T: Antarskie Noce [by RosDeidre]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

T: Antarskie Noce [by RosDeidre]

Post by Nan » Sun Nov 30, 2003 9:47 pm

:D
Czekam na lepsze czasy. Może uda mi się wydostać od taty ten kabel do drugiego komputera, to mi szybciej pójdzie. A na razie... Znalazłam kilka zdjęć i... no cóż, zaczynamy tą boleśniejszą część historii Maxa.
Image
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Nov 30, 2003 10:01 pm

Antarskie Noce

Część I


Noc zawsze była tajemnicza. Zwłaszcza na Antarze, gdy świat był pogrążony w cieniach, mętnych i nieznanych.
Ale to był również czas, gdy wszystko wydawało się być gorsze dla Maxa.
W ciemnościach często słyszał pomruki strażników na korytarzu tuż za drzwiami jego celi, a jego serce wtedy zamierało. Czy wejdą i zaczną go torturować? Czy znowu zaciągną go daleko, tym razem ku przeznaczeniu znacznie gorszym niż poprzednim razem? Zaciskał oczy i usiłował uchwycić ich obce, mrukliwe zdania, modląc się by odróżnić jakieś fragmenty zdań z niewyraźnych dźwięków, które mogły zawierać jego losy.
Cały kłopot polegał na tym, że bardzo słabo mówił po antarsku, nawet po latach spędzonych na tej planecie, ponieważ nie miał kontaktu z ludźmi by naprawdę nauczyć się języka. Niewielkie fragmenty rozumiał tylko dzięki dobroci Zepha. Max przeniósł wagę ciała na kulę gdy podszedł niezgrabnie do okna usiłując odciążyć nieco kolano – i starał się zmniejszyć nieco rosnący wciąż niepokój, że Zeph odszedł na dobre.
Pięć dni było wiecznością w tym pałacu ciemności. I pięć dni było również wiecznością, jeśli nie było przy tobie twojego jedynego sprzymierzeńca. Max przycisnął czoło do zimnej, kamiennej ściany usiłując ułożyć jakiś plan. To właśnie zrobiłaby Liz, przypomniał sobie, usiłując odzyskać kontrolę nad rozbieganymi myślami. Liz, niemalże krzyknął w środku serca. Była jego talizmanem, balsamem który z powtrotem łączył fragmenty jego poszarpanej duszy. Była jedyną rzeczą, która trzymała go przy życiu dzień po dniu.
I Liz miałaby plan.
Ale Max Evans nie miał nic, przypomniał sobie z ciężkim westchnieniem. Poprawka, nie Max Evans. Zan. Prawowity Król Antaru, znienawidzony przez wielu, upragniony przez większość. Popierany przez nielicznych.
No i był Zeph.
Zeph, szepnął głośno, choć nie bardzo mu o to chodziło. Dźwięk jego własnego cienkiego głosu przeraził go, gdy rozejrzał się po ciemniejącej celi, czując się nieśmiały i przerażony. Ale była tam tylko ciemność, otaczająca go ze wszystkich stron niczym ciasny koc. Tylko ciemność, przepełniająca ciszę niczym syreni głos, uwodzicielki i przerażający jednocześnie. Max odwrócił się powoli do ściany i spojrzał w niewielki otwór przez które wpadało srebrne światło złocistych księżycy by wykąpać jego dłonie.
Na zewnątrz podwójne księżyce świeciły jasno, pełne i okrągłe, co było zadziwiające o tej porze roku. Przez moment Max był odurzony ich urokiem i wyciągnął do nich dłonie tak, jakby mógł je pogładzić.
Tak, jakby mógł dotknąć Liz.
Światło księżyców objęło jego ręce oświetlając wyraźnie zniekształcone palce jego lewej dłoni i przez moment był odszołomiony blaskiem. Czas rozpłynął się, wyrzucając go poprzez czas i przestrzeń na balkon Liz. Do pewnej nocy, którą oboje spędzili na jej balkonowym leżaku, po prostu patrząc się w niebo. Otoczył ją ramionami i całował w czubek jej głowy. Czuł rytm jej oddechu, był świadomy tego, że jej drobne dłonie leżały na jego kolanie. Byli po prostu tylko oni, szepcząc sobie do uszu, mając nadzieję, że jego świat będzie tym dobrym.
Porzucił jednak te dziecięce nadzieje dawno temu. Tak naprawdę wspomnienie ich było zaledwie echem w jakimś zaciemnionym miejscu jego umysłu.
Max potknął się o wystający z podłogi kamień i oparł się gwałtownie na zranionej nodze. Przeszywające fale bólu wypłynęły z jego kolana wędrując szybko w górę. Przez chwilę z trudem łapał oddech od nagłego bólu, jego oczy stały się mokre w niemym proteście. Nie powinien w ogóle chodzić, nie obciążać tak kolana, zwłaszcza po tym, jak ostatnio obeszli się z nim jego strażnicy. Ale w kącie swojej niewielkiej celi czuł się bezpiecznie – ukryty za swoją pryczą, przyciśnięty do ściany. Boże, wiedział, że bał się i kulił, ale to nie robiło żadnej różnicy. Znajdowali go gdy chcieli. Zawsze znajdowali. Ale mimo wszystko ten kąt pozawalał zachować pozory iluzji bezpieczeństwa. Powoli podciągnął się na wystających kamieniach ze ścian dopóki nie stanął przy okienku wyglądając przez nie. Pomacał w ciemnościach w poszukiwaniu swojej kuli dopóki nie zacisnął na niej zachłannej dłoni, opierając na niej ciężar ciała. Ból niemal natychmiast zelżał, pozwalając na nieco swobody.
Pozycja księżyców na niebie wskazywała, że był środek nocy, co oznaczało piąty dzień bez Zepha, piątą noc rozmyślań nad tym, czy na pewno porzucił go w jego celi, raz na zawsze.
Max przestał malować trzeciego dnia, zachowując skromne zapasy na później niczym jakiś drogocenny skarb. Proszenie jakiegokolwiek innego strażnika o płótno i farby wydawało się być niemożliwe, musiał więc racjonować sobie te rzeczy, musiał przetrwać jeśli jego najgorsze obawy miały się sprawdzić.
Zepha nie było w pracy od prawie tygodnia, a Max wiedział, że to zły znak. Gdy Nalek przyniósł mu wcześniej posiłek, usiłował zapytać go, czy Zeph był tylko chory, ale było to bardzo trudne. W ogóle trudno było mu mówić, ale wymawianie obcych słów ze zranioną szczęką było niemalże niewykonalne.
Nalek popatrzył na niego, jego duże, czarne oczy były zupełnie pozbawione jakichkolwiek emocji i ciepła, a potem po prostu odwrócił się od niego bez odpowiedzi. Drzwi celi znowu się zamknęły a Max pokuśtykał w kierunku swojego posłania i pogrążył się w rozpaczy. Przespał się trochę a potem zapadła ciemność, przynosząc ze sobą te same obawy. Ale teraz wydawało się, że niebezpieczeństwo minęło, gdy podwójne księżyce wzeszły wyżej na niebo, oznajmiając, że większość nocy już minęła. Max podszedł powolutku w ciemnościach do swojej pryczy i usiadł ciężko na brzegu. Wtulił twarz w dłonie i znowu usiłował wyobrazić sobie, co zrobiłaby Liz na jego miejscu – pozostawiona bez jedynego sojusznika w zamknięciu czterech ścian. Po raz pierwszy od sześciu lat pomyślał, że chyba naprawdę tutaj umrze.
Tak naprawdę nie bał się śmierci, nie wtedy, gdy nadciągała jak teraz, od tamtej nocy, kiedy faktycznie umarł, gdy wyszedł z ciała i unosił się ponad niby duchowy więzień. Ale Liz wróciła go wtedy znad krawędzi, szepcząc do niego poprzez galaktyki z gorącą obietnicą. Nigdy cię nie zostawię...
Nawet wtedy tak bardzo trzymał się jej głosu, tak bardzo trzymał się Liz.
Ale ta noc była inna, dziwna w swojej stałości, i Max nie mógł zaprzeczyć, że w powietrzu wisiało coś przerażającego. Wsunąl palce w długie, poplątane włosy które opadały mu na twarz. Pod dłońmi czuł grube blizny, rozciągające się pod kilkudniowym zarostem. Mógł sobie tylko wyobrazić jak wygląda, choć przez lata nie widział siebie w lustrze. W jego celi nie było takich luksusów jak lustro, on zaś nigdy nie chciał zobaczyć ostrej prawdy o swoim wyglądzie, więc nie stworzył nic, co mogłoby pozwolić mu zobaczyć siebie. Łatwiej było tylko czuć nierówne krawędzie blizn, wiedzieć jak bardzo spuchnięta była jego szczęka niż oglądać ten koszmarny widok w lustrze. Kilka miesięcy temu namalował nawet swój portret, tak, jak wierzył że wygląda, bazując na dotyku własnej twarzy. Zeph widział ten obraz, jego duże czarne oczy zwęziły się gdy oglądał go w milczeniu.
-Dobry? – zapytał w końcu Max z niepewnością. Zeph popatrzył na niego tak, jakby chciał coś powiedzieć.
-Wszystkie twoje obrazy są wyjątkowe, Zan – ocenił w końcu. Ale to nie tego chciał się dowiedzieć Max. Milczał przez chwilę, niewypowiedziane słowa paliły jego serce.
-Jak...ja? – wyszeptał w końcu z trudem a Zeph nie odpowiedział. Zamiast tego odwrócił się do ściany i przesunął dłonią nad kamieniami i pojawiło się lustro. Popatrzył w kierunku Maxa i uczynił gest zapraszający, by spojrzał na swoje odbicie.
-Powinieneś zobaczyć – tylko tyle powiedział Zeph, jego migdałowe oczy zwęziły się ostro. W takich momentach Max nigdy nie wiedział, jak ma rozumieć zachowanie swojego antarskiego przyjaciela, a zwłaszcza nie wtedy. Twarz Maxa natychmiast pokryła się bolesnym rumieńcem wstydu na samą myśl o tym, jak strasznie przerażająca musi być jego twarz. Po długiej chwili Zeph westchnął ciężko.
-Zan, popatrz na siebie – zachęcił go śmiało. – Nie robiłeś tego bardzo długo. Przez lata.
-Nie – Max potrząsnął stanowczo głową. Zeph podszedł do niego bliżej i popatrzył mu w oczy z zaskakującym podziwem i ciepłem.
-Jesteś tego ciekawy.
I był. Ale bardziej był przerażony konfrontacji z jego nowym wyglądem.
-Dlaczego miałbyś tego nie zrobić? – zapytał łagodnie Zeph kiwając głową na boki.
-Po... twór – wyrzucił z siebie Max z trudem i ze złością i pokuśtykał do okna, tak daleko od Zepha jak pozwalały na to niewielkie rozmiary jego celi. – Ja.
-Nie, Zan, nie jesteś potworem. Nienajgorzej wyglądasz.
-Tess... powiedziała.
-A ona jest wiarygodna? – jęknął Zeph, jego szare policzki nagle pokryły się różem od złości. –Królowa chce cię tylko zniszczyć.
-Tess... zna... mnie.
-Ja też – szepnął Zeph z zawziętością i przyłączył się do Maxa przy oknie. – Jestem tu od czasu gdy przybyłeś – położył rękę na ramieniu Maxa, jego lekki dotyk był pełen niewysłowionego współczucia i Max wiedział, że ma w nim brata. Przyjaciela, który zginąłby za niego gdyby była taka potrzeba.
Max oparł głowę o ścianę, tak bardzo chcąc wiedzieć jak naprawdę teraz wygląda. Zeph stał za nim, współczując mu i podtrzymując go, głęboka cisza jego celi aż dźwięczała między nimi. Świadomość lustra paliła umysł Maxa, nawet gdy Zeph w końcu opuścił rękę i zostawił go samego w celi. Max wiedział, że lustro wciąż było na ścianie, ale nie odwrócił się i nie podszedł bliżej, tylko użył mocy by znów zamienić je w ścianę z kamieni, zerkając jedynie z daleka.
To było kilka miesięcy temu. Ale dzisiaj, gdy słuchał swojego własnego niewyraźnego oddechu w ciemnościach, wciąż zastanawiał się, co zobaczyłby tamtego dnia. Powoli przesunął palcami po twarzy, czując znajome blizny rozciągające się wzdłuż policzków i czoła. Jedna z nich sięgała aż jego spuchniętej szczęki. Potem jego palce powędrowały pod miękki materiał jego koszuli, dopóki nie rozpoznał długiej i najgłębszej ze wszystkich – tej, która rozciągała się nad jego sercem. Memento rany, która miała go zabić, tej, której niemalże się to udało jakieś sześć lat temu.
Max przeciągnął dłonią po tym okaleczonym miejscu, czując stały i spokojny rytm swojego serca i pomyślał, że może jednak Tess miała rację. Nawet, jeśli kiedyś znajdzie drogę powrotną do domu do Liz, dlaczego ona miałaby go kochać? Tess mówiła, że jego twarz była odpychająca i przerażająca. Boże, czym nie nazwała go przez siedem lat od czasu tego oszpecenia?
Królem. Przyjacielem. Człowiekiem. Przywódcą. Nazwy tych kilku słów, z którymi drwiła z niego w ciemnościach jego życia na Antarze.
Max przesunął dłońmi po twarzy i potarł oczy ze zmęczeniem. Zastanowił się, dlaczego słowa Tess coś dla niego znaczyły. Może dlatego, że pomimo jej skłonności do okrucieństwa, pomimo jej roli w zniszczeniu jego, była jedyną rzeczą, która łączyła go z Ziemią. I jak na ironię, była jego ostatnim połączeniem z Liz, ponieważ w setkach galaktyk i gwiazd, tylko Tess ją znała. I w jakiś sposób to sprawiało, że Liz była nieco bardziej stała w jego pamięci, nawet, jeśli żyła w umyśle jego największego wroga.
***
Max wahał się na granicy snu, nie mógł zasnąć mimo późnej pory. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że zniknięcie Zepha oznaczało jakiś rodzaj niebezpieczeństwa. Zeph nigdy nie ukrywał swoich skłonności rojalisycznych, mówił głośno o swoim poparciu dla Zana i jego rodziny. Ale jednocześnie jakoś pozwalano mu być pałacowym strażnikiem. Max pytał go kiedyś o to, a Zeph zachował pewną rezerwę w odpowiedzi i opuścił swoje ciemne spojrzenie, więc Max wiedział, że coś musi ukrywać. Nigdy jednak nie udało mu się dowiedzieć, o co chodziło.
Korytarz był idealnie cichy a Max pragnął się nieco przespać. Powoli przyszedły marzenia, jak zawsze zakazane, a razem z nimi pocieszenie. Liz.
Siedzieli razem na skalistej półce przed jaskinią z granilithem, ona przyciągnęła kolana do piersi, a on bardzo blisko niej. Niebo pełne gwiazd rozpościerało się nad nimi, niczym mapa ich marzeń i snów. Max milczał, tak, jakby nie musiał i nie chciał nic mówić. Samo bycie z nią było wszystkim, czego pragnął, i podniósł wzrok do góry podążając za jej oczami.
-Na co patrzysz? – zapytał w końcu patrząc jak wiatr rozwiewa jej włosy. Ciepły wiatr wiał znad pustyni i przynosił ze sobą lekki pył, który zasypywał mu oczy.
-Szukam Antaru – wyjaśniła z uśmiechem, wciąż patrząc w górę. – Wiem, że tak naprawdę nie mogę go znaleźć, nie w ten sposób. A jednak szukam.
-Dlaczego? – zapytał szczerze, zastanawiając się, dlaczego zawracała sobie głowę szukaniem po ośmiu latach rozłąki. Osiem lat gdy wierzyła, że zostawił ją tamtego dnia na wzgórzu.
Uśmiechnęła się powodując znajome ciepło w jego brzuchu, żar który momentalnie objął całe jego ciało.
-Nigdy nie przestałam cię kochać, Max – powiedziała głosem tak samo lekkim jak wiatr wiejący nad nimi. – Wiesz o tym. Mówię ci to co noc.
Ciepło wypłynęło na jego twarz, której dotknął nagle uświadamiając sobie coś. Modlił się w duchu, by nie zauważyła jego blizn, i był zaskoczony gdy poczuł pod palcami gładką twarz siedemnastoletniego siebie. Ona jednak nie zauważyła jego paniki i podniosła powoli dłoń do jego policzka gładząc go powoli.
-Kocham cię, Max – przypomniała mu miękko. – Tak jak ty mnie. I nie mogę o tobie zapomnieć.
-Może powinnaś – zauważył z żalem cicho odwracając się od niej. Chciał to zrobić, choć tęsknił i pragnął jej conocnych wizyt.
-Jak mogłabym to kiedykolwiek zrobić? – szepnęła przysuwając się do niego bliżej.
-Nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę do domu – wyjaśnił ciężko tak bardzo pragnąc jej dotknąć. Wciąż jednak odwracał od niej twarz i wpatrywał się w migoczące daleko światła Roswell. – Może umrę tutaj, na Antarze.
-Nie mogą zabić twojej duszy, Max – odparła wsuwając swoje ręce w jego dłonie. Ich palce splotły się razem i położyła ich dłonie na swoich kolanach. – Twoja nadzieja załamała się, słyszałam to w twoim głosie.
-Ciężko jest jeszcze wierzyć – przyznał cicho odwracając się znowu do niej. – To już tak długo, Liz.
-Ale ja wciąż czekam... proszę, wróć do mnie.
-Ale czy wiesz, że czekasz? – zapytał nagle, pytanie pojawiło się samo z niezwykłą siłą. – Czy w ogóle wiesz o tych snach?
Liz uśmiechnęła się tylko powoli, słodki uśmiech powoli pojawił się na jej twarzy dopóki nie przybliżyła się do niego i nie pocałowała go w policzek w odpowiedzi.
-Nie, nie wiem – powiedziała szeptem zamykając oczy. – Ale moje serce wie.
-Kocham cię, Liz – powiedział przytulając ją do siebie. Była taka ciepła, miękka i znajoma, tak jakby naprawdę była w jego ramionach. – Czy mógł cię po prostu trzymać w ramionach jak teraz... dziś w nocy? – zapytał czując się bardzo bezradny i nieśmiały w swojej potrzebie.
-Przytulaj mnie cały czas – odparła otaczając jego kark ramionami. – Po prostu nie poddawaj się, Max. Nie umieraj na Antarze beze mnie.
Max odetchnął ciężko czując lata pełne tłumionych łez wypełniające jego oczy. – Przyrzeknij mi, że nie umrzesz tam – powtórzyła cicho przytulając go mocniej. Czuł teraz, jak drżała, jak potrzebowała jego zapewnienia. W końcu skinął bezgłośnie głową, ponieważ tylko to mógł jej tak naprawdę dać. Jego obietnice zawsze były aktualne, nawet po ośmiu latach rozłąki.
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Nov 30, 2003 10:44 pm

Nan, pytam cichutko bo jestem jeszcze pod wrażeniem - Antariańskie Noce jest tą częścią historii Maxa, która wydarzyła się na Antarze, a którego kolejne losy, po powrocie na Ziemie odnajdujemy w Antarińskim Niebie, tak?
Nastrojowe wprowadzenie z tym pięknym skrawkiem, na wpół uśpionego nieba i...niewysłowiony smutek i tęsknota.
Wielkie dzięki Nan.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Dec 01, 2003 8:25 am

Tak. Antarskie Noce to, można powiedzieć, druga część historii Maxa na Antarze, którego był prawowitym królem. Przez siedem czy osiem lat był w więzieniu, a potem... no właśnie, "potem" to właśnie to opowiadanie.
Image

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Mon Dec 01, 2003 8:00 pm

Już część pierwsza jest niezwykła. Czytając czuje się ból Maxa, jego tęsknotę do Liz, obawę co stało się jedynemu przyjacielowi jakiego miał na Antarze: Zephowi.
A zdjęcie wprowadzające nas w ten nastrój jest śliczne.

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Mon Dec 01, 2003 11:51 pm

Poczułam mały dreszczyk emocji. Sposób w jaki jest to opisane, pobudza do... rozmyślań, strachu. Nie ochłonęłam jeszcze, dodam coś jeszcze napewno, ale nie teraz.
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Dec 04, 2003 11:16 pm

Miałam dzisiaj koszmarny dzień, potem obejrzałam film i przypomniałam sobie, że chyba na jutro mam wypracowanie z francuskiego... No, tymczasem zamieszczam drugą część Antarskich Nocy i zapraszam do komentowania. Rozdział ponury i dość mroczny.

Antarskie Noce

Część II


Złote promienie wpadały przez więzienne okno i wyrwały Maxa ze snu. Godzinami trzymał Liz w ramionach, a żadne z nich nie miało ochoty mówić. To właśnie było piękno tego świata, w którym się spotykali, gdzie mógł ją tak dotykać. Mogli być czuli i delikatni w ciszy albo gadatliwi gdy chcieli. Ale Liz zawsze była tylko jego, bez żadnego “ale”. A on nigdy nie miał blizn.
Czasami przypominał sobie fragmenty swojego życia w Roswell i usiłował ułożyć połamane kawałki niczym wrażliwe i ostrożne puzzle. Te noce nie były już take przyjemne, pełne obrzów Kyle’a i Liz w łóżku, albo przytłumione światło na parkiecie i Liz, która odchodziła. Ale najbardziej męczyły go sny, w których występował Alex.
Wiedział, że Alex był jego przyjacielem, ale był o niebo ważniejszy dla Liz. W jakiś sposób, choć nie był tego pewny, wiedział, że był odpowiedzialny za jego śmierć. Nigdy jednak nie mógł odnaleźć prawdy w snach, nigdy nie mógł dojść do tego, w jaki sposób spowodował wypadek. Usiłował więc unikać tych wspomnień, ponieważ miejsca, do których wiodły, były zbyt mroczne i ciasne.
Zamiast tego przelewał te ciemne, ponure wspomnienia na płótno. Próbował wyjaśnić i przetłumaczyć sposób, w jaki mroczne sny pojawiały się w świecie pełnym barw i kształtów, ale to tylko często pozbawiało go snu.
I to nie chodziło tylko o Alexa. Chodziło o to, w jaki sposób jego umysł zachował wspomnienia z tego bolesnego okresu. Max często czuł, że wszystkie wędrówki po jego umyśle raniły jego wspomnienia, układały je od nowa w zupełnie absurdalne tam, gdzie teraz nie mógł się dostać. Zwłaszcza po tamtej nocy, gdy Tess naprawdę się na nim zemściła, po nocy, gdy umarł na podłodze swojej celi. To właśnie wtedy wbiła do jego umysłu rzeczy, które z trudem rozumiał. Zeph nazywał je blokadami, choć wiedział, że to wyjaśnienie było zbyt proste i banalne. Zaszczepiła tam uszkodzone i nadwerężone wspomnienia, choć Kivar dosłownie zgwałcił jego umysł, kradnąc mu na zawsze kluczowe myśli. Ale to nie była jedyna szkoda; blokady jednocześnie miały uniemożliwić na zawsze jego uzdrowienie. Max odkrył to, gdysam próbował się uleczyć, setki razy, ale wciąż na próżno. Później nawet Zephowi nie udało się to przy pomocy uzdrawiających kamieni. W końcu dotarła do Maxa bolesna prawda, że jego oszpecenie i rany były już na zawsze.
W tamtych dniach Max daremnie usiłował połączyć to, co mógł sobie przypomnieć ze swojej przeszłości, ale czasami wszystko to, co trzymał w dłoniach było bezsensownymi strzępami, powodując przypływ łez. Tak więc poranki takie jak ten były darem, gdy Max budził się odwracając oczy od jasnych, ciepłych promieni słonecznych, jedynie ze wspomnieniem ciepłych ramion Liz. Max przekręcił się na bok, wciąż płonący od jej pieszczot pełnych miłości.
Szare ściany jego celi były skąpane we wczesnych promieniach antarskiego słońca, czyste szczęście, które przepełniało serce Maxa każdego dnia. Nie mógł zrozumieć czego wyczekiwał w tych złotych promieniach, choć często czuł nurtujące wspomnienie niegdysiejszego doświadczenia. Albo czegoś, czego mógł doświadczyć. Nigdy nie był tego pewny.
Lato szybko nadchodziło tego roku, a rodzaj światła zmienił się nieznacznie w ciągu ostatnich kilku tygodni. Ciężka, antarska zima ustąpiła bez trudu czasowi, gdy wszystkie obietnice odnawiały się, gdy wibrujące zielenie i fiolety błyszczały tuż za jego małym oknem. Nie mógł widzieć całego terenu na zewnątrz, ale dostrzegał wystarczająco wiele by wiedzieć, że wolny świat był pełen nowego życia i delikatnych początków.
Gdyby tylko było tak samo w tym pałacu cieni – pomyślał z żalem, odgarniając włosy z oczu.
Rozejrzał się po celi z niejakim zachwytem, po ścianach skąpanych w porannym słońcu, a jego serce uniosło się nieco. Wszystko zawsze było inne o poranku, pełne możliwości i odnawiającej się nadziei. Wiedział również, że jest to zasługa Liz. Po raz kolejny tej nocy uspokoiła jego sny.
Max wstał powoli i pokuśtykał w stronę okna, jego kula wystukiwała swój rytm o kamienną podłogę. Zza małego okna mógł niemalże słyszeć fale oceanu rozbijające się o brzeg, co znaczyło, że był przypływ. Przez moment przyciskał dłoń do muru i uśmiechał się, zamknął oczy usiłując sobie coś przypomnieć. Coś odległego i dawno zapomnianego... biegł po piasku, jego stopy były bose i mokre, słońce ogrzewało jego szczupłe ciało. Był tak bardzo mały. A Isabel goniła go, chichocząc, zupełnie beztroska. Podniósł twarz ku słońcu, czując jego ciepło, i znowu był wolny.
Oparł się o ścianę, jego oczy były zamknięte, po prostu przypominał sobie wszystko. Moment zmienił się, przeobraził się w kolejny. Liz jechała w jeepie obok niego, jej długie włosy rozwiewał wiatr. Wolni. Oboje byli tak wolni. I młodzi.
Powoli Max otworzył oczy i choć marzenia zniknęły, wiedział, że musi teraz malować, choćby przez króciutką chwilę. Jego ciało wciąż było rozpalone od dotyku Liz, choć jego dłonie paliły potrzebą malowania. Przysunął się do swojego posłania i wydobył spod niego niewielkie, na wpół zamalowane płótno, odszukał prawie puste tubki kobaltowego błękitu, palonej ochry i sienny. Oparł się o mur i wycisnął z tubek maleńkie porcje farby na krawędź płótna, chcąc zatrzymać scenę przy oceanie zanim rozpłynie się w jego umyśle.
Zgrzyt przy drzwiach spowodował, że niemalże podskoczył w miejscu. Zerknął na pozycję słońca na niebie. To nie śniadanie – uświadomił sobie a jego serce zaczęło bić mocniej z nagłym strachem.
Drzwi otworzyły się z głośną skargą gdy Max błyskawicznie schował płótno i farby pod posłanie jednym szybkim gestem. Kobaltowy błękit rozmazał się po jego palcach i Max błyskawicznie przesunął nad farbą drugą dłonią by ją usunąć, gdy nagle dwóch strażników pojawiło się w drzwiach.
Byli królewskimi centurionami a oddech Maxa stał się ciężki na ich widok. Starszy z nich dwóch powiedział coś do niego twardo po Antarsku gdy Max podniósł się ciężko na nogi. Przez moment stracił panowanie nad swoją kulą, potknął się i pochylił się w przód. Słowa płynęły tak szybko, że rozumiał tylko nieliczne urywki, gdy popatrzył na dwóch pałacowych strażników.
Więzień... chodź... królowa.
W końcu strażnik ucichł i popatrzył na niego pustymi, czarnymi oczami. Max nie był pewny, czego od niego chcieli, wiedział jednak, że wymagali odpowiedzi.
-Nie... zrozu...miałem – wydusił z siebie Max urywanym angielskim, a potem z trudem powtórzył po antarsku. – Metosa...lek...
-Pójdziesz z nami – oznajmił strażnik perfekcyjnym angielskim, czarne oczy zmieniły się w wąskie, zimne szparki. –Do twojej królowej. Teraz.
Max popatrzył na strażnika, przerażenie i zakłopotanie walczyły w jego sercu. Ponieważ jego królowa nie wzywała go do swoich komnat od blisko trzech lat, a Max mógł jedynie zgadywać, czego teraz od niego chciała. Poza tym, było już za późno na jakiekolwiek rozwiązanie ich długiej walki wól.
No cóż, było jedno ostateczne rozwiązanie, ale przyrzekł Liz, że będzie go unikał za wszelką cenę. I Max modlił się, żeby dzisiaj nie musiał złamać tej obietnicy.
***
Ręce Maxa były związane mocno na plecach, potykał się co i rusz gdy strażnicy popychali go w dół poplątanych, kamiennych korytarzy pałacowych. Nie zważali kompletnie na jego kalectwo ani na to, jak jego noga zawodziła go gdy wspinał się do góry z więziennych lochów. Często potykał się, jego kolano pulsowało bólem gwałtownie gdy popychali go naprzód.
W końcu ciemne korytarze ustąpiły miejsca złotym, gdy dotarli do najpiękniejszej części pałacu. I natychmiast jego umysł wypełnił się zapomnianymi wspomnieniami gdy rozglądał się po pustych korytarzach. Słyszał śmiechy i ciepłe, obce głosy w swoim umyśle, czuł miłość matki, dotyk ojca...
Szybko odwrócił głowę w lewo, oczekując widoku Isabel, ale nic tam nie było. Wtedy odbijające się echem wspomnienia ucichły, zastąpione uczuciem twardych, obcych dłoni na jego ramionach, kierujących go brutalnie w kierunku pokoi, które rozpoznał jako królewskie komnaty. Był tam kiedyś wcześniej, tuż po tym, jak przybyli na Antar. Tuż przed ślubem Tess i Kivara, gdy wezwała go do siebie w taki sam sposób.
Tess siedziała przed dużym lustrem tamtego dnia, powoli czesząc swoje lniane włosy. Niesamowicie urosły w ciągu sześciu miesięcy od czasu gdy przybyli razem na Antar. Coś w klimacie a może w atmosferze, Max nie był pewien, powodowało, że ich ludzkie włosy bardzo szybko wydłużały się i stawały się o wiele cieńsze. Jego własne ciemne włosy sięgały mu już do ramion gdy zauważył swoje odbicie w jej kryształowym lustrze. Ciemne koła otaczały jego oczy i zeszczuplał nieco, ale wciąż był zastanawiający. Wiedział to po sposobie, w jaki jej oczy otaksowały go, zatrzymując się na dłużej na mięśniach ramion a potem przesunęły się niżej.
Poczuł się zawstydzony od jej głodnego wzroku, i jednocześnie rozumiał, dlaczego wezwała go do siebie tamtego ranka.
-Max – uśmiechnęła się, cienka warstewka uprzejmości przykrywała jej prawdziwe intencje.
-Tess – odparł króko.
-Wyglądasz całkiem nieźle jak na więźnia – roześmiała się znowu rozczesując włosy, ale jej oczy wciąż były przykute do jego ciała i nie przestawały lustrować go uważnie. Milczał, kiwając się na stopach. Skinęła bezgłośnie na strażników, którzy wyszli z komnaty i zamknęli za sobą wielkie drzwi.
Wyprostowała się nieco gdy odwróciła się na swoim kręconym taborecie, i teraz miał widok na jej pełne, zmysłowe piersi. Miała na sobie bardzo obcisłą koszulkę – specjalnie, tego był pewny – która odsłaniała niemalże każdy cal jej kobiecego ciała. Jej figura jakby nieco wydoroślała od czasu ich przyjazdu, być może z tych samych pwodów, dla których jej włosy tak bardzo się wydłużyły. Tak, jakby zawarła jakąś sztańską umowę z bogiem, którego nie znał. Gdy jego własna postać zeszczuplała, jej wypełniła się i stała się bardziej dojrzała.
Powoli oblizała usta w zapraszającym geście. Max zamknął na chwilę oczy i wbił wzrok w podlogę.
-Och, Max, proszę – rzuciła sarkastycznie przerzucając włosy przez ramię. – Wiem, że mnie chcesz. Jak długo byłeś w więzieniu? Sześć miesięcy? Z daleka od Liz przez dziewięć? Musisz więc być pełen potrzeb – roześmiała się, kpiący dźwięk który powodował dreszcze i Max zacisnął zęby.
-Dlaczego mnie tutaj wezwałaś, Tess? – odparł ignorując jej uwodzicielski nastrój. Podniósł wzrok i dostrzegł w jej oczach coś przerażającego.
-Czy to nie jest oczywiste, Max? – zażartowała wstając, tak że mógł teraz dostrzec jej figurę w pełni, sposób, w jaki jej skórzane spodnie obciskały jej uda i biodra, uwydatniając każdy mięsień.
On jednak wciąż milczał, w jej oczach pojawił się błysk złości.
-Posłuchaj, Max, masz szczęście, że w ogóle jeszcze żyjesz. Kivar chciał cię martwego i ja jedna ubłagałam go, by darował ci życie!
-Dlaczego? – zapytał zanim w ogóle pomyślał. Tess cofnęła się o krok i wyczuł, jak zaskoczył ją tym pytaniem. Ale ona otrząsnęła się szybko i przysunęła się do niego blisko, dopóki nie popatrzyła mu w oczy, jej własne niebieskie były zimne i puste.
-Bo wciąż cię chcę.
Szczęki Maxa zacisnęły się mocno gdy podeszła do niego, wciąż jednak milczał, nawet gdy niemalże go dotykała.
-Kivar może być moim... przeznaczeniem – wyjaśniła cicho. – Ale ty zawsze byłeś moim mężem, Max.
-Nie.
Twarz Tess zaczerwieniła się od złości.
-Nie?! – zawołała. – I tylko tyle? Nie?!
-Nie prześpię się z tobą – uściślił. – Rozumiem, do czego dążysz, Tess – Max rozejrzał się po królewskim pokoju i zatrzymał wzrok na dużym łóżku okrytym uwidzicielskimi materiałami i zmysłowymi draperiami. Wiedział dokładnie, czego oczekiwała id niego Tes gdy Kivara nie było w pałacu na noc. – Wiem, dlaczego tu jestem.
-Prześpisz się ze mną jeśli tego zażądam.
-Nie jesteś królową.
-Będę w najbliższym czasie a strażnicy zrobią wszystko, czego zażądam. Kivar tego żażąda jeśli go o to poproszę. Nie intersują go moje fizyczne potrzeby.
-Prędzej umrę, Tess – syknął Max, jego pierś unosiła się gwałtownie od emocji. Czuł się złapany i osaczony w jej apartamencie, całkiem sam.
-Spałeś ze mną na Ziemi, Max – roześmiała się ostro. – Co za różnica?
-Ja... nie zrobiłem tego – wiedział, że na logikę rzecz biorąc owszem, ale coś głęboko w jego umyśle buntowało się przeciwko jej stwierdzeniu, nawet przeciwko silnemu wspomnieniu ich ciał poruszających się jak jedno. Coś było nie tak, coś poza pamięcią.
Tess uśmiechnęła się powoli i uniosła rękę w jego kierunku, jej oczy zwęziły się.
-Przypomnę ci jeśli tego potrzebujesz – wycedziła cicho i nagle wspomnienia stały się silniejsze. Wiedział, jak go usatysfakcjonowała, jak on ją zadowolił. Ale jednocześnie całkowicie odrzucał myśl o tego rodzaju intymności z nią.
Potrząsnął głową, czując jak mięśnie jego szczęki sztywnieją.
-Nie prześpię się z tobą, Tess – powtórzył znowu, tym razem bardziej łagodnie. – I z pewnością nie w taki sposób.
-Taki sposób? – zapytała, jej głos podniósł się.
-Jako twoja dziwka.
-Jeśli tego nie zrobisz, zapłacisz mi za to – zagroziła cienkim głosem. – Upewnię się co do tego. Nie jesteśmy dłużej na Ziemi, i nie ty teraz rozkazujesz. Ja to robię.
-To ryzyko, które muszę podjąć, w takim razie – odparł cicho Max, patrząc w jej zmieniające się oczy.
Nie wiedział wtedy, jak wysoką cenę będzie musiał zapłacić za tą odmowę, i że spłacanie tego długu zacznie się tamtej nocy.
***
Strażnik zastukał głośno w drzwi królewskiej komnaty i usłyszał jak Tess pozwala im wejść. Wszystko było bardzo znajome, niczym perfekcyjna rekonstrukcja tamtego dnia sprzed siedmiu lat. Strażnik popchnął go gwałtownie w przód, Max potknął się i upadł na kolana. Krzyknął gdy jego kolano zetknęło się ostro z kamienną podłogą, i nie mogąc oprzeć się na rękach, upadł na przód. Strażnicy podnieśli go gwałtownie i poczuł falę mdłości gdy ostry ból wybiegł z jego nogi. Tess jedynie uśmiechnęła się z przyjemnością i podeszła bliżej.
-Max, wyglądasz... – zawahała się, jej wzrok przesunął się po jego twarzy. -... jak zwykle – dokończyła w końcu wyciągając rękę by pogładzić jego twarz. Uchylił się unikając jej dotyku. Powoli znowu wyciągnęła znowu rękę, obrysowując nadłuższą z blizn. – Tą właśnie kocham najbardziej – zażartowała, a potem zaczęła się śmiać gdy odwróciła się od niego.
-Słuchaj, tym razem nie muszę owijać czegokolwiek w bawełnę – wyjaśniła ordynarnie. – I mogę ci przyrzec, że tym razem nie po to, by się z tobą przespać. – popatrzyła na niego ostro. – Te czasy z pewnością dawno minęły.
-Dlaczego... tutaj? – zapytał, słowa uciekały z jego ust przytłumione.
-Dlaczego...tutaj? – zakpiła lekko, zakładając ramiona na piersi. – Dobre pytanie – zauważyła po chwili przysuwając się do niego bliżej. Miała na sobie królewską suknię, która opinała jej ciało dokładnie. Przytyła nieco przez te lata, ale waga jedynie dodała jej kobiecego uroku. Nawet Max nie mógł temu zaprzeczyć.
- Wygląda na to, że muszę się ciebie szybko pozbyć – odparła w końcu. – Mogłabym cię po prostu zabić, to z pewnością było by prostsze, ale mam nieco sentymentu dla tego, co się stało.
Max zastanowił się nad jej słowami. Dla tego, co się stało. Nie miał pojęcia, o co może jej chodzić. O to, co stało się między nimi? Nie był pewny i w końcu popatrzył na nią z wahaniem.
-Co... się stało? – wydusił cicho i zauważył uśmiech satysfakcji na jej twarzy.
-Och, Max – roześmiała się ostro. – Tak mi przykro z powodu twojej szczęki. Stwarza problemy, nie prawdaż?
Poczuł, jak jego twarz rumieni się z wściekłością i nagle pożałował, że próbował z nią kiedykolwiek rozmawiać. Podniosła znowu palce do jego twarzy, tym razem powoli ujmując jego oszpeconą szczękę, po prostu dotykając go.
-Przypuszczam, że powinnam coś zrobić a propos blokad uzdrawiających. Być może jeśli ładnie poprosisz?
Max z trudem chwytał powietrze, walcząc z jej słowami. Mógł być uzdrowiony, chodziło o to, co chciała w zamian. Ale jeśli pozwoli jej teraz wygrać, czego jeszcze będzie chciała? Jej niewielkie dłonie pozostały przy jego twarzy, oferując uwodzicielską obietnicę uzdrowienia. Sugerując, że jego niekończący się ból może w końcu ustać.
-Zeph jest uzdrowicielem – powiedziała łagodnie a bicie serca Maxa przyśpieszyło boleśnie. Do czego teraz zmierzała? – Wiemy, że wiele razy usiłował cię uzdrowić.
Max spotkał jej wzrok, ale nie odezwał się.
-Jeśli poprosisz, Max, usunę blokady... a w każdym razie tą jedną – uściśliła gładząc jego szczękę.
-Dlaczego?
-Bo czuję się dzisiaj bardzo pomocna – odparła radośnie. – Być może mam zamiar dać ci prezent na pożegnanie.
-C-co? – zapytał czując jak jego szczęka drży pod jej dotykiem. – Znaczy?
-Co to znaczy? – powtórzyła akcentując jego słowa tak, jakby były pozbawione sensu. – To znaczy, Max, że teraz jestem prawdziwą królową. Kivar nie żyje, od wczorajszej nocy. To oznacza, że mam teraz pełnię władzy. To również oznacza, że musisz zniknąć. Umrzeć. Skończyć.
-Do...brze – nie walczył dłużej, i jeśli sprowadziła go tutaj by zabawić się z nim, podrażnić go a potem poddać go takim samym torturom jak poprzednim razem, tym razem on tego nie przeżyje. Co do tego nie miał wątpliwości.
-Nie, Max, nie jest dobrze – rzuciła zirytowana. – Ponieważ muszę zawrzeć pokój z grupą tych idiotów, którzy wciąż cię popierają. Tych, których stronnikiem jest Zeph.
W końcu opuściła dłoń z jego twarzy i odwróciła się, przemierzając nerwowo swoją komnatę. Jej blond włosy, długie do pasa, były zaplecione w długi warkocz, który wahał się na boki gdy chodziła. Przez moment Max musiał przyznać, że przybrała królewską postawę przez lata dzielenia tronu z Kivarem.
Ale czy on naprawdę był martwy? Maxowi jakoś nie chciało się w to wierzyć – zwłaszcza że Tess wydawała się być całkowicie pewna swojej władzy i mocy.
-Jak... zginął...król? – specjalnie nazwał Kivara królem, usiłując przekonać się do jakiegoś szacunku dla niego i dla Tess. Tess jednak nie wydawała się tego zauważyć gdy odwróciła się na pięcie, jej jedwabna suknia zawirowała z uwodzicielskim szeptem.
-We śnie – wyjaśniła, jej głos nagle stał się cichy. – Wczoraj w nocy. Tydzień temu miał atak serca, tak samo jak wczoraj.
Max był pewny, że prawdziwy smutek przemknął po jej twarzy, jej niebieskie oczy wypełniły się łzami. Max nigdy nie mógł zrozumieć dziwnej więzi między tymi dwojgiem; jak kosmita z czystą krwią mógł poślubić ludzką hybrydę jak Tess. Jednak wszystkie szepty przez lata przepływające przez pałac mówiły, że między nimi musiała istnieć jakaś pokręcone zauroczenie.
-Przykro...mi – przez chwilę naprawdę było mu przykro. Pomimo tego, że nienawidził Tess, choć ona zniszczyła go bardzo doładnie, ich ścieżki jakby cofnęły się w czasie.
-Tak, jasne – odparła sarkastycznie przewracając oczami. – Wszystko, co cię interesuje to wydostać się stąd jak najszybciej.
Pochylił głowę nie chcąc z nią walczyć albo w oczekiwaniu na jej kolejne słowa, bo jego własne były opłacane bardzo gorzko. Potem jednak, pomimo jego chęci i niechęci, dodał cicho:
-Strata... ciężka.
-Tak, ty wiesz, co to znaczy stracić, prawda? – zauważyła solennie przysuwając się do niego. Pochylił się na kolanach i zamrugał oczami by odgonić łzy które pojawiły się w jego oczach od klęczenia na kamiennej podłodze. Wyciągnęła małą dłoń i położyła ją na jego ramieniu, przypomnienie tego, że przed nią klęczał. Sługa przed królową. – Prawda, Max? – powtórzyła, dając mu do zrozumienia, że oczekuje na odpowiedź.
-Tak – nie spojrzał na nią do góry i nie spotkał jej ostrego wzroku, choć czuł, jak przewierca go na wylot.
-Przeze mnie – nacisnęła i usłyszał w jej głosie nutę radości, sposób, w jaki oznajmiały jej zwycięstwo.
-Tak – wiedział, bez naciskania. Nie był pewny, w jaką grę zamierzała z nim grać, czy naprawdę musi go teraz zabić, gdy nie było Kivara. W jakiś sposób już go to nie obchodziło, czy grała z nim, otumaniając go. Zbyt długo z nią walczył, jego energia była już od tegfo wyczerpana.
-No cóż, dzisiaj jest mój dzień dobroci – oznajmiła, powoli odgarniając włosy z jego twarzy.
-Powinieneś wiedzieć, że to jednak pomysł Kivara, nie mój.
-Jak? – zapytał, jego słowa dalej były niewyraźne.
-Oferuję ci wolność, Max – na wpół wyszeptała, jego głowa podniosła się gwałtownie. Jej błękitne oczy błyszczały psotnie, a on nagle zaczął obawiać się jej prawdziwych intencji. – Mówię serio, Max – ciągnęła dalej. – Wypuszczą cię dzisiaj.
Max odetchnął ciężko, jego szczęka usiłowała coś powiedzieć, ale słowa nie przychodziły.
-Wy...jaśnij – wyrzucił z siebie z wielkim trudem. – Tess...pro...szę...
Przysunęła się do niego bliżej, jej pełne piersi niemalże przyciskały się do jego twarzy i zauważył, jak jej klatka piersiowa zaczęła podnosić się z emocjami. Boże, pomimo jej zapewnień, chciała czegoś od niego, to było oczywiste. Jej dłonie przesunęły się w jego włosach gdy powoli przeczesywała jego loki.
-Liz już nigdy nie będzie cię miała – tylko tyle powiedziała, ale gdy spojrzała na niego, w jej oczach było nieukrywane pożądanie. – Nie widziałam innego człowieka przez lata. Wyglądasz koszmarnie, Max, nie wiem dlaczego, ale wciąż chętnie powitałabym cię w moim łóżku.
I wtedy zrozumiał. Jeśli ustąpi, jeśli sie z nią prześpi, odzyska swoją wolność. Być może nawet uzdrowienie. Odetchnął ciężko gdy przybliżyła się do niego.
-Jesteś ohydny, Max, wiesz o tym? – roześmiała się obrysowując jego spuchniętą szczękę palcem. Nie chciał odpowiedzieć, a jej druga dłoń zacieśniła się w jego włosach.
-Jesteś?
-Tak.
-Powiedz to. Powiedz, że Liz nie będzie cię miała.
-Nie.
-Więc zostaniesz tu na zawsze. Cofnę rozkaz – Max poczuł, jak jego oczy wypełniają się łzami. – Dopóki nie przyznasz, że Liz nigdy nie zechce takiego potwora jak ty.
-Nie... zechce...nie – przyznał słabo.
-Liz, nie zechce...nie – podkreśliła przedrzeźniając go jednocześnie. – Powiedz jej imię, Max. Powiedz "Liz".
-Liz nie zechce... mnie... nigdy – samo przyznanie tego głośno było przyznaniem wolności. – Tak... potwór.
-Ach – pogrążyła się w satysfakcji, powoli gładząc jego ramiona. – Dziękuję ci, Max. Cudownie było to usłyszeć.
-Proszę...uzdrów.
-Ciebie? – roześmiała się. – Po tym przyznaniu? Czy jestem wariatką?
-Szczęka...boli...bardzo – ból w szczęce był osłabiający, otaczał całą jego egzystencję. Już go nie obchodziło, jak wygląda, chciał tylko, by ten ból w końcu się skończył.
-Wiem o tym. I lubię tą świadomość – powiedziała Tess i odsunęła się od niego, cofając ręce z jego ramion, jego ciała. Przemierzała znowu swoją komnatę, warkocz skakał przy każdym ruchu. – Pewnego dnia przypomniz sobie twoje inne życie. Dlatego zablokowałam twoje ludzkie wspomnienia...nie wiesz o tym? – zapytała ostro odwracając się by spojrzeć mu w twarz. – Bo chciałam, żebyś pamiętał, żebyś wiedział, dlaczego tak bardzo cię nienawidzę. Ale wciąz nie wiesz, prawda?
Jego oddech był niespokojny gdy patrzył, jak chodzi po pokoju, czuł, jak jego dłonie związane ciasno na plecach drżą.
-Nie – nie miał pojęcia, do czego zmierzała, ponieważ nigdy nieprzypomniał sobie niczego z ich małżeństwa. Pamiętał słabo pierwszy pocałunek, który jednak zawsze ulatywał do tego życia, do przyjęciaczy też jakiegoś balu. Nie był pewny, ale to jakoś nie czyniło go szczęśliwym.
-Zapomij o tym – onajmiła, jej głos stał się nagle głuchy i ponury. – Skończyłam z tobą, Max – wydawało się, że już nie usiłuje zaciągnąć go do łóżka i nie proponuje mu uzdrowienia. – W każdym razie Zeph przychodzi po ciebie dziś wieczorem.
Zeph? Mózg Maxa obudził się na dźwięk imienia przyjaciela i wciąż zastanawiał się, czemu miałaby go uwolnić, nawet jeśli Kivar nie żył. W jakiś sposób Zeph był powiązany z całą tajemnicą.
-Tylko żartowałam z tym przespaniem się z tobą, Max – roześmiała się bezceremonialnie, odwracając się w kierunku toaletki. – Boże, z pewnością o tym wiesz.
Ale był pewny, że o to jej w jakiś sposób chodziło, że wciąż go chciała, nawet po tych wszystkich latach. Po tym wszystkim, co stało się między nimi. Usłyszał, jak szuka czegoś w toaletce, choć on widział tylko jej plecy. Zastanawiał się nad odpowiedzią, czy powinien ją jakoś ułagodzić. Cokolwiek co nakłoni ją do usunięcia blokad w jego umyśle, błagałby o to, gdyby była taka potrzeba.
Ale zanim zdążył się zastanowić i zdecydować, odwróciła się na obcasie trzmając coś w dłoni. To coś błysnęło przez chwilę, wspaniały błysk światła i Max był momentalnie oślepiony przez świecący jasno obiekt. Ale w jednej, bolesnej chwili jego oczy skupiły się na tym i było już za późno by odwrocić oczy gdy zrozumiał, gdy jego własne dziwne odbicie spojrzało na niego.
Tess zaczęła się śmiać, jej ręka tylko trzymała lusterko tuż przy jego twarzy. Wszystkie kłamstwa, które sobie powtarzał o swoim wyglądzie, wszystkie zapewnienia, których się kurczowo trzymał, rozpłynęły się w rzeczywistym odbiciu mężczyzny, który się na niego patrzył.
Ponieważ było pewne, że oszpecony mężczyzna w lustrze – z jednym okiem niemalże zamkniętym i głębokimi, czerwonymi znakami przecinającymi całą jego twarz – był takim potworem, o jakim Tess zawsze go zapewniała, że jest.
Max w milczeniu wpatrywał się w lustro, mrugając oczami z niedowierzaniem, dopóki jego ramiona nie pochyliły się w poczuciu klęski.
-Wiem, że nigdy wcześniej nie patrzyłeś w lustro– szepnęła, jej głos był niemalże pełen zachwytu. – To jest coś, nie?
-Zabij...mnie – odparł cicho. – Albo... uzdrów.
-Nie, Max, myślę, że wybiorę jeszcze inną opcję – odparła zabierając lustro od jego twarzy. Odwróciła się od niego, położyła lustro na toaletce i zobaczył, jak otwiera coś w ścianie i naciska guzik. Natychmiast niemalże usłyszał odpowiedź za nim, gdy drzwi do jej komnaty otworzyły się gwałtownie i głośny stukot kroków odbił się echem od kamiennej podłogi. Gardło Maxa zacieśniło się w panice, gdy nagle stanął mu w oczach obraz, co poprzednio zrobili my królewscy strażnicy.
-Powinieneś był przyjąć moją ofertę - sśmiechnęła się Tess gdy zmusił się by obejrzeć się przez ramię na zbliżających się żołnierzy. – W końcu usunęłabym przynajmniej część blokad, gdybyś znalazł się w moim łóżku.
Max poczuł, jak silne ręce zaciskają się na jego ramionach. Pewnie dziesiątki dłoni, wyciągających się do niego, gdy zaczął się szarpać i szamotać na próżno. Popatrzył w zadowolone oczy Tess, dokładnie w momencie, gdy poczuł nieopisanie silny ból wybuchający między jego ramionami. Krzyknął głośno gdy ostry, obcy żar objął jego plecy i ramiona.
-Tess – błagał cicho, czując nagle, że zaraz upadnie. – pomóż...
Tess pochyliła się nad nim i zaskoczyła go całując go lekko w czoło.
-Żegnaj, Max.
Odwróciła się od niego szybko i wyszła na otwarty balkon. Popatrzył za nią zamglonym wzrokiem gdy nienaturalne ciepło płynęło w dół jego kręgosłupa, naciskało na jego biodra i uda, a potem cofnęło się dziwnie w stronę jego brzucha. To było złe. Całe uczucie było złe, niedobre. Wciągnął kilka razy powietrze gdy poczuł jak obce dłonie powalają go na ziemię i walczą z nim by ułożyć go twarzą do ziemi.
A potem cały świat stał się po prostu czarny.
Image

User avatar
Liz_Parker
Zainteresowany
Posts: 301
Joined: Sat Aug 16, 2003 11:23 pm
Location: z Sanoka
Contact:

Post by Liz_Parker » Fri Dec 05, 2003 4:16 pm

Nanuś jakie wspaniałe opowiadanie. Coś pięknego. Ból Maxa, to co przeżywał.. Czułam to w sobie. Co najmniej jakby nawiązał ze mną łączność i przekazał te wszystkie obrazy wraz z uczuciami. Kiedy będą dalsze części?
"I Have Promises To Keep, And Miles To Go Before I Sleep." ROBERT FROST
"So That's The End. Our Life In Roswell. What A Long Strange Trip It's Been"
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Fri Dec 05, 2003 5:20 pm

Nie tak szybko, mam jeszcze pomysł na kolejnego świątecznego fika... No i trochę mało czasu. Do AN trzeba mieć nastrój...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Dec 05, 2003 6:23 pm

To prawda, nie można tego czytać jednym tchem i z uczuciem przeżywania czegoś dobrego jak w AS. Tu jest ból, rozpacz, zwątpienie i smutek. A przede wszystkim coś, co dla mnie jest zawsze przerażające - upokorzenie. Czyżby nadzieja dla niego była tylko na Ziemi, a ukojenie we snach ? Jak RosDeidre mogła mu coś takiego zrobić... :evil:
Dzięki Nan, rozumiem dlaczego tak ciężko się tłumaczy to opwiadanie, i nie chodzi tylko o tekst. Człowieka przenika atmosfera tego koszmaru...
Odreaguj to właśnie świątecznym, nastrojowym opowiadankiem. :P

User avatar
Liz_Parker
Zainteresowany
Posts: 301
Joined: Sat Aug 16, 2003 11:23 pm
Location: z Sanoka
Contact:

Post by Liz_Parker » Fri Dec 05, 2003 6:56 pm

A dalsza część opowiadania jest umieszczona na jakiejś amerykańskiej stronie? Jeśli tak to pokuszę się przeczytać po angielsku.
"I Have Promises To Keep, And Miles To Go Before I Sleep." ROBERT FROST
"So That's The End. Our Life In Roswell. What A Long Strange Trip It's Been"
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Fri Dec 05, 2003 7:13 pm

Rzecz w tym, że wszystko kończy się po kilku częściach - a dalszego ciągu ani widu ani słychu i nie mam pojęcia co z tym fantem potem zrobić... Na stronie Schurry informacja, że jest to "WIP", czyli w trakcie...
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sun Dec 07, 2003 12:11 am

Nan, głowy sobie nie dam urwać, ale wydaje mi się, ze na oficjalnej stronie RossDeidre jest więcej rozdziałów AN niz na stronie schurry....
Jak przystało na taki niedorozwój jak ja, lekturę "Antarian series" zaczęłam od "Nocy" i roniłam gorzkie łzy na klawiature, moniotor i wszedzie dookoła, rozpaczając nad dolą i niedolą naszego biednego Maxia i zastanawiając sie nad przyczynami, dla których RossDeidre skazała go na takie cierpienia i upokarzenia...
A to ponizej to tylko ja, w trakcie misji odbijania Maxia z łap wroga :wink: za moment Tess zamieni sie w mokrą plamę...chyba nie będziecie po niej płakać? :mrgreen:

Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Dec 07, 2003 11:28 am

No dobrze, sprawdziłam, u Schurry są 4 części ( :!: ), a na stronie RosDeidre 9. Trochę mało jak dla nmie poza tym nie jestem pewna, czy to na pewno jest skończone...

A tak a propos AS... Usiłowałam znaleźć coś o AN, ale temat nie był zbyt rozwinięty, więc zamieszczę dwie wypowiedzi czytelników dotyczące AS. Przyznam, że i ja w końcu nie wiedziałam, co mam myśleć o Davidzie... :wink:
My theory was that David Peyton was Maxs "essence" in human form,back on earth.Either Max was using someone elses body,or Davids was the form Max took when he was back on earth.However the similiarities between the mysterious man in the painting and David were uncanny.Thats when I started to think,perhaps this is Max,but I thought he crashed on earth,and thus was injured.I didnt know he went through as much as he did. *sob*
- Roswell Rawker
Okay, I'll confess my own personal theory about Antarian Sky. I kept thinking that you were going to pull some sort of Alternate Universe Max out of your pocket. This universe's Max was really and truly dead, but somehow or another Alternate Universe Max came along (hey, we had a Future Max, nothing's impossible) and was masquerading as David so as not to freak her out. This Alternate Max was scarred and such because his universe had a really bad war with the Khivar or something. My imagination even went so far as to supply, maybe he fled to this universe in despair, after everyone he loved died in his universe. He didn't want to die, but he was planning on living his life out in peace in this universe, but of course his pull towards Liz wouldn't let him rest.
-Sheeijan

To się nazywa teoria spiskowa...

I jeszcze jedno. Przed całym Antarian Sky Deidre zamieściła pewien wiersz, który dopiero teraz odkryłam (na Boardello, na oficjalnej stronie D. tego nie było).

Thou still unravished bride of quietness,
Thou foster-child of silence and slow time,
Sylvan historian, who canst thus express
A flowery tale more sweetly than our rhyme:
What leaf-fringed legend haunts about thy shape
Of deities or mortals, or of both,
In Tempe or the dales of Arcady?

From John Keats’ ODE ON A GRECIAN URN
Last edited by Nan on Sun Dec 07, 2003 11:40 am, edited 1 time in total.
Image

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sun Dec 07, 2003 11:38 am

NANIUŚ!!!!


zacznę od tego, że mam wszystkie częśći tego opowiadanka Rose... jeśli tylko zechcesz dalej tłumaczyć...

Teraz zacznę od czegoś, co pozornie nie mam sesnu :) (czyli będzie jak zawsze;) ) Nie cierpię niczego co ma związek z dubbingiem, wolę napisy od lektora, ale jestem pod tym względem strasznie niesprawiedliwa w stosunku do osób, które akurat angielskiego nie znają. Zdawałam już sobie z tego sprawę w przypadku osób starszych, którym tłumaczyłam z ang na pol, ale ostatnio skończyłam oglądać Roswell z koleąznkami, które wychowały sie na niemieckim, francuskim i innych, a anglik był traktowany po macoszemu. Napisy w komputerze potwornie męczą, ponieważ zawierają więcej treści, są dokładniejsze, ale ciężko nadążyc. Nie mniej jednak zachowany jest urok gry głosem każdego z obsady naszego serialu. Poza tym jak ogląda się ostatnie odcinki III serii, w ciemności nocy, z głośnikami pod prawie sufitem, to czuje się atmosferę kina i jweszcze bardziej przeżywa film. Teraz będzie dotarcie do sedna: i zrozumiałam, ze z filmem można dzięki lektorowi sobie poradzić, pismo wymaga większej czasmi finezji. Uwielbiam fanfiki ale tylko w oryginale. Ale skończyło się Roswell i znajomi pytają co dalej? :D Ja - znam fanfiki... i tu problem. Weszłam na stronkę z tłumaczeniem Nocy Antariańskich... przeczytałam jedno czy dwa zdania... zrozumiałam, że można to zropbić pięknie. NANIUŚ - bardzo Ci dziekuję! Jeśli tylko zdecydujesz się tłumaczyć przyślę Ci kolejne części i z niecierpliwością będę czekać na tłumaczenia, za co wdzięczni będą Ci moi znajomi, ponieważ ja na tłumaczenia nie mam czasu :(


KONIECZNIE DAJ ZNAĆ!

CZEKAM Z NIECIERPLIWOŚCIA - nie tylko ja jedna zapewne ;)


Dodam, że Antariańskie Noce kończą się tak, że można w zrozumiały sposób zacząć czytać ciąg dalszy, czyli Antariańskie Niebo.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Dec 07, 2003 11:48 am

Leo!
Te 9 części mam - tylko nie wiem, czy jest tego więcej. I pewnie, że tłumaczę, skoro zaczęłam, to to skończę (pytanie tylko kiedy).
A tak nawiasem mówiąc i ja wolę filmy w oryginale... Niektórych rzeczy nie tłumaczą, i najczęściej wypada tak, że właśnie tych malutkich perełek, które choć nieistotne dla akcji, niesamowicie wpływają na całość... :D
Image

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sun Dec 07, 2003 12:22 pm

NAN - ja też mam 9 i kończa się wystarczająco logicznie by zacząć Antariańskie Niebo. Teraz musze Cię zobligować do tłumaczenia dalszych części, bo robisz to genialnie, delikatnie, nie spłaszczasz tematu i potrafisz subtelnie pokazać to, czego prdzeważnie w tłumaczeniach brakuje. Ja i znajomi czekamy na część nr III z niecierpliwością!!
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sun Dec 07, 2003 9:22 pm

Zgadzam sie z LEO- opowiadania Rossdeidre, a zwłaszcza "Antarian Series" sa bardzo trudne, a ty nie uroniłas niczego z ich poetyckiego piękna...teraz nie czytam juz raczej opowiadań- wiem, ze jak jakieś mnie wciągnie, to na bok pójdą wszystkie ważne sprawy, no i po co mi to? :wink: W wakacje jednak przeczytałam ich sporo i mogę stwierdzic, ze chociaz wiele jest pieknych i wzruszających, to znalazłam tylko JEDNO dorównujące "AS" emocjonalną siłą i poetyckim wymiarem- "Lethal Whispers" Max&Liz Believer...no ale cóż...RossDeidre potrafiła przekonać mnie nawet to pary Polar :wink: ...tylko z DreamPole jednak jej sie nie udało :mrgreen:
Ja tez preferuję oglądanie filmów w orginale( nie musze mieć napisów)- w tym również odcinków Roswell- lubię wsłuchiwać sie w głosy...piękny głos, to dla mnie jedna z największych zalet aktora...nawiasem mówiąc, JB ma ładny głos 8)
I jeszcze fanart

Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

iryda
Gość
Posts: 60
Joined: Fri Aug 29, 2003 6:17 pm

Post by iryda » Mon Dec 08, 2003 4:32 pm

Jakie śliczne opowiadanko. Naprawdę. Dawno takiego nie czytałam. Jest śliczne i jakie poetyckie. :cry:

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Mon Dec 08, 2003 11:53 pm

LIZIETTE - koniecznie napisz mi parę słów - oczywiście nie zdradzając treści zbytnio - o tym opowiadanku, które jest zbliżóne do AS. Chętnie poczytam coś, gdy znajdę czas. teraz - bawię się ze znajomymi w akcję "cała Polska czyta dzieciom" :cheesy: sylabizuję po dwa - trzy rozdziały z AS prawie codziennie i ...NNNNNNAAAAAAAAAAAAAAAAAAANNNN.... musisz przetłumaczyć kolejne odcinki AN!!! PLLLLIISss?


NANIUŚ!! Plis - przetłumacz!!!


ja chyba powinnam wyrobić sobie jakieś drugie gardło, bo od tego czytania i krzyczenia do NAN już chrypnę ;)
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 32 guests