T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Jan 18, 2004 12:16 pm

Maddie, gratulacje! Ciesz się, bo chyba Korzonki do ciebie polecą :wink:
Elu - ja wiedziałam. Em zamieściła Epilog. Idę pogrzebać na dysku w poszukiwaniu czegoś ładnego... :P
Image

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Sun Jan 18, 2004 12:35 pm

KORZONKI?! KORZONKI!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! BaBam, sie ze juz uschly :wink: :cheesy: :cheesy: :cheesy: :cheesy: :cheesy: :cheesy: :cheesy: :cheesy: :cheesy: :cheesy: :cheesy: :cheesy:
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Jan 18, 2004 12:45 pm

Nie, nie uschły. Wczoraj zostały przesadzone do większej doniczki i w gruncie rzeczy mają się nieźle... (PS: W końcu to wszystko będzie przypominało sekwoję :wink: )
Image

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Sun Jan 18, 2004 7:51 pm

Elu, czekamy na następną część (przynajmniej ja :cheesy:)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Jan 18, 2004 8:31 pm

Uff, zdążyłam, według życzenia kolejny odcinek :D



OBJAWIENIE - część 38 :P

Liz wypuściła z Crashdown ostatnich klientów, zamknęła za nimi drzwi i odwróciła tabliczkę na drzwiach z napisem „zamknięte”. Tłumiąc ziewnięcie, chwyciła pozostawioną ściereczkę i poszła wycierać stoliki.

- Wszyscy wyszli, chica ? – zapytała Maria przechodząc przez wahadłowe drzwi. Niosła wiadro mydlanej wody i mopa.

- O tak. Boże, myślałam, że nigdy nie wyjdą – mruknęła – Proszę, powiedz że to nie jest dopiero poniedziałek.

- Obawiam się, że tak – odpowiedziała uśmiechając się ciepło przyjaciółka – Nie wypominając poprzedniego tygodnia w szkole. Zaczęło się beznadziejnie, od Labolatorium, i tak przez całe cztery dni. Czarno widzę resztę roku szkolnego.

- Nie pomagasz – odpowiedziała Liz. Wciśnięta między dwa taborety, stała na palcach i energicznie wycierała na kontuarze jakąś plamę – Nie wierzę, że muszę jeszcze wieczorem się uczyć – westchnęła.

- Sądziłam, że z powodu obowiązków przy Zanderze traktują cię na zajęciach bardziej ulgowo – stwierdziła Maria ustawiając krzesła na stolikach.

- Bo tak jest, ale nie chcę tego wykorzystywać. Szkoła dopiero się rozpoczęła i za wcześnie żeby się usprawiedliwiać. Nie mam za wiele do nauczenia, trochę poczytać a część odrobiłam tutaj, w czasie przerwy.

Otworzyły się drzwi wahadłowe i stanął w nich spocony i zgrzany Michael – Grill wyszorowany – oznajmił. Popatrzył na Liz – Kiedy Max przyjdzie z wiewiórką ?

- Powinien zjawić się za chwilę – odpowiedziała rzucając wzrokiem na zegar – Powiedziałam, żeby przyszedł jak zamkniemy.

- Mówiłaś mu o zajściu z Pam ? – zapytał.

- Poczekaj, o czym ? Z Pam Troy ? – pisnęła Maria – Dlaczego ja nic nie wiem ?

- Bo w tym czasie poszłaś zanieść Brodyemu obiad – odpowiedział skupiając wzrok na Liz.

Westchnęła – Nic specjalnego, Maria. Pam zaczęła robić jakieś złośliwe uwagi. Nic, czym mogłabym się przejmować. Słyszałaś te wszystkie rozmowy, kiedy przyszłam pierwszego dnia do szkoły.

Maria zmarszczyła brwi – Nie chodzi o to że wróciłaś, połowa dzieciaków odwiedziła latem Crashdown i wiedzieli o tym. No więc co tym razem wymyśliła panna Gadulska ?

Nie zwracając uwagi na ostre spojrzenie Michaela, Liz złożyła starannie ścierkę i wrzuciła ją do pojemnika za ladą – Nie pamiętam, nawet jeżeli to co ona myśli, jest istotne.

- Nazywała Zandera małym bękartem – wyjaśnił ponuro Michael.

- Niemożliwe ! A to suka ! – krzyknęła Maria.

- Tak – przytaknął Michael – Gdyby w kawiarni nie było tyle ludzi strzeliłbym ją w dupę.

- Ja prawie tak zrobiłam – Dobrze, że Max pomaga mi w kontrolowaniu mocy, inaczej mogłabym coś roztopić.

- Co jej powiedziałaś ? – zapytała Maria.

Wzruszyła ramionami – Coś na temat jej rodziców, którzy się pobrali gdy ona była na świecie i o tym, że nie oduczyli jej zajmowania się tanią sensacją.

- Punkt dla ciebie – ucieszyła się Maria – Pam Troy nie wie z kim ma do czynienia – ciągnęła stawiając energicznie krzesło – Poza tym oboje z Maxem przeciwstawiliście się Nicholasowi.

- O, tak – przytaknęła spokojnie Liz. Złapała utkwione w sobie, ściągnięte oczy Michaela. Zauważył to i odwrócił się do Marii by pomóc jej przy ustawianiu krzeseł.

A prawda była taka, że nie mieli pojęcia co stało się z Nicholasem. Max i Liz przebywali na Florydzie prawie tydzień, szukając jakiejś wiadomości, informacji na temat wyrzucanego na brzeg ciała. Niczego jednak nie znaleźli. To było przyczyną pewnej nerwowości i przeszkadzało w beztroskim spędzaniu wakacji. Max i Rachel szybko stali się przyjaciółmi i w trójkę cieszyli się z długich spacerów z Zanderem, przetrząsając plażę w poszukiwaniu muszli i kamyków wyrzucanych przez ocean. Rachel zadawała Maxowi mnóstwo pytań – dotyczących jego pochodzenia, zdolności, jego planów na przyszłość – a ponieważ pytania rodziły się z ciekawości, szacunku do niego i miłości do Liz, odpowiadał na nie chętnie, najczęściej w trakcie długich przechadzek wzdłuż brzegu. Ale nawet w takich chwilach, Max nie tracił czujności, co tłumiło radość z wspólnych wycieczek.

Tydzień przed rozpoczęciem szkoły wrócili do Roswell. W ciągu następnych, pokręconych dni Max spędził sporo czasu, naradzając się z Michaelem, a także z pozostałymi z grupy. Wyglądało na to, że między dwoma mężczyznami istniało jakieś milczące porozumienie. Kiedy Max zapytał o Lonnie, Michael tylko pokiwał głową, jakby dawał do zrozumienia, że to co wcześniej uzgodnili zostało zrealizowane. Liz pytała o to później Maxa ale on tylko pocałował ją w czoło i powiedział, że Lonnie nigdy więcej już im nie zagrozi. Słysząc to poczuła dreszcz, spowodowany nie jego treścią ale uczuciem, że odgradza się od niej niewidzialnym murem. Był rodzajem ochronnej bariery, jaką poznała w trakcie krótkiego spotkania z jego inną wersją z przyszłości, bariery, która nie miał na celu osłaniać Liz ale chronić Maxa przed jego wrażliwością, słabością, by miał możliwość czynić wszystko, czego musi dokonać. To go miało wzmocnić w początkach stopniowych przemian w mężczyznę, wojownika a potem króla. I to ją przerażało.

- Co będziemy robić w twoje urodziny ? – zapytała Maria wyciągając ją z zamyślenia.

- Umm,...nie wiem. Jeszcze o tym nie myślałam – przyznała.

- No dalej, Lizzie. W piątek kończysz osiemnaście lat. Musimy to uczcić – przypominała Maria.

Liz potrząsnęła głową – Naprawdę jeszcze nie wiem. Oboje z Maxem mamy tydzień wypełniony szkołą, pracą, opieką nad Zanderem i...

- Wiesz, że twój tata dał nam na ten wieczór wolne – przerwał jej Michael- A jak dla mnie, brzmi to podejrzanie.

Liz uśmiechnęła się – Nie chcę dużego przyjęcia. Tylko my, no wiesz, cała nasza paczka i moi najbliżsi – dostrzegła Maxa podchodzącego do drzwi, uśmiechnęła się i podeszła, żeby go wpuścić do środka. Na jednym ramieniu trzymał śpiącego Zandera, na drugim torbę.

- No, w końcu jest – gderał Michael.

Liz otworzyła mu drzwi a potem zamknęła na klucz – Hej – szepnęła stając na palcach aby dać mu szybkiego buziaka.

- Hej – zamruczał. Miał czułe wargi kiedy oddawał jej pocałunek.

- Długo śpi ?

- Nie. Zmorzyło go dopiero w drodze tutaj – kąciki ust lekko uniosły mu się w uśmiechu – Cały wieczór gaworzył jak najęty.

- Chcesz powiedzieć, że poznał więcej słów ? – zapytała zaskoczona Maria.

Max wszedł głębiej, postawił torbę Zandera – Nie – roześmiał się cicho – Tylko to, co zwykle paplają dzieci, ale nie mów mu tego – dodał szeptem – Chyba jest pewien, że mówi takim samym językiem jak my.

- Dobra, Makswel co to za historia z urodzinami Liz ? – zapytał Michael – Chyba coś planujesz, co ?

Max zaskoczony popatrzył na Liz a ona wzruszyła ramionami. Już o tym rozmawiała, teraz czekała co on ma na ten temat do powiedzenia. Nie byłaby zaskoczona gdy miał już dla nich zaplanowany cały dzień a tak naprawdę założyłaby się, że to zrobił.

- Um, chyba będę musiał jeszcze dzisiaj omówić to z Liz – powiedział nieśmiało.

Uśmiechnęła się czując tyle miłości biegnącej od niego – Naprawdę ? O czym myślałeś ? – zapytała nieśmiało.

- Chciałbym żebyśmy oboje zjedli kolację w jakimś miłym miejscu. Tylko we dwoje – mówił zaglądając jej w oczy – Twoja mama zajęłaby się Zanderem.

- A co z nami ? – zapytała Maria tupiąc nogą.

Max odwrócił wzrok od Liz – Wrócilibyśmy później na dalszy poczęstunek z wszystkimi – Odpowiada wam ? - oglądnął się na Liz i podniósł brwi – Zgadzasz się ? W końcu to twoje urodziny.

- Zabrzmiało cudownie – odpowiedziała czując się dziwnie onieśmielona. Było coś ciepłego w głębi jego spojrzenia, od czego zrobiło jej się gorąco – Dobrze byłoby mieć trochę prywatności – dodała miękko.

- Przestańcie, i to już – wtrąciła Maria – Zauważyliście, że tu są ludzie ? Michael i ja. Naprawdę nie mamy ochoty słuchać na temat waszego pożycia seksualnego, więc...

- Maria ! – krzyknęła Liz, czując na policzkach rumieńce – Nie rozmawiamy o seksie. Trzymaj swoje paskudne myśli na wodzy. Chodziło mi o to, że od kiedy wróciliśmy, nie mieliśmy odrobiny czasu dla siebie – I to oczywiście było prawdą, ale nie mieli także okazji by się kochać, co było równie ważne.

Maria podniosła jedną brew do góry i bacznie ją obserwowała – Dokładnie wiem o co ci chodzi, chica – rzuciła wzrokiem na Maxa – Połóżcie malucha spać na górze a my tu z Gwiezdnym Chłopcem sami skończymy.

- Na pewno ? – zapytała Liz odwracając się do Michaela.

- Jasne, idź – uspokoił ją – Gotowy się obudzić jeżeli tego nie zrobicie.

- Dzięki – odpowiedziała - Dobranoc.

Max poszedł pierwszy na zaplecze, za nim wyszła Liz niosąc torbę dziecka. Na górze było ciemno, nie licząc małej lampki w głębi korytarza i pasemka światła pod drzwiami sypialni rodziców. Liz zamykała drzwi gdy Max kładł dziecko do łóżeczka. Zander poruszył się, cicho westchnął i spał spokojnie dalej.

Stanęła za plecami Maxa, owinęła go w pasie rękami i wsunęła mu głowę pod łokieć. Przełożył do tyłu rękę, robiąc dla niej miejsce, objął i przysunął do siebie.

- Co w pracy ?

- Za długo - mruczała opierając policzek na jego piersiach.

- I ? – zachęcał – Czuję jaka jesteś spięta, Liz – dodał, kiedy podniosła głowę i patrzyła na niego.

- Świetnie, tylko Pam Troy rozpuściła buzię. Ale mam to w nosie.

Max podniósł brwi – Naprawdę ?

- Tak, naprawdę – odpowiedziała dając mu w bok kuksańca.

- Dobrze, dobrze – śmiał się cicho – Wybacz. Wiem, potrafisz się bronić – przytulił ją mocniej i oparł policzek na włosach – Mogę zostać na noc ?

- Oczywiście – chowała się w jego ciepłych ramionach – Tak długo jak nie wejdziesz przed oczy tacie – Matka Liz bardzo ich wspierała, odkąd wrócili z Florydy ale ojcu przychodziło to znacznie trudniej. Zbyt ciężko było mu pogodzić się z faktem, że Max stał się nieodłączną częścią życia Liz, a ona nie chciała tego jeszcze bardziej utrudniać.

- Obiecuję – powiedział masując jej ramiona.

- Muszę jeszcze na jutro poczytać.

- Ja także. Możemy to zrobić razem w łóżku – wymruczał jej we włosy.

Roześmiała się cicho – Cudownie.

- Prawda ?

*******

Liz obudziła się kiedy ugięło się łóżko i przestało ją ogrzewać ciepło Maxa – Jeszcze wcześnie – powiedziała półgłosem, kuląc się pod przykryciem i próbując trochę przysnąć. Ale zaczęła budzić się na dobre.

- Ciii - szeptał Max – Ja się nim zajmę. Śpij jeszcze.

Ale nie mogła. Słuchała jak Max nakłada dżinsy i koszulkę, bierze na ręce Zandera mrucząc coś miękko. Słyszała jego ciche kroki za drzwiami kiedy kierował się do kuchni. Przez ten cały czas budziła się coraz bardziej i bardziej aż doszła do wniosku, że czas wstawać.

Było w pół do siódmej gdy ziewając podniosła się z łóżka. Wskoczyła pod prysznic i korzystając z nieobecności Maxa mogła cieszyć się możliwością umycia włosów dwa razy. Wyszła z kabiny, wytarła się. Kiedy owijała włosy ręcznikiem usłyszała krzyk Maxa, wzywający ją do pokoju. Ze ściśniętym gardłem narzuciła na siebie szlafrok i wybiegła sprawdzić co się stało.

- Co się dzieje ? – zawołała czując suchość w ustach.

– Chodź tutaj.

Stał w pokoju jadalnym trzymając na rękach Zandera i szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w ekran telewizora. Odwróciła się by zobaczyć co tam strasznego widzi, w momencie gdy ogromny odrzutowiec wbijał się w gmach World Trade Center.

- O Boże – odetchnęła. Patrzyła na ekran nie będąc w stanie znaleźć sensu w tym co rozgrywało się na jej oczach. – Jak to mogło...

- To był drugi – powiedział słabo – Drugi samolot, pierwszy rozbił się kilka minut wcześniej.

- Nie rozumiem. Budynki są ogromne, jak można było ich nie zauważyć...

- Zrobiono to celowo, Liz. To atak terrorystyczny.

Odwróciła się do Maxa. Miał surowy wyraz twarzy i pociemniałe, smutne oczy. Na ekranie zobaczyła czarny dym unoszący się z ogromnych wyrw w obu wieżowcach. Tknięta nagłą myślą rzuciła wzrokiem na zegarek. U nich była godzina siódma, w Nowym Yorku po dziewiątej.

- Max, o tej godzinie już pracują. W budynkach musi być mnóstwo ludzi.

- Wiem – położył dłoń na jej szczupłych plecach - Liz, usiądź i zajmij się Zanderem, dobrze ? Zejdę na dół i powiem rodzicom co się stało. Na pewno jeszcze nie włączyli radia.

- Dobrze – osunęła się na kanapę i wzięła dziecko. Ciemne, wyraziste oczy patrzyły na nią gdy układała go na kolanach i podawała butelkę. Ściskał ją kurczowo za rękę więc przygarnęła go bliżej.

- Liz, w porządku ?

- Tak. Idź, posiedzimy tutaj.

Pochylił się, pocałował ją mocno a potem zbiegł szybko po schodach. Odwróciła wzrok na ekran. Pilotem podkręciła głośność i skrzywiła się gdy łamiący się głos komentatora zalał pokój. Poczuła się niewiele lepiej, że zawodowi dziennikarze są tak samo zszokowani jak ona.

Za chwilę do pokoju weszli rodzice. Max z mamą stali obok kanapy a ojciec kucnął bliżej telewizora, wyraźnie nie dowierzając temu co widział.

- Czy my nie mamy jakiegoś systemu ostrzegania ? – zapytała matka – Jak można było tego nie przewidzieć ?

- Mamy, dla pocisków rakietowych a nie odrzutowców, Nancy – odpowiedział ojciec – Ktoś się musiał dostać do kabiny pilotów.

- Albo ich zastąpił – sugerował Max.

Siedzieli w ciszy, wsłuchiwali się w komentarze sprawozdawców, czytali na dole ekranu najnowsze wiadomości. Rozdzwoniły się telefony – w mieszkaniu, komórka Maxa, potem Liz. Dzwoniła Maria chcąc się dowiedzieć czy o tym słyszeli, zapłakana Isabel, Jim Valenti z biura szeryfa, gdzie Hanson zbierał wolontariuszy, proponując, jeżeli to możliwe pozamykanie na jeden dzień interesów.

Ojciec Liz zszedł na dół powiesić na oknie zawiadomienie dla porannej zmiany, żeby nie przychodzili do pracy – Powinniśmy powiadomić także szkołę – dodał zanim zbiegł ze schodów.

- Ja to zrobię – powiedział Max jak tylko skończył rozmawiać z Isabel. Próbował kilka razy, jednak cały czas sygnał był zajęty.

- Lekcje prawdopodobnie zostały odwołane – powiedziała mama Liz, kiedy zdenerwowany odrzucił komórkę – Boją się o inne obiekty.

- Zostaną odwołane wszystkie samoloty – rzuciła Liz – W Roswell powinno być bezpiecznie. Chodzi mi o to, że może terrorystów nie zainteresuje jakaś turystyczna dziura.

- Ich uwaga skupiona jest na lotniczych bazach wojskowych – stwierdził Max – Gdyby chcieli namierzyć Rogers, to mogłoby i nas dotyczyć.

Przełknęła z trudem ślinę. O tym nie pomyślała – Muszę przebrać Zandera – powiedziała. Poczuła, że musi odejść od telewizora, wstała i skierowała się do swojego pokoju.

Max wszedł za nią i cicho zamknął drzwi – Liz, uspokój się – szeptał odbierając z bezwładnych rąk dziecko – Postawił butelkę, położył Zandera do łóżeczka i przyciągnął ją szybko do siebie – Boże, jak się trzęsiesz. Cii - uspokajał gładząc ją energicznie po plecach.

- Nic na to nie poradzę. Ci wszyscy ludzie, Max. Przecież te wieżowce są takie ogromne! W jaki sposób ich ewakuują? A także Pentagon – przyciskała do niego policzek – Zawsze bałam się ataku obcych ale nigdy nie myślałam że to może zakończyć się wojną – szlochała – Nie w ten sposób. Nie na naszej ziemi. Amerykanie zawsze unikali cywilnych wojen.

- Zapominasz o Pearl Harbor – szeptał – Posłuchaj, niepotrzebnie martwisz się na zapas. To do niczego nie prowadzi. Może to była jakaś pojedyncza, zdesperowana grupa ekstremistów, kończąca w ten sposób żywot.

- Naprawdę w to wierzysz ? Przestań, Max. Rozbijające się prawie tym czasie odrzutowce ? Pomyśl, co się za tym kryje, kto to opłaca...

- Niektóre radykalne ugrupowania dysponują sporymi sumami. Ale nawet gdyby doszło do wojny, na pewno nie będzie jej tutaj. Bez względu na to kto za tym stoi, wyślemy tam naszych żołnierzy.

- Wiem, ale... – ucichła i pociągnęła nosem – Masz rację, za wcześnie panikować. Tylko po tym, z czym mieliśmy ostatnio do czynienia, wszystko wydaje się bardziej rzeczywiste. Blisko domu, rozumiesz ?

- To jest nasz kraj. Tamte wieżowce były powodem naszej narodowej dumy - mówił – Ktoś to zrobił celowo i rzucił nam wyzwanie – zakończył.

Zander zaczął się niepokoić. Max pocałował ją delikatnie i odwrócił się żeby się nim zająć. Liz siedziała na brzegu łóżka, pozwoliła by zmienił dziecku pieluszkę i przebrał go w świeży kombinezon, starając się przy tym nie przywoływać w pamięci widoku roztrzaskujących się samolotów.

- O mój Boże !

Zerwała się na równe nogi – Mamo, co się dzieje ? – razem z Maxem pobiegli do drugiego pokoju.

- Walą się, wieżowce się rozpadają – szepnęła z rozpaczą matka.

W trójkę stali i patrzyli jak majestatyczna budowla załamuje się i osuwa, zamieniając się w stertę gruzu i śmiertelne rumowisko.

*********.

Reszta tygodnia przebiegła jak we śnie. Pierwsze dwa dni przesiedzieli przed telewizorem, oglądając pozostałości po zawalonych wieżowcach, ogromne gruzowisko pośrodku innych budynków. Przed oczami przewijały się niezliczone zdjęcia i obrazy uciekających w popłochu przerażonych ludzi, tłumy opuszczające miasto, strażaków i policjantów pracujących niezmordowanie w dzień i w nocy. Niekończące się raporty o ewentualnych bombowych zagrożeniach w innych większych miastach, fałszywe informacje na temat sprawców dezorganizujących życie w kraju. Wszędzie słychać było lament i pytania o osoby pracujące w World Trade Center. Ludzie opłakiwali to co się wydarzyło i z powodu tak szybkiej utraty poczucia bezpieczeństwa.

Wznowiono zajęcia w szkole, przygnębieni wrócili do nauki nie mogąc się skoncentrować. Rozpoczęto normalne dni pracy, ale wszystko wydawało się bardziej wyciszone niż poprzednio. Rodziny spędzały czas w domach, skupiając się wokół siebie jakby nagle uświadomili sobie znaczenie tego jak bardzo są sobie potrzebni.

Liz uczyła się, odrabiała prace domowe, obsługiwała stoliki w kafeterii. Pozostały czas spędzała z Zanderem, często z Maxem, który pracował teraz w UFO Center znacznie krócej - Brody zapewnił, że i tak będzie mi płacił jak poprzednio – powiedział Liz kiedy pierwszy raz przyszedł do Crashdown godzinę wcześniej – To miejsce to grobowiec.

- Czemuś to może posłuży – mówiła – Ludzie będą wiedzieli skąd przychodzi zagrożenie – Ruch w kawiarni był teraz mniejszy, jednak nie za bardzo bo ludzie musieli jeść a Crashdown przynosił otuchę i rodzinną atmosferę wielu stałym klientom.

W piątkowy poranek, Liz obudziła się w lekko podniosłym nastroju. Uśmiechnęła się gdy usłyszała lekkie uderzenie w okno. Do pokoju wszedł Max z bukietem białych róż w jednej ręce i białą torbą od cukiernika w drugiej.

- Wszystkiego najlepszego- szepnął siadając na łóżku. Pochylił się i pocałował łagodną pieszczotą warg, przekazując całą swoją miłość i serce – Kocham cię.

- Ja też cię kocham. I dziękuję – podniosła róże do twarzy i wdychała głęboko - Mmm. Pachną cudownie – zmarszczyła nos – Ale to nie tylko róże.

Max zachichotał i podał jej torbę – Croissants. Nie wiem na ile są autentyczne ale pachną wybornie.

Liz zaczęła się podnosić – Przyniosę dla nas talerzyki.

- Wszystkie są dla ciebie – zapewnił ją. Postawił torbę na łóżku – Obawiam się, że nie mogę zostać.

- Słucham ? – wydęła wargi – Przecież to moje urodziny, musisz zostać.

- Wybacz, mam sporo do załatwienia. Wrócę za godzinę żeby cię podwieźć do szkoły – pocałował ją szybko w usta – Mama mówiła, że przyjedzie wcześniej po Zandera.

Już wstawał, gdy Liz chwyciła go za koszulkę – Nie tak szybko, kolego. Co jest tak pilnego do załatwienia o wpół do siódmej rano ?

Oczy Maxa zalśniły – To niespodzianka – pocałował ją jeszcze raz, idąc w stronę okna zatrzymał się przy łóżeczku Zandera, pochylił się i także go ucałował – Zobaczymy się za godzinę – oznajmił i wyszedł.

W szkole dzień wlókł się niemiłosiernie pomimo całej masy życzeń składanych przez przyjaciół i nauczycieli. Liz patrzyła na zegar, nie dlatego, że nie mogła doczekać się niespodzianki – chociaż Max szczerzył do niej zęby jak kot, który zjadł kanarka – ale dlatego, że dusiła się w klasie. Ogarnął ją niepokój i uczucie przytłoczenia, nie mogła się doczekać żeby zostać tylko z Maxem.

- Zachowuję się teraz jak napalona nastolatka – mruczała siedząc na ostatniej lekcji i nie spuszczając oczu z zegara.

- A co to jest ? – zapytał Max pochylając się w jej stronę w przejściu pomiędzy ławkami. Figlarny błysk w oku powiedział jej, że doskonale wiedział o czym myślała.

- Mam tylko nadzieję że nie zadadzą nam zbyt dużo na weekend – odpowiedziała uśmiechając się słodko. Mogłaby by przy tym dać głowę, że Max powstrzymuje się aby się nie roześmiać.

Kiedy zadzwonił dzwonek zerwała się na równe nogi.

- Tak się spieszysz ? – droczył się.

- Piątki zawsze się ciągną – odparowała.

Podeszli razem do jeepa , Max wrzucił na tylne siedzenie plecak z książkami a potem pomógł jej wdrapać się na siedzenie.

- Brakowało mi tego – mruczała siadając wygodnie na swoim miejscu. Max teraz najczęściej korzystał z samochodu swojej mamy w którym zamocowany był fotelik dla dziecka.

- Naprawdę ? A ja myślałem o wymienieniu go na inny – uruchomił silnik i ruszył.

- Co ? Dlaczego ? Wydawało mi się, że go lubisz ?

Wzruszył ramionami – Stał się trochę niewygodny, a ja dużo więcej jeżdżę. No i nie mogę bez przerwy korzystać z samochodu mamy.

- Może masz rację – westchnęła – Ale jeżeli zamienisz go na coś innego będzie mi go brakowało. Nie ma nic lepszego jak otwarty dach – odchyliła do tyłu głowę i obserwowała przesuwające się nad sobą puszyste chmury.

- Mógłbym zdobyć podobny, tylko z wygodniejszymi siedzeniami – popatrzył na nią – Chcesz pojechać ze mną na zakupy w weekend ?

Liz patrzyła na niego kiedy odwrócił wzrok i obserwował drogę - Mówisz poważnie ?

- Jasne.

- Um, dobrze. Jeżeli naprawdę chcesz.

Uśmiechnął się – Znajdziemy coś fajnego ale bezpieczniejszego.

Wyraz jego twarzy ją rozczulił – Jakbyś coś zaplanował.

Podjechał pod dom i obiecał przyjechać po nią o szóstej.

- Max, zaczekaj – zawołała gdy miał zamiar ruszyć – Co powinnam na siebie założyć ?

- Co chcesz. Tylko załóż wygodne buty – uśmiechnął się do niej szeroko i odjechał.

Po czwartej po południu przyjechała pani Evans z Zaderem. Miała przy sobie małe pudełeczko dla Liz.

- Nie spodziewałam się – była zaskoczona podarunkiem.

- Skarbie, to od Filipa i ode mnie. Taki mały drobiazg.

- Mogę teraz otworzyć ? – Liz patrzyła na mamę Maxa i swoją, która właśnie siadała z Zanderem na kanapie.

- Oczywiście, przecież to twoje urodziny, prawda ?

Z uśmiechem, ostrożnie rozwiązywała lawendową kokardę i odwinęła srebrny papierek. Podniosła wieczko i poczuła ukłucie łez. W białym, bawełnianym gniazdku leżał mały, srebrny medalik – owalny, z wygrawerowaną na wierzchu różą.

- Jakie to piękne – szepnęła. Podniosła delikatny wisiorek i obrysowywała palcem kontury – Bardzo dziękuję.

- Otwórz go – szturchnęła ją matka.

Nacisnęła małą klamerkę zamykającą wieczko. W środku były dwie fotografie, jej, w wieku kiedy chodziła do drugiej klasy i taka sama Maxa. Ze łzami na policzkach wstała żeby uściskać panią Evans.

- Jest doskonały.

- Mama dała mi twoją fotografię – mówiła pani Evans wypuszczając ją z objęć – Chciałam żeby to były wasze dziecinne zdjęcia ale oczywiście nie mamy takiego z Maxem, ale tak też będzie dobrze.

- Podoba mi się – pociągnęła z rozczulenie nosem. Uśmiechnęła się do swojej mamy, cofnęła się nałożyła medalik na szyję, który opadł miękko między piersi.

- Jest trochę za długi ale chyba lepiej, bo dopóki Zander nie podrośnie mógłby go zerwać. A tak możesz go na razie chować bezpiecznie pod bluzką, kiedy go trzymasz na rękach.

- Dobry pomysł – przytaknęła Liz. Rzeczywiście ostatnio Zandera interesowały błyszczące przedmioty więc zdejmowała wszystko oprócz zegarka.

- No dobrze, muszę uciekać – zerwała się mama Maxa – Liz, czeka cię cudowny wieczór. Jak znam swojego syna, zaplanował coś specjalnego.

- To znaczy, że pani nie wie ? – zapytała zaskoczona.

- Nie. Nikt nie wie. Isabel gotowa była go udusić, taki był tajemniczy – mówiła uradowana – Nancy, jak zawsze miło było się z tobą zobaczyć. Szczególnie w tym tygodniu. Wszystko było takie...- westchnęła i potrząsnęła głową.

- Wiem – przytaknęła matka Liz – Przyjdźcie z Filipem w sobotę na śniadanie lub w niedzielę na obiad, dobrze ?

- Z radością.

Kiedy wyszła Liz usiadła obok matki i machinalnie sięgnęła po Zandera. Układał się do popołudniowej drzemki i mimo że się starał, zaczęły mu opadać powieki.

- Ktoś jest śpiący – powiedziała półgłosem Liz układając go na ramieniu i pocierając łagodnie po plecach.

- Ahh – odpowiedział szczerze, tuląc buzię do jej szyi.

- Tylko tyle stęsknionej mamusi, co ?

Matka uśmiechnęła się do niej – Daje ci odczuć, że jest zadowolony i może się bezpiecznie zwinąć i pospać. Poczekaj trochę aż podrośnie i odczuje niepokój z powodu rozłąki. Będzie cię niedługo bardzo potrzebował.

- Czy ja taka byłam ?

Matka westchnęła – Nie bardzo. Ale zanim poszłaś do przedszkola, byłam wtedy z tobą w domu lub kawiarni.

- Tak bym chciała żebyśmy nie musieli przewozić go tam i z powrotem. Czasami mam wrażenie, że on nie rozróżnia, kto go karmi czy śpiewa mu piosenki.

- To nieprawda. Rozróżnia ciebie i Maxa – położyła dłoń na małych plecach Zandera i uśmiechnęła się kiedy otworzył oczy - Oboje doskonale się nim opiekujecie.

- Naprawdę tak myślisz ? – zapytała Liz. Matka rzadko ją chwaliła.

- Tak. Wiem, że było wam ciężko, biorąc pod uwagę trudne koleje waszego romantycznego związku. Jestem dumna bo ciężko przy tym pracowałaś, w czasie gdy Zander potrzebował dużo twojej opieki.

- Dziękuję mamo.

Matka pochyliła się i pocałowała ją w czubek głowy – Wszystkiego najlepszego, kochanie – przycisnęła usta do puszystych włosków Zandera i wstała – Zajmę się nim kiedy będziesz już gotowa.

*********

- Och.

Liz nie mogła się powstrzymać, żeby się nie uśmiechnąć na widok twarzy Maxa, kiedy weszła do pokoju jadalnego. Stał obok kanapy, wysoko, na wyciągniętych w górę rękach trzymał Zandera i robili samolot. Gdy usłyszeli jej miękki okrzyk obaj, tata i syn odwrócili się do niej ze śmiesznymi minami i gulgotem Zandera. Oczy Maxa zrobiły się wielkie a Zander uśmiechał się od ucha do ucha.

- Ahh – oznajmił usiłując sięgnąć do niej wilgotną rączką.

- O nie – powiedział Max biorąc go w ramiona – Nie pozwalam, kolego. Mamusia wygląda zbyt pięknie, żebyś dotykał jej zaślinionymi paluszkami.

- Przestań, Max – wzięła go na ręce i przycisnęła usta do pulchnego policzka – Będziesz grzeczny dla babuni, dobrze ? A wtedy, może pozwolę ci skosztować jakiegoś ciasta – dodała szeptem.

- Słyszałam – powiedziała matka – Liz, na litość boską, przecież on nie ma jeszcze zębów !

- Wiem, ale troszkę lukru mu nie zaszkodzi – odpowiedziała podając go matce.

- Gotowa, urodzinowa dziewczyno ? – zapytał Max.

- Chyba tak – spojrzała w dół na czarną spódnicę, którą dobrała do czerwonego, rozpinanego sweterka – Może tak być ?

- Wyglądasz pięknie – szepnął z rozjaśnionymi oczami. Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę drzwi – Zobaczymy się za kilka godzin, pani Parker.

- Bawcie się dobrze – odpowiedziała – Zrób pa, pa – przymilała się do Zandera machając jego rączką.

Od razu Max skierował jeepa poza miasto, w stronę pustyni. Liz popatrzyła na niego kilka razy ale zdecydowała się, że w drodze o nic nie będzie pytać. Cieszyła się czując łagodny wiatr we włosach i wspaniały błękit nieba rozciągający się aż po horyzont. Szybko zaczęła rozpoznawać gdzie jechali i serce jej się ścisnęło na myśl o romantycznym pomyśle Maxa.

- Czy wiesz gdzie jesteśmy ? – zapytał, kiedy skręcił i wjechał na wyboisty teren.

- W pobliżu starej wieży radiowej – odpowiedziała półgłosem – Gdzie znaleźliśmy orbitoid.

- Tak. Tu pierwszy raz spędziliśmy noc – dodał nieśmiało.

Kiedy dojechali do miejsca na którym spali pod gwiazdami, Liz z zaskoczeniem zauważyła kilka pozostawionych pakunków – Przywiozłeś to dzisiaj rano ? – zapytała.

- Tak – zatrzymał jeepa i obszedł go dookoła aby pomóc jej wyjść – Nie chciałem tego teraz ciągnąć ze sobą. Pusto tutaj więc wiedziałem, że nikt tego nie ruszy.

Liz zmarszczyła brwi – A pamiętasz Indianina, który rano kazał nam się stąd wynosić ?

Uśmiechnął się z wahaniem – Umm, to był Nasedo.

Zachwiała się na nogach - Co ?

- Chciałem ci powiedzieć, jednak w czasie kiedy to odkryłem, ty prawie ze mną nie rozmawiałaś. Jedna sprawa ciągnęła za sobą drugą i zapomniałem o tym.

- Czy on chodził za nami ?

Max poruszył ramionami, jego spojrzenie pobiegło na dół – Nie dowiedziałem się od niego wszystkich szczegółów.

Zobaczyła przelotny błysk żalu w jego oczach i poczuła ukłucie wyrzutów sumienia – To nie ważne – zapewniła. Podeszła, lekko ugięła kolana żeby popatrzeć mu w oczy – Max, jest cudownie, naprawdę.

Podniósł głowę jakby nie dowierzał w jej szczerość – Powinienem był ci powiedzieć.

- Jest dobrze – szepnęła. Głaskała go po policzku – Pokaż mi co zrobiłeś.

Znowu się uśmiechnął – To małe przyjęcie na powietrzu – odpowiedział – Pomyślałem, że byłoby miło pożegnać tutaj zachód słońca.

Przywiózł znacznie więcej niż na zwykły piknik. Mały, składany stolik i krzesła. Biały obrus i świece. Z tyłu jeepa wyciągnął kosz z jedzeniem, który sam wypakował prosząc ją by mu nie pomagała. Liz uśmiechała się widząc, jak bardzo to go cieszy.

Rozpoczęli kolację od świeżego melona a czekało jeszcze na nich kilka rodzajów zimnych mięs, serów, sałata i chrupki chleb. Max przyniósł musujący sok z winogron, który pili z kieliszków do szampana, a Liz marszczyła nos i śmiała się kiedy czuła jego łaskotanie.

- Miło cię słyszeć – powiedział, uśmiechał się z zadowoleniem.

- Dziękuję, Max – szepnęła – To są cudowne urodziny.

- Jeszcze nie koniec.

- Co jeszcze ?

Powstrzymał ją ręką – Najpierw skończymy jedno – Spakował wszystkie resztki i naczynia do koszyka i postawił do bagażnika jeepa. Wziął Liz za rękę i pomógł jej wstać – Chodź ze mną.

Słońce właśnie zachodziło i niebo mieniło się kolorami różu i ciemnej purpury. Liz szła za nim, trzymając go za rękę aż doszli do szczytu małego wzniesienia, za którym otwierał się przed nimi pełny widok. Tam objął ją, przytulił plecami do siebie i oparł podbródek na jej włosach – Popatrz – powiedział wskazując na iskrzący się horyzont.

- Och, jakie to wspaniałe – odetchnęła głęboko, i naprawdę tak było. Całe, nienazwane piękno natury, słońce stało nisko na niebie, wykonujące swój jedyny ostatni taniec, zanim zniknęło i zapadły ciemności.

- Nie takie wspaniałe jak ty – mruczał.

- Max, ciężko mnie porównywać do tego cudu jaki przed chwilą widzieliśmy – westchnęła.

Obrócił ją i teraz patrzyła mu w oczy – Na pewno mogę, ponieważ ty jesteś moim cudem – powiedział. Pochylił się nad jej ustami, tulił do nich wargi, drażnił językiem. Wydała cichy jęk i zamknęła oczy gdy wciągał ją w ten pocałunek.

- Żałuję, że ten tydzień był taki ciężki – wyszeptał kiedy wreszcie musieli nabrać powietrza.

Liz zmarszczyła brwi – O czym ty mówisz ? Był ciężki dla nas wszystkich, Max. Wydarzyły się straszne rzeczy, jak mogły nas nie dotyczyć ?

- Nie o to mi chodziło. Do tego wszystkiego, co wydarzyło się przez całe lato doszła jeszcze jedna obawa. Jeszcze jedno przypomnienie o tym jak życie bywa niebezpieczne. Dla nas, bardziej niż kiedykolwiek – obrysowywał palcem jej pełne wargi, drażniąc jedną z nich ale ton głosu miał poważny – Mieszkamy tutaj, walczymy o nasze życie próbując przywrócić mu pozory normalności, a w międzyczasie świat zaczyna się rozpadać.

- Nie ponosisz za to winy. Wszyscy ciężko tego doświadczamy – przypominała mu spokojnie.

- Wracajmy do samochodu – powiedział nagle – Niedługo zrobi się zupełnie ciemno i nie chcę żeby skończyło się potknięciem.

- Dobrze – zgodziła się trochę oszołomiona nagłą zmianą tematu.

Wziął ją za rękę i zaprowadził w miejsce gdzie zaparkowali jeepa tylko zamiast pomóc jej wejść na siedzenie, wspiął się sam i pociągnął ją do siebie na kolana. Liz chichotała kiedy sadzał ją wygodnie a potem ciasno otulił ramionami.

- Wygodnie ?

- Bardzo – odpowiedziała przyciskając się mocno do niego – Nie będą się dziwić gdzie tak długo jesteśmy ?

- Na pewno nie zaczną bez ciebie – droczył się, całując ją w policzek – Potrzebuję tylko kilka minut.

- Tym lepiej dla mnie – czuła się tak ciepło i bezpiecznie wtulona w jego ramiona.

- Liz, wiem, że ten rok był dla nas bardzo trudny ale naprawdę wierzę, że wyszliśmy z tego jeszcze bardziej wzmocnieni.

- Zgadzam się – szepnęła.

- Naprawdę ? – wyglądało na to, że był zaskoczony.

- Oczywiście. Jeżeli mogliśmy znaleźć do siebie drogę, nawet po tych wszystkich historiach z Tess, śmiercią Alexa, zajściem przeze mnie w ciążę...wzięła głęboki oddech – To znaczy, że powinniśmy być razem i nie obchodzi mnie jeżeli ty lub ktokolwiek inny będzie miał inne zdanie.

- Zupełnie nie miałem zamiaru spierać się z tobą na ten temat – powiedział trochę ironicznie.

- Może nie teraz – mruknęła – Ale pamiętaj o tym.

- Liz. Liz, spójrz na mnie.

Podniosła na niego oczy.

- Żadnych zmian w przyszłości – powiedział uroczyście – Od teraz gramy w otwarte karty. Kiedyś ci powiedziałem, że nie jestem Bogiem.

- Powiedziałeś też, że w Niego nie wierzysz – przypomniała – Łatwiej wejść w swoją rolę jeżeli stoi za tym wiara.

- Nie – powiedział stanowczo – Nie w tym przypadku, choćby nie wiem co.

Skinęła głową – Będę cię trzymać za słowo – powiedziała opierając się na jego piersi.

Odetchnął głęboko – Posłuchaj Liz, życie jest krótkie. Jest także zwyczajne ale to nie znaczy, że mniej warte czy prawdziwe. Kocham cię. Ja.. zawsze cię kochałem – szeptał w jej włosy i gładził je – Kocham ciebie i Zandera, tworzymy razem rodzinę. I nie chcę żeby coś między nami znowu zaszło.

- Tak się nie stanie – przyrzekła mu uroczyście.

- Więc pytam ciebie, Liz Parker, miłości mojego życia. Czy wyjdziesz za mnie ?

Liz poczuła jak brakuje jej w gardle tchu. Podniosła oczy i patrzyła na Maxa – Poważnie ?

- Wiesz, że mówię poważnie. Nie tak jak wtedy, kiedy z wyliczeniami i kalkulacją proponowałem ci małżeństwo na zasadzie współlokatora. Nie dziwię się że wtedy odmówiłaś – dodał krzywiąc usta – Liz, kocham cię i nie wyobrażam sobie bez ciebie życia. Wiem, rozsądek nakazuje czekać, przynajmniej do ukończenia szkoły ale nie chcę tego więcej odkładać. Jeżeli ten tydzień coś nam uświadomił to to, że życie jest kruche, delikatne i wobec tych wszystkich gróźb nie powinniśmy się zastanawiać. Nie chcę czekać aż wszystko co mam zamieni się w spis moich żalów – mruczał – Nie możemy robić tego teraz, nawet gdybyś chciała. Nie dbam o to. Ale powiedz że chcesz, proszę. Powiedz, że chcesz wyjść za mnie za mąż.

- Tak – odpowiedziała - Tak, tak, tak – objęła go za szyję i gorąco całowała.

Przez długą chwilę siedzieli razem spleceni zanim Max łagodnie ją odsunął - Co ? – zapytała uśmiechając się jak pochyla się nad nią taki rozczochrany, z wilgotnymi, zaczerwienionymi ustami.

Max przesunął ją na kolanach i włożył rękę do kieszeni – Tylko to – powiedział wręczając jej małe, aksamitne pudełeczko.

- Och. Teraz się rozpłaczę – szepnęła.

- Może najpierw otwórz – zaproponował – Boję się czy nie jest za duży.

Liz otworzyła pokrywkę i oczom jej ukazał się jarzący, markizowy diament. Wstrzymała oddech – Przepiękny – powiedziała półgłosem a łzy spłynęły jej po policzkach.

- Może ja ? – wyjął pudełko z drżących rąk i wsunął jej pierścionek na serdeczny palec – Pasuje ?

Skinęła tylko głową bo nie mogła mówić. Odwróciła rękę pozwalając aby diament zamigotał.

Max patrzył na nią zaniepokojony – Na pewno ci się podoba ? Mogę go wymienić...

- Nawet się nie waż – powiedziała odsuwając daleko od niego rękę – Bardzo mi się podoba. Nie możesz tego cofnąć, jesteś teraz ze mną związany, Maxie Evansie – dodała uśmiechając się do niego szeroko.

Objął ją w pasie i przycisnął mocno do siebie – Liczę na to.

Cdn.

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Sun Jan 18, 2004 9:03 pm

Nareszcie, Eluś, jesteś wielka!!!!

-------------------------> 10 minut <--------------------------------

Extra, extra część! Lepszego opowiadania w życiu nie widziałam! Elu, kiedy następna częśc :?: :cheesy:

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Sun Jan 18, 2004 9:33 pm

TO BYLO PIEKNE!!! Ale wrócmy do poczatku...
11 wrzesnia... Ich tez to dotknelo. Zreszta mysle, ze Emily zamiescila ten watek nie tylko dlatego ze "pasowal jej do opowiadania". To poprostu caly czas jest gdzies w sercach Amerykanów, w sercach wszystkich ludzi. O tym nie da sie zapomniec. O tym nie mozna zapomniec.
A ta koncówka, poprostu plakalam! Piekne! Caly czas mam jeszcze lzy w oczach...
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Jan 18, 2004 10:12 pm

No i mówiłam - smutno się robi człowiekowi, jak czyta końcówki...
Image
i
Image
Image
i tak dla przypomnienia:
Image
Image

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Sun Jan 18, 2004 10:21 pm

Nan, śliczne fanarciki! A ten ostatni, ten z tekstem ,,Fear" zapisałam sobie na kompie :cheesy:

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Jan 18, 2004 10:53 pm

:mrgreen: Nareszcie znalazłam sposób, żeby te co ładniejsze móc umieszczać na forum, tylko niech się mnie teraz nikt nie pyta, skąd ja to wzięłam, bo nie pamiętam.

Chciałam zauważyć, że kolejna część to Epilog, z tym, że ludzie zaczynają męczyć Em o sequel...

W dalszym ciągu popadam w zachwyt nad Zanderem. Biedne dziecko, niech się cieszy, że nie ma "auntie Nannie" :cheesy: :wink:
Zauważyliście, że tu są ludzie ? Michael i ja
no ja nie wiem, czy Michael to taki "człowiek"... :wink:

A potem przeskok na 11 września. Dziwnie się o tym pisze. I dziwnie się czyta. I mimo wszystko dobrze, że później Em dała tą przepiękną scenę z urodzin Liz. Ten cały piknik... Taki "fanfikowy michałek" :wink:

Dzięki Eluś.
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Jan 19, 2004 12:45 am

Dziękuję za miłe słowa, Nanuś fanarty, cudo. Nie pytam skąd masz, ważne że są takie piękne. Sama byłam zaskoczona gdy doczytałam się jaką historię wkomponowała w losy naszych bohaterów Em. Dla nas może wiązać się z patosem, dla nich to wydarzenie jest ciągle bardzo świeże. Trudno się dziwić. Na zawsze został w nich lęk związany z utratą poczucia bezpieczeństwa (o tym pisała także Em) .
A może był to także ukłon w stronę Jasona, który razem z Kathe włączył sie w akcję niesienia pomocy ofiarom...Za to końcówka była wzruszająca...
Dzisiaj zobaczyłam Epilog i zrobiło mi się jakoś smutno. Tak bardzo sie przywiązałam do tego opowidania, osłodziło mi długie jesienne wieczory...byłam z nim od początku września...ech. Ciężko będzie się żegnać. :cry:

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Mon Jan 19, 2004 3:18 pm

NASTĘPNA CZĘŚĆ TO EPILOG :?::?::?:
to niemożliwe! Emily musi pisać sequel!

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Jan 19, 2004 4:14 pm

No niestety epilog... Popatrzcie, to już czwarte tłumaczenie, które dobiegło końca. I chyba wszystkim jest troszeczkę smutno - w końcu przez tyle czasu a to zastanawialiśmy się, czy Objawienia nie utkną w środku, a to podziwialiśmy fanarty Lizziett, a to miało się ochotę powiedzieć im wszystkikm po kolei co tak naprawdę powinni zrobić...
Elu, a żebyś ty widziała, jak mi było smutno po skończeniu AS - moim wciąż ukochanym opowiadaniem...
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Mon Jan 19, 2004 4:21 pm

Hmmmm...sequel został juz delikatnie zasugerowany przez rzeszę jej wielbicieli :wink: więc bądźmy dobrej myśli...były też sugestie, zeby napisała go z punktu widzenia Maxa...mnie sie ten pomysł bardzo podoba :P nie ma to jak męski punkt widzenia.
Dzięki Elu :P ...a "wiewiórka " była słodka :wink:

Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Mon Jan 19, 2004 4:32 pm

Śliczny fan arcik Lizziett (zresztą, jak zwykle...). Myślę, że ta ,,deliikatne" zasugerowanie sequel Revalations podziała (jak zwykle optymistka) :cheesy:

User avatar
Galadriela
Zainteresowany
Posts: 333
Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
Contact:

Post by Galadriela » Mon Jan 19, 2004 4:52 pm

Epilog?? :cry: Dopiero teraz zauważyłam. Wielka szkoda, bo opowiadanie jest naprawdę super.

Image
Image

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Mon Jan 19, 2004 7:49 pm

ZNowu pożegnanie? JA TAK NIE CHCE! Tak smutno mi było, jak żegnałam się z Tułaczymi, AS (AN jeszcze nie skończylam czytać :P). A teraz Objawienie... Chyba najbardziej mi sie wlasnie ono "wpoilo" w serce. :cheesy: Mam nadzieje, ze Emily da sie namówic :D A nawet jesli nie, to mam nadzieje Elus, ze nie zrezygnujesz z tlumaczenia, i przetlimaczysz nam jakas inna perelke. Szkoda by bylo, zeby ta k swietny tlumacz sie zmarnowal... :cheesy:
Image

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Tue Jan 20, 2004 5:08 pm

Galadriela, śliczny arcik! Eluś, kiedy epilog? (wciąż z nadzieją na sequel Objawień)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Jan 20, 2004 8:05 pm

Nawet nie wiecie jak mi smutno. Epilog, wg mnie jest piękny (Em mogła sobie darować, tak katować nas na koniec) Chcę go oddać jak najlepiej, rozsmakowałam się w nim, dlatego tak troskliwie się nad nim pochylam...Rozumiem jak czuła się Nan po zakończeniu AS, u mnie dodatkowo było to wszystko rozciągnięte w czasie (5 miesięcy) - jest jak ukochane dziecko...
Nie wiem co potem, jeszcze nie myślałam. Opowiadanie trzeba najpierw przeczytać, pokochać - autorka musi mnie przekonać do swojej wizji bohaterów a ja muszę ją zaakceptować żeby potem móc w niego włożyć sporo swojego serca...W jakim innym opowiadaniu znajdę drugiego, takiego Maxa - buuu :cry:
Lizziett, dzięki za śliczny arcik, Galadrielko, widziałam wczoraj Twoje arty, bardzo mi sie podobały ale dzisiaj już nic tam nie ma...jak szkoda były takie piękne.
Także proszę, poczekajcie cierpliwie jeszcze kilka dni na Epilog, nie jest łatwy i wymaga odpowiedniego nastroju... :P

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Jan 20, 2004 8:39 pm

Kiedyś już porównywałam tłumaczenia do matkowania :wink: tyle że ja mówiłam, że tłumacz (no dobrze... tłumaczka...) A więc tłumaczka jest jak matka chrzestna dla opowiadania.
Korzystając z okazji dorwania się do głosu :cheesy: - od razu powiem wszystko na raz. Chciałabym przetłumaczyć trzecią część utworów Lolity (gracias, Lizziett) tyle że Chopin robi za miecz Damoklesa, razem z gazetką (nie znoszę tego...). Uprzejmie informuję, że dopiero w czasie ferii może uda mi się coś wrzucić i normalnie przeczytać - o ile przyjaciółka nie zacznie mnie zarzucać rządaniami o wytłumaczenie tego całego bałaganu. Dopiero teraz zaczynam dostrzegać, że to wszystko jest strasznie zaplątane - a że ona sama się w to pcha :roll: Jak uznam, że jest już stosownie przygotowana, to zacznę jej podrzucać po kawałku Objawienia. Czuję w niej dobry materiał na roswellomaniaka :wink:
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: Bing [Bot] and 25 guests