T: Sins of the Father [by Kath7] cz. 2

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Post by elfchick » Tue Nov 23, 2004 9:30 pm

Sliczny bannerek Lizziett.
Trzecia czesc wkrotce. :mrgreen:
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

Guest

Post by Guest » Thu Dec 09, 2004 6:42 am

Hi everyone!

Just thought I'd pop in to thank elfchick for translating this! Sorry I can't say anything in Polish. I did visit your lovely country this summer though. I absolutely loved it. Hopefully I'll get back someday.

In the meantime, I hope you enjoy Sins.

Oh, and Lizziet, what a beautiful banner!

Kath

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Thu Dec 09, 2004 9:06 am

Hello Kath :P Thanks for your visit I love all of your stories but "Sins..." are my favourite. I've read this story in orginal and now I'm going to enjoy the polish version. :P
Banner is not mine but I think it suits your story. I found that one on theddd.net though.
Also heard about you and Mockinbird visiting Poland. Hope you liked it.
:D Hughs
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Post by elfchick » Tue Dec 14, 2004 11:44 pm

Ufff... zajelo mi to troszeczke wiecej czasu niz zakladalam, ale oto przed wami kolejna czesc "Grzechow" :wink:

Czesc 3 - Do what you have to do - punkt widzenia Liz

What ravages of spirit
Conjured this tempestuous rage?
Created you a monster
Broken by the rule of love.
And fate has led you through it
You do what you have to do.
And fate has led you through it
You do what you have to do.
But I had the sense to recognize
That I don’t know how to let you go.
Every moment marked
With apparitions of your soul.
However swiftly moving
I’m trying to escape this desire,
The yearning to be near you
I do what I have to do.
The yearning to be near you
I do what I have to do.
And I had the sense to recognize
That I don’t know how to let you go,
That I don’t know how to let you go.
A glowing ember burning hot, burning slow.
Deep within I’m shaken
By the violence of existing
For only you.
I know I can’t be with you,
I do what I have to do.
I know I can’t be with you
I do what I have to do.
And I had the sense to recognize
That I don’t know how to let you go,
Don’t know how to let you go,
Don’t know how to let you go.
I don’t know how to let you go.

Sarah McLachlan

Max gapi sie na mnie z niedowierzaniem. Nie dziwie sie mu. Sama probuje zrozumiec jak to sie stalo ze wypowiedzialam te slowa.

"Pomoge ci go odnalezc."

To ta wysoka ironia. Pomoge mu odnalezc dziecko, ktorego nigdy nie bede mogla zaakceptowac.

Nie mam innego wyboru. Nie wiem co innego robic.

Poniewaz prawda jest ze nie moge go zostawic. Nie moge go znowu stracic. Nie chce go zostawiac.

Staram sie nie myslec o tej malej czastce mnie ktora wyobraza sobie swiat w ktorym nigdy go nie odnajdujemy, w ktorym Max sie poddaje, w ktorym jestesmy razem, i nie ma zadnych wyrzutow, bo zrobilam wszystko co moglam, i on o tym wie i kocha mnie przez to jeszcze bardziej.

I to ta mala czastka wie ze musze powiedziec mu prawde. Poniewaz jesli tego nie zrobie i nie znajdziemy jego syna, nigdy nie bede mogla zyc z takim poczuciem winy.

"Liz nie moge cie prosic o cos takiego." Mowi Max i wiem ze ma racje. "To zbyt wiele. Zrobilas wystarczajaco duzo."

"Max nie rozumiesz." Mowie zanim zrobi ze mnie bohaterke. Nie moge mu na to pozwolic by zrobil ze mnie bohaterke. To dlatego za pierwszym razem nam nie wyszlo. On stawia mnie na tym piedestale. Nie jestem az tak specjalna. Jestem kims kto chce by przestalo bolec. Chce przestac go kochac - naprawde chce. I naprawde probowalam, po tym jak zerwalam z nim na balu promocyjnym. Probowalam z Sean'em. Naprawde probowalam.

To poprostu nie dziala. To jest Max i nie potrafie wymazac tego co z nim dzielilam z mojej glowy, z mojego serca.

Jak jakis zwylky chlopak moze sie rownac z kims o duszy tak pieknej jak dusza Maxa Evans'a? Poniewaz bez wzgledu na bledy jakie popelnil - a popelnil ich wiele - nadal jest tamtym Maxem.
Nie mogla go az tak zmienic.

Prawda jest jednak, ze nie wiem czy sie zmienil. Tak naprawde wcale go nie znam. Ale mysle ze jestem sobie winna sprawdzenie czy to nadal moj Max. Jemu tez jestem to winna.
Maria tak powiedziala, i zaczynam rozumiec o co jej chodzilo.

Nigdy nie mial stac sie potworem jakim sie stal po smierci Alex'a. Cos bylo nie tak. Powinien byc moim mezem, moja pokrewna dusza, moja prawdziwa miloscia. Takie bylo nasze przeznaczenie odkad uratowal mi zycie wtedy w Crashdown.

I zepsulismy to - Przyszly Max i ja. Mielismy nasze powody, ale w miedzyczasie zepsulismy piekna osobe jaka byl Max Evans, jaka mial byc. Powinien miec druga szanse zeby to naprawic.

Niestety oznacza to odnalezienie jego syna. Co oznacza, ze musze dac mu ultimatum. I jest ono okropne. Ale wiem ze to jedyny sposob, bym mogla to zrobic, poniewaz jezeli istnieje jedyna prawda jaka znam, to jest nia to ze nigdy nie zaakceptuje tego dziecka.

Jak moge mu to powiedziec? Czuje sie jak jakas zla macocha, taka, ktora chce wyslac jego synka do lasu, by zjadla go wiedzma. Ale nie moge nic na to poradzic. Nie wiem jak bedze czuc sie jutro, w przyszlym tygodniu, w przyszlym roku, ale musze powiedziec Max'owi jak sie czuje teraz.

"Musisz zrozumiec Max," Mowie mu. Patrzy na mnie lekko zdziwiony, jakby wszystkie jego sny mialy sie za chwile spelnic, ale przeczuwa takze poczatek koszmaru. "Nie wiem czy kiedykolwiek zapomne o tym co stalo sie miedzy toba i Tess." Jego oczy sa w pelni akceptujace. "Pomoge ci odnalezc syna, ale nie mozemy juz byc razem. Nie tak jak kiedys."

Zamyka na chwilke oczy. Widze ze jest zly ale nie jest zaskoczony. "Wiem," Mowi w koncu. "Chce bys wiedziala Liz ze to byl blad. To bylo tej nocy kiedy wyjechalas do Szwecji. Wszystko sie nam rozsypalo i ona... ona poprostu tu byla. Nastepnego ranka..."

Podnosze dlon. "Prosze przestan. Naprawde nie moge wiedziec." Przestaje natychmiast, ale widze jak bardzo jest sfrustrowany - ze musi komus to wszystko powiedziec. Ale ja nie moge tego sluchac. Nie teraz, moze nigdy. Nie chce wiedziec jak wielkim bylo to bledem, bo to uczynilo by to wszystko jeszcze gorszym.

Oczywiscie jest to wymowka, ktorej uzylam kiedy wypytywal mnie o Kyle'a. "To bylo bledem Max". To dlatego byl taki oglupialy. To ze potem nic nie bylo miedzy mna i Kyle'em musialo zranic go jeszcze bardziej. Pewnie czul ze wogole mnie nie zna.

To w pewnym sensie jak ja sie teraz czuje. W stosunku do Max'a. A takze do siebie samej.

"Dobrze." Max patrzy smutno przez moment i mowi " Dlaczego to robisz, Liz? Nie rozumiem."

"Musze to dokonczyc." Mowie i to jest najszczersza prawda. Nie bede mogla zostawic Max'a dopoki kompletnie go nie strace, oto czego dokonalismy Przyszly Max i ja, zmieniajac wszystko by to dziecko moglo sie urodzic. Nie bede mogla zwiazac sie z kims innym dopoki nie upewnie sie ze nie jestesmy sobie przeznaczeni.

Tylko ze nadal nie jestem pewna. Poniewaz teraz gdy Tess odeszla wydawaloby sie ze mamy druga szanse. Ale ona nadal istnieje, czekajac w cieniu, jej dziecko zapewnia jej zwyciestwo, ktore mowi jej ze zawsze bedzie miala kawalek Max'a ktorego ja nie moge miec.

Nie mowie tylko o pierwszym razie. Mowie o kawalku jego duszy - tej czesci Max'a Evans'a ktoreh nigdy nie znalam i nie rozumialam. Poniewaz Max ktorego znalam niebylby zdolny zrobic czegos co zrobil odkad go zniszczylam poprzez pozwolenie mu nakrycia mnie w lozku z Kyle'em. Czy ta czesc jego zawsze istniala? Czy narodzila sie po tym jak zlamalam mu serce?

Musze go poznac. Musze wiedziec czy naprawde go znalam. Czy ktos moze sie az tak zmienic.

"Czy wiesz gdzie szukac?" Pytam teraz. Stoi na krawedzi mojego balkonu zapatrzony w niebo. Nie moge odczytac wyrazu jego twarzy. "Nie mamy granolithu. Nie mozemy przeciez zlapac stopa do nastepnej galaktyki i zaczac go szukac." Przerywam. "Myslisz ze istnieja dwa granolithy? Jestescie podwojni. Moze istnieje tez drugi granolith?"

"Moze," Mowi Max, wydaje sie roztargniety. "Ale nie sadze." Wzdycha. "Tak naprawde nie wiemy czy to w czym odleciala Tess to granolith. Nie pasuje do tego czego dowiedzielismy sie w Nowym Jorku." "My" oznacza jego i Tess. Wzdycham ciezko.

"Nie wiemy nawet ile z tego, co powiedziala ci Tess jest prawda." Dodaje. "Najwyrazniej nie byla zbyt dobrym zrodlem."

Max smieje sie gorzko. "To za malo powiedziane."Odwraca sie i patrzy na mnie. "Od poczatku byla przeciwko nam. Nasedo i Khivar mieli umowe, zanim sie urodzilismy." Widze bol w jego oczach. Mysle ze Max wlasnie uzmyslowil sobie cos - ze ludzie ktorym powinien bezgranicznie ufac zdradzili go podczas kiedy ci ktorym nie powinien ufac wogole - ja, Maria, Alex, Valenti - ci ktorych on zdradzil - sa jedynymi ludzmi, ktorym powinien ufac.

"Co to za umowa?" pytam cicho.

"Tess miala zajsc w ciaze i sprowadzic mnie, Michaela i Izzy spowrotem razem z nia i z Nasedo. Zginelibysmy a Khivar mialby mojego syna wiec nasi ludzie pozwoliliby mu rzadzic w jego imieniu. Tess i Nasedo zostaliby oczywiscie oszczedzeni." Kiwa glowa. " I ja dalem sie na to nabrac. Prawie zamordowala moja siostre i najlepszego przyjaciela. Zamordowala twojego najlepszego przyjaciela." Max opada na drugi lezak.
"Nie rozumiem jak moglem dac sie tak zwiesc. Znalem ja. Nie ufalem jej odkad sie pojawila. Dlaczego pozwolilem sie jej zblizyc?"

Chce go ukoic ale nie wiem jak. Ma racje. Nie byl jedyna osoba, ktora jej ufala. Nie lubilam jej ale jej ufalam. Wierzylam ze zrobi to co bylo dla niego najlepsze, ze probowala odzyskac to co jej sie nalezalo.

"To byl blad." odpowiadam. "Ale musisz sie pilnowac by nie narobic wiecej takich bledow. Nie mozemy pozwolic by poswiecenie Alex'a sie zmarnowalo. Musimy odzyskac twojego syna."

Max drga na wspomnienie Alex'a. "Mysle ze to od niego powinnismy zaczac." Mowi. "Snil mi sie zeszlej nocy. Powiedzial, ze wie o wiele wiecej niz przypuszczamy."

Na wspomnienie Alex'a, czuje jak lzy naplywaja do moich oczu. Strzasam je potrzasajac glowa. "Nie rozumiem. Wiemy co robil Alex. Tlumaczyl ta ksiazke dla Tess, To byl tylko sen Max. Js tez o nim snie odkad... odkad odszedl. To nic nie znaczy."

Max marszczy lekko nos. "Byl taki prawdziwy." Widze jak cos jeszcze przechodzi przez jego umysl, ale on nie mowi mi o tym, szybko zapomina o tym i kontynuuje. "Ale nie wiemy wszystkiego co robil przez te miesiace, Liz. Nie bylo go dosc dlugo." Przerywa. "Na przyklad tamta... tamta dziewczyna." Slysze wine w jego glosie. "Ta, ktora prawie zabilem. Co z nia?"

"Leanna?" Patrze na niego i mnie olsniewa. "Myslisz ze byla czyms wiecej niz przykrywka? Ze cos wie?"

"Czyz nie jest to mozliwe?"

Wstaje kiwajac glowa. "To ma sens. Od tego zaczniemy."

Max rowniez wstaje, i podchodzi do drabiny. "Jutro wracamy do Las Cruces." Mowi rezolutnie.

"Co z innymi?" Pytam, Max przerzuca sie przez gzyms na drabine.

Max wzdycha. "Isabel ma i tak zbyt wiele na glowie. Michael - kiedys mu powiem, ale w tej chwili obchodzi go tylko Maria..." Przerywa patrzac na mnie smutno. Wiem ze mysli o tym jak bliscy sobie sa Michael i Maria... to tylko przypomina mu ze my nigdy juz tacy nie bedziemy. "Jesli zechcesz mi pomoc, byc moze mozemy im narazie nic nie mowic."

Kiwam glowa. "Dobrze."

Max robi ruch jakby chcial odejsc ale znowu przystaje. "Liz, naprawde to doceniam. Wiem, ze to wiecej niz poczucie obowiazku... po wszystkim co sie wydarzylo."

"Nie mozemy zmienic przeszlosci, Max." Mowie, wiedzac, ze jesli jest cos czego nauczyl mnie Przyszly Max, to to ze jest to nie prawda. Ale dla nas, teraz, w tej chwili, to prawda. "Musimy zrobic to co do nas nalezy i zobaczyc dokad nas to zaprowadzi."

"Chcialbym zeby nas tu nie bylo," Mowi Max. "Chcialbym zebysmy mogli wrocic..."

To byly dokladnie te same slowa jakie mi powiedzial kiedy bylismy w tamtym vanie, kiedy gonilo nas FBI... kiedy pierwszy raz powiedzial mi ze mnie kocha. Wtedy chcial cofnac czas, do czasu zanim wszystko zwariowalo, przed Tess. Czulam ze teraz oboje oddalibysmy wszystko zeby poprostu wrocic do tamtego momentu, kiedy jeszcze mielismy siebie nawzajem, kiedy sie jeszcze znalismy.

Nie moge sie powstrzymac, wyciagam dlon i dotykam jego twarzy - twarzy, ktora kochalam tak dlugo. "Wiem, ale nie mozemy. Jedyne co mozemy zrobic to isc naprzod."

Jego oczy blyszcza. Nie wiem czy to lzy czy tylko swiece na moim balkonie. " Pa, Liz." Jego glos lekko sie lamie. "Zobaczymy sie jutro."

"Pa, Max"

****
Mam wczesna zmiane w Crashdown.

Maria pracuje razem ze mna i widze wyraznie ze jest w Siodmym Niebie. Michael takze pracuje i lapie ich jak sie migdala na zapleczu. Nie moge sie powstrzymac przed krzywym usmiechem. To takie dziwne. Jakbysmy Michael, Maria, Max i ja zamienili sie miejscami. Jeszcze rok temu to Max i ja calowalibysmy sie po katach, a Michael i Maria nie wiedzieliby na czym stoja.

Obsluguje wlasnie pare turystow kiedy Maria wychodzi tanecznym krokiem z zaplecza, przygladzajac wlosy, z zarumienionymi policzkami. "Zamierzasz dzisiaj pracowac?" Pytam kiedy siada na stolku i rozmarzona patrzy w przestrzen.

Maria spoglada na mnie a potem usmiecha sie do siebie. "Liz musze ci cos powiedziec."

Rozgladam sie po restauracji. Wszyscy klienci zdaja sie byc szczesliwi jak narazie wiec siadam obok niej. "Okej. O co chodzi?"

"Chcialam ci tylko powiedziec, ze Czesi nie odgryzaja glow. Wiesz - tak na przyszlosc." Szczerzy zeby czerwieniac sie lekko.

Zrozumienie o czym mowi zajmuje mi chwilke. "Maria! Czy ty i Michael..."
Jej dlon szybko zakrywa mi usta.

"Mialam wizje, Liz. Widzialam go jako malego chlopca i naprawde go widzialam." Przerywa. "On naprawde mnie kocha."

Czuje zalosc tak wielka, ze prawie spadam ze stolka. Niesprawiedliwosc tego wszystkiego nadal mnie zdumiewa.

Oczywiscie kocham Marie. To wspaniale, ze Michael w koncu zaczal ja doceniac. Nigdy nie rozumialam z czym mial problem. On i Isabel nigdy nie wypelnili ich przeznaczenia. Nigdy nie potrafilam zrozumiec, co bylo roznilo Max'a i Tess. Podczas kiedy Michael lamal Marii serce raz po raz i Isabel co tydzien zmieniala facetow (na sama mysl o Grancie Sorensenie nadal mam dreszcze), Max i ja bylismy z lapani w oblednym kregu, szalenie zakochani ale nie zdolni do bycia razem. I Max nawet nie wiedzial dlaczego. Ja wiedzialam, ale to i tak nie bylo fair.

Jak cos tak cudownego moglo sprawic koniec swiata? W tym momencie nienawidzilam Tess Harding bardziej niz kiedykolwiek. To byla jej wina. Gdyby nie byla taka egoistka...

Ale, w tym poprzednim zyciu, Max i ja bylismy egoistami. Mielismy czternascie cudownych lat, a potem nasz swiat ulegl zniszczeniu.

I w tym momencie wybaczam Przyszlemu Max'owi. Nie wiedzial, ze Tess byla zla.Wiedzia
tylko ze bez niej Krolewska Trojka jest za slaba zeby zwalczyc Khivar'a i jego poplecznikow. Skad mogl wiedziec ze to nie tylko Tess byla potrzebna - ale jej dziecko?

Zdaje sobie sprawe z tego ze Maria nadal czeka na moja odpowiedz. "To cudownie Mario." Obejmuje ja zeby nie moga zobaczyc mojej twarzy. "Naprawde sie ciesze."

Odsuwa sie i przygladajac mi sie uwaznie. "Co sie stalo Liz?" Przerywa. "Widzialas sie wczoraj z Max'em, prawda?"

"Tak. Ale wszystko w porzadku. Bedziemy teraz przyjaciolmi." Maria sie krzywi. "Nie moge byc teraz czyms wiecej, Maria. Nie po tym co sie stalo."

"To przez nia, prawda? Przez to co z nia zrobil." Maria jest wsciekla. Jesli istnieje ktos, kto naprawde nienawidzi Tess to jest to Maria. Nie lubila jej od poczatku, ale teraz... po tym co zrobila Alex'owi - Maria obwinila by ja o koniec swiata. I mialaby racje, ale Tess nie byla jedyna winna."

"Nie tylko ona jest winna, Mario. Max tez to zrobil. I my - on i ja - doprowadzilismy nasz zwiazek do miejsca w ktorym mogl to zrobic."

Maria potrzasa glowa. "Niewazne. To ona nie chciala zostawic go w spokoju. Byla taka falszywa, Liz. Bylam pewna ze ona i Kyle..."

"Biedny Kyle," Mowie starajac sie zmienic temat. "I biedny szeryf. Naprawde ja kochali. Musza byc zalamani."

"Kyle jakos przezyje," Maria mowi pewnie. "Wie, ze ona nie zaslugiwala na jego milosc czy zaufanie. Ze go wykorzystala."

"Tak, ale szeryf uwazal ja za corke," mowie.

"Wiem, ale kochal takze Alex'a, i tego jej nie wybaczy." Odpowiedziala Maria. "Dojdzie do siebie."

Dzwoni dzwonek nad drzwiami. Twarz Marii tezeje. " Oh swietnie. Akurat jego teraz nam potrzeba."

Obracam sie. Do restauracji wchodzi Sean i idzie w moim kierunku. Widzi sztylety jakie rzuca wzrokiem Maria i skreca w prawo, siadajac przy stoliku i podnoszac menu. Wiem jednak, ze chce ze mna porozmawiac. "Uh, oh. Bedzie rzadal wyjasnien."

"Za co?" Pyta Maria. "Jakby zaslugiwal na jakie kolwiek wyjasnienia."

"Byl u mnie kiedy zjawil sie Max..." Przerywam. Maria nie wie ze rzucilam sie na jej kuzyna. "I cos sie miedzy nami wydarzylo tej nocy kiedy myslelismy ze Czesi odleca."

Oczy Marii rozszerzaja sie z wscieklosci. "Wykorzystal cie?" Wstaje gotowa podejsc do niego i go zabic.

"Nie! To znaczy to nie tak, Maria. On poprostu staral sie mi pomoc." Wydaje sie uspokojona, ale nadal wyglada na zirytowana.

Widzicie, Maria jest po stronie Max'a. Zawsze byla. Przynajmniej od lata. Nie wiem jakiego zaklecia voodoo na niej uzyl kiedy bylam na Florydzie, ale zadzialalo, zawsze bedzie chciala, zebysmy sie zeszli.

Ale Max jest dobry we wzbudzaniu lojalnosci. Pewnie dlatego bedzie kiedys wspanialym przywodca. Albo raczej bylby gdyby Max z Przyszlosci go nie zniszczyl. Moze jeszcze nie wszystko stracone. To kolejny powod dla ktorego jestem przy nim. Zasluguje na druga szanse by stac sie mezczyzna ktorym mial byc.

Czasami mnie martwi. Jest tak zalezny od innych. Ludzie ktorych kocha maja nad nim ogromna wladze. To co zrobilam z Kylem prawie go zniszczylo.

Gdzies gleboko, wiem ze to wlasnie jest powod dla ktorego nie moge go teraz zostawic. Poniewaz czuje ze wszystkie zmiany jakie w nim zauwazam sa moja wina.

Co ja takiego zrobilam, by az tak mnie kochal? Jestem normalna dziewczyna na milosc Boska. To czasami jest bardzo ciezkie.

"Poprostu pojde z nim pogadac." Mowie Marii. "Czy mozesz przez chwile popilnowac moich stolikow?"

Kiwa glowa, nadal wygladajac na poirytowana. "Dobra. Ale jesli bedziesz mnie potrzebowala to zawolaj. Sprowadze Michael'a zeby go wyrzucil."

Przewracam oczami. "On nie jest Caligula Mario."

Maria jeczy. "Nie jest tez Ksieciem z Bajki." Odchodzi w ten charakterystyczny dla siebie sposob aby przyjac zamowienie. Widze jednak, ze mnie obserwuje, kiedy podchodze do Sean'a.

Wygladzam faruszek i siadam naprzeciwko niego. "Czesc."

"Czesc." Patrzy na mnie tak jak zawsze - jakby probowal mnie rozszyfrowac, ale widzi ze to prawie niemozliwe.

Pamietam, ze Max i ja zawsze bylismy w pelni zsynchronizowani - przed Tess - nawet zanim bylismy oficjalna para. Poprostu sie rozumielismy. To dlatego wiem, ze Sean nigdy nie zastapi Max'a. Nawet jesli Max i ja juz nigdy nie bedziemy razem, poprostu nie moge zgodzic sie na kogos kto nie potrafi mnie zrozumiec i nie potrzebuje wyjasnien.

Kiedys powiedzialam Max'owi, ze prowadze pamietnik na wypadek, gdybym spotkala kogos kto dotknie mnie tak jak on, chce wiedziec jak powinnam sie wtedy czuc. Teraz zdaje sobie sprawe z tego, ze nie chodzi mi o fizycznosc dotyku.

Max dotknal mojej duszy. Chce poczuc to raz jeszcze. Nie wiem czy uda mi sie to z Max'em, ale jesli nie, chce kogos innego. I nie jest to Sean De Luca.

Ale to nie znaczy, ze mi na nim nie zalezy, albo ze chce go skrzywdzic.

"Przepraszam za wczoraj." Mowie teraz.

"Nie musisz przepraszac Parker." Mowi Sean. "Poprostu sie o ciebie martwie. Myslalem ze dalas sobie spokoj z tym kolesiem."

"Nie rozumiesz... Max i ja..." Zaczynam. Wiem, ze szukam wymowek, ale co innego moge zrobic? Nie ma wymowki, ktora Sean by zrozumial. On nie rozumie Max'a i mnie. Wielu ludzi nas nie rozumie. Nasi najblizszi przyjaciele nas nie rozumieja. Nie rozumieja, ze tamtego dnia kiedy uratowal mi zycie stworzyl wiez, kiedy zajrzalam w jego dusze... tego nie mozna wymazac. Dlatego tak trudno mi sie z nim rozstac.

"Rozumiem, ze on sprawia, ze jestes nieszczesliwa." Mowi Sean. " Posluchaj Parker, wiem ze ja takze na ciebie nie zasluguje, ale on napewno nie. Jeszcze nigdy nie widzialem, bys usmiechala sie w jego towarzystwie odkad wrocilem."

"Nie wiem co mam ci powiedziec, Sean." Mowie. " Nie potrafie ci tego wyjasnic. To co mamy Max i ja..."

"Tak, wiem Wiecej niz przyjaciele," Sean przerywa rozdrazniony. " Nie uwazasz ze zaslugujesz na cos wiecej?"

"To juz nie jest ' wiecej niz przyjaciele'." Mowie mu. "Jestesmy tylko przyjaciolmi. Zawsze bedziemy przyjaciolmi." Przelykam. " Ktokolwiek zechce sie ze mna zwiazac, bedzie musial sie z tym pogodzic."

Oczy Sean'a ciemnieja. "A co jesli nie potrafi?" Zada. Poniewaz wie co chce powiedziec. Jestem sklonna byc moze zwiazac sie z Sean'em. Ale nie zostawie dla niego Max'a.

"Beda musieli." Odpowiadam stanowczo.

Sean chrzaka patrzac mi przez ramie. "Nie sadze abys kiedykolwiek kogos takiego znalazla Parker." Kiwa glowa w kierunku drzwi. "Nawet jesli ktos inny go zaakceptuje on nigdy nie zaakceptuje kogos innego w twoim zyciu."

Odwracam sie wiedzac juz ze Max wszedl do srodka. Jest z Isabel ale patrzy na mnie i Sean'a. Kiedy nasze oczy sie spotykaja usmiecha sie. Jestem pewna, ze stara sie udawac, ze nie obchodzi go to ze siedze z Sean'em, ale wiem tez ze jest inaczej. To sprawia, ze moje serce zatrzymuje sie na chwile. Poniewaz jest to usmiech starego Max'a. W ten sposob usmiechal sie do mnie kiedy jeszcze chodzilam z Kyle'em, i teoretycznie bylismy "tylko przyjaciolmi" ale bylismy kims zupelnie innym. Taki na wpol niesmialy, ktory mowi, ze nie wierzy ze moze sie do mnie usmiechnac i ze ja odpowiem usmiechem.

I tak tez robie. Nie potrafie sie powstrzymac.

Twarz Max'a rozjasnia sie w sposob jakiego nie widzialam od miesiecy. W sposob jakiego nie widzialam od calej tej afery z Kyle'em.

I wtedy to wiem. Mam duzy problem. Nie istnieje sposob w jaki moge byc tylko przyjaciolka Max'a Evans'a. Nie kiedy zwykly usmiech odbiera mi oddech. Czuje ze zaraz zemdleje.

To bedzie pieklo.
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Wed Dec 15, 2004 3:59 pm

:cheesy: Hi Kath! :witaj:

elfchick, jak milusio, że nareszcie udało Ci się zaserwować stęsknionym czytelnikom kolejną część :D

Jak czytam, takie rozdziały to czuję złość na scenarzystów filmu, że tak głupio poprowadzili wątek Liz/Max/Tess :evil: Cała magia pierwszego i drugiego sezonu została zaprzepaszczona. Ech... Szczęście, że mamy jeszcze takie pisarki, jak między innymi Kathy :P
Kiedy nasze oczy sie spotykaja usmiecha sie. [...] To sprawia, ze moje serce zatrzymuje sie na chwile. Poniewaz jest to usmiech starego Max'a. [...] Taki na wpol niesmialy, ktory mowi, ze nie wierzy ze moze sie do mnie usmiechnac i ze ja odpowiem usmiechem.

I tak tez robie. Nie potrafie sie powstrzymac.

Twarz Max'a rozjasnia sie w sposob jakiego nie widzialam od miesiecy.
I wszystko na temat... :wink:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Post by elfchick » Wed Dec 15, 2004 4:43 pm

Milo mi, ze jeszcze ktos na to czekal. :D

Kath,
If you're reading this (which is hightly unlikely) I really want to thank you once again for trusting me. It means a lot to me.
Oh and of course welcome to the forum... :witaj:
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Wed Dec 15, 2004 11:04 pm

Podczas kiedy Michael lamal Marii serce raz po raz i Isabel co tydzien zmieniala facetow (na sama mysl o Grancie Sorensenie nadal mam dreszcze), Max i ja bylismy z lapani w oblednym kregu, szalenie zakochani ale nie zdolni do bycia razem. I Max nawet nie wiedzial dlaczego. Ja wiedzialam, ale to i tak nie bylo fair.
Oj co prawda to prawda :? jak to piszą na RF- "Max i Tess absolutnie MUSZĄ podążać za przeznaczeniem, ale Isabel i Michael są wolnymi ptaszkami" :roll: dokładnie tak to odebrałam...i szlak mnie trafiał na końcu 2 sezonu, i bynajmniej nie byłam w tym odosobniona :wink: Wielu to lekceważy, nie dostrzega, ale to prawda. I Michael i Isabel bawili się z ludźmi którzy ich kochali w kotka i myszkę, zostawiając ich niejako w rezerwie, kręcąc, kombinując i jeżdżąc po ich sercach traktorem. I niczego to między nimi nie zmieniało. Podczas gdy dwójka ludzi która nie pragnęła niczego więcej jak tylko być razem, miotała się w jakimś zaklętym kręgu raniąc się wzajemnie do granic bólu...największe cierpienie zadając jednak samym sobie.
wtedy to wiem. Mam duzy problem. Nie istnieje sposob w jaki moge byc tylko przyjaciolka Max'a Evans'a. Nie kiedy zwykly usmiech odbiera mi oddech. Czuje ze zaraz zemdleje.
No tak :mrgreen: i dlatego między innymi nigdy nie myślałam poważnie o Seanie i Liz jako parze...owszem, mógł nauczyć ją pisać musztardą po kotlecie i ślizgać się w skarpetkach w kręgielni. Owszem, był słodki. Na swój sposób 8) ale Liz nigdy, przenigdy nie spojrzała na niego tak jak patrzyła na Maxa.

Dzięki :P

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Thu Dec 16, 2004 9:41 am

Dzięki za kolejną część.

Czytają tę część nie sposób nie myśleć o filmie i o tym co zrobili scenarzyści. Tak zaprzepaścić dobry temat, który mógł naprawdę posłużyć do lepszego zrozumienia postaci, a przede wszystkim do rozbudowania ich charakterów. Ale nie, scenarzyści poszli na łatwiznę. A my przez to poczuliśmy niesmak z powodu tak rozwiązanego problemu. Tutaj autorka porusza ten sam temat zdrady i robi to w stylu bez porównania lepszym. W serialu wszystko zwiazane ze zdradą Maxa było takie jakieś bezpłciowe, bezzasadne i niezrozumiałe, nie mówiąc już, żę płytkie i naiwne. Czytają tą historię, mam wrażenie, że czytam to co naprawdę się wydarzyło, a czego nie pokazali w filmie.

Czekam na kolejne odcinki :D

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Sun Jul 03, 2005 3:39 pm

No, nadrabiam ostro i właśnie tu dotarłam.

Najlepszym aspektem tego opowiadania są różne punkty widzenia. Dzięki temu autorka może dystansować się od jednoznaczynych sądów, daje szansę czytelnikom na zastanowienie się. A ja bardzo to sobie cenię :P

To opowiadanie ma w ogóle specyficzny charakter- powiedziałabym praktyczny. Dużo faktów i dużo rozważań, ale takich realnych, że czuję się jakbym siedziała przed telewizorem i oglądała nasz serial :mrgreen:

czekam na dalsze części elfick :P
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Post by elfchick » Mon Apr 23, 2007 5:44 pm

Czesc 4 -Swiadek - (punkt widzenia Max'a)

Make me a witness
Take me up out of the darkness
Out of doubt
I won’t weigh you down
With good intentions
Won’t make fire out of clay
Or other inventions.
Will we burn in heaven,
Like we do down here?
Will a change come while we’re waiting
Everyone is waiting.
And when we’re done
Soul-searching
And we carry the weight
And die for a cause
Is misery made beautiful
Right before our eyes?
Mercy be revealed
Or blind us where we stand.
Will we burn in heaven
Like we do down here?
Will change come while we’re waiting
Everyone is waiting…

Sarah McLachlan


Staram sie jak moge nie patrzec na Liz i Sean'a. Mam przed soba menu ale go nie czytam. Moge je w calosci wyrecytowac z pamieci, tak dlugo uzywalem go jako kryjowki. Isabel opowiada mi wlasnie o uczelni na ktora chce zlozyc papiery, ale jej nie slucham.

Naprawde nie bylem przygotowany na to jak bardzo boli patrzenie na Sean'a i Liz, mimo ze Liz usmiechnela sie do mnie kiedy wszedlem. Od tamtego snu, ta czesc w ktorej Sean pocalowal ja recytujac moje slowa, ciagle wraca do mojego umyslu. Jest w tym cos paralizujacego. Cos czego nie potrafie zrozumiec.

To sprawia, ze czuje sie chory. Wiem, ze nie mam prawa czuc sie zazdrosny i zly, ze Liz jest z innym chlopakiem. Ale roznica miedzy dobrem a zlem nie ma tu nic do rzeczy. Ja po prostu tak sie czuje.

Nawet teraz, kiedy juz znam c prawde o Kyle'u i Liz pewna czastka mnie nadal wiaze sie w supel z bolu i zlosci kiedy o tym pomysle. To nie daje mi spokoju od tak dawna. I mimo, ze staram sie nie byc zly na Liz, w pewnym sensie nadal jestem. Ta jedna noc, zmienila mnie w kogos, kogo nawet nie rozpoznaje. Teraz wiem, ze Liz nie miala pojecia jak zle to sie wszystko skonczy. Nie wiedziala, ze Tess okaze sie zdrajca i morderczynia, ale to co zrobila nadal powoduje we mnie stan irracjonalnej furii. Furii ktora pali gleboko, nie jest na tyle silna aby cos spowowdowac, ale wystarczy zebym o niej pamietal.

Jednak to nie ma znaczenia. Milosc i szacunek jakie czuje do Liz, sa o wiele silniejsze i tak juz pozostanie.

Milosc i nienawisc. Linia miedzy nimi jest niezwykle cienka. Szczegolnie miedzy mna i Liz. Kochac kogos tak intensywnie jak ja kocham ja sprawia, ze czucie nienawisci wobec niej staje sie niezwyklwe latwe. Moc jaka ona ma nade mna czasami mnie przeraza.

Chcecie wiedziec cos naprawde zlego? Nie spodoba sie to wam ale i tak wam powiem.

Czasami bycie z Tess bylo po prostu latwiejsze, bo mi az tak nie zalezalo.

To jest chore. Wiem o tym.

"Max!" Odkladam menu by spojrzec na moja siostre, ktora patrzy na mnie spode lba."Czy ty mnie w ogole sluchasz?"

"Tak," odpowiadam, klamiac oczywiscie.

"Wiec co o tym myslisz?" Isabel posyla mi spojrzenie - to siostrzane spojrzenie. To ktore mowi mi, ze ona wie ze sklamalem, i ktore sprawia, ze bede sie czul jak jeszcze wiekszy kretyn kiedy sie do tego przyznam.

"Hmmm...."

Ona wzdycha ciezko. "Niewazne." Jej twarz nabiera wyrazu sympatii, i ona obraca sie na swoim miejscu by spojrzec na Liz i Sean'a, ktorzy sa nadal pograzeni w rozmowie. "Jej na nim nie zalezy, Max."

"To nie ma znaczenia, Iz Liz i ja po prostu sie przyjaznimy." Odpowiadam znowu wpatrujac sie w karte.

W tym momencie podeszla do nas Maria. Miala w reku bloczek do zamowien i spojrzala porozumiewawczo na Isabel nawet sie z nami nie witajac. Potem wyglosila swoja opinie, w ten charakterystyczny dla siebie sposob. "Ha. Jasne. Przyjaciele. Przyjaciele nie tula sie do siebie tak jak wy dwoje, dwa dni temu. Mowie ci Max. To bylo warte romansu."

Isabel chrzaka. "Chcialabym zebyscie ty i Liz w koncu poszli po rozum do glowy i do siebie wrocili. Wiem, ze oboje tego chcecie.To juz sie robi nudne." Macha w powietrzu dlonia i odwraca sie do Marii aby zlozyc zamowienie.

Widzisz, Iz, i tu sie mylisz. Liz wcale nie chce do mnie wrocic. Niestety Isabel nie ma pojecia co dokladnie sie miedzy nami wydarzylo. Oczywiscie wie, co stalo sie miedzy mna i Tess, ale nie ma pojecia o zajsciu z Kyle'em. Nigdy nie miala i nigdy jej o tym nie powiem. Ona nie moze wiedziec, ze to jej smierc, jej i Michael'a, sprawila ze przyszla wersja mnie wrocila w czasie aby wszystko naprawic.

I swietnie mu poszlo.

Isabel naprawde nie moze o tym wiedziec. Nigdy by sobie nie wybaczyla. Nasz zwiazek nie byl zbyt udany przez ostatni rok. Gdyby wiedziala, ze jest odpowiedzialna za skrzywdzenie mnie, w jakikolwiek sposob kompletnie by sie zalamala. Normalnie zrozumialaby, ze to nie jej wina.

Ale od tamtego zdarzenia z Vilandra....

Moja siostra jest delikatna, ciagle boi sie ze zrobi cos by mnie zdradzic. Dlatego wlasnie tak bardzo poklocilismy sie o jej studia. Ona tak bardzo chciala wyjechac ale ja jej nie pozwolilem. Mysle, ze w glebi duszy walczyla z ta czescia siebie, ktora byla przerazona ze mnie zrani. Dlatego chciala jechac.

Myslala, ze poprzez wyjazd bedzie mogla mnie lepiej chronic.

Isabel czuje sie winna z powodu wielu rzeczy. Wiem, ze jeszcze nie pogodzila sie ze smiercia Alex'a, a takze ze z jakiegos powodu czuje sie winna smierci Grant'a Sorensen'a, chociaz naprawde nie miala z tym nic wspolnego.

Znam moja siostre i wiem jak dziala jej rozum. Wyjazd po smierci Alex'a pozwolilby jej mnie chronic. Jednak odkad dowiedzielismy sie o moim synu wszystko sie zmienilo.

Nagle, od odejscia Tess, wszystkie szkoly jakie rozwaza Isabel sa w Nowym Meksyku.

"Co podac, Wasza Wysokosc?" pyta Maria kiedy w dalszym ciagu wpartuje sie w menu.

"Nic," odpowiadam zauwazajac, ze Liz wstala i odchodzi od Sean'a. Jego oczy sledza ja kiedy podchodzi do naszego stolika. "Wyglada na to, ze Liz skonczyla prace. Zabieram ja na przejazdzke."

I wtedy to sie staje.

Oczy Sean'a krzyzuja sie z moimi i patrzymy na siebie przez ulamek sekundy.

Przechodzi mnie dreszcz - silniejszy od czekokolwiek co do tej pory czulem.

Ten chlopak naprawde mnie nienawidzi.

"Slucham?" Isabel wyglada na rozdrazniona. "Max! Zawsze mi to robisz! Zapraszasz mnie tutaj a potem zostawiasz mnie sama. Nienawidze jest w samotnosci i napewno nie wracam do domu piechota."

Maria wyglada na zadowolona, usmiecha sie do mnie myslac, ze to oznacza, ze Liz i ja do siebie wracamy, bez wzgledu na to co jej powiedzialem kilka minut wczesniej. "Michael i ja cie odwieziemy. Nasza zmiana konczy sie za pol godziny," mowi kiedy pojawia sie Liz.

"Pojde na gore sie przebrac, Max. Wroce za piec minut," mowi bez zadnych emocji. Nie patrzy na mnie. Lekko marszcze czolo.

"W porzadku."

Liz dotrzymuje slowa. Niespelna dziesiec minut pozniej ruszamy w droge. Przebrala sie w dzinsy i czerwona koszulke ktora przypomina mi te ktora miala na sobie w noc naszego pierwszego pocalunku, i sprawia ze moje serce zatrzymuje sie na chwile na sama mysl o tym zdarzeniu. Jej wlosy sa rozpuszczone i powiewaja na wietrze kiedy wyjezdzam z miasta w strone Las Cruces.

Jej piekno nadal mnie zaskakuje. Spedzilem z nia wystarczajaco duzo czasu aby wiedziec, ze wewnatrz jest jeszcze piekniejsza. Ale patrzenie na nia przypomina mi dnie kiedy az tak dobrze jej nie znalem, zanim ja uleczylem, kiedy tylko mowilismy sobie "czesc" i pracowalismy razem na Biologii, no i kiedy przypatrywalem sie jej w Crashdown.

Widze, ze jest zamyslona wiec z nia nie rozmawiam. Zastanawiam sie czy ona mysli o naszej poprzedniej wizycie w Las Cruces kiedy powiedzialem jej o Tess, i kiedy omal nie zabilem niewinnej dziewczyny.

Najwyrazniej jednak nie, co wynika z tego co mowi.

"Max, chce zebys wiedzial ze nic nie laczy mnie z Sean'em." Liz wyrzuca z siebie gwaltownie i prawie zjezdzam z autostrady.

"Liz, masz prawo spotykac sie z innymi," odpowiadam automatycznie, poniewaz wiem ze tak wlasnie powinienem powiedziec. Nawet mnie wydaja sie glupie. Mam nadzieje, ze ona nie zauwazy nutki przyjemnosci w moim glosie. Jestem palantem.

Liz wzdycha. "Wiem, Max. I bede, ale nie z nim."

I tyle zostalo z momentu przyjemnosci. "W porzadku." Odpowiadam. "Dlaczaego mi to mowisz?"

"Max, widzialam sposob w jaki patrzyles na mnie i Sean'a kiedy wszedles." Odpowiada jakby zla ze to zauwazyla. "Jestesmy przyjaciolmi. Nie chce ranic twoich uczuc. Wiedz wiec, ze mimo iz zamierzam spotykac sie z innymi, w tym momencie jestem calkowicie twoja."

Znowu prawie zjezdzam z autostrady.

" Hm - na czas sledztwa." Dodaje szybko. A ja czuje dreszcz na sama mysl o tym ze prawie zabilem nas oboje.

Widzicie co mam na mysli mowiac, ze Liz ma na mnie ciagly wplyw? To jest zenujace.

"Jasne." Odpowiadam. Decyduje sie zmienic temat. "Co z tym zrobimy?" Pytam wiedzac, ze nawet jesli istnieje miedzy nami napiecie, Liz i ja potrafimy znalezc porozumienie jesli nad czyms pracujemy.

"Myslalam o Leannie," odpowiada Liz. "A raczej o Jennifer Coleman. To jest jej prawdziwe imie." Dodaje kiedy patrze na nia. "Nigdy z nia tak naprawde nie rozmawialismy. Mam przy sobie zdjecie Alex'a zeby sprawdzic czy go rozpozna."

"Zeby sprawdzic czy pracowala dla Tess, czy po prostu Tess jej uzyla?"

"Tak." Liz cichnie na moment a potem pyta, "Zastanawiam sie w jaki sposob Alex nauczyl sie szwedzkiego. Tess miala bardzo rozbudowany plan."

"Wydaje sie nieprawdopodobne by pracowala sama," zgadzam sie. "Moze Jennifer bedzie mogla nam o tym powiedziec. Jesli nie pracowala dla Tess, moze bedzie nam mogla powiedziec kto dla niej pracowal."

"Moze."

Znowu zapada cisza, dopoki nie zjezdzam na teren uniwersytetu pol godziny pozniej, kazde z nas mysli o tym czego sie dowiemy a takze o tym co zrobic jesli nic nie odnajdziemy.

Kiedy docieramy do akademika Jennifer Coleman znowu przypomina mi sie noc kiedy prawie popelnilem tutaj morderstwo. Pamietam slowa Liz z tamtej nocy.
"To nie jest do ciebie podobne, Max. To nie jest zaplanowane."

Najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, ze to bylem ja. Jasne, bylem wtedy cyborgiem, ale nie sadze aby Liz wiedziala co jestem w stanie zrobic aby chronic tych, ktorych kocham. Nie moglem opuscic Ziemi wiedzac ze ktos grozil Liz, i Marii, i Kyle'owi, a nawet Valenti'emu.

Tak przynajmniej myslalem tamtej nocy. Kiedy zorientowalem sie, ze to nie ona byla morderca, bylem gotow zostawic Liz i reszte samym sobie bez wzgledu na to kto im grozil. Jak ona mi to wybaczyla nie mam pojecia. Nie wiem nawet, czy rzeczywiscie mi wybaczyla.

Oczywiscie pozniej sie okazalo, ze zabieralem ich przeciwnika razem ze mna. Wiec odejscie z Tess ochranialo innych - to znaczy innych ludzi.

Zastanawiam sie, czy to wszystko wydarzyloby sie gdybym wybral Tess, kiedy powiedziala mi o naszym przeznaczeniu. Czy nadal zabilaby Alex'a i kontynuowala plan Nasedo? Czy moze udaloby mi sie dotrzec do jej ludzkiej strony, gdybym byl tym kim mialem byc - jej partnerem, jej mezem, jej krolem?

Czy zdrada Tess byla moja wina?

"Max?" Liz patrzy na mnie dziwnie tuz przed zapukaniem do drzwi. "Wygladasz dziwnie? Wszystko w porzadku?"

Mrugam, a potem macham glowa. Nie powinienem teraz o tym myslec. Ale nie moge sie powstrzymac. Dokonalem tylu zlych wyborow. Co zrobie jesli zgoda na to by Liz pomogla mi znalezc mojego synka jest jednym z nich?

Co jesli przez to bedzie grozic jej jakies niebezpieczenstwo?

"Moze powinnas poczekac w samochodzie? Ona moze cie rozpoznac."

"I co z tego?" Liz odpowiada logicznie. "Nigdy nie powiedzialam, jej o co mi tak dokladnie chodzilo."

Oczywiscie ma racje. Ale jak ja mam jej powiedziec o tym, ze mam watpliwosci? Ze boje sie ja znowu skrzywdzic?

Jest juz za pozno. Liz odwraca sie ode mnie i puka do drzwi. Kilka sekund pozniej otwiera je dziewczyna z kreconymi blond wlosami. Przyglada sie Liz podejrzliwie. "To ty. Jennifer mowi, ze nigdy nie zgodzila sie pozyczyc komus swoje notatki, wiec nawet nie mysl ze cie wpuszcze."

Liz spoglada na mnie troche zazenowana. "Przyszlam przeprosic za tam to," improwizuje szybko. Otwiera torebke i wyjmuje z niej kawalek papieru. "I chcialam je oddac." dodaje triumfujaco.

Blondynka przewraca oczami. "Jenn! Jedna z tamtych dziewczyn tu jest," wola odchodzac w strone wneki kuchennej.

I nagle pojawia sie ona. Wyglada zupelnie jak na tym zdjeciu z Alex'em.

Musze przyznac ze do tej pory nigdy sie jej uwaznie nie przygladalem. Gdybym tak zrobil, to co mialem zrobic byloby o wiele trudniejsze.

Nie zrozumcie mnie zle. Nadal bym to robil, po prostu byloby mi trudniej. Ta chlodna, strona mnie przejelaby kontrole - moja kosmiczna strona - i zrobilbym to.

Jennifer przypatruje sie Liz, jakby ja poznala, ale nie jest do konca pewna. "Tak?" pyta.

"Czesc," odpowiada Liz. "Jestem Liz. A to jest Max. Musimy porozmawiac z toba o kims kogo prawdopodobnie znalas." Liz wyjmuje z torebki zdjecie Leanny i Alex'a a ja robie krok do przodu. Chce zobaczyc dokladny wyraz jej twarzy kiedy zobaczy sie na tym zdjeciu.

Ona jednak nie patrzy na zdjecie. Jej oczy spotykaja sie z moimi i ona nagle blednie.

"To ty," szepcze. "Zan."

I potem, wcale nie zartuje, mdleje.
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Re: T: Sins of the Father [by Kath7] cz. 5

Post by elfchick » Sun Jul 20, 2008 2:05 am

Czesc 5-Trust-Punkt widzenia Liz

Somewhere deep inside me
I hold a picture of a time long gone
A time of ease and simple pleasures
And days in shadows not so long
Now with my mind I’m struggling
Holding on to what I believe
Listen to the fragments of my thoughts
That leave me broken and deceived
Cause I don’t know the way
He said "I can take you there,
I can show you places where time has no ware"
And as we walked the plains
The skies they opened wide
Revealing all the shame for what’s been lost inside us all.
It’s a day in the life
In my mind I’ve seen it all
Sometime soon for all to see
The walls are slowly breaking down
In my mind I’ve seen it all
And someday we’ll be free.
We’re searching for a message
Or so I thought but so it seems
The ignorance in the myths of others
Is easier to redeem
I’ve never questioned the answers given
To find the faith that’s been lost within
Cause where I lay my trust in others
Where it lies the ground is thin
Cause I don’ t know the way
He said "I can take you there,
I can show you places where time has no ware
And as we walked the plains
The skies they opened wide
Revealing all the shame for what’s been lost inside us all.
I know you say you love me
If what you say is true
So show me something that’s not deceiving
Cause I wouldn’t lie to you.
It’s a day in the life
In my mind I’ve seen it all
Sometime soon for all to see
The walls are slowly breaking down
In my mind I’ve seen it all
And someday we’ll be free.


Sarah McLachlan

"Max! Lap ja!" Krzycze, ale on w tym samym czasie lapie Jennifer Coleman, zanim ona opadnie na podloge.

Wspolokatorka Jennifer wybiega ze swojego pokoju. "Co jej zrobiliscie?" pyta patrzac na to ja Max bierze dziewczyne, ktora my znamy jako Leanne. Max wchodzi do pokoju delikatnie kladac Jennifer na kanapie. Ona zaczyna dochodzic do siebie i mrugac powiekami.

Max patrzy na mnie, przerazony. Wcale mnie to nie dziwi. Kim do licha jest ta dziewczyna i skad zna prawdziwe imie Maxa? Nie mozemy jej jednak o to zapytac w obecnosci jej wspolokatorki, ktora wyglada na gotowa wezwac ochrone.

"Nic sie nie stalo. Po prostu przekazalismy jej pewna zla wiadomosc i zemdlala." Wiem, ze to co mowie nie ma sensu, ale musimy porozmawiac z Leanna na osobnosci, bez swiadkow. " Jestem Liz a to jest Max." Przedstawiam nas w nadziei, ze dziewczyna odpusci. "Jestesmy przyjaciolmi Jennifer."

Wspolokatorka nie wyglada na przekonana. "Jestescie z Phoenix?" pyta podejrzliwie.

"Tak. Jestesmy z Phoenix." Odpowiada Max, patrzac na mine i wzruszajac ramionami, siedzac na krzesle obok Jennifer, ktora powoli otwiera oczy.

"Jestesmy rowniez przyjaciolmi Raya" improwizuje. Dziewczyna wydaje sie rozpoznac imie, ktorego Alex uzywal w czasie pobytu na uniwersytecie.

"Gdzie jest Ray?" pyta. "Jenn spedzala z nim mnostwo czasu zeszlej jesieni a potem on poprostu zniknal.

"Mamy zle wiadomosci." Przelykam sline. Ciagle trudno mi o tym mowic, mimo ze to prawda. Nigdy sie do tego nie przyzwyczaje. "Ray nie zyje. Dlatego tu jestesmy. Chcielismy zawiadomic Jennifer."

Max przyglada mi sie uwaznie. Wydaje mi sie, ze zauwazyl iz mowienie o smierci Alexa, a szczegolnie uzywanie jej jako wymowki bardzo mnie smuci.

Oczy wspolokatorki rozszerzaja sie ze strachu. "Och, to takie smutne. To znaczy, on zawsze byl troche dziwny, cichy i tak dalej, ale i tak bardzo mi przykro." Przerywa, patrzac na Jennifer. "Czy to dlatego Jenn zemdlala?" Pyta.

Jestem w stanie odpowiedziec, wzruszenie nadal zatyka mi gardlo.

"Tak," odpowiada Max. "Przepraszam, ale my naprawde musimy z nia porozmawiac. Czy moglabys zostawic nas samych...?" Przerywa w nadziei, ze dziewczyna poda nam swoje imie.

"Melissa," odpowiada. "Jestescie pewini, ze nie checie zebym zostala? Musi byc bardzo zdenerwowana, jesli zemdlala."

"Nie, w porzadku. Znamy Jenn od jakiegos czasu." Max odpowiada. "Ale dziekujemy."

Moge zauwazyc, ze Melissa zaczyna go lubic. Jego oczy - okazuja te sama delikatnosc ktora zawsze w nich dostrzegalam, zanim to wszystko sie stalo. Bije z niego aura Maxa, ktora pozwala wierzyc ze mozna mu ufac. To uczucie owija sie wokol mnie jak cieply koc, mimo ze, wiem ze on potrafi byc takze potworem.

Ale Melissa nie ma o tym pojecia i wyglada na to ze, wlasnie wpadla w jego sidla.

Patrzenie na to jest bardzo nieprzyjemne poniewaz przypomina mi jak latwo ja rowniez moge znowu wpasc w te pulapke. Juz raz mu sie udalo. Wiem, ze na pewno sprobuje znowu.

Walcze ze soba najsilniej jak moge. Nie moge pozwolic mu wygrac. Nie moge pozwolic mu zblizyc sie do mnie w ten sposob. Za pierwszym razem omal nie umarlam, a wtedy bylam najwazniejsza osoba w jego zyciu.

Teraz juz nie jestem. Moje miejsce zajelo dziecko, ktore sie jeszcze nie narodzilo.

Nie moge sie poddac.

Wiedzialam, ze pomoc Max'owi bylo bledem bo z kazda spedzona z nim minuta chce sie poddac.

Sila odwracam od niego wzrok.

Odsuwam sie w strone sciany salonu, potrzebujac jej solidnego oparcia dla utrzymania mojego kregoslupa w pionie. Max znowu mi sie przyglada. Krzywi sie lekko na widok mojej miny ktora jest polaczeniem grymasow.

"W porzadku," odpowiada w koncu Melissa. "Bede w swoim pokoju. Zawolajcie mnie jesli bedziecie czegos potrzebowac." Cofa sie do swojego pokoju zamykajac za soba drzwi.

"Liz, dobrze sie czujesz?" Max pyta mnie natarczywie, patrzac to na mnie to na Jennifer, ktora powoli wstaje. Nadal nie wyglada najlepiej. "Wygladasz..."

"Wszystko w porzadku." Odburkuje. Max mruga zdziwiony moim tonem ale kiwa glowa. Przysuwam sie blizej, potem klekam obok niego na podlodze. Oboje odwracamy sie by spojrzec na Leanne.

Jej twarz w koncu skupia sie na twarzy Maxa, i ciezko lapie oddech, opadajac na kanape. "Myslalam, ze snie. Jak to mozliwe? Jak mozesz byc prawdziwy?" Zaczyna mruczec do siebie. "Czy ja zwariowalam?"

"Max, lepiej bedzie jak zostawisz nas same na minute," Mowie. Jestem pewna, ze nie dowiem sie niczego sensownego w jego towarzystwie. Jennifer nie wyglada na przerazona, ale z jakiegos powodu mysli, ze zwariowala.

"Liz, nie moge zostawic cie samej," Max nalega. Wzdycham. Wiem, ze nie uda mi sie go latwo przekonac zeby zmienil zdanie, i nie chce sie z nim klocic w obecnosci Jennifer.

Ona nadal patrzy na niego z lekko przekrzywiona glowa. "Ty jestes prawdziwy, prawda? I nazywasz sie Max?"

Max kiwa glowa. "Dlaczego nazwalas mnie Zan?" Pyta delikatnie.

"Bo on wyglada zupelnie tak jak ty," ona odpowiada. "Przynajmniej na rysunkach jakie widzialam."

Ledwie hamuje westchnienie. Ona nie moze miec na mysli prawdziwego Zana, klona Maxa, ktory jest przypuszczalnie nie zywy.? Max wyglada na rownie zszokowanego jak ja.

"Rysunki?" Pytam ja.

"Ray mi je pokazal," tlumaczy Jennifer. "Byly mu potrzebne do gry."

Max i ja patrzymy na siebie zmieszani. "Do jakiej gry?"

"Do gry komputerowej, ktora pisal Ray," Jennifer kontynuuje. "Ale powiedzial mi, ze ona nie jest prawdziwa."

Acha. W porzadku. To robi sie dziwniejsze z minuty na minute. Zaraz to tego wrocimy. Najpierw musimy wrocic do poczatku.

Wyjmuje z torebki zdjecie Alexa i pokazuje je jej. Oczywiscie nie jest to to samo zdjecie, z ktorego wydarl swoja wlasna twarz, ale inne ktore znalazlam w jego pokoju po pogrzebie. "Czy to jest Ray?" pytam cicho.

Jennifer kiwa glowa i bierze zdjecie z moich rak patrzac na nie ze zdziwieniem. "Skad je masz?" Pyta marszczac brwi. "Nie pamietam momentu, w ktorym je zrobiono."

"Ray mi je dal." Odpowiadam. "Czy slyszalas moja rozmowe z Melissa? Slyszalas, ze Ray nie zyje?"

Jej oczy wypelniaja sie lzami. "Nie dziwie sie. Powiedzial mi, tuz przed zniknieciem, ze nie sadzi bysmy sie jeszcze kiedykolwiek zobaczyli. Oni nie chcieli, zeby skonczyl gre. Tak mi powiedzial."

"Kto nie chcial?" Pyta Max. "Co to za gra?"

" 'Krolewska Czworka'." Mowi nam Jennifer. "To gra o Krolewskiej Czworce i o Antarze. Ray pisal program i historie gry kiedy tutaj mieszkal." Wzdycha. "Potrzebowal mojej pomocy z czescia pracy. Zainteresowal mnie jego pomysl. Opowiedzial mi wszystko o Zanie, i o Vilandrze i Krolewskiej Czworce." Jennifer milknie i przyglada sie nam przez chwile. "Ty wiesz o czym mowie, prawda? Jestes modelem Zana." Kiwa glowa w strone Maxa. "Pokazal mi twoj portret, ktory narysowal. Musisz byc jego przyjacielem."

"Moze powinnas zaczac od poczatku," Max odpowiada nie chcac od razu powiedziec jej wszystkiego. Jest wyraznie tak samo zmieszany jak ja, ale wyglada na to, ze Jennifer mysli ze wszystko co powiedzial jej Alex, jest fikcja, co przynosi ulge.

"Wiec, Zan jest kosmita, ktory utknal na Ziemi, uwieziony w ciele ziemskiego nastolatka." Wyjasnia Jennifer. "Jest zakochany w Ziemiance, ale nie moze z nia byc. Jego przeznaczeniem jest Ava, jego krolowa z poprzedniego zycia. Gra polega na tym by Zan mogl zostac ze swoja ziemska wybranka i nadal mogl uratowac swoich ludzi."

Nie smiem nawet spojrzec na Maxa. Jesli to zrobie, wiem, ze zaczne sie histerycznie smiac. Opowiedziana w ten sposob, wszystko brzmi jak szalona, fantastyczna historia.

Ale to jest moje zycie. To jest zycie Maxa. Trudno sie dziwic, ze zadne z nas nie wie co sie z nami dzieje.

Wiem jedno. To najdziwiniejsza rzecz jaka kiedykolwiek slyszalam. Czy to wszystko to historia, ktora wymyslil Alex by sklonic Leanne aby mu pomogla bez potrzeby ujawniania sekretu Maxa, Isabel i Michaela? Czy moze jest w tym cos wiecej? I co ma to wspolnego z Tess?

"W kazdym razie, Ray podchwycil ten pomysl od kogos z Roswell, skad pochodzil." Jennifer dodaje. "Mial ksiazke, ktora musial przetlumaczyc, ktora byla podstawowym planem pomyslu. Pracowalismy razem nad odszyfrowaniem jej. Wynajelismy stary magazyn." Marszczy brwi. "Nie moglam zrozumiec dlaczego ale on uwazal, ze ktos chce mu odebrac te gre, ale nadal pracowal nad nia w swoim pokoju i przesylal mi fragmenty e-mailem do magazynu. Staral sie trzymac to w sekrecie. W koncu, wyprowadzil sie z akademika do magazynu. Twierdzil, ze oni go znalezli." W jej oczach znowu pojawiaja sie lzy."Zawsze myslalam, ze jest lekko szalony, jak reszta komputerowcow." Przerywa. "Zostal zamordowany prawda?"

"Zginal w wypadku samochodowym," mowie jej. Nie wiem czy ona zauwazyla ze nie zaprzeczam temu ze zostal zamordowany.

"Dlaczego ta gra byla taka wazna?" Pyta Jennifer. "Ja nigdy jej nie rozumialam."

Zerkam na Maxa. "Tego wlasnie chcialbym sie dowiedziec," odpowiada. "Czy masz ktorakolwiek, z rzeczy nad ktorymi pracowal Ray?"

Jennifer przelyka sline. Widze, ze nadal nie jest pewna, czy moze nam ufac. "Ja..."

Biore ja za reke. Spuszcza wzrok, a potem podnosi glowe i patrzy mi prosto w oczy. "Ray naprawde mial na imie Alex," mowie jej. "Zostal moim najlepszym przyjacielem w piatej klasie. Masz racje. Zostal zamordowany. My..." wskazuje siebie i Maxa. " mamy zamiar dowiedziec sie dlaczego."

Widze jak oczy Jennifer sie rozszerzaja. "Powiem wam wszystko co wiem," mowi cicho. "Jestem mu winna przynajmniej tyle." Nagle wyglada na zawstydzona. "Mysle, ze zaprowadzilam ich prosto do niego. A wygladali na calkiem normalnych..."

Czuje jak Max obok mnie spina sie caly, sluchajac rownie uwaznie jak ja. "O kim mowisz?" Pyta natarczywie.

"Bylo ich dwoje. Chlopak i dziewczyna. Ona byla niska, miala krecone blond wlosy i uzywala stanowczo za duzo blyszczyku do ust." Przygryzam usta. To musiala byc Tess. "On byl wysoki, i rowzniez blond," kontynuuje Jennifer. "Nie wygladali na niebezpiecznych. Powiedziala, ze jest siostra Raya i ze on uciekl z domu." Jej oczy po raz kolejny wypelniaja sie lzami. Przelyka glosno. "Uwierzylam jej."

"Nie ty jedna." Mrucze do samej siebie, nawet nie patrzac na Maxa. Max jest przyczajony na podlodze obok mnie. Czuje jak sie spina, slyszac imie Tess. Slyszac jak uzyla Alexa, ze byla odpowiedzialna za jego smierc... to bylo dla mnie trudne a ja i tak jej nienawidzilam. Nie moge sobie wyobrazic co to robi Max'owi, ktorego poczucie winy mogloby dwa razy wybrukowac droge na jego planete i spowrotem.

Nikt nie byl jej blizszy niz on. To jest chore, ale taka jest prawda. Dwa razy, w ciagu mniej niz roku, dziewczyny ktore kochal Max zdaly sie go zdradzic. Wiedzial teraz, ze ja go nie zdradzilam, ale to nadal nie zlagodzilo bolu tych ostatnich kilku miesiecy. Zaangazowal sie z Tess o wiele bardziej niz ze mna, bez wzgledu na jakiekolwiek protesty i zal ze to zrobil. Jej zdrada, byla oczywiscie milion razy bardziej bolesna, poniewaz ona nie tylko zamordowala jednego z niewielu ludzi, ktorym Max ufal, czego najbardziej sie bal, ale takze zmusila go do opuszczenia jego wlasnego dziecka.

Byla czystym zlem. Szkoda, ze nie dane mi bylo powiedziec jej, ze nigdy jej nie ufalam. Z drugiej strony to ja bylam meczennica, ktora zostawila Maxa i zgodzila sie zrobic to o co po prosil mnie Max z Przyszlosci, wierzac ze moje przeczucie spowodowane bylo zazdroscia, kiedy "idz za glosem serca" jak powiedziala mi babcia, nigdy wczesniej nie zawiodlo.

Moje serce kazalo mi walczyc o Maxa, nie ufac Tess, a ja je zignorowalam.

Ignorowanie mojego serca zabilo Alexa.

Zamykam na chwile oczy a potem siegam do torebki po zdjecie, ktore zrobiono nam w noc balu maturalnego. Podaje je Jennifer, nie odzywajac sie.

Ona patrzy na nie kiwajac glowa. "To ona," potwierdza. Poniewaz, ona tam jest, w jej lodowo niebieskiej sukience, pozuje z nami wszystkimi, zaraz obok mnie, doskonale wiedzac ze za kilka godzin posle nas wszystkich na droge zniszczenia Alexa.

Wstaje z podlogi i siadam na kanapie obok Jennifer. Czuje gule w gardle kiedy patrze razem z nia na zdjecie. Nigdy nie widzialam Alexa tak szczesliwego jak tamtej nocy. On i Isabel prawie lsnili na fotografii, nareszcie rozumiejac jak wiele dla siebie znacza i nigdy nie mogli sie nawet tym na cieszyc.

To bylo kompletnie niesprawiedliwe. Jesli ktokolwiek z nas zaslugiwal na szczescie, to byl to Alex.

Tak bardzo za nim tesknie.

Czuje na sobie wrok Maxa. Wiem, ze on wie o czym mysle. I mimo, ze na niego nie patrze czuje jak bardzo on chce zrobic cos by mi pomoc. Teraz jednak nie ma na to czasu.

Zmuszam sie do zabrania zdjecia z rak Jennifer, i wkladam je spowrotem to torebki. "Co z chlopakiem?" Pytam szorstko, w tym momencie tylko jej odpowiedzi sa w stanie powstrzymac moje lzy.

"Ona nazywala go Lazar." Jennifer potrzasa ramionami. "Za bardzo sie nie odzywal. To ona ze mna rozmawiala. Wydawalo mi sie jednak, ze to on jest szefem."

"Czy jest cos jeszcze co moglo by nam pomoc?" Max pyta, wstajac z podlogi. Wydaje sie sfrustrowany. Zerkam na niego w momencie, kiedy wpycha rece w kieszenie spodni.

"Tylko powiedzialam im gdzie mieszkal. W zasadzie to ich tam zaprowadzilam." Odpowiada Jennifer. "Przeszukali jego komputer. Wiedzialam, ze nie powinnam byla im pozwolic, ale zdawali sie wiedziec czego szukaja, wiec sie nie odzywalam. W kazdym razie ta dziewczyna wyjela z komputera dyskietke, a chlopak wyrwal ze sciany caly komputer i zabrali go ze soba." Jennifer przerywa, zamykajac na chwile oczy. "Potem powiedzialam im jak znalezc magazym, w ktorym sie ukrywal." Znowu zaczyna szlochac. "Tak bardzo mi przykro."

Biore ja za reke i sciskam. "To nie byla twoja wina." Zapewniam ja. Ona nie miala pojecia o co chodzilo. Ja wiedzialam, lepiej niz ktokolwiek inny jak dobra aktorka okazala sie Tess Harding i wiedzialam czym byla naprawde. "Dziekuje ci." Siegam do torebki po zdjecie Alexa i Leanny, zerkajac na Maxa, ktory przyglada mi sie uwaznie, i wreczam je jej. "Mysle, ze on chcialby, bys je miala."

Ona bierze je, i usmiecha sie. "Dzieki. Byl naprawde wspanialy. Tesknilam za nim kiedy zniknal."

Impulsywnie, wyciagam ramiona i ja przytulam. "Zaufaj mi. Wiem o czym mowisz." Przez moment czuje bliskosc z ta dziewczyna - ktora znalazla sie w sytuacji, ktorej nie mogla ani kontrolowac ani zrozumiec - i ktora skonczyla sie tragicznie.

Wiem doskonale co ona czuje.

Po pozegnaniu z Jennifer, Max i ja bez slowa wsiadamy z powrotem do samochodu jego rodzicow.

Czuje sie otepiala. Nigdy nie przypuszczalam jak bardzo bolesne bedzie szukanie odpowiedzi do tego co stalo sie Alexowi. Kiedy robilam to wczesniej, zaraz po pogrzebie, wtedy mi to pomoglo zmniejszyc bol, poniewaz wtedy czulam ze robie cos, by pokazac Alex'owi jak bardzo go kochalam.

Teraz czuje po prostu, coraz bardziej, z kazdym krokiem naprzod, ze Alex umarl z mojej winy.

Wiedzialam, kim byla Tess i pozwolilam jej sie do niego zblizyc - pozwolilam jej zblizyc sie do nas wszystkich. Jak moglam byc taka glupia?

Absurdalne w tym wszystkim jest to, ze wiem iz Max, ktory siedzi obok mnie wygladajac niewidzacymi oczami przez przednia szybe, mysli dokladnie o tym samym.

I w tym momencie, zdaje sobie sprawe z tego, ze chce aby o tym myslal. Poniewaz jest to cos co zawsze dzielilismy, to kompletne uczucie odpowiedzialnosci za bezpieczenstwo naszych przyjaciol. Jesli poczucie winy jest w tej chwili jedyna wiazaca nas rzecza,to jest ono lepsze niz nic.

To jest chore, ale jestem gotowa sie z tym pogodzic. Jesli nie moge miec Maxa, to przynajmniej, moge go zrozumiec, nadal miec z nim to polaczenie.

W koncu, on sie odzywa. "Liz, dobrze sie czujesz?"

"Dochodze do siebie." Odpowiadam, wiedzac ze brzmie zimno. Zastanawiam sie, czy on sadzi ze znowu jestem na niego zla. Ale ja musze zostac zimna, albo nie bede w stanie isc na przod. Zal i bol, ktory czulam po smierci Alexa zagraza powrotem jesli tylko chociaz troche strace nad soba kontrole.

Max o tym wie. On mnie zna. "W porzadku. Co robimy teraz?" pyta, dziwnie optymistycznie, tak jak robia to ludzie starajacy sie uniknac czegos powazniejszego. Ja, oczywiscie, wlasnie mu powiedzialam ale i tak jestem poirtyowana.

"Musimy sie dowiedziec, kim byl ten chlopak." Mowie mu, mimo ze on oczywiscie wie. Odwracam glowe patrzac na niego. "Przejrzales juz rzeczy Tess?"

Max sie krzywi. "Nie, nie chcialem niepokoic szeryfa. Nie czuje sie najlepiej."

Czuje wspolczucie dla czlowieka, ktory tak wiele dla nas zrobil. Maria jest przekonana, ze on przezyje, ale ja wiem lepiej. On kochal Tess jak wlasna corke. To, ze okazala sie byc jedna z tych kosmitow ktorych tak bardzo sie bal kiedy polowal na Maxa - okazalo sie niezwykle ironiczne. Szeryf nie jest zimnym czlowiekiem. Musi czuc sie zraniony, i wsciekly i bedzie tez czul sie glupio.

Oczywiscie, nie moze czuc sie bardziej glupio niz my wszyscy. Tess wykrecila nam niezly numer, i minie duzo czasu zanim sie z tym pogodzimy, jesli w ogole uda sie nam z tym pogodzic. Bedzie nam niezwykle trudno dopuscic kogokolwiek do naszej siodemki. Bedziemy ja zawsze pamietac, pamietac jak pozwolilismy jej sie zblizyc, i jak zabila najlepszego i najmadrzejszego z nas, jak prawie zabila Maxa i Isabel, jak ukradla niewinnosc Maxa i zlamala mi serce.

Brak zaufania wobec obcych oznacza, ze jestesmy zwiazani ze soba na dobre i na zle. Nie mamy innych mozliwosci.

Max powiedzial mi, ze zawsze bede czescia grupy. Wtedy bylo to pocieszajace. Teraz zaczynam sie czuc jak w wiezieniu, bo osoba z ktora chce byc, sam Max, jest dla mnie stracony.

Wszystko z powodu Tess i dziecka, ktore Max chce odnalezc.

"Nie sadze aby zostawila cos znaczacego w domu szeryfa. Ktos moglby to znalezc." Mowie Maxowi kilka minut pozniej kiedy wjezdza na autostrade. "Dzierzawa domu, ktory wynajmowal Nasedo jest nadal w porzadku, prawda?"

Max kiwa glowa. "Powiedzial Tess, ze dom jest jej, na jej nazwisko. Zaplacil z gory za dwa lata kiedy go wynajmowal.

Marszcze brwi. "Dziwne, ze wyladowala u szeryfa bo tobie sie wydawalo, ze jest w niebezpieczenstwie." Potrzasam glowa. "Ona nigdy nie byla w niebezpieczenstwie. Zaloze sie, ze zawsze uzywala tego miejsca."

Po drodze mysle o Tess i Nasedo i o umowie jaka zawarli z Khivarem. Jesli Nicholas byl poplecznikiem Khivara, jego reprezentantem na Ziemi, dlaczego Skorowie zabili Nasedo, z ktorym Khivar zawarl umowe. To nie ma sensu. Dziele sie tym z Maxem.

On tylko potrzasa glowa."Myslalem o tym Liz. Tez nie potrafie tego zrozumiec. Zastanawiam sie, ze byc moze Nasedo zdecydowal, wycofac sie z umowy w momencie kiedy nas znalazl, moze myslal ze i tak zabierzemy go do domu i nie musial nas zdradzac ale nigdy nie mogl powiedziec o tym Tess."

Tess. Wszystko sprowadza sie do niej. Dlaczego ona tak bardzo zdradzic tych wzgledem ktorych powinna czuc najwyzsza lojalnosc? Dlaczego powrot na jej planete byl tak wazny ze zupelnie zlekcewazyla powod swojego istnienia, ktorym bylo ocalenie jej ludu. Jak mogla byc taka zla?

Potem pamietam Ave, pamietam jaka byla mila, jak dobrze sie z nia dogadywalam. Ona pasowalaby do Maxa, i Isabel, i Michaela o wiele lepiej niz Tess. Ona byla dobra. Wiedzialam, ze byla.

Wiec dlaczego Tess byla taka jaka byla?

W glebi duszy znam odpowiedz. To wszystko przeze mnie i to co Max do mnie czul. Nienawidzila mnie tak bardzo, bo zajelam jej miejsce w sercu ktore wedlug niej nalezalo tylko do niej, wolala go zabic niz pozwolic mi z nim byc.

Milosc do mnie, prawie go zabila.

Teraz juz odeszla, ale samo wspomnienie o tym i o klesce jaka po sobie zostawila nadal pozostalo. Ona nadal wygrywa.

Czuje emanujaca ze mnie wscieklosc. Nadal pozwalam jej wygrac, pozwalam jej nas rozdzielic.

Wiem, ze Max chce ze mna byc. Wiem, ze ja jestem jedyna osoba ktora temu zapobiega - ja i moja duma.

Zastanawiam sie czy duma jest tego warta. Czy moja duma jest warta by pozwolic jej wygrac.

Zdaje sobie sprawe, ze Max i ja jedziemy w kompletnej ciszy. Dojezdzamy juz do przedmiesc Roswell.

Zerkam na niego. Patrzy prosto przed siebie z zacisnieta szczeka, zamyslony. Czuje ledwie skrywana kombinacje bolu, poczucia winy i wscieklosci, ktora emanuje z ciala nastolatka, ktory uratowal mi zycie. Nastolatka, dla ktorego klamalam, lamalam prawo, i skakalam z mostow. Nastolatka, z ktorym sie rozstalam zeby ocalic swiat, jego swiat.

Milosc jaka do nego czuje jest tak pomieszana z nienawiscia, ze chce zeby to wszystko sie poprostu skonczylo, mam ochote skoczyc z powrotem w sam srodek kosmicznego piekla i kompletnie zaakceptowac, ze nigdy nie bede w stanie zapomniec tego co nas kiedys laczylo. Nigdy nie bede w stanie rozstac sie z tym milym, kochajacym, odwaznym chlopcem w ktorym sie zakochalam. Tym ktorego ona zniszczyla.

"Max," Zerka na mnie, mrugajac oczami. "Zatrzymaj samochod."

"Liz, co sie stalo?"

"Zatrzymaj woz." Powtarzam. "Teraz."

Powoli sprowadza woz z autostrady na pobocze. Odwraca glowe zeby zobaczyc co sie dzieje zanim samochod kompletnie sie zatrzymuje.

"Liz..."

Zanim jednak ma szanse cokolwiek powiedziec, rozpinam pas i przysuwam sie do niego. Widze sekunde totalnego zaskoczenia na jego twarzy zanim moje usta stykaja sie z jego.

Zaskoczenie nie przeszkadza mu w odpowiedzi. Jego dlonie zanurzaja sie w moje wlosy przysuwajac mnie blizej. Przez mgle zalu, nienawisci i milosci, slysze jak wymawia moje imie. "Liz! Och Boze. Tak bardzo cie kocham."

Nie odpowiadam, po prostu kontynuuje pocalunek, rozkoszujac sie tym ze on naprawde jest ze mna a nie na jakiejs odleglej planecie o krok od egzekucji.

W tym momencie nasze polaczenie znowu sie odzywa. I kiedy zaczynaja sie blyski wiem, ze jest to ostani raz kiedy pocaluje milosc mojego zycia.
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

gość

Re: T: Sins of the Father [by Kath7] cz. 2

Post by gość » Wed Jul 23, 2008 11:46 am

Zaglądam na forum, a tu nowa część :wow: . Mam nadzieję, że będziesz tłumaczyć dalej. Jak dla mnie opowiadanie super.

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Sins of the Father [by Kath7] cz. 6

Post by elfchick » Sat Mar 07, 2009 10:50 pm

Czesc 6 -Steaming- Punkt widzenia Maxa

You're always waiting on the tide
It's time you decide.
I've walked down long roads that seem to have no end at all.
You never wanted time to end,
To let my life offend.
It's time to realize what hides deep inside your holy eyes,
Hold on tight, hold on fast
This ain't the kind that always lasts.
If you want me to go just ask me to go, I'll go.
All the way my love, over the hills and right on through you.
Run away my love, over the hills and right on through you.
Over the hills and right on through you.
Lying awake in these restless dreams,
Life's never what it seems.
I've always tried to read your eyes,
To get inside that scornful mind.
Hold on tight, hold on fast
This ain't the kind that always lasts.
If you want me to go just ask me to go, I'll go.
All the way my love, over the hills and right on through you.
Run away my love, over the hills and right on through you.
Over the hills and right on through you.
I was with you on that pallet steaming,
Spinning 'round in circles dreaming.
I was with you on that pallet steaming
Running 'round in circles screaming...
All the way my love, over the hills and right on through you...
Run away my love, over the hills and right on through.
All the way my love, over the hills and right on through you...
Run away my love, over the hills and right on through.


Sarah McLachlan

Nie moge uwierzyc, ze ona jest znowu w moich ramionach. To wydarzylo sie tak szybko ze czuje sie jakby jakis dziwny sen wlasnie sie spelnil.

Nie mam jednak zadnych przeciwwskazan. Cale popoludnie bylo cwiczeniem w znoszeniu faktu, ze Liz nie ma zamiaru wiecej ze mna byc. To prawda, ze jestesmy jednostka, druzyna ale tylko z dwoch powodow. Mamy dowiedziec sie dlaczego umarl Alex i ocalic mojego syna.

I ja to zaakceptowalem. Naprawde. Martwilem sie o to jak krucha wydawala sie w czasie rozmowy z Leanna, ale cieszylem sie z mozliwosci bycia w jej towarzystwie.

Nagle kazala mi zatrzymac samochod, wskoczyla na mnie i znowu wszystko sie zmienilo.

Mocna przykrywka, ktora umiescilem na moim pragnieniu dotkniecia jej i bycia z nia zostala kompletnie zdemolowana. Po prostu rozkoszuje sie dotykiem jej wlosow w moich dloniach, zdumiony faktem ze ja znowu caluje, kiedy zaczynaja sie wizje.

Polaczenie jest tak gwaltowne, ze slysze jak Liz lapie oddech zanim udaje mi sie zrozumiec jego sens.

Blysk*

Liz patrzaca na mnie calujacego Tess na balu maturalnym, czujaca przerazenie, bol i zdrade a potem zlosc.

Blysk*

Liz i Sean w kregielni, miejsce bolu zajmuje akceptacja i posuniecia sie naprzod.

Blysk*

Liz, zaszokowana i przerazona slucha jak mowie wszystkim, ze wierze Valentiemu - ze Alex popelnil samobojstwo. Wscieklosc, ktorej skutkiem sa slowa ktorych ona nie moze potem cofnac, slowa ktorych zaluje, ale ktore nie odwroca jej z obranego celu.

Blysk*

Liz ze lzami w oczach patrzaca na stos zdjec Alexa. Potem uspokaja sie kiedy w Crashdown pojawia sie chlopak z opowiescia, ktora utwierdza ja w przekonaniu ze jest na dobrej drodze.

Blysk*

Liz, Maria i Michael czuja triumf kiedy znajduja przetlumaczona ksiazke w jakims zrujnowanym magazynie. Pojawiaja sie jednak wiecej pytan.
Blysk*

Liz w Jeppie sluchajaca z uwaga kiedy mowie jej, ze Tess jest w ciazy i ze to ja jestem ojcem jej dziecka. Fala bolu i zdrady jest tak silna, ze momentalnie trace z nia lacznosc.

Blysk*

Liz w ramionach Seana DeLuca. Jej zal z powodu mojego odejscia jest tak silny, ze przez moment nie wie dlaczego jest z Seanem. Potem sie od niego odwraca.

Polaczenie urywa sie tak niespodziewanie jak sie zaczelo.

Orientuje sie, ze Liz nie siedzi mi juz na kolanach, ze siluje sie z klamka od drzwi samochodu. Wypada na zewnatrz i slysze jak wymiotuje.

Och, dobry Boze. Blyski.

Nie chce nawet myslec o tym co zobaczyla, ale wyraznie widac ze wszystko bylo zle - wystarczajaco zle by sprawic ze ona fizycznie zachorowala.

W mgnieniu oka wysiadam z samochodu i przechodze na jej strone. Liz na czworakach, glosno wdycha powietrze. Opadam na kolana obok niej, wyciagajac reke by przytrzymac jej wlosy kiedy ona znowu wymiotuje. Slysze jej szloch zaczynajacy mieszac sie z odglosami choroby.

"Liz?"

Zaczyna oddychac bardziej rownomiernie. "Prosze cie Max. Nie dotykaj mnie." Natychmiast opuszczam dlonie. Przez moment siedzimy w ciszy, "Widzialam cie... z nia."

Nie mam zielonego pojecia co jej powiedziec. "Och." A potem. "Liz, tak bardzo mi przykro."

Liz siedzi na pietach, wpatrujac sie w pustynie przed nami. "Myslalam... Myslalam, ze moze moge z tym zyc. Naprawde myslalam, ze moze..." Milknie. "Nie chcialam zeby wygrala, ale uda sie jej to poniewaz... Max, ja czulam to co ty czules kiedy z nia byles." Jej glos lekko sie lamie.

"Liz..."

"Max, od pierwszego momentu naszego polaczenia zawsze wiedzialam co do mnie czujesz. Dlaczego ona tam jest? Dlaczego?" Zakrywa oczy rekoma. Nie placze jeszcze ale slysze jak jej glos przegrywa z wzbierajacymi sie lzami. Bardzo chcialbym ja przytulic ale wiem, ze to jeszcze bardziej pogorszyloby sytuacje.

"Liz, ja nie bylem wtedy soba." Staram sie odnalezc jakies slowa. Chce ja przekonac, ze to co co czulem do Tess bylo prawdziwe w tamtym momencie, ale...

Ale nie mam zadnych wymowek. Naprawde czulem cos do Tess kiedy z nia bylem. W noc kiedy mielismy odleciec powiedzialem Liz, ze nie kochalem Tess tak jak kochalem ja, i tak bylo, ale nie moge zaprzeczyc. Ona znalazla droge do mojego serca.

Bycie z nia bylo latwe. Niczego ode mnie nie oczekiwala. Nie tak jak Liz, Isabel czy Michael. Po prostu pragnela mnie, chciala zebym byl szczesliwy. Przynajmniej myslalem ze tego chciala.

Oczywiscie dopiero pozniej dowiedzialem sie dlaczego mnie pragnela. Ale kiedy skonsumowalismy nasz zwiazek, poddalem sie bo mialem dosc spelniania oczekiwan innych. Tess pozwalala mi by tak samolubnym jak tylko chcialem.

I bardzo mi sie to podobalo.

Tak, w porzadku, jestem chorym lajdakiem. Wiem o tym. A teraz wiem, ze Liz takze o tym wie.

"Nienawidziles mnie kiedy to z nia zrobiles." Odwracam glowe zeby na nia spojrzec. Jej szept brzmi w moim mozgu jak wystrzal z pistoletu.

"Slucham?"

"Tak bylo Max. Czulam to. Chciales sie na mnie odegrac. Myslales o mnie kiedy byles z nia." Slysze horror w jej glosie, kiedy ona orientuje sie co to oznacza.

To nie jest prawda. Wiem, ze nie jest. "Nie, Liz. Przysiegam..."

"Max, tak bylo." Patrzy na mnie ostro. "Jak mogles nienawidziec mnie tak bardzo, ze specjalnie skrzywdziles mnie w ten sposob?" Przelyka sline. "Ja nigdy cie tak naprawde nie znalam, prawda? Osoba w ktorej sie zakochalam - on nigdy nawet nie istnial, prawda?"

Patrze na nia. Czuje, doslownie jakbym dostal cios piescia w splot sloneczny. Liz spokojnie patrzy mi prosto w oczy ale dostrzegam wzbierajaca sie w jej oczach zlosc. "Ty mnie naprawde nienawidziles." Znowu zapada cisza. Liz zamyka oczy jakby chciala wymazac moja twarz z pamieci. "Chce, zebys zabral mnie do domu," mowi w koncu, stajac na nogach. "To jest koniec, Max. Nie mozemy juz wiecej ze soba byc po tym wszystkim. Nie moge wiecej tego zobaczyc. Nie chce juz nigdy tego czuc - nigdy."

Jestem kompletnie otepialy. Wiem, ze to nie prawda, ale nie mam pojecia jak moge ja przekonac. To co zrobilem z Tess nie mialo z nia nic wspolnego. To dotyczylo tylko mnie, i tego jak bardzo chcialem sie poddac. Jestem pewien, ze w ogole nie myslalem wtedy o Liz. Wiem, ze to nie brzmi dobrze ale ona nie miala nic wspolnego z moja decyzja.

To nawet nie byla decyzja. Tess po prostu sie pojawila - jak zawsze kiedy bylem w dolku i wtedy po prostu sie jej poddalem.

Ale Liz to widziala. Zajrzala w glab mojej duszy i to zobaczyla. Czyzby odkryla jakis fragment mnie, o ktorym ja sam nie wiedzialem?

Poniewaz, mimo ze bylem wtedy wsciekly, zraniony i kompletnie poza kontrola, nigdy nie nienawidzilem Liz - przynajmniej nie swiadomie.

Znowu ruszamy w droge. Zatrzymuje sie przed Crashdown pietnascie minut pozniej. Uswiadamiam sobie, Liz Parker moze sie do mnie juz nigdy nie odezwac.

Musze sprobowac ja przekonac. Przynajmniej jeden, ostatni raz. "Liz, prosze. Nie wiem co widzialas, ale przysiegam ze ja nigdy tego nie czulem. Przysiegam ci."

Liz stoi obok przedniej szyby samochodu moich rodzicow, jej twarz jest kompletnie bez wyrazu. Nawet na mnie nie patrzy. "Max, ja wiem co czulam."

"Liz to nie moze sie tak po prostu skonczyc. Prosze." Nigdy nie wybacze sobie jesli nie powiem tego co krzyczy moja dusza. "Kocham cie."

W koncu odwraca sie, zeby na mnie spojrzec. "Wiem, ze mnie kochasz. Ale to wszystko miedzy nami, Max... to jest niszczace. Nie moge wiecej z toba byc. Spedzanie z toba czasu tylko to pogarsza. Sean..." Nagle przerywa.

Czuje nagly naplyw zlosci. Sean. Sean De Luca. Cos jej powiedzial, cos co sprawilo, ze zdecydowala ze rozstanie ze mna to jedyne wyjscie. "Co Sean ma z nami wspolnego?" domagam sie niezdolny do ukrycia jadu w moim glosie mimo ze sie staram. Od razu jednak zaluje swoich slow kiedy Liz cala sie spina.

"Sean mial racje. Nigdy nie bede w stanie isc naprzod jesli ty bedziesz obecny w moim zyciu." Mowi zimno, wzynajac sie prosto w moje serce. "Jestem zmeczona patrzeniem w przeszlosc, Max. Kimkolwiek byla osoba, w ktorej sie zakochalam, ty juz nia nie jestes."

Nie mam nawet sily zaprzeczyc, mimo ze wiem ze to nie prawda. Ja nadal nim jestem. Jestem ta sama osoba.

Jedyna roznica jest to, ze jestem kompletnie zagubiony i juz nigdy nie bede w stanie wrocic do domu.

Nie moge tego zrobic bez niej.

"Chce ci tylko cos powiedziec raz jeszcze." Oczy Liz wypelniaja sie lzami, ale ton jej glosu jest spokojny i lodowato zimny kiedy mowi, "Dziekuje ci za uratowanie mi zycia. Przyrzekam, ze nie zrobiles tego na marne. Postaram sie wykorzystac je najlepiej jak moge." W jej glosie brzmi pewnosc i wiem, ze to prawda. I ona zrobi to beze mnie.

"Zegnaj, Max. Mam nadzieje, ze odnajdziesz swojego syna. Mysle ze zobaczymy sie w szkole."

Odchodzi. I ani razu nie oglada sie za siebie.

***

Leze na lozku gapiac sie w sufit i zmuszajac sie do zasniecia. Jedyne czego teraz chce to moc przestac myslec.

Nie sadze jednak aby to pomoglo. Prawdopodobnie znowu przysnilby mi sie Alex - i Liz z Seanem. Moje sny sa wypelnione moja wina, strachem i zazdroscia ktore powoli zaczynaja mnie dusic.

Zastanawiam sie, czy moze powinienem wstac i pojsc do domu Tess. Przynajmniej moge sie tam rozejrzec i zobaczyc czy znajde tam jakies rozwiazanie tego co Tess zrobila Alexowi, co dokladnie planowala... i kim jest ten tajemniczy Lazar.

To jedyna rzecz, ktora moge teraz zrobic. Nie mam nawet pojecia gdzie szukac mojego syna. To wszystko jest kompletnie beznadziejne. Nigdy go nie odnajde, poniewaz jedyna osoba, ktora mogla mi w tym pomoc wlasnie mnie opuscila.

Ale moge nadal sprobowac pomoc Alexowi. Poniewaz tamten sen ciagle mnie nawiedza. On musial cos znaczyc. Po prostu musial!

Moi rodzice napewno nie pozwola mi teraz wziac samochodu - dzieki tej aferze z Jeepem - wiec otwieram okno i wychodze na zewnatrz.

Jest cieply wieczor. W koncu to pozny maj. Wpycham rece w kieszenie spodni, kopiac kamyk lezacy na chodniku. Moj umysl jest kompletnie pusty. Odmawiam myslenia o czymkolwiek, poniewaz jesli sobie na to pozwole to bede myslal wylacznie Liz.

W tym momenie moje uczucia sa kompletnie zamkniete. Odmawiam myslenia o tym co wydarzylo sie tego popoludnia. Jesli o tym nie bede myslal, to to sie nie wydarzylo. Nadal jest nadzieja.

Jestem tak bardzo skoncentrowany na nie mysleniu o niczym, ze prawie wpadam na Michaela zanim orientuje sie, ze on tam jest.

"Jezu! Maxwell! Uwazaj gdzie leziesz." Moj najlepszy przyjaciel patrzy na mnie spode lba, ale nie jest na mnie tak naprawde zly. "Dokad sie wybierasz? Wlasnie szedlem z toba pogadac."

Michael wydaje sie rozdrazniony tym, ze potencjalnie mam cos lepszego do roboty niz czekanie w moim pokoju na to az on sie pojawi zeby ze mna porozmawiac. Przewracam oczami. Naprawde nie jestem teraz w nastroju by go znosic. "Slucham?"

Michael przyglada mi sie uwaznie przez chwile. "Co sie stalo?" pyta.

"Nic sie nie stalo." Odpowiadam. "Ide do starego domu Hardingow cos sprawdzic."

"Max, lepiej przede mna niczego nie ukrywaj," Michael warczy zrownujac sie ze mna krokiem. "Ide z toba. Twoja wizyta w domu Hardingow nie ma sensu, chyba ze idziesz tam czegos szukac. A poniewaz cie znam, wiem, ze cokolwiek to jest, powinienem o tym wiedziec. Wiem takze, ze nie powiesz mi o tym dopoki sam sie o tym nie dowiem, i dlatego ide z toba."

Po prostu patrze na Michaela. "Skonczyles juz?" Michael sie krzywi, jakby o tym myslal, a potem kiwa glowa. "Dobra, mozesz isc ze mna. Naprawde mnie to nie obchodzi."

To zatrzymuje Michaela wpol kroku. "Okej, cos tu nie gra. Co sie dzieje? Powiedz mi, Maxwell. Teraz." Potem, poniewaz on naprawde mnie zna, mowi," To ma jakis zwiazek z Liz. Prawda?"

Przecieram twarz rekoma. "Nie ma juz wiecej Liz, Michael. Zerwalismy. Na dobre."

"To bzdura. Co sie stalo?"

"Nie chce o tym mowic."

"Maxwell..." Michael przerywa znaczaco. Na milosc Boska! Czy nie wolno mi nawet w spokoju rozmyslac?

"Pocalowala mnie i zobaczyla mnie z Tess," krzycze. "To sie stalo. Zadowolony jestes? Powiedziala, ze przespalem sie z Tess zeby sie na niej odegrac, ze nienawidzilem jej kiedy to zrobilem. A ja nie wiem o czym ona mowi. To nie mialo z nia nic wspolnego. Bylem wtedy samolubnym lajdakiem ale jestem pewien, ze nie przespalem sie z Tess tylko po to zeby odegrac sie na Liz."

Michael tylko sie na mnie gapi. "Zobaczyla to wszystko w ciagu kilku sekund?" pyta po chwili. "Jezu. Maria i ja mamy wiele zaleglosci do nadrobienia," mruczy. Ale teraz wyglada na zamyslonego, jakby wreszcie cos zaczynal rozumiec.

"Co masz na mysli?" pytam. Oczywiscie nie mysli o tym wszystkim na powaznie. Wedlug Michaela, Marii i Isabel, Liz i ja powinnismy sie po prostu pogodzic, i przyznac ze chcemy byc razem.

Juz slysze glos Marii. "Jasne, ze popelniliscie blad Max i Liz, ale jestescie pokrewnymi duszami, wy nalezycie do siebie."

Pieprzyc to.

"To znaczy, ze nie wiem cos ty robil z Tess, ale musieliscie zrobic cos dziwnego bo ja nie mialem godzinnego orgazmu." Michael znowu jest rozdrazniony. "Dlaczego ty we wszystkim musisz byc najlepszy? Co jest do cholery? Jak ktokolwiek moze sie z toba rownac?"

W porzadku. Teraz to ja nie mam pojecia o czym on mowi. "Przepraszam?"

"Maria i ja. Zrobilismy TO. I mimo, ze bylo wspaniale nie mam pojecia jak tobie udalo sie wytrzymac godzine. Poza tym, czy ty i Liz macie jakies polaczenie do swoich najgorszych koszmarow? Co sie z toba dzieje do cholery? Dlaczego wszystko co robisz musi byc ekstremalne?"

Gapie sie na niego niezdolny do zebrania mysli. "Ty i Maria? Kiedy?" To najglupsze pytanie jakie moze byc, ale w tej chwili trudno mi sformuowac inne.

"W noc przed naszym planowanym odlotem." Odchrzakuje, wygladajac na lekko zaklopotanego. "I wczoraj w nocy tez. Ale nie mow nikomu, ze ci powiedzialem. Ona mnie zabije jak sie dowie."

"Masz na mysli to ze Maria, cos widziala?" Pytam.

"Tak. Ale to nie bylo tak jak z toba i Liz. Wszystko bylo dobre."

Nagle jestem tak zazdrosny, ze mam ochote go uderzyc. Zaciskam piesci. "Naprawde nie moge o tym teraz rozmawiac."

Jestem gotow zostawic Michaela, kiedy on kladzie reke na moim ramieniu, zatrzymujac mnie. "Max, musisz mnie posluchac. Chyba mam pomysl."

"Slucham?" warcze. On nie zwraca na to uwagi.

"Myslisz, ze to bylo prawdziwe?" Michael pyta.

"Co bylo prawdziwe?"

"To co zrobiles z Tess?" Nie sadzisz ze to brzmi zbyt dobrze by byc prawdziwe? Przeciez ona byla krolowa manipulacji umyslami. Moze po prostu sprawila, ze myslales ze miales godzinny orgazm." Michael usmiecha sie krzywo. "W koncu byla w tym ekspertem."

"Moglbys sie w koncu zamknac?" Mrucze. Jednak jego slowa trafily do mojego umyslu zostawiajac w nim malutka czasteczke nadziei. "Myslisz, ze nic sie nie stalo?"

"Nie chodzi o to. W koncu ona zaszla w ciaze." Michaelowi wydaje sie byc przykro, ze musi mi o tym przypomniec. "Ale moze ta sztuczka miala na celu dopilnowanie, zebys jej uwierzyl? Jestes facetem. Ja jestem facetem. Wiem jak myslimy. Wiem jak dziewczyny mysla, ze my myslimy. Godzinny orgazm. Ona pewnie myslala, ze dla nas to jak manna z nieba. Nie mowie, ze by nie byl, ale to co dzieje sie naprawde, nie jest takie zle." Znowu sie usmiecha. "Jesli ona rzeczywiscie nagiela ci umysl to prawdopodobnie wcale sie z nia nie przespales. Moze ona spowodowala ze myslisz, ze tak bylo."

Dlaczego Michael mi to robi? Czy on nie zdaje sobie sprawy z tego, ze jestem gotow zabic, zeby tylko to okazalo sie prawdziwe? A poza tym wiem, ze to wszystko bylo prawdziwe. Wizje Liz, tylko poglebily moje przekonanie.

"Mysle... moze to dlatego, ze Maria jest czlowiekiem?" Pytam. "Rath i Lonnie, powiedzieli mi i Tess w Nowym Jorku, ze nie ma nic lepszego niz sex dwojki kosmitow. Moze z ludzmi jest inaczej?"

Michael patrzy na mnie powaznie. "Maxwell. Mowie ci. Jesli kochasz dziewczyne z ktora to robisz, to naprawde nie moze byc lepiej, niewazne czy jestes kosmita czy nie."

W porzadku, kiedy Michael stal sie specjalista od tych spraw?

"Ale dziecko..." Przerywam. To nie moze byc prawda. Jak ona mogla sprawic, ze pamietam to tak dokladnie? I ze Liz to widziala?

"Czlowieku, ono moglo nawet nie byc twoje," Michael odpowiada logicznie. Zaczyna sie oddalac. "Mysle, ze pozwole ci samemu isc do Hardingow. Ale pomysl o tym."

Jakbym nie mial innych rzeczy do przemyslenia.

To jest zbyt dobre aby moglo byc prawdziwe. Ten caly dylemat nie moze byc tak po prostu rozwiazany. Ale jesli mialem nagiety umysl, czy nie powinienem byl sie zorientowac? Czy Tess byla rzeczywiscie tak silna ze mogla utrzymac tak ogromna iluzje z naszej rodzinnej planety?

W tym samym momencie przypominam sobie o Amy DeLuca.

Poniewaz, darem Tess bylo nie tylko naginanie umyslow.

Tess mogla takze zmieniac wspomnienia.

I moze nie tylko moje.

paulina
Gość
Posts: 13
Joined: Fri May 09, 2008 7:21 pm

Re: T: Sins of the Father [by Kath7] cz. 2

Post by paulina » Sat Apr 04, 2009 6:30 pm

Super. Nareszcie nowa część.
Kto szuka nieba na ziemi ten spał na lekcji geografii. (S. J. Lec)

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Re: T: Sins of the Father [by Kath7] cz. 7

Post by elfchick » Mon Apr 13, 2009 9:32 pm

Czesc 7 -Plenty - Punkt widzenia Liz

I looked into your eyes
They told me plenty
I already knew.
You never felt a thing
So soon forgotten all that you do
In more than words
I tried to tell you
The more I tried I failed.
I would not let myself believe that you might stray
And I would stand by you
No matter what they’d say.
I thought I’d be with you until my dying day
Until my dying day.
I used to think my life
Was often empty
A lonely space to fill.
You hurt me more than I ever could have imagined
You made my world stand still.
And in that stillness
There was a freedom
I never felt before.
I would not let myself believe that you might stray
And I would stand by you no matter what they’d say.
I would.
I thought I would be with you until my dying day…
Until my dying day.

Sarah McLachlan


Wiecie, zawsze mi sie wydawalo, ze wyrywanie serca jest o wiele trudniejsze.

Okazalo sie jednak zupelnie latwe. Prawie tak samo latwe jak ucieczka ze szkoly w czasie balu maturalnego kiedy przylapalam Maxa z Tess. Bylo uwalniajace, silne.

Nie tak jak wtedy kiedy zostawilam Maxa w komorze legowej. Wtedy czulam bol w kazdej kosci. I to jest ostateczne, przynajmniej w moim umysle.

Powiedzenie Maxowi, ze nie juz nigdy nie mozemy byc razem, bylo najlatwiejsza rzecza jaka kiedykolwiek zrobilam. Oczywiscie, zignorowalam wyraz na twarzy Maxa kiedy go ostatni raz widzialam, ten ktory powiedzial mi ze kazda czasteczka jego najgorszego koszmaru wlasnie sie spelnila. Ten wyraz jest wryty w moja pamiec, ale w tej chwili nie przykladam do niego zbytniej uwagi.

W tej chwili przewracam oczami patrzac na to jak Sean De Luca robi z siebie idiote.

Crashdown bylo jeszcze otwarte, kiedy wrocilam, i byl tam Sean dreczacy Marie, ktora wrocila by pomoc mojemu tacie w sprzataniu.

Po jego usmiechu poznalam, ze na mnie czekal. Czuje sie zle, poniewaz nie za bardzo mnie to cieszy. Nie czuje bolu, ale po kompletnym zerwanie z moja pokrewna dusza nie jestem w nastroju na spedzenie czasu z innymi chlopakami, szczegolnie takimi, ktorzy na mnie leca. Przynajmniej nie odrazu. Czuje, ze nalezy mi sie chwila zaloby. Mysle, ze moze dlatego nie moglam sie przedtem uwolnic od Maxa. Nie odzalowalam tego co stracilismy.

Maria posyla mi jedno spojrzenie, i mowi, "Spadaj Sean. Teraz." Lapie go za kark, sciagajac go ze stolka i pchajac go w kierunku drzwi. Oczywiscie on jest od niej z dziesiec razy wiekszy i nigdzie by nie szedl, gdyby nie chcial ale teraz z jakiegos powodu wydaje sie zgadzac. Tak naprawde to w ogole ja ignoruje.

"Hej Parker, widze ze w koncu rzucilas bagaz." Drazni mnie, odchodzac od Marii i podchodzac do mnie.

"On ma na imie Max, idioto." Maria wybucha uderzajac go troche mocniej niz powinna. "I jesli juz mowa o bagazu to jestes nim ty."

"Wiec co robisz dzis wieczorem?" Pyta Sean, przytrzymujac Marie ramieniem, w sposob wlasciwy starszym krewnym plci odmiennej. Ignoruje jej prosby o moja pomoc.

W tym momencie przewracam oczami. "Sean, pusc ja."

"Tylko jesli sie ze mna umowisz," odpowiada Sean. "Ona jest moja zakladniczka."

"Szantaz nie zadzialal ostantim razem. Przynajmniej nie na dlugo," Odpowiadam w momencie kiedy on puszcza Marie, ktora wlasnie ugryzla go w ramie. Znowu zaczyna go uderzac.

"Masz szczescie, ze nie ma tu Michaela," mowi Maria. Jej twarz jest czerwona i widze jak bardzo jest wsciekla. "Spadaj stad to moze go nie zawolam."

Sean chrzaka. "Och, strasznie sie boje tego twojego chloptasia." Potem odchodzi w kierunku drzwi. "Zadzwon do mnie, Parker. Mamy kilka rzeczy do obgadania."

"Ach!" Krzyczy Maria, rzucajac w jego kierunku plastikowa szklanka. "Naprawde nie rozumiem dlaczego poswiecasz swoj czas dlatego idioty, Lizzie. Czasami oddalabym wszystko zeby Michael sie nim zajal. On doprowadza mnie po prostu do szalu." Szklanka uderzyla o drzwi, szczesliwie mijajac szybe o okolo milimetr.

"Czy to naprawde bylo potrzebne, Maria?" Pytam, idac by ja przyniesc.

Ale ona zapomniala juz o Seanie, tak szybko, ze trudno mi sie czasem polapac. "Liz, co sie stalo?"

"Nic sie nie stalo." Sama nie wiem dlaczego temu zaprzeczam. Mimo, ze jestem w tej chwili otepiala, wydawaloby sie ze istota tego ze Max i ja w koncu na dobre zerwalismy odbija sie w moich oczach tak, ze widzi to caly swiat, albo przynajmniej moja najlepsza przyjaciolka.

"Akurat. Gdzie jest Max?"

"Pojechal do domu. Tak mysle." Potrzasam ramionami.

"Liz," Maria mowi ostrzegawczo. "Wszystko wydawalo sie byc dobrze dzisiaj rano. Co sie stalo?"

Zamykam na chwile oczy i decyduje sie jej powiedziec. I tak nie zostawi mnie w spokoju dopoki tego nie zrobie. "Pocalowalam go."

"Co?" Slysze radosc w jej glosie. Dlaczego jest to pierwsza rzecz, zdolna do spenetrowania zbroi ktora zalozylam wokol serca po tamtych wizjach? Czuje naplyw smutku i przelykam sline, zeby trzymac sie pod kontrola. Maria lapie mnie za ramie i odwraca. "To wspaniale! Czy to znaczy ze znowu jestescie razem?"

"Nie zupelnie," udaje mi sie wydusic. Swiatlo w oczach Marii natychmiast gasnie.

"Co sie stalo?" pyta ciszej ale bardziej dobitnie, jakby chciala to po prostu uslyszec.

"Pamietasz, ze kiedy Max i ja sie calujemy to widze gwiazdy?" pytam, wiedzac ze moj glos brzmi gorzko i twardo. "Tym razem zobaczylam cos wiecej niz gwiazdy."

Maria ze strachu zakrywa usta rekoma. "O moj Boze, Chyba nie mowisz o...?"

"Maxie i Tess?" Pytam, unoszac do gory brwi. "Tak. I to bylo cudowne."

"Och, Lizzie. Tak bardzo mi przykro." Maria wyciaga ramiona i przytula mnie. "Ale chyba nie widzialas wszystkiego, prawda?"

"Naprawde nie chce pamietac co widzialam," odpowiadam, odsuwajac sie od niej. Te straszne obrazy znowu zaczynaja krazyc w moim mozgu.

"Boze, wcale ci sie nie dziwie." Maria siada na jednym ze stolkow, kompletnie zszokowana. "I pomyslec ze kiedys ci ich zazdroscilam. Szczegolnie teraz kiedy wiem jak to jest." Patrze na nia, zdziwiona. "Tak, Michael pokazal mi wiele rzeczy. Ale potrafil sie kontrolowac. Matko Boska..." Przerywa. "Liz, naprawde mi przykro."

"To koniec Mario. Jesli dzisiaj sie czegos nauczylam, to tego ze nie moge przebywac z Maxem nie chcac z nim byc. Teraz wiem napewno. Nie moge z nim byc. Nigdy wiecej. Teraz on nalezy do niej. Nawet jesli on tego nie chce."

Maria wyglada tak smutno, ze przez chwile to ja mam ochote ja pocieszyc. To jest oczywiscie niedorzeczne ale wiem ze to wszystko bedzie dla wszystkich trudne. Max cierpi, ja bede cierpiec jak tylko przejdzie to dziwne otepienie, i nasi biedni przyjaciele beda musieli z tym zyc nie mowiac juz o ich poczuciu rozdarcia miedzy nami.

Poniewaz nawet jesli w tym momencie nie chce go widziec, wiem ze to krotkotrwale. Max jest moja pokrewna dusza, moim ukochanym. Nigdy nie przestane chciec z nim byc, nawet jesli dozyje setki, wyjde za maz dwanascie razy i bede miala dwadziescioro dzieci i innymi facetami.

Sklamalam mowiac Maxowi, ze on nie byl ta sama osoba jak kiedys - ze widzialam to w wizjach. Najgorsze bylo to, ze wiedzialam ze byl. To moj Max byl z Tess. To, ze mogl zrobic to, co zrobil z Tess, i w tym samym momencie mnie nienawidziec nawet na chwile...

Nagle nie mam ochoty o tym rozmawiac.

"Posluchaj Maria, stalo sie cos dobrego." Maria patrzy na mnie szklanymi oczami. "Chodzi o Alexa." Ozywia sie. "Dowiedzielismy sie czegos waznego przed wielka tragedia roku 2001." Wiem, ze brzmie smiesznie ale nie mam innego wyjscia. Poniewaz to jest tragedia zywcem wzieta z Szekspira. Zastanawiam sie dlaczego nie posluchalam wlasnej przemowy - tej ktora dalam biednemu Maxowi, kiedy staralam sie go przekonac by przestal mnie kochac, o tym ze Romeo i Julia to tragedia, wcale nie romantyczna.

"Slucham?"

"On z nia walczyl. Alex wcale nie pracowal z Tess, i staral sie jej uciec zanim jego mozg zaczal odmawiac posluszenstwa przez jej sztuczki." Przerywam. "I to nie wszystko. Pracowala z kims jeszcze. Leanna powiedziala mi i Maxowi, ze Tess szukala Alexa z jakims facetem - kims o imieniu Lazar."

Maria marszczy brwi. "Nie wiem czy jest to lepsza wiadomosc. Nienawidze wiedziec, ze Alex wiedzial co sie z nim dzieje. Gdyby caly czas mial nagiety umysl..."

Obejmuje ja ramieniem. "Wiem. Ale on z nia walczyl, Mario. To o wiele wiecej niz ktorekolwiek z nas kiedykolwiek zrobilo. To pokazuje, ze on byl naprawde najsilniejszy i najodwazniejszy z nas wszystkich."

"Jakbysmy tego nie wiedzialy." Maria usmiecha sie smutno. "Boze, Liz. Tak bardzo za nim tesknie. Czy to kiedys przestanie bolec?"

"Mam nadzieje, ze nie," odpowiadam. "Bo to by oznaczalo, ze go zapomnialysmy. A ja go nigdy nie zapomne. Nigdy." Sciskam je ramie, a potem wstaje. "W kazdym razie ide tam. Do domu Tess." Wyjasniam, kiedy Maria patrzy na mnie pytajaco.

"Dlaczego?" Pyta Maria. "Ona odeszla, Liz. Co to da?"

"Moge dowiedziec sie, z kim pracowala i przynajmniej on moze zaplacic za to co zrobili Alexowi."

Maria kiwa glowa. "Ide z toba. Ale czy ty naprawde myslisz, ze Tess zostawila te informacje na wierzchu?" Pyta kiedy gasimy swiatla i wychodzimy na zewnatrz zamykajac restauracje.

"Nie sadze by Tess byla tak madra jak sie nam wydawalo," odpowiadam. "Jej karty zawsze byly na wierzchu. Po prostu przestalismy ich szukac."

Siedzimy w Jettcie kiedy Maria znowu probuje, delikatnie. "Liz, myslisz ze moze zbyt mocno sie w to angazujesz, zeby zapomniec o tobie i Maxie?"

"Moze masz racje," odpowiadam szczerze. "Ale ten Lazar istnieje. I ja go odnajde."

Maria nadal wyglada na zmartwiona, ale juz sie nie kloci.

***

Dojazd na osiedle na ktorym stoi stary dom Tess zajmuje okolo dziesiec minut. Przechodzi mnie dreszcz kiedy dojezdzamy i przypominam sobie moja ostatnia wizyte u Tess i Nasedo kiedy odwiedzilam ich, zeby podrzucic im kamere.

Zrobilam to, poniewaz widzialam Maxa calujacego Tess ale wiedzialam w glebi duszy ze on powiedzial mi prawde - ona zmusila go do tego w jakis sposob. I dlatego chcialam to udowodnic, poniewaz wtedy jeszcze mu wierzylam.

Czasami chcialabym zeby to wszystko co zobaczylam w wizjach od Maxa bylo nieprawdziwe, bylo nagieciem umyslu, tak jak ostatnim razem. Ale to bylo niemozliwe. Tess odleciala na inna planete. Byla silna, ale nie mogla byc az tak silna. Autorem tych wizji musial byc Max.

Maria wysiada z samochodu na trawnik skradajac sie w kierunku frontowego okna zanim zdazylam wymyslic jakis plan. Teraz kiedy ja do tego dopuscilam, bierze we wszystkim udzial w bardzo charakterystyczny dla siebie sposob.

"Maria! Zaczekaj!" Sycze, spieszac za nia.

"Liz, mysle ze ktos tam jest!" Maria szepcze w moim kierunku. "Cienie sie poruszaja."

Czuje jak moje serce zaczyna walic jak mlotem. Czyzbysmy tak latwo znalazly tajemniczego Lazara? Czyzby on od zawsze byl pod naszym nosem?

Ale jesli to rzeczywiscie on, nie mozemy zmierzyc sie z nim same. Jest niebezpieczny. Bede musiala wezwac Maxa.

To by bylo na tyle w kwestii trzymania go na dystans. A jednak moje serce wydaje sie podekscytowane na sama mysl.

Widzicie, mowilam wam, ze cala sytuacja jest beznadziejna.

Ale, poki co, potrzebujemy potwierdzenia.

Przyciskam nos do szyby obok mojej przyjaciolki. "Kto to? Czy to facet?"

"To zdecydowanie facet," potwierdza Maria.

"A wy dwie jestescie zdecydowanie dziewczynami. W dodatku bardzo wscibskimi." Glos rozlega sie za nami, sprawiajac ze obracam sie na piecie, z sercem w gardle, i ze Maria krzyczy.

Okazuje sie, ze to Michael oczywiscie. Maria,wymierza mu lekki policzek za to ze nas smiertelnie przestraszyl.

Slysze jak ktos w srodku o cos sie potyka i klnie pod nosem. Nagle pojawia sie swiatlo, ale nie takie elektryczne. Jest obce i oswietla bardzo znajoma twarz, podswietlona blaskiem emanujacym z dloni.

Max.

Wyglada na to, ze nie zasmucilam go tak bardzo jak mi sie wydawalo. Tez postanowil zabawic sie w detektywa. Ale jestem pewna, ze to nie prawda. Patrzy na nas ale jego twarz przypomina maske.

"Michael, wydawalo mi sie ze zmieniles zdanie." Nawet nas nie zauwaza, przynajmniej nie slownie. Jego oczy sa wbite w moja twarz, prawie niewidoczne w polmroku rozswietlonym slabym niebieskim swiatlem.

"Taa, ale potem zmienilem je jeszcze raz," odpowiada Michael. "I wyglada na to ze Flip i Flap mialy ten sam pomysl co my." Patrzy na Marie wilkiem. "Czyz nie mowilem ci ze niebezpiecznie jest wloczyc sie samej po zmierzchu?"

"Nie jestem sama," odpowiada Maria, obejmujac mnie ramieniem. "Jestem z Liz. Poza tym, Tess odleciala. Niebezpieczenstwo minelo."

"A co z Khivarem? Przypadkowymi Skorami? Nicholasem?" Michael zaczyna odliczac na palcach.

Maria przewraca oczami. "My ich nie interesujemy, ty kretynie."

"Jasne. Jestescie jednorazowego uzytku." Odpowiada Michael. "Nie sadzisz, ze ktorekolwiek z nich nie mogloby wpasc na pomysl skrzywdzenia was, zeby nas dorwac?" Patrzy na Maxa. "Czyz nie mam racji Maxwell?"

Krzywie sie do nich obojga poniewaz nie chce, zeby Max odpowiedzial na to pytanie. "Mamy takie samo prawo tutaj byc jak i wy," Odgryzam sie. "Alex byl naszym najlepszym przyjacielem."

Michael patrzy na mnie z rozdraznieniem. " Parker, czy chcesz zebym ci przypomnial o tym czyms co prawie wybuchlo ci w rekach kilka dni temu?"

"Slucham?" To mowi Max, oczywicie. Uuups. Zupelnie zapomnialam, ze on o tym nie wie. Z twarzy Michaela wywnioskowuje, ze on tez zapomnial. Ale Max nie ma prawa sie gniewac. Wtedy byl bardziej zajety przesypianiem sie ze swoja byla narzeczona z poprzedniego zycia, kiedy bylam w prawdziwym niebezpieczenstwie. Mogl byc ze mna. Poprosilam go o pomoc.

"Niewazne." Odpowiada Michael. "Z reszta wiecie o co mi chodzi."

"Ale przeciez teraz nie jestesmy juz same, prawda?" Maria pyta trzepoczac rzesami w kierunku Michaela. Odsunela sie ode mnie i obejmuje go w pasie. "Prosze Kosmiczny chlopcze, pozwol nam zostac."

Przez chwile patrze na Maxa z zaklopotaniem doswiadczajac tego jak Michael sie roztapia tuz przed niami. Nagle orientuje sie jak musielismy wygladac ja i Max w najepszych momentach naszego zwiazku. Nie moge powstrzymac sie przed usmniechem na sama mysl o tym.

I, cholera, on to zauwaza, i poniewaz jest Maxem wie o czym mysle. Jego wlasna twarz mieknie i jego oczy patrza na mnie w tamten sposob. Zmuszam sie by spojrzec w bok.

Slysze westchnienie w glosie Maxa kiedy mowi, "Oczywiscie, ze mozecie wszyscy zostac. Przestancie robic tyle halasu i wejdzcie do srodka." Wyciaga dlon i patrzy na mnie przez okno. Wiem, ze wyzywa mnie zebym ja wziela.

Palant.

Podaje mu reke starajac sie nie przykladac uwagi do ciepla jakie mnie otacza kiedy jego dlon zamyka sie wokol mojej.

Nie pozwalam sobie trzymac go dluzej niz jest to konieczne. Kiedy tylko jestem w srodku puszczam ja i odsuwam sie od niego. Czuje na sobie jego wzrok, dopoki nie odwraca sie by pomoc Marii.

W tym momencie wszystko zaczyna poruszac sie jakby w zwolnionym tempie.

"Wiec, czego szukamy?" pyta Maria kiedy we czworke przekraczamy ciemny salon. Zamykam oczy i potrzasam glowa starajac sie ja rozjasnic. Wszystko nagle stalo sie dziwnie zamazane.

Omijam fortepian, na ktorym stoi ta rzezba ktora stluklam a Tess naprawila, ta ktora pokazala nam ze Tess Harding byla czyms wiecej niz nam sie wydawalo.

"Czegokolwiek dziwnego," odpowiada Max. "Czegokolwiek co moze nam wyjasnic umowe, ktora Nasedo zawarl ze Skorami albo o Lazarze." Przelykam mocno sline. Jego glos sie rozprasza, tak jak wtedy kiedy zatykaja ci sie uszy w momencie startu samolotu.

Odsuwam sie od reszty, w kierunku schodow. Nie wiem dlaczego, ale czuje przyciaganie w kierunku pietra. Potrzeba pojscia tam zaczela sie odkad Max mnie puscil.

Kiedy wchodze na schody, katem oka widze jak Maria zaczyna przegladac zawartosc kuchennego kredensu, Michael i Max kloca sie w jadalni wiec ich ignoruje.

Czuje jak moje serce zatrzymuje sie, kiedy dostrzegam slaby blask ktory pojawia sie na chwile za drzwiami na koncu korytarza na pietrze. Znika tak szybko jak sie pojawil, ale wiem ze go widzialam. Grzmot musial byc jednak wytworem mojej wyobrazni, co potwierdza sie kiedy wygladam przez okno w korytarzu.

A jednak...

Czuje czyjas obecnosc. Wiem, ze ktos tam jest.

Zamieram, zastanawiajac sie, czy nie powinnam kogos zawolac, zawolac ich wszystkich... zawolac Maxa.

Wiem jednak, ze cokolwiek to jest, jest ono tam dla mnie jednej.

Oczywiscie, mimo ze jestem w dziwnym transie, wiem ze to nic dobrego - ze jestem w domu Tess Harding i najprawdopodobniej nic dobrego z tego nie wyniknie dla Liz Parker. Ale nie mam nad soba zadnej kontroli kiedy wyciagam reke i przekrecam klamke.

I nagle staje oko w oko z moim najwiekszym wrogiem.
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Re: T: Sins of the Father [by Kath7] cz. 8

Post by elfchick » Sun Jul 12, 2009 4:34 pm

Nie wiem, czy ktoś mnie jeszcze w ogóle czyta. Ale i tak to zamieszczę. Co tam.

Grzechy ojca

Część 8 - Strange World - Punkt widzenia Maxa

We walk without a sound
Across a barren landscape.
Your eyes are twisted down
To a dew entrailed ground.
We watch the stars as they slowly fade away
And in the clearing sky
I see the cold stone face of morning setting in on me.
It’s a strange world.
It’s a very strange world
That leaves me holding on to nothing
When there’s nothing left to lose.
Your touch is cold and damp,
The devil’s in your eyes.
I wonder why I always let you lead me on this way.
Cause you see only what you want to see.
You feel only what you want to
And I am on the outside of your strange world.
It’s a strange world.
It’s a very strange world
That leaves me holding on to nothing
When there’s nothing left to lose.
We’re walking hand in hand,
We’ll walk this way forever
Our eyes have risen to the water’s edge
Watching with the tides.
The stars have fallen to another day
And the sun warms out path
To find the reasons leave us far behind in our strange world.
It’s a strange world.
It’s a very strange world that leaves me holding onto nothing
When there’s nothing left to lose.

Sarah McLachlan

Czuję panikę Liz, zanim słyszę jej krzyk.

Grzebię właśnie w szufladzie regału w gabinecie obok kuchni, lekko znudzony i rozdrażniony brakiem czegokolwiek co przypominałoby ślad, kiedy czuję falę strachu i przerażenia.

"Liz!"

Prawie przewracam Michaela, spychając go z drogi kiedy przechodzę obok niego. On takze wspina się na schody ponieważ, krzyk Liz odbija się od wszystkich ścian domu. "Zatrzymaj Marię na dole." Rozkazuję mu. Po raz pierwszy w życiu, on mnie słucha, ale i tak słyszę jak Maria kłóci się z nim żeby ją puścił.

Wbiegam na górę przeskakując co drugi stopień. "Liz! Liz? Gdzie jesteś?"

Nie ma odpowiedzi. Tylko martwa cisza.

W panice zaczynam przeszukiwać wszystkie pokoje na piętrze. Nigdzie ani śladu Liz. Jest tak jakby zupełnie zniknęła.

"Maxwell! Co się tam dzieje?" Michael krzyczy z parteru.

"Michael! Ona zniknęła. Liz zniknęła!" Słyszę panikę we własnym głosie.

"Michael, puść mnie." Maria wrzeszczy na niego i słyszę jak wbiega na schody. "Max! Max, gdzie ona jest?"

Stoję w jednej z sypialni rozglądając się dookoła w nadziei, że Liz nagle się przede mną zmaterializuje, ale to nie działa.

Ona kompletnie zniknęła.

Opadam na łóżko a potem patrzę na Marię która wpada do pokoju razem z Michaelem. "Max?"

"Ona zniknęła."

"Zniknęła? Jak to?" Maria wygląda przez okno, oczywiście jest ono zamknięte. Nie wyszła w ten sposób. "Gdzie ona jest, Max? Ona nie mogła tak po prostu zniknąć!" Jej głos zaczyna się niebezpiecznie unosić. Michael łapie ją, przytulając ją w totalnie niedorzecznej chęci uspokojenia jej.

"Musimy ją znaleźć." Mówi, stwierdzając to co i tak już wiemy.

"Od czego zaczynamy?" Pytam głupio, prosząc go żeby podjął pierwszy krok.

We troje patrzymy na siebie w ciszy.

Ponieważ, nie wiemy od czego zacząć.

W tym momencie dostrzegam jak palce Michaela zaczynają stukać o o plecy Marii. Patrzę na jego palce i nagle serce podchodzi mi do gardła. Zakrywam twarz dłońmi. "O mój Boże. Nie."

"Maxwell! Co się stało?"

"Tess." Odpowiadam. Moje dłonie zaciskają się w pięści na moich bokach, mimo, że moje ciało az rwie się żeby coś zniszczyć, cokolwiek. Czuję aż tak wielką wściekłość. "Tess ma Liz."

***

Lost - Punkt widzenia Liz

By the shadows of the night I go.
I move away from the crowded room,
That sea of shallow faces
Masked in warm regret.
They don’t know how to feel,
They don’t know what is lost.
Lost in the darkness of a land
Where all the hope that’s offered
Is memories of being taken by the hand
And we are led into the sun.
But I don’t have a hold on what is real
Though we can only try.
What is there to give or to believe?
I want it all to go away,
I want to be alone.
Sympathy’s wasted on my hollow shell.
I feel there’s nothing left to fight for
No reason for a cause.
And I can’t hear your voice,
And I can’t feel you near.
Lost in the darkness of a land
Where all the hope that’s offered
Is memories of being taken by the hand
And we are led into the sun
But I don’t have a hold on what is real
And we can only try.
What is there to give or to believe?
I wanted a change,
Knowing all I could do was try
I was looking for someone.

Sarah McLachlan

Widzę jak Max wpada do pokoju, widzę Michaela i Marię kiedy mijamy ich na schodach, widzę ich wszystkich ale oni mnie nie zauważają. I wierzcie mi, staram się żeby mnie zauważyli. Serce łomocze mi w piersi w kompletnym strachu. W życiu nie byłam tak przerażona - nawet nie wtedy kiedy Max był uwięziony w Białym Pokoju, nie podczas potyczki ze Skórami, nie kiedy zorientowałam się, że czyha na nas zabójczy kosmita po śmierci Alexa.

Ponieważ, teraz wiem co to za kosmita, i ona tutaj jest, znowu wróciła, i nagina umysły ich wszystkich, porywając mnie z przed ich nosów.

I ona mnie nienawidzi. Nie nienawidziła Alexa ale i tak go bezlitośnie zabiła.

Musicie zrozumieć, że nie boję się tylko o siebie. Boję się , że ona może zaatakować także Maxa, Michaela i Marię. Dlatego się jej nie opieram. Pewnie wydaje się wam, że mogłabym stawić jej czoła. Jesteśmy sobie mniej więcej równe wzrostem i z pomocą siły mojej nienawiści mogłabym jej spokojnie dać radę.

Ale zrozumcie, że nawet jeśli to jest Tess, to nie jest to Tess.

Tak jak Przyszły Max był i nie był Maxem w tym samym momencie.

Ponieważ, szybko orientuję się, że to nie jest ta sama Tess, którą Max odesłał w granolicie trzy dni temu.

W jakiś sposób nagina mi umysł tak, żebym zrobiła to co chce żebym zrobiła. Nie wyobrażam sobie tego jak przyciągała mnie do tamtego pokoju. Chciała, żebym tam była tak jak teraz chce, żebym stamtąd wyszła.

Nie mogę nawet obrócić głowy, żeby na nią spojrzeć. Po prostu idę obok niej mimo, że moje całe ciało krzyczy ze strachu, wściekłości i frustracji.

Ale nie muszę na nią patrzeć żeby zorientować się, że to jest inna Tess. Starsza Tess. Ma długie włosy, które sięgają jej do połowy pleców i mają siwe pasma,które są widoczne pod jasnym blondem który nadal lśni w świetle ulicznych lamp. Jej twarz nie jest już młoda. Jest wykrzywiona latami życia i niespełnionych marzeń.

I z nienawiści. Nie zapominajmy o nienawiści.

Jest ubrana w skórę, w stylu podobnym do ubrań Przyszłego Maxa kiedy ten odwiedził mnie kilka miesięcy temu. Zastanawiam się dlaczego skóra jest ulubionym materiałem w przyszłości.

Ponieważ, to jest Przyszła Tess i ona jest teraz naprawdę wściekłą królowa kosmitów, rozmyślania na temat skórzanych ubran wydają się nie na miejscu.

"Wsiadaj," syczy, pchając mnie od tyłu tak ze upadam na tylne siedzenie Jetty. Ona wsiada za kierownicę i macha ręką obok stacyjki zapalając silnik.

Nadal jestem zmrożona. Desperacko staram się krzyczeć. Chcę się bronic, ale nie mogę się poruszyć.

Widzę jak jej zimne niebieskie oczy przyglądają mi się przez wsteczne lusterko. "Przestań z tym walczyć. Tylko się zmęczysz. Musisz być silna i zdrowa, żeby zrobić to co dla ciebie zaplanowałam." Jej oczy lśnią utrapieniem i pogardą.

Ton jej głosu sprawia, że dostaję dreszczy. Wyjeżdżamy za miasto.

Ona mruczy coś do siebie. "...wiedziałam, że powinnam była od początku sama się wszystkim zająć.... nie rozumiem dlaczego każdy chłopak na świecie się w niej zakochuje ale wstrzymam ten nonsens raz na zawsze... nie mamy czasu."

Jej własna wściekłość odwraca jej uwagę. Czuję jak jej zaklęcie, czy hipnoza czy cokolwiek co mi robi zaczyna się przerywać.

Udaje mi się wykrzyczeć jej imię. "Tess!"

Jej oczy znowu świdrują mnie przez lusterko. "Zamknij się ! Nie mam ochoty cię słyszeć. Gdybym mogła to zrobić bez ciebie, sama bym się wszystkim zajęła!" Obraca szybko kierownicą zjeżdżając z autostrady w pustynię. Jest ciemno ale udaje mi się rozpoznać trasę ponieważ, pokonałam ją kilka dni wcześniej.

Komora lęgowa.

Samochód zatrzymuje się tak gwałtownie, że wypadam z siedzenia na podłogę. Zostaję wyciągnięta za włosy na zewnątrz zanim mam szansę zorientować się co się dzieje.

Moje całe ciało wzywa Maxa, mając nadzieję w beznadziejnej sytuacji na jakikolwiek, maleńki cud na to, że on mnie usłyszy. Raz mi się udało, wtedy kiedy był w Nowym Jorku. Ale wtedy pomagała mi Isabel. Nie mam pojęcia czy mogę połączyć się z nim sama.

Przyszła Tess patrzy na mnie, jej twarz jest wykrzywiona z wściekłości. "Boże jesteś tak samo tępa jak Cię pamiętam." Znowu łapie mnie za włosy. "Nie mogę uwierzyć, że on nosi żałobę po tobie przez te wszystkie lata."

Znowu nie mogę się odezwać. Proszę ją oczami, by mnie puściła, lub przynajmniej pozwoliła mi zabrać głos. Zauważa to. "Co? Masz coś do powiedzenia Panno Mądralińska?" Ona syczy, ale macha w powietrzu dłonią. Czuję jak moje struny głosowe ożywają.

"Co... dlaczego tu jesteś?"

Przerywa, cała jej twarz się zmienia. Nagle nie jest już groźna tylko rozdrażniona. "Nie wydajesz się być zaskoczona moją obecnością, najdroższa Lizzie. Nigdy nie byłam pewna, ale teraz już wiem. Miałaś wcześniej wizyty z przyszłości. Max nie chce o tym mówić."

Jestem lekko skonfundowana jej słowami ale nie widzę powodu by skłamać. "Tak. Widziałam się z Maxem. Powiedział mi żebym spróbowała sprawić, żebyście się zeszli."

Tess przewraca oczami. "Wiedząc co przeżyłam, ryzykuję stwierdzeniem, że to ci się udało. Niech zgadnę to było wtedy kiedy wszyscy pojechaliście do Copper Summit?" Kiedy kiwam głową ona parska. "Jakoś nie naprawiłaś tego całego bałaganu. Boże żebyś ty wiedziała jak bardzo żeś wszystko spieprzyła, Parker."

Czuję ukłucie wściekłości, które momentalnie jest silniejsze niż strach. "To ty byłaś z nim w ciąży, i wróciłaś na Antar, gdzie zawsze chciałaś być." Odpowiadam. "Wszystko dzięki mnie."

Tess przygląda mi się przez chwilę, ze zdziwieniem. "Więc ty naprawdę nic nie wiesz - przynajmniej jeszcze nie."

"Nie wiem o czym?"

Już nie wygląda na złą. Tak naprawdę to wygląda optymistycznie. "On ci nie powiedział."

"Kto nie powiedział mi czego?" Zaczynam myśleć, że ona jest kompletnie szalona. Skacze z tematu na temat kompletnie bez sensu.

"Max, oczywiście. O Serenie."

Wzdrygam się na dźwięk znajomego imienia. "Wspominał o niej. Powiedział mi, że była moją przyjaciółką. To ona zmieniła granolith tak, że mógł cofnąć się w czasie."

Oczy Tess się zwężają. Widzę tryby obracające się w jej mózgu w czasie kiedy ona usiłuje złożyć jakąs niedostepną dla mnie układankę. "Skąd przybył?"

Nie wiem co zrobić poza odpowiedzeniem jej. "Z czternastu lat do przodu."

"Czternaście lat. Ona miała wtedy zaledwie trzynaście. To wtedy Khivar zabił Isabel i Michaela..." Milknie. "O mój Boże to on to wszystko zaczął. To nie miało tak być."

Otwarcie gapie się na nią. "Tess, o czym ty u diabła mówisz?"

Tess przekrzywia głowę, uśmiechając się znowu. Macha nadgarstkiem i kontrola jaką miała nad moim ciałem kompletnie znika. Jest to takie nagłe, że potykam się i przewracam.

"Mówię o twojej córce, Liz. O twojej córce - Serenie. Tej, która nie została nawet jeszcze poczęta, ale powinna być, właśnie teraz. Głupek. Chciał ocalić Isabel i Michaela ale wszystko zepsuł." Wydaje się smutna, i dumna i zniesmaczona zarazem. Nie rozumiem dlaczego to dostrzegam, ponieważ, jestem pewna, że gapię się na nią jak sroka w kość. Ona przerywa by zszokować mnie jeszcze bardziej. "Och, czy mogłabyś przestać nazywać mnie imieniem tej zdrajczyni...? Nie jestem Tess. Jestem Ava i mamy mnóstwo roboty."
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

Galli
Gość
Posts: 4
Joined: Thu Jul 16, 2009 10:15 pm

Re: T: Sins of the Father [by Kath7] cz. 2

Post by Galli » Thu Jul 16, 2009 10:35 pm

Boska część!!! W końcu się rozkręca. Ale Avy z przyszłości się nie spodziewałam.
Nie przestawaj wrzucać kolejne części, bo opowiadanie naprawdę wciąga. Ja je śledzę od początku ja je zamieściłaś, także ktoś je jeszcze czyta :D
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :D

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Re: T: Sins of the Father [by Kath7] cz. 2

Post by elfchick » Mon Jul 20, 2009 11:57 pm

Grzechy ojca

Część 9 - Circle - Punkt widzenia Maxa

There are two of us talking in circles
And one of us who wants to leave
In a world created for only us
An empty cage that has no key.
Don’t you know that we’re working with flesh and blood
Carving out of jealousy,
Crawling into each other
It’s smothering every little part of me.
What kind of love is this that keeps me hanging on
Despite everything its doing to me?
What is this love that keeps me coming back for more
When it will only end in misery?
I know too many people unhappy
In a life from which they’d love to flee.
Watching others get everything offered
They’re wanton for discovery.
Oh my brother, my sister, my mother
You’re losing your identity.
Can’t you see that it’s you in the window
Shining with intensity?
What kind of love is this that keeps me hanging on
Despite everything its doing to me?
What is this love that keeps me coming back for more
When it will only end in misery?

Sarah McLachlan

Kiedy w końcu dochodzę do siebie, jedziemy zabrać Isabel i powiadomić Szeryfa. Nadal nie mogę uwierzyć, że Tess udało się dostać najlepszą z nas. Przecież nawet nie powinna tutaj być! Sam widziałem jak odleciała.

Jak zawsze to nie ma sensu. Dlaczego wróciła? I jaki to ma związek z moim synem? Czy juz się narodził?

A może Michael miał racje. Może on wcale nie istnieje?

Szeryf i Kyle przemierzają ulice Roswell, zupełnie tak jak my, w poszukiwaniu mojej szalonej byłej żony i Liz. Maria jest z szeryfem, Michael z Kylem. To wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Wydaje mi się, że najlepiej będzie jeśli nie skonfrontujemy Tess jako większa grupa. Jest silna - silniejsza niż mi się wcześniej wydawało. To, że mogła tak łatwo nagiąć umysł mój, Michaela i Marii i zabrać Liz bez żadnych problemów - jest cholernie przerażające.

To mnie kompletnie przeraża. Liz jest w ogromnym niebezpieczeństwie i nawet nie wiemy gdzie jej szukać.

Izzy siedzi na tylnym siedzeniu samochodu moich rodziców, a ja prowadzę. Ma na kolanach zdjęcie Liz, i stara się wejść do jej umysłu podczas kiedy ja jeżdżę w kółko po miasteczku. Niestety nie udaje się jej.

"Dokąd ona mogla ją zabrać? Dlaczego ona ją zabrała? Dlaczego w ogóle wróciła? Czyż nie zrobiła wystarczająco dużo?" To były słowa Marii kiedy ona i Michael doszli do siebie po szoku mojego oskarżenia, że to Tess jest to odpowiedzialna. Słowa krążą teraz po moim umyśle kiedy słucham dźwięków mojej siostry, która oddycha na tylnym siedzeniu. Jest teraz w transie. Wiem, że się nie podda, ale to wydaje się beznadziejne.

Nadal nie mam odpowiedzi. Tylko głęboką aż do kości świadomość, że teraz wszystko się znowu zmieni. Że jeśli teraz popełnię błąd, nie da się go już naprawić, tak jak wtedy kiedy dowiedzieliśmy się całej prawdy o Tess.

Tego jestem absolutnie pewien.

Już nawet nie czuję Liz. Czuję tylko ogromną pustkę, w mojej podświadomości, tam gdzie ona zawsze istnieje, nawet kiedy nie jesteśmy razem. Odkąd uratowałem jej życie w Crashdown, zawsze ją czułem. Wiem, kiedy jest bezpieczna i kiedy nie jest. Wiem, kiedy jest smutna i kiedy jest szczęśliwa. Ta wiedza stała się taką częścią mnie, że dopiero kiedy zniknęła zorientowałem się, że tam była -jej obecność- jak płomień, ciągnący mnie ku niej, płonący jasno, utrzymujący nasz kontakt.

Nawet przez ostatnich kilka tygodni, kiedy było nam tak źle, ona była we mnie.

Teraz jej nie ma. W ogóle. Jakby ktoś zdmuchnął świecę.

I dlatego czuję szok kiedy ona znowu się pojawia, jakby zapalona zapałka. Nie, to za mało. Jak mała eksplozja nuklearna w moim umyśle.

"Max! Pomóż mi! Max!" Głos Liz jest przerażony i pełen desperacji. Potem znika tak jakby go tam wcale nie było.

Robię ostry skręt w lewo, wjeżdżając samochodem na chodnik w centrum Roswell. Jestem na wpół świadomy krzyku Isabel kiedy ona spada na podłogę pojazdu. Naciskam hamulec, oddychając ciężko podczas gdy samochód się zatrzymuje.

"Max, co ty u diabła robisz?" Krzyczy Isabel, otwierając tylne drzwi i wypadając na asfalt.

Ignoruję ją. Po prostu patrzę przez przednią szybę, wzywając Liz każdą cząsteczką mojego ciała.

LIZ!!! Liz gdzie jesteś? Pomóż mi Cię odnaleźć! LIZ!?

Nie ma niczego oprócz pustki.

Isabel mną potrząsa. "Max! Co się dzieje? Co się stało?"

"Liz... ona mnie wzywała." Zakrywam twarz dłońmi. Ta pustka, nie mogę jej znieść. Teraz wiem, że ona żyje ale bez tego połączenia nie będę wiedział kiedy Tess ją skrzywdzi, jeśli Tess uda się zupełnie ugasić płomień?

"Tak jak wtedy kiedy byłeś w Nowym Jorku?" Pyta Isabel.

"Coś w tym stylu." Odpowiadam, nadal zmieszany. "Wtedy ją widziałem, teraz ją słyszałem."

Isabel lekko marszczy brwi. "I nie możesz jej odpowiedzieć?"

"Znowu zniknęła."

"Spróbuj jeszcze raz. Tym razem z moją pomocą," mówi Isabel, w jej oczach błyszczy nadzieja. "Ostatnim razem też mnie potrzebowała. Jej strach był wystarczająco silny by dosięgnąć cię raz, ale to było tylko tyle. Ona potrzebuje pomocy."

Słabiutki płomyczek nadziei. To wystarczy.

Biorę moją siostrę za rękę. Ona klęka na asfalcie obok drzwi kierowcy, zdjęcie Liz rozłożone przed nią. Kładzie jedną rekę na twarzy Liz, drugą w mojej dłoni. Zanim znowu zamknie oczy, instruuje mnie. "Zawołaj ją Max. Nie miej żadnych wątpliwości. Musisz wierzyć, że ci się uda."

Zamykam oczy, wytężając wszystkie zmysły. Niemal od razu łączę się z moją siostrą, która jest połączona ze mną przez nasze dłonie. Czuję jak czeka by połączyć swoja siłę z moją, jak czeka by użyć swego daru by mi pomóc wejść w umysł Liz.

To wydaje się zajmować cala wieczność. Czuję jak moja wola słabnie, czuję jak moja wiara w to, że to zadziała również słabnie, nagle czuję się jakbym spadał w przepaść...

I docieram na miejsce.

Ona stoi tuż przede mną, patrząc na coś, lub na kogoś - niewidoczne dla mnie. Jej oczy patrzą dokładnie na mnie przez ułamek sekundy, zanim się rozszerzają i dostrzegają moją twarz.

Pierwszą rzeczą jaką dostrzegam jest to, że Liz nadal się boi, ale nie jest już przerażona. Czuję jej ciekawość przezwyciężającą strach. Czuję także jej szok. Jest czymś bardzo zaniepokojona.

"Max," mówi zupełnie nie zdziwiona moja obecnością. "Znalazłeś mnie. Uratuj mnie, kochanie. Jeszcze nie jest za późno."

"Liz, gdzie jesteś?" Widzę jedynie niebo - ciemne, gwiaździste i zimne. Konstelacja V jest tuż za nią jakby miała mnie do niej doprowadzić.

"Jestem tam gdzie zwykle," odpowiada. "W miejscu gdzie wszystko rozpada się na kawałki a potem składa z powrotem. W miejscu rozwiązań - dobrych i złych. W miejscu wyboru i odrzucenia ścieżek."

Po wygłoszeniu tej zaszyfrowanej wiadomości, znika.

Otwieram oczy, Isabel patrzy na mnie po powrocie z krainy snów. "Gdzie ona jest, Max?" Moja siostra wie, że uzyskałem połączenie, ale niczego nie widziała.

Lekko marszczę brwi. Dlaczego Liz mówiła tak zagadkowo? Ale jej znaczenie było jasne. Kiedy przemówiła, rozpoznałem formacje skalną za jej plecami.

"Jest w komorze lęgowej," odpowiadam. "Ale dlaczego? Przecież nic tam już nie ma. Granolith wszystko zniszczył kiedy odleciał. Dlaczego Tess ja tam zabrała?"

Isabel wygląda na równie zmieszaną jak ja. "Nie mam pojęcia. Myślisz, że to może być pułapka, Max?"

"Być może," odpowiadam w zamyśleniu. "Ale nie sadzę. Zwołajmy resztę. Mogą się tam z nami spotkać."

Patrzę jak Isabel pośpiesznie wsiada do samochodu. Sięgam by zamknąć drzwi i zmienić bieg, kiedy przednie światła samochodu oświetlają parę nóg zbliżającą się do nas. Po chwili cień, do którego należą przybiera dobrze nam znaną postać Seana De Luca.

Świetnie. Tylko tego nam brakowało. Błędnego rycerza w pogiętej zbroi.

Sean przyskakuje do mnie uśmiechając się szyderczo. "Evans, mam nadzieję, że nie przyjechałeś tu znowu dręczyć Parker. Bo jeśli tak to..." Przerywa groźnie.

Nie wstydzę się przyznać, że mnie to denerwuje. Głównie dlatego, że wiem że Liz go lubi, że udało się mu zbliżyć do niej w sposób niemożliwy dla innych chłopaków odkąd, odkąd pojawiłem się ja.

"Czy widzisz tu gdzieś Liz?" odgryzam się, starając się nie być poruszonym. Ten chłopak nie wie nic o moim związku z Liz, ale zawsze kiedy go spotykam wiem, że on mnie obserwuje, osądza, czeka na coś... nie wiem dokładnie na co czeka. Pewnie na to, że bym coś spieprzył, co muszę przyznać ostatnio całkiem nieźle mi się udaje.

To wszystko zaczyna doprowadzać mnie do szału. Ponieważ, kiedy ja nie jestem może najlepszym, w tej chwili, chłopakiem dla Liz on na pewno nie jest dla niej dobry.

To, że on ma zupełnie inna ode mnie osobowość powinno sprawić, że się lepiej poczuję - to tak jakby Liz nawet nie starała się mnie kimś zastąpić. Ale tak naprawdę, to sprawia, że czuje się jeszcze gorzej - jest tak jakby starała się trzymać jak najdalej nie tylko ode mnie ale i od chłopaków, którzy mnie przypominają.

"Wiem, że znowu coś jej zrobiłeś," odpowiada Sean. "I mówię ci, żebyś trzymał się od niej z daleka. Dla swojego dobra." Patrzę zdumiony jak on kładzie swoją rękę na moim przedramieniu, które jest oparte o otwarte okno.

Przebiega przeze mnie dziwna energia. Jest odurzająca, i przerażająca zarazem. I nie tylko - także przypomina mi coś czego już wcześniej doświadczyłem.

"Max, jedźmy już," Isabel mówi niecierpliwie. Nie wygląda na to by dostrzegała, że coś jest nie tak. Ale ja wiem, nagle, że wszystko jest nie tak. Nagle jestem świadomy mojego otoczenia, i czuję się jakbym był rozrywany na części.

Jest to ostania rzecz, którą pamiętam zanim tracę przytomność.
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Re: T: Sins of the Father [by Kath7] cz. 2

Post by elfchick » Thu Jul 30, 2009 12:51 am

Grzechy ojca

Część 10 - The Path of Thorns (Terms) - Punkt widzenia Liz

I knew you wanted to tell me.
In your voice there was something wrong.
But if you would turn your face away from me
You cannot tell me you’re so strong.
Just let me ask of you one small thing
As we have shared so many tears.
With fervor our dreams we planned a whole lifelong
Now are scattered on the wind.
In the terms of endearment.
In the terms of the life that you love.
In the terms of the years that you pass you by.
In the terms of the reasons why.
Through the years I’ve grown to love you,
Though your commitment to most would offend.
But I stuck by you holding on with my foolish pride,
Waiting for you to give in.
You never really tried or it seems now
I’ve had much more myself to blame.
I’ve had enough of trying everything
And this time it is the end.
In the terms of endearment.
In the terms of the life you love.
In the terms of the years that pass you by.
In the terms of the reasons why.
There’s no more coming back this way
The path is overgrown and strewn with thorns.
They’ve torn the lifeblood from your naked eyes
Cast aside to be forlorn.
In the terms of endearment.
In the terms of the life that you love.
In the terms of the years that pass you by.
In the terms of the reasons why.
Funny how it seems
That all I’ve tried to do,
Seemed to make no difference to you
At all.

Sarah McLachlan

Nadal patrzę na stojacą przede mną kobietę w kompletnym szoku, ale już się nie boję.

To dlatego, że jej wierzę. Kiedy tak się jej przyglądam zaczynam nawet dostrzegać na jej twarzy subtelne różnice, które zawsze istniały miedzy Avą i Tess .

Zniknął kolczyk w wardze, i dziwna fryzura, ale ona nadal ma przynajmniej dwanaście kolczyków w każdym uchu. Zaczynam ją rozpoznawać nie tylko po jej ciele fizycznym. Jej oczy - jest w nich coś niewinnego - nawet teraz kiedy jest już prawie kobietą w średnim wieku - co zapewnia mnie, że ona mowi prawdę.

To jest Ava, dziewczyna, która przez krótki czas była moją przyjaciółką. To nie jest Tess, moj największy wróg, morderczyni mojego najlepszego przyjaciela.

Sens tego co mi właśnie powiedziała zaczyna do mnie powoli docierać. Właśnie uświadomiła mi, że sławna Serena, ta na którą czekam kiedy poznaję kogoś nowego, jest moją córką.

Już od dawna się tego domyślałam i zaakceptowałam fakt, że z powodu drastycznych zmian jakie zaszły po tym kiedy Max zaczął widywać Tess, nigdy nie poznam Sereny. Teraz orientuję się, że byłam zawiedziona z tego powodu. Sam dźwięk głosu Przyszlego Maxa kiedy wypowiadał jej imię mnie zaintrygował.

I teraz wiem dlaczego. Ona jest moim dzieckiem. Dzieckiem moim i Maxa. Oznacza to, że coś musi ulec bardzo drastycznej zmianie w ciągu kilku najbliższych dni, jesli ona ma się kiedykolwiek urodzić, ponieważ w tym momencie jest to niemożliwe.

"Ava." Próbuję nieśmiało. "Ty naprawdę jesteś Ava."

Ona także uważnie mi się przygląda. Nadal stoimy na pustyni, pod klifem, w którym byl ukryty granolith. "Tak to ja," milknie, uśmiechając się nieśmiało. "Nie moge winić cię za to, że mnie z nią pomyliłaś. Bardzo się zmieniłam."

"Bardzo," powtarzam. I to prawda. I nie chodzi tylko o jej wyglad zewnętrzny. Chodzi głównie o jej sposób bycia. Ava wydawala się twarda kiedy ja poznałam, ale tak naprawdę była przerażoną młodą dziewczyną, niewykształconą, i kompletnie zależną od innych klonów. Była kompletnie zaszokowana morderstwem Zana i zdobyła wystarczająco dużo siły by przeciwstawić się Lonnie i Rathowi, dopiero kiedy oni już jej nie potrzebowali, kiedy mieli Tess, Maxa i ich moc.

Pewność siebie tej Avy aż bije w oczy. Ale jest także zdesperowana z jakiegoś powodu, i ja jestem zdeterminowana go poznać. Tym razem to ja musze przejąć kontrolę nad sytuacją. Pozwoliłam Przyszłemu Maxowi robić co tylko zechciał, kiedy pojawił się zeszłej jesieni. To skończyło się totalna klęską. Nie pozwolę nikomu z przyszłości, mówić mi co mam robić.

"Dlaczego tutaj jesteś?" Pytam cicho.

"Stalo się coś strasznego," Ava mówi, równie cicho. To w tym momencie obie orientujemy się, że z tą całą sytuacją jest coś nie tak. Ona nie powinna tu być - tak jak Przyszły Max nie powinnien był wogóle przybyć. Sam jej pobyt sprawia, że staramy się zmienić siły, na które nie mamy żadnego wpływu. Znowu zmieniamy przyszłość. "Ona umiera."

Czuję jak mój żołądek się kurczy, ponieważ wiem o kim mówi. "Serena?"

Ava przełyka, a potem kiwa głową. "Nasza przyszłość, umiera. Liz, nie możemy bez niej wygrać. Coś strasznego musiało się wydarzyć miedzy tobą i Maxem, co nie powinno było się zdarzyć. Ona nie została jeszcze poczęta. Zaczyna znikać z mojego czasu. Jedyną rzeczą, która pomaga jej zupełnie nie zniknąć jest granolith."

Czuję jak miekną mi kolana. Znaczenie tego wszystkiego powoli do mnie dociera. Powinnam była mieć dziecko z Maxem - co oznacza, że Max i ja... w jakis sposób powinniśmy stać się sobie wystarczająco bliscy by stworzyć nowe życie.

Ha. To wcale nie jest śmieszne, a jednak wydaje się to być najdziwniejszym pomysłem jaki kiedykolwiek slyszałam.

"Jak? Jak to się stało?" Ava pyta delikatnie. "Musisz mi powiedzieć. Co się z wami stało?"

"Alex nie żyje," mówię jej, nie chcąc ujawniać prawdziwego powodu, którym jest to, że to Max i Tess spodziewali się dziecka.

"Tak." Patrzy na mnie smutno. "Tam skąd przybywam on także nie żyje. To dlatego Max odesłał Tess. Dlatego mnie odnaleźli, żeby skompletować Królewską Czwórkę."

Moje gardło zaciska się z żalu. Próbuję mówić, próbuję jej powiedzieć, ale nie móge wydobyć z siebie słowa. "Tess... także stąd odeszła. Ona i Max..."

To w tym momencie kompletnie tracę nad sobą kontrolę. Moje kolana miękną i opadam na ziemię, owijając się ramionami i starając się zdusić bol, starając się zignorować to, że moje marzenia, moja miłość do Maxa, wszystko poszło na marne. On nie należy już do mnie, i nigdy nie bedzie mój. Teraz należy do niej.

Nie płakałam odkąd dowiedziałam się prawdy o Maxie i Tess. Pamiętam, że czułam ogromny szok kiedy mi powiedział, ale ta część mnie, która musiała zaakceptować to, że to ona bedzie miała moje dziecko, nigdy się z tym nie pogodziła. Może dlatego, że w głębi duszy wiedziałam, że to wszystko było nie tak, że wszystko się pomieszało, że to ja powinnam mieć to dziecko.

Moja córka nigdy się przez nią nie urodzi.

Nagle orientuję się, że Ava klęczy obok mnie. Wyciąga ramiona i przytula mnie, głaszcząc mnie po włosach. "Liz, tak bardzo mi przykro. Nie wiedziałam, że ty jeszcze nie wiesz."

Powoli mnie uspokaja. Czuję jak moje serce zwalnia w czasie kiedy jej na to pozwalam. Jej słowa nie dostają się tak naprawdę do mojego mózgu, czuję się tak jakbym opuściła własne ciało.

Nic już nie ma znaczenia. Wszystko jest tak pogmatwane, że nie istneje sposób by to naprawić.

W tym momencie zauważam Maxa. Widzę go tuż przed sobą, jego ciemne oczy kochające, i smutne. "Idę po ciebie, Liz. Przysięgam, że niedługo znowu będę przy tobie," mówi i znika tuż przede mną.

Odsuwam się od Avy, patrząc na miejsce, w którym pojawił się Max. To bylo jak wizja przyszłości, a może nawet, echo przeszłości, tak jak wtedy kiedy Max miał wizję siebie i mnie biorących ślub w Las Vegas. Pamiętam dzień kiedy Max powiedział mi dosłownie to samo.

Niedługo będę przy tobie, Liz.

Wierzyłam mu wtedy, i teraz tez mu wierzę.

Może uda nam się to naprawić.

Ava jest tutaj i ma informacje o tym co powinno było się wydarzyć. Najwyraźniej gdzieś daleko, przyszłość się wykoleiła. Musimy po prostu zorientować się gdzie i dlaczego.

Łapię ją za rękę. Czuję odciski z lat wojny, które przeżyła. "Powiedz mi. Powiedz mi co muszę wiedzieć."

Ava matczynym gestem odsuwa mi włosy z twarzy. "Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć?"

"Ja muszę wiedzieć," odpowiadam. "Ona nie może wygrać."

Ava uśmiecha się . "Dlatego właśnie przybyłam. Żeby nie wygrała."

Potem mowi mi co mam zrobić.

***

Inny Czas, Inne Życie - Styczeń 2001

Liz Parker postawiła zamówienia przed parą siedzącą przy stoliku. "W porządku, hmm, oto Pierścienie Saturna i Kanapka Galaktyczna bez Maxa."

Straciła na moment oddech, kiedy zorientowała się co właśnie powiedziała. Maria, najlepsza przyjaciółka Liz, stojąca nieopodal, spojrzała na Liz, a potem uśmiechnęła się. Przechyliła głowę, sygnalizując chęć natychmiastowej rozmowy.

Liz westchnęła głęboko. "W porządku, za moment wrócę z napojami." Poczuła jak Maria łapie ją za ramię i ciągnie w kierunku lady.

"Okej, co się właśnie stało?" Zapytała Maria, brzmiąc jakby zaraz miała się roześmiać.

Liz nadal czuła swoje serce, ktore waliło jej w piersi jak młotem. "Potrzebuję pomocy! Jestem chora!" Maria tylko uniosła brwi. "W porządku, mam obsesję!"

Maria spojrzała na nią wiedząco. "Czy to ogólna histeria, czy mam zacząć się o ciebie martwić?" Nie wyglądała na zmartwioną, tylko na zadowoloną.

" Myślę o Maxie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Śnię o nim, marzę o nim a teraz wymawiam jego imię nie zdając sobie z tego sprawy! Co ja mam robić?" Liz wiedziała, że to brzmiało jakby zupełnie zwariowała, ale tak właśnie się czuła. Jakby stopniowo traciła kontrolę nad własnym życiem, nad własnym zdrowym rozsądkiem.

Wiedziała, że nie może być z Maxem - wiedziała o tym odkąd usłyszała wiadomość od jego matki w komorze lęgowej w maju zeszłego roku. Ten fakt został potwierdzony przez październikową wizytę Przyszłego Maxa, który powiedział jej, że Max musi zakochać się w Tess albo nastąpi koniec świata. Jego przeznaczeniem było bycie z Tess, jego poprzednią i przyszłą żoną, ponieważ, jeśli ona wyjechałaby z Roswell, nastąpiłby koniec świata.

Więc, Liz starała się zrobić wszystko by go od siebie odepchnąć. Udała, że przespała się z Kylem, pozwoliła Maxowi myśleć, że tak się rzeczywiście stało. Zraniła go tak bardzo, że zupełnie wypchnął ją ze swojego życia mówiąc jej, że już jej nie ufał.

To wszystko strasznie bolało, ale zrobiła to.

Wszystko zmieniło się jednak odkąd Isabel pozwoliła jej połączyć się z Maxem, kiedy on pojechał do Nowego Jorku. Uratowała mu wtedy życie i od tamtej pory znowu powoli zostali przyjaciółmi. Potem pomogła mu uporać się ze wszystkim co zaszło w okresie Bożego Narodzenia, czego wynikiem było jego zapewnienie w Wigilię, że znowu w nia wierzył.

On w nia wierzył, cokolwiek to oznaczało. To proste zdanie sprawiło, że znowu zaczęły się jej marzenia, i zastanawiała się czy mogliby dostać drugą szansę.

Tess nie wyglądała na gotową do wyjazdu. Liz widziała ją z Kylem w Crashdown tamtego dnia rano, zupełnie nie wyglądającą jak ktoś kogo obchodziło to czy Liz i Max są razem. Co prawda Kyle się na coś wściekał, ale dało się zauważyć, że coś się miedzy nimi działo, nie było żadnych wątpliwosci ze coś miedzy nimi skrzyło. Coś więcej nią przyjaźń.

Więc, jeśli Tess nigdzie się nie wybierała... Czy to nie oznaczało, że ona mogla powiedzieć Maxowi prawdę?

Liz zorientowała się, że Maria ciagle z nią rozmawia. "Jesteś po prostu zakochana - to wszystko!"

Liz znowu westchnęła. "Wiem o tym. To nic nie daje." I tak było. Max mógł sobie w nią wierzyć ile chciał, ale on nadal myślał, że przespała się z Kylem. Nadal myślał, że ona zdradziła go w sposób najgorszy z możliwych.

"W porządku. Uspokój się, Liz," odpowiedziała Maria. "To nic takiego! Obiecuję."

Liz chrzaknęla. "Nic takiego? Naprawde. Tylko spojrz na to." Liz wyjela dwa zdjecia z kieszeni fartuszka i podala je swojej najlepszej przyjaciolce. Obie fotografie, oczywiscie, przedstawialy Maxa. "Sama widzisz! Obsesja, obsesja, obsesja, obsesja!"

Maria się rozesmiala. "Okej, okej! Jestes Maxaholiczka! Jestem z toba. Co moge zrobic?"

Liz przewrocila tylko oczami. Wiedziala,że tesknota do niczego jej nie doprowadzi. Musiala Coś z tym zrobic. "Znajdz mi inne zycie," mruknela.

Zadzwonil dzwoneczek nad drzwiami restauracji, oznaczajac nadejscie nowych klientow. Liz nie odwrocila się natychmiast, poniewaz Maria zlapala ja za reke kiedy tylko zadzwonil dzwonek.

"Auc! Maria co ty robisz?" Liz krzyknela.

"Liz, wiem ,że wierzysz w przeznaczenie. Wiem o tym. Przeznaczenie wlasnie przekroczylo prog." Liz zamrugala oczami. Zaczela się obracac. "Nie!" Maria zlapala ja znowu, tym razem za ramiona. Liz poczula jak zdjecia, ktore nadal trzymala w reku opadaja na podloge. "Nie odwracaj się jesli nie masz zamiaru zrobic tego co powinnas byla zrobic dawno temu."

Liz po prostu na nia pattzyla. "Mario, o czym ty mowisz?"

"To Max. Stoi w drzwiach i wyglada jakby bardzo chcial do ciebie podejsc. Powiesz mu prawde. Tess się nigdzie nie wybiera. Widzialas ja dzisiaj rano z Kylem. Powiedz mu, Liz. Ulzyj biedakowi. Ulzyj sobie. Wy nalezycie do siebie." Liz zatkalo, że strachu kiedy Maria nagle krzyknela jej przez ramie. "Max! Chodz tutaj, musimy z toba porozmawiac!"

"Mario!"

"Liz, po prostu to zrob!"

Liz poczula jak jej wlosy staja deba, kompletnie swiadoma obecnosci Maxa kiedy ten za nia stanal. Dzwiek jego glosu sprawil , że zmiekly jej kolana. "Czesc dziewczyny. Co slychac?"

Liz obrocila się na stolku. Zorientowala się, że Maria wlasnie od nich odchodzila mruczac Coś na temat klientow. Jak ona mogla to zaczac a potem mnie zwyczajnie zostawic?

Oczy Liz spotkaly się z oczami Maxa. Usmiechal się do niej w sposob ktory, sprawial , że jej serce prawie wyskoczylo z piersi. Jego usmiech byl na wpol niesmialy, na wpol kochajacy. Byl to usmiech ktorego nie widziala od tej afery z Kylem.

Usmiech, ktory powiedzial jej, że on jej wybaczyl, mimo , że , on nadal myslal , że ona go zdradzila.

Wyjawienie prawdy nie moglo go bolec. Ale ona trzymala to w tajemnicy od tak dawna. Jak mogla byc pewna, że niczego by to nie spieprzylo?

W tym wlasnie momencie dostrzegla jak Max spuscil wzrok. Zmarszczyl brwi a potem pochylil się by podniesc jedno ze zdjec, ktore opadlo na podloge. Patrzyl na nie przez minute, za nim znowu na nia spojrzal. "Liz?"

Liz czula krew naplywajaca jej do twarzy. "Och." Zlapala zdjecie z jego reki wpychajac je do kieszeni fartuszka. "Maria i ja... chcialysmy Coś zaplanowac na twoje urodziny." Zaimprowizowala zalosnie. Starala się nie przykladac uwagi do nadziei jaka pojawila się na jego ukochanej twarzy.

"Liz, moje urodziny sa w marcu." Max przypomnial jej, mimo , że ona o tym wiedziala. "Co się dzieje?" spytal znowu.

"Co ty tutaj robisz?" Liz wyrzucila z siebie zamiast odpowiedziec.

Byla zaskoczona kiedy zauwazyla jak Max się rumieni. Uwielbiala to jak jego uszy zawsze rozowialy lekko kiedy byl zazenowany. "Er, to dluga historia," odpowiedzial. "Um, Isabel nudzila się wczoraj wieczorem wiec weszla do twojego snu."

Liz zamrugala oczami. "Naprawde?" Czula wzbierajaca w niej panike kiedy slowa Maxa zaczely do niej docierac. Co zobaczyla Isabel? Czy Max znal prawde? Czy wiedzial o wizycie Maxa z Przyszlosci i , że to co zdarzylo się z Kylem bylo nieprawdziwe?

"Tak." Max zlapal ja za reke. Liz poczula jak jej serce zwalnia. Juz sam jego dotyk wystarczyl że by się uspokoila. A jesli się nie uspokoila to przynajmniej jej serce bilo zupelnie inaczej niz przed chwila.
"Nie gniewaj się. Przysięgam ze powiedzialem jej zeby tego nie robila, Liz." Przewal. "Musimy porozmawiac." Rozejrzal się po zatloczonej restauracji. "Na osobnosci," dodal niepotrzebnie.

Liz zamknela na chwile oczy. Wygladalo na to, że Maria miala racje. Przeznaczenie zaczynalo się wtracac. Juz dluzej nie mogla z nim walczyc. Ona i Max byli na drodze do siebie od tygodni. Nadszedl czas by się z tym zmierzyc.

Postanowila, że mu powie.

Uczucie ulgi jakie się przez nia przetoczylo kiedy to zaakceptowala sprawilo, że lekko się zachwiala. Max przytrzymal ja. Patrzyla na jego klatke piersiowa kiedy obejmowal ja mocno. Spojrzala w gore i ich oczy się spotkaly.

Milosc ktora w nich widziala tylko wzmogla jej postanowienie.Cienie ktore byly jeszcze widoczne sprawily ze wziela go za reke, prowadzac go przez tylne drzwi, i schodami w gore do jej pokoju.

Nie odezwala się. On tez nie. Byla to cisza przepelniona oczekiwaniem i nadzieja.

Ona i Max z Przyszlosci i tak zawalili sprawe. Max nadal ja kochal, bez wzgledu na wszystko.

Musiala rozwiac cienie w jego oczach.

"Co się dzieje, Liz?" Spytal Max, kiedy dotarli do jej pokoju i ona zamknela za nimi drzwi. Nie patrzyla na niego. Patrzyla przez okno na balkon, na ktorym pojawil się on i kompletnie spieprzyl jej zycie.

A jednak go kochala. To byl Max. Po prostu się pomylil. Nalezeli do siebie. To czy Tess odeszla czy nie wystarczylo by utrzymac ja i tego Maxa z dala od siebie.

To bylo ich przeznaczeniem.

"Moze powiesz mi co zobaczyla Isabel," zasugerowala Liz, odwracajac się by na niego spojrzec. "Zebym wiedziala jak duzo juz wiesz."

"Tylko..." Max ochrzaknal z zaklopotaniem. "Snilas o mnie - o nas - razem." Spojrzal na nia z nadzieja. "To znaczy, wiem ze to pewnie nic nie znaczy, ale, kiedy mi powiedziala, nie moglem się powstrzymac i pomyslalem, że..." Przerwal, odwracajac wzrok. Liz zauwazyla jak jego oczy zaswiecily się na widok zdjecia przedstawiajacego ich oboje, ktore stalo na jej nocnym stoliku. Podszedl blizej, żeby je podniesc.

"To byl wspanialy weekend." Liz powiedziala niepotrzebnie, nadal się wahajac, nadal starajac się znalezc odwage by znowu wszystko zmienic.

Maria zrobila im zdjecie bez ich wiedzy w ciagu szesciu tygodni miedzy znalezieniem pierwszego orbu i pojawieniem się Tess, jedynego czasu kiedy byli naprawde szczesliwi. Pojechali cala grupa na biwak na pustyni w czasie Przerwy Wiosennej. Zdjecie przedstawialo ja i Maxa siedzacych razem na skale, ona miedzy jego nogami, on obejmujacy ja ramionami. Oboje patrzyli na horyzont. Liz pamietala zachod slonca tamtego dnia, jak bardzo byl piekny, jak bardzo go doceniala, po prostu dlatego ze byla z Maxem.

Kiedy Maria dala jej to zdjecie, Liz wiedziala, że zachowa je na zawsze. Stalo się jeszcze cenniejsze odkad pojawila się Tess i wszystko się spieprzylo. Na jakis czas je schowala. Patrzenie na nie bylo zbyt bolesne. Nie dawno jednak znowu je wyjela.

Moze wiedziala wtedy ze nadszedl czas by wszystko naprawic.

"Tak," zgodzil się Max, odstawiajac ramke na miejsce. Spojrzal na nia. "Mysle ze juz nigdy tak nie bedzie prawda?" Sposob w jaki uniosl glos, jakby to bylo pytaniem, powiedzial Liz ze mial nadzieje ze moglo tak jeszcze byc.

On jej wybaczyl. Wybaczyl jej nie znajac calej prawdy.

"Co chcialas mi powiedziec?" Max zapytal z oczekiwaniem, mimo ze wydawal się zawiedziony ze nie odpowiedziala na jego pytanie.

Dlaczego nie mogla mu tego po prostu powiedziec? Zastanawiala się Liz oblizujac usta i nadal się w niego wpatrujac. Dlaczego to bylo takie trudne?

"Liz?"

"Ja nigdy nie spalam z Kylem." Wyrzucila z siebie tak szybko, że mrugnal.

Liz przelknela mocno sline, czekajac na jego reakcje. Oczekiwala albo wielkiej radosci albo zaskoczenia i zlosci. Tego co zdarzylo się potem się nie spodziewala.

Z poczatku to wygladalo jakby Max wypuscil bardzo gleboki oddech, a potem odezwal się cicho. "Wiem." Usiadl na jej lozku nie spuszczajac z niej wzroku. "Wiedzialem o tym odkad wrocilem z Nowego Jorku." Usmiechnal się lekko. "Jestes naprawde dobra klamczucha, Liz, ale wtedy... Coś bylo nie tak. I ty nie moglas o tym po prostu rozmawiac. To nie wygladalo dobrze."

Liz patrzyla na niego zszokowana. "Ale jesli wiedziales... dlaczego nic nie mowiles?" zapytala ze zdumieniem.

"Po tym co zaszlo w Nowym Jorku -kiedy mnie ocalilas- zorientowalem się, że wiez miedzy nami nigdy się nie przerwala," odpowiedzial Max. "I kiedy znowu sklamalas..." Przerwal. "Wtedy wiedzialem, że masz ku temu bardzo wazny powod i wiedzialem ze sama mi o tym powiesz." Spuscil wzrok. "Nawet jesli twoim powodem bylo to ze, juz mnie nie kochasz ale nie moglas mi o tym powiedziec."

Liz opadla na lozko obok niego, sciskajac rece na kolanach. Tak bardzo go skrzywdzila. Musiala mu pokazac ze, to nie mialo nic wspolnego z jej brakiem checi bycia z nim. "Od tak dawna chcialam ci wyznac prawde," szepnela.

Max obrocil się lekko. Wyciagnal dlon i odsunal kosmyk wlosow ktory, wymknal się z jej kucyka, za jej ucho. "Dlaczego? Dlaczego to zrobilas Liz?" Wygladal smutno. "Czy naprawde tak bardzo chcialas się mnie pozbyc?"

"Oczywiscie, że nie!" krzyknela Liz. "Zrobilam to by cie ocalic!"

"Ocalic mnie? Przed czym?" Max zapytal, zaklopotany.

"Przede mna! Max nasz zwiazek zmusilby Tess do wyjazdu z Roswell. Bylibysmy za to odpowiedzialni i byloby to katastrofalne. Ty jej potrzebujesz." Rozluznila dlonie kiedy zorientowala się ze trzymala się kurczowo fartuszka. "Nie uwierzysz mi jak się tego wszystkiego dowiedzialam, ale jestem tego pewna."

Oczy Maxa się zwezily. "Ale teraz mi powiedzialas. Co się zmienilo?"

"Ona i Kyle... wydaja się sobie bliscy. I Szeryf tez. Teraz ma rodzine. A ty i ona - jestescie przyjaciolmi. Nie sadze by mogla teraz tak po prostu odejsc," wyznala Liz. "A ja juz nie moglam dluzej wytrzymac. Tesknie za toba." Zorientowala się ze zaraz się rozplacze.

"Nie musisz za mna tesknic." Powiedzial jej Max, lamiacym się glosem kiedy wzial jej twarz w obie dlonie. "Jestem tuz obok. Jedyne czego chce to byc z toba Liz. To wszystko czego zawsze chcialem."

Liz zarzucila mu ramiona na szyje. "Ja tez marze tylko o tym."

"Wiec co stoi nam na przeszkodzie?" Zapytal Max, znowu się usmiechajac. "Tylko ty. Jestesmy sobie przeznaczeni Liz. Jestem tego pewien."

Liz czula usmiech przebijajacy się przez jej lzy. "Ja tez o tym wiem, Max." A jednak strach nadal naciskal jej na zoladek. "Ale musimy byc pewni Tess. Chce z toba byc, ale nie mozemy nikomu powiedziec. Jeszcze nie teraz. Nie mozemy dac jej powodu do wyjazdu dopoki bedziemy wiedzieli, że ona zostanie."

"Nie obchodzi mnie kto o nas wie." Odpowiedzial Max. "Jesli mamy byc razem bede się skradal za plecami innych do konca zycia." Przesunal dlonmi przez jej wlosy. "Czy moge cie teraz pocalowac?" zapytal, jego usta oddalone od jej tylko o milimetr.

"Czy nie wolalbys dowiedziec się dlaczego sklamalam?" Zapytala Liz, jej oczy zamykajace się w oczekiwaniu na Coś o czym marzyla od miesięcy.

"Tak, ale nie w tej chwili," Powiedzial jej Max, że splyconym oddechem.

"W porzadku," westchnela Liz. "Ale musisz wiedziec jedna rzecz," szepnela, kiedy calowal jej przymkniete oczy, jej policzki, i jej brode.

"Tak?" Wydawal się rozproszony, ale Liz wiedziala ze jej sluchal.

"Nie sklamalam tylko o Kyle'u. Sklamalam takze kiedy ci powiedzialam, że nie chce dla ciebie umrzec. Umarlabym dla ciebie, Max. Odkad cie skrzywdzilam jestem martwa w srodku." Wyznala Liz. Poczula jak Max znieruchomial. Odsunal się od niej lekko, a jego oczy pociemnialy z miloscia.

"A wiec nadszedl czas wrocic do zycia, Liz." Powiedzial, a potem nakryl jej usta swoimi i ona tak wlasnie zrobila.
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

Galli
Gość
Posts: 4
Joined: Thu Jul 16, 2009 10:15 pm

Re: T: Sins of the Father [by Kath7] cz. 2

Post by Galli » Sun Aug 02, 2009 4:41 pm

I takich ich uwielbiam :D , pełnych miłości i nadziei na lepsze jutro.
Czyżby to był już koniec tej pięknej opowieści??

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 15 guests