When The Stars Go Blue [by Midwest Max]-Koniec

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

When The Stars Go Blue [by Midwest Max]-Koniec

Post by LadyM » Wed Sep 21, 2005 9:36 pm

No cóż, tak się jakoś złożyło, że nagle mamy dwa opowiadania tej samej autorki na forum. Nie wiem, czy to jakaś telepatia czy coś innego :wink: W każdym bądź razie Karen jest ostatnio rozchwytywana :mrgreen:


część 1

Chłopak się spóźnia.

Nie, żebym był zaskoczony. Spodziewałem się tego. Od momentu, w którym usłyszałem to pół-zainteresowanie w jego głosie, wiedziałem, że nie będzie mu się spieszyło, by tu przyjść.

Ale przyjdzie. Ponieważ jest zainteresowany, nawet, jeśli nie chce tego przyznać.

Siedzę całkowicie nieruchomy, nawet mój oddech nie zakłóca cichego powietrza apartamentu. Słyszę ulice miasta na zewnątrz, daleko pode mną, dźwięk klaksonów, głosy i silniki samochodów. Tyle czasu minęło i wciąż wiele rzeczy pozostało niezmienionych.

Siedzę nieruchomo, aż pokój ogarnia ciemność, wtedy powoli podnoszę się i zapalam lampę naprzeciw kanapy. Ruch sprawia moim kościom ból. Nie przejmuję się starzeniem się. Nie przejmuję się samotnością.

Wiem, że przyjechał, zanim jeszcze zapukał do drzwi. Moje zmysły wciąż nie zawodzą - wciąż słyszę rzeczy, których inne istoty nie mogą, wciąż wyczuwam różne rzeczy. Nikt nie jest w stanie się zakraść w mojej obecności.

Podnoszę się i otwieram drzwi, by go przywitać. Wygląda na zaskoczonego, jego prawa dłoń zastygła uniesiona, gotowa do zapukania. W lewej trzyma skórzaną walizeczkę.

"Pan Robinson," mówię i jestem pewien, że mój głos nie jest tak stary i zniszczony przez papierosy jak tego oczekiwał.

Wyraz zaskoczenia szybko znika z jego twarzy i opuszcza dłoń, by się przywitać. "Tak," odpowiada, jego słowa zawisły niedokończone w powietrzu, bo ja mu się nie przedstawiłem.

Ściskam jego dłoń i jestem pewien, że jest ponownie zaskoczony, że mój uścisk jest silny i że nie jestem jakimś zniedołężniałym, starym facetem. "Proszę, wejdź."

Uśmiecha się uprzejmie i omija mnie pozostawiając po sobie lekki zapach wody kolońskiej. Zamykając drzwi, obserwuję jak ogarnia szybkim spojrzeniem cały pokój. Jak tropiciel krwi. Mam nadzieję, że jest głodny. Mam nadzieję, że chce krwi. Bo mam ją do rozdania. Odwraca się, by na mnie spojrzeć i widzę to w jego oczach - nie jest głodny. Nie jest na żadnym tropie. Przyszedł tu, by oddać mi przysługę, ponieważ jego ulubiony dziadek niedawno zmarł i wspieranie jakiegoś starucha mogłoby mu ulżyć w cierpieniu.

"Usiądź," mówię, wskazując kanapę.

Wybiera krzesło, siadając na samym jego skraju, więc ja rozsiadam się na kanapie. Co mi odpowiada, bo wolę kanapę. Jego dziadek pewnie też. Natychmiast, w im-szybciej-to-się-skończy-tym-szybciej-stąd-wyjdę sposób, sięga do walizeczki i wyjmuje z niej plik żółtego papieru i długopis.

"Może podać ci coś do picia? Pytam. Tyle lat, a ja wciąż nie zatraciłem mojej gościnności.

"Nie, dziękuję," odpowiada zerkając na mnie z tym samym uprzejmym uśmiechem. Przegląda swoje notatki, potem spogląda na mnie nieco rozbawiony. "A więc, zadzwonił pan do mojego biura."

"Tak." Potwierdzam.

"By porozmawiać o kosmitach." Udaje mu się to wypowiedzieć nie śmiejąc się przy tym. Jestem z niego dumny.

"Tak."

Zagląda do swoich notatek. "Dokładnie, o katastrofie z 1947 roku."

"Tak."

Drapie się po głowie pełnej czarnych włosów i mam wrażenie, że stara się ukryć uśmiech. „Proszę pana, to było ponad sto lat temu.”

"Tak" odpowiadam powoli i pewnie. Nie będę się z nim sprzeczał. Przestałem walczyć. Z kimkolwiek. "Tak, to wydarzyło się dawno temu. Ale ludzi wciąż interesują kosmici, nieprawdaż?"

Nie odpowiada, ale wiem, że słucha.

"I wciąż interesuje ich UFO. Wciąż się go boją."

Tym razem zaśmiał się. "Nie wiem, czy strach jest słowem, jakiego bym użył."

Wzruszam ramionami. "W porządku, w takim razie mają na ich punkcie obsesję"

Przytakuje. "Lepiej" Chyba jest zaskoczony, że myślę szybciej, niż on mnie poprawia. Prawdopodobnie zaskoczyłem go wystarczająco na następne dziesięć lat w ciągu tych trzech minut. "Więc, o co chodzi z tą katastrofą z 47-go?"

"Wydarzyła się naprawdę." Odpowiadam niedbale.

Wybucha śmiechem. "Naprawdę? Jak może być pan tego pewien?"Jest cynikiem, sceptykiem. Przypomina mi Michaela.

Odchrząkuję. "Wiem, bo byłem jej częścią."

Nieruchomieje, z otwartymi ustami. Jeszcze jedna niespodzianka i będę musiał wykonywać tu masaż serca. Biedny dzieciak. Powinienem być bardziej delikatny. Ostatnimi czasy jestem wyjątkowo bezpośredni. Nie mam czasu ani cierpliwości na sentymentalizm.

"Pan," jego głos jest trochę dławiący. "Był pan częścią katastrofy?" Przytakuję. "Ponad sto lat temu?" Ponownie przytakuję. "Ale...nie wygląda pan jak ktoś, kto ma ponad sto lat."

Potrząsam głową. "Nie mam tylu. Urodziłem się jakieś pięćdziesiąt lat po katastrofie."

Teraz patrzy na mnie, jakbym był obłąkany. Żadna istota na Ziemi nie ma tak długiego okresu ciąży. Większość istot byłaby po tak długim czasie po urodzeniu. I w tym miejscu znajduje się dowód, chłopcze.

"Jaaasne," mówi powoli, rozciągając słowa. "W takim razie, kim pan jest? Kosmitą?"

Przytakuję.

W pokoju zapanowała kompletna cisza. Wpatruje się we mnie, a ja w niego. Słyszę jego myśli, czuję siłę, którą ja osiągnąłem w wieku czterdziestu lat. Chce się stąd wydostać najszybciej, jak to tylko możliwe, ale jednocześnie wzbudziłem jego ciekawość. Nawet, jeśli nic z tego nie wyjdzie, będzie miał wspaniałą historię o zbzikowanym dziwaku, którego poznał piątkowego wieczoru. Z tego biorą się te wszystkie bzdurne filmy.

"Może pan udowodnić, że jest pan kosmitą?" W końcu pyta. Wygląda jak dziennikarz z "Wywiadu z Wampirem". Analogia wywołuje uśmiech na mojej twarzy. "Zniknie pan, będzie rozmawiał ze mną w moich myślach, sprawi, że przedmioty zaczną lewitować, albo coś takiego?"

"Nie. Cokolwiek bym teraz zrobił, uznałbyś to za tanią sztuczkę. Najpierw chcę ci opowiedzieć moją historię. Wtedy przekonasz się, że nie jestem oszustem."

Marszczy brwi. Jego piątkowy wieczór z kumplami właśnie zniknął tuż przed jego oczami. "Dlaczego ja?" Pyta, jego głos brzmi jak skomlenie, przypomina mi się Kyle.

"Wybrałem cię," odpowiadam cicho i sięgam po paczkę papierosów leżących na stoliku. Proponuję mu jednego. Odmawia, ale wiem, że pali - czuję zapach tytoniu w jego ubraniach. Zapalam papierosa i głęboko zaciągam się dymem. "Chciałem ci opowiedzieć moją historię.""Dlaczego?"

"Bo jesteś młody," odpowiadam, tak po prostu."Młodzi mają bardziej otwarte umysły." Uśmiecham się. "Nawet, jeśli są nieco cyniczni."

Odwraca na chwilę wzrok, zawstydzony tym, że go przejrzałem. Po chwili rozkłada swoje papiery. "W porządku, chyba mogę pana wysłuchać."

Przytakuję. "Dziękuję."

Bazgrze coś na kartce - pewnie jakiś rysunek, z nudów - potem podnosi na mnie wzrok. "Jak się pan nazywa?""Max Evans."

Notuje, ale kiedy długopis porusza się po papierze, mamrocze, "Imiona zostały zmienione, by chronić niewinnych."

"Nie ma żadnych niewinnych."

Podnosi głowę i spogląda na mnie w ciszy.

"Nie ma już kogo chronić. Jestem ostatnim ze swojego gatunku."

Zaciska wargi wracając do bazgrania. Wyobrażam sobie, co pisze - wariat myśli, że jest ostatnim. Jest ostatnim, bo jest nienormalny i nie ma żadnych kosmitów. I nigdy nie było. "Naprawdę nazywa się pan Max Evans?"Przytakuję.

"A zanim został pan ostatnim, ilu was było?"

To trudne pytanie. Było nas czworo. Ale biorąc pod uwagę duplikaty, naszych wrogów i to, co stało się z Liz i Kyle'em. Nie jestem pewien, jaką wybrać liczbę.

Patrzy na mnie zmieszany. "Ilu?"

"Było nas czworo." Zostaję przy tym, reszta wyjdzie później.

"Czworo."

"Tak. Ja. Moja siostra. Przyjaciel, który był dla mnie jak brat. I moja...żona." Waham się przy ostatnim słowie i on to wychwytuje. Jest wyczulony na takie rzeczy, to jego praca.

"Normalna rodzinna historia, huh?" Żartuje, zbyt optymistycznie. Wciąż uważa, że zwariowałem.

Przytakuję powoli.

"Dlaczego nie wygląda pan inaczej niż ja?" Uśmiecha się głupkowato.

"Ponieważ jestem hybrydą."

"Czym? Wydawało mi się, że mówił pan, że jest kosmitą."

"Jestem. Jestem pół kosmitą i pół człowiekiem. Jestem połączeniem ich obu."

Słyszę jego myśli. Pół mandarynka, pół grejpfrut - jest krzyżówką grejpfruta z mandarynką. Facet jest owocem.

"Zapewniam cię, że nie jestem." Wpatruję się w niego nieruchomym wzrokiem.

"Słucham?" Pyta zdziwiony.

"Krzyżówką mandarynki z grejpfrutem, tangelą."

Otwiera usta zszokowany. Nie chciałem używać swoich mocy tak wcześnie, ale zaczynał mi działać na nerwy. Nie mam cierpliwości do wszystkich niedowiarków świata.

"Nie powiedziałem, że pan jest," zaczyna się jąkać.

"Oczywiście, że nie." Zgadzam się i ponownie zaciągam papierosem.

Odchrząkuje i przerzuca swoje papiery. "Więc, uh, proszę mi powiedzieć panie&-" musi zajrzeć do swoich notatek, bo już zdążył zapomnieć jak się nazywam. "-Evans. Panie Evans, dlaczego chce mi pan o sobie opowiedzieć?"

"Ja już mówiłem, jestem ostatnim z mojego gatunku. Nikt nigdy nie udokumentował naszego życia. Mój czas się kończy. Nie chcę opuścić tej ziemi nie wyjawiwszy prawdy."

"W porządku," mówi nagle bardziej kooperatywnie. "Od czego zaczniemy?" Jego uśmiech wydaje się szczerszy.

"Od początku, tam gdzie zwykle się zaczyna. Ale na końcu, to będzie historia o dziewczynie."

Jego entuzjazm jakby zmalał. Romanse się nie sprzedają. Nikt nie jest zainteresowany czytaniem o szczęściu. Ludzie wolą tragedie. Ten młody człowiek nie powinien być rozczarowany - na końcu otrzyma swój bestseller.

"To będzie historia o konsekwencjach," mówię, zaciągając się delikatnie. "O najlepszych planach i dobrych intencjach. Czy wiem pan, panie Robinson, co mówią o dobrych intencjach?"

"Coś, że jest nimi wybrukowana droga do piekła?"

Przytakuję i rozsiadam się wygodniej na kanapie, układam poduszkę pod plecami. "Obiecuję, że to będzie warte pańskiego czasu. Jeśli ma pan magnetofon, może go pan wyciągnąć. Zajmie to panu dłuższą chwilę."
Last edited by LadyM on Mon Mar 13, 2006 10:24 am, edited 1 time in total.
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Wed Sep 21, 2005 10:41 pm

Przeczytałem... Zapowiada się conajmniej ciekawie... chętnie poczytam dlasze części, cóż mogę powiedzieć? Dzięki! :)

Chavah
Gość
Posts: 18
Joined: Tue Apr 12, 2005 10:50 pm

Post by Chavah » Thu Sep 22, 2005 2:13 pm

Zaczyna się trochę jak filmowa wersja Wywiadu z Wampirem =] Jeśli dalej będzie tak samo ciekawie, to Karen i Ty - LadyM macie we mnie nowego czytelnika :cheesy:

User avatar
Lissy
Nowicjusz
Posts: 101
Joined: Tue Nov 16, 2004 2:30 pm
Location: Gdańsk
Contact:

Post by Lissy » Fri Sep 23, 2005 4:02 pm

Też będę czytać. :) O ile nie zawalą mnie w szkole... ale postaram się. :)

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Fri Sep 23, 2005 10:43 pm

Ooo! Kolejne tłumaczenie :shock: Zaskoczyłaś mnie LadyM! Poztywnie zaskoczyłaś. A jakiś arcik, wizytówka to jest do te opowiadanka :twisted:

A co do treści to na początek muszę powiedzieć, że MidwestMax czyli Karen ma fajny styl pisania nieco cierpki jeśli chodzi o to opowiadanie, ale z pewną dozą łagodnego humorku i to mnie zainteresowałl 8) Naprawdę! Więc Max... jest ostatnim z gatunku i postanawia o sobie opowiedzieć? Cżyżby MidwestMax zaplanowała coś nowego tutaj 8) Bo było bardzo fajniutko jeśli tak :cheesy:

No cóż więcej nic powiedzieć nie mogę bo to dopiero część pierwsza. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie pojawi się kolejna :wink: Czekam z niecierpliwością!
Image

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Fri Sep 30, 2005 6:47 pm

Dzięki za komentarze :wink:
Athaya, niespodzianki to moja specjalność, jeszcze się przekonasz. Niestety opowiadanie nie doczekało się żadnego fanarta, nie było też opisu, a ja nie chcę za dużo wyjawiać, więc nie napisałam nic :lol:


część 2

Chłopak przegląda notatki, naskrobane na tych żółtych kartkach w ledwie rozczytywany sposób. Używa również magnetofonu, pewnie jakiegoś cyfrowego, ponieważ taśmy magnetyczne wyszły z użytku kilka dekad temu. Jestem pewien, że moje wspomnienie o nich zaskoczyło go. Ale on wciąż zapisuje notatki na kartkach, prawdopodobnie by zająć czymś dłonie albo by móc zadać pytania, by wypełnić luki w mojej historii.

Minęły dwie godziny, podczas których zdążyłem opowiedzieć mu o wydarzeniach z pierwszego roku z Liz. To może wydawać się niezwykłe, że zajęło mi to tyle czasu, ale istotne jest, by zrozumiał nasz związek, ile ona dla mnie znaczyła. Bez tego zrozumienia, na końcu wyjdę na potwora. A nie chcę wierzyć, że jestem potworem. Nie wtedy, nie teraz.

Przyjął ode mnie kilka papierosów i kubek kawy, nawet zrzucił swój płaszcz i rozluźnił krawat. Zaczął czuć się swobodnie w mojej obecności, co mnie cieszy. Wybrałem odpowiednią osobę.

„A więc, uleczyłeś w kafeterii dziewczynę,” jego niebieskie oczy skanują kartkę.

„Liz,” poprawiam go. Chcę, aby zapamiętał wszystkie szczegóły.

Uśmiecha się. „Tak, Liz. Liz Parker. Uzdrawiając ją ściągnąłeś na siebie uwagę nie tylko miejscowego szeryfa, ale także FBI?” Unosi brwi.

Przytakuję.

„Jest pan świadomy tego, że FBI zostało rozwiązane ponad dwadzieścia lat temu?”

Ponownie przytakuję. „Stracili swój potencjał. Swoją efektywność. To była tylko kwestia czasu.”

„Proszę mi opowiedzieć o tej grupie, która pana porwała, która przeprowadzała na panu eksperymenty.” Unosi długopis ponad kartkę.

„Nazywali się Jednostką Specjalną.” Wyjaśniam mu. Nie myślałem o nich ani o Białym Pokoju od wielu, wielu lat. Dziwne, że minęło tyle czasu, a ja wciąż czuję efekty ich tortur na moim ciele. „Sądzę, że uważali, że nie mam uczuć – fizycznych uczuć – jak inne istoty na tej planecie.”

Młody pan Robinson chce zadać pytanie, ale boi się, że mogłoby mnie obrazić.

Uśmiecham się do niego. „Tak. Mam uczucia. Fizyczne i emocjonalne.” Unoszę dłoń, obserwując ją dokładnie. „Fizycznie, jestem człowiekiem.” Opuszczam ją z powrotem na kolana. „Ale oni tak nie uważali, pewnie dlatego, że studiowali innych kosmitów odnalezionych w katastrofie.”

Kolejne spojrzenie w notatki. „Nasado.” Wymawia jego imię powoli, upewniając się czy robi to poprawnie.

„Tak.”

„Co to słowo oznacza?”

„To w języku Mesalino.”

Wygląda na zdezorientowanego, w pewnym sensie boli myśl, że plemię Rzecznego Psa popadło w zapomnienie.

„Są rdzennym amerykańskim plemieniem z Nowego Meksyku.” Wyjaśniam. „Nazwali go Nasado, bo to znaczy przybysz.”

Chłopak uśmiecha się. „Musiałeś czuć się jak w niebie, znajdując kogoś, kto przez cały ten czas był na Ziemi, tylko czekając by was znaleźć i chronić.”

Nie mogę odwzajemnić tego uśmiechu. Wiem, jakie były prawdziwe cele Naseda, ale jest zbyt wcześnie, by to przed nim wyjawić. Najpierw muszę wyjaśnić inne sprawy. „Tak naprawdę, Nasado sprawiał, że czuliśmy się jeszcze mniej swobodnie. Zwłaszcza moja siostra.”

„Isabel.”

„Tak, Isabel.” Samo wspomnienie jej imienia i pojawiają się przed moimi oczami jej złote włosy i zapach jej perfum wydaje się unosić w pokoju. W moich myślach Isabel pozostanie na zawsze młoda, tak dużo czasu minęło odkąd ją widziałem, wspomnienia sprawiają ból.

„Jaka ona była?”

„Isabel?”

„Tak.”

Uśmiecham się. „Była piękna. Zewnętrznie i wewnętrznie. Miewała okropne nastroje, miała w sobie coś z księżniczki.” Wydaję z siebie stłumiony chichot. „Ale kochałem ją bardziej niż kogokolwiek, z wyjątkiem Liz Parker. Przez bardzo długi czas tylko na niej mogłem polegać. Zrobiłbym wszystko dla Isabel.”

Zapisuje to na swojej kartce. „Co się z nią stało? Powiedział pan, że jest ostatnim ze swojego gatunku.” Kiedy nie odpowiadam, podnosi na mnie wzrok.

Potrząsam głową. „W swoim czasie.”

Nie naciska, prawdopodobnie, ponieważ wie, że będę się trzymał swoich obietnic dokończenia historii. Doceniam jego cierpliwość.

„A co z...” Przerzuca kartki. „Tess. Co z nią?”

Przełykam ślinę, potem sięgam po kolejnego papierosa.

„Chodzi mi o to, że myślał pan, że znalazł miłość swojego życia i nagle pojawia się ktoś, kto rzuca cień na tą teorię. Wiedział pan wtedy, że ona jest pańskim przeznaczeniem?”

Zapalam papierosa i przytakuję. „Wiedziałem, że zostało mi przeznaczone bycie z Tess.”

„Pamiętał ją pan ze swojego poprzedniego życia? Zakochał się w niej pan ponownie?”

„Nie pamiętałem jej od razu.” Nie wspominam, że nawet gdy otrzymywałem ‘wspomnienia’ z poprzedniego życia, nie wiedziałem czy były prawdziwe, czy były wynikiem naginania mojego umysłu. „Ale w końcu zacząłem przypominać sobie kilka rzeczy, fragmenty, urywki, które miały z nią związek. Nie, nigdy się w niej ponownie nie zakochałem.”

Przytakuje w ten tak-słucham sposób, robiąc notatki. „Co się z nią stało?” Wyłapuje mój uśmiech i przytakuje ze zrozumieniem. „Tak, wiem. Wszystko w swoim czasie.”

Śmieję się. Jest naprawdę interesującą osobą.

Podnosi swoje zapiski. „W porządku, to wszystko, co mamy do tej pory. Uzdrawia pan dziewczynę – Liz – w kafeterii i ryzykuje ujawnieniem się. W wyniku czego FBI i miejscowy szeryf–”

„Jim Valenti,” poprawiam go. Jim zasługuje na uznanie i szacunek.

„Tak. Jim Valenti. W wyniku czego FBI i Valenti stają się podejrzliwi. Pod koniec roku jest pan w związku z Liz, Michael jest z Marią DeLuca, pana siostra kręci z Alexem Whitmanem i pojawia się zaginiona Tess. FBI więzi pana w białym pokoju i szeryf staje się sprzymierzeńcem. Odkrywacie, że byliście królewską rodziną na Antarze i Tess była pańską żoną. Liz Parker odchodzi od pana.” Odkłada kartki. „Jak się pan wtedy czuł?”

Obserwuję go w ciszy przez kilka długich chwil, bawiąc się zapalniczką. „Jakby wyrwano mi serce i je zdeptano.” Mówię szczerze, wizja Liz odchodzącej z tamtej góry jest wciąż świeża w moich myślach. „Mała cząstka mnie umarła tamtego dnia.”

„Nienawidził jej pan za to?”

„Nie. Nie mógłbym. Nigdy nie mógłbym nienawidzić Liz, panie Robinson. Zrobiła to, co zrobiła, bo uważała, że tak będzie najlepiej. Miałem być królem jakiejś planety, o której nie miałem pojęcia. Ona nie chciała stać na przeszkodzie.”

„Próbował ją pan zatrzymać?”

Przytakuję. „Oczywiście, że tak. Ale musiałem jej pozwolić podjąć decyzję. Nie mogłem jej więzić. Musiałem uszanować jej wybór.” Dostrzegam wątpliwość w jego młodych oczach. „Musi pan zrozumieć, nie istnieje coś takiego, czego nie zrobiłbym dla Liz Parker. Jeśli mógłbym oddać za nią życie, zrobiłbym to. Czy rozumie pan taki rodzaj miłości, panie Robinson?”

Przytakuje powoli. „Tak, proszę pana. Rozumiem.” Czuję, że on naprawdę to rozumie, co jest błogosławieństwem. Przynajmniej dla mnie. „Co się stało z synem szeryfa?”

Moje myśli wciąż są przy Liz, kiedy zadaje kolejne pytanie. „Przepraszam?”

„Syn szeryfa.” Spogląda na notatki. „Kyle. Jego również pan uzdrowił?”

Przytakuję. „Tak. Sądzę, że to był ten moment dla szeryfa, gdy przestaliśmy być dla niego zagrożeniem. Ale z drugiej strony, uważam, że on nigdy by nas nie wydał.”

„Nie?”

„Nie. Sądzę, że chciał udowodnić, że żyjemy, tylko po to, by udowodnić, że jego ojciec nie był jakimś szaleńcem zbzikowanym na punkcie kosmitów. Ale kiedy uzdrowiłem Kyle’a, wiedziałem, że nigdy by nas nie wydał.”

„I pomógł panu pozbyć się ciała agenta federalnego?”

„Tak.”

„Dość dziwne zachowanie, jak na człowieka stojącego na straży prawa.”

Przytakuję. „Szeryf miał za to wkrótce zapłacić.” Ujawniam, i brwi tego młodego człowieka unoszą się. „Stał się naszym sprzymierzeńcem, jak zauważyłeś. Robił wiele rzeczy, które mogły być źle zrozumiane.”

„Ale co stało się z synem? On również stał się waszym sprzymierzeńcem, czy chciał was wydać?”

„Kyle początkowo się nas bał. Ale zaprzyjaźnił się z Tess i w końcu stał się jednym z nas.” Przemilczałem fakt, że jeśli Kyle chciał się nas bać, powinien właśnie Tess ufać najmniej. Nie wyjaśniłem także, co dokładnie znaczy, że stał się jednym z nas.

„Więc było was czworo. I pięciu ludzi, którzy znali prawdę.”

„Tak.”

„Zna pan stare powiedzenie – im więcej osób, które znają tajemnicę, tym bardziej prawdopodobne, że się ją wyjawi. Zwłaszcza, jeśli ma się na ogonie FBI.”

„Ciężko było dotrzymać tajemnicy.”

„Ale udało się?”

„Częściowo.” Uśmiecham się ostrożnie. „Kolejny rok przyniósł wiele zmian, niektórzy z nas podjęli decyzje, które mogły ujawnić sekret.”

Znów wygląda na zaskoczonego. „Ale pan wciąż tu jest...”

„Jestem. Żadne z nas nie zapłaciło od razu.”

„Ale w końcu...”

Mój uśmiech rozszerza się. „Dobre intencje, panie Robinson. Jak już wcześniej pan powiedział, wybrukowana jest nimi droga do piekła. Lepiej niech pan sprawdzi swoją nagrywarkę, wciąż jeszcze dużo przed nami.”
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Fri Sep 30, 2005 7:01 pm

Świetna część..... Uczucia Maxa po tym jak Liz go opuściła... i co ważniejsze: w tym opowiadania Max nie wychodzi na egoistę jak we wszystkich polarach np. Dzięki za tą częśc. Świetne tłumaczenie!

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Fri Sep 30, 2005 7:37 pm

Primku nie wychodzi na egoistę dlatego, że z całej siły stara się opowiedzieć całą historię życia swego i bliskich tak by wreszcie ktoś to zrozumiał i nie krytykował. Jeśli dobrze zrozumiałam to został tylko on i minęło już sporo czasu od tamtych wydarzeń. Zapewne Max miał straszliwie ciężkie życie wtedy... Znaczy się chodzi mi o to, że Midwest Max przekazuje nam to w ten sposób bo czytając tę część wczuwałam gorycz płynącą ze zdań i mysli Maxa :( Zdecydowanie twierdzę, że cięzko mu było podjąć by sę ujawnić. Przemawia za nim fakt, że pragnie się "wygadać" i rozmawia z kimś młody, któ zrozumie co się z nim działo. I tu taka mała aluzja do dorosłych tfu! poprzedniego pokolenia :twisted: Każde kolejne pokolenie jest inne ma świeższe spojrzenie i tylko on decyduje jak ma myśleć, a narzucanie jednostce tzw. "gęby" nic nie daje :evil: Yyy... Odeszłam od temaciku :oops: Więc
Lepiej niech pan sprawdzi swoją nagrywarkę, wciąż jeszcze dużo przed nami.
A muj net wreszcie chodzi jak nalezy więc możesz się spodziewać kolejnych komentarzy 8)

Ciekawi mnie pogląd i yh... Ciekawi mnie jakie uczucia będą towarzyszyc Maxowi podczas opowieści o Liz. Wszystkie now teorie mile widziane i długo oczekiwane :twisted:
Niestety opowiadanie nie doczekało się żadnego fanarta
:shock: A szkoda... W zasadzia miała bym pomysł na coś, ale muj PS się zbuntował (czyt: pomieszałam w kompie), że nie możliwe jest zapisanie czego kolwiek w katalogu :evil: Bo jeśli bym mogła to natychmiast cosik by powstało. A tak nic z tego!
Dobra bo się rozpisałam strasznie. Nie wiem czy zrozumiesz co napisałam, ale zrobiłam co mogłam by przelać swe pokręcone myśli na papier. To takie małe poświęcenie byś szybciutko wrzuciła kolejną część tego ślicznego opo :cheesy:

-Po chwili-
Coś tam działa :twisted: Spróbuję cosik zrobić i zobaczymy co dalej :cheesy:
Image

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Tue Oct 11, 2005 3:39 pm

Rany, jak mnie tu dawno nie było. trzeba troszkę odkurzyć tego ficka.
i co ważniejsze: w tym opowiadania Max nie wychodzi na egoistę jak we wszystkich polarach np.
Bo ja nie jestem polarkową dziewczynką, i wbrew pozorom nawet lubię Maxa :wink:
Nie wiem czy zrozumiesz co napisałam, ale zrobiłam co mogłam by przelać swe pokręcone myśli na papier. To takie małe poświęcenie byś szybciutko wrzuciła kolejną część tego ślicznego op
Athaya, zrozumiałam. A przynajmniej takie mam wrażenie 8)
A co najważniejsze, zrozumiałam, że mogłabyś zrobić arcika do tego opowiadania? Wcale cię nie poganiam, ale...byłoby fanie :mrgreen:


część 3


Zszokowałem go.

I z jego spojrzenia mogę odczytać, że moje lata w szkole średniej były tak samo traumatyczne dla niego jak i dla mnie.

Przenieśliśmy się na balkon. Chłodny, późno letni wiatr bawi się jego włosami. To jedyny ruch ze strony pana Robinsona.

W końcu zamyka usta, poprawia kartki, które balansowały niebezpiecznie na jednym kolanie. „Nie wiem, od czego zacząć,” przyznaje, jego głos jest trochę zachrypnięty.

„Wiem,” okazuję mu zrozumienie. „Ale to wszystko naprawdę się wydarzyło.”

Zapala papierosa i wpatruje się w podłogę balkonu, potrząsając głową. „Zabiła pańskiego przyjaciela, Alexa?”

Przytakuję.

„Wykorzystała go, by zdobyć to, co chciała i potem tak po prostu go zabiła?”

„Wykorzystała nas wszystkich, panie Robinson. Ale Alex był jedynym, którego zabiła.”

:A pan tego nie widział?”

Potrząsam powoli głową. Wciąż nie lubię się do tego przyznawać. „Nie chciałem tego widzieć.”

„Ale Liz widziała.”

„Tak. Powinienem był jej od razu posłuchać. Ale prościej było uznać jej zachowanie za zazdrość.”

„Była zazdrosna?”

Zastanawiam się nad tym przez chwilę. „Nie, nie wierzę, by Liz była dość małostkowa, by być zazdrosną. Mój związek z Tess był tak bolesny, że zazdrość byłaby stratą czasu.”

Unosi jedną brew. „Ale nie mogła pana za to winić...nie po tym, co zrobiła z Kyle’m.”

„Zrobiła to, co musiała.”

Zaczyna drapać się po głowie – w końcu odkryłem, że nie jest to mechanizm defensywny z jego strony, raczej znak, że nad czymś się zastanawia. „Skąd wiedział pan, że ta wizyta z przyszłości nie była jakąś sztuczką?”

„Naginaniem umysłu.” Poprawiam. Obserwuję go i biorę głęboki oddech. „Przez długi czas nie obchodziło mnie to. Tess odeszła, Skórowie zostali pokonani, więc nie miało to większego znaczenia. Jeśli było to naginanie umysłu, w takim razie była to tylko sprytna sztuczka, nic więcej.”

Po dłuższej przerwie, unosi jedną dłoń. „Ale?”

„Po latach zrozumiałem, że może powinienem poświęcić więcej uwagi tej wizycie. Może jednak coś oznaczała.”

Cofnął się, nagle strasznie zbladł. „Koniec świata,” słyszę, jak wykonuje w myślach obliczenia.

Zaczynam chichotać, sytuacja staje się absurdalna. „Ten czas już dawno minął.” Zapewniam go. Kiedy mój uśmiech znika, sięgam po paczkę papierosów, praktycznie już pustą, i wyciągam jednego. „Ale jeśli cofasz się w czasie, by ostrzec samego siebie, może powinieneś posłuchać.”

Zdaję sobie sprawę, jak niedorzecznie to zdanie zabrzmiało, pan Robinson patrzy na mnie dziwnie. Nie ma pojęcia, o czym mówię.

„To coś znaczyło.” Odpowiadam, strzepując popiół do popielniczki. „Ale dojdziemy do tego.”

Przytakuje powoli, po czym podnosi swój notes i zapisuje w nim coś. „Pan...przespał się pan z Tess.”

„Tak.” Tego też nie lubię przyznawać, ale to prawda.

„Chociaż kochał pan Liz.”

Przytakuję i unoszę nogi na krzesło stojące przede mną. „Sądziłem, że straciłem Liz. Tym razem na dobre.”

„Przez jej śledztwo w sprawie śmierci Alexa?”

„Tak. Nigdy nie mieliśmy tak wielkiej kłótni. Czułem, jakby to był koniec. A Isabel zamknęła się w sobie, szukając ucieczki od wszystkiego, co działo się wokół niej. Walczyliśmy ze sobą, kierowałem w jej stronę jakieś głupie groźby. Dwie osoby, którym ufałem najbardziej na świece, odeszły.” Obserwuję, jak światła miasta iskrzą się na horyzoncie. „Wtedy Tess wydawała się jedyną prawdziwą rzeczą w moim życiu.”

„Był pan gotowy stać się kosmitą,” stwierdza to tak po prostu. I muszę się zastanowić, czy sam był w podobnej sytuacji.

„Tak myślałem. Ale rankiem chciałem znów być z Liz.”

„Ale Tess była w ciąży.”

Przytakuję. „Nie było czasu, by myśleć o Liz. Nagle stałem się Kosmicznym Królem, starałem się wydostać nas z tej planety. To wszystko było oszustwem, jak już wiesz.”

„Zabrała wam jedyną możliwość powrotu na rodzinną planetę. Co to dla pana znaczyło?”

Wzruszam ramionami. „Nie obchodziło mnie to. Byłem tu, Liz odkryła mordercę Alexa. Chciałem tu zostać.”

„Ale Tess nosiła pańskie dziecko...”

„Tak.” Przypomina mi się ten tydzień, który spędziłem z synem, oddanie go do adopcji. Nie widziałem go od tamtej pory, ale wiem, że gdzieś tam jest. „Pewnego dnia wróciła z nim, ale do tego dopiero dojdziemy.”

Uśmiecha się i zapisuje coś na kartce. „Co wydarzyło się między panem a Isabel? Musiała być na pana wściekła.”

„Była. Sądziłem, że lepiej będzie, jeśli zostaniemy razem, że wtedy będziemy silniejsi.” Bawię się zapalniczką, niemal słyszę jej śmiech w moich uszach. „Powinienem był pozwolić jej odejść.” Wzdycham, ignorując jego dociekliwe spojrzenie. „Sądzę, że gdy dowiedziała się, że jest szansa byśmy się rozdzielili - chciała zostać na Ziemi, a ja miałem odlecieć z Tess – przestała ze mną walczyć.”

„Myśli pan, że wybaczyła panu?”

Przytakuję, Isabel zawsze wybaczała mi moje wybryki.

„Co się wtedy działo z Michaelem?”

Uśmiecham się. „Michael nie chciał odlatywać. Po tych wszystkich latach szukania odpowiedzi, nie potrafił zostawić tego życia. Z powodu Marii. Gdyby mnie ona, odleciałby bez zastanowienia.”

„Poznanie prawdy było dla niego aż tak ważne?”

„Zawsze. Miał złe dzieciństwo, ojczym się nad nim znęcał. Michael chciał uciec tak daleko, by nigdy nie być w stanie powrócić.”

„Ale poznał Marię.”

„Tak. Byli dla siebie stworzenie. Kłócili się, walczyli ze sobą, ale byli ulepieni z tej samej gliny. I to ich trzymało przy sobie.”

„Co się z nimi stało?”

Nie chcę teraz o tym mówić. Wiem, że widzi to w moich oczach, wiem, że widzi tam także smutek. „W swoim czasie.” Po czym dodaję, „Są teraz razem, gdziekolwiek się znajdują. Nigdy nie rozstali się po opuszczeniu Roswell. Byli ze sobą do samego końca.”

„Opuściliście Roswell?”

Uśmiecham się, „Oczywiście.”

Też zaczyna się śmiać, trochę zakłopotany. „Cóż, tak, oczywiście, ale chodzi mi o to, kiedy wyjechaliście z Roswell po raz pierwszy?”

Przestaję się śmiać. „I ostatni.”

„Nigdy pan nie wrócił?”

Przytakuję powoli. „Nie było powodu, by wracać. Roswell stało się tylko miejscem złych wspomnień, złych ludzi. Kiedy wyjechaliśmy, już nigdy nie czuliśmy potrzeby, by tam wrócić.”

„Kiedy to było?”

„Po zakończeniu szkoły.” Zaciągam się głęboko, potem wypuszczam dym.

„Jest pan poza domem od tak dawna?” Jest zaskoczony.

Ale nie tak zaskoczony, jak po chwili, gdy odpowiadam, „Nie mam domu.”

„Słucham?”

Spoglądam w górę na gwiazdy. „Gdzieś tam jest planeta, którą uważaliśmy za nasz dom. Jest pełna zdrady i kłamstwa. Nic nie wiem o tamtym miejscu i nie chcę wiedzieć.” Przenoszę swój wzrok z powrotem na niego. „Tutaj, na Ziemi, dowiedziałem się, że dom to nie miejsce. Możesz mieszkać gdziekolwiek, ale to wciąż tylko geografia. Domem są ludzie, którzy cię otaczają.” Odwracam wzrok, zrzucając trochę popiołu na podłogę. „Oni wszyscy odeszli. Nie mam domu.”

Wydaje z siebie niewielkie nerwowe chrząknięcie. „Proszę pana, na pewno ma pan przyjaciół –”

„Nie.”

„Rodzina?”

Potrząsam głową. „Już nie. Odbyłem lekcję na temat wpuszczania ludzi do swojej tajemnicy.”

Kolejne nerwowe chrząknięcie. „Ale nikt nie powinien spędzić życia w samotności...”

Uśmiecham się do niego blado. „Samotne życie jest dużo prostsze niż radzenie sobie z poczuciem winy, że ktoś ni żyje przez ciebie.”
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Wed Oct 12, 2005 11:03 pm

Art - Spytaj mojego PS-a czy się naprawił bo coś ostatnio mi szwankuije :evil: A co opo to nie dziś, nie skomentuje porzadnie bo tutaj potrzeba wejść mocno i głęboko w to wszystko, a ja sił nie mam :oops: :roll: Ale częśc śliczna :cheesy:
Image

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Sun Jan 08, 2006 7:20 pm

część 4


„A więc opuściliście Roswell jako uciekinierzy, cała szóstka?”

Stojąc przed ekspresem do kawy w kuchni, przytakuję w jego kierunku. Wsypuję więcej kawy do maszyny i włączam ją. To nasz drugi dzbanek.

„To musiała być przygoda.”

Kiedy kawa jest już gotowa, wracam do jadalni i siadam przy stole naprzeciwko niego. „To jedno słowo, by to opisać.”

„I Liz miała moce.” Wydaje się być ożywiony, pomimo, że jest bardzo wcześnie nad ranem. „Mogła widzieć przyszłość.”

„To prawda.” Jestem pewien, że dezaprobata w moim głosie zaskoczyła go.

„Jak to znosiła?”

Biorę głęboki oddech i wzruszam ramionami. „Na początku wariowała. Myślała, że umiera.”

Uśmiecha się lekko. „Dlaczego?”

„Kiedy zaczęła...” Próbuję znaleźć właściwe słowa. „Kiedy zaczęła się zmieniać, świeciła jak niebo nocą podczas burzy.”

Patrzy na mnie zaciekawiony.

Aby zademonstrować, unoszę dłoń i kieruję w nią całe moje moce. Przez sekundę, zielone błyski elektryczne przechodzą przez moją skórę. Boli i mogę wytrzymać tak tylko przez chwilę. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak Liz się z tym czuła.

Otwiera usta w zdumieniu. Zapomniałem, że nie ujawniałem jeszcze przed nim swoich mocy, więc udaję, że to nic takiego.

„To jej się przydarzało.” Wyjaśniam. „Było gorzej, kiedy była przy mnie.”

„Bo ty byłeś tego źródłem?”

„Można tak na to patrzeć. Ale sądzę, że moce Liz były w dużym stopniu zależne od jej emocji. Kiedy byliśmy razem, wszystkie uczucia wzbierały w niej i nie mogła kontrolować tego, co jej moce z nią robiły.”

„Czy przystosowała się do nich?”

„W końcu.” Przełykam ślinę. „Na krótko.”

Zapisuje to i nie zauważa mojego wahania. „Tak więc Isabel zostawiła swojego męża.”

„Jessego Ramireza.”

„Czy kiedyś jeszcze się z nim spotkała?”

„Tak.”

Młody pan Robinson uśmiecha się szeroko. „Czy wrócili do siebie?” Ewidentnie lubi szczęśliwe zakończenia.

Potrząsam głową i jego uśmiech znika. „Spotkała go przypadkiem. Oboje byli w Miami w tym samym czasie.”

„Ty też tam byłeś?”

„Nie.”

„Co się stało?”

„Zjedli razem obiad.” Uśmiecham się do niego. „Może spędzili razem noc. Nie wiem. Ale Isabel ponownie go zostawiła. To był ostatni raz, kiedy go widziała.”

„Nigdy później nie próbowała się z nim skontaktować?”

Marszczę brwi. Nie chcę o tym rozmawiać. „Nie mogła.”

Unosi brwi i zdaję sobie sprawę, że nie mogę go zbywać.

„Isabel zginęła krótko po tym.”

Dostrzegam smutek w jego oczach. Smutek za kimś, kogo nigdy nie poznał. Ma w sobie dużo współczucia. „Przykro mi.”

Potrząsam dłonią w jego kierunku. Podnoszę się i przynoszę dzbanek i dwa czyste kubki. Kiedy jestem w kuchni, biorę kolejną paczkę papierosów i wracam z nimi do jadalni.

„Jak to jest, podróżować vanem?”

Uśmiecham się. „To wydaje się być marzeniem dla większości młodych ludzi, nieprawdaż? Nic prócz otwartej przestrzeni, twoich najlepszych przyjaciół, nic nie musisz, przed nikim nie odpowiadasz.”

Uśmiecha się. „Dokładnie. Jak podróż z plecakiem przez Europę.”

„Właśnie. Ale w rzeczywistości jak sądzisz, jak długo jest to zabawne?”

Marszczy brwi.

„Tydzień. Tydzień zanim zaczęliśmy działać sobie na nerwy. Zrozum, kochałem tych ludzi, ale kiedy jedziesz w ciasnym vanie z tymi samymi ludźmi dzień w dzień, zabawa szybko się kończy.”

„Co było problemem?”

Wzruszam ramionami. „Wszystko. Pieniądze. Prowadzenie samochodu. Cele podróży. Niektórzy chcieli zrobić z tego wakacje, inni nie.”

„Na przykład?”

„Mieliśmy plan, by pomagać ludziom. Robić dobro, jak to ujęła Liz”

„Nie wyszło?”

„Nie tak, jak początkowo sądziliśmy. Dla niektórych, nasza podróż była ciągłym przyjęciem, dla innych więzieniem.”

„Dla kogo było to więzieniem?”

„Isabel. Bardzo tęskniła za Jessem. Ja miałem Liz, Michael Marię i to w pewien sposób popchnęło ją do Kyle’a. Ale Isabel nie kochała Kyle’a. Jak brata, tak, ale nic poza tym. Cierpiała z powodu Jessego. Jestem pewien, że kiedy zatrzymaliśmy się w tej kaplicy i Liz i ja pobraliśmy się, czuła się niezwykle samotna.”

Znów go zainteresowałem. Śluby równają się „żyli długo i szczęśliwie”. „Ożeniłeś się?”

„Oczywiście. Nie chciałem nikogo innego. Miałem szansę być z Liz i ją wykorzystałem.”

Skończył mu się papier. Przeprasza i wychodzi do salonu o kolejny plik kartek. Zdumiało mnie z jaką ostrożnością wkłada zapisane kartki do swojej torby, jakby były cenne i kruche. Jestem zdumiony i wzruszony – wiem, że kiedy odejdę, on napiszę swoją książkę, tak, jak tego chciałem.

Zajmując ponownie miejsce naprzeciwko mnie, układa długopis na papierze. „Czy kiedykolwiek kontaktowaliście się z ludźmi w Roswell?”

Podnoszę papierosy, podaję mu jednego i biorę drugiego dla siebie. „Nie przez pewien czas.”

„Jak długo?”

„Dwa lata.”

„To długo.”

Przytakuję. „To prawda. Ciężko nie było mieć kontaktu z ludźmi, za którymi tęskniliśmy.” Wzdycham. „Kiedy w końcu się z nimi skontaktowaliśmy, wkrótce odkryliśmy konsekwencje swoich czynów.”

„Konsekwencje?”

Zaciągam się dymem z papierosa. „Każda akcja niesie za sobą konsekwencje, panie Robinson. Byliśmy młodzi i naiwni, wierzyliśmy, że jeśli opuścimy Roswell, to samo zrobią ci, którzy chcieli nas zabić. To mogło się udać, gdyby ci ludzie wiedzieli, że wyjechaliśmy.”

„To znaczy?”

„Uznali, że ktoś nas ukrywał jako uciekinierów. Zaczęli od naszych rodzin.”

Głośno przełyka ślinę.

„Skreślili mojego ojca z listy adwokatów mających prawo występować w sądach wyższych.” Ciężko mi o tym mówić, wiem ile kariera znaczyła dla niego. Pozbawienie go tego, na co pracował przez całe życie musiało go zdruzgotać. „Bycie adwokatem znaczyło dla mojego ojca wszystko. Wszystko stracił – pracę, dom. I w końcu moją matkę.”

„Rozwiodła się z nim?!” Wyksztusił niedowierzająco.

„Tak. Nie mogła z nim żyć, nie z człowiekiem, którym się stał po tym, jak odebrali mu wszystko.”

„Co się z nimi stało?” Jego oczy są duże, niebieskie.

Staram się usunąć gorycz z mojego głosu. „Mój ojciec zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Podejrzewany atak serca, ale jest wiele sposobów, by ukryć prawdę.”

„A twoja mama?”

„Została potrącona na ulicy. Sprawca uciekł.”

Wygląda, jakby było mu niedobrze. Aby dać mu trochę czasu, napełniam kubki kawą, wsypuję dwie kostki cukru, jak zrobił to poprzednio.

„Zamordowali ich.” Jego głos wydaje się zmieniony.

„Sądzę, że po śledztwie, kiedy okazało się, że nic nie wiedzą, musieli coś zrobić z faktem, że dowiedzieli się kim są członkowie Jednostki Specjalnej.”

Spogląda na mnie, zdenerwowany. „A co z resztą?”

„Jim Valenti został umieszczony w ośrodku zamkniętym. Za dużo mówił o kosmitach. Wsadzili go do szpitala psychiatrycznego na resztę życia.”

Stara się uśmiechnąć. „Proszę, powiedz, że skończył tam jako staruszek.”

Ta historia zaczyna się już prawie robić komiczna. „Inny pacjent pobił go na śmierć cztery miesiące po tym, jak tam trafił.”

Nie wygląda najlepiej. „A co z Parkerami? I z mamą Marii?”

„Crashdown spłonęło pewnej nocy, zabijając Parkerów, którzy spali nad kafeterią. Amy DeLuca po prostu zniknęła. Spekulowano, że jej ciało zostało zrzucone z gór.”

Jest strasznie blady. Jedną dłoń trzyma na brzuchu, drugą zakrywa usta. „Dobry Boże.”

Wdycham dym papierosowy i pozwalam, by w pokoju zapanowała cisza. Myśli o tym, jak bardzo rozciągniętą władzę miało kiedyś FBI. Chyba jest przerażony.

„Nie musisz się martwić. Nie ma już nikogo, kto by się tym zajmował. Nic ci nie grozi.”

Spogląda na mnie. „Wierzę ci. Tylko...ci wszyscy ludzie. Po prostu odeszli. Kto wam o tym wszystkim powiedział?”

„Próbowaliśmy się z każdym skontaktować, oczywiście bezskutecznie. W końcu zadzwoniłem do Brody’ego Davisa, mojego byłego szefa w UFO Center.”

„Dlaczego jego nie zabili?”

„Brody był dziwakiem.” Wyjaśniam. „Wciąż był dla nich pomocny. Mógł mówić o kosmitach i nikt by nie zwracał na niego uwagi. Ale FBI mogło tropić jego odkrycia.”

Zapala papierosa drżącymi dłońmi. „To musiała był dla was tragedia, dowiedzieć się, że oni wszyscy nie żyją.”

„To prawda.” Przytakuję mu. „Ale najgorsze miało dopiero nadejść.”
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Mon Jan 09, 2006 11:52 am

:shock: O... Rany :shock: Dziwny i jednocześnie niesamowity sposób pisania. Kojarzy mi się z "zdażyc przed panem Bogiem" Hanny Krall. Tutaj też podchodzi pod reportarz oczywiście od strony Maxa. Ale to twm młody człowiek, któremu Max opisuje "odczówa" Max jest jakby biernym i zaskakująco spokojnym obserwatorem. No tak... W końcu juz raz to przeżył :roll: Tylko te straszne zniknięcia wypadki następujące po sobie :shock: To jest w tym wszystkim najdziwniejsze. I Max opowiada o tym "z zimna krwią" <-mniej więcej oczywiście. A w sprawie błysków Liz to chyba dopiero później musiał zrozumieć czym one były dla niej i jak bardzo bolały. Jak on na nią zmienioną działal :evil:
A sam reporter :lol: Jego postać jest... W pewnym stopniu prosta bo szybko uwierzył i zgodził sie wysłuchać Maxa czyli jesdnak gdzieś tam w jego podświadomości brzdękało, że jest to jedynie wymysł szalonego staruszka. Mylę jednak, że zielone błyski na ręce Maxa przekonały reportera wystarczająco 8)
Czekam na część następną :twisted:
Image

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Fri Feb 03, 2006 4:54 pm

część piąta



„To zostało zrobione przed balem, kilka dni przed śmiercią Alexa,” mówię podając mu fotografię. Wyciągam kolekcję zdjęć, którą przechowywałem przez lata. Pomimo wielu podróży i upływu czasu są w całkiem dobrym stanie.

Bierze zdjęcie i stara się dopasować imiona do twarzy na podstawie tego, co już mu powiedziałem. Oszczędzam mu tego, wskazując na każdą osobę i tłumacząc, kim jest. Ostatnią pokazuję Tess.

„Zanim straciliście kontakt z wszystkimi w Roswell, dowiedział się pan, co stało się z pańskim synem?” Pyta, wpatrując się w Tess.

Potrząsam głową i rozkładam się na fotelu. „Nie. Mój ojciec zabrał go do Nowego Jorku i tam jego znajomy oddał go do adopcji. Nigdy nie dowiedziałem się, co się z nim stało.”

Nie jest pewien, czy powinien zadać następne pytanie. „Czy...um, czy dręczyło pana to, że Tess była jego matką?”

Uśmiecham się. Naturalne pytanie. „Nie. Ponieważ tak naprawdę, nigdy go tak nie postrzegałem. Pomyślałbyś, że nienawidziłem dziecka, bo zostało poczęte w wyniku podstępu i oszustwa i urodziła je kobieta, do której czułem odrazę. Ale nie odebrałem tego w ten sposób. Uważałem, że był mój, tylko mój. To pewnie brzmi arogancko, ale tak sobie go wyobrażałem. Jakbym sam go stworzył.”

„To musiało być trudne, oddać go.”

Marszczę brwi. Nie jestem pewien jak mam komukolwiek wytłumaczyć, że ten czyn był najlepszym. „Musisz wiedzieć, że go kochałem.”

Przytakuje. „Wiem.”

„Miałem dziewiętnaście lat. Jestem kosmitą. Moi przyjaciele i rodzina byli w ciągłym, realnym niebezpieczeństwie. Chciałem, żeby mógł robić wszystko, czegokolwiek zapragnie. Widzisz, on był człowiekiem.”

Jego brwi unoszą się lekko.

„Jego matka była w połowie człowiekiem. Ja jestem w połowie człowiekiem. Dwie połówki razem tworzą całego człowieka.” Urywam na chwilę. „Przerażająca jest myśl, co by się stało, gdyby dwie kosmiczne połówki stworzyły pełnego kosmitę.”

Odpycham od siebie te myśli i uśmiecham się do niego. Sięgam do albumu i wyciągam kolejne zdjęcia. Fotografie Roswell, zdjęcia po naszym wyjeździe. Wielki Kanion. Góra Rushmore. Key West. Miasteczko Salem.

Ogląda je z zainteresowaniem i uśmiechem.

„Zatrzymaj je”, mówię, a on spogląda na mnie zaskoczony. „Wykorzystaj je do książki, jeśli ją napiszesz.” Wiem, że ją napisze, ale nie mówię tego. Chcę, żeby wierzył, że jeszcze nie zdecydował, chociaż już to zrobił.

„Dziękuje”, odpowiada i wkłada zdjęcia z powrotem do albumu. Po chwili wyciąga długopis i wraca do swojej pracy. „Co się stało po tym, jak odkryliście, że wasi rodzice nie żyją?”

Biorę głęboki oddech i kładę ręce na głowie. „Rozdzieliliśmy się. Uznaliśmy, że mogą nas wciąż szukać i gdyby znaleźli nas razem, pozbyliby się nas wszystkich za jednym zamachem.”

„To musiało być ciężkie, znowu się żegnać.”

Przytakuję. „To prawda. Część mnie była szczęśliwa, że uwolnię się od vana, że nareszcie będę miał trochę prywatności. Ale druga część mnie zdawała sobie sprawę, że być może już nigdy ich nie zobaczę.”

„Spotkaliście się jeszcze później?”

„Nie wszyscy.” Opuszczam ręce na stół i biorę kolejnego papierosa. Nigdy nie byłem nałogowym palaczem, ale tego wieczora wydaje się to pasować do atmosfery. „Liz i ja oczywiście wyjechaliśmy razem. Michael z Marią.”

„A Kyle z Isabel?” W jego oku pojawia się iskierka, gdzieś w głębi ma nadzieję, że byli razem.

Potrząsam głową. „Nie. Kyle chciał wyjechać z Isabel, ale ona musiała być z nim uczciwa i powiedziała mu, że go nie kochała. To go załamało. Oboje wyruszyli własnymi drogami.” Myślę o spojrzeniu Kyle’a , gdy wsiadał do autobusu do Greyhound z torbą na ramieniu. Wchodząc po stopniach, zatrzymał się i odwrócił, jego usta były wykrzywione, miał łzy w oczach. Napotkał spojrzenie Isabel. Po chwili ona potrząsnęła głową, a on wsiadł do autobusu nie odwracając się już. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy, wyrazu kompletnego zdruzgotania. „Nigdy potem nie widziałem Kyle’a.”

Przestaje pisać i podnosi na mnie wzrok, zaciekawiony. „Nie? W takim razie skąd pan wie, że on nie żyje?”

„Nie wiem”, wzdycham. „To znaczy wiem i nie wiem. Nie mam na to żadnego fizycznego dowodu, ale z powodu pewnych wydarzeń, które miały miejsce jestem tego prawie pewien.” Potrząsam dłonią w jego kierunku. „Dojdziemy do tego”.

„W porządku”, odpowiada, wracając do pisania. „A inni, gdzie oni pojechali?”

„Nie wiem, gdzie udali się na początku. Wiem, że Isabel w końcu trafiła do Miami, gdzie spotkała Jeskego, ale nie wiem, gdzie była wcześniej.”

„Jak się kontaktowaliście?”

Uśmiecham się. „Isabel wchodziła od czasu do czasu do moich snów. FBI w żaden sposób nie mogłoby tego odkryć.”

Śmieje się. „A Michael?”

„Michael był bardziej kreatywny. Zamieścił ogłoszenie w ogólnokrajowej gazecie z datą i numerem telefonu, pod którym mogłem do niego zadzwonić. Na szczęście zobaczyłem to i zadzwoniłem. To nie było nic pilnego – chciał się tylko skontaktować. Chciał nam powiedzieć, że on i Maria pobrali się.”

Szeroki uśmiech. On naprawdę lubi szczęśliwe zakończenia. „A co z panem i Liz?”

Przez chwilę wpatruję się w blat stołu, potem biorę głęboki oddech. „Mniej więcej wtedy, gdy się rozdzieliliśmy...sądzę, że to wtedy Liz zaczęła się zmieniać.”

„Zmieniać się?”

„Jej zachowanie zaczęło się zmieniać. Czasami w ogóle nie sypiała. Była przygnębiona.”

Odkłada długopis, by skupić całą uwagę na moich słowach. „Zobaczyła coś złego w przyszłości?”

Wzruszam ramionami. „Być może. Posiadanie daru przewidywania przyszłości jest ogromnym ciężarem. Nigdy mi tego nie powiedziała, ale to, co mówisz jest możliwe. Musisz także wziąć pod uwagę, że ona i Maria były razem od dzieciństwa. Były jak siostry. Potem Maria odeszła i sądzę, że Liz opłakiwała nie tylko swoich rodziców, ale także przyjaciółkę.”

„Rozumiem.”

„Z każdym dniem było coraz gorzej, a ja nie mogłem nic zrobić.”

„Jak długo to trwało?”

Spoglądam na sufit, zastanawiając się. „Trzy lata. Któregoś dnia wyszedłem po zakupy i kiedy wróciłem, znalazłem ją skuloną w rogu pokoju hotelowego, zanoszącą się niekontrolowanym płaczem. „Zapytałem, co się dzieje, a ona odparła, że całe jej ciało rozdziera ból. Mam umiejętność uzdrawiania i nie zamierzałem pozwolić jej cierpieć. Ale kiedy nawiązałem kontakt...”

Jego niebieskie oczy zaokrągliły się, zmartwione. „Co takiego?”

„Jej ciało było w rozsypce. Tak jakby wszystkie jej organy przechodziły mutację.”

Jego oczy stają się jeszcze szersze. „Co się z nią działo?”

Potrząsam głową. „Sądzę, że przemieniała się w prawdziwą kosmiczną formę życia. Próbowałem to zatrzymać, ale nie mogłem.” Głos ugrzązł mi w gardle, więc przerywam na chwilę. „Sądzę, że być może przez ocalenie jej życia i zmienienie ciała, ja jej to zrobiłem. Sprawiłem, że jej struktura molekularna została zniekształcona.” Tak ciężko to przyznać...tak ciężko przyznać, że jedynie opóźniłem jej śmierć.

„Ale musiał pan ją uratować”, mówi współczująco. „Nie mógł pan pozwolić jej umrzeć.”

„Powinienem był”, odpowiadam i najwyraźniej zaskakuję go tym. „Jej śmierć w Crashdown byłaby szybka. Straciłaby dużo krwi, byłoby to w jakiś sposób bezbolesne.” Zaciskam wargi, nie chcę o tym mówić. „Ale jej prawdziwa śmierć była o wiele gorsza. Cierpiała przez wiele dni, a ja nie mogłem nic zrobić. Na końcu była dręczona wizjami tego, co mogło się wydarzyć. Albo były to halucynacje, nie jestem pewien. Poskradała zmysły.” Tym razem nie mogę ich powstrzymać. Łzy spływają po moich policzkach. „Kiedy umierała, nie była już Liz Parker, inteligentną, bystrą dziewczyną, w której się zakochałem. Była oszalała z bólu i zadręczona wizjami, których nie potrafiła powstrzymać.”

Wyciąga dłoń i kładzie ją na moim ramieniu. „Tak mi przykro, panie Evans.” Jego głos jest trochę zdławiony.

Jestem mu wdzięczny za ten gest. „Trzymałem ją mocno w ramionach, gdy umierała. Była wciąż młoda, piękna i po prostu znikła. Prawie dosłownie. Jej ciało rozpadło się w moich ramionach, zamieniając się w popiół.”

Obserwuje mnie w milczeniu. Chyba właśnie zdał sobie sprawę, dlaczego nigdy nie zarejestrowano prawdziwej autopsji kosmity – nie było żadnego ciała.

W końcu oczyszcza gardło. „Dlatego uważa pan, że Kyle też nie żyje?”

Ocieram łzy z policzków i przytakuję. „Tak. Po śmierci Liz zacząłem szukać Kyle’a. Nie wiem dlaczego. Pewnie nie mógłbym nic zrobić, by go ocalić, i nie jestem pewien, czy chciałby wiedzieć, jaki los go czeka. Szukałem go przez długi czas, aż w końcu musiałem się poddać.”

Przekopuje się przez notatki. „A co z tymi wszystkimi dziećmi ze szpitala?” Unosi głos. Zaczyna rozumieć tragedię, którą spowodowałem.

Gdy unosi głowę i spogląda na mnie, wzruszam ramionami. „Nie wiem. Mogę się tylko domyślać, jaki los ich spotkał.” Próbuję się uśmiechnąć, by osłabić choć trochę jego cierpienie, ale nie jestem w stanie. „To straszna rzecz – poczucie winy. Zaraz po uzdrowieniu dzieci w szpitali rozmawiałem o tym z Liz. Powiedziała, że może nie miałem tego zrobić, może istniał większy plan. Może te dzieci miały umrzeć. Patrząc na to teraz, wiem, że miała rację. Ona miała zginąć postrzelona w wieku szesnastu lat. Namieszałem w tym planie i ona musiała za to zapłacić. Droga do piekła jest wybrukowana dobrymi chęciami, panie Robinson.”

Nie podoba mu się to tragiczne zakończenie. Widzę to po sposobie, w jaki wpatruje się w blat stołu. „Jaki jest sens posiadania daru uzdrawiania, jeśli jest on nietrwały i przynosi tragiczne rezultaty?”

„Nie wiem. Może to nie dar. Może to przekleństwo.”

Nastała ciężka cisza – słyszę zegar tykający nad kominkiem. Chwilę zajmuje mu pozbieranie się i zastanawiam się, czy uważa mnie za potwora. Próbuję odczytać jego myśli, ale jest ich tak wiele, wszystkie są niespójne.

W końcu podnosi długopis. „Co pan zrobił po śmierci Liz?”

„Pojechałem na pustynię”, odpowiadam. „Z jej prochami.”

„Mówił pan, że nigdy nie wrócił pan do Roswell.” Zastanawiam się, czy mnie sprawdza, ale może jestem zbyt defensywny.

„Nie wróciłem do Roswell. Nowy Meksyk jest pełen pustyń, panie Robinson. Nie musiałem się nawet zbliżać do Roswell. W każdym bądź razie, zabrałem proch Liz na pustynię i spędziłem tam dużo czasu. Każdej nocy obserwowałem gwiazdy. Pierwszej nocy nie było ich w ogóle widać, ani jedna gwiazda nie świeciła. Nie było tam żadnego życia, żadnej nadziei. Liz była moim jedynym powodem, by żyć. Potem zdałem sobie sprawę, że muszę spróbować pomóc Kyle’owi. Rozsypałem prochy Liz na pustyni niedaleko jaskini, pożegnałem się z nią i wyruszyłem na poszukiwania Kyle’a.”

„Próbował pan znaleźć innych?”

Potrząsam głową. „Nie od razu. Ale wkrótce okazało się to konieczne.”
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Post by elfchick » Fri Feb 03, 2006 8:51 pm

:jaw: Niesamowite...

Czekam na wiecej...
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

User avatar
LadyM
Gość
Posts: 57
Joined: Tue Nov 23, 2004 7:15 pm
Contact:

Post by LadyM » Mon Mar 13, 2006 10:22 am

część szósta


„Dlaczego odnalezienie ich stało się koniecznością?”

Siadam z powrotem w fotelu. „To, co powiedziała mi Liz stało się prawdą – nasi wrogowie powrócili na ziemię, czternaście lat później, jak przepowiedziano.”

Jego oczy stają się coraz bardziej okrągłe. „Ale świat nadal istnieje.”

Przytakuję. „To prawda. Nie było żadnej wojny światowej. Tylko śmierć tych, których kochałem, co w pewnym sensie było końcem świata dla mnie.”

Przeczesuje włosy dłonią. „Ale Liz wtedy żyła. W rzeczywistości, w tym czasie już by odeszła. Jak pan sądzi, dlaczego tak było?”

Wzruszam ramionami. „Myślałem nad tym. Przypuszczam, że jej moce i przeistaczanie się w kosmiczną formę życia były silnie związane z jej emocjami. W tej pierwszej rzeczywistości była szczęśliwa i sądzę, że zmiana była w jakiś sposób zahamowana. W prawdziwej rzeczywistości jej emocje były niespokojne przez wydarzenia, które nie miały miejsca w tej pierwszej rzeczywistości – nasza ucieczka z Roswell, śmierć jej rodziców, rozstanie z przyjaciółmi.”

Przytakuje, robiąc notatki. „To ma sens. Proszę mi opowiedzieć o powrocie waszych wrogów na ziemię.”

„Było ich zdecydowanie mniej, co było spowodowane naszym zniszczeniem ich zapasowych skór w Copper Summit. Ale wciąż byli, szukając zemsty.” Przełykam z trudem ślinę, próbując przekonać siebie, że wkrótce będzie po wszystkim, wkrótce cała moja historia zostanie wyjawiona. „Pierwszego znaleźli Michaela. Byłem w trasie, szukając Kyle’a, kiedy poczułem, jakby ktoś wyrywał część mojej duszy.” Kładę dłoń na klatce piersiowej, wciąż czując ten ból. „To było jak olbrzymi krzyk o pomoc, który po chwili umilkł. Czułem się...pusty. Nie wiedziałem dlaczego, ale tak było.”

„W jaki sposób dowiedział się pan, co się stało?”

„Tamtej nocy Isabel weszła do moich snów, nie mogła zapanować nad własnymi emocjami. Ona też to poczuła i próbowała się skontaktować z Michaelem i Marią, bezskutecznie. Kiedy się obudziłem, wyszedłem na zewnątrz i wpatrywałem się w gwiazdy. Były tak samo dziwnie niebieskie i już wiedziałem, że oni nie żyją.

Przełyka ślinę. „A co z Isabel?”

„Podała mi swój adres i pojechałem tam.” Spuszczam wzrok, wpatrując się w dłonie. „Nie zdołałem przybyć na czas. Kiedy ją znalazłem, była bardzo poważnie ranna, nie byłem w stanie jej pomóc. Było podobnie jak w noc, gdy Nasado pojawił się u mnie ranny – nie potrafiłem jej pomóc.” Czuję łzy zbierające się w moich oczach i przezwyciężam je. „Ale zdołałem ją znów zobaczyć. Pożegnać się. Trzymałem ją w ramionach, gdy umierała. A potem zostałem sam.”

Przypatruje mi się przez chwilę, potem przeczesuje dłonią włosy. „Jak dawno temu to było?” To głupie pytanie, ale wiem, że zadał je tylko po to, by oderwać mnie od wspomnienia mojej siostry umierającej.

„Pięćdziesiąt lat temu.”

„Pięćdziesiąt? Był pan sam przez pięćdziesiąt lat?”

Przytakuję, uśmiechając się blado. „To nie jest tak złe, jak brzmi. Wciąż byłem w drodze, robiąc to, co Liz dla nas zaplanowała – uciekając przed prawem i pomagając innym. Spotkałem wielu ludzi, interesujących ludzi. A nocą śniłem o tych, których straciłem. Nigdy nie byłem sam, panie Robinson.”

Niewielkie zagłębienie pojawia się między jego brwiami, kiedy się zastanawia. „Dlaczego pana oszczędzili?”

Wzruszam ramionami. „Jako karę, jak sądzę. Przypuszczam, że odarcie mnie z wszystkiego, co było dla mnie ważne było gorszym losem niż śmierć.”

Wygląda na smutnego, wpatrując się w blat stołu.

Nagle odczuwam ogromne zmęczenie. „To koniec mojej historii. Nic potem już się nie liczy.”

Podczas gdy wczesne promienie słońca przedzierają się przez zasłony, on przekartkowuje swoje notatki, prawdopodobnie szukając jakichś dziur. Wciąż drapie się po głowie, potem jego brwi unoszą się. Robiąc miejsce na nowe notatki, spogląda na mnie.

„Tak?” Jestem lekko zdumiony. Ma niezwykle interesujący wyraz twarzy, kiedy się nad czymś mocno zastanawia.

„Powiedział pan, że FBI zabiło wszystkich pańskich krewnych.”

„Tak.”

„Ale co z Jessem Ramirezem? Na pewno go przesłuchiwali, w końcu był mężem kosmitki.”

Uśmiecham się i potrząsam głową. „Może go przesłuchiwali. Nie wiem.”

„Ale nie zabili go, bo powiedział pan, że spotkał się ponownie z Isabel w Miami.” Prowadzi mnie prosto na ścieżkę, na którą chciałem.

„To prawda. Jesse żyje do dnia dzisiejszego.”

Wygląda na zaskoczonego tym stwierdzeniem. „Dlaczego pozostawili go przy życiu?”

Próbuję znaleźć jakieś wytłumaczenie, ponieważ nie mam żadnego. „Może Liz miała rację,” w końcu odpowiadam. „Może istnieje większy plan we wszechświecie i Jesse miał być jeszcze potrzebny.”

Obserwuje mnie w milczeniu. „Do czego?”

Zaczynam się denerwować. Wyjawieniem prawdy. Ale od samego początku wiedziałem, że tak zakończy się nasze spotkanie. „Kiedy się poznaliśmy, wiele godzin temu, zapytałeś mnie, dlaczego cię wybrałem.”

Przytakuje. „Tak, zapytałem. A pan odpowiedział, że to dlatego, że jestem młody.”

„To częściowy powód.” Obserwuję jego młodą twarz, nie odnajduję żadnej wskazówki w jego niebieskich oczach, że zaczyna rozumieć. „Inny powód jest taki, że każdy powinien poznać swoją historię. Wiem, co to znaczy nie wiedzieć nic o swoim pochodzeniu.”

Jego twarz nie wyraża nic. Jeszcze nie rozumie.

„Poprosiłem Jessego Ramireza, żeby cię odnalazł.” Przyznaję.

Teraz na jego twarzy maluje się zdezorientowanie i zaskoczenie. „Naprawdę? Dlaczego?”

Biorę głęboki oddech i pokonuję pokusę sięgnięcia po papierosa. „Opowiedz mi o swoim ojcu.”

„Moim ojc –po co?” Jego głos uniósł się.

Pozostaję spokojny. Muszę pozostać spokojny. „Po prostu mi o nim opowiedz. Jaki on jest?”

Odchrząkuje, najwyraźniej zdecydował się spełnić moją prośbę. „Jest w porządku. Wychował się w Nowym Jorku – wciąż tu mieszka.”

„A twoi dziadkowie?”

Wzdycha, rozdrażniony. „Nie mam dziadków. Mój ojciec został...” Jego usta otwierają się szeroko i mogę dostrzec wszystkie ludzkie uczucia przepływające przez jego oczy. „...adoptowany.”

Uśmiecham się do niego delikatnie i przytakuję. „To prawda. Został adoptowany. W 2002 roku, prawda?”

Przytakuje odrętwiale.

Pozwałam ciszy zapanować w pokoju, gdy przetwarza informacje.

W końcu się odzywa. „Moim ojcem jest...Zan? Mój ojciec urodził się na obcej planecie?”

Przytakuję i pozwalam sobie zapalić, skoro najbardziej stresująca chwila jest już za nami. „Tak. Poprosiłem Jessego, by użył swoich kontaktów, by uzyskać dostęp do papierów adopcyjnych. Wytropił twojego ojca w Nowym Jorku, a później ciebie.”

„Dlaczego nie skontaktowałeś się z nim?” Jest trochę spanikowany.

„Jak wcześniej powiedziałem, młodzi mają bardziej otwarte umysły. No i twój ojciec nie jest pisarzem. Chciałem cię poznać, opowiedzieć ci moją historię, abyś mógł ją zrozumieć i opisać. Mam przeczucie, że gdybym skontaktował się z twoim ojcem, nie byłby on tak obiektywny jak ty i to spotkanie nie miałoby miejsca.”

Wpatruje się w blat stołu, jego oczy poruszają się błyskawicznie, gdy stara się poukładać wszystkie kawałki w całość. Praktycznie mogę dostrzec jego serce przebija się przez koszulę. Mam nadzieję, że to nie było zbyt wiele dla niego. „Jest pan moim dziadkiem?” W końcu pyta.

Przytakuję. „Tak.”

Patrzy na mnie, zastanawiając się i myślę o tym, jak patrzył na mnie, kiedy wszedł przed moje drzwi. Niesamowite jak rzeczy mogą się zmienić w tak krótkim czasie. „Czy ja mam moce?” Pyta podekscytowany.

Nie mogę powstrzymać śmiechu. Śmieję się, bo to zabawne pytanie. Śmieję się z powodu jego podekscytowanego spojrzenia, jak małego chłopca z nową zabawką. Śmieję się, bo wiem, że on się mnie nie boi. „Tylko jeśli twój ojciec ożenił się z kosmiczną hybrydą. Mówiłem ci, on jest w stu procentach człowiekiem.”

Teraz śmieję się, bo wygląda na rozczarowanego.

„Nie wiem, co panu powiedzieć.”

„Powiedz, że napiszesz tą książkę.”

„Napiszę. Obiecuję. Napiszę. Mogę zabrać pana, by poznał pan mojego ojca?”

Potrząsam głową. „Jak już powiedziałem, mój czas na ziemi dobiega końca. Ale podziel się z nim tym doświadczeniem, powiedz mu jaki byłem.” Przyszło mi coś do głowy i podnoszę się z fotela. „Zapomniałem – mam coś jeszcze dla ciebie.”

Znajduję pudełko w sypialni i przynoszę mu je. W środku są lecznicze kamienie, orbitoidy, książka i dziennik Liz. Będąc prawdziwym biuralistą, omija wszystkie przedmioty „nie z tego świata” i sięga po dziennik Liz. Jego palce dotykają stare pismo.

„Należał do Liz,” wyjaśniam mu. „Powinieneś przeczytać też jej punkt widzenia. Dobrze jest mieć więcej niż jedną perspektywę, gdy piszesz książkę.”

„Tak,” uśmiecha się, zamykając dziennik. „Zwłaszcza nie-fikcyjną.”

„W takim razie wierzysz mi?”

Przytakuje. „Wierzę.” Podnosi się, by zebrać wszystkie rzeczy, zakłada kurtkę. „Czy jeszcze się zobaczymy?”

Potrząsam głową. „Nie sądzę.”

Spochmurniał, smucąc się nad czymś, czego nigdy nie maił. Potem podchodzi i ściska mnie mocno. Kiedy odsuwa się, dostrzegam ślad łez w jego oczach. „Obiecuję, że będziesz ze mnie dumny.”

Uśmiecham się. „Już jestem.”

Po tym, jak odchodzi, mieszkanie jest znowu puste i zaczynam sprzątać. Opróżniam popielniczki, myję kubki po kawie. Większość dnia spędzam siedząc na słońcu na balkonie. Siedzę tam, aż ponownie zapada noc, rozmyślając o ostatnich dwudziestu czterech godzinach i o tym jaki ze mnie szczęściarz, że go spotkałem. Przez moment chciałbym mieć dar Liz przewidywania przyszłości, żebym mógł przeczytać skończoną książkę, ale nie mam wątpliwości, że będzie wspaniała.

Gdy zachodzi słońce, gwiazdy zaczynają przebijać się przez wieczorne chmury. Spoglądając na nie, uśmiecham się lekko, bo wiem, że wkrótce znowu będę z tymi, których kocham. Nie mogę się doczekać, by ich zobaczyć. Niebo ciemnieje i już wiem, ze nie będę musiał długo czekać, ponieważ gwiazdy znów przybrały niebieski odcień.


KONIEC
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Mon Mar 13, 2006 10:57 am

:shock: Więc to wnuk Maxa! Ten młody dziennikarz! Jejku nawet bym nigdy nie pomyślała o takiej możliwości :lol: Więc teraz wszystko się zazębia i łączy. Jessie odnalazł dzieciaka, a Max opowiedział o kosmicznej rodzinie choć była to naprawdę wstrząsająca prawda.
Szkoda tylko, że Max został tak ciężko doświadczony przez los :( Czy to miała być kara? Kara za grzechy przeszłości? Co też mogło się wydarzyć tam na Antar... Nigdy się tego nie dowiemy.

Eh! Przepiękny fik! Taki chwytający za serce! :cry: Dziękuję Ci LadyM za niego z całego serca :wink: Ukłony dla Midwest Max
Banner powstanie napewno :twisted: Niechno tylko znajdę chwilę czasu by go zrobić.

Pozdrawiam.
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 17 guests