony kolor”.

Uśmiechnęła się nieśmiało „Wiedziałam”

„Czy to…serce?” spytal podekscytowany pokazując jej literę M, która wyhaftowała Nawego szaliku.

Zarumieniła się „To raczej zdeformowane M” wyjaśniła.

„A…” powiedział lekko rozbawiony „Dla mnie wygląda to na serce”.

„To „M”” nalegała „Ale jeśli chcesz, żeby to było serce, niech to będzie serce”.

Uśmiechnął się i owinął szalik wokół jej szyi „Ładnie wygląda na tobie”

Roześmiala się odpychając jego rękę. „Zrobiłam go dla ciebie. Y powinieneś go nosić”.

„Zabiorę go ze sobą do Monachium, i do Rosji” obiecał poważnym głosem.

Liz przytaknęła.

Monachium.

Prawie zaponiała o Monachium.

„Przywieź mi ten szalik powrotem” powiedziała chwytając szalik tak mocno, jaky mialo to zagwarantować bezpieczny powrót „Obiecaj, że mi go przywieziesz powrotem.”

„Oiecuję” poweidzial uśmiechając się i ucalował jej czoło „Obiecuję, że go przywiozę.”

Zebrala całą dostępną w sobie w tej chwili odwagę i uformwała niewielki uśmiech. Musial ją opuścić. Wyjechać. Mógl nigdy nie dostać nawet szansy na powrót.

“Max?”

Połozył szalik na oparciu kanapy I spojrzał na nią.

Podrapała nerwowo gardło czując zaciskający się wewnątrz węzeł. Powinna mu powiedzieć? Czy mogła zaryzykować?

„Ja też cię kocham” wyrzucił wraz z wydechem lecz zrozumiała, że kiedy to on wypowiedział te słowa brzmiały tak prawdziwie, podczas gdy jej zabrzmiały głupio i nieznacząco.

„Tak?” wziął głęboki oddech, a na jego twarzy delikatnie wymalowała się niewiara w to co usłyszał.

„Ja…tak, tak m isię wydaje.” Potaknęła „Skąd wiedziałeś?”

Wzruszył ramionami, jego wargi ułożyły się w majestatyczny uśmiech „Po prostu to poczułem.”

„Skąd możesz mieć pewność, że to własnie jest miłość?” nalegała „Czułeś to już wcześniej?”

Zaprzeczył.

Zauważyła małe bursztynowe iskierki w jego oczach, złote otoczki wokół tęczówek „Więc skąd możesz być taki pewien, że to jest własnie to?”

Uśmiechnął się i pouczył ją, jak stary wyjadacz „Przede wszystkim, ponieważ nigdy wcześniej tak się nie czułem i nigdy tak już się nie poczuję.”

Jej górna warga zadrżała, gdy odwróciła głowę. Jego wzrok był zbyt intensywny, zbyt przepełniony miłością.
Pochylił się ku niej i delikatnie ujął jej podbródek odwracająć ku niemu jej twarz. Jego usta napotkały jej w delikatnym, drżącym pocałunku. Dopiero potem jego dłoń ześlizgnęła się w jej palce.

W oczach poczuła gorące łzy i przysunęła się, by móc go ponownie pocalować „Kocham cię” wyszeptała. Kiedy powiedziała to tym razem zrozumiała, że musi powt®ózyć to ponownie. „Naprawdę cię kocham Max i jestem tego pewna.”

Poczuła jak jego usta układają się w uśmiech w tym samym momencie, w którym ja całował.

”A ja kocham ciebie Liz Parker” powiedział „I pamiętaj o tym.”

Odsunął się powoli i uśmiechnął. Iskierki w jego oczach były wręcz łobuzerskie, zaczepne, takie, pod wpływem których jej żołądek zaczynał się dziwnie skręcać.

„Przyniosłem jeszcze coś” powiedział i ponoenie poszperał w torbie wyjmując z niej kolejny przedmiot.

„Radio!” krzyknęła podekscytowana.

Potaknął, wyszczerzył się w uśmiechu i pokręcił gałką uruchamiając je. Znany, trzeszczący odgłos wypełnił pokój. Dopiero wtedy uzmysłowiła sobie jak bardzo brakowało jej radia. Nawet bardziej niż muzyki.

Max w końcu natrafił na kanał i podkręcił dźwięk.

„Nie za głośno” ostrzegła go „Meredith śpi.”

Potaknął i poslusznie ściszył. „Teraz lepiej” powiedział zadowolony. Pierwsze, delikatne dźwięki arii operowej, którą już wcześniej słyszała, uleciały w powietrze uwolnione Gosem tenora. Max wyciągnął ku niej rękę, kurtuazyjnie i z wdziękiem. „Zatańczysz ze mną?”

Zaśmiała się podając mu dłoń. „Nie ma nic, czego bardziej bym w tej chwili pragnęła” odpowiedziała szczerze i pozwoliła mu przyciągnąć się blżej niego.

Przez chwilę tańczyli w milczeniu, jej glowa Nawego ramieniu, oczy zamknięte. Jego ręce przesuwały się po jej skórze, wędrując bez konkretnego celu, odpoczywając w delikatnym dotyku. Pocałowała go delikatnie muskając ustami jego szyję. Palce dłoni wplotła w jego wlosy przysuwając jednocześnie jego twarz ku swojej i calując go w policzek, nos i w końcu w usta.

Gdy muzyka wybrzmiała i jedwabisty głos przerwał nadawanie starannie zamaskowanym jadem, jaki zaczął sączyć.

Natychmiast zdrętwiała i wysunęła się z jego ramion. „Spraw, żeby przestał” błagala drżąc. Przez parę sekund starał się znaleźć inny kanał, ale przemowa Hilera była transmitowana na każdej dostępnej częstotliwości.

”Der Schweinkopf” wymamrotała oburzona, a poczucie zawodu wymalowało się na jej twarzy. „Po prostu to wyłącz.”

Zrobił o co prosiła I radio stłumiło głos, który jednak zawisł w pokoju. Ponownie usiadła na kanapie i wsunęła się pod koc. Usiadł obok I ponownie wyłowił coś z torby.

“Kolejna niespodzianka?” zapytała zdziwiona.

„Tym razem ode mnie” zapewnił ją „Nic takiego, ale naprawde nie mam pojęcia jak ci to dać”

Uśmiechnęła się I zerwała papier. „Ten wieczór znaczy dla mnie już i tak wiele Max.” Papier skrywal dwie książki, ołówek i notatnik. Uśmiechnęła się patrząc na niego „Dziękuję” powiedziała i pocałowała go.

Uśmiechnął się niezdolny do zniesienia widoku jej szczerej wdzięczności. „ta książkamnależała do mojego ojca „Wyjaśnił „kiedy musiał się uczyć angielskiego. Dał ją mnie, a ja daję ją tobie.”

„Angielski?” wpatrzya się w nigo w osłupieniu.

Potaknął poważnie. „kiedyś wyjedziemy z tego miejsca Liz” powiedział „Daleko stąd. Do stanów Zjednoczonych Ameryki, Australii, Nowej Zelandii… Daleko stąd.” Splótł palce swej dłoni z jej palcami.

Ścisnęła jego dłoń „Nie akceptują żydowskich zbiegów z Niemiec Max.’ Powiedziała smutno starając się, by jej stopy nadal dotykały ziemi.

„Byliby szaleni by cie zawrócić.” Odparł i zdecydowanie potrząsnął głową „Nie zrobią tego.”

„zawrócili S.S. ST. Louis.” Przypomniała mu. “I Strumę.”

“Wywioze cię tam” obiecał, przez moment zawahał się, schylił głowę I pocałował ją.

Uśmiechnęła się starając się z całych sił nie myśleć o przyszłości i w pełni ciesząc się obecną, darowaną im chwilą – momentem w czasie, ziarenkiem piasku w porównaniu z olbrzymia plażą jaką było całe życie.

Jego ręka powędrowała w dół, palce namierzyły jej kręgosłup i odnalazły splątana wstążkę przytrzymująca sukienkę. Ręce zamarły. Ona zawahała sie tylko na moment. Strach przed jego utratą, ciemna plama samotności wydłużająca odległość, ogłuszająca cisza, cierpliwe oczekiwanie, spowodowały że sięgnęła z plecy i pociągnęła za wstążkę.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Thu Oct 07, 2004 8:09 am

To było piękne! Od początku do samiutkiego końca! :P
Wielki Brat jest pod wrażeniem! :wink:
I znowu akcja nie wyszła poza domek :wink: , ale było inaczej. Hmm... Jak to powiedzieć? :? Było inaczej, ot i wszystko!
Bardzo smutny, choć z drugiej strony optymistyczny rozdział!
Dzięki Leo! :D
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Mon Oct 11, 2004 6:36 am

Rozdział 32

Niemcy, grudzień 1942


Kiedy się obudził Liz jeszcze Spałą, jej ciało, ciepłe i tak znajomo bliskie jego ciała, jej zapach otaczający go. Delikatnie uśmiechnął się, ucalował jej czoło i delikatnie, nie chcąc jej zbudzić, podniósł jej głowę spoczywającą na jego piersi. Nie protestowala, lecz na jej twarzy pojawił się wyraz zawodu. Wylątał się z jej objeć i usiadł. Kanapa, jeszcze bardziej trzeszcząca niż poprzedniego dnia, zaskrzeczała głośno wywołując grymas na jego twarzy i jednoczesny strach w oczach, że mógł ją zbudzić. Wydała stłumiony dźwięk, wsunęła się głębiej pod koc, zwinęła w kłębek podciągając nogi pod brodę.

Wypuścił z ulgą wstrzymywany oddech, sięgnął po swoje rzeczy, które tak łatwo pryszlo im zrzucić z siebie i starał się załagodzić ból, który narastał w nim spowodowany przymusem opuszczenia jej.


Obudził ją dźwięk wymamrotanego przekleństwa, lecz tylko lekko otworzyła oczy nie chcąc jeszcze by ciepłe uczucie spokoju opuściło ją z tym nowym rozpoczęciem dnia. Sen nie chciał znów wziąć ją w objęcia, więc przewróciła się na drugi bok na wąskiej kanapie. W drugiej części pokoju coś szurało. Otworzyła oczy i z ciemności panującej w okoju wyłowila jego sylwetkę męczącą się z nałożeniem kurtki, złośliwie wbijającemu wzrok w klapy, do momentu, ąz nie zauważył jej spojrzenia.


Przez moment milczał i wahając się podszedł do niej. „Hej’ wyszeptał, a milość przebijała z tonu jego głosu. Łagodne spojrzenie jego ozu sprawiło, że poczuła ból w sercu. Jego twarz miała wyraz pomiedzy winą a sutkiem. Rozmyślała o tym, dopóki nie uśmiechnął się do niej.

„hej” odparła suchym od atmosfery trgo miejsca głosem. Może było w nim też odrobinę ze smutku na jego wyjazd. Dwukrotnie zakaszlała, ale gula w jej gardle nie chciala zniknąć.

Zapiął płaszcz i wyjął z kieszeni rękawice. Wyraz winy na jego twarzy nadal tkwił. Nie czuł saię wygodnie kierując się do drzwi.

Powoli siadła podnosząc koc na piersi. „gdzie…” zaczęła, lecz jej umysł nadal był zamroczony senną mgłą. Wskazując na drzwi zauważyła jak jego wzrok pokonuje drogę od nich do jej twarzy i powrotem do drzwi. Z niedowierzanie potrząsnęła głową, jednocześnie jej serce walczyło z opanowującym je bólem. „zamierzałeś wyjechać, prawda? Bez pozegnania ze mną?”

Nie odpowiedział, ale zrobiła to za niego jego twarz. Nawet w ciemnym pokoju mogła dostrzec linię jego ust wyrażających smutek i winę w tak oczywisty sposób rysującą się na jego obliczu. „Wydawało mi się, że ostatnia noc coś dla ciebie znaczyła.” Wyszeptała. Każda następna milcząca sekunda coraz bardziej rozdzierała jej serce, powoli, boleśnie, dopóki nie pozostały jedynie zwęglone szczątki.

”Znaczyła” powiedział cicho. Poprzez ciemność i łzy widziała jak podszedł do niej. Nieświadomie przeszedł ją dreszcz I zacisnęła koc mocniej na swoim nagim ciele. Podszedł i usiadł koło niej. „nie mogłem powiedzieć do widzenia” przyznał łagodnym tonem, w którym wyczytać można było wstyd i winę „Po prostu nie mogłem. Nie byłbym w stanie zostawić cię.”

Zacisnął dłonie i w zakłopotaniu patrzył na nie. Kiedy ponownie podniósł wzrok ich wzrok przez moment spotkał się, lecz uciekł ponownie oczami na kolana, by potem zaraz zacząć obserwację plamy na ścianie. Jego głos był miękki, kruchy. Mówił ledwo słyszalnym głosem „Boję się”.

Mrugając znów popatrzyła na niego nienawidząc siebie za to, jak szybko potrafiła mu przebaczyć. Jej dłoń odnalazł jego dłoń i ścisnęła ją mocno „Tak asmo jak ja’ wyszeptała „To sprawia, ze pożegnanie jest jeszcze ważniejsze, Max, nie widzisz tego?”

Powoli przytaknął, ale jego wzrok nadal krył się przed jej oczami „Nie chcę cię opuszczać” powiedział łamiącym się szeptem „Nie potrafię.”

„Poradzisz sobie beze mnie” starała się go przekonać powoli palcami odszukując jego policzek i starając się przesunąć jego twarz w swoją stronę tym samym zmuszając, by na nią spojrzał poprzez otaczających ich ciemność.

„Nie poradzę…” wyrzucił z siebie. Spojrzał na nią. Wtedy zobaczyła w jego oczach łzy i ból, który przeszył jej serce jak pocisk „Nie poradzę sobie.”

Serce zamarło, by potem zacząć bić mocno w okolicach żołądka w rytm bezwarunkowej miłości, smutku i wyrzutów sumienia. Sięgnęła jego twarzy głaszcząc kciukiem linię jego szczęki zcierając łzę, która tam zbłądziła, ktora zapuściła się w nieznane I ośmieliła się spaść. Zmusiła się do stłumionego uśmiechu „Zbliż się”. Wypuściła trzymany w ręce koc I rozłożone ramiona, by móc go objąć. Jego głowa schowała się za linią jej szyi, jego usta muskały ejj skórę powolnym, lecz zdesperowanym ruchem. Delikatnie odwróciła głowę przytulając policzek do jego twarzy.

„przeżyjesz” wyszeptała a jej ciepły oddech wywołał dreszcze na jej skórze i sprawił, że przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie. „Wyjeżdżasz na dwa tygodnie Max. Minie zanim się spostrzeżesz. Dwa tygodnie. Nie widywaliśmy się częściej jak raz na tydzień I yło wszystko w porządku. Prawda?”

Coś wymamrotał przeklinając pojawiające siew jego oczach łzy. Mocno zacisnął powieki. „To co innego Liz, wiesz przecież.”

Jej palce przeczesały jego włosy kiedy spojrzała w jegovtwarz. „Wrócisz do mnie.” Nalegała „Obiecałeś, że wrócisz.” Jej ręce schwyciły rand jego kurtki a oczy się napotkały. „Obiecałeś.”

Potaknął wolno i złożył na jej ustach skromny pocałunek, odwrócił wzrok i nerwowo potarl policzki starając się nerwowo zmazać pozostałe na nich ślady łez. „Wrócę” obiecal cicho, wstał zmuszając się do spojrzenia na ciemne sciany. Kiedy i ona wstał podniósł koc i owinął nim jej nagą sylwetkę.
Podeszła do jego pleców i objęła go mocno ściskając ramionami jego sylwetkę. „Zobaczymy się za dwa tygodnie’ poweidziaął spokojnie i ucałowała jego szyję. Powoli odwrócił się do niej. Zadarła głowę do góry i pogłaskała jego policzek „Do widzenia Max.”

Z trudnością przełknął i po raz pierwszy zobaczyła jak jego jabłko Adama porusza się w górę i w dół. „Do widzenia” wyszeptał łamiącym się głosem. Ucałował jej policzek na moment pozwalając ustom przedłużyć pobyt na jej wargach. Obróciłsie na pięcie i podszedł do drzwi, gdzie odważył się na ostatnie spojrzenie zza pleców.

Uśmiechnęła się słabo, potaknęła. Otworzył drzwi wpuszczając światło poranka. Zatańczyło na ścianach, na jego twarzy, na jej sylwetce, na chwilę oślepiając ją. Zanim jej wzrok przyzwyczaił się do słońca drwi zatrzasnęły się i pokój ponownie zapadł w szarossciach i cieniach.

Szybko podeszla do okna i wyjrzała przez przetartą wcześniej w szybie dziurę. Postać Maxa szybko znikała na horyzoncie, jego ramiona zwieszone, ręce w kieszeniach. Patrzyła, dopóki nie zniknął zupełnie. Jej oczy śledziły go dopóki nie był niczym wiecej jak tylko plamką na horyzoncie. Przylgnęła do ściany, zamknęła oczy, nawet jej serce boleśnie drżało. Osunęła się na podłogę a z jej gardła wyrawł się jęk. Objęła ramionami skulone nogi i położyła głowę na nich. Łzy paliły jej oczy i pomimo głośnego placzu nie chciały popłynąć.

Minęło parę minut zanim jej płacz osłabł i spadła pierwsza łza, bezwstydnie brukając jej twarz. Zdała sobie sprawę z tego, że gdyby meredith znalazła ją zalaną łazmi na podłodze dowiodła by tym samym swoich racji, więc podniosła się. Chwiejnym krokiem podeszła do kanapy, położyła się i zwróciła twarz do poduszki.

Pomiedzy rozpaczliwymi haustami powietrza i łzami zauważyła na oparciu kanapy coś błękitnego, coś, co sprawiło, że jej udręka niewymownie wzrosła.

Zapomniał swojego szalika.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Oct 12, 2004 2:34 pm

Ups! :oops: Tak na szybcika! Dzięki Leo! :cheesy:
Kolejne rozdziały są krótkie, lecz ile uczucia w sobie noszą! 8) No dobra, może to jest za słodkie dla niektórych, ale... :wink:
A chatka niewidka, jeszcze długo będzie głównym tłem? Ciekawe... :roll: Bo przecież do końca wojny nie uda się im tam ukrywać.

Tylko nie wiem, dlaczego nikt tego nie komentuje?! :evil: Bo czytane, to jest, widac po liczbach! I co?! Nieładnie, nieładnie... :?
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sat Oct 16, 2004 10:42 am

Rozdział 33

Niemcy, grudzień 1942



„Gdzie byłeś?”

Ojciec opieral się o framuge drzwi z niedogadnionym wyrazem oczu. Max podrapal brew i wyprostował się napotykając ojcowski wzrok.

„Poszedłem zobczyć się z Marią” skłamał głosem szczerym i pewnym broniąc się nawet przed rumieńcem na twarzy.

Filip spojzal na syna sceptyczie z założył ręce. „Marią Connor?”

Max tylko na moment zawahał się, ale ojciec nie zauważył nic. Wracajć do rzeczy, które próbowal zapakować do walizki Max potaknął „Tak ojcze. Maria Connor, moja przyjaciółka. Czemu pytasz?”

„Ponieważ” zaczął ojciec i podszedł do Maxa „MPanna Connor była wczorajszej nocy na przyjęciu Patrycji Williams. Gdzie według twojej matki powinieneś był właśni być.”

Dłonie Maxa zamarły, lecz oczy nadal penetrowały nie poskładane rzeczy. Jego umysł starała się zapanować nad narastającą falą paniki. Przełknął „ to było nudne przyjecie tato” powiedział modląc się w duchu, by ojcice uwierzył w kłamstwa, które zamierzal zaraz powiedzieć „Widać yło od pierwszej minuty, jak tam poszedłem i zaraz wyszedłem spowrotem. Trochę się włóczyłem aż spotkałem Marię, która też opuściła to przyjęcie.”

W oczach ojca nadal czaiło się podejrzenie.

„Wiesz doskonale o godzinie policyjnej Max. Jesteś synem majora. Zwłaszcza ty powinieneś być w domu zanim zapadnie noc.” Ojciec poslał mu znużone spojrzenie I potrząsnął głową z dezaprobatą “nie spędziłes tej nocy z marią, prawda?”

„Nie, Boże, nie…” odpowiedział ze śmiechem na insynuacje ojca. „Maria to tylko przyjaciółka ojcze. Bardzo dobra przyjaciółka.”

„Wiesz, że możesz o tm ze mną porozmawiać Max” powiedział Filip przeczesując włosy palcami, podszedł do drzwi „Nie musisz wymykać się jakbyś miał coś do ukrycia. Jeśli chcesz poślubić Marię, możemy o tym podyskutować.”

„Ojcze!” Max wyprostował się poirytowany „Nie jestem zaochany w Marii. Ona jest moją przyjaciółką – już ci mówiłem. Czemu nalegasz, by widzieć w tym coś więcej?”

„Zmieniłeś się synu. Bardzo. Nieznoszę myśleć, że coś przede mną ukrywasz.”

Ich wzrok spotkał się. Tętno Maxa przyspieszyło. Przez sekundę Max mógł przysiąc, ze w oczach ojca wyczytał smutek, a w ojcowskim glosie zabrzmiała nuta bólu.

„Nadal jestem sobą’ powiedział spoglądając na buty. „a nawet jeśli się zmieniłem, to na dobre. Przysięgam.”

Przerwał na moment i na tę chwilę w pokoju zapadła cisza. Starał się pozbierać myśli.

Ojciec patrzyl naniego beznamiętnie, najwyraźniej zmagając się z samym sobą, niepewny co do wlasnych uczuć. „mam tylko nadzieję, że wyczujesz kłpoty, kiedy się do nich zbliżysz i że będziesz trzymał się od nich z daleka.”

„Nic mi nie będzie ojcze’ zapewnił go Max „nie martw się.”

Filip potaknął. Jeszcze długo po tym jak wyszedł w pomieszczeniu zalegała jego obecność. Na sercu Maxa położyła się ona również ciężkim cieniem.


Niemcy, grudzień 1942

W następnych tygodniach Meredith zdawała się być jeszcze bardziej denerwująca iż zwykle. Cięte uwagi o Max’ie, o Liz, i o Max’ie i Liz jako o parze kroczącej za sobą na oślep.

Noce przychodziły z łatwością, niezapowiedziane i niechętnie odchodziły wolno skradając się w ciemnym pokoju, z którego słońce zaczęło przeganiać mrok. Modlitwami do swojego i jego Boga wypełniała pustkę wokoło i pustkę we wnętrzu. Lwecz żadna z modlitw nie doczekała się odpowiedzi. Z każdym wieczorem były coraz bardziej desperackie, aż w końcu wszystko co mogła to leżeć w ciszy i słuchać odgłosów nocy jakie niósł ze sobą dom: trzeszczenie sufitu, skowyt wiatru, wędrówki myszy okupujących razem z nii małą chatę. Starała się uspokoić by powstrzymać lzy, by przełknąć gulę, jaka utknęła w jej gardle, by zastąpić je dźwiękiem jego głosu, jego śmiechu, by zobaczyć jak na nią spogląda.

W końcu, kiedy prawie nadchodził już świt w końcu odpłynęła w sen. Lacz nie na długo.Jej sny prześladowaly ją,, że aż spadła z kanapy.

Małą nuta nadziei, której się uchwyciła był telegram, jaki Max wyslał do Marii w tydzień po swoim wyjeździe. Szło mu całkiem dobrze, pisal, że tęskni za nimi. Pisał, ze ludzie, których spotkał byli mili i że nauczyciele nie byli zbyt wymagający względem niego.

Niewierzyła w jedno jego słowo, które napisał, ale pismo to dowodziło, że żył i że nic mu się złego nie stało.

Czas upływał przerażająco powoli, lecz w końcu do Bożego Narodzenia został tylko dzień i Max miał wrócić. Obawialą się momentu, w którym Max miał przekroczyć próg chaty. Czy te dwa tygodnie jakie spędził bez niej zmieniły go? Czy nadal potrafiła go poznać tak samo głęboko jak wydawało jej się, że potrafiła wcześniej?

Modlila się, by tak było.


Niemcy, grudzień 1942 – Wigilia

Widziała, że stanął w progu na długo, zanim usłyszała jak zakaszlnął. Nadal był taki sam jak dwa tygodnie temu. Jego twarz, nos, usta, lecz z jego oczu coś bezpowrotnie zniknęło.

„Hej” pozdrowił ja słabym głosem z wahaniem podchodząc do niej.

Uśmiechnęła się i usiadła prosto. „hej.”

W jego oczach widziała jakies odległe spojrzenie i znużenie, którego nie mogla do końca zrozumieć przejęły władzę nad mężczyzną, którego kiedyś znała, to one ukryły go przed nią.

Modlila się, by sprawiła to jedynie odległość, jaka ich dzieliła, lub ciemność, kótra sprawiła, że wygladał tak inaczej. POdeszla do niego przyglądając się jego twarzy w świetle skaczącego płomienia świecy. Krępujaca cisza zapadła pomiędzy nimi gdy zbliżyła się do niego, ostrożnie, dopóki nie mogła powstrzymać łez płynących z jej oczu, zostawiających po sobie palące ślady ulgi.

Jego ramiona natychmiast objęły ją w mocnym uścisku i już wiedział, że potrzebował tego bardziej, niż czegokolwiek innego.

Objęci mocnym uściskiem oddychali sobą. Miala zamknięte oczy, pozwoliła mu trzymać się w objęciach, by jego silny uścisk nie poluzował się ani na chwilę, by jego łzy moczyły jej włosy. „Tęskniłam za tobą” wyszeptała i jeszcze mocniej zacisnęła powieki.

Trzymał ja w objęciach jedną ręką pieszcząc jej włosy, drugą trzymając na jej plecach i mocno ją do siebie przytulając. „Boże, jak za tobą tęskniłem” powiedział drżącym głose zmuszając się, by słowa wydobyły się przez zaciśnięte gardło.

Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem i Meredith weszła rzucając im z ukosa jedno ze swoich spojrzeń. „Max” potaknęła w geście powitania niosąc kosz z brudnymi rzeczami. Otworzyła drzwi. Lodowaty wiatr wypelnił pomieszczenie i zaległ w każdym kącie. Nawet po tym, jak Meredith zatrzasnęła drzwi za sobą.

Liz zadrżała i wtuliła głowę w szyję Maxa delikatnie całując go. „Jak było?”

Podnosząc jedną dłoń, by dotknąć jej policzka wzdrygnął ramionami „W porządku. Czy Maria dostała telegram, jaki jej poslałem?”

Potaknęła I ostrożnie wycofala sięz jego objęć by usiąść na kanapie. Usiadł obok nigdy wiecej nie chcąc by była daleko od niego i ponownie wziął ją w ramiona. Ich usta ponownie spotkaly się w bezgłośnym pocałunku. Później, gdy ich twarze stykały się czołami, zamknął oczy i pnwnie otworzył je mówiąc „Kocham cię.”

Uśmiechnęła się słabo i spojrzała w oczy „Jak było Max?” potów®zyła wcześniejsze pytanie ‘Tym razem powiedz prawdę. Proszę.”

Beztroska miłość zabłysła w jego oczach zanim zniknęła zostawiając niesamowitą ciemność za sobą „Było w porządku” powiedział wzorkiem błagającym ją, by mu uwierzyła i by nie pytała o nic wiecej „przetrwałem, dokąłdnie tak jak mi mówiłaś.”

„możesz mi o tym powiedzieć.” Delikatnie nalegała gładząc wierzchem dłoni jego policzek „Chcę wiedzieć.”

„Nie chcesz” potrząsnął glową a przez jego oczy przemknął ból „nie chcesz wiedzieć tego co wiem ja.”

„A jednak. Proszę.”

Spojrzał na nią z niezadowoleniem i z trudem odegnał opanowujący jego cialo ból „Nie mogę ci powiedzieć.”

„Proszę Max” nalegała szukając oczami odpowiedzi w jego spojrzeniu. „Chcę przejść to samo co ty, chcę moc ci pomóc.”

„Dobrze” poddał się słaby „Słyszałem… rzeczy… od innych studentów, z innych miejsc…” odpłynął a jego nieobecny wzrok przestraszył ją.

Jej oczy błagaly go by mówił dalej, lecz on unikał jej oczu i mówił zapatrzony w płomień świecy „Był tam taki człowiek. Profesor. Stievie. On …” Max przełknął z trudnością I wbił wzrok w jej dłonie spoczywające w jego.

„kiedy kobieta… kiedy ma być zbaita…mówi jej kiedy to ma nastąpić i bada jak ma to … wpływ… wpływ na jej okres…”

Liz patrzyła na niego nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała.

Bez ustanku bawiąc się jej dłońmi podążał wzrokiem za ruchem jej palców „To nie wszystko. Mówi się, że …on zgwałcił parę kobiet zanim wykonano ich… egzekucję… żeby mógł… mógł badać efekty…”

Nadal nie mogła wydusić z siebie słowa, zbladła, krew odpłynęła z jej twarzy. Oplotła go rękami dając mu odczuć, że wciąż jest blisko niego. „To koszmarne” wyszeptała podczas gdy żołądek skręcał się w agonii „Nieludzkie”.

Lekko wciągając powietrze Max potaknął. Wina wkroczyła do jego umysłu – jak mógł jej o tym powiedzieć? Wzrosła dramatycznie, kiedy zdał sobie sprawę, jak dobrze jest mieć ją obok, pocieszajacą, wiedzącą to samo co on wiedział. „Przepraszam’ powiedział łamiącym się głosem „Nie powinienem był ci tego mówić.”

„Cieszę się, że pwoeidziałeś.” Wyszeptała przerażona nowo zdobytą wiedzą, ale zadowolona, że poznała przyczyny jego zachowania, że potrafiła zrozumieć dlaczego stał się jedynie cieniem mężczyzny jakim był przedtem.

Ucalowała jego usta, starla łzy z jego policzków i przysunęła go bliżej siebie. „Kocham cię Max’ powiedziala „Bez względu na wszystko.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sat Oct 16, 2004 10:44 am

ADKA- mam to samo pytanie... trochę mi smutno, bo widuję tu tylko Ciebie.

Nie wiem, czy w ogóle jest jeszcze zainteresowanie tą opowieścią, czy wraz z odejściem poprzedniego tłumacza (NAN ;)) odeszli też stali czytelnicy...

Nie uskarżam się, tylko mi trochę smutno, bo czasami siedzę po nocy, żeby coś przetłumczyć, a nie widzę nikogo, kto by czytał, prócz Adki.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Sat Oct 16, 2004 12:40 pm

:oops: No to teraz mi wstyd... Wstyd mi, bo JA czytam, a nie komentuję... wcale :oops:

Nie widzieliście mnie tu... w zasadzie nigdy, bo czytam dopiero od niedawna. Jakiś czas temu usiadłam, przeczytałam wszystkie przetłumaczone do tej pory części i... Boże, jakie to piękne. Pod jakim wielkim wrażeniem byłam! A przy tym... jakaś taka rozbita w pierwszych dniach. Omawialiśmy akurat w szkole Kamienie na szaniec (tak, jestem aż tak młoda :wink: :roll: ), więc II Wojna Światowa w ogóle zaczęła mnie prześladować. To, jak strasznie traktowano Żydów i jak smutno mi było, kiedy czytałam o dzieciństwie Liz i Maxa... To były chyba moje ulubione części, te, kiedy byli jeszcze dziećmi...

LEO, jesteś wielka w tym co robisz, i założę się, że jest tu wiele takich jak ja, co czytają, naprawdę im się podoba, a siedzą z gębą zamkniętą na kłódkę :wink: Nie wiem czym to jest spowodowane :roll: Lenistwem? A może tym, jakiego typu to jest opowiadanie...

Aha, no i jeszcze - Spin i Core w Twoim tłumaczeniu też czytałam :cheesy: Ale dopiero po zakończeniu tłumaczenia, więc już się nie odzywałam... I powiem Ci, że to była robota poprostu... Zniewalająca :mrgreen:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Oct 19, 2004 10:56 am

nowa - witam! Liczy się, że się jednak odezwałaś! Ciesze się, bo Leo mogłaby stwierdzic, że już nie będzie tego tłumaczyć, bo dla jednej osoby noce zarywać , to nie warto. A tak już ma dowód, że jest nas więcej!
Leo - ja Cię bardzo proszę - wytrzymaj! :? :wink:

Uff... Ja jednak wolę jak oni (Max, Liz + reszta) siedzą sobie na swoich miejscach w tej chatce... Dwie wypowiedzi Maxa i już! - widać całe okrucieństwo nazistów. Prof. Stievie... Człowiek uczący innych! Okropność! I takie eksperymenty robili w "imię" nauki! Wierzyc się nie chce...

To ja jednak wrócę do "suchych faktów" (bezpieczniej) i zrobie dziś test z II wojny na lekcjach! A co! :wink:

Dzieki Leo! :cheesy:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Thu Oct 21, 2004 6:55 am

Rozdział 34

Niemcy, styczeń 1943


W porównanu z pierwszym pożegnaniem drugie przyszło jej o wiele łatwiej, co ją samą zaskoczyło. Może miało to coś wspólnego z nowoodkrytą formą ich bliskości, może spowodował to fakt, że wiedziała że go kocha i że on kocha ją. Może miał na to wpływ fakt, ze przetrwał bez niej swoje pierwsze dwa tygodnie i że wrócił, i że zawsze będzie do niej wracał, tak jak obiecał.

Może spowodował to fakt, ze co noc cos nie pozwalało jej spać, coś innego zakłócało jej spokój. Może to zadanie, jakie ją czekało – wyznanie mu jej obaw, które czyniły pozegnanie mniej znaczącym i łatwiejszym.

Niewypowiedziane na głos westchnięcie zadrżało na jej wargach, przymknęła oczy wdzięczna, że Max nadal spał. Musiała znaleźć sposób, by mu to powiedzieć. Oczywiście nadal się wahała, ale wiedziała, że nie może być w błędzie. To byłby zbyt wielki zbieg okoliczności.

Jego oddech na jej policzku był ciepły i regularny jak zawze podczas spokojnego snu. Słuchała jego oddechu zapatrzona w płomień świecy tańczący na kamiennych ścianach.

Jak? Jak w ogóle mogła mu to powiedzieć?

Czy będzie na nią zły?

Wiedziała, że nie będzie. Nigdy nie złościł się na nią. Nawet, kiedy powiedziała mu, że go nie kocha.

Nie, nie będzie się złościł.

Poczuje się zraniony.

I to ją przeraziło. Bardziej, niż cokolwiek innego.


Zwilżył jeżykiem spierzchnięte podczas snu wargi starając się uczepić resztek kończącego się snu. Miły ciężar spoczywał na jego ciele – ciężar jej głowy, a jej włosy drażniły jego skórę. Jej palce bez wyraźnego celu rysowały na jego piersi wzory poruszając się w leniwym tempie to w górę, to w dół jego klatki piersiowej.

Odważył się pojrzeć na nią modląc się jednocześnie, by nie obudził się teraz we własnym łózku, bez niej. Jego wzrok delikatnie odkrywał kontury ukochanej sylwetki. Patrzyla na ścianę i nawet nie zauważyła, że się obudził.

„Dzień dobry” wyszeptał. Zwilżenie ust nie pomagało, nadal były suche a głos ochrypły. Słowa zawisły w powietrzu przed jej oczami.

Podniosla niepewnie wzrok. Pasemko jej włosów zsunęło się na dół drażniąc po drodze jej policzek, Az w końcu zatrzymało się przed jej oczami. „Dobry” wyszeptała w odpowiedzi a uśmiech jedynie na krótką chwilę zagościł na jej ustach.

Jego zadowolony wyraz twarzy na moment przerwał potok jej myśli, podciągnęła ciało bliżej niego i pocałowała jego usta. „Będę tęsknić.” Obwiesciła cicho.

Przytaknął i wyciągnął ku jej twarzy dłoń. „Mi też bęzdie ciebie brakowało” powiedział „Wiesz przecież.”

Nie odpowiedziała, ale ruch palców na jego piersi przez chwilę ustał.

Zmarszczył brwi starając się stłumić dziwne odczucie, jakie płynęło od niej, starał się zignorować to, co podpowiadały mu zmysły.

„Max…” zaczęła cichym i nie pozbawionym zwątpienia głosem. Zaniepokojone spojrzenie jej oczu sprawiło, że jego żołądek zawiązał się w supeł i nerwowo podrapał się w gardło.

„Chyba…” zaczęła momentalnie jednak przerywając „Ja chyba … jestem w ciąży. To chyba …źle…prawda?”

Zamrugał z whaniem niepewny tego, co powinien był w takiej chwili powiedzieć. „Tak. Nie. To znaczy…to nie uczynie naszego życia…łatwiejszym…”

Niepewny co do łez, które trysnęły z oczu, które oceniały jego reakcję, zmartwiony, podniósł jej głowę i zmusił, by spojrzała na niego. „A jesteś?” spytał z nerwowym napięciem ciągle wzrastającym w jego gardle, zaciskającym je.

Wina była wręcz wyryta w jej oczach, w tych cudownych, kochających oczach. Delikatnie uniosła ramiona. Przełknęła i spuściła wzrok na podłogę. “nie wiem” wyszeptała “Okres mi się spóźnia.”

“Jak… bardzo …się spóźnia?”

W niepewności porząsnęła głową “Chyba ponad tydzień, tak mi się wydaje.” Jej wzrok utkwił w jego twarzy „To nie musi nic znaczyć.” Powiedziała nie będąc pewna kogo chce tym stwierdzeniem przekonać. „Nigdy nie mialam regularnej miesiączki.”

Jej słowa sprawiły, że delikatnie przytaknął w zrozumieniu, a jego palce powędrowały w kierunku jej policzka delikatnie muskając jego powierzchnię. „Tydzień…”

„może spóźnia się, ponieważ ostatnie dwa tygodnie byłam zestresowana” zasugerowała z nadzieją w głosie.

„może” powiedział, zle nie brzmiał przekonywująco. „nie możemy liczyć na taką ewentualność.”

Przez chwilęmilczała, zamknęła oczy „Przepraszam.”

Ponownie marszcząc brwi odchylił jej głowę do tyłu i patrząc w dół, prosto w jej oczy powiedział „Za co? Do tego potrzeba dwóch osób Liz.”

Zmusiła się, by uciec wzrokiem od jego spojrzenia i opatuliła się rogiem koca.

Różany rumieniec sprawił ,ze jej blade policzki wydały się zdrowsze, a Max postaral się wyciszyć swoje obawy. „popytam się, kiedy będę Rosji, dobrze? Może ktoś wie jak się stąd wydostać.”

Skruszona potrząsnęła głową, usiadła wyprstowana. Włosy opadły jej na plecy. „Nie ma sposobu, by stąd uciec Max.” Powiedziała „To pomyłka myśleć, ze jest sposób. Ty I ja, oboje zdajemy sobie z tego sprawę.”

“porozmawiam z Jim’em” nalegał, a wjego oczach blyszczał płomień uporu. „Jim zna ludzi, którzy znają ludzi. Musi byćsposób by wydostać się z tego obłędu.”

Odwróciła od niego wzrok, ale nie zaprzeczyła.

On, ona, oboje wiedzieli, że z sytuacji w jakiej się znaleźli jest tylko jedno wyjście.


Niemcy, styczeń 1943
Pociąg zjawił się na stacji wśród głosnych pogwizdów i klekotu kół na metalowych szynach. Z torbą zwieszającą się z jego ramienia, zacisnąwszy mocniej pętlę szalika zbliżył się do rodziny.

Delikatnie objał ojca, ucałował matkę i siostrę w oba policzki i potrząsnął dłonią brata. Najbardziej tęsknił za osobą, z którą już się pożegnał.

„Zegnaj synu” powiedział ojciec kiwając głową na pżegnanie.

Matka smutno uśmiechnęła się i ponownie wzięł go w objęcia. Coraz mocniej mrugając powiekami walczył z łzami. Przejechala palcami po jego włosach i jakby starala się swoim starym cialem ochronić go przed zewnętrznym światem. „Wróć cały Max” błagała „Proszę.”

Potaknął. Wysunął się z jej objęć i rzucił formaly uśmiech. “Do zobaczenia.” Powiedział I obojętnym krokiem podszedł do pociagu rzucajac za siebie niepewne spojrzenia.

W pociągu, patrząc przez brudne, pożółkłe okno na stojącą na peronie rodzinę wiedział ,ze już w tej chwili dzieli ich wiekszy niż mógłby przypuszczać dystans. Rzucił torbę na siedzenie obok i oparł głowę o oparcie. Powietrze w przedziale pachniało pleśnią a inny pasażer wypełnił i tak niewielki przedział obłokami papierosowego dymu. Smród i duchota cygara pozostała na długo po tym, jak mężczyzna je zgasił.

Max podniósł siedzenie szukając wygodniejszego ustawienia i w końcu zamknął oczy starając się przywołać obraz Liz, siejącej się, zagryzającej wargę. Ziewnął i z ulgą zapadł w opanowujący go sen.

To miała być długa przejażdżka.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Thu Oct 21, 2004 6:57 am

ADKA I NoWA - bardzo sie ciesżę widząc Was obie tutaj :)

Nowa - ja też zaczynałam od czytania cudzych postów i doszłam do wniosku, zę są tu ludzie, z którymi warto powymieniać poglądy i podyskutować. ..

UB jest diametralnie inna niż spin i core, ale i tak ją lubię :) czekam na rozwój wypadków z równą niecierpliwością jak Wy, ponieważ można powiedzieć, że jestem niewiele barzdiej zaawansowana w czytaniu tego opowiadania niż WY.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Thu Oct 21, 2004 12:04 pm

Boże! W radiu leci "Here with me"!!! Odlatuję! Za chwilę coś napiszę! :wink: Gdy to słyszę, tak niespodziewanie to wymiękam... Moje kochane Roswell...

Oki. Wróciłam! :P
Leo, nie znasz zakończenia?! Tłumaczysz na bieżąco?! A ja myslałam, że kiedys to już przeczytałaś i Nan Cię skusiła swoimi słodkimi słówkami :wink: byś po niej przejęła schedę. A tu taka niespodzianka. Sama chcesz znać zakończenie! A przy okazji swą ciężką pracą tłumacza dajesz nam to cudeńko! Moja wdzięczność jest niezmierna! :cheesy:

Co do UB to oczywiście nie mogło się obejść bez ciąży Liz... Ciekawe dlaczego większość autorek tak lubi obdażać ich takim skarbem? :roll: By jeszcze bardziej komplikować sytuację, czy tak każdy kocha dzieci? Hmm...
Tak mamy rok 43, zima - wojska niemieckie zaczną ponosić pierwsze klęski na wschodzie... Rosja - nawet Napoleon wpadł w te pułapkę! :wink: I tam ma być Max!! :shock:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Thu Oct 21, 2004 3:19 pm

Ehe, i coś mi się zdaje, że Max stamtąd szybko nie wróci :?

Więc Liz naprawdę jest w ciąży? :shock: Rzeczywiście, nie mogło się obejść... No cóż, to zapewne skomplikuje sytuacje, i to nieźle, no ale napewno nie będą tego żałować. Wiemy ajkim błagosłowieństwem są zawsze dzieci dla Maxa i Liz 8) Z drugiej strony - co Liz zrobi w takiej sytuacji? Przecież w tej chacie nie ma ani jedzenia, ani ubrań, ani nic, jest zimno i... gdzie ona będzie rodzić? :roll: :P Pewnie akcja niedługo się wyniesie z chatki...

LEO, też nie podejrzewałam, że tłumaczysz na bieżąco. Hm, takich tłumaczy jest cooraz więcej :roll: Ja bym chyba tak nie mogła, w ciemno. Nigdy nie wiadomo na co się trafi.

Dzięki za kolejną część :D
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Post by elfchick » Thu Oct 21, 2004 6:55 pm

Anais Nin:
:shock:
I am blown away by your story. Seriously. I've read it only in Polish and would love to read the original. I think I got myself addicted to it :lol: I never though about M/L story in this way. You rock!!!

Can't wait for next part
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Tue Oct 26, 2004 8:30 pm

Rozdział 35


Po tym jak upłynął tydzień od jego wyjazdu jej stan nie był już znakiem zapytania. Poranne mdłości kończyły się wymiotami, które rozwiewały niepewność i złudzenia nagromadzone noc wcześniej, kiedy to leżala nie mogąc usnąć z powodu ciężarów, jakie dźwigalo jej sumienie.

Wręcz nie mogla oczekać się, by powiedzieć maxowi, że rzeczywiście nosi ich dziecko, jego dziecko. Ale praktycznie niemożliwością było skontaktowanie się z nim. Wszystko co miala, wszystko to, co sprawiało, że co ranek budziła się by spojrzeć na otaczający ją las, to telegramy jakie jej przysyłał, zaadresowane i wysylane do Marii, ale przeznaczone tylko do niej.

Meredith chyba zdawała sobie sprawę z zaistniałej sytuacji ale nie rozmawiała z nią o tym. Po prostu coraz mnie się pokazywała chowając się na strychu, zajmując się ołówkami, dużymi kartkami żółtego papieru i rysunkami, które wciąż czekały na to, by je dokończono. Raz na jakiś czas schodziła na dół, średnio dwa razy dziennie, żeby mogła coś zjeść i czegoś się napić, ale zamieniała z nią nie wiecej jak trzy słowa, rzadko kiedy witała się z Liz.

Liz boleśnie odczuwała swoją samotność i ciężki, przerażający sekret, który dźwigała, który przypominał jej o tym każdego momentu dnia. Nie odważyła się powiedzieć Marii, a Meredith nie wchodziła nawet w grę. Wszystko co mogla, to czekać na powrót Maxa, modlić się za niego i mieć nadzieję, że wróci, że wróci cały i zdrowy.

Potworne i męzące milczenie wewnątrz i na zewnątrz chaty nigdy jej nie opuszczalo, podążało za nią lojalnie, bliżej niż jej własny cień i sprawiało, że miala mnóstwo czasu na przemyślenia. Z upływającym czasem wnioski nasuwaly się same, coraz silniej z każdą minutą samotności, z każdym słowem, jakie pragnęła do niego skierować, jakie pragnęła skierować do Marii, do kogokolwiek, ale którego nigdy nie wypowiedziała i które szorstko odpychała od siebie.

Zdecydowała się już i wiedziała, że czeka tylko na jego powrót, żeby móc mu powiedzieć i zrobić to, co postanowiła.


Rosja, luty 1943

„Zostaw go Evans”

Powieki mężczyzny nad nim delikatnie zadrżały. Z ociąganiem spojrzał na kolegę – Adiaana Regenbauma, który własnie pochylał się nad kolejną ofiarą. Postać pod nim wydala niski, gardłowy dźwięk, a jej pięść zacisnęła się i powrotem otworzyła. Krew wyplynęła z rany na piersi i z kilku innych ran na jego ciele. Sączyła się z jego żył wolno uciekając z ciała, tak jak i życie.

„Evans?”

Spojrzał na Adriaana z ukosa i ponownie skupił się na rannym. Kątem oka dostrzegł, jak Adriaan wstaje i w następnej chwili cień jego sylwetki pojawił się za jego plecami.

„On nie da rady Max. Pozwól mu odejść.”

Głos Adiaana był niski i ciężki, ale nie było w nim smutku, czy czegokolwiek bliskiemu temu uczuciu. Jedyną emocję jaką Max mógł dostrzec na jego twarzy to litość, nie dla ofiary, ale w stosunku do niego, jako do stażysty.

Max potaknął posłusznie jak wielokrotnie to robił w sytuacjach zbliżonych do tej – podobne rany, wyrazy twarzy, mundury, tylko same twarze rannych, ofiar, zawsze inne.

Z oczątku Adriaan mówił, że do tego przywyknie. To normalne, że pierwszy raz jest najgorszy, ale za drugim, w kolejnym tygodniu, to już przestaje mieć znaczenie. Jeśli chcesz pomagać ludziom musisz zrozumieć, że musisz podejmować decyzje. Ludzie bliscy śmierci tylko zabierają twój czas. Są inni ranni, których rany wymagają opatrzenia. Te osoby mają nadal szansę by przetrwać, wyzdrowieć i ponownie stanać do walki o swój kraj.

Max doskonale wiedział o tym, ale rezygnacja pomocy człowiekowi była bardzo ciężka. Szarpała jego duszę za każdym razem i sprawiała nielitościwy ból i świadomość utraty czegoś ważnego. Czego, nie był w stanie odgadnąć, ale fakt, że wymykało mu się to z rąk byłoczywisty.

Powoi wyprostował się, mięśnie ud i łydek bolesnie zaprotestowały zmianie pozycji. Ranny leżący u jego stóp po raz kolejny jęknął. Max zamierzal spojrzeć na niego po raz ostatni, kiedy blado-błękitne oczy otoczone jasnymi rzęsami napotkały jego wzrok.

Zaskoczony drżącym głosem powiedział do Adriaana „Chcę mu pomóc. Muszę.”

Adriaan obrzucił rannego pełnym zwątpienia, sceptycznym spojrzeniem i zwrócił się do Maxa „Rób co chcesz dopóki znajdziesz jeszcze czas na innych”. Ponownie rzucił okiem na leżącego mężczyznę i powoli potrząsnął głową „ten już jest sztywny Evans. To nie amsensu.”

Nadal zaprzeczając ruchem głowy, osłupiały ignorancją Maxa podal mu dwie lateksowe rękawiczki. „przydadzą ci się.”


Niemcy, marzec 1943

Gdy wymknęłasię z chaty na dworze nadal panowala ciemność. Podłoże było wilgotne i śliskie. Wczorajszy deszz zamarzł przez noc tworząc cieniutką i latwo kruszącą się lodową powłokę. Zimno przedarło się przez podeszwy jej butów i powoli opanowywało jej ciało idąc w górę, przemarzając jej stopy do samych kości.

Zauważył, że jezioro również pokryła cienka warstewka lodu. Przystanęła i przez moment przyglądała się jej. Pod ią pływały ryby tak, jakby nic z ich otoczenia się nie zmieniło, jakby nad nimi nie pływała zimowa pokrywka skrzypiąca za każdym razem, kiedy jakiś ptak zatrzepotał nad nią swoimi skrzydłami. Przez moment wpatrywala się w nie podziwiając ich ruchy, ich łuskowate ciała.

Nigdy nie słyszała jak się zakradał do niej i nigdy nie łapał jej tak, jak zrobił to teraz. Jego ramię oplotło się wokół jej pasa, a jego usta wylądowały na jej nagich, zziębniętych ramionach.

Zaskoczona i przerażona nie mogła uspokoić szaleńczo bijącego serca, dopóki nie usłyszała jego głosu.

„Cześć piękna” wyszeptał. Odwrócił ja do twarzą do siebie i odsunął się na krok, żeby mógł lepiej przyjrzeć się jej twarzy.

„Max!” wybełkotała, kiedy tylko strach w jej sercu powoli zacął tajać, szczęśliwa, że może ponownie go zobaczyć. Rzuciła się w jego ramiona a następnie uderzając pięściami w jego klatkę piersiową. „Nigdy więcej mi tak nie rób” strofowała go lecz jej czyny zaprzeczyły słowom jak tylko przyciągnęła go bliżej siebie i ucałowała namiętnie jego policzek „Wystraszyłeś mnie na śmierć!”

„Ośmielam się wątpić w to” drażnił się z nią głaszcząc jednocześnie jej włosy „Śmierć nie tyka tak pięknych dziewczyn.”

Zaśmiala się i zadziornie walnęła w ramię „Wariat.” Wymamrotała i ponoewnie przyciągnęła bliżej siebie. Jej usta odszukały jego w delikatnym pocałunku i jeszcze głebiej zapadła się w jego ramiona. Starała się by pocałunek był bardziej namiętny, gdyby tylko mogła zapomnieć o piekącym bólu, o strachu przed wypowiedzeniem tego, co musiało zostać wypowiedziane, lecz on nie potrafił zrozumieć wysyłanych przez nią wskazówek i przerwał pocałunek odsuwając ją lekko od siebie.

„Tęskniłem” powiedział i popatrzył na nią opierając się czołem o jej czoło. „Nie masz najmniejszego pojęcia jak bardzo.”

Walczyła, by zatrzymać uśmiech jaki wykwitł na jej ustach, lecz on boleśnie się wymykał, gdzieś w dół, gdzie w zeszłym miesiącu pochowala swój sekret, gdzie teraz spoczywał i czekał, aż ktoś go odkopie, który dopraszał się, by ktoś go glośnow wypowiedział.

„I?” spytał wstrzymając oddech „Jesteś? Jesteś w ciąży?”

Jej serce szaleńczo tłukło się o żebra kiedy potaknęła powoli i kiedy zbierała w sobie wszystkie siły by powiedzieć mu prawdę.

Jej oczy spoglądały w dół, w jej oczy, przed dłuższą chwilę. Był zaskoczony jej odpowiedzią, tego była pewna, nawet pomimo tego, że spodziewał się jej. Milczał a jego zapatrzone oczy czekaly na najbliższe mrugnięcie I na moment, kiedy kąciki ust poruszą sie w górę I uformują w uśmiech. „To … cudowne” wyrzucił z siebie.

Dostrzegła jeo wzrok i popatrzyla na jezioro i pływające pod taflą wody ryby „Nie musisz udawać, że jesteś zadowolony Max. Zrozumiem, jeśli…”

„Ale jestem” zaprotestował „Jestem! Nawet pomimo tego, że tego nie planowaliśmy, to jestem zadowolony.” Jego oczy na chwilę pociemniały i zamilkł „Nowe życie w tym niekończącym się kręgu śmierci to bardzo potrzebny cud.”

Z jej ust wyrwał się śmiech, a on nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo emocjonalnie jest wyczerpana.

„Jeszcze nie powiedziałem Jim’owi” zwierzył się jej „ale wkrótce zamierzam to zrobić. Zawiedzie się na nas, to jasne, ale szzerze wierze w to, ze nam pomoże. Co ty o tym myślisz?”

Wzruszając ramionami spojrzała na niego, jak podnosil parę otoczaków. Rzed jej oczami mignął obraz grobu jej babki, lecz z calą mocną osunęła go od siebie jeszcze nie będąc gotową, by stawić mu czoła i mając ważniejsze sprawy i powody do zmartwień.

„Nie wydaje mi się, żeby mógł” odparła szczerze „nie ma wyjścia tego czyśćca Max. Bez względu na to, jak bardzo byś tego pragnął.”

„Jest wyjście” powtórzyl z uporem i rzucił kamyk na lód obserwując jak ślizga się i w końcu wpada w jdną z dziur jaką napotkał na swojej drodze. „Jest wyjście, jeśli w końcu pozwolisz sobie by ta świadomość do ciebie dotarła.”

„Nie ma” powtórzyła.

Ponownie rzucił kamień, pod innym kątem i tym razem kamień wskoczył do wody. Patrzyli jak kilka razy odbił się od jej powierzchni i w koncu spoczął na dnie jeziora. „Gdzie jest wola, tam jest i wyjście.” Przypomniał jej.

„Ale nie tu Max „ powiedziała grobowym głosem „Nie teraz.”

Potrząsnął głową w zdziwieniu – jak mogła być tak uparta? Zdecydował saię zmienić temat. „Myślałaś już o imionach? Wiem, że to moze trochę za wcześnie, ale w Rosji…” przerwał, a przez jego twarz przemknęło zaniepokojenie, „W Rosji” kontynuował „Sen nie przycodził łątwo. Wolałbym leżeć przez całe te godziny nie śpiąc. Myśląć o tobie, i o …o…o naszym dziecku.…”



Uśmiechnął się i potrząsnął głową.. Myślenie o ich dziecku rosnącym w jej łonie było takie dziwne. Z trudem oparł się chęci przytulenia jej. Nie wyglądała wcale tak bardzo inaczej niż wcześniej; jej włosy nadal były tak samo lśniące i długie, usta nadal tak samo czerwone i cudowne jak wcześniej, jej sylwetka nadal tak samo elegancka i delikatna. Jedyna różnica jaką mógł dostrzec leżała w jej spojrzeniu, które nadal było tak głębokie jak poprzednio, jednak teraz zdawało się coś skrywać.


Zrzucając to na karb jego nieobecności kontynuował „Myślałem, że może Robin, gdyby to był chłopiec. I Anna, gdyby to była dziewczynka? Albo janette?”

Widząc jej puste spojrzenie zaczął chaotycznie „Nie musimy jej tak nazywać. To były luźne sugestie. Jeśli nie chcesz…”

„Nie chcę Max” przerwała mu zaskakując swoją reakcją nie tylko jego, ale również siebie. Nie myślała, że zdobędzie się na to.

Zmarszczył brwi nie potrafiąc zrozumieć jej słów. CO”? Nie chcesz mieć czego?”

„dziecka” wyjaśniła. Jej wargi przez moment zatrzymały się w bezdźwięku, odwróciłą od niego wzrok spoglądając na chwiejące się przy brzegu jeziora trzciny. „Nie chce go.”

„Ale czemu?” wyjąkał się. Krew odpłynęła mu z twarzy.

Potrząsnęła głową zdziwiona, że nie potrafił zrozumieć, o co jej chodzi. „Bo tak po prostu nie może być. Dziecko w czasach, w których się ukrywasz, to niebezpieczne. Nie możesz rozkazać mu, by było cicho, by nie płakało kiedy nadhodzą żołnierze. Nie możesz go kontrolować.”

Max gapił się na nią nadal niezupełnie rozumiejąc motywy, jakimi się kieruje.” Więc… nie chesz dziecka, bo jest to niewygodne? Bo nie możesz go kontrolować?”

„Wykręcasz kota ogonem Max” odparła. Jej ręce drżały a łzy zaczęły piec jej oczy „Chodziło mi o to, że taka sytuacja jest nie tylko sama z siebie niebezpieczna, ale również niebezpieczna dla mnie, dla Meredith, również dla Ciebie, Dla Jima i Marii… to nie ma przyszłości!”

Odwróciła od niego wzrok i spojrzała ponownie na jezioro. Chciała ukryć przed nim łzy. „Co mogę mu zaoferować, prócz osamotnienia, bólu serca i strachu? Co to za życie dla dziecka?”

Podniosła wzrok ku niebu zaczęła zastanawiać się, czemu ich Bóg jest taki okrutny. „Lepiej, by się nie urodziło wcale” próbowała zapewnić go rozdzioeającym serce głosem „nie chcę by rosło, nie chcę, by się urodziło, ponieważ… ponieważ już zbyt mocno je kocham. Chcę, by umarło teraz, by nie musiało przechodzić przez to samo, przez co przeszłam ja.”

Jej serce biło tak mocno, że z trudem przełykała. Zamknęła oczy „Chcę by odeszło, zanim na dobre się z nim zwiążę.”

„To nie tylko twoje dziecko Liz” zaprotestował. Gniew rósł w nimcoraz bardziej. Schwycił ją za ramię i obrócił twarzą do siebie.”Ono jest również moje. Nie uważasz, że i ja mam tu coś do powiedzenia?”

„Dlatego czekałam z…z…” nie mogła powiedzieć słowa ‘zabicie’, nie mogło pojawić się na jej ustach. Zamiast tego wyrwał się z jej gardła zdławiony płacz. „To dlatego… czekałam na twój powrót.”

„Po co?” podniósł głos. Potrząsnął głową. Serce opanował smutek i po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, że takiej jej jeszcze nigdy nie poznał. „najwyraźniej już podjęłaś decyzję i moje zdanie wcakle się nie liczy.”

Przygryzła wargę nienawidząc się za tę słabość, jaką czuła, a to, że pozwoliła mu tak bardzo się ranić. „Tak jest lepiej Max. Lepiej,.Chcę, by zniknęło.” Położyła palce dłoni na skroniach I zaczęła uciskać je starając sie powstrzymać natarczywy I niepohamowany ból jaki zaczął opanowywać jej czaszkę. „chcę, by zniknęło” wyszeptała załamana podnosząc oczy wypełnione łzami by ich wzrok mógł się napotkać. „Ja…tylko chcę by… by zniknęło…”

Spojrzenie, jakim ją obrzucił było przepełnione obrzydzeniem. Cofnął się. „jeśli zrobisz to Liz” ostrzegł ją . W jego oczach widać było błysk potępienia „ jeśli tak zadecydujesz. Przysięgam, I bóg mi świadkiem, nigdy ci nei wybaczę. Nigdy.”

W jednej sekundzie wszystkie kamyki, które trzymał w dłoni wypadły z niej do jeziora. Ich stukot o taflę lodu wystraszył ją i przycupnięte na brzegu jeziora ptaki. Poderwały się w górę podążając jeden za drugim w nieznane. Kiedy ponownie na niego spojrzała odchodził.

Została sama zastanawiając się, czy to co się wydarzyło było jawą, czy snem, lecz popękany lód i czerwony ślad na jej ramieniu, kawałek śladu po jego uścisku, dowodził, że nie śniła.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 21 guests