Droga przeznaczenia cz. 6

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
User avatar
Lissy
Nowicjusz
Posts: 101
Joined: Tue Nov 16, 2004 2:30 pm
Location: Gdańsk
Contact:

Droga przeznaczenia cz. 6

Post by Lissy » Tue Mar 01, 2005 5:11 pm

W końcu zdecydowałam się, że napiszę tu swojego fan ficka. To będzie wogóle pierwszy jaki umieszczę w internecie. Chyba mam tremę. :wink: No więc jest to opowiadanie chyba przede wszystkim o Maxie i o Tess. Jeszcze nie wiem dokładnie jak się skończy, ale mam pewien pomysł. :wink:

Image

cz.1

Deszcz. On najlepiej odzwierciedlał to, co działo się w jego sercu. Świat tonął w kroplach wody i nic nie zwiastowało słońca. Nawet jeden promień nie przedarł się przez ciemną warstwę chmur. Minuty wlokły się niemiłosiernie. Każda wydawała się być wiecznością.
- Mogę się dosiąść?
W ogóle nie słyszał jak nadchodziła. Wydawało mu się, że cały świat zniknął.
- Jasne.
Usiadła obok niego na ławce. Chyba widziała jak on się czuje. Naprawdę aż tak było to widać?
- Chcesz porozmawiać? - Spojrzała mu prosto w oczy. Chyba dostrzegł w nich smutek albo troskę.
- Nie. – Odwrócił wzrok. Gdyby spróbował powiedzieć choćby jeszcze jedno słowo, jego serce pękłoby chyba na tysiące kryształków. Znów przed oczami pojawił się ten sam obraz. Liz. Jak ona mogło to zrobić? Czy nic co przeżyli nie miało dla niej znaczenia? Czy wszystko to, co mówiła i w co wierzył było kłamstwem?
- Max, ja… chciałam cię przeprosić… - nie odpowiedział, więc ciągnęła dalej. – Żałuję, że mówiłam, że musimy być razem. Tak naprawdę to wcale nie ma sensu. Chyba… przestałam wierzyć w przeznaczenie. – Właściwie sama nie wiedziała, czemu to mówi. Nigdy nie czuła nic do Maxa. Nawet chyba za bardzo go nie lubiła. Po prostu starała się przyjąć za fakt to, co mówił Nasedo. Max był jej mężem. Musieli wrócić razem na Antar i uratować ich planetę. Nie mogła mieszać w to swoich uczuć. Nie była człowiekiem, więc nie mogła myśleć jak ludzie.
- Max, chodź już. Jest strasznie zimno. Musimy wracać.
- Nie mam po co wracać, Tess. Nikt mnie tu nie potrzebuje.
- Co się właściwie stało?
- Nic.
Znowu zamilkł. Naprawdę zaczynało jej być go żal. Siedział na ławce w ciemnym, pustym parku, a deszcz padał jakby zarwała się jakaś chmura. Wyglądał jak ktoś, komu odebrano ostatnią nadzieję, jak ktoś kto stracił sens do dalszego życia…
- Chodź. – Wzięła go za rękę. Wstał nawet nie myśląc. Wszystko było mu obojętne. – Idziemy do domu.
Szli w milczeniu, oboje pogrążeni w ponurych myślach, jakby bali się przerwać wibrującą ciszę.
W końcu gdy wyszli z parku odezwał się Max.
- Tess, ja też cię przepraszam. Nie powinienem tak cię traktować. Tak jakbyś to ty była winna temu, co się zmieniło. Tak naprawdę to moja wina…
- To nie jest twoja wina, że nie układa ci się z Liz.
- Wiesz, przed chwilą zdałem sobie sprawę… że to nie ma sensu. Tak naprawdę, my chyba w ogóle nie możemy wpływać na naszą przyszłość. Po prostu musimy odegrać w niej przeznaczone nam role i zapomnieć o wszystkim innym.
- Nie mów tak!
Nie wiedział dlaczego jej o tym mówi. Nie sądził, że kiedyś sam się przyzna, przyzna jak bardzo jest słaby. Bo tak naprawdę nie miał już siły walczyć. Nie miał siły przeciwstawiać się losowi, który i tak zawsze stawiał na swoim.
- Wiesz… może moglibyśmy zacząć to wszystko od początku…
- Max… a Liz?
- To już nie ma znaczenia. – Powiedział to… tak bardzo bał się tych słów. Tak bardzo bał się przyznać, że to koniec.
- Jeśli tak mówisz… - Nadal nie była pewna, czy Max rzeczywiście mówi serio. Dla niego zawsze liczyła się tylko Liz.
Sama też nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie wiedziała co robić. Bała się, że zrobi krok, którego później będzie żałować…
- Myślę, że moglibyśmy spróbować…
Stali w strugach deszczu, oboje całkowicie przemoczeni. Nie wiedzieli co przyniesie im następny dzień. Jednak żyli i musieli żyć dalej… obojętnie co się wydarzy.
Przez gęste chmury przedarło się wreszcie światło księżyca.
- Widzisz? Pojawiło się jakieś światełko. – Tess uśmiechnęła się do niego trochę nieśmiało.
Też się do niej uśmiechnął. Ruszyli wreszcie do domu. Oboje trochę szczęśliwsi, bo podjęli wreszcie decyzję, której tak unikali.
____________

Chyba wyszło to trochę krótkie, ale mi zawsze opowiadania takie wychodzą.
Bardzo was proszę o komentarze.
Last edited by Lissy on Sat Mar 18, 2006 12:17 pm, edited 4 times in total.

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Tue Mar 01, 2005 6:06 pm

Yyy... to koniec? 8)

Nawet mi się podoba :) Nieźle jak na początkującą. Zaciekawiło mnie, chociaż trochę to takie... płytkie :roll: Nie opisy, dialogi. Opisy mi się podobają :) Choć za obszerne to nie są :P
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Tajniak
Starszy nowicjusz
Posts: 251
Joined: Sat Mar 27, 2004 8:13 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Tajniak » Sun Apr 10, 2005 10:24 am

chyba troszkę się spóźniłem z komentarzem :wink:
Fancik jest super. DUżo uczucia i coś co chciałem zobaczyć w Maxie tamtej nocy w "TEOTW" Mam nadzieje że piszesz kolejne części i wkrótce umieściesz nową.
Pozdrawiam :cheesy:

User avatar
Lissy
Nowicjusz
Posts: 101
Joined: Tue Nov 16, 2004 2:30 pm
Location: Gdańsk
Contact:

Post by Lissy » Sat Apr 16, 2005 1:56 pm

cz.2

W pokoju było jeszcze całkiem ciemno. Przez uchylone okno wpadał delikatny podmuch ciepłego powietrza, poruszając cienką, śnieżnobiałą firanką. Minuty leciały powoli, tak że czasami wydawało się, że czas stanął w miejscu.
Leżała w miękkiej, białej pościeli. Oczy miała zamknięte, choć jej oddech był niespokojny. Tak bardzo chciała wreszcie zasnąć. Zapomnieć choć na chwilę o problemach, o tym co się stało w ciągu ostatnich dni. Nasedo zginął. Pozostała całkiem sama w domu prawie obcych ludzi. Wprawdzie wiedziała, że chcą jej pomóc, ale nadal czuła się całkiem bezradna i samotna. Ich dom nie był i pewnie nigdy nie stanie się takim domem, który posiada większość ludzi. Zawsze będzie w nim tylko gościem.
Tess usiadła na łóżku całkowicie już rozbudzona. Po kilku godzinach bezczynnego leżenia doszła do wniosku, że tylko niepotrzebnie marnuje czas. Wstała i poszła do kuchni, żeby się czegoś napić. „Weź się w garść Tess” powiedziała sobie. „Nie możesz wiecznie się nad sobą rozczulać”. No i był jeszcze Max. Tess prawie bez przerwy przyłapywała się na tym, że myśli jak to wszystko się ułoży. Od tamtego wieczoru wszystko się zmieniło. Stał się dla niej taki miły i opiekuńczy. Niczym nie przypominał tamtego starego Maxa. Chyba coś ich zaczynało łączyć. Taka mała, nieśmiała przyjaźń, która mogła kiedyś przerodzić się w coś wielkiego. Nie wiedziała tylko czy to dobrze czy źle…
W domu było całkiem cicho. Przechodząc przez pokój Tess dostrzegła swoje odbicie. Zobaczyła młodą niebieskooką dziewczynę. Światło księżyca wpadało przez okno do pokoju i kładło się delikatną, srebrną poświatą na jej złotych lokach. Na czerwonych, rozgrzanych policzkach widać jeszcze było ślady łez.
- Wyglądasz jak księżniczka.
- Kyle!- odwróciła się szybko – Przestraszyłeś mnie!
- Przepraszam. Nie chciałem. Usłyszałem, że nie śpisz, więc postanowiłem sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
- W porządku… Też przepraszam jeśli cię obudziłam.
- Nie szkodzi. – Stał chwile zamyślony po czym powiedział. – Pamiętasz, że za tydzień jest bal promocyjny?
- Pamiętam…a co?
- Zastanawiałem się…poszłabyś ze mną?
- O… Kyle, ja…właściwie obiecałam Maxowi, że z nim pójdę…
- Acha… mogłem się domyślić. –Był zły. Widziała to na pierwszy rzut oka. – Naprawdę nie wiem co wy w nim wszystkie widzicie.
- Wszystkie?
Nie odpowiedział. Nie musiała wiedzieć, że nie jest pierwszą dziewczyną, która daje mu kosza ze względu na Maxa Evansa.
Wyszedł szybko trzaskając drzwiami.
Tess poczuła się naprawdę okropnie. Nie chciała go zranić. Wszystko co robiła musiał się źle kończyć. Miała tego dość. Ubrała się szybko i wzięła kluczyki.
-Pożyczam samochód! – krzyknęła i wyszła, chcąc uciec na zawsze jak najdalej.

* * *

- Co powiesz na pyszne ciastko z kremem? – Liz opadła zmęczona na krzesło.
- Świetny pomysł. Sam przyniosę. Widzę, że jesteś totalnie zmęczona.
Sean uśmiechnął się. Było w tym tyle szczerości. Wstał i poszedł do kuchni.
- Możesz przy okazji wziąć colę!
Drzwi do Crashdown otworzyły się i weszła Isabell.
-Hej Liz! Pamiętasz, że obiecałaś pożyczyć mi płytę?
- A tak! Zaraz ci przyniosę.
Wrócił Sean. Isabell roześmiała się.
- Widzę, że nie jesteś sama Parker! – powiedziała z uśmiechem unosząc brwi.
- Oj, Is! To jest Sean, kuzyn Marii.
- Hej Sean. Miło cię poznać. Wiesz, Maria sporo opowiadała o tobie.
- Ciekawe co opowiadała… - uśmiechnął się.
- Zostawię was samych. Pójdę po tą płytę. – powiedziała Liz i odeszła.

***

Tess usiadła za kierownicą. Łzy spływały jej po policzkach strumieniami. Wygrzebała w schowku chusteczkę i otarła oczy. Nie miała pojęcia co z sobą zrobić. Nie miała w Roswell żadnych przyjaciół. Zresztą i tak wolała być teraz sama. Nie chciała, żeby ją ktoś pocieszał, bo całkiem by się rozkleiła. Wolała, żeby wszyscy zostawili ją w spokoju.
Przekręcił kluczyki i wcisnęła pedał gazu. Skierowała samochód na szosę 285. Jak dobrze, że miała w pobliżu takie miejsce. Miejsce, gdzie mogła być sama, tak długo jak tylko chciała.
Dopiero kiedy znalazła się w jaskini pozwoliła sobie na łzy. Była w miejscu, w którym jej życie się zaczęło. 11 lat temu właśnie tutaj po raz pierwszy zobaczył światło słoneczne, po raz pierwszy poczuła powiew ziemskiego powietrza. Wtedy była taka mała i szczęśliwa. Nie miała tych wszystkich doświadczeń i wspomnień, które teraz kryły się w jej pamięci.
Dotknęła ręką delikatnej powierzchni inkubatora. Chłodny, srebrzysty materiał. Był tak gładki jak jedwab. Miała wrażenie, że ta srebrna powłoka żyje wewnątrz swoim własnym życiem. Prawie jakby próbowała jej coś przekazać… Przytuliła do niej policzek. Teraz wyraźnie słyszała ciche tętnienie. Jej oddech stawał się coraz spokojniejszy, jego rytm dopasowywał się do cichutkich uderzeń…
Nagle cała jaskinia znikła. Tess przez chwilę otaczała całkowita ciemność. Dopiero po chwili pojawiło się przed jej oczami światło, które zaczęło rosnąć, aż w końcu było wszędzie dookoła niej. Obraz który ukazał się jej oczom zapierał dech w piersiach.
Stała na środki wielkiej komnaty. Jej ściany pokrywał karminowy jedwab bogato zdobiony złotem. Na środku stał duży, piękni rzeźbiony stół, a wokół niego przynajmniej dwanaście krzeseł. Tess dostrzegła po drugiej stronie uchylone drzwi. Postanowiła pójść w tamtą stronę. Jej kroki odbijały się echem po marmurowej posadzce. Dopiero gdy wyciągnęła rękę, by dotkną klamki usłyszała za sobą głos.
-Witaj Avo, długo na ciebie czekałem.
Odwróciła się z przerażeniem. Wydawało jej się, że komnata jej pusta. Jednak na jednym z krzeseł siedziała jakaś postać. Mimo wysiłków Tess nie mogła dostrzec jej twarzy.
-Wiedziałem, że w końcu tu trafisz. Tego właśnie pragniesz, prawda? – było w tym głosie coś przerażającego a jednocześnie ekscytującego. Nie miała pojęcia co odpowiedziać. Nawet nie miała pojęcia gdzie jest.
-Kim jesteś?- powiedziała w końcu.
-Czyżbyś naprawdę nie wiedziała? – Postać wstała z krzesła i zaczęła iść w jej stronę. Tess nie była w stanie zrobić kroku. Nie mogła nawet oddychać.
Kiedy wyszedł z cienia Tess dostrzegła w końcu jego twarz. Był to chłopak niewiele starszy od niej. Bardzo przystojny chłopak.
-Nie byłaś szczęśliwa, Avo. Zresztą teraz też nie jesteś. A wystarczyłoby byś powiedziała jedno słowo.
Stał tak blisko niej. Prawie czuła jego oddech na swej twarzy. Jej serce zaczęło bić bardzo niespokojnie…ale to nie był strach…
-Nadal nie rozumiem…
-Rozumiesz doskonale.
Dotkną delikatnie jej policzka. Poczuła, że jej skóra płonie. Przez całe jej ciało przeszedł dreszcz.
-Wróć Avo…do domu. Wróć razem z Dziedzicem.
-Z Dziedzicem?
-Tak. I ze swoim mężem… - gdy wypowiadał to słowo, słyszała w jego głosie ironię. Na pewno nie wyrażał on bólu czy zazdrości. Był pełen wyższości i pogardy. Ogarnął ją dziwny niepokój.
- Ja…nie mogę…
-Oczywiście, ze możesz. Musisz zdecydować, Avo… Wierzę, że podejmiesz właściwą decyzję.
Usłyszała śmiech, lecz dochodził on jakby z oddali. Komnata rozmazała się i znikła w ciemności.
Tess znów siedziała na ziemi z jaskini. Pomyślała, że to tylko sen. Ale jej serce wciąż biło ja szalone. To było tak rzeczywiste…
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ktoś ją woła. Wejście do jaskini otworzyło się i wpadło światło. Chwilę później pojawił się tam Max.
-Tess! Wszystko w porządku? Kyle zadzwonił i powiedział, że wyszłaś…bałem się o ciebie.
Przytulił ją delikatnie i pomógł jej wstać.
-W porządku. Po prostu…chciałabym już wrócić do domu…

User avatar
Tajniak
Starszy nowicjusz
Posts: 251
Joined: Sat Mar 27, 2004 8:13 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Tajniak » Mon Apr 18, 2005 10:30 pm

Interesujące. Przedstawiasz Tess w dość nietypowy sposób. To dla mnie zupełna nowość. Poza tym z jakiegoś powodu przeskoczyłaś do końcówki drugiego sezonu, gdzie sytuacja między Maxem, a Tess są napięta, więc zapowiada się ciekawie.
Nie znam wielu opowiadań Rebel więc czekam na kolejną część :wink:

User avatar
Tajniak
Starszy nowicjusz
Posts: 251
Joined: Sat Mar 27, 2004 8:13 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Tajniak » Thu Jul 07, 2005 10:56 pm

Lissy, to jest fajny FF, a takich ostanio widze mało. Masz zamiar go dokończyć :?:

Jak nie to chociaż napisz, że ci sie nie chce czy coś tam. :wink:

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Thu Jul 21, 2005 1:52 pm

nowa wrote:Nawet mi się podoba :) Nieźle jak na początkującą. Zaciekawiło mnie, chociaż trochę to takie... płytkie :roll: Nie opisy, dialogi. Opisy mi się podobają :) Choć za obszerne to nie są :P

Przyznaję rację nowej. Fajniutkie te jak narazie 2 części
:lol: Rzczywiście więcej opisów . tzn opisów uczuć :twisted: Chyba za bardzo się przyzwyczaiłam do opowiadań H., albo _liz...
Właściwie sama nie wiedziała, czemu to mówi. Nigdy nie czuła nic do Maxa. Nawet chyba za bardzo go nie lubiła. Po prostu starała się przyjąć za fakt to, co mówił Nasedo. Max był jej mężem. Musieli wrócić razem na Antar i uratować ich planetę. Nie mogła mieszać w to swoich uczuć. Nie była człowiekiem, więc nie mogła myśleć jak ludzie
Chociaż jedna osba napisała odwrótnie o Tess, że nie chciała tago uczucia tylko Nasedo jej kazał. Plusik dla ciebie :wink:
Tajniak wrote:coś co chciałem zobaczyć w Maxie tamtej nocy w "TEOTW"
Czyli to co powinno być :lol: I Max jest taki jakiś inny.

W zasadzie to odniosłam wrażenie, że napisałaś wszystko w odwrotną stronę jak nikt inny i za to też masz u mnie plusa!
Ciekawe jak to rozwiniesz dalej :twisted: Czekam na część 3 :lol: Oby nie za długo
Image

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Thu Jul 21, 2005 2:55 pm

Podoba mi się......... Ma taki miły klimat, nie mogę doczekać się nastepnej części i chciałbym się zapytać czy wogóle ta następna część się pokaże, czekam z niecierpliwością..

User avatar
Lissy
Nowicjusz
Posts: 101
Joined: Tue Nov 16, 2004 2:30 pm
Location: Gdańsk
Contact:

Post by Lissy » Wed Aug 10, 2005 11:39 am

Dobra. To napiszę następną część, jak jednak ktoś to przeczytał. :) Przepraszam, że tak długo nic nie pisałam, ale miałam rozwalony komputer i odzyskałam go dopiero wczoraj. :wink:

User avatar
Lissy
Nowicjusz
Posts: 101
Joined: Tue Nov 16, 2004 2:30 pm
Location: Gdańsk
Contact:

Post by Lissy » Fri Feb 10, 2006 10:48 am

cz.3

-Dwie cole, poproszę.
-Już. 2,5 dolara. – odpowiedziała Liz, każąc swoim ustom po raz setny tego dnia wygiąć się w uroczy uśmiech. Szkoda, że nie szedł on w parze z uroczym samopoczuciem. Po sześciu godzinach stania z ladą, już nawet nie czuła nóg i marzyła tylko o aromatycznej kąpieli w zaciszu własnej łazienki. W ogóle skąd ci wszyscy ludzie się biorą? To był środek zimy, a wnętrze kafeterii wyglądało jak jarmark w samo południe.
Wsypała lód do dwóch kubków i napełniła je tym niesamowicie-kalorycznym świństwem. Kątem oka spostrzegła wchodzącą do środka wysoką blondynkę. Nigdy wcześniej jej nie spotkała. Dziwne. Wybrała się na wakacje akurat teraz, na koniec semestru? A może to jakaś nowa uczennina Roswell High? Nie wyglądała wcale miło. Typ blondynki, bardzo pewnej siebie, polegającej zdecydowanie bardziej na swoim wyglądzie niż na inteligencji…
Nieznajoma podeszła pewnym krokiem do lady.
-Cześć skarbie- powiedziała z wyraźnym nowojorskim akcentem do Liz.
Skarbie?! Może Liz rzeczywiście nie wyglądała na swoje lata, ale to płowe chuchro nie powinno się do niej tak zwracać.
Spojrzeniem dała jej do zrozumienia, że słyszy, ale nic nie odpowiedziała.
-Wiesz może gdzie mogę znaleść Tess Harding?
Tym razem Liz poświęciła swojej rozmówczyni znacznie więcej uwagi. Nie jest dobrze, jeśli jacyś nieznajomi pytają akurat o jedną z czwórki kosmitów o jakich wogóle słyszała. Nie przepadała za Tess, to prawda, ale ostatni rok nauczył ją aż nadto, że niektóre przypadki bywają mniej przypadkowe niż się wydaje…
-Nie, przykro mi, ale nie. A o co chodzi? – odpowiedziała ze swoim dobrze wyuczonym uśmiechem.
-Nic tylko jestem jej „znajomą z poprzedniego życia” – roześmiała się blondi- przyjechałam w odwiedziny. No to idę jej szukać dalej. Dzięki za dobre chęci.
I wyszła zostawiając Liz strasznie zdezorientowaną.

* * *

„Znajoma z poprzedniego życia??” Co to w ogóle miało znaczyć?
Półtorej godziny później Liz usiadła wykończona w miekkim fotelu w swoim pokoju. Przez ten czas uzmysłowiła sobie, że zaczęła już całkiem zwyczajnym wydarzeniom przypisywać ukryty sens. To obłęd! Stanowczo zbyt dużo czasu poświęcała myśleniu o kosmitach, mocach, innych planetach i takich tam…
A przecież postanowiła, że to koniec. Że będzie żyć jak zwyczajna dziewczyna w zwyczajnym mieście… Może byłaby to chociaż jedna dobra rzecz wynikająca z rozstania z Maxem…
Właśnie. Max. Pomyślała, że powinna powiedzeć mu o tej dziwnej nieznajomej. On by pewnie tego tak nie zignorował… Jeszcze miesiąc temu na pewno by mu to powiedziała…
Poczuła, że znowu napływają jej do oczy łzy. Nie mogła płakać… Musiała być silna… A właściwie pytanie czemu? Dlaczego akurat ona…?
Otarła dłońmi łzy. I wtedy zobaczyła coś dziwnego. Coś, jakby lekko zielony prąd przechodzące po jej dłoni… Bzdura! Nie było żadnego prądu. Przestać myśleć o kosmitach…

cdn.

User avatar
Lissy
Nowicjusz
Posts: 101
Joined: Tue Nov 16, 2004 2:30 pm
Location: Gdańsk
Contact:

Post by Lissy » Fri Feb 10, 2006 10:50 am

cz. 4

„To będę u ciebie koło 14.00. Kocham Cię Słoneczko. Tęsknie :*”

Tess z trudem powstrzymała się od uściskania własnej komórki. Za każdym razem, kiedy dostawała sms-a od Maxa miała ochotę podskoczyć do nieba. Napisała szybko „Ja ciebie też :*” wkładając w napisanie każdej litery dwa razy więcej energii niż było potrzeba, musiała ją jakoś wyładować, bo by wybuchła.
Kiedy wysyłała wiadomość, usłyszała dzwonek do drzwi.Otworzyła i zobaczyła za nimi jakąś dziewczynę, której nie znała nawet z widzenia. Może ze dwa lata starszą i trochę wyższą.
-Cześć! Czy tu może mieszka Tess Harding?
-To ja. – odpowiedziała niepewnie się uśmiechając – O co chodzi?
Nieznajoma przyglądała jej się chwilę, jakby nad czymś się zastanawiając, po czym niespodziewanie wykrzyknęła z radością.
-Avi! Boże jak się cieszę, że cie widze! Tyle lat!
Tess stała jak wryta nie mając pojęcia o co chodzi i co się dzieje. Stojąca przed nią dziewczyna chyba coś zrozumiała, bo powiedziała już normalnie.
-Przepraszam. Zapomnij o tym. Mam dla ciebie pewną wiadomość, tylko to jest poufne, więc przydałoby się znaleść miejsce, gdzie nikt nas nie podsłucha… A przy okazji, nazywam się Leanna.
Do Tess dotarło nagle, że jej serce wali jak szalone i jest strasznie zdenerwowana. Jeśli dobrze słyszała, ta cała Leanna zwróciła się do niej „Avi” i mówiła jeszcze coś o „tylu latach”. Ale to przecież niemożliwe… Matko, a jeśli… jeśli to wtedy w jaskini to nie był wcale sen…
Wprowadziła nieznajomą do swojego pokoju zamykając starannie drzwi, mimo że w domu nikogo nie było. Chciała jak najszybciej zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. A może wcale nie chciała wiedzieć…
-Więc? – odezwała się, nie bardzo myśląc o grzeczności.
-No więc… tak jakby przysyła mnie Nicholas.
A jednak… To o to chodziło. Już nie miała wątpliwości.
Czuła, że pakuje się w coś, z czego później będzie naprawdę trudno wybrnąć. Czuła, że nie powinna, że będzie żałować jeśli dowie się zbyt wiele… A jednak naprzeciwko niej siedziała osoba, która być może znała odpowiedzi na jej wszystkie pytania. Co jeśli ta Leanna ją pamiętała… Była tam wtedy na Antarze… Wiedziała o co w tym wszystkim chodzi…
-To był on prawda? – Usłyszała swój własny głos, tak dziwnie cichy i słaby.
Skinęła głową.
-Wciąż nei mogę uwierzyć, że ty nic nie pamiętasz. Niby wiedziałam o tym już wcześniej, że tak będzie, ale…
- Nie musisz mi tego mówić. Wyobraź sobie, że już wiem jak to jest, kiedy nic nie pamiętasz. – Powiedziała, sama właściwie nie wiedząc, dlaczego ją to aż tak zabolało i wkurzyło. – Możesz mi wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi? I kim właściwie jesteś?
Leanna spojrzała na nią ze zrozumieniem i uśmiechnęła się trochę niepewnie.
- No więc… kiedyś, to znaczy wiesz, wtedy na Antarze… byłyśmy przyjaciółkami. Znałyśmy się właściwie od dzieciństwa, spędzałyśmy razem każdą chwilę, chodziłyśmy na imprezy. Cały świat należał do nas. To były czasy! – Uśmiechnęła się lecz widząc, że Tess nie odrywa od niej wzroku, pochłaniając każde jedno słowo, od razu powróciła do swej opowieści. – Byłaś wtedy z moim bratem, Nicholasem. I wszyscy byli pewni, że tak zostanie. Przez lata nie widzieliście świata poza sobą. Jak dwa gołąbki zapatrzone w sebie bez końca… Aż do tamtej nocy… Zatrzymaliśmy się wtedy nad Elen Hith*, Jeziorem Zimnej Gwiazdy… Nigdy nie widziałam piękniejszego miejsce! Też byłaś nim zauroczona. Siedziałyśmy całą noc na plaży patrząc na książyc.. I on też tam był… Nie wiem jak los może być tak okrutny. Zakochałaś się w Zanie… Głupie szczeniackie zauroczenie! Później spotkaliście się przypadkiem na jakiejś imprezie i po niecałym miesiącu wzięliście ślub. Właściwie jak odmówić królowi, kiedy prosi cię o rękę…-Wzruszyła ramionami – Nigdy nie widziałam Nicholasa tak wściekłego… Zdradziłaś go z jego największym wrogiem. Ale on wciąż chce ci wybaczyć, Avi… Powiedział ci co masz zrobić, ja jestem tutaj żeby ci pomóc.
Tess siedziała chwile zamyślona.
- Myślałam, że Nicholas kochał Vilandrę…
Leanna uśmiechnęła się z ironią.
- Nie rozumiesz. Nicholas nienawidził Zana, już nawet za sam jego sposób myślenia. To przez niego naszej planecie groziła wojna. Gdyby czegoś nie zrobił to byłby koniec… I jeszcze w końcu odebrał mu ciebie… Nicholas doszedł do wniosku, że najlepiej odegra się, jeśli i Zan zostanie zdradzony. Zresztą przekonanie drogiej księżniczki o swojej miłości nie wymagało zbyt wielu trudu. Ona sama z siebie była przekonana, że wszyscy ją kochają i uwielbiają. Romans z przywódcą rebeliantów musiał być dla niej wspaniałą przygodą.
Tess przymknęła oczy gubiąc się pod natłokiem faktów. Czuła się jakby cały jej świat okazał się nagle tylko jakąś dziwną senną fikcją… Dopiero teraz zrozumiała o jak wielu rzeczach nie miała pojęcia. Rozejrzała się po pokoju, chcąc znaleść coś co przekona ją, że wciąż jeszcze jest na Ziemi, że tak niedawno rozsadzała ją radość przez jednego głupiego sms-a… Właśnie! Spojrzała na zegarek. 13.50. Z 10 minut przyjdzie Max…

*Żeby nie było tego Elen Hith nie wymyśliłam sama, tylko znalazłam w słowniku mowy elfów Tolkiena „To będę u ciebie koło 14.00. Kocham Cię Słoneczko. Tęsknie :*”

Tess z trudem powstrzymała się od uściskania własnej komórki. Za każdym razem, kiedy dostawała sms-a od Maxa miała ochotę podskoczyć do nieba. Napisała szybko „Ja ciebie też :*” wkładając w napisanie każdej litery dwa razy więcej energii niż było potrzeba, musiała ją jakoś wyładować, bo by wybuchła.
Kiedy wysyłała wiadomość, usłyszała dzwonek do drzwi.Otworzyła i zobaczyła za nimi jakąś dziewczynę, której nie znała nawet z widzenia. Może ze dwa lata starszą i trochę wyższą.
-Cześć! Czy tu może mieszka Tess Harding?
-To ja. – odpowiedziała niepewnie się uśmiechając – O co chodzi?
Nieznajoma przyglądała jej się chwilę, jakby nad czymś się zastanawiając, po czym niespodziewanie wykrzyknęła z radością.
-Avi! Boże jak się cieszę, że cie widze! Tyle lat!
Tess stała jak wryta nie mając pojęcia o co chodzi i co się dzieje. Stojąca przed nią dziewczyna chyba coś zrozumiała, bo powiedziała już normalnie.
-Przepraszam. Zapomnij o tym. Mam dla ciebie pewną wiadomość, tylko to jest poufne, więc przydałoby się znaleść miejsce, gdzie nikt nas nie podsłucha… A przy okazji, nazywam się Leanna.
Do Tess dotarło nagle, że jej serce wali jak szalone i jest strasznie zdenerwowana. Jeśli dobrze słyszała, ta cała Leanna zwróciła się do niej „Avi” i mówiła jeszcze coś o „tylu latach”. Ale to przecież niemożliwe… Matko, a jeśli… jeśli to wtedy w jaskini to nie był wcale sen…
Wprowadziła nieznajomą do swojego pokoju zamykając starannie drzwi, mimo że w domu nikogo nie było. Chciała jak najszybciej zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. A może wcale nie chciała wiedzieć…
-Więc? – odezwała się, nie bardzo myśląc o grzeczności.
-No więc… tak jakby przysyła mnie Nicholas.
A jednak… To o to chodziło. Już nie miała wątpliwości.
Czuła, że pakuje się w coś, z czego później będzie naprawdę trudno wybrnąć. Czuła, że nie powinna, że będzie żałować jeśli dowie się zbyt wiele… A jednak naprzeciwko niej siedziała osoba, która być może znała odpowiedzi na jej wszystkie pytania. Co jeśli ta Leanna ją pamiętała… Była tam wtedy na Antarze… Wiedziała o co w tym wszystkim chodzi…
-To był on prawda? – Usłyszała swój własny głos, tak dziwnie cichy i słaby.
Skinęła głową.
-Wciąż nei mogę uwierzyć, że ty nic nie pamiętasz. Niby wiedziałam o tym już wcześniej, że tak będzie, ale…
- Nie musisz mi tego mówić. Wyobraź sobie, że już wiem jak to jest, kiedy nic nie pamiętasz. – Powiedziała, sama właściwie nie wiedząc, dlaczego ją to aż tak zabolało i wkurzyło. – Możesz mi wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi? I kim właściwie jesteś?
Leanna spojrzała na nią ze zrozumieniem i uśmiechnęła się trochę niepewnie.
- No więc… kiedyś, to znaczy wiesz, wtedy na Antarze… byłyśmy przyjaciółkami. Znałyśmy się właściwie od dzieciństwa, spędzałyśmy razem każdą chwilę, chodziłyśmy na imprezy. Cały świat należał do nas. To były czasy! – Uśmiechnęła się lecz widząc, że Tess nie odrywa od niej wzroku, pochłaniając każde jedno słowo, od razu powróciła do swej opowieści. – Byłaś wtedy z moim bratem, Nicholasem. I wszyscy byli pewni, że tak zostanie. Przez lata nie widzieliście świata poza sobą. Jak dwa gołąbki zapatrzone w sebie bez końca… Aż do tamtej nocy… Zatrzymaliśmy się wtedy nad Elen Hith, Jeziorem Zimnej Gwiazdy… Nigdy nie widziałam piękniejszego miejsce! Też byłaś nim zauroczona. Siedziałyśmy całą noc na plaży patrząc na książyc.. I on też tam był… Nie wiem jak los może być tak okrutny. Zakochałaś się w Zanie… Głupie szczeniackie zauroczenie! Później spotkaliście się przypadkiem na jakiejś imprezie i po niecałym miesiącu wzięliście ślub. Właściwie jak odmówić królowi, kiedy prosi cię o rękę…-Wzruszyła ramionami – Nigdy nie widziałam Nicholasa tak wściekłego… Zdradziłaś go z jego największym wrogiem. Ale on wciąż chce ci wybaczyć, Avi… Powiedział ci co masz zrobić, ja jestem tutaj żeby ci pomóc.
Tess siedziała chwile zamyślona.
- Myślałam, że Nicholas kochał Vilandrę…
Leanna uśmiechnęła się z ironią.
- Nie rozumiesz. Nicholas nienawidził Zana, już nawet za sam jego sposób myślenia. To przez niego naszej planecie groziła wojna. Gdyby czegoś nie zrobił to byłby koniec… I jeszcze w końcu odebrał mu ciebie… Nicholas doszedł do wniosku, że najlepiej odegra się, jeśli i Zan zostanie zdradzony. Zresztą przekonanie drogiej księżniczki o swojej miłości nie wymagało zbyt wielu trudu. Ona sama z siebie była przekonana, że wszyscy ją kochają i uwielbiają. Romans z przywódcą rebeliantów musiał być dla niej wspaniałą przygodą.
Tess przymknęła oczy gubiąc się pod natłokiem faktów. Czuła się jakby cały jej świat okazał się nagle tylko jakąś dziwną senną fikcją… Dopiero teraz zrozumiała o jak wielu rzeczach nie miała pojęcia. Rozejrzała się po pokoju, chcąc znaleść coś co przekona ją, że wciąż jeszcze jest na Ziemi, że tak niedawno rozsadzała ją radość przez jednego głupiego sms-a… Właśnie! Spojrzała na zegarek. 13.50. Z 10 minut przyjdzie Max…

cdn.

User avatar
Lissy
Nowicjusz
Posts: 101
Joined: Tue Nov 16, 2004 2:30 pm
Location: Gdańsk
Contact:

Post by Lissy » Sun Mar 05, 2006 12:04 pm

Cz.5

Dwie, trzy, cztery krople. Maria zakręciła flakonik z olejkiem i od razu poczuła rozchodzący się w powietrzu aromat cedru. Położyła się na łóżku z wczoraj kupioną narzutą w kwiatki i zaczęła przeglądać kolorowe czasopismo. W tle usłyszała jedną z ulubionych piosenek „Thank you” Dido. „I to właśnie nazywa się życie!” Wolność! Prawdziwa wolność, bo tak naprawdę w ciągu ostatnich kilku dni zauważyła powstanie czegoś co było pewnego rodzaju zaporą między nią i wszystkimi jej problemami. Wszystkie jakby zblakły, straciły na wartości. Skąd jednak to przytłaczające uczucie, że wraz z wszystkimi troskami znikła również pewna cząstka szczęścia? I to taka jedna cząstka, która chociaż niby najmniejsza, dopiero ona może sprawić, że inne cząstki mają znaczenie…
Odetchnęła głęboko przesyconym świeżym aromatem powietrzem. Chciała teraz tak leżeć bez ruchu napawając się tym jednym z nielicznych momentów, kiedy nie trzeba myśleć o nikim i o niczym. No i oczywiście nie trwało to długo, bo zaczwonił dzwonek do drzwi.. Zeszła powoli po schodach i otworzyłą drzwi, robiąc to najwolniej jak umiała, jakby chcąc ukarać kogoś, kto zakłucił jej odpoczynek.
-Hej… jesteś sama? – Liz stała na progu jakoś dziwnie zmieszana i zdenerwowana.
-Tak. Właśnie dopiero przyszłam… coś się stało?
-Muszę z tobą pogadać.
I Maria od razu zrozumiała o co chodzi. To zdenerwowanie na twarzy przyjaciółki, urywany oddech jakby biegła całą drogę… to mogło świadczyć tylko o jednym… o tym, że jej błogi spokój się skończył…
Poprowadziła ją do kuchni, zamknęła dokładnie drzwi i zaparzyła dwie filiżanki ekspresowej herbaty. W tym czasie Liz siedziała jakby nieprzytomna na krześle, wpatrując się w jakiś wyimaginowany punkt za oknem. Maria zauważyła, że jej przyjaciółka jest bardzo blada i jakby trochę schudła…
-Trchę to trwało zanim postanowiłaś jednak ze mną porozmawiać.-odezwała się stawiają herbatę na stole i usiadła naprzeciwko.
-Wiem… ja… Maria to jest takie skomplikowane. Sama nie wiem jak ci to wszystko wytłumaczyć…
Maria spojrzała na nią z troską.
-Chodzi o Maxa, prawda? Nie gadacie ze sobą już chyba kilka tygodni.
O tym, ze trafiła w sedno przekonała się zwłaszcza dlatego, że po policzkach Liz zaczęły spływać łzy. Usiadła obok niej i zaczęła ją pocieszać, mimo że tak naprawdę nic nie rozumiała.
Kiedy Liz znów odzyskała zdolność mówienia powiedziała.
-On… teraz jest przekonany, że zdradziłam go z Kyle’m. Jest o tym przekonany, ba tak właśnie musi być… takie jest „przeznaczenie”…
Jeszcze raz otarła samotną łzę i ciągnęła silniejszym głosem, jakby starając się nie myśleć o czym tak naprawdę mówi, jakby to nie miało żadnego zwiąsku z nią samą…
-To było prawie pięć tygodni temu. Wróciłyśmy dopiero co od tej twojej wróżki. Byłam po prostu najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bo powiedziała, że Max zrezygnuje z tronu, że będziemy razem i będziemy szczęśliwi. I wtedy… To brzmi tak dziwnie po tylu tygodniach… przyszedł do mnie Max z przyszłości. Powiedział, że nie możemy być razem, bo niedługo będzie koniec świata. Że muszę coś zrobić, żeby on przestał mnie kochać, bo musi być z Tess… Maria, i ja uwierzyłam w to… nie mogłam nie wierzyć nie wierzyć, bo to był ten sam Max… Widziałam w jego oczach tą prawdę… smutek i przerażenie…
Jej głos się załamał i znów zaczęła wpatrywać się w jakiś punkt daleko za oknem.
-I ty… spałaś z Kyle’m?
Jeszcze jakiś czas temu Maria pewnie pomyślałaby, ze jej odbiło albo świat stanął do góry nogami, ale po tych wszystkich dziwnych przygodach z kosmitami zrozumiała, że nie ma rzeczy niemożliwych… Dosłownie.
-Nie to tylko… Chodziło o to, że Max miał myśleć, że tak jest. Wiem, że to był okropny pomysł, ale nie wiedziałam co zrobić… próbowałam jakoś zbliżyć do niego Tess… powiedziałam, że nie chcę dla niego umiarać… Ale Maxa nie da się w ten sposób zniechęcić. – Uśmiechnęła się, bo może wtedy rzeczywiście myślała tylko o tym, jak to zrobić, żeby przestał ją kochać, ale przez tą jego wierę, mimo że go tak skrzywdziła, kochała go jeszcze bardziej. Wciąż pamiętała jak wiele w jego oczach było bólu… a jednocześnie jak wiele wiary w nią i oddania… - Więc poprosiłam Kyle’a, żeby… wyświadczył mi przyjacielską przysługę i udał, że ze mną śpi… - Zakończyła znów mając przed oczami spojrzenie Maxa, tym razem już bez nadzieji i wiary, i czując, że rana w jej sercu, mimo tygodni leczenia znów zaczęła krwawić. Otarła dłonią uparte łzy i w końcu odważyła się spojrzeć na Marię.
Przyjaciółka siedziała chwilę zamyślona, po czym powoli powiedziała.
-Wiesz… wierzę, że rzeczywiście mógłby być koniec świata, skoro jesteś o tym tak bardzo przekonana, ale… czy naprawdę myślisz, że to że Max i Tess byliby akurat razem miałoby aż takie znaczenie? Koniec świata i tak może nastąpić w każdej chwili… Czy to jest wystarczający powód, by zrezygnować z takiej miłości? Nie chcę krytykować tego co robisz… wiem, że zrobiłaś to co uznałaś za najlepsze, nie zwracając uwagi nawet na własne uczucia, ale Liz… dlaczego musisz aż tak bardzo ranić i siebie i jego… sama nie wiem kogo bardziej…- Spojrzała Liz prosto w oczy. Wiedziała jak wielką wagę ma teraz każde jej słowo. Ale jeśli już miała teraz mówić, to musiało to być szczere. – Liz pozwól sobie choć raz być zwyczajnym, słabym człowiekiem. Nie musisz być ideałem. Nie musisz przejmować się tym, że za ileśtam lat będzie koniec świata i ty będziesz czuła się za niego winna?...-wzruszyła ramionami – zrozum, że może wtedy rzeczywiście będziecie żyć kilka lat dłużej, ale to nie będzie życie tylko jakiś jego marny cień…
Liz znów miala oczy pełne łez. Czuła się tak bardzo zagubiona… Te wszystkie myśli pędzące przez jej głowę z zawrotną prędkością sprawiały, że czuła jakby dostała obłędu. Nie wiedziała co robić, dokąd pójść. Jakby każdy jej krok był z góry skazany na porażkę…
-To jeszcze nie wszystko…-powiedziała, jakby każde słowo wydobywała z bezkresnej studni rozpaczy. –Maria, boję się, że ja… ja… też staję się kosmitką… właśnie niedługo przed przyjściem do ciebie… chyba włączyłam radio nawet go nie dotykając, stałam przynajmniej metr dalej… jakby, nie wiem skąd, była we mnie jakaś dziwna siła… i to nie był tylko jeden taki przypadek…-urwała, bo usłyszała nagle jakiś trzask. Rozejrzała się i zobaczyła, że drzwi do kuchni, które cały czas były zamknięte teraz uchyliły się. Zerwała się szybko z krzesła, wyszła i zobaczyła za drzwiami jakąś bladą postać przyklejoną do ściany…
-Sean! o matko… słyszałeś…
Liz poczuła, że zaczyna kręcić się jej w głowie. To jest stanowczo niemożliwe, żeby tyle rzeczy wydarzyło się jednego popołudnia… Dopiero po chwili zauważyła, że obok niej stoi Maria i obie wpatrują się w Saena, a on w nie.
-Sean, błagam cię… nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Proszę…będę z tobą chodzić. – Wiedziała, że to brzmi idiotycznie, ale nie była w stanie wymyśleć nic innego…
Stał jeszcze chwilę milcząc i w końcu się odezwał.
-Nie powiem, jeśli w końcu pogodzisz się z tym Evansem…
I wyszedł zanim zdążyły cokolwiek powiedzieć.

User avatar
Lissy
Nowicjusz
Posts: 101
Joined: Tue Nov 16, 2004 2:30 pm
Location: Gdańsk
Contact:

Post by Lissy » Sat Mar 18, 2006 12:17 pm

cz.6

I znów odetchnęła chłodnym powietrzem nocy, próbując usunąć z głowy wszelkie myśli, próbując oddać się błogiemy zapomnieniu i ciemności snu. Lecz jej serce wciąż biło niespokojnie i nawet przez zamknięte powieki widziała zarys wszystkich mebli w pokoju. Tradycja. Teraz już kiedy kładła się wieczorem do łóżka nie miała nawet cienia nadzieji, że w końcu zaśniej. Co prawda przysypiała nad ranem niespokojnym snem pełnym dziwnych, surrealistycznym snów, ale nie dawało to jej wytchnienia. Nie stanowiła czegoś co przekonuje umysł człowieka, że ten koszmarny dzień, mimo że wydawał się nie mieć końca, przeszedł już do przeszłości… Wszystko stawało się dla niej pasmem okrutnych, bezsensownych wydarzeń, które nie dążyły tak naprawdę do żadnego końa. Nie miała nadzieji na lepsze jutro, bo tak naprawdę nie wiedziała o czym marzy, co dałoby jej szczęście. I tak wciąż każdy dzień dokładnie wlewał się w ciąg dni bez końca bez początku. Nie potrafiła powiedzieć co było wczoraj.
Tess tak bardzo chciała z kimś porozmawiać, z kimkolwiek, ale wiedziała że nie ma tutaj przyjaciół. Jadyną bliską jej osobą był Max, ale z nim już nie potrafiła rozmawiać.Ostatnio wszystko zaczęło się psuć. I to z jej powodu. Od wizyty tej całej Leanny czuła się jakby zaczęła narazstać między nimi jakaś ściana. Zbyt wiele było tajemnic i niedomówień… Przecież tak naprawdę nic nie zrobiła! To że rozmawiała z Nicholasem w tym dziwnym śnie czy wizji, to nie była jej wina… a jednak zawsze kiedy spotykała się z Maxem czuła coś jakby wyrzuty sumienia. Wciąż pamiętała blask tamtych oczu. Nie ciepłych i bursztynowych, ale niebieskich z domieszka srabra, pełnych tajemnicy i czegoś co w pewien nieokreślony sposób powodowało u niej dreszcze.
Więc czego tak naprawdę chciała? Kochała Maxa czy Nicholasa? I kogo kochała Ava?
Przypomniała sobie jej ostatnią rozmowę z Leanną. Powiedziałą jej otwarcie, że niczego nie obiecuje, że jeszcze nie zdecydowała co zrobi. Leanna z początku sprawiałą wrażenie jekby w ogóle nie rozumiała o czym Tess mówi, najwidoczniej wydawało się jej oczywiste, że przyjaciółka nie kocha Maxa i chce wrócić na Antar. Dopiero później wzruszyłą ramionami, spojrzała na Tess trochę jak na rozkapryszone dziecko i powiedziała: „Więc jak już się zdecydujesz spotkamy się z Las Cruses. Napisz do mnie maila przed wyjazdem. Musimy w końcu rozszyfrować jak uruchomić tem głupi granilith… I pomyśleć, że Nicholasowi tyle czasu nie udało się złamać tego waszego „królewskiego” szyfru!” Ostatnie dwa słowa powiedziała z naprawdę godną podziwu ironią i to z zupełnie niewiadomego powodu wzbudziło w Tess gniew. Nie skomentowała jednak tego, sama nie bardzo wiedząc o co jej chodzi. Z chęciąprzystała na tą umowę, bo zręczne unikanie Leanny, które praktykowała przez ostatnie dni, zaczynało ją już męczyć.
Od tego czasu minęły trzy tygodnie. Trzy tygodnie przez które myśli o Maxie i Nicholasie wypełniały jej całe dni i noce. Czuła, ze jeśli w końcu czegoś nie postanowi dostanie obłędu…
Zamknęła oczy i znów próbowała zasnąć. I znów zobaczyłą przed oczmi obraz dużej, bogato zdobionej komnaty z kamienną posadzką. Tak dobrze znała tą scenerię. Kształty tej wizji tak wyraźniej zapisały się w jej pamięci, że ilekroć widziała w myślach tą salę czuła dziwny zapach, którego nie spotkałą nigdy wcześniej na Ziemii, rozchodzący się w powietrzu. W powietrzu, które również nie było ziemskie. Miało w sobie dużo więcej świeżości, każdy jeden oddech napawał energią i siłą. Było w nim coś co chipnotyzowało, przywoływało ją do tamtego świata, który przecież istniał, mimo że znała go jedynie ze snów.
„Chciałabym tam wrócić”-pomyślała. Słowa „wrócić” użyła całkiem podświadomie, być może dlatego że całą sobą, nie tylko myślami, wiedziałą że kiedyś już tam była.
A co kazało jej zostać na Ziemi? Nie miała tu przyjaciół, rodziny. To nie tutaj znajdował się jej dom. Jeśli w ogóle gdziekolwiek istniało takie miejsce, musiała jego szukać w innego galaktyce… wśród tych złotych plamek rozrzuconych po niebie… być może tam mogłaby odnaleść dom, któremu oddałaby swoje serce bez reszty. A Max? On zawsze kochał Liz. Ich związek opierał się tylko na bezpodstawnym przypuszczeniu, ze są sobie przeznaczeni…
Tess przetarła oczy i wstała z łóżka czując nagłe olśnienie, Wiedziała co musi zrobić… Włączyłą komputer i szybko napisała maila „Będę po południu w Las Cruses. Spotkajmy się pod lotniskiem”.

* * *
-Za jakieś półtorej godziny – odpowiedizała z uśmiechem stewardessa, zapytana o to, kiedy będą na miejscu.
To była dosyć męcząca posróż samolotem niskiej klasy, ale tylko na to pozwalały jej fundusze. I tak nie miała pojęcia gdzie zatrzyma się w tym nieznanym mieście. Oparła głowę o bok oparcia i po raz pierwszy od bardzo dawno poczułą, że ogarnia ja sen. Pewnie było to spowodowane zmęczeniem po tak wielu nieprzespanych nocach lub leciutkim kołysaniem. Po prostu zapadła się w mięciutką ciemność i po chwili wnętrze samolotu znikło.
Znowu poczuła wokół siebie to dziwnie świeże, nieziemskie powietrze. Lecz tym razem nie była już w kamiennej komnacie. Wokoło rozciągała się wielka plaża. Niezwykła. Jej piasek był miękki jak puch, jakby nie były to drobny kamyczki, a miękkie płatki śniegu. Lecz najdziwniejsza był woda. Jak srebrna mgła świecąca jakimś wewnętrznym światłem, które zalewało całą okolicę. A ponad jej głową wielokolorowa zorza polarna i dwa księżyce, jeden duzy niebieski, a drugi mnijszy i czerwony. To był tak niesamowity widok, że zaparło jej dech w piersiach.
I nagle jakieś kilkanaście metrów dalej zobaczyła postać siedzącą na tym dziwnym piasku. I tylko to jedno spojrzenie sprawiło, że jej serce zaczęło bić jak szalone, że poczuła się bezpieczna i szczęśliwa.
Obudziła się nagle cała rozdygotana i przestraszona. Dopiero po chwili przypomniała sobie gdzie jest.
-Co się stało? Wszystko w porządku? – spytał jakiś facet, który siedział obok niej.
-Muszę wrócić do Roswell – odpowiedziała zanim jeszcze zdążyła pomyśleć i od razu zrozumiała, ze to prowda, że właśnie w Roswell powinna teraz być.
-Dlaczego?
-Dlatego, że Ava naprawdę kochała Zana – szepnęła sama do siebie.

cdn.

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 9 guests