T: Innocent [by mockingbird39] cz.19 - 6.11

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Thu Jun 16, 2005 10:55 pm

Wpadłam tutaj i co ja widzę.. :devil: ruch w Innocent!
Moje rozanielone, pełne nadzieji oczęta czytają po pierwsze post Hotori, po drugie kolejny post Hotori.. a potem tylko "Próba" :twisted: Hm..
W sumie źle bedzie jak przez kolejne miesiące ta "Próba" okaże się tylko jedyną wiadomością postu Milli :twisted: Ale już nie gderam :wink:
Na pewno będzie dobrze!!

I zazdroszczę Hotori, że zdążyła przeczytać kolejną część i ją nawet troche opisać :wink: Ja wiem, że zazdrośc to brzydkie uczucie, ale po tygodniach ba! miesiącach posuchy w tym temacie coś kapnęło a ja się nie załapałam.... :(
Ale trzeba żyć nadzieją! :cheesy:

Milla wracaj szybko!! :wink:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Fri Jun 17, 2005 1:03 am

AN: Tak na wypadek gdyby ktoś się zastanawiał to oczy was nie mylą. Wróciłam i jak widzę w samą porę, bo straciliście już cierpliwość. :lol: Wiem, że przerwa była bardzo długa, ale niestety nie zależało to ode mnie. Mogę tylko powiedzieć, że postaram się już nie znikać na tak długo. Jednak nie obiecuję, że będę się pojawiała bardzo regularnie. Zła wiadomość jest taka, że w sobotę wyjeżdżam na trzy miesiące. Dobra, że latem mam dużo czasu na tłumaczenia (zaleta wczesnego wstawania, kiedy inni odsypiają :wink: ) i prawdopodobnie będę miała dostęp do Internetu. Przed wyjazdem postaram się jeszcze coś zamieścić, więc nie powinno być tak źle. Prawda, że macie ochotę czymś we mnie rzucić? :mrgreen: Dobrze, że nikt nie wie gdzie mieszkam. :twisted:
Hotori - absolutnie bierz się za Dee. A mogę tak niedyskretnie zapytać za co dokładnie planujesz się wziąść?



CZĘŚĆ 13

St. Petersburg, 2012

~Liz~


Następnego dnia wybrałyśmy się z Sophie do Carskiego Sioła i pomimo moich obaw związanych z jej mocami, świetnie się bawiłyśmy. Pojechałyśmy tam pociągiem, a potem przeszłyśmy przez miasto, zatrzymując się na lunch w małej restauracji, w której jadłyśmy już wcześniej wiele razy. Po posiłku poszłyśmy do pałacu i uiściłyśmy niewielką opłatę wejściową przy bramie frontowej. Pałac Katarzyny jest centralną częścią całego kompleksu. To olbrzymie arcydzieło, w kolorze turkusowym, z białymi zdobieniami. Nie jest to oryginalny pałac - tamten został zniszczony przez Nazistów podczas ich dwuletniego oblężenia St. Petersburga. Słyszałam kiedyś, że Niemcy trzymali swoje konie w Wielkiej Sali Balowej. Ale po wojnie Sowieci wydali miliony dolarów na dokładną rekonstrukcję, robiąc co mogli, by pałac była tak autentyczny, jak to tylko możliwe. Pewne rzeczy - jak zapierająca dech w piersiach Komnata Bursztynowa, nazywana czasem Ósmym Cudem Świata - są na zawsze stracone. Ale pałac ciągle jest niczym z bajki.

Sophie i ja zostawiłyśmy nasze okrycia w szatni i pierwsze kroki skierowałyśmy do butkiów pamiątkowych, które zajmowały większą część parteru. Oglądałyśmy lalki, lakierowane szkatułki i malutkie modele pałaców, ale najwięcej czasu spędziłyśmy przy stoisku z bursztynową biżuterią. Bursztyny są sprzedawane w Rosji niemal na każdym kroku - większość oprawionych w pierścionki, bransoletki, kolczyki i wisiorki. Kiedy Maria była tu zeszłego lata, zakochała się w tych rzeczach i nakupiła więcej niż byłaby kiedykolwiek w stanie założyć. Ja nigdy nic sobie nie kupiłam. Ten kolor... cóż, to był dokładnie odcień oczu Sophie. A także dokładnie odcień oczu jej ojca.

"Mamusiu, spójrz - ten pasuje." Wyciągnęła rękę, by pokazać mi srebrny pierścionek na środkowym palcu. Okrągły, wyszlifowany bursztyn spoczywał wewnątrz prostej oprawy, która przypominała mi skręconą linę. Dotknęłam pierścionka na jej palcu i rzeczywiście wydawał się bardzo dobrze pasować.

"Jest ładny," powiedziałam jej. "I masz rację - pasuje."

"Mogę go kupić?" spytała z nadzieją, sięgając do kieszeni i wyciągając zwitek pogniecionych rubli.

Spojrzałam na kobietę za ladą i uśmiechnęłam się. "To twoje pieniądze," powiedziałam córce. "Jeśli chcesz, możesz go kupić."

Uśmiechnęła się i zaskoczyła sprzedawczynię pytając o cenę po rosyjsku. Chwilę później Sophie wręczyła właściwą kwotę w rublach i powiedziała, że nie chce pudełka, bo od razu założy pierścionek. Potem wzięła mnie za rękę. "Chcesz iść zobaczyć Komnatę Marmurową?" zapytała.

Podążyłyśmy ku reszcie pałacu, zatrzymując się by założyć "buty" ochronne, które wszyscy odwiedzający musieli nosić dla dobra podłóg. Następnie wędrowałyśmy po pałacu przez większą część popołudnia, kończąc zwiedzanie w sali balowej, gdzie tańczyłyśmy na mocno wyfroterowanym parkiecie w akompaniamencie walca Czajkowskiego. Pod koniec dnia Sophie była wykończona. Zasnęła w pociągu podczas drogi powrotnej do Petersburga.

Ciągle była śpiąca, kiedy wróciłyśmy do naszego mieszkania, co wyjaśnia dlaczego nie rzuciła się w stronę telefonu, który zadzwonił akurat, kiedy weszłyśmy przez drzwi. Odebrałam, podczas gdy ona wieszała swój płaszcz. To była Maria.

"Wow, dwa telefony w ciągu tygodnia," drażniłam ją. "Czuję się wyróżniona."

"Powinnaś," odrzekła. "Ale mogę rozmawiać tylko przez minutę. Muszę się tylko dowiedzieć, kiedy jest przerwa świąteczne Sophie. Nie chciałam ustalać daty swojej podróży dopóki nie wiedziałam, kiedy ona będzie miała wolne w szkole."

"Poczekaj chwileczkę," powiedziałam jej. "Muszę sprawdzić swój terminarz. Jest w bibliotece." Odłożyłam słuchawkę na stolik. "Sophie!" zawołałam. "Choć porozmawiać z ciocią Marią!"

"Z ciocią Marią?" powtórzyła i po chwili usłyszałam jej kroki w salonie. "Idę!"

Poczekałam, żeby dać jej słuchawkę, po czym przeszłam do biblioteki i sprawdziłam daty. Zdecydowałam pozwolić im porozmawiać trochę dłużej, podczas gdy ja sprawdziłam fax. Był tam liścik od Thierrego, który często faksował wiadomości, kiedy był w pracy i spis moich spotkań na przyszły tydzień w pracy. Na samym spodzie był mały plik papierów, z logiem Kinko widniejącym na pierwszej stronie.

"Proszę, niech to będzie to," wymamrotałam i rzeczywiście, w linijce "nadawca" widniał "Michael Guerin". Podniosłam kartki podekscytowana i zaczęłam je przeglądać, ale przeszkodził mi głos Sophie.

"Mamusiu!" zawołała. "Ciocia Maria cię prosi!"

Wzdychając, podeszłam do biurka i podniosłam słuchawkę. "Hej, Maria," powiedziałam.

"Zgubiłaś się w tym wielkim mieszkaniu?" dopytywała.

"Nie. Nie, tylko dostałam fax, na który czekałam."

"Za ciężko pracujesz," powiedziała mi. "Jest sobota."

"Nie było mnie cały dzień," zaprotestowałam. "Poza tym to nie z pracy. To coś związanego ze sprawą Maxa."

"Co?" zapytała zaskoczona. "To znaczy, że to robisz? Pomagasz Michaelowi?"

"No cóż... tak." przycisnęłam słuchawkę do ucha. "Ale tylko przeglądam akta sprawy. Nigdy nie powiedziałam, że zrobię cokolwiek poza tym."

"Liz..." Westchnęła. "Jesteś pewna, że powinnaś to robić?"

"Nie mogłam powiedzieć nie, Maria," odpowiedziałam szczerze. "Próbowałam, ale... Boże, kiedy myślę o Maxie w więzieniu przez resztę jego życia..."

"Po tym wszystkim co on ci zrobił, ciągle jest ci go żal?" nie dowierzała.

"Nie robię tego dla niego," powiedziałam stanowczo, ale nie byłam pewna, czy to całkiem prawda. "Robię to dla Michaela - był naprawdę zdesperowany. A także dla Sophie." Wzięłam głęboki oddech. "Poza tym nie ma gwarancji, że coś znajdę. Podam ci te daty ferii Sophie."

Rozłączyłyśmy się kilka minut później i usiadłam przy biurku, żeby przejrzeć papiery, które przesłał mi Michael. Nie zajęło mi dużo czasu zorientowanie się, że był tam problem. Testament cały czas odwoływał się do aneksu, który najwyraźniej został dodany jakiś czas później i z tego co byłam w stanie zobaczyć, całkowicie zmieniał sposób, w jaki dobra Langleya miały zostać rozdysponowane po jego śmierci. Dodatkowo była tam krótka wzmianka o polisie ubezpieczeniowej, ale bez nazwy firmy. Michael również nie dołączył nigdzie nazwy.

"Cholera," wymamrotałam. "Cholera, cholera, cholera."

"Mamusiu?" Sophie stała w drzwiach patrząc na mnie z zaciekawnieniem. "Czy mogę zjeść trochę wczorajszej pizzy?"

Skinęłam głową. "Um, jasne. Podgrzeję ci." Wstałam zza biurka i razem przeszłyśmy do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki resztę pizzy z poprzedniego wieczora, położyłam ją na talerzu i włożyłam do piecyka. Sophie obserwowała mnie ze swojego miejsca na stołku kuchennym. "Dobrze się bawiłaś?" spytałam, patrząc na nią.

"Tak." Machała nogami do przodu i do tyłu, przypatrując mi się uważnie. "Pracujesz nad sprawą Michaela?" spytała po chwili.

Zamknęłam piekarnik i wyprostowałam się. "Tak."

Skinęła głową. "Tak myślałam."

"Skąd wiedziałaś?" zapytałam ją.

"Po prostu wiedziałam," wzruszyła ramionami. "Jeśli naprawisz to dla niego, to wróci?"

Usiadłam naprzeciwko niej. "Nie wiem. Chcesz, żeby wrócił?"

"No. Polubiłam go." Bawiła się pierścionkiem, który kupiła tego popołudnia, kręcąc go wokół palca. "Czy on zna Nanę i Dziadzia?"

Nana i Dziadzio, Sophie nazywała tak moich rodziców. Uśmiechnęłam się i przytaknęłam. "Tak. Kiedyś pracował z nimi w Crashdown."

"Naprawdę?" Sophie zna Crashdown tylko ze zdjęć, ale jest nim zafascynowana. Jej ulubione zdjęcie Marii i moje to to, na którym obie mamy na sobie nasze kelnerskie fartuszki i antenki. Trzyma je w ramce na swoim biurku. Zmarszczyła nos. "Czy on nosił antenki?" zapytała nagle, a ja wybuchnęłam śmiechem na myśl o Michaelu w błyszczącej opasce na głowie.

"Nie, nosił fartuch," zapewniłam ją. "Był jednym z kucharzy."

Myślała nad tym przez chwilę, po czym przechyliła głowę na jedną stronę. "Czy mój ojciec też tam pracował?"

"Nie," powiedziałam. "Nie, nie pracował tam."

"Och." Nieznacznie skinęła głową. "Tak tylko się zastanawiałam."

Sięgnęłam przez stół i dotknęłam jej ręki. "Możesz się zastanawiać," powiedziałam jej delikatnie. "Możesz zadawać mi pytania."

"Wiem." Spojrzała na piekarnik. "Czy pizza jest już gotowa?"

Podniosłam się od stołu. "Sprawdzę," powiedziałam. "Rozłożysz talerze i sztućce?"

"Dobrze." Wstała i wyjęła dla nas talerze i szklanki, ustawiając je na stole kuchennym. Kiedy jesteśmy same, Sophie i ja jemy zazwyczaj w kuchni zamiast w jadalni. "Mogę napić się Coli?" zapytała, podchodząc do lodówki.

"Piłaś już dzisiaj dużo napojów gazowanych," przypomniałam jej. "Może napijesz się soku?"

Otworzyła usta, by zaprotestować, ale wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi. "Kto to?"

Wyciągnęłam pizzę z piekarnika i zamknęłam drzwiczki. "Nie wiem," powiedziałam, stawiając naczynie na stole. Wytarłam ręce w ręcznik i poszłam sprawdzić. "Żadnych napojów," przypomniałam, "i poczekaj aż pizza trochę ostygnie."

"W porządku," powiedziała, wspinając się na swoje krzesło. Kiedy wychodziłam, słyszałam jak dmucha na pizzę, żeby ją ostudzić.

Uchyliłam odrobinę frontowe drzwi i znalazłam stojącego tam Thierrego, trzymającego w ręku dużą papierową torbę, z której wydobywał się niebiański zapach. "Thierry!" wykrzyknęłam, otwierając szeroko drzwi. "Co ty tu robisz?"

Pocałował mnie w policzek, potem w usta, uśmiechając się. "Nie dostałaś mojego faxu?" zapytał.

"Faxu?" powtórzyłam, po czym przypomniałam sobie o liściku, który wcześniej widziałam. "A, tak."

"Kupiłem kolację," ciągnął, stawiając torbę na szafce i zdejmując płaszcz.

"Co to jest?" zapytałam, wąchając z uznaniem.

Odwiesił swój płaszcz i uśmiechnął się do mnie. "Twoje ulubione," powiedział. "Małże a'la casino."

"Mmm," westchnęłam, wdychając aromat małży z ziołami i roztopionym masłem, zapiekanych z serem Romano i grzankami. To zasługiwało na poważniejszy pocałunek. "Ty," powiedziałam, stając na palcach, by dać mu jego nagrodę, "jesteś wspaniałym mężczyzną."

"Jestem wstrząśnięty tym, że zauważyłaś," wymruczał, jego usta zamknęły się na moich. Pocałował mnie przelotnie, po czym podniósł torbę. "Gdzie byłaś przez cały dzień? Próbowałem się do ciebie wcześniej dodzwonić."

"Zabrałam Sophie do Carskiego Sioła," odpowiedziałam. "Dopiero niedawno wróciłyśmy."

"Powinnaś była mi powiedzieć," powiedział. "Brzmi fajnie."

"Było," zapewniłam go. "Następnym razem." Tak naprawdę, to nie pomyślałam o tym, żeby zaprosić Thierrego.

"No więc, jesteś głodna?" zapytał.

Przytaknęłam. "Umieram z głodu. Właśnie odgrzewałam pizzę - ale to jest dużo, dużo lepsze." Otoczyłam go ramieniem w pasie i razem weszliśmy do kuchni.

"Cześć, Thierry," powiedziała Sophie wesoło, kiedy weszliśmy do kuchni. Nalała sobie szklankę soku i zajadała kawałek pizzy.

"Cześć Sophie," odpowiedział, uśmiechając się do niej. "Przyniosłem kolację."

"Jem już kolację," poinformowała go, "ale co przyniosłeś?"

"Małże," powiedział jej.

"Fuj." Skrzywiła się. "Nie jem tego."

"Więcej dla mnie," droczył się z nią, stawiając torbę na stole. Postawiłam dla niego talerz i sztućce, podczas gdy on otworzył pudełka, które kupił w restauracji w pobliżu swojego biura. Jedliśmy w trójkę, a Sophie zmonopolizowała rozmowę swoimi wrażeniami z dnia spędzonego w Carskim Siole. Thierry słuchał z uwagą, uśmiechając się do mnie od czasu do czasu. Muszę przyznać, że byłam raczej rozproszona, myśląc cały czas o dokumentach, które przysłał mi Michael. Nie mogłam się doczekać, żeby dokładnie je przestudiować, ale byłam całkiem pewna, że nie będę miała na to szansy tego wieczoru, nie w obecności Thierrego. Ale może on nie zostanie długo...

Po kolacji, przeszliśmy do salony i przez jakiś czas oglądaliśmy telewizję. Zaraz po dziewiątej Sophie udała się do łóżka, zostawiając mnie i Thierrego samych. Zaczynałam mieć już przeczucie, że chciał ze mną o czymś porozmawiać.

"Co powiesz na lampkę wina przed kominkiem?" zasugerował.

Z żalem pomyślałam o papierach czekających na mnie w bibliotece i o innych, które chciałam dostać od Michaela, ale nie widziałam Thierrego cały tydzień, a on zdawał się mieć coś ważnego do powiedzenia. "Brzmi miło," powiedziałam w końcu. "Pójdę otworzyć wino, jeśli ty rozpalisz w kominku."

"Oczywiście," zgodził się.

Kiedy przyniosłam wino do biblioteki, Thierry klęczał przed kominkiem przykładając zapałkę do rozpałki. Wstał, kiedy ogień się rozprzestrzenił i odwrócił się, żeby wziąć ode mnie lampkę z winem. "Dziękuję," powiedział. Usiedliśmy na skórzanej sofie naprzeciw ognia i rozkoszowaliśmy się ciepłem, które rozprzestrzeniało się po pokoju. Wkrótce grudzień i zaczynało być to widać po pogodzie. Kiedy już siedzieliśmy razem wygodnie, Thierry przycisnął usta do moich skroni.

"Tęskniłem za tobą w tym tygodniu," powiedział cicho.

"Ja też za tobą tęskniłam," powiedziałam. "Przykro mi, że byłam taka zajęta."

"Nie musisz przepraszać. Wiem jak ciężko pracujesz." Thierry sięgnął po moją dłoń i splótł ze sobą nasze palce. "Jesteś bardzo imponującą kobietą," powiedział żartobliwym tonem.

Czułam ciepło napływające do policzków. "Dziękuję," wymamrotałam.

Byliśmy cicho przez kilka minut, potem Thierry dotknął moich włosów, przeczesując je palcami w delikatnej pieszczocie. To było cudowne uczucie i zamknęłam oczy, oddychając głęboko. Właśnie miałam mu powiedzieć jakie to miłe, kiedy wyszeptał, "Czy myślałaś kiedykolwiek o tym by jechać do Paryża?"

Szybko otworzyłam oczy. "Ja... byłam w Paryżu," powiedziałam.

Zaśmiał się lekko. "Mam na myśli coś bardziej stałego," powiedział.

"O czym ty mówisz?" zapytałam, czując jak mój puls przyspiesza.

"Moją firmę," powiedział. "Chcą mnie wysłać z powrotem do Paryża."

"Ty... wyjeżdżasz z St. Petersburga?" zapytałam. "Teraz?"

"Poprosili mnie, żebym wrócił," poprawił. "Powiedziałem im, że muszę się nad tym zastanowić."

"Och." Mój głos wydawał się słaby w moich własnych uszach. Główna siedziba firmy Thierrego była w Paryżu - to musiał być dla niego awans. Przypomniałam sobie, że jego rodzina również jest w Paryżu. Miał wiele powodów by wyjechać. "To... to wspaniałe wieści. O czym tu myśleć?" zapytałam, zmuszając się do śmiechu.

Jego głos był cichy, intymny. "Cóż, jesteś ty," powiedział. "Ty i Sophie."

Nie wiedziałam co na to powiedzieć, więc pozostałam cicho czekając by kontynuował.

"Wiem, że nie rozmawialiśmy o tym, co robimy," powiedział mi, "ale kiedy poprosili mnie, żebym pojechał, pierwszą rzeczą o jakiej pomyślałem byłyście ty i Sophie." Przerwał na moment, gładząc moje palce. "Wydaje mi się, że się w tobie zakochuję Elizabeth. Jeśli myślisz, że możesz czuć to samo to... może pomyślałabyś o pojechaniu ze mną. Albo może Paryż może poczekać."


Los Angeles, 2012

~Max~


Liz. Obróciłem się na swoim wąskim łóżku i westchnąłem. Znów o niej śniłem - nie, żeby to było coś nowego. Sny o niej od lat prześladują mój sen. Czasami śniłem o niej, jaka była zanim byliśmy razem, w tamtych dniach, kiedy godzinami wysiadywałem w Crashdown tylko po to, by być blisko niej. Czasami śniłem o dniu, kiedy ją uleczyłem, albo o naszym pierwszym pocałunku. Innymi razy śniłem o mniej przyjemnych wspomnieniach - Liz uciekająca z komory inkubacyjnej we łzach, albo o tej nocy, kiedy powiedziałem jej, że Tess jest w ciąży. Ale zdecydowanie najgorsze były sny, o tym jak przyszła mnie odwiedzić w więzieniu, a ja ją odesłałem. Po tych snach nie mogłem już zasnąć.

Kiedy Liz wyszła z pawilonu odwiedzin tamtego gorącego lipcowego popołudnia, czułem się jakby moje ostatni łącze z życiem, które wcześniej miałem, zostało zerwane. Wiedziałem, że nie wróci - wiedziałem dokładnie co powiedzieć, żeby to zapewnić. Nie spałem całą noc planując co mam jej powiedzieć, ale aż do momentu, kiedy te słowa wyszły z moich ust, nie wiedziałem czy będę miał siłę to zrobić. Nawet kiedy już to zrobiłem - kiedy zrobiłem wszystko co mogłem, by zapewnić, że ona już nigdy nie będzie mnie kochać - część mnie miała nadzieję, że ona przejrzy moje kłamstwa. Kiedy zobaczyłem ją siedzącą z Michaelem przy stole piknikowym, wyglądającą na małą i zagubioną, chciałem tylko iść do niej i ją przytulić. Myślałem, że powstrzymanie się od tego było najtrudniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobiłem. Ale później było gorzej.

Wiedziałem co zrobiłem, kiedy powiedziałem jej, że noc kiedy się kochaliśmy była "dobra". Chciałem jej powiedzieć, że to był cud, że gdybym umarł dzisiaj albo za pięćdziesiąt lat to by była ostatnia rzecz, o której bym pamiętał po tej stronie śmierci. Ale wiedziałem co muszę zrobić. Chciałem, żeby Liz miała dobre życie - chciałem, żeby była bezpieczna, szczęśliwa i odnosiła sukcesy. Wiedziałem, że nie będzie mogła tego zrobić, jeśli będzie się trzymać Kalifornii, czekając aż wyjdę z więzienia. A Liz by czekała - wiedziałem, że by czekała. Tak bardzo mnie kochała.

Kiedy strażnicy przyszli, by zabrać mnie z powrotem do celi, czułem się rozbity na milion kawałków. To, co zrobiłem Liz, ciążyło na mojej duszy tak bardzo, że czułem jakbym nie mógł oddychać. Później, kiedy zaczęło do mnie docierać, że to podziałało i że spędzę całe życie bez niej, nic się nie liczyło. Ledwo się przejmowałem czy będę żył czy umrę. Powoli, stopniowo, zacząłem sobie uświadamiać, że życie z tą pustką jest możliwe, ale część mnie umarła. Nigdy nie będę tym chłopcem, który trzymał Liz w ramionach na pustyni, tym, który wierzył, że możemy stworzyć swoje własne przeznaczenie. Nigdy nie będę tym chłopcem, którego ona kochała.

Jak to możliwe, że wciąż za nią tęsknię? Zapytałem sam siebie. Dziesięć lat powinno wystarczyć, by rany się zagoiły. Ale kiedy przypominałem sobie jej łzy, to równie dobrze mogłoby być wczoraj. Nigdy nie przestałem o niej myśleć, zastanawiać się gdzie jest. Kiedy światło poranka zaczęło prześwitywać przez kraty mojej celi, zastanawiałem się co ona widziała - czy już nie śpi, przygotowując się do kolejnego dnia swojego - jak miałem nadzieję - spełnionego, szczęśliwego życia. Czy może spała spokojnie... w ramionach innego mężczyzny.

Westchnąłem ponownie i zamknąłem oczy. Było jeszcze za wcześnie, żeby wstać. Gdybym teraz wstał z łóżka, ten dzień nie miałby końca. Więc przewróciłem się na bok, najlepiej jak umiałem blokując odgłosy innych mężczyzn wokół mnie i skoncentrowałem się na wspomnieniach tego jak kochałem się z Liz. Nigdy nie przestało mnie zadziwiać, jak żywe były te wspomnienia - po dziesięciu latach ciągle pamiętałem każdy moment. Jeśli wystarczająco się skoncentrowałem, mogłem poczuć zamach jej włosów - niemal poczuć jej ciało poruszające się pode mną. W tych chwilach czułem prawie, że żyję.

Tamtego ranka, kiedy leżałem tam z zamkniętymi oczami, przypomniałem sobie jej ręce wślizgujące się pod moją koszulę, pozostawiając za sobą ślad ognia jakiego nigdy wcześniej nie czułem. Przypomniałem sobie jej głos, szepczący, że kocha mnie i tylko mnie. Wspomnienia przepłynęły przeze mnie niczym fale i wszystkie lata pomiędzy rozpłynęły się.
I nagle byłem gdzie indziej, w wielkim pokoju oświetlonym masywnymi żyrandolami, wiszącymi nad moją głową. Podłoga lśniła złotym blaskiem pod moimi stopami i wyczułem muzykę narastającą wokół mnie. Inne rzeczy również mignęły mi przed oczami... pomieszczenie pełne ludzi i stoły zapełnione niezliczoną ilością przedmiotów... olbrzymi niebiesko-biały budynek na końcu ścieżki wysypanej białym żwirem... i na końcu, pierścionek - srebrny, z okrągłym, złotym kamieniem pośrodku...
Last edited by Milla on Fri Jun 17, 2005 1:29 am, edited 2 times in total.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Fri Jun 17, 2005 1:06 am

CZĘŚĆ 14

Roswell, 2003

~Maria~


Nigdy nie słyszałam, żeby Michael był taki przestraszony jak tamtego dnia, kiedy zadzwonił do mnie z pokoju Liz, żeby mi powiedzieć, że natychmiast muszę tam jechać. Cały dzień grałam sobie na gitarze i byłam o krok od nowej piosenki. Ale rzuciłam wszystko po jego telefonie. I tak martwiłam się o Liz, a jego telefon przepełnił czarę. Jechałam jak szalona przez całą drogę, wpadłam do jej domu i wbiegłam po schodach. Znalazłam Liz zwiniętą w kłębek na łóżku i wpatrującą się w ścianę i Michaela siedzącego obok niej z zaniepokojoną miną i gładzącego jej włosy.

„Co się stało?” zapytałam, podchodząc do łóżka. Opadłam na kolana obok Liz i wzięłam ją za rękę. „Liz, skarbie, co się stało?”

„Jest w takim stanie odkąd opuściliśmy więzienie,” odpowiedział Michael.

„Jechaliście bez odpoczynku?” zapytałam z niedowierzaniem. Kiedy jechaliśmy do Los Angeles ostatnio, zajęło nam to ponad osiemnaście godzin.

„Nie wiedziałem co jeszcze mogę zrobić,” powiedział.

„Liz, powiedz mi co się stało,” błagałam, ściskając ją za rękę. „Czy to coś z Maxem? Jest ranny? Coś ci powiedział?”

Powoli jej oczy skupiły się na mnie. „Max już mnie nie kocha,” wyszeptała monotonnym głosem.

„Co?” spytałam, patrząc na Michaela. „Liz, nie. To... on cię kocha. Wiem, że tak jest.”

Michael skrzywił się i zwrócił na siebie moją uwagę, wskazując, żebym przeszła w róg pokoju. „O co chodzi?” Zapytałam szeptem, kiedy stanęliśmy tam blisko siebie.

„Max powiedział jej, że nie chce jej więcej widzieć,” powiedział. „Powiedział jej... chyba powiedział jej, że to dla niego za trudne.”

„Zbyt trudne dla niego?” powtórzyłam z niedowierzaniem. Spojrzałam na załamaną Liz leżącą na łóżku i nagle byłam wściekła. „Tak powiedział?”

Michael przytaknął i w jego oczach również dojrzałam gniew. „On... on ją po prostu odesłał,” wyrzucił z siebie. Pokręcił głową. „Wiedziałam, że może być upartym draniem, ale to coś więcej.” Michael uderzył dłonią o ścianę na tyle mocna, że odskoczyłam. „Przepraszam,” wymamrotał, spoglądając przez ramię na Liz. Nawet nie zareagowała. „Jest taka od San Diego,” powiedział mi z niepokojem. „Nawet nie płakała.”

Znów się na nią obejrzałam, rozdarta pomiędzy gniewem a sympatią. „Może wcale nie miał tego na myśli,” powiedziałam. „Może ona go po prostu źle zrozumiała. Max nigdy by jej tak nie zranił – nie mógłby tego zrobić.”

Michael zacisnął szczękę. „Jestem całkiem przekonany, że właśnie to miał na myśli,” powiedział krótko.

Wpatrywałam się w Michaela z niedowierzaniem. „Po tym wszystkim co dla niego zrobiła?” zapytałam. „Tak po prostu powiedział jej, żeby sobie poszła?”

„Wiem.” Michael wyglądał na przygnębionego. „Ja również tego nie rozumiem.” Wtedy, ku mojemu zaskoczeniu, otoczył mnie ramionami i przez chwilę trzymał mnie blisko. „Po prostu jej pomóż, dobrze?” poprosił cicho.

Skinęłam głową przy jego ramieniu. „Postaram się.”

„Chcesz, żebym został?” zapytał.

Pokręciłam głową, kiedy mnie wypuścił. „Jesteś wykończony. Później do ciebie zadzwonię.”
„Daj mi znać, jeśli będziecie czegoś potrzebowały,” powiedział mi. „Będę w domu.” Podniósł swoje kluczyki z komody, kiedy poszłam położyć się obok Liz na jej łóżku, po czym spojrzał na nas ostatni raz zanim wyszedł. „Zadzwoń do mnie,” powiedział, a po chwili już go nie było.

„Liz,” odezwałam się delikatnie, kiedy drzwi zamknęły się za Michaelem, „musisz mi powiedzieć co się stało. Proszę.”

Nie odpowiedziała. Zamiast tego ukryła twarz w poduszce i zaczęła szlochać. „Co ja zrobię Maria?” spytała. „Co ja zrobię?”

Nie rozumiałam jej zachowania. Max i Liz zrywali już wcześniej – i wtedy wydawało się to dużo bardziej ostateczne. Ciągle byłam przekonana, że Max opamięta się za dzień lub dwa, albo że Liz go skruszy. Tak długo jak Max i Liz byli na tej samej planecie, byłam całkiem pewna, że nic nie rozdzieli ich na długo. Więc dlaczego tym razem Liz była taka poruszona?

„Będzie lepiej,” uspokajałam ją, gładząc jej włosy.

„Nie, nie będzie,” płakała w poduszkę. „Nie tym razem.”

„Zawsze jest,” powiedziałam jej. „Wiesz jacy oni są – wszystkie te kryzysy i problemy, a potem to wszystko przycicha.”

„Tym razem jest inaczej,” powiedziała. „Gdyby chodziło tylko o mnie...” Nieoczekiwanie urwała, pociągając nosem.

Gdyby chodziło tylko o nią? O czym ona mówiła? Otworzyłam usta, żeby zapytać, o co jej chodzi, ale nagle przypomniałam sobie jak Liz pojawiała się w pracy blada i roztrzęsiona każdego dnia przez ostatnie dwa tygodnie. Dwa razy znalazłam ją drzemiącą na kanapie w szatni podczas przerw. A teraz była w histerii z powodu zerwania... Spojrzałam na nią z nagłym zrozumieniem. „Liz... jesteś w ciąży?” spytałam zszokowana.

Przez długi czas leżała całkiem nieruchomo, po czym przewróciła się na plecy i spojrzała na mnie. Przytaknęła bez słowa, jej oczy wypełnione łzami.

„O rany,” wyszeptałam, potem coś mi przyszło do głowy. „Czy Max wie?”

Pokręciła głową. „Próbowałam mu dzisiaj powiedzieć, ale on... on mnie nie słuchał. A potem powiedział, żebym sobie poszła i tak zrobiłam. Nie wiem co robić Maria. Co ja mam robić?”

Odetchnęłam głęboko. „Czy jesteś... to znaczy czy chcesz tego dziecka?”

Liz położyła dłoń na brzuchu w ochronnym geście. „Bardziej niż czegokolwiek,” powiedziała.

„A więc... będziesz je miała,” powiedziałam jej, przykrywając jej dłoń swoją. „A ja będę z tobą. Nie wiem co się wydarzy Liz, ale obiecuję ci, że to będzie najmocniej kochane dziecko jakie się kiedykolwiek urodziło. Obiecuję ci.”

Liz popatrzyła na mnie smutno. „Dziękuję ci Maria. Tak bardzo ci dziękuję.” Wyciągnęła do mnie ręce, a ja ją przytuliłam i przez długi czas leżałyśmy we dwie na łóżku w milczeniu. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że Liz zostanie matką – będzie miała dziecko. A Max zostanie ojcem... ponownie. Zastanawiałam się jak przyjmie te wieści. Prawdopodobnie kiepsko. Max będzie się martwił o Liz, o dziecko i o wszystkich innych, których to dotknie. To, że tkwi w więzieniu również nie pomoże – to, że nie będzie mógł się sam wszystkim zając doprowadzi go do szału i zabiłoby go jeśli nie mógłby dotrzeć do Liz gdyby była ranna, lub miała problemy. Przynajmniej kiedyś by tak było. Zdaje się, że nie mogłam być teraz tego pewna.

Byłam taka zamyślona, że ledwo zauważyłam kiedy Liz usiadła i przesunęła się na skraj łóżka. „Wracam do Cambridge,” ogłosiła. To natychmiast zwróciło moją uwagę.

„Co?” spytałam, siadając.

Podeszła do szafy i zaczęła wyjmować walizkę. „Wracam wcześniej,” powiedziała.

„Liz, poczekaj.” Zeszłam z łóżka i podeszłam do niej. „Kochanie, o czym ty mówisz?”

Rzuciła walizkę na łóżko i otworzyła szufladę komody. „Nie wiem jak długo ta ciąża będzie się rozwijać normalnie, Maria,” powiedziała mi. „Muszę jechać gdzieś, gdzie będę się mogła ukryć jeśli zajdzie taka potrzeba.”

Rozumiałam o co jej chodzi. W Roswell zbyt wiele osób znało ją i jej powiązania z Maxem. W Cambridge była po prostu jeszcze jedną studentką. Ale nie było mowy, żebym wysłała swoją najlepszą przyjaciółkę na drugi koniec kontynentu, żeby urodziła tam obce dziecko. „Cóż, nie jedziesz sama,” poinformowałam ją. „Jak szybko chcesz wyjechać?”

„Maria, nie musisz tego robić,” powiedziała.

Ale nie mogłam sobie wyobrazić zrobienia czegokolwiek innego. „Jadę i kropka. A teraz, kiedy wyjeżdżamy?”

Zastanowiła się nad tym przez moment. „Dasz radę naszykować się do środy?”

To było za trzy dni. Przytaknęłam. „Będę gotowa.”


~Michael~

Spałem na kanapie, kiedy Maria zapukała do moich drzwi. Wstałem, założyłem koszulę i poszedłem zobaczyć kto to. Kiedy ją zobaczyłem od razu pomyślałem, że coś jest nie tak z Liz.

„O co chodzi?” zapytałem, starając się do końca rozbudzić. „Coś nie tak?”

Stała tam przyglądając mi się przez sekundę. „Mogę wejść?” spytała.

Zmieszany, przytaknąłem. „Więc nic się nie stało?” dopytywałem, idąc za nią, kiedy przeszła obok mnie i weszła do mojego domu.

Usiadła na kanapie, pocierając dłonią gołą łydkę. „Nie o tym przyszłam porozmawiać,” powiedziała. Stałem tam patrząc na nią przez chwilę i w końcu poklepała poduszkę obok siebie. „Chodź tu Michael,” powiedziała.

Podszedłem i usiadłem obok niej. „Co się dzieje?” zapytałem jej.

Złożyła dłonie na kolanach, nie patrząc na mnie. „Liz... Liz chce wyjechać,” powiedziała z wahaniem. „Naprawdę myśli, że musi.”

„Mogę to zrozumieć,” powiedziałem, kiwając głową. Gdyby chodziło o mnie, też chciałbym się na jakiś czas wyrwać.

„Nie, chodzi mi... ona chce wyjechać na dobre,” wyjaśniła Maria.

To było trochę bardziej zaskakujące. „Chodzi ci o to, że zamierza uciec?”

„To nie ucieczka,” odpowiedziała Maria. „Ona po prostu musi się stąd wydostać. Jest wiele powodów.” Wzięła głęboki oddech. „Jadę z nią Michael.”

„Co?” Nie mogłem usłyszeć tego dobrze.

„Jadę z nią.” Spojrzała na mnie. „Nie mogę jej pozwolić jechać samej. Wyprowadzamy się i nie sądzę, żebyśmy wróciły. Proszę nie mów nikomu – nie mówimy ludziom, że to na stałe. Nie chcemy robić zamieszania.”

Wpatrywałem się w nią. „Ale ty... ty wracasz, prawda?”

Potrząsnęła głową. „Nie wydaje mi się Michael. Ja... zamierzam znaleźć sobie pracę. Może będę w stanie zrobić coś ze swoją muzyką.” Usiłowała się uśmiechnąć, ale ten uśmiech nie sięgnął jej oczu. „Może pewnego dnia zobaczysz mnie na bilbordzie.”

Nie chodziło tylko o jej muzykę – wiedziałem, że tak nie było. „Ale dlaczego?” zapytałem jej. „Mogę zrozumieć Liz, ale ty nie masz powodu by wyjechać na zawsze,” zaprotestowałem.

„Owszem, mam,” powiedziała mi. „Liz mnie potrzebuje – i niedługo będzie mnie potrzebowała nawet bardziej. Potrzebuje kogoś, kto jej nie zostawi.” Maria uśmiechnęła się leciutko. „Jestem jej najlepszą przyjaciółką od zawsze Michael. Muszę to dla niej zrobić.”

Przeczesałem dłonią włosy. Chciałem, żeby była przy Liz, ale... dlaczego do cholery musiała się spakować i wyjechać na dobre? „Maria... jak możesz tak po prostu wyjechać? To jest twój dom – co z twoją matką i wszystkim innym?” Co ze mną?

Położyła mi rękę na ramieniu. „Mógłbyś jechać z nami,” powiedziała cicho, patrząc mi w oczy.

Mój umysł zawirował. Zapraszała mnie, żebym jechał razem z nią? Wiedziałem, że chcę jechać – pragnąłem tego bardziej niż czegokolwiek innego od długiego czasu. Ale jak mogłem opuścić Roswell? Z Maxem w więzieniu i Jessem i Isabel już w Chicaga, byłem tu jedynym, by trzymać wszystko na oku. I co z Maxem? Wiedziałem, że Liz wyjeżdża przez niego – było logiczne, że nie chciała, by coś jej o nim przypominało. Max był dla mnie jak brat przez te wszystkie lata. Wyjazd z Marią i Liz byłby wzięciem strony Liz w tym wszystkim. Nawet jeśli sądziłem, że Max postąpił źle, nie mogłem zostawić go samego.

„Maria,” zacząłem niepewnie, ale mi przerwała.

„Nie mów tego,” powiedziała, wstając. „Po prostu musiałam zapytać. To znaczy, wcześniej zmieniłeś zdanie co do powrotu...” Przerwała, odwracając się ode mnie. „Żegnaj Michael. Pożegnaj też ode mnie Isabel i Jessego.”

Skoczyłem na nogi, by za nią iść. „Maria, poczekaj,” zawołałem.

Zatrzymała się z ręką na klamce. „Michael,” powiedziała, nie odwracając się, „ja muszę jechać z Liz. Proszę, nie utrudniaj tego jeszcze bardziej.”

Stałem tam obserwując ją, zastanawiając się, czy to jakiś dziwaczny sen. „Czy nie mogę nawet powiedzieć żegnaj?” zapytałem.

Spojrzała na mnie przez ramię i w jej oczach były łzy. „Żegnaj Michael,” powiedziała zdławionym głosem. Potem otworzyła drzwi i wybiegła. Pobiegłem za nią, wołając jej imię, ale nigdy się nie zatrzymała. Wsiadła do samochodu i odjechała, zostawiając mnie samego na ganku, patrzącego za nią. Nigdy nie wróciła.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Fri Jun 17, 2005 8:00 am

Milla, dziękuję za wspaniały prezent z samego rana. I witaj po dłuuuugiej nieobecności!!

W tych fragmentach zwrócil moją uwagę mały, ale ważny drobiazg: nazwanie kolorów. Liz nazwała kolor dachów/kopuł turkusowym, Max widział niebieski - dobre spostrzeżenie autorki (mężczyźni upraszczają paletę kolorów). Niby drobiazg, ale... to świadczy o dokładności autorki, o tym, że naprawdę przykłada sie do tego co robi (z korzyścią dla nas).
A reszta, cóż... wspaniała!

Miłego tłumaczenia kolejnych epizodów.

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Fri Jun 17, 2005 9:05 am

Już prawie zapomniałam jak to jest 'zaczynać' dzień od tego opowiadania. Miło było to sobie przypomnieć. :P Rzeczywiście to co uderza od razu w tym opowiadaniu to dokładność autorki, ale ważna jest też rola tłumacza. :mrgreen: Miło, że wróciłaś Milla(ciągle to czytasz, prawda? :twisted:).

Wiem, że pewnie jesteś zajęta, ale czy wrócisz jeszcze do tłumaczenia "Those Meddling Fates "?
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Fri Jun 17, 2005 4:40 pm

Cudowne. Najbardziej przejęłam się fragmentem , kiedy Liz mówi Marii o ciąży, a Maria decyduje się jechać z nią do Cambridge. Chociaż z drugiej strony, to nie mogę uwierzyć, że tak po prostu zostawiła Michaela. ''Pożegnaj ode mnie Isabel i Jessego''. I tyle ? Wiem, że pod koniec 3 serii między M&M nie układało się zbyt dobrze, że Maria cały czas była oddana Liz...Ale czy ta miłość nic dla niej nie znaczyła ? Czy ta łatwość z jaką podjęła decyzję o porzuceniu jednej miłości dla drugiej byla jedynie pozą ? Mam nadzieję, że niebawem się wyjaśni... :P

P.S. Milla- chcę się wziąć za Elisabetta and Massimiliano :mrgreen:
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Fri Jun 17, 2005 8:51 pm

Nie było mnie jeszcze w gronie komentujących "Innocent", ale ponieważ tak bardzo polubiłam, a wręcz pokochałam to opowiadanie i to dzięki twojemu tłumaczeniu Millu :P dlatego piszę.

Nadrabiałam "Innocent" w trybie ekspresowym, a gdy dotarłam do miejsca, gdzie tłumaczenia się w danym czasie urwały, sięgnęłam do oryginału i dlatego zamieszczone dzisiaj przez Millę części, są dla mnie szczególne, bo sama siedziałam nad nimi jako "tłumacz", więc czytałam je dwa razy.

A co najbardziej mnie poruszyło...

W części 13 to, jak słodko i czule nazywała Sophie swoich dziadków...Nana i Dziadzio. To wywołuje tylko duży, ciepły uśmiech :P A inna sprawa to rozmyślania Maxa o Liz. Jego ciągle powracające marzenia senne o niej, wspomnienia o dobrych i złych chwilach pomiędzy nimi, wyrzuty sumienia jak potraktował ją w więzieniu. I choć można sądzić, że pogodził się z tym, iż Liz może być już z kimś innym, to mam wrażenie, że nadal żyje nadzieją, że coś się zmieni i Liz powróci do jego życia. I ta magiczna tajemnicza więź między nimi...widział Pałac Katarzyny, pierścionek jaki wybrała Sophie, a więc jakby to co zdarzyło się w Carskim Siole...a może też widział śliczną dziewczynkę o oczach takich jak on, nie wiedząc (jeszcze), że to jego córka...

Część 14 to dla mnie głównie Maria i jej rozmowa z Liz. Jest naprawdę przyjaciółką przez duże "P". Nie potępia, nie prawi kazań, tylko myśli jak to będzie i jak pomóc...
„Jadę i kropka. A teraz, kiedy wyjeżdżamy?”
Trochę jednak smutno i dziwi mnie, podobnie jak Hotori, że zostawiła tak Michale'a. Cóż w życiu trzeba dokonywać wyborów, niekiedy bardzo trudnych, wystarczy przecież, że spojrzymy na Maxa. Mimo bólu i cierpienia odtrącił Liz. A co kierowało Marią, czy tylko chęć pomocy przyjaciółce...zobaczymy.

Dzięki Milla za to cudowne tłumaczenie :P Mam nadzieję, że jednak nie znikniesz na tak długo jak ostatnio :wink: Pamiętaj, że my tutaj czekamy! Udanego wyjazdu :D
Maleństwo

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Sun Jun 19, 2005 2:52 am

Cześć!

Chciałam wam tylko dać znać, że niestety nie udało mi się przygotować nowj części (jka na razie jest w stanie surowym). Dzisiaj wyjeżdżam, więc nie wiem kiedy mi się to uda. Wydrukowałam sobie kilka części, więc jak tylko bedę miała czas - będę tłumaczyć. I postaram się znaleźć najbliższy komputer, żeby to wklepać.

Milla
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Sun Jun 19, 2005 12:44 pm

Dzięki słońce - doceniamy :cmok: I baw się dobrze ! :D
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Fri Aug 26, 2005 12:04 pm

Ostatnio zaczelam czytac opowiadania konwencjonalne moze musialam sie oderwac od transgenicznego balaganu? Nie wiem, ale zaczelam od Burn for me i bardzo spodobal mi sie ten ff czytajac go uswiadomilam sobie, ze juz kiedys zaczynalam to czytac jeszce na roswell.pl a potem zobaczylam tam, ze ktos polecal Innocent i nawet znalazlam do niego tlumaczenie :lol: Jednak na tych czesciech nie moglam poprzestac bo sie wciagnelam i zaczelam konczyc po angielsku. Jestem dopiero w polowie, ale i tak bardzo mi sie ten ff podoba i nie moge doczekac sie samej koncowki a jeszcze dluga droga przede mna :lol:

Milla dzieki za tlumaczenie! Czekam na kolejne czesci mimo, iz jestem juz daleko za tymi tutaj.

Tak mnie ten ff zainspirowal, ze zrobilam do niego swoj bannerk, nic szczegolnego, ale zawsze cos :D

Image
textur by daydreaming

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Fri Aug 26, 2005 4:08 pm

onar-ku :P ale ja się cieszę, że powrócilaś do konwencjonalnych ff 8)

a bannerek jest po prostu świetny ! Liz w czerownym płaszczu i berecie, i w tle Sophie :mrgreen: Brawo ! :respekt:

P.S. Milla, wracaj tu szybciutko :cmok:
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Sun Aug 28, 2005 1:41 am

Czesc!

Chcialam tylko dac wam znac, ze za tydzien wracam do Polski, wiec za jakies dwa moze troszke wiecej bedzie nowa czesc.

Ludzie, ale ja juz bym chciala byc w tym domu. Jednak wszedzie dobrze, ale w domu najlepiej. Ciesze sie, ze dalam sie przyjaciolce namowic na przyspieszenie powrotu. :onfire:

Milla
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Sun Aug 28, 2005 1:45 pm

Milla :P Jak dobrze usłyszeć taką wiadomość ! Czekamy :mrgreen:
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Sun Aug 28, 2005 8:28 pm

No wreszcie udało mi się nadrobić całość :cheesy: Przyznam się, że dłuuuuuuuuuuugo nie mogłam przebrnąć przez pierwszą część tego fika, wydawał mi się... Nudny :oops: Ale wczoraj przysiadałam i jestem zachwycona! Nie będę opisywać tych 14 części bo za dużo... Przepiękny fik :twisted: Poczekam grzecznie na kolejną część. Obiecuję komentować każdą jaka się pojawi.
Brawo Milla :wink:
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Fri Sep 16, 2005 1:30 am

AN: Wróciłam, odpoczęłam po powrocie :spioch: , przypomniałam sobie co znaczy dobre jedzenie :hearts: i uznałam, że muszę wam wynagrodzić to czekanie. Wyjeżdżając miałam nadzieję, że na miejscu będę miała dostęp do Internetu, ale niestety na obozie nie było takiej możliwości, trzeba było jeżdzić do miasta, raz na tydzień godzinę, dwie, więc nie miałam czasu na nic poza odpowiedziami na maile. Ale na szczęście mamy to już za sobą.
Witam sedecznie nowe twarze.
I bardzo dziękuję Onarku za banner. :cmok: Jest piękny. Wysłałam autorce maila, w którym przekazałam wasze miłe słowa i skierowałam tutaj, żeby sama zobaczyła twoje dzieło. :respekt: I jeśłi wyrazisz na to zgodę, to chciałabym zamieścić go na początku opowiadania.




CZĘŚĆ 15

St. Petersburg, 2012

~Liz~


Siedziałam zupełnie nieruchomo, ze świadomością, że Thierry obserwował mnie łagodnymi, czułymi oczami. Nie mogłam na niego spojrzeć, nie mogłam znieść widoku nadziei w jego oczach. Co ja robiłam przez cały ten czas? Powinnam była od początku postawić sprawę jasno, nigdy nie powinnam była pozwolić mu się przywiązać od mnie i Sophie... Jak mogłam to zrobić?

Wtedy zadałam sobie pytanie dlaczego mówię nie. Thierry był miłym, inteligentnym, ciężko pracującym mężczyzną z poczuciem humoru i wielkim sercem. Zdawało się też, że naprawdę zależy mu na Sophie i na mnie. Nigdy mnie nie zranił – ani razu. Byłby dobrym ojcem dla Sophie i dobrym mężem.

Tylko, że w moim sercu te role były już zajęte.

Od czasu wizyty Michaela, przeszłość, o której tak bardzo starałam się zapomnieć, wracała do mnie pełną mocą. Niejasności w sprawie Maxa... pytania Sophie o Maxa... moce Sophie, jeżeli to były moce. Nawet moje sny pełne były ludzi i miejsc, których jak mi się wydawało, zostawiłam za sobą. I w tych snach, wspominam co czułam do Maxa Evansa - namiętność, którą we mnie rozbudził. Nie czułam tego do Thierrego. Zależało mi na nim, może nawet go kochałam. Ale z wspomnieniem dawnej namiętności, płonącej w mojej duszy, czy mogłam się zadowolić związkiem, w którym jej brakowało?

Spojrzałam na papiery na moim biurku. Nawet teraz chciałam nad nimi usiąść, wertować kolejne dokumenty, szukając sposobu na naprawienie tego strasznego błędu, który doprowadził do uwięzienia Maxa. Niemal się uśmiechnęłam pod wpływem ironii. Thierry poprosił mnie właśnie, żebym się z nim przeniosła do Paryża, a ja mogłam myśleć tylko o mężczyźnie, który mnie nie chciał.

„Elizabeth?” łagodny i intymny głos Thierrego wyrwał mnie z zadumy. „O czym myślisz?”

Odetchnęłam głęboko i boleśnie, po czym wysunęłam dłoń z jego uścisku. „Myślę,” zaczęłam, zwiększając dystans pomiędzy nami na kanapie, „że powinieneś jechać do Paryża.”

Wyraz jego twarzy przygasł, łamiąc mi serce jeszcze bardziej. „Rozumiem,” powiedział. „Więc będę... podróżował sam.”

Spuściłam wzrok na swoje dłonie. „Thierry, w tej chwili nie mogę ci ofiarować tego, czego pragniesz,” powiedziałam z wahaniem. „Chciałabym, ale nie mogę.”

„W takim razie zostanę tutaj,” powiedział. „Mogę zaczekać – zaczekam. Jestem cierpliwym mężczyzną, Elizabeth.”

„Nie wydaje mi się, żeby to była kwestia czasu Therry,” powiedziałam cicho. Wstałam i podeszłam do kominka, patrząc na płomienie. „Jest coś, co musze zrobić – i tak już za długo zwlekałam. I kiedy to zrobię, moje życie się zmieni.” Spojrzałam na niego smutno. „Nie mogę prosić cię, żebyś na mnie czekał skoro nie wiem gdzie będę, kiedy to się skończy.”

„Nie rozumiem,” oświadczył, podnosząc się. „Czy coś się wydarzyło w pracy, albo...” Urwał z nagłym zrozumieniem. „Chodzi o tego mężczyznę, który tu był – twój przyjaciel z domu.”

Przytaknęłam powoli. „To jest związane z nim,” potwierdziłam, „ale nie chodzi tylko o niego. Chodzi o tyle rzeczy.” Czułam się taka bezradna, ponownie uwikłana w sprawy, których nie mogłam kontrolować. „Jest wiele rzeczy, z którymi wydawało mi się, że skończyłam,” powiedziałam mu. „Ale tak nie było. Tylko je ignorowałam.” Zakryłam oczy dłonią i westchnęłam ciężko. „A teraz wszystkie te sprawy spadły na mnie jednocześnie.”

Thierry stał tam przez długi czas, wpatrując się w podłogę pod stopami. „Ja... rozumiem,” powiedział, choć nie wiedziałam jak mógł rozumieć, skoro ja sama tego nie pojmowałam. „Czy mogę... czy mogę jakoś pomóc?” zapytał.

Pokręciłam głową. „Nie sądzę.” Czułam się nieszczęśliwa, myśląc o tym, jak założyłam, że Thierry nie oczekiwał od naszego związku więcej niż ja.

Odetchnął głęboko i przytaknął. „Rozumiem.” Przez chwilę staliśmy tak w niezręcznej ciszy i część mnie chciała cofnąć to wszystko, albo przynajmniej dać mu nadzieję, której pragnął. Ale to nie byłoby w porządku. „Myślę, że powinienem już iść,” powiedział i nie mogłam zaprotestować.

„Przykro mi Thierry,” powiedziałam.

Ponownie skinął głową i podszedł do drzwi. „Mnie również Elizabeth.” Odwrócił się od wyjścia, ale przypomniał sobie jeszcze o czymś. „Czy mogę wpaść jutro, żeby się pożegnać z Sophie?” zapytał.

„Oczywiście,” zapewniłam go. „Zawsze jesteś miłe widziany.”

„Dziękuję,” powiedział, kiwając głową. Stał tam przez chwilę, potem popatrzył na mnie ze smutkiem. „Elizabeth... jeżeli coś się zmieni... pamiętaj, że w Paryżu zawsze jest dla ciebie miejsce. I dla Sophie również.” Wydawało się, że powie coś jeszcze, ale zmienił zdanie i wyszedł z biblioteki. Chwilę później usłyszałam jak drzwi wejściowe otwierają się i zamykają i wiedziałam, że wyszedł.

Bez Thierrego przytulny pokój wydawał się strasznie pusty. Wiedziałam, że będzie mi go brakowało – prawdopodobnie bardzo – ale zrobiłam jedyną rzecz, jaką mogłam w tych okolicznościach.

* * *

Poczekałam do następnego ranka zanim wróciłam do pracy nad sprawą Maxa. Chciałam to zrobić natychmiast po wyjściu Thierrego, ale wydało mi się to nielojalne. Więc poszłam do łóżka i leżałam tam, analizując swoje wspomnienia z procesu. Kiedy w końcu zasnęłam – śniłam o Maxie – co nie oznaczało spokojniej nocy. Wstałam wcześnie i zrobiłam sobie dzbanek kawy, po czym wróciłam do biblioteki, by zacząć pracę.

Siedziałam tam przez jakiś czas robiąc notatki i podkreślając potrzebne informacje, ale szybko uświadomiłam sobie, że naprawdę potrzebowałam więcej niż miałam przez sobą – w szczególności załącznik. Michael musiał nie przeczytać testamentu, bo inaczej zorientowałby się, że brakuje czegoś ważnego. A może próbował go przeczytać i pogubił się w całym tym specjalistycznym słownictwie. Wydawało się, że ten, kto sporządził testament popisywał się swoją znajomością żargonu prawnego. Nienawidzę takich prawników. Odwróciłam na druga stronę okładkę i zaczęłam sporządzać listę rzeczy, które chciałabym mieć, zaczynając od załącznika. Kiedy skończyłam, miałam dość długą listę. Spojrzałam na zegar, obliczając różnicę czasu między Petersburgiem a Los Angeles i uświadomiłam sobie, że Michael pewnie akurat śpi, więc wyjęłam z teczki resztę materiałów i rozłożyłam je na podłodze – skończyło mi się miejsce na biurku. Poszeregowałam je metodologicznie, nazywając kolejne kupki.

Sophie obudziła się około dziewiątej i dołączyła do mnie w bibliotece, żeby odrobić lekcje. Nie mogłam już się skoncentrować i w końcu zdecydowałyśmy się wyjść na spacer i do sklepu, żeby kupić bułki na śniadanie. Kiedy wróciłyśmy do domu, zrobiłam kakao i oglądałyśmy telewizję w mojej sypialni – dubbingowane „Rocky i Bullwinkle”. To jeden z ulubionych filmów Sophie. Wydaje mi się, że ona nie zdaje sobie sprawy z tego, że Borys i Natasha są rosyjskimi szpiegami.

Wydawało mi się, że minęła wieczność, kiedy czekałam aż będzie dość późno, by zadzwonić do Michaela. W końcu o ósmej wieczorem wróciłam do biblioteki i wykręciłam jego numer.

Odebrał po trzecim sygnale.

„Halo?”

„Michael, tu Liz. Jesteś zajęty?” spytałam.

Wydawało się, że złapałam go podczas posiłku. „Nie,” powiedział. „Nie, o co chodzi? Dostałaś fax, który ci wysłałem?”

„Tak, dostałam,” odpowiedziałam. „Właściwie to dlatego dzwonię. Właśnie przeglądałam te dokumenty.”

Wydawał się podekscytowany. „Znalazłaś coś?”

„Michael, brakuje tu pewnych rzeczy – właściwie to jednej ważnej rzeczy,” powiedziałam mu.

„O czym mówisz?”

Wyjaśniłam sprawę załącznika, mówiąc jak bardzo wydawał się on zmieniać pierwotny testament. Wydawał się zaskoczony. „Przefaksowałem ci wszystko, co mi dali,” powiedział. „Nic nie wiem o tym załączniku – nie widziałem nic, co wydawałoby się dodane później. Postaram się to dla ciebie zdobyć.”

„Być może będziesz musiał zadzwonić do firmy prawniczej, która go sporządziła,” powiedziałam mu. „Ale potrzebuję też paru innych rzeczy. Chciałabym również zobaczyć odbitki zdjęć ukazujących twarz ofiary. Chcę wiedzieć, czy ktoś naprawdę mógł go wziąć za Langleya. Nie pamiętam zbyt dokładnie jak wyglądały, kiedy widziałam je podczas procesu.”

Mruknięciem wyraził zrozumienie i słyszałam jak przekłada papiery. „... zdjęcia z autopsji,” wymruczał, jakby to zapisywał. „W porządku, to wszystko?”

„Nie, jest więcej. Sprawdź czy są jakieś zdjęcia jego twarzy z miejsca zbrodni – wydaje mi się, że został znaleziony jak leżał twarzą w dół, więc może nie być.” Spojrzałam na swoją listę. „Ciągle potrzebuję nazwy firmy ubezpieczeniowej i sposobu identyfikacji.”

„Skąd to wziąć?” zapytał.

„Jestem raczej zaskoczona, że nie ma tego w testamencie,” powiedziałam ponownie przerzucając kartki, żeby sprawdzić czy czegoś nie przeoczyłam. „Będziesz prawdopodobnie musiał się skontaktować z prawnikiem, który zajmował się wykonaniem testamentu.”

„Jak mam się dowiedzieć kto to?”

„To jest w testamencie,” odpowiedziałam. „Przeczytałeś go?”

Westchnął. „Próbowałem, ale nie przebrnąłem przez to.”

„To nic,” powiedziałam. „Mógłbyś spróbować jeszcze raz? Pomogę ci z rzeczami, co do których będziesz miał wątpliwości.”

„Spróbuję,” powiedział z powątpieniem, „ale nie rozumiem całego tego żargonu prawniczego.”

„Cóż, weź po prostu słownik i czytaj powoli,” poradziłam. „Zapisz sobie wszystkie pytania i zadzwoń z nimi do mnie.” Przejrzałam sporządzoną wcześniej listę. „Michael, tak naprawdę to jest dużo rzeczy, których będę potrzebować jeśli chcę to zrobić dobrze,” powiedziałam, wzdychając.

„Zrobię co będę mógł Liz, ale muszę cię uprzedzić – ci ludzie nie chcą ze mną rozmawiać.” Był wyraźnie sfrustrowany.

Potarłam czoło. Prawdopodobnie miał rację – prawnicy i firmy ubezpieczeniowe nie są wcale tacy otwarci na dociekania ze strony przypadkowych osób, dotyczących tego jak załatwiają swoje sprawy. „Tak, wiem,” zgodziłam się. „Ale o ile nie możesz poprosić kogo innego, by z nimi porozmawiał...”

„Nie,” powiedział szybko Michael. „Nikt inny nie wie, że to robisz.”

„Z wyjątkiem Marii,” wtrąciłam.

„Powiedziałaś jej?”

„Oczywiście, że tak.” Odchyliłam się do tyłu na krześle. „Zadzwoniła, żeby mi powiedzieć, że cię widziała, więc musiałam jej powiedzieć, że tu byłeś.”

„Och. Jasne.”

Siedziałam przez chwilę, rozważając. Michael najwyraźniej próbował zachować całą sprawę w sekrecie na ile tylko było to możliwe, co oznaczało, że nie będzie chciał angażować Jessego ani taty Maxa – dwóch prawników, którzy byliby najbardziej skłonni do pomocy. A sam Michael dalej będzie napotykał opór firm prawniczych i agencji ubezpieczeniowych tylko dlatego, że nie był prawnikiem. W końcu pewnie zdobędzie papiery, których potrzebowałam, ale jeśli będę musiała czekać kolejne dwa tygodnie na coś tak podstawowego, jak załącznik do testamentu, to chyba zwariuję.

Przychodziło mi na myśl tylko jedno rozwiązanie.

„Michael,” odezwałam się wolno, „możliwe, że sama będę musiała przylecieć do Los Angeles.”

Jego milczenie sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, czy odrzuci mój pomysł i część mnie miała nadzieję, że tak właśnie zrobi. „Możesz to zrobić?” spytał w końcu, zachowując neutralny ton głosu.

„Wkrótce będę miała parę dni wolnego,” powiedziałam. „Mogę poprosić nauczycieli Sophie, żeby dali jej zadania do zrobienia podczas podróży. To nie powinien być problem – większość dzieci i tak często podróżuje z rodzicami.”

„Co z Maxem?” zapytał bez ogródek.

Odetchnęłam głęboko. „Co z nim?”

„Planujesz... będziesz chciała się z nim zobaczyć? Mam mu powiedzieć, że przyjeżdżasz?”

Zamknęłam oczy. To był powód dlaczego nigdy nie pojechałam do Los Angeles. Być tak blisko Maxa i nie widzieć się z nim... ale próba zobaczenia się z nim tylko po to, by odmówił widzenia – nie wiedziałam co byłoby gorsze. „Zrób jak uważasz za najlepsze,” powiedziałam w końcu. „I tak pewnie nie będzie chciał mnie widzieć.”


Los Angeles, 2012

~Michael~


Po drugim telefonie Liz nie wiedziałem czy mam być podekscytowany, czy się bać. Ewentualnie czułem obie te rzeczy. Byłem zupełnie przekonany, że nie miała racji – Max zobaczy się z nią, jeśli ona o to poprosi. Ale wyglądało na to, że Liz nie miała ochoty pytać.
To było po prostu złe. Po 10 latach Liz przyjeżdża do Los Angeles, by pracować nad pierwszym nowym tropem, jaki mieliśmy w sprawie Maxa od, cóż, 10 lat i przywozi ze sobą córkę Maxa, o której on nawet nie wie i wydawała się nie mieć nawet zamiaru powiedzieć Maxowi, że jest ojcem. O i zaraz – i mnie pozostawiła decyzję czy powinienem powiedzieć Maxowi, że miłość jego życia ponownie pracuje nad jego sprawą. Świetnie.

Nie spałem dobrze tej nocy i poszedłem do pracy w złym humorze. Unikałem celi Maxwella aż do pory poobiedniej. Wiedziałem, że zapytałby o mnie, gdybym zwlekał jeszcze dłużej, więc w końcu poszedłem z nim porozmawiać.

„Hej,” powiedziałem. Leżał na łóżku, wpatrzony w sufit z półprzymkniętymi powiekami. Podniósł się do pozycji siedzącej, kiedy oparłem się o kraty.

„Hej,” odpowiedział. „Myślałem, że może wziąłeś sobie dzisiaj wolne.”

Pokręciłem głową. „Nie, byłem tylko zabiegany,” powiedziałem szybko, chcąc zmienić temat. „Co robisz?”

Jego wzrok był odległy. „Tylko myślę.” Przerwał i pochylił się w moją stronę, zniżając głos. „Michael, czy widujesz rzeczy w swoich snach? Wiesz, rzeczy z... przeszłości?”

„Raczej nie,” odpowiedziałem, przyglądając mu się z ciekawością. „A ty?”

„Nie wiem.” Przez chwilę wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt. „Dwie ostatnie noce miałem ten sen i widziałem olbrzymi budynek – jakby posiadłość. Może nawet większy. Był pomalowany na niebiesko – nie ciemny niebieski, raczej turkus, chyba - i miał białe kolumny i duże okna. Nie wiem co to jest, ale już dwa razy to widziałem.”

Turkusowy błękit? Białe kolumny i duże okna? Skąd ja to kojarzę? Wtedy uświadomiłem sobie gdzie widziałem coś takiego. W St. Petersburgu, kiedy szukałem mieszkania Liz. Poszedłem zbyt daleko jedną ulicą i zobaczyłem coś, co jak mi ktoś powiedział, nosiło nazwę Ermitaż. W kolorze jasnego akwamarynu, z olbrzymimi kolumnami i kiedy go widziałem, światło prześwitywało przez dziesiątki wielkich okien. Ale dlaczego Max widział to w swoim śnie? Czy on i Liz ciągle byli jakoś połączeni? Czy on sięgał do niej we śnie, a może to ona przesyłała mu obrazy ze swojego życia?

I wtedy mnie olśniło. To nie była Liz. Max już raz otrzymywał takie wizje – tamtego lata, po odlocie Tess. Ale wtedy nie pochodziły one od Liz, ani od Tess. Były od jego syna.

Max łączył się z Sophie. Tylko, że on nie miał pojęcia o jej istnieniu, więc nigdy nie zgadnie, że jego sny wcale nie były snami – były obrazami z umysłu jego własnej córki. Ale Max nie był głupi i z całą pewnością miał dość czasu do rozważania nad znaczeniem swoich snów. To tylko kwestia czasu zanim uświadomi sobie, że było w nich coś więcej. A z Liz i Sophie w drodze do Los Angeles, dużo bliżej Maxa niż kiedykolwiek, spodziewałem się, że sny się nasilą. Wtedy nie miałem pojęcia co się stanie.

Ale gdzieś w zakamarkach umysłu miałem przeczucie, że sekret Liz nie pozostanie na długo sekretem.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Fri Sep 16, 2005 4:35 pm

Milla, nawet nie wiesz ile mi radości sprawiłaś kolejną częścią !

I cóż...widzimy, że Liz-pomimo początkowej złości na to, że przeszłość powraca- jednak postanowiła się z nią zmierzyć. Ba, więcej ! Okazuje się, że tak naprawdę Liz nigdy nie chciała odrzucić tamtej historii, że wciąż kocha Maxa i jestem przekonana, że właśnie z tego względu (pomimo jej tłumaczeń) nie robi tego wszystkiego tylko dla Sophie. :wink:
Thierry to złoty chłopak, ale przecież serce nie sługa, jak głosi stare powiedzenie. I jeszcze dochodzi wątek snów...No, ja czekam na więcej.

buziaki Milla
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Sep 18, 2005 10:44 am

Witaj Milla. Już nie chcę gdakać i narzekać, że zostawiłaś nas na tak długo. Że skazałaś na niekończące się oczekiwanie na siebie i dalsze odcinki tego opowiadania. Tak, tak, dobrze myślisz...mam ochotę wywołać w Tobie poczucie winy. :wink: Poczuję się wtedy ciut lepiej.
No cóż i znowu dałam się wciągnąć jego magii i radości czytania w Twoim przekładzie.
Dziękuję, mając cichą nadzieję na kolejne. :D
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Mon Sep 19, 2005 2:07 am

Elu kochana, twoje starania by wywołać we mnie poczucie winu, są jaknajbardziej skuteczne. :oops: Czuję się bardzo winna, że zostawiłam was na tak długo. W ramach zadośćuczynienia mogę tylko napomknieć, że prace nad częścią 16 są bardzo zaawansowane.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Mon Sep 19, 2005 11:29 am

Utknelam w polowie tego ficu i nie poruszylam sie ani o rozdzial dalej z braku czasu, ale jeszcze to nadrobie :D Wczoraj wrocilam z Zakopanego i pelna nowej goralskiej energii moge zabiarac sie za dalsze czesci o ile znajde chwile czasu.

Wiem Hotori, ze Liz mimo, iz chcialaby o tym wzystkim zapomniec w glebi serca tego nie chce. Che wrocic do Maxa, chce aby byl wolny i wrocil do niej, ale bardzo polubilam w tym ff Thierry'ego chociaz duzo o nim nie bylo. Tak np w TJH nie lubilam tego nauczyciela, ktory krecil sie kolo Liz a tutaj wprost przepadam za Thierry'm i szkoda, ze tak to sie konczy.

Milu jasne, ze mozesz umiescic ten banner na poczatku tego topiku bedzie mi bardzo milo :D I dzieki za mile slowa!

Czekamy na kolejne czesci :wink:

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Tue Sep 20, 2005 12:43 am

Cześć 16

Los Angeles, 2012

~Maria~


„Przylatujesz do Los Angeles?” krzyknęłam do słuchawki. „Nie muszę jechać i marznąć na Syberii? Liz, jestem taka podekscytowana!” Odstawiłam na bok karton soku pomarańczowego, który właśnie wyjęłam z lodówki i wskoczyłam na stołek przy bufecie. „Kiedy tu będziecie? Jak długo możecie zostać?”

„Planuję wyjechać stąd w środę rano,” powiedziałam mi Liz. „Czyli w Los Angeles będziemy w środę wieczorem – przynajmniej według waszego czasu. Dla nas to będzie czwartek rano.”

Byłam tak podniecona, że nie będę musiała podbijać zamarzniętej tundry, że nawet nie pomyślałam o gigantycznej zmianie czasu jakiej doświadczą Liz i Sophie. „To wspaniale! Odbiorę was z lotniska – zatrzymacie się u mnie, prawda?”

„Tak, jeżeli się zgadzasz,” odpowiedziała. Ucichła, po czym dodała. „W przyszłym tygodniu jest Święto Dziękczynienia. Pomyślałam sobie, że jeśli moi rodzice nie mają żadnych planów, to mogłybyśmy jechać do Roswell na święta.”

Los Angeles i Roswell? Liz naprawdę była na kursie kolizyjnym z linią wspomnień w tym tygodniu. „Będą zachwyceni,” stwierdziłam.

„No, ja też tak myślę,” zgodziła się. „Chcesz zadzwonić do swojej mamy, żeby zaprosić ją na kolację? Obie możemy być z naszymi rodzicami.”

„Mama byłaby zachwycona, gdyby mogła poznać Sophie,” powiedziałam jej szczerze. Moja mama nigdy jej nie spotkała, choć zawsze zaopatrywałam ją w zdjęcia Sophie. Czasami myślę, że ona obawia się, że Sophie to najbardziej zbliżona rzecz do własnego wnuka, jaką będzie miała. „Daj mi znać jakie są plany, a wtedy do niej zadzwonię.” Wtedy coś do mnie dotarło i zmarszczyłam brwi. „Liz, co jeśli w Roswell wpadniemy na Kyle’a albo Valentiego? Albo... albo rodziców Maxa?”

Milczała przez minutę. „Wiesz,” powiedziała w końcu, „myślę, że chciałabym zobaczyć Kyle’a. Minęły wieki. Valentiego też.”

„Co z Evansami?” dopytywałam.

„Maria, ty i Michael jesteście jedynymi osobami, które wiedzą, że spotkałam się z Maxem zanim oddał się w ręce policji. Miejmy nadzieję, że nikt inny nie będzie zadawał pytań.”

Okay, to było możliwe, głównie dlatego, że jak tylko zobaczą Sophie, nie będą musieli zadawać żadnych pytań. Czy Liz nie widziała jak bardzo Sophie jest podobna do Maxa? Jego rodzice rozpoznaliby ją w mgnieniu oka. „A jeśli będą?” zapytałam.

Westchnęła. „Nie wiem. Ale myślę, że muszę to zrobić. Sophie musi wiedzieć skąd się wywodzi – nie mogę ukrywać tego przed nią do końca życia.”

„Zamierzasz zobaczyć się z Maxem?” spytałam cicho.

„Nie jestem pewna.” Mówiła zduszonym głosem. „Może nie będę musiała – wszystko zależy od tego, czego się dowiem jak już tam będę... zresztą nie wydaje mi się, żeby on chciał się ze mną zobaczyć.”

Nie mogłam uwierzyć w smutek, który słyszałam w jej głosie. „Liz,” odezwałam się cichutko, „dlaczego tak naprawdę to robisz?”

Nie odpowiadała tak długo, że myślałam iż nas rozłączyło. Ale kiedy już miałam zawołać jej imię, usłyszałam jej głos, cichy i drżący. „Nie wiem Maria. Naprawdę nie wiem.”

„Liz, proszę cię, nie mów mi, że wciąż kochasz Maxa Evansa,” powiedziałam, czując jak łzy gniewu i smutku wypełniają moje oczy. Po tym wszystkim co jej zrobił...

„A ty wciąż kochasz Michaela?” spytała.

Aucz. „To co innego,” wymamrotałam, starając się nie myśleć o tym zbyt mocno. Prawda była taka – i Liz o tym wiedziała – że nigdy nie czułam do nikogo, tego co do Michaela. Ale oboje dokonaliśmy wyboru, i nasze wybory nie zawierały siebie nawzajem. Myślę, że oboje wiedzieliśmy, że zrobiliśmy to, co musieliśmy, ale to nie powstrzymało nas przed poczuciem odrzucenia.

„Czyżby?” zapytała Liz, po czym zaśmiała się krótko. „Ale z nas para, co?”

„Chyba tak,” zgodziłam się. „A więc zadzwonisz do mnie kiedy będziesz miała numer lotu i godzinę przylotu, tak?”

„Jasne.” Pociągnęła nosem. „Nie mogę się doczekać, żeby cię zobaczyć.”

„Ja też.”


Cambridge, 2004

W styczniu, kiedy Liz była w niemal ósmym miesiącu ciąży, wprowadziłyśmy się do mieszkania w pobliżu Placu Kendalla. Jak dotąd ciąża wydawała się całkiem normalna – żadnego lśnienia, żadnego telepatycznego połączenia, żadnego super-przyspieszonego okresu rozwoju. Ale w styczniu była już ogromna i było jej się ciężko poruszać, więc przeprowadzkę zrobiłam głównie sama. Zdecydowała, że w semestrze letnim weźmie urlop dziekański i zajmie się przygotowaniami do urodzenia dziecka. Jej dziecka. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że w wieku dziewiętnastu lat, Liz miała zostać matką. Spędzałyśmy godziny pochylone nad jej brzuchem, wyczuwając ruchy dziecka. Nigdy w życiu nie byłam tak zafascynowana.

Pewnego dnia pod koniec stycznia wróciłam do domu z pracy (zaraz po przeprowadzce do Bostonu, dostałam pracę w ekskluzywnym butiku na Newbury i wtedy byłam już asystentką menadżera) i znalazłam Liz siedzącą na kanapie, w zamyśleniu głaszczącą brzuch. Obok niej leżał zeszyt.

„Cześć skarby – wróciłam,” oznajmiłam żartobliwie, zdejmując płaszcz. Tego roku zima była bardzo ostra – pamiętam z tamtego roku więcej śniegu, niż we wszystkich pozostałych latach jakie spędziłam w Massachusetts razem wziętych. Podeszłam do Liz i usiadłam obok niej, pochylając się, żeby porozmawiać z dzieckiem. „Tęskniłeś za mną?” zapytałam.

„Hm, może to dlatego narzekała cały dzień,” odpowiedziała Liz z uśmiechem. „Chyba przez cały dzień nie zrobiła sobie drzemki.”

„Ona?” spytałam, unosząc brwi. „Więc, dzisiaj jesteś dziewczynką?” Liz nie chciała się dowiedzieć, co urodzi, ale w ogóle nie było tego problemu. Kiedy w końcu poczułyśmy się na tyle pewnie, żeby iść na USG, lekarz nie był w stanie dojrzeć płci dziecka.

„Myślę, że to będzie dziewczynka,” powiedziała mi Liz. „Mam takie przeczucie.”

„Cóż, bardzo bym chciała kupić ci wszystko różowe,” powiedziałam dziecku, gładząc brzuch Liz. Zostałam wynagrodzona silnym kopnięciem i Liz skrzywiła się trochę.

„Może różowe buty do gry w piłkę nożną,” zasugerowała.

Spojrzałam na nią ze współczuciem. „Obolała?” zapytałam.

Pokiwała głową. „Cała.”

„Chcesz, żebym ci pomasowała plecy?” spytałam. Przez ostatnie tygodnie ciąża dokuczała jej coraz bardziej i czułam się okropnie nie mogąc zrobić nic by jej pomóc.

„Nie, w porządku.” Pokręciła głową, uśmiechając się lekko. „To po prostu oznacza, że ona wkrótce wyjdzie, prawda?”

„Jeszcze trzy tygodnie,” pocieszyłam ją. Boże. Jeszcze tylko trzy tygodnie i będziemy się opiekować dzieckiem. Co ja u diabła wiedziałam o zajmowaniu się dziećmi?

„Właśnie.” Jej uśmiech się rozpłynął. „Trochę się boję,” przyznała.

„Oczywiście, że się boisz,” powiedziałam, obejmując ją ramieniem. „Ja też się boję, a to nie ja będę rodziła.”

Zrobiła się trochę zielona. „Myślisz, że naprawdę jest tak okropnie jak na tej taśmie, którą nam pokazali w Lamaze?” zapytała.

Ugh. Miałam koszmary przez tą taśmę. „Cóż... nie mam zamiaru patrzeć pod tym kątem, więc... miejmy nadzieję, że nie.” Objęłam ją mocniej. „Hej, wiem, że dasz radę. I wiem też, że będziesz wspaniałą matką. A ja będę wspaniałą ciotką. Więc jak widzisz – wszystko będzie dobrze.”

Przytaknęła niepewnie. „Nie tak sobie wyobrażałam oczekiwanie na pierwsze dziecko,” powiedziała wzdychając, „ale już teraz tak bardzo ją kocham. To niesamowite – ta malutka osóbka dzieli ze mną ciało. I ona jest ode mnie zależna pod każdym względem.” Ręce Liz ponownie wróciły do jej brzucha i pogładziły go czule. „To jest najwspanialszy prezent jaki ktokolwiek mógłby mi podarować.”

Poczułam łzy napływające mi do oczu. Niektóre kobiety byłyby pełne gniewu, gdyby w wieku dziewiętnastu lat znalazły się same i w ciąży – niektóre całkiem by się poddały. Ale Liz patrzyła na to – patrzyła na swoje dziecko – jak na bezcenny dar. To tyle o niej mówiło. „Liz, czy mówiłam ci już jak bardzo cię podziwiam?” pociągnęłam nosem.

„Przestań,” zawołała, a jej oczy wypełniły się łzami. „Wiesz jak łatwo teraz płaczę.”

„Przepraszam,” powiedziałam, ale sama nie mogłam przestać. Przez jakiś czas siedziałyśmy tam ocierając oczy i śmiejąc się, po czym Liz spoważniała.

„Muszę powiedzieć o niej Maxowi,” oznajmiła poważnie.

Mój dobry humor natychmiast wyparował. „Liz, nic nie musisz robić – nic nie jesteś winna Maxowi Evansowi.”

Pokręciła głową ze smutkiem. „Maria, to również jego dziecko,” powiedziała. „To by coś dla niego znaczyło – wiem, że tak jest. Jeśli on będzie chciał być częścią jej życia, to powinien móc w nim uczestniczyć.”

„Z więzienia?” spytałam bezbarwnie. Od samego początku Liz była dla Maxa bardziej łaskawa, niż ja bym była. W chwili kiedy odesłał Liz, straciłam cały szacunek dla Maxa Evansa. Jeśli o mnie chodziło to Liz i jej dziecku lepiej było bez niego. Przecież, czy to nie był powód dla którego opuściłyśmy Roswell i odcięłyśmy tam wszystkie więzy? Nie rozmawiałam z Michaelem od tego dnia w jego domu i zachowałyśmy ciążę Liz w sekrecie przed naszymi rodzicami. Postanowiłyśmy, że dopóki nie wiemy na pewno, że to dziecko jest normalne – znaczy się, jest człowiekiem – zatrzymamy to między sobą. Nie uśmiechała mi się wizja wyjaśnień, jakie czekały nas za kilka tygodni, ale to było jedyne rozwiązanie, jakie przyszło nam do głowy.

„To nie jego wina, że jest w więzieniu,” powiedziała Liz, podnosząc się z problemami. Podeszła do okna i odchyliła zasłony, żeby wyjrzeć na zewnątrz. „Zamierzam napisać do niego list,” powiedziała mi. „Może zdecydować czy chce mi odpisać. Było by niesprawiedliwe, gdybym postąpiła inaczej.”

Spojrzałam na stolik do kawy i zauważyłam leżącą tam zaklejoną kopertę. „Już napisałaś ten list?” zapytałam.

Spojrzała na mnie z zażenowaniem. „Tak,” przyznała. „Cały dzień zajęło mi zdecydowanie co napisać.”

Popatrzyłam na nią bezradnie. „Liz... co jeśli on nie odpisze?”

Zacisnęła szczękę. „To jego decyzja,” powiedziała. „Bez względu na wszystko urodzę to dziecko, będę je kochała i wychowam je. Ale uważam, że powinien mieć szansę zdecydować.” Pozwoliła by zasłona opadła i westchnęła. „Jestem zmęczona,” powiedziała. „Idę do łóżka.”

Patrzyłam jak weszła do swojej sypialni i zamknęła drzwi. Wiedziałam, że ma rację – Max miał prawo wiedzieć o swoim dziecku. Ale to nie znaczyło, że to mi się musiało podobać.


St. Petersburg, 2012

~Liz~


„Mamusiu, mam wziąć obie pary adidasów?”

Podniosłam głowę znad walizki, którą pakowałam i zobaczyłam Sophie stojącą w drzwiach do mojego pokoju. Miała w rękach dwie pary adidasów – jedne białe z różowym wzorem, a drugie niebiesko żółte.

Pokręciłam głową. „Będziemy tam tylko dwa i pół tygodnia,” przypomniałam jej. „Będziesz potrzebować tylko jednej pary.” A Maria pewnie kupi ci jeszcze ze trzy podczas gdy tam będziemy, dodałam w myślach.

Podniosła obie pary butów do góry. „Które?”

„Sama zdecyduj,” powiedziałam jej. „Które bardziej lubisz?”

Zastanawiała się nad tym przez chwilę. „Lubię te różowe,” oznajmiła w końcu. „Chcę je nosić do mojej dżinsowej spódnicy.”

„Dobrze. W takim razie nie zapomnij jej spakować.” Ostrożnie włożyłam do walizki kolejną parę spodni i przez chwilę stałam tak, zastanawiając się, czy o czymś nie zapomniałam. „Idź włożyć je do walizki,” poleciłam Sophie. „Zaraz tam przyjdę, żeby sprawdzić czy wzięłaś wszystko.”

„Dobrze.” Wyszła i słyszałam jak idzie do swojej sypialni. Wylatywałyśmy do Los Angeles następnego dnia wczesnym rankiem – bardzo wczesnym, jeśli chodzi o ścisłość. Czekała nad długa podróż, ale miałam nadzieję, że obie będziemy spały w samolocie. Ostatnie dwa dni spędziłam porządkując projekty w pracy, żeby móc wziąć wolne i byłam tak zajęta, że ledwo miałam czas na pakowanie. Więc teraz miałam tylko kilka godzin na spakowanie siebie i Sophie, przygotowanie się do podróży i złapanie tyle snu, żeby mi wystarczyło na podróż. Wzdychając, zamknęłam walizkę i postawiłam ją przy drzwiach, po czym przeszłam do pokoju Sophie.

Siedziała na łóżku, starannie składając swoją dżinsową spódnicę. Kiedy weszłam do pokoju, podniosła głowę i uśmiechnęła się. „Ciocia Maria twierdzi, że w Kalifornii jest ciepło,” powiedziała mi. „Muszę brać płaszcz?”

„Będziesz go potrzebować jutro rano w drodze na lotnisko,” odpowiedziałam, „i w drodze powrotnej za parę tygodni.”

„No tak.” Pokiwała głową. „Czy tam naprawdę jest ciepło?”

Uśmiechnęłam się do niej. Wszystkie wspomnienia Sophie o zimie wiązały się ze śniegiem i lodem – najpierw w Bostonie, potem w Nowym Jorku i teraz w St. Petersburgu. Nie miała pojęcia jak to jest chodzić w listopadzie w szortach i podkoszulku. „Dość ciepło,” powiedziałam jej. „Coś jak wrzesień tutaj. Spakujmy twoją lekką kurtkę, co?”

Podeszła do szafy i zaczęła szperać, aż wreszcie wyciągnęła beżową kurtkę, którą nosiła wczesną jesienią. „Lubię tą,” powiedział mi.

„Ta jest dobra.” Szybko przejrzałam zawartość jej walizki, żeby się upewnić, że spakowała wszystkie rzeczy, które wcześniej wyłożyłam na jej łóżku. Dodała jeszcze kilka rzeczy, ale wyglądało na to, że o niczym nie zapomniała. „Masz swoje podręczniki szkolne?” zapytałam.

Wskazała na tornister leżący w rogu. „Tam,” powiedziała.

„W porządku.” Rozejrzałam się po pokoju, zastanawiając się, czy o czymś nie zapomniałam. Cóż, i tak zawsze mogłyśmy dokupić to, czego będziemy potrzebować w Los Angeles. „Myślę, że powinnaś kłaść się spać. Jutro czeka nas długi dzień.”

„Dobrze.” Zamknęła swoją walizkę i zestawiła ją z łóżka. „Czy możemy jeszcze poczytać?”

„Może dzisiaj tylko jedną historię,” powiedziałam jej. „Idź przygotuj się do spania, a ja wrócę za parę minut.”

Kiedy wyszłam z jej pokoju, poszłam do biblioteki, żeby się upewnić, że spakowałam papiery dotyczące sprawy Maxa, które dostałam od Michaela. Wydawało się, że wszystko tam jest, zapakowane ostrożnie do podpisanych teczek, które przygotowałam w niedzielę. Nawet kiedy dla pewności jeszcze raz je przeglądałam, kusiło mnie, żeby znów pracować nad sprawą.

Kiedy wróciłam do pokoju Sophie, żeby poczytać jej przed snem, nie mogłam uwierzyć jak szybko Max Evans odzyskał swój wpływa na moje życie.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 26 guests