Bo bez niej życie nie ma sensu

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
User avatar
Onika
Nowicjusz
Posts: 92
Joined: Sun Jul 25, 2004 5:16 pm
Contact:

Bo bez niej życie nie ma sensu

Post by Onika » Sun Jul 25, 2004 7:38 pm

Rozdział I

Nimfa
Nie można zmienić przeszłości, przyszłość zależy od nas...

Zawsze chciałam opisać to co dzieje się w moim życiu, jednak odnalezienie papieru godnego moich zapisków trwało naprawdę długo...
„Zawsze” rozpoczyna się od moich szesnastych urodzin. Tak, wtedy w moim życiu wiele się zmieniło... Wkroczyłam na zupełnie obcą mi ścieżkę, a kroczyłam nią jakby chodziła tędy wiele razy. Postaram się w miarę zrozumiale przekazać to co się wydarzyło.
W dniu swoich urodzin, dość szybko opuściłam dom(czyt. przed pobudką rodziców). Pobiegłam do mojego „tajnego miejsca”, które tak naprawdę tajne nie było, tam po prostu nikt nie przychodził, choć...
Położyłam się wygodnie na miękkim kocu, który kiedyś tam przyniosłam. Mały strumyk znajdujący się nieopodal swoimi złocistymi i jakże wątłymi falami co jakiś czas łaskotał mnie w stopy.
Lubiłam tu przychodzić, każde moje urodziny spędzam właśnie tu. Choć nie, stwierdzenie, że każde jest błędne. Kiedy byłam małą dziewczynką musiałam czekać, aż rodzice złożą mi życzenia, musiałam zostać na przyjęciu. Chyba dlatego w wieku dziesięciu lat słowo „muszę” wyrzuciłam z mojego słownika. Rodzice z czasem przywykli do mojego stylu obchodzenia urodzin. Jednak pragnę tu zaznaczyć, że „przywykli”, nie oznacza wcale „zaakceptowali”. Ileż to razy musiałam słuchać ich wywodów na temat mojego „dziwnego zachowania”... Ale chyba zaczynam zbyt daleko odbiegać od tematu.
W skład mojego zakątka wchodził jeszcze most przepięknie obrośnięty bujnymi kwiatami. To właśnie on na przekór wszystkiemu mówił mi, iż ktoś prócz mnie zna to miejsce. Dlaczego? Otóż przyroda nigdy by nie stworzyła tak zadbanych kwiatów. W przyrodzie wszystko jest na pewien sposób chaotyczne, rośnie bez umiaru, te rośliny jednak(przynajmniej takie sprawiały wrażenie) były regularnie cięte.
Koło południa zrezygnowałam z wylegiwania się na kocu i rozmyślania o moim przyjęciu urodzinowym odbywającym się beze mnie i weszłam na mostek. Zaczęłam intensywnie przyglądać się złocistej wodzie. Coś w niej połyskiwało. Nachyliłam się i wyciągnęłam rękę. Była to przecudna bransoletka, w kolorze srebra, przemieszanego z odcieniami perły. Ład i harmonie w „sylwetce” bransoletki niszczyły przepiękne kamienie połyskujące całą paletą barw. Mimo to była śliczna. Nie założyłam jej tylko dlatego, iż miała wyryte jakieś inicjały, bynajmniej nie moje. Było coś jeszcze, wtedy jednak tego nie zauważyłam...
Zawsze(czyt. od dziesiątych urodzin) w dzień moich urodzin coś tu znajdywałam. Na początku była to chyba mała łódeczka, chyba papierowa... Potem mały wisiorek z inicjałami... Zaraz czy to nie dziwne? Tak właśnie wtedy pomyślałam, dzisiaj chyba traktuje to jak cud, który miał się nigdy nie spełnić. Było jeszcze parę innych rzeczy, których ani wtedy, ani teraz nie potrafię sobie przypomnieć. Nie miały chyba dla mnie większego znaczenia, ale z czasem zaczęło mi się wydawać, że to poszczególne elementy układanki. Czy tak jest? Do dzisiaj nie wiem. Nie wiem, nawet gdzie są te rzeczy, moje małe skarby...
Siedziałam na moście zapatrzona w skupisko kwiatów. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że nie jestem sama, a przecież taki był zamiar moich urodzin. „On” od początku burzył we mnie wszystko jak niewidzialny mur, który nas dzielił. Zabawne, że akurat ja nim byłam.
Nie wiem ile już siedział obok mnie zwrócony w przeciwną stronę, której kwiaty nie obrosły i przez którą było widać złocisty strumień, kiedy nagle zdałam sobie sprawę z jego obecności. Nie patrzył na mnie, zastanawiałam się nawet przez chwilę czy on zdaje sobie sprawę z mojej obecności, jednak z czasem ta myśl odpłynęła. Niepokoiła mnie krępująca cisza i mój przerwany spokój(choć przecież żadne z nas nie wypowiedziało nawet słowa). Miałam nieodpartą ochotę krzyczeć, krzyczeć na niego. JAKIM PRAWEM PRZYCHODZI TU W DZIEŃ MOICH URODZIN I JESZCZE NA DODATEK MILCZY JAK GRÓB?!! Chciałam mu to wykrzyczeć w twarz, ale nie potrafiłam. Słowa uwięzły mi w gardle, po za tym głupio jest krzyczeć na obcego mężczyznę, który na dodatek według prawa nic złego nie zrobił. Wstałam. Chciałam odejść, znaleźć inne, spokojne miejsce i spędzić w nim resztę moich urodzin. Wtedy przemówił, bardzo spokojnie, nadal nie odrywając wzroku z toni strumyku. „ Jesteś nimfą?” Pytanie wprost powalające z nóg. Jednak korzystając z tego, iż nie patrzył na mnie postanowiłam puścić je mimo uszu, zrobiłam kolejny krok do przodu. Wtedy powtórzył to pytanie. Bez żadnego nacisku, dokładnie tak samo jak za pierwszym razem, tym razem jednak patrzył na mnie. Wiem bo odwróciłam się do niego. Przez chwilę nasze oczy się spotkały. „Nie.” Odpowiedziałam jakby zadał najnormalniejsze pytanie pod słońcem. „Musisz wracać?” Spytał jakbyśmy znali się od niewiadomo jak dawna. Po raz kolejny chciałam na niego krzyczeć. Sama jego obecność doprowadzała mnie do szału. JAKIM PRAWEM ZADEJESZ MI TAKIE PYTANIA? ZA KOGO TY SIĘ UWAŻASZ? Tak powinna brzmieć moja odpowiedź, zamiast tego odpowiedziałam po raz kolejny- „Nie.”
Nie odrywaliśmy od siebie wzroku, ja nie potrafiłam. Po chwili posunął się trochę dalej i spytał czy usiądę. Bez większych oporów... usiadłam. I poczułam, że to strasznie niesprawiedliwe, że jestem zależna od jego woli. Tak się wtedy czułam, kompletnie oszołomiona „nim”, „jego” słowami, „jego” spojrzeniem... Nagle poczułam jak moim światem staje się „on”.
- Kim jesteś?- Spytał, nadal patrząc na mnie. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, nastąpiła kłopotliwa cisza.- Bo to, że nie nimfą to już wiem.
- Wierzysz w nimfy?
- Dla ciebie byłbym zdolny uwierzyć.- Poczułam, że się rumienię. Nie za bardzo wiedziałam o co mu chodzi, ale sam fakt, że „dla mnie” byłby zdolny cokolwiek zrobić, sprawił że się speszyłam.
- Nazywam się Liv. –Odpowiedziałam mrużąc oczy, gdyż słońce coraz bardziej mnie oślepiało.- A ty?- Spytałam. Chciałam żeby mój ton zabrzmiał normalnie, niestety nie miałam zdolności aktorskich...
- Zan.
Nie wiedziałam co powiedzieć, może „Ładne imię, pogratuluj rodzicom dobrego gustu.”? Wiadomo, że nie. Nie chciałam jednocześnie ciszy. Ciszy, która towarzyszyłam każdym moim urodzinom. Wtedy ponownie rozpoczął on.
- Może się przejdziemy? Tu strasznie razi słońce.
Przytaknęłam głową. Podał mi rękę i pomógł wstać. Byłam rada kiedy znaleźliśmy się na ścieżce osłoniętej przez słonce rozrastającymi kwiatami. Nazywano ją Aleją Księżyca z powodu pół mroku jaki tu panował.
- Kim jesteś?- Spytałam, sama się sobie dziwiąc, przecież już się przedstawił.
- Nikim.
Odpowiedź zbiła mnie z tropu. Naprawdę czułam się jak w śnie, w którym dzieje się tyle głupich i niespotykanych na co dzień sytuacji i chciałam się wreszcie obudzić. Zan chyba dostrzegł moje zdenerwowanie.
- Czy coś się stało?- Spytał. A ja po raz kolejny chciałam krzyczeć. Ponownie jednak się opanowałam.
- Muszę wracać do domu.- Pierwsze kłamstwo.
- Nie musisz.- No nie! Tego było za wiele, jeszcze wydaje mu się, że lepiej wie ode mnie!
- Ale chcę.- Drugie kłamstwo.
- Nie chcesz....- To była prawda. Nie musiałam i nie chciałam iść do domu, ale miałam dosyć. Taka rozmowa, może nie jedną osobę doprowadzić do szaleństwa.
- Nie rozumiem.
- Czego?
- Ciebie. Mówisz tak spokojnie...
- A czym ma się denerwować?
- Nie wiem.- Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.- Ale ja się denerwuję!
- Czym?
- Tobą, to właśnie ty mnie denerwujesz.
Oczy Zana posmutniały, nawet ton jego głosu wykazywał smutek.
- Przepraszam.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie chciałam by to wszystko się tak ułożyło.
- Skąd się tam wziąłeś?- Jedyne co przyszło mi do głowy to zmienić temat.
- Gdzie?
- Na moście.
- Często tam przychodzę.
- Nigdy cię nie widziałam.
- Ale ja ciebie tak.
- Tak?
- Zawsze przychodzę później niż ty. Kilka razy widziałem jak odchodzisz.
- Oh...
- A ty co tam robiłaś?
- Obchodziłam moje urodziny.
- Masz dzisiaj...?
- Urodziny.- Dokończyłam za niego. Dochodziliśmy do końca Alei Księżyca. Postanowiliśmy zawrócić.
- Jest już późno.
- Tak, chyba niedługo będę musiała wrócić.
Poczułam smutek. Już nie chciałam się z nim rozstawać, nie chciałam „zbudzić się ze snu”, tak dobrze czułam się w jego towarzystwie. On chyba czuł podobnie, jednak tego pewna być nie mogę. Stanęliśmy na mostku. Dochodziła północ. Zawsze żałowałam, że u nas czas płynie najszybciej z wszystkich planet.
U nas to znaczy na Antarze. W każdym razie staliśmy dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej siedzieliśmy.
- Wszystkiego najlepszego.- Powiedział przerywając ciszę.
- Dziękuję.- Nie wiedziałam czy już iść czy jeszcze chwilę zostać.- To były moje najwspanialsze urodziny.- Uśmiechnął się do mnie. Pierwszy raz zobaczyłam jego uśmiech. Poczułam jak serce zaczyna mi szybciej bić.- Chyba muszę już iść.
- Chyba tak.
Nie miałam odwagi spytać go czy jeszcze się spotkamy, bałam się że odpowie „Nie.”
W drodze powrotnej do domu myślałam nad całym tym wieczorem i po raz kolejny stwierdziłam, że były to moje najwspanialsze urodziny. Żadne inne nie mogły się z nimi równać. Ani tysiące balonów, ani słodkości, a już tym bardziej przyjmowanie życzeń nie sprawiało mi takiej radości jak bycie z nim. Jego uśmiechu nie można zastąpić też urodzinami spędzonymi w samotności w moim nie do końca tajnym zakątku... Jednak wszystko się skończyło kiedy weszłam do domu. Światła jak zwykle się paliły. Od progu zaskoczył mnie obrzydliwy odór. Zasłoniłam twarz rękawem. Rozejrzałam się. Opary dymu unosiły się całymi kłębami po domu. Słyszałam czyjś krzyk, mi samej od tego wszystkiego zaczęło się kręcić w głowie. Ktoś wszedł do mieszkania, nie wiedziałam kto. Zabrano mnie stąd. Ostatnie co widziałam to moi rodzice leżący na podłodze...
***
Obudziłam się w zupełnie obcym dla mnie pokoju, przypominającym bardziej komnatę. Ból jaki poczułam podnosząc głowę położył mnie z powrotem na poduszki. Byłam w nieznanym pomieszczeniu, a to oznaczało, że coś musiało się stać. Skupiłam się. Wspomnienia wróciły. Przypomniałam sobie wszystko począwszy od spotkania Zana skończywszy na obrzydliwym odorze(choć to chyba złe zestawienie). Nic jednak nie wyjaśniało mi co tu robię? Ani gdzie jest „tu”? Po chwili do środka weszła dziewczyna chyba kilka lat starsza ode mnie. Nie zamykałam oczu. Ona jednak zdawała się mnie nie widzieć. Podeszła do okna i odsłoniła jedwabną zasłonę z połyskującymi kamieniami. Słońce oświetliło moją twarz. Podeszła do mnie i podała szklankę wody leżącą na stoliku obok. Podniosłam głowę, jednak po raz kolejny silny ból sprowadził mnie na posłanie. Dziewczyna pomogła mi usiąść. Gdy poczułam orzeźwiający chłód wody, stwierdziłam(sama przed sobą), że mi lepiej. Po chwili ciszy przemówiła ona.
- Jak tam głowa?
Pytanie proste, odpowiedź na nie też. Nie miałam jednak ochoty odpowiadać na żadne pytania, co więcej to ja pragnęłam odpowiedzi.
- Co się stało?
- Nie za bardzo potrafię ci na to odpowiedzieć, nie było mnie tam, a nikt mi nic nie powiedział.- Odpowiedziała spokojnym tonem- za spokojnym.
- Gdzie jestem?- Nie miałam zamiaru się poddawać.
- W Pałacu Królewskiej Czwórki.
Trochę mnie wmurowało.
- W...?- Nie dokończyłam nie miałam ochoty, bałam się odpowiedzi na następne pytanie jakie zadałam.- Co z moimi rodzicami?
Zero reakcji. Poczułam ból gdzieś w okolicy serca, coś we mnie pękło, w oczach pojawiły się niepotrzebne łzy.
- Spokojnie.- Powiedziała dziewczyna.
JAK MIAŁAM BYĆ SPOKOJNA?
- Co z moim rodzicami?- Powtórzyłam pytanie kładąc szczególny nacisk na „rodzicami”.
Oczy dziewczyny stały się puste, właściwie to tak jakby cała straciła naturalną barwę, taką wewnętrzną poświatę. Wyszła. Wstałam, nie czułam już bólu, słońce świeciło tak mocno, że z powrotem zaciągnęłam zasłony. W komnacie zapanował półmrok. Jedynym źródłem światła stał się piecyk, w którym ogień pomału dogasał. Usiadłam na dywanie przed kominkiem. Dywan- a może koc?- był w równym stopniu miękki co łoże. Wiedziałam czemu tu jestem, żeby ktoś inny mógł to zrozumieć musiałby poznać moją historię, dlatego jeżeli ktokolwiek będzie czytał mój pamiętnik(co może zdarzyć się tylko po mojej śmierci, najlepiej na jakieś innej planecie) w skrócie ją wyjaśnię.
Jeszcze jak byłam mała straciłam ojca, tego prawdziwego. W kilka lat po tym wydarzeniu, miałam już zupełnie nowego „tatę”(nie chciałam być ironiczna, ale cóż...). Przyzwyczaiłam się do nazywania go tatą, bo właściwie mojego prawdziwego ojca nie pamiętałam. W każdym razie mój ojczym był... synem Królowej. Wiem, że to brzmi głupio, ale nie bójcie się moja mama nie była służąca w pałacu. Nasza rodzina pochodzi z dość bogatego rodu, ale Królowej bogaty ród nie wystarcza. Nie przyjęła nigdy do wiadomości, że jej syn się jej sprzeciwił. Teraz musi być już chyba stara. W każdym razie nie ma obowiązku opieki nade mną, co oznacza, że...
Mniej więcej, gdy wtedy o tym myślałam ktoś zapukał do drzwi. „Proszę.” To słowo, które jako jedyne przyszło mi do głowy. Do komnaty wszedł młody mężczyzna, dopiero gdy podszedł do mnie i usiadł obok poznałam go. To był Zan. Wydaje mi się, że miałam wtedy strasznie głupią minę. W każdym razie Zan wyglądał na równie zaskoczonego jak ja. Gdy zobaczyłam jak jego wyraz twarzy z zaskoczenia przemienia się w ogromnym ból zachciało mi się ryczeć.
- Zan?- spytałam nieśmiało, moje usta drżały. Sama ledwo powstrzymywałam się od łez.
- Będzie dobrze Liv, już nikt cię nie skrzywdzi.- Mówiąc to przytulił mnie. Moje nadzieje wygasły, ogień w kominku też...

Następne dni mijały tak jakby były jednym dniem. Nie spałam, prawie nie jadłam, nie rozmawiałam też z nikim. Moi rodzice umarli. Jak się okazało matka mojego ojca nie żyje, ale jej ostatnią wolą było zapewnienie mi przyszłości. Dziwne prawda? Przecież w ogóle nie byłam z nią spokrewniona. Może to takie naiwne uspokojenie sumienia? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Dziewczyna, która wtedy do mnie przyszła to Lonni(Vilandra), siostra Zana. Oboje należą do Królewskiej Czwórki. Ratha i Avy- tak ma na imię pozostała dwójka- jeszcze nie widziałam. Nawet nie miałam ochoty widzieć.
W dzień siedziałam sama przed kominkiem, w nocy odsłaniałam zasłony by patrzeć na bajeczne niebo. Tak w nocy antarskie niebo było cudem. Kryształowa sieć oplatająca je sprawiała, że wszystko wydawało się prostsze. Biały puch, jak mówiłam na drogę gwiezdną tworzył granicę nieba. Jednak wtedy to całe piękno nie miało znaczenia. Któreś nocy ponownie usłyszałam pukanie. Było późno, bardzo późno. Nie ruszyłam się z miejsca od dawna nie reagowałam na czynniki ze środowiska. Ktoś wszedł, ktoś chyba wreszcie się mną zainteresował, od trzech dni siedziałam tu samotnie. Moją ciszę przerywało delikatne pukanie do drzwi, które z czasem ustawało i znowu zapanowała cisza. Nie odwróciłam się, nie chciałam. Było mi obojętne czy to ktoś z zamku, czy seryjny morderca. Wtedy nic nie miało dla mnie znaczenia.
To był Zan. Usiadł koło mnie i objął ramieniem. Poczułam jak wszystko, cała ta obojętność, która tkwiła we mnie od kilku dni odpływa. Zaczęła płakać, tak porządnie. Normalnie się rozryczałam. Zan mnie nie uspokajał. Przycisnął mnie tylko mocniej do siebie i delikatnie pocałował moje włosy. Chciałam by coś powiedział, zaczął mówić jakieś nieistotne i żałosne słowa współczucia. Milczał, chyba wiedział co czuję. Nie wytrzymałam, mój głos przerwał ciszę zakłóconą moim szlochem.
- Dlaczego oni odeszli?- Spytałam jak małe dziecko. Znałam odpowiedź.
- Przecież wiesz. – Miał rację. Wiedziałam. Kivar ich zabił, Kivar albo jego ludzie. Dla mnie na jedno wychodziło.
- Byłam sama.- Powiedziałam jakby skarżąc się i tak w rzeczywistości było. Miałam mu za złe, że o mnie zapomniał, że przez te kilka dni do mnie nawet nie zajrzał.
- Wiem. Wybacz, ale musiałem załatwić kilka ważnych spraw na Kohr(Kohr to sąsiednia planeta Antar, leży w naszym Układzie Pięciu Planet).
Moja złość minęła.
- Jutro pójdziemy na spacer. Albo nie, zrobimy to jeszcze dzisiaj.
Spojrzał na mój strój. Biała koszula nocna, aż do kostek stanowiła mój jedyny ubiór.
- O ubrania też się nie martw.
Wyciągnął do mnie rękę i pomógł wstać. Nic nie mówiłam, nie byłam w stanie. Szliśmy przez korytarz, który stawał się coraz szerszy.
- To dawna sala balowa. Najwidoczniej zapomniano o niej. Z tarasu można spokojnie wyjść na powietrze. Tylko obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz.
Przytaknęłam głową. Poczułam się po raz kolejny jak małe dziecko. Wyszliśmy. Nigdy nie przypuszczałam, że Królewski Ogród jest, aż tak piękny. Jednak nie on był celem naszej przechadzki. Doszliśmy, aż do Alei Księżycowej, idąc w milczeniu.
- Chcę tam iść.- powiedziałam zdecydowanym tonem.
- Gdzie?
- Chcę iść do mojego domu.
- Liv...
- Chyba tyle mi się należy.
Spojrzał na mnie smutno. Poczułam wyrzuty sumienia, że po raz drugi go zasmuciłam.
- Chodźmy.- Odpowiedział zrezygnowany.
Złapał moją rękę. Poczułam jak ciepło przechodzi przez moje ciało. Przystanęłam. On zrobił to samo. Nie puszczał mojej ręki. Przysunęłam się trochę bliżej niego, by w ciemności jaka panowała w alei lepiej dostrzec jego rysy. Po chwili przytuliłam się do niego.
- Dziękuję.- Powiedziałam prawie szeptem idąc dalej. Zan ponownie chwycił moją dłoń.

*

Czas uleczył moje rany, a przynajmniej je zabliźnił. Coraz więcej czasu spędzałam z Zanem i Vilandrą. Poczułam, że zyskałam nową rodzinę. Bałam się jednak, że i ich stracę. Jestem chyba jednak winna wyjaśnienia komuś kto być może za kilkanaście lat będzie czytał mój pamiętnik kilku istotnych spraw.
Kivar to król Skórów. Skórowie to jego podwładni, nazywają się tak dlatego gdyż, w niektórych atmosferach, np. ziemskich odchodzi z nich... skóra i potrzebują wtedy takich specjalnych komór, w których przechowują swoje ciała, które muszą zmieniać co pięćdziesiąt lat. To strasznie zagmatwane, więc ten fragment należałoby przeczytać kilka razy. Kivar pochodzi... Sama nie wiem skąd. Mieszka na Antarze i chyba to coś co robi można nazwać rewolucją.
Przed przejęciem korony przez Zana był przeciw Królowi, po przejęciu już jawnie ogłaszał swoją niechęć do władzy(do tego etapu jednak jeszcze nie doszliśmy). Jego hobby to mordowanie rodziny królewskiej i tej bliskiej i dalekiej. Dlatego zginęli moi rodzice... Może ja też miałam zginąć?
Plan Kivara polega przede wszystkim na ustanowieniu Skórów jako tych... No wiecie najlepszych, najwspanialszych, itd. Ponieważ jego matka była Skórem uważa, że Anatrczycy, Kohranie, Elidanie, Veanie i Nudanie powinni im służyć. Według mnie ta teoria jest pozbawiona sensu, a jedyne czego pragnie Kivar to władza absolutna w Układzie Pięciu Planet, oczywiście nie podlega dyskusji kto ma być królem...
***
Teraz może wyjaśnię „czym” jest Królewska Czwórka. W naszej galaktyce członkowie Królewskiej Czwórki uważani są za coś w rodzaju władców. Nie są nimi do końca, gdyż prawdziwą władzę stanowią królowie poszczególnych planet. Królewska Czwórka to cztery osoby obdarzone szczególnymi zdolnościami. Ich przywódca(obecnie Zan) potrafi... –wiem, że to zabrzmi dziwnie -... uzdrawiać. Jego moc na nowo zrasta materie i naprawia jej „błędy”... Nie umiem tego sprecyzować, bo chyba nawet dla posiadacza tak niezwykłej mocy jest ona niezrozumiała. Strażniczka to obecnie Vilandra. Potrafi wchodzić do ludzkich snów, z czasem rozwija jej się też zdolność zmieniania ich, a nielicznym udało się nawet wnikanie do czyjeś podświadomości. Główna straż przywódcy i jego prawa ręka to aktualnie Rath. Jest doskonałym żołnierzem, jego możliwości znacznie prześcigają każdego Antarczyka, Kohra, Elida, Veana czy Nudana. Najbardziej wykwalifikowani potrafią zmieniać swój wygląd. Czwartym i ostatnim ogniwem jest Wizjonerka. Nie chodzi oto, że miewa wizje, tylko że potrafi w umyśle innych osób wytworzyć jakiś obraz. Powiedzmy, że widzimy kwiat. Wizjonerka, czyli obecnie Ava potrafi sprawić, że będziemy widzieć strumień. Co więcej będziemy go czuć, słyszeć... To wszystko wydarzy się naprawdę tylko, że w naszej głowie.
O wyborze następnej Królewskiej Czwórki decydują Mojry, jednak żeby to nastąpiło musi umrzeć jej(Królewskiej Czwórki) ostatni członek.
Mojry to wizjonerki i opiekunki pieczary. Tym razem określenie wizjonerki oznacza widzenie przyszłości. Jak już wspomniałam to także opiekunki pieczary. Czym jest pieczara? To coś w rodzaju fatum, przeznaczenia. Nikt prócz mojr nie wie co ona(pieczara) kryje. Taka sytuacja prowadziła już wiele razy do buntu, nie każdy przecież tak chętnie wierzy w słowa Mojr.
Mojry są to zawsze kobiety tzw. czystej krwi. „Czysta krew” oznacza, iż pochodzą z planety Vea. Znajdującej się pośrodku naszego układu.
Nasz układ nazywa się Układem Pięciu Planet, bo jak sama nazwa wskazuje w jej skład wchodzi pięć planet, które tworzą znak V. Pierwszą planetą od lewej strony jest Kohr, następnie Antar, po środku jak już mówiłam znajduje się Vea. Planeta u góry po prawej stronie to Nud. A przeciwległa do Antar to Elid.
Kohr oznacza walkę, zwycięstwo. Planeta ta jest najlepiej uzbrojona w całym naszym układzie, dysponuje najlepszymi żołnierzami. Posiadają też największy skarb- Granilith. Granilith to nieskazitelny, idealnie gładki kryształ w kształcie stożka. Był tworzony przez ponad miliard wieków, nad jego wykreowaniem pracowała przez ten miliard wieków Telys, jedna z Mojr. To ona zna wszystkie sekrety Granilithu i to ona nim włada. Jednak Granilith nie jest największą bronią Kohrańczyków, ich największa broń to Enyks- mała kuleczka, o średnicy 3 centymetrów. O Enyksie krąży tysiąc legend. Mimo swojego małego rozmiaru potrafi otoczyć bariera ochronną nawet cały układ V. Jego moc jest nieograniczona. Tysiące zawartych w nim gwiazd wytwarza energię nie do pokonania. Jednak Enyksu nie można używać. Jak mówi legenda tylko istota nieskazitelna może go użyć, taką właśnie istotą jest Nimfa. Nimfa jest w każdym calu doskonała. Perfekcyjne rozumowanie, idealna uroda, cudny głos, niepokonana siła... Długo można by wyliczać. Ale przez swoją niedościgłość są jednocześnie nierealne... Dlatego tak bardzo zdziwiło mnie pytanie Zana, czy jesteś Nimfą?
Antar oznacza jedność. Naszą integrację symbolizuje Królewska Czwórka- Przywódca, Strażniczka, Obrońca i Wizjonerka. Jak już wcześniej wspomniałam, nie może powstać nowa Królewska Czwórka dopóki choćby jeden członek starej jeszcze żył. Niestety obowiązki, które ciążą na Królewskiej Czwórce są tak ogromne, że wiele osób odbierało sobie życie by uwolnić się spod ich ciężaru...
Z Antaru pochodzą też Hydrie, istoty obdarzone mocą widzenia tego co akurat się dzieje. Osoby obdarzone tą mocą- a są to naprawdę nieliczni Antarczycy- zazwyczaj tracą zmysły.
Vea oznacza czystość, którą symbolizują Mojry. Mojry są w pewien sposób nieśmiertelne, to znaczy umierają, ale dokładnie rok po swojej śmierci rodzą się ponownie z wszystkimi wspomnieniami. Osoby stąd pochodzące oznaczane są jako dzieci znakami naramiennymi w kształcie v z wyróżnieniem środkowej planety. Veańczycy szczycą się tym, iż są w centrum układu i dlatego uważają iż mają „czystą krew”, gdyż ponoć są wybrani. Nie skomentuję.
Nud charakteryzuje pokój. Nikt tutaj nie myśli o wojnach, czy bitwach. Żyją, że tak to określę w pełnej harmonii, której strzeże Kytos- duch obdarzony widzialnością. Ponieważ jest duchem wie co zdarzy się w jak najdalszej przyszłości i jeżeli ma się zdarzyć coś co popsuje zgodność na Nud zmienia bieg wydarzeń.
No i Elid oznaczający mądrość. To właśnie Elidczycy pomagali przy stworzeniu Granilithu, uważa się też iż stąd pochodzą Nimfy, które umiłowały rozum(zdaniem jednej z legend to właśnie umysł jest największym walorem Nimf). Jednak jak już mówiłam, ale powtórzę to jeszcze raz Nimfy są tak idealne, że aż nierealne. Z Elid pochodzą Hory. Istoty zajmujące się wszelkimi barwami i kolorami. Jedna z Hor stworzyła Fiale. Fiala to kamień w kształcie prostopadłościanu, o idealnie wyrzeźbionym gwiazdozbiorze Amos znajdującym się nad Elid. Moc Fialy zależy od tego pod jakim stopniem na Amos pada blask Księżyca- Algoh. Jeżeli znajduje się ono nad Elid Fiala ma moc unicestwiania, jeżeli znajduje się pod Elid ma moc tworzenia, naprawiania. Fiala to jedyna broń Elid. Jedyna, ale za to bardzo potężna.

**

Chyba święta są wszędzie, nieważne jakie, ale wydaje mi się, że po prostu muszą być. Naszym najważniejszym świętem, jest Święto Tysiąca Gwiazd. Zdarza się ono raz na jeden wiek i jest traktowane jak cud. Ja miałam okazję obchodzić to święto. Miałam wtedy siedemnaście lat.
W Pałacu Królewskiej Czwórki organizuje się wtedy wspaniały bal. Wszystko jest jakieś inne, magiczne... Tak przynajmniej to wspominam. Właśnie podczas tego balu poznałam pozostałą dwójkę należącą do Królewskie Czwórki- Ratha i Avę. Rath był przez trzy lata na Kohr, gdzie szkolił się na żołnierza doskonałego. Ava przebywała n a Vea, gdzie uczono ją korzystać z jej podstawowych mocy. Tak jak napisałam poznałam ich podczas balu...
Przygotowania do balu rozpoczęły się na długo przed Świętem Tysiąca Gwiazd. W pałacu panowało dziwne podniecenie i czasami nawet, aż za bardzo nerwowa atmosfera. Wszyscy byli zajęci świętem. Wszyscy prócz mnie i Zana, my byliśmy zajęci sobą. Nie byliśmy „razem”, ale każdą naszą wolną chwilę spędzaliśmy we dwoje. Tak bardzo polubiłam jego towarzystwo, że rozmowy, spacery, żarty z nim były dla mnie czymś tak naturalnym jak oddychanie, czy jedzenie i jednocześnie czymś tak nie zwykłym jak owe Święto Tysiąca Gwiazd. Tylko z nim czułam się naprawdę dobrze, czułam się bezpieczna. Dbał o mnie, czasami nawet do przesady...

Gdy nadszedł dzień przed świętem na mojej drodze stanęła ona...
- Zejdź mi z drogi.- Powiedziała miażdżąc mnie spojrzeniem. Była wściekła. Delikatnie się odsunęłam. Wtedy podeszła do nas Lonni.
- Oh, jak dobrze że jesteś Ava. Myślałam, że już nigdy nie wrócisz.- Byłam zdumiona. A więc to jest Ava? Jako członkinie Królewskiej Czwórki wyobrażałam ją sobie „ciupkę” inaczej. Jednak moje zdumienie wzrosło jeszcze bardziej gdy ponownie przemówiła Ava.
- Też się cieszę, że wreszcie tu wróciłam, nie mogłam wytrzymać na Vea. No wiesz, ten ich kompleks wyższości.- Ava mówiła spokojnie, nie tak jak do mnie. Dziewczyny zachichotały.- A gdzie Zan?
- Zaraz przyjdzie, chyba poszedł gdzieś z Rathem.
- A więc Rath też już jest?
- Tak mówili, ja go nie widziałam.- Poczułam się nieswojo. Do Lonni dopiero teraz dotarło, że stoję obok.- Ava to Liv, Liv to Ava.
Podałyśmy sobie ręce. Dziewczyna obdarzyła mnie sztucznym uśmiechem. Skreśliłam ją, skreśliłam ją na starcie z listy osób, które mogłabym polubić. Jej twarz, gesty i jakże wyraźna dwulicowość wprost mnie poraziły. Nie wiedziałam jednak, że z czasem znienawidzę ją tak bardzo...

W końcu nadszedł tak upragniony bal. W drodze na salę balową. Czułam się dziwnie. Zana przy mnie nie było. Weszłam. Tysiące świetlistych ozdób, jeszcze więcej wirujących par. Poczułam jak ktoś łapie mnie za przedramię.
- Lonni?
- Chyba się spóźniłam.
- Ja też.
- Widziałaś go?
- Go?
- No, Ratha.
- Nie, jeszcze nie.
- Jak go znajdziesz, to... Nie zresztą nie ważne, dobra to ja idę.
A więc Lonni i Rath? Przeszło mi przez myśl. Jednak nie rozstrzygałam tego dłużej, gdyż zobaczyłam Zana. Podeszłam do niego. Nie widział mnie. Po drodze wpadłam na rosłego mężczyznę.
- A ty dokąd?- Spytał jakbyśmy się znali.
- Przepraszam, ale...- W tym momencie podszedł Zan.
- A więc poznałaś Ratha?
- Tak, yyy... Wpadliśmy na siebie.
Rath przyglądał nam się zdziwiony.
- Rath to Liv. Liv to Rath.- Ratha polubiłam od razu.
- Aa, ta Liv...- Spojrzałam na niego i Zana zdziwiona jednak Rath już nic nie mówił, gdyż podeszła do nas Lonni obdarzając promiennym uśmiechem Ratha. Oboje zdali się przestawać widzieć wszystkich wokoło. Bez zbędnych słów ruszyli na parkiet. Tym sposobem nie dowiedziałam się co Rath miał na myśli mówiąc „Aa, ta Liv...”. Najgorsze jednak w tym wszystkim, że w momencie kiedy Rath i Lonni odchodzili podeszła Ava. Po chwili byłam już sama...

Nie wiem czemu, ale chciało mi się krzyczeć dokładnie tak samo jak wtedy gdy poznałam Zana. Tym razem jednak chciałam wrzeszczeć na Avę. JAKIM PRAWEM TAŃCZY Z ZANEM? ROZMAWIA Z NIM? Nie rozumiałam nawet DLACZEGO ODDYCHA TYM SAMYM POWIETRZEM CO ON?! Wyszłam szybkim krokiem z sali balowej. Na korytarzach panował półmrok. Tylko nie liczne lampy oświetlały przejścia. Nagle zachciało mi się ryczeć. Nie płakać, tak naprawdę ryczeć. Z każdą chwilą moje kroki stawały się coraz szybsze, aż w końcu zamieniły się w bieg. Zdyszana, zatrzymałam się dopiero w „zapomnianej” sali balowej przez którą kiedyś szłam razem z Zanem. Ku swojemu zdziwieniu nie płakałam. Usiadłam na nie czyszczonym od wieków krześle. Był w miarę wygodny. Przyciągnęłam kolana do siebie. Chciałam zasnąć i się obudzić. Obudzić w dzień moich szesnastych urodzin i uratować rodziców. Zawsze gdy byłam sama wspomnienia wracały. Nie wiem do dzisiaj czyj krzyk słyszałam w ten okropny dzień, za to jak żywy przed moimi oczami staje obraz nieprzytomnych rodziców. Tak to właśnie zapamiętałam. Nieprzytomnych, inne słowa choć często pojawiały się w moich myślach nie przeciskały mi się przez gardło...
Po raz kolejny ktoś przerwał moje rozmyślenia. Zan. Na początku nie mogłam uwierzyć, że to on. Byłam pewna, że bawi się w najlepsze z Avą. Jednak był tu, naprawdę tu był. Kucnął przede mną. Miał takie smutne oczy. Nie lubiłam ich przygnębionego wyrazu.
- Wybacz Liv.- Przytulił mnie. Nie wiedziałam o co mu chodziło.
- Ale...
- Zachowałem się okropnie. Wiem, że ten wieczór powinien należeć do nas. Gdyby nie moja matka, albo gdybym był trochę bardziej asertywny...
- Rozumiem.- Przerwałam mu i rzeczywiście rozumiałam.
- Zatańczysz?
- Przecież nie słychać muzyki.
- Jak to nie?- Spytał, a na jego twarzy pojawił się dotąd mi nie znany uśmiech. Wyciągnął rękę w swoją lewą stronę. Muzyka dobiegła do moich uszu. Zan podał mi rękę. Chwyciłam ją. Czułam, że to naprawdę magiczna chwila. Cząstka czasu, która należy tylko do nas.
- To moja ulubiona piosenka.- Zabawne, ale chyba w takich chwilach każda piosenka staje się twoją ulubioną.
- To dobrze.
Zaczęliśmy tańczyć. Czułam się jak w bajce, bo to rzeczywiście była magiczna noc. Gdy piosenka się skończyła Zan zaprowadził mnie na taras.
- Spójrz.- Wskazał mi ręką niebo. Miliardy Gwiazd zaczęło „spadać” z nieba. Zan przyciągnął mnie do siebie. Przestały mnie obchodzić gwiazdy, najważniejsze stały się oczy Zana wypełnione cudownym światłem.- Wiesz mam postanowienie.
- Tak?
- Już nigdy nie zostawię cię samej.- Poczułam jak żołądek podchodzi mi do gardła. Minęło to jednak kiedy mnie pocałował. Pierwszy raz... Tak jak nikt nigdy mnie nie całował. Wypełniło mnie ciepło. Wtedy też wreszcie zdałam sobie sprawę z moich uczuć do Zana. Kochałam go, co więcej byłam też pewna, że i Zan mnie kocha. Przytuliłam się do niego. Jednak zrozumiałam też, że nasza miłość nie będzie prosta. Zan jest synem Królowej, czyżby historia naprawdę lubiła się powtarzać?

Dopisek tego, który ją kocha: Była moim snem, niestety sny nie są trwałe... Zbyt szybko się kończą.

Koniec rozdziału pierwszego.

User avatar
Onika
Nowicjusz
Posts: 92
Joined: Sun Jul 25, 2004 5:16 pm
Contact:

Bo bez niej życie nie ma sensu, cz.2

Post by Onika » Mon Jul 26, 2004 3:17 pm

Rozdział II

Walka
Czy wystarczy sił by zwyciężyć?

Liv siedziała w swoim pokoju. To wszystko co się wczoraj stało... Wspomnienia Nocy Tysiąca Gwiazd wróciły. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Czy Zan ma już czas? A może Królewska Czwórka ma nadal naradę? Nie wiedziała ani tego, ani czego dotyczy owe zabranie. Wszystkie jej myśli pochłaniał ON. Znowu to zrobił. Ponownie czuła się nim kompletni oszołomiona. NIM, JEGO słowami, JEGO spojrzeniem. Po raz kolejny ON stawał się jej światem. Dokładnie tak samo jak w dzień, w którym się poznali...
Nie mogła usiedzieć w pokoju. Tak wspaniała pogoda, tysiące kwiatów i srebrzysty wiatr wołały ją. Po chwili namysłu wyszła. Szła sama, jednak i tak czuła jakby ON był tutaj. ON to Zan. Ktoś kogo bezgranicznie kocha. Dzięki niemu poczuła coś czego jeszcze nigdy nie przeżyła...
Dochodziła właśnie do Alei Księżyca, gdy usłyszała czyjś szybki krok, być może nawet bieg. Odwróciła się, w tym samym momencie poczuła jak ktoś obejmują w pasie, unosząc i jednocześnie wirując nią dookoła swojej osi. Już po chwili dłonie Zana wplotły się w jej włosy. Pogrążyli się doszczętnie w namiętnych pocałunkach.
- Szukałem ciebie.- Powiedział Zan.
- Naprawdę? I tak długo ci to zajęło?- Spytała żartobliwie Liv.
- Nie drocz się ze mną.- Odparł Zan, uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Nie droczę się. Dokąd idziemy?- Spytała czując jak Zan delikatnie ją obejmuje.
- A dokąd chcesz iść?
- Powinniśmy znaleźć jakieś magiczne miejsce. Poszukamy?
- Zgoda.

W jednej z komnat Pałacu Królewskiej Czwórki. Rath i Vilandra namiętnie całują się na jakimś biurku.
- Jak nas twoja matka przyłapie...- Zaczął Rath.
- To cię wykastruje.- Odparła rozbawiona Lonni.
- Aż tak cię śmieszy?
- Nie. Uważam, że to by była wielka tragedia... dla przyszłych pokoleń.- Rath się uśmiechnął.- Ile ze mną zostaniesz?
- Niedługo.- Oboje się od siebie oderwali i popatrzyli na siebie smutno.
- Ile?- Powtórzyła pytanie Lonni.
- Kilka miesięcy.
- Tylko?- Spytała wyraźnie zawiedziona.
- Muszę wracać na Kohr.
- Niedługo znienawidzę tę planetę.
- Leć za mną.
- Matka mi nie pozwoli.
- Przecież i tak będziemy razem.
- Ale tu...- Westchnęła Lonni.- Nie pozwoli mi.- Odpowiedziała i wyszła.

Ava szła pustym korytarzem połyskującymi kolorowymi neonami. Nie było go. Zan wyszedł. Wiedziała dlaczego. Kiedy nagle opuścił bal z okazji Święta Tysiąca Gwiazd nie znała przyczyny tego zachowania. Teraz zna. Powodem była ona- Liv. Przez nią Zan przestał z Avą spędzać długie godziny na rozmowach. Ale czy tylko dla tego? Może ponad dwuletnia przerwa znajomości miała większy wpływ? Nie, to musiało być przez Liv. Avy nie było , więc zajął się TĄ DRUGĄ.
Z innego punktu widzenia nigdy nie obiecywał Avie, że będą razem. To była tylko przyjaźń. Jednak przyzwyczajenie do myśli, że z czasem Ava stanie się królową wywołało w niej furię. Nie może pozwolić by jakaś tam dziewczyna zabrała jej TRON I ZANA, TO ONA BĘDZIE KRÓLOWĄ I NIC JEJ NIE POWSZCZYMA.
Z tą myślą Ava opuściła pałac.

W „Magicznym miejscu”. Zan siedzi i obejmuje swoim ramieniem Liv.
- Powinniśmy już wracać, niedługo kolacja...- powiedziała Liv.
- Nigdzie nie idziemy.
- Ale twoja matka...
W chwili gdy to mówiła poczuła ciepłe wargi Zana na swojej szyi.
- Nie umiem z tobą walczyć.
- Wiem.
- Czy tak będzie zawsze? Czy zawsze będę od ciebie zależna?
- Raczej tak.- Na twarzy Zana pojawił się uśmiech.
- Zan.
- Jedna połowa zawsze jest zależna od drugiej.
- Ale ty ode mnie...- Nie dokończyła, przerwał jej Zan.
- Ja bez ciebie nie potrafiłbym żyć.

Lonni siedziała niespokojnie w wielkiej sali, której ściany z każdej strony połyskiwały tęczowymi kryształami. Siedziała tam długo. Z każdą sekundą jej ręce drżały coraz silniej. Nie pamiętała powodu, dla którego tu przyszła, wiedziała, że i tak nic z tego nie wyjdzie. Chciała nawet kilka razy wstać i wyjść jednak niewiarygodnie mała iskierka nadziei kazała jej cierpliwie czekać.
W końcu ktoś otworzył cicho drzwi i wszedł do środka. Była to kobieta. Jej wyraz twarzy był srogi i wskazywał na osobę nieustępliwą.
Gdy Lonni zobaczyła swoją matkę wchodzącą do sali skamieniała. Resztki nadziei z niej odpłynęły. Rozpaczliwie próbowała wymyślić powód dla którego tu przyszła zupełnie inny niż ten prawdziwy.
- Słucham Vilandro.- Zabrzmiał oschły głos. Słowa uwięzły Lonni w gardle. – Słucham Vilandro.- Powtórzyła wyraźnie zniecierpliwiona.
Dziewczyna poczuła jak niechciane łzy zbierają się w jej oczach.
- Ja...- Zaczęła.
- Wiem, że ty.- Odparła lekko kpiąc królowa.
- Ja... nie rozumiem dlaczego Rath znowu musi opuścić Antar i dlaczego nie mogę z nim być?- ostatnie cztery słowa powiedziała praktycznie szeptem.
- Słucham?- Królowa wyglądała na zdziwioną, jednak Lonni nie miała zamiaru się powtarzać. Serce podeszło jej do gardła, wiedziała już, że popełniła ogromny błąd.- Wyjdź.- Słowa wypowiedziane spokojnie, a zarazem stanowczo poszerzyły już i tak szeroką granicę między matką a córką. Lonni wyszła.

Liv wracała szczęśliwa do swojej komnaty, gdy na jej drodze stanęła Ava.
- Zatrzymaj się.- Powiedziała Ava przez zaciśnięte zęby. Uśmiech zszedł z twarzy Liv.
- O co chodzi?- Spytała Liv zachowując spokój.
- Wiem co sobie wymyśliłaś. Przejrzałam cię. Chcesz mi odebrać Zana i być królową!
- Nie odbieram ci Zna, bo Zan nigdy nie był twój.- Odpowiedziała nadal spokojnie, jednak złość tliła się w jej oczach.
- Nie? Jesteś żałosna. Zan będzie za mną i ty mi w tym nie przeszkodzisz.
Po tych słowach poszła dalej omijając Liv. Mniej więcej trzy kroki od niej podniosła dłoń. Liv uderzyła o ścianę.
- Walka się zaczęła.

Vilandra siedziała w Ogrodzie Królewskim. Po jej policzku płynęła łza. Była sama. Gdy napływała kolejna fala łez mimowolnie zamykała oczy.
- Cześć.- Obok niej usiadła Liv. Lonni szybko otarła łzy.
- Cześć.
Obie siedziały smutne.
- Co u ciebie?- Spytała Lonni.
- Znalazłam kolejnego wroga. A u ciebie?
- Mam matkę.
Obie znowu milczały.
- Kto był na tyle głupi, żeby stanąć się na twojej drodze?
- Ava.
- Uh, nigdy jej nie lubiłam.
- Naprawdę?
- Wiem, że to wygląda inaczej, ale Królewska Czwórka musi stwarzać pozory.
Na twarzy Liv pojawił się uśmiech.
- A co z twoją matką?
- Znowu mnie czeka dłuższa rozłąka z Rathem.
- Przykro mi.
- Mi też.
Cisza po raz kolejny zapanowała w Królewskim Ogrodzie...

Zan wyszedł wściekły z Sali Tronowej. Jego pięści było mocno zaciśnięte. Na zakręcie wpadł na Liv. Oboje prawie automatycznie się do siebie przytulili.
- Tęskniłam.- Powiedziała Liv. Uśmiech zagościł na jej twarzy.
- Zawsze będziemy razem.
Słowa być może nic nie znaczące dla drugiej osoby, dla nich w tej chwili(choć dla każdego w inny sposób) znaczyły naprawdę wiele.

*

Zbliżała się koronacja Zana na króla. Stosunki między Avą a Liv były coraz gorsze... Lonni i Rath kiedy byli razem byli szczęśliwi, jednak każda minuta rozłąki sprawiała im ból. Wiedzieli, że niedługo nastąpi ich dłuższe rozstanie.

Znowu te kosmiczne przygotowania, znowu neony i kolorowe światła. Jednak przed tym świętem(czyt. koronacją Zana) Liv nie spędzała ze swoim ukochanym każdej chwili, czasami po prostu czuła się samotna.

Kryształowo srebrny korytarz prowadzący do komnaty Zana, był teraz obstawiony strażą. Liv spojrzała na to ze smutkiem, po chwili zawróciła wpadając na Ratha.
- Lubisz na mnie wpadać. – Powiedział Rath.
- Ja...
- Wiem, to przez mój urok osobisty.
- Rath.
- Nie, no dobra żartowałem. Wracasz od...- Przerwał, gdyż w tej samej chwili zobaczył straż.- Raczej nie.
- Niestety.
- Widzę, żeś smutna księżniczko. – Powiedział z udawanym akcentem.
- Gdzie ty się tego nauczyłeś?
- Na Kohr mają jeszcze specyficznie zacofany język.- Na twarzy Liv pojawił się uśmiech.
- Umiesz poprawiać humor.
- Mówiłem- UROK OSOBITY. A wiec dokąd idziesz?
- Chodzić bez celu.
- A może chciałabyś pochodzić bez celu ze mną? Podejrzewam, że Zan nie miałby nic przeciwko gdybym się tobą zaopiekował.
- A gdzie Lonni?
- Moja królowa jest zajęta szykowaniem się na koronację.- Powiedział tym samym akcentem.
- Czy wy dwaj zawsze musicie to robić?
- My dwaj? I co?
- Ty i Zan. Przy was zawsze czuję się jak dziecko.- Oboje się do siebie uśmiechnęli.

Lonni weszła do komnaty brata. Ten siedział zawalony jakimiś papierami. Na jej widok uśmiechnął się.
- Jak przebrnęłaś przez straż?- Spytał przecierając oczy.
- Ma się ten dar.
- Wreszcie ktoś z kim można porozmawiać. Przed chwilą miałem zamiar je wszystkie unicestwić. – Isabel uśmiechnęła się i podeszła do niego.
- Długo będziesz tu jeszcze siedział?
- Jak widać.
- Wiesz, bo ja poważnie zaczynam się martwić o Liv.
- Tęskni?
- Hm... Powiedzmy, że nieźle sobie radzi bez ciebie.
- Lonni, co ty mówisz? Liv, nie...
- Takie są realia.- Vilandra zaśmiała się pod nosem.
- Zaraz to skończę.
- Nagle wstąpił w ciebie bojowy duch?
- Gdzie ona jest?
- W ogrodzie.
Powiedziała i wyszła, gdy doszła do swojej komnaty wybuchnęła śmiechem.

Później.
Liv szła korytarzem, naprzeciwko niej szedł Zan.
- Zan...
- Kto?
- Co?
- Nie co tylko kto?
- Nie rozumiem.
- Przyszła do mnie Lonni i powiedziała, ze doskonale sobie beze mnie radzisz.- Słysząc to Liv się uśmiechnęła.
- A co zazdrosny?
- Liv.
- Rath.
- ?
- Rath się mną zajął.
- Ale...
- Twoja siostra ma znakomite pouczcie humoru.
- Zapłaci mi za to. – Powiedział odwracając się.
- Zan? A ja? Nie zapomniałeś, że to ze mną się nie widziałeś kilka dni?

Dzień Koronacji.
Koronacja odbywała się w tej samej sali co Święto Tysiąca Gwiazd. Teraz jednak wszystko wyglądało bardziej uroczyściej. Srebrne wstęgi zastąpiły różnokolorowe kamienie. Niebieskie neony wygrały z świetlistymi lampami, a kolorowe stroje ustąpiły miejsca czerwonym, białym i czarnym kreacjom.
Liv, Rath i Ava siedzieli przy jednym z większym stołów. Vilandra zajmowała zaszczytne miejsce obok swojego ojca. Zana jeszcze nie było. Miał wejść dopiero w chwili koronacji.
Kiedy wszedł wszystko ucichło. Koronacja nastąpiła szybko. Matka Zana wstała.
- Korzystając z tak uroczystej okazji...- Zaczęła.- ... chciałabym ogłosić zaręczyny mojego syna z Avą.
Na sali zapanowała cisza. Rath spojrzał z niepokojem na co najmniej wściekłego Zana i na co najmniej przerażoną Liv. Ava wstała.
- Mówiłam, że mi go nie odbierzesz.- Szepnęła do Liv i udała się w stronę Zana.
- Liv...- Dobiegł ją ciepły głos Ratha.
Liv poczuła jak łzy pomału spływają po jej policzkach. Wstała i wybiegła. Zan zacisnął mocniej pięści. Ava stała już tylko dwa kroki od niego.
- Zan.- Powiedziała z uśmiechem na twarzy.
W odpowiedzi została lekko popchnięta przez niego w bok. Zan pobiegł za Liv.
Vilandra spojrzała na Avę z politowaniem.
- Myślałam, że jesteś mądrzejsza. Ale, żeby wchodzić w układy z moją matką...- Politowanie zamieniło się w pogardę.

Liv biegła, nie wiedziała dokąd jednak już po chwili znalazła się w ogrodzie, ktoś łapiąc ją za nadgarstek zatrzymał ją.
Zan również miał w oczach łzy.
- Liv...
- Jak mogłeś?!
Milczał.
- Wiedziałeś o wszystkim prawda? Wiedziałeś, że twoja matka ma zamiar cię z nią zaręczyć?
- Miała takie plany.
- I? Miałeś zamiar mi o tym powiedzieć?
- Nie.
- Zan...- W jej oczach pojawiły się kolejne łzy. Bezskutecznie próbowała uwolnić swoja rękę z jego uścisku.- Dlaczego?- Spytała przestając walczyć.
- Nie widziałem powodu.- Liv ponownie otworzyła usta by coś powiedzieć.- I nadal go nie widzę. Mojej matce może się wydawać, że ma na mnie wpływ, że rządzi moim życiem, ale to miejsce już dawno zajęłaś ty.
- Ale ona...
- Może sobie mówić co chce. Wiem... Musiałaś się czuć okropnie. Powiedziała mi o swoich zamiarach już dawno. Jednak jasno jej powiedziałem, że nic takiego nigdy nie nastąpi. Gdybym wiedział co planuje na dzisiaj... – Puścił Liv i uderzył pięścią w szklaną lampę, która rozsypała się w proch.
- Zan...- Szepnęła Liv jedyne słowo jakie przeszło jej przez gardło. Chwyciła jego dłoń.- Powinieneś był mi mimo wszystko powiedzieć... – Spojrzał na nią.- Nie wiem co teraz będzie....
- Nie oddam naszej miłości bez walki.
Uśmiechnęła się do niego.
- Ja również.
Przytulili się do siebie. Potok łez z obu stron został zatamowany.

Lonni i Rath patrzyli na Zana i Liv.
- Poradzą sobie?- Spytała Lonni, wtulając się w Ratha.
- Poradzą.
- A my?
- My również.

Koniec rozdziału drugiego.

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Mon Jul 26, 2004 5:18 pm

No kochana!!! :jaw: To zaczyna się robic coraz ciekawsze :D Rath i Vilandra razem :shock: No dobra.... To twoje opo. ALE ONO JEST ŚWIETNE!!!!!!!!! I już nie mogę się doczekać kiedy będą następne części
Image

User avatar
Onika
Nowicjusz
Posts: 92
Joined: Sun Jul 25, 2004 5:16 pm
Contact:

Bo bez niej życie nie ma sensu, cz.3

Post by Onika » Tue Jul 27, 2004 9:00 pm

Rozdział III

Bo...
Czy to koniec?

Wściekłość. Poniżenie. To uczucia, które teraz rządziły umysłem Avy. Ośmieszona przy wszystkich. Kolejna drzazga w jej ambicji. Teraz w swojej głowie układa chory plan zemsty. Mogła znieść dużo, ale nie takie upokorzenie. Zapłaci jej. Liv już niedługo będzie mogła nacieszyć się swoim zwycięstwem.

W „Zapomnianej Sali Balowej”.
- Od teraz możemy tu spędzać każdy bal.- powiedział Zan po czym po raz kolejny pocałował Liv. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
- W sumie to chyba najlepsze wyjście. Ale co będzie z twoją matką?- Spytała odsuwając się o kilka milimetrów od niego.
- Liv, ja tu się staram, a ty o mojej matce.- Mówiąc to z powrotem przyciągnął ją do siebie.
- Ale...
- Jutro, dzisiaj jestem zbyt zajęty...

W jednym z korytarzy.
- Do jutra.- Powiedział Rath patrząc w smutne oczy Lonni.
Nie odpowiedziała, delikatnie pocałowała jego usta i weszła do swojej komnaty.
Strach nadal jej nie opuszczał. Zamknęła powieki.
Co przyniesie jutro?

Kivar przejrzał po raz kolejny plany leżące przed nim. Wszystko wydawało się mieć sens, lecz gdzieś tu może tkwić mały błąd. Błąd, który może zmienić wszystko. Tak więc po raz kolejny cierpliwie oglądał swoje dzieła. Jednak cierpliwość kiedyś się kończy, atak musi nastąpić.

Nerwowy stukot o blat biurka. Złość, frustracja.
Plany... Ktoś chce zawładnąć Antarem. Pozbyć się Zana... Jej Zana.
Stoi przed nim.
Kivar. Morderca, plugawy zbrodniarz.
Patrzy na niego z obrzydzeniem, chciałaby go zabić, pozbyć się go, jednak nic nie może zrobić.
Nadal stoi.

Liv zerwała się z łóżka. Zan... Kivar... Zawładniecie Antarem. Szybko wstała i niedbale założyła na siebie jakieś okrycie. Po chwili była już w komnacie Zana.
- Spokojnie Liv. Miałaś zły sen.
- Ale to było takie realne, Zan... Ja znałam jego uczucia, wiedziałam nawet co myśli w danej chwili i...- Zan ją przytulił.
- To był tylko sen.
- Ale Zan...
- Nic mi nie będzie, nic też nie grozi Antarowi.
- Ale...
- Zaprowadzę cię do ciebie i jutro porozmawiamy.
Liv spojrzała na niego wyraźnie zawiedzona i nic nie mówiąc wyszła.

Przebudzenie. Najpierw delikatne promienie słoneczne. Spokój. Po chwili powrót do tamtej chwili. Do chwili gdy stała twarzą twarz z nim- Kivarem.
Wstała. Próbowała wymazać te wspomnienia. Nic nie przynosiło ulgi. Po tym jak się ubrała i uczesała udała się do jadalni. Była prawie pusto i dopiero ta pustka uświadomiła jej, że musi być już strasznie późno. Z zamyślenia wyrwał ją on.
- Czekałem na ciebie.- Powiedział Zan. Nie powiedział tego zwyczajnym, smutnym, ani nawet złym tonem. Wyrażał tym najprawdopodobniej wszystkie możliwe uczucia. Liv jednak nic nie mówiła. Nie spojrzała nawet na niego.- Przepraszam.
- To nic nie zmienia, przecież i tak mi nie wierzysz.
- Przyznaj, że sama w to nie wierzysz. Bo musiałabyś być wtedy...
- Hydrią?
- Ale nie jesteś.
- Nie.
- No więc?
- Masz racje to był tylko sen.


Zan siedzi w sali, w której ostatnio siedziała jego siostra. Jednak on w porównaniu z Lonni nie denerwuje się. Jest spokojny. Po chwili do sali wchodzi ta sama kobieta- jego matka. Patrzy na niego ze złością. Żadne z nich nic nie mówi przez dłuższy czas.
- Zan.- Zaczyna Królowa.
- Tak matko?- Odpowiada najspokojniej w świecie.
- Jak mogłeś?
- Pytaniem na pytanie? To chyba niezbyt królewskie zachowanie.
- Nie kpij ze mnie. Jestem twoją matką.
- Cóż rodziny się nie wybiera.
- Zan!
- Tak?
- Jak możesz? Upokarzasz mnie na każdym kroku i...
- Ja? A to nawet zabawne, przynajmniej oboje wiemy na kim się wzoruje! Jeszcze jedno wmieszanie się w moje życie, jeszcze jedno przymówienie z cyklu „Ogłaszam zaręczyny mojego syna z kimkolwiek prócz Liv”, a oficjalnie się ciebie wyprę.
Królowa nic nie mówiła. Nie patrzyła nawet na Zana.
- Świetnie skoro nie masz mi już nic do powiedzenia... Wychodzę.- Wyszedł.

W ogrodzie.
- Tak rzeczywiście śniadanie było wspaniałe.- Powiedziała Lonni patrząc na siedzącego obok niej Ratha.
- A może nie? Twoja matka siedziała i udawała, że ona NADAL TU RZĄDZI. Zan nie jadł, bo powiedział, że czeka na swoja przyszłą żonę. Ava wtedy upuściła najlepszy talerz z zastawy z niewiadomo, którego tysiąclecia. Służąca się popłakała kiedy się skaleczyła, a nami w sumie się nikt nie przejmował.
- Z twojego opowiadania wynika, ze tylko my byliśmy normalni.
- Yyy... Musiałem coś pomieszczać. – Powiedział nachylając się nad nią.
- Czy ty zawsze, będziesz taki dowcipny?
- Czas pokaże.

W „Zapomnianej Sali Balowej”.
- Zan...
- Tak?
- Co się stało? Jesteś smutny.
- Nic mi nie jest. Takie tam królewskie sprawy.- Uśmiechnął się do niej.- Liv?
- Tak?
- Nie wiem czy ci mówiłem, ale... Kocham cię.
- Nie mówiłeś.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham.
Chwila ciszy.
- Wiesz, ze będę zawsze przy tobie?- Spytała Liv.
- Wiem.
- Nie ważne gdzie i kiedy.
- Wiem. Liv coś się stało??
- Nie nic.

Liv spała. Delikatne migające światełka raz po raz wpadały do jej pokoju. W środku nocy przerwała sen. Usiadła zdenerwowana na łóżku. Nie miała koszmaru, nie to nie było to. Bała się tego co miało nastąpić. Wstała i udała się do łazienki. Przemyła twarz letnią wodą. Poczuła chwilą ulgę, która po krótkiej chwili ustąpiła bólowi głowy. Cierpienie z każdą sekundą zwiększało się. Liv zamknęła oczy. Poczuła jak wszystko w niej zamiera...
Ciemność... Krok za krokiem... Stukot staję się coraz wyraźniejszy. Przesmyk światła. Zaciśnięte pięści. Cichy śmiech...
Wszystko ustaje. Liv podnosi się z podłogi.
Po chwili słyszy te same kroki w rzeczywistości. Ktoś otwiera drzwi od łazienki. Liv nadal nie potrafi rozróżnić kto to jest. Wszystko przed jej oczami jest niewyraźne, zamazane... Coś mówi. Ten głos. Gdyby mogła... Nie może. Czuje ból gorszy od tego poprzedniego. Ten przeszywa ją całą na wskroś. Promyk światła... Jego oczy, twarz... To wszystko co jej umysł zdołał sobie przypomnieć zanim opadła bezwładnie na chłodną i mokrą od krwi podłogę...

Smutek? To za mało.
Rozpacz? To zupełnie coś innego.
Spływające krople po jego policzku są czymś więcej niż łzami.
Ból przeszywający jego serce nie równy jest bólowi jaki odczuwał jeszcze wczoraj.
Inni? Chcę pocieszać, pomóc.
Nie mogą. Nikt mu nie pomorze.
Kto i dlaczego? Nie wie, nie potrafi nawet o tym myśleć.
Lonni jest obok trzyma jego drżąca dłoń. Nic nie mówi, nie uspokaja, najpierw ktoś musiałby ja uspokoić.
- Nie mogę...
- Zan...
- Nie mogę tak żyć.
- Nie mów tak!
- Jej nie ma. Nie rozumiesz?
- Twoja śmierć niczego nie zmieni.
- Ale bez niej życie nie ma sensu.- Cisza.- Obiecała, że będzie przy mnie zawsze.- Powiedział tonem małego dziecka.
- Zan...
Już go nie było wyszedł. Lonni załamała ręce i spojrzała przez okno. Kolejna gwiazda zniknęła z nieba.

Ava przetarła oczy w momencie kiedy światło wypełniło jej komnatę. Co tu ukrywać była szczęśliwa. Nie ma jak poczucie dobrze wypełnionego planu.

Koniec rozdziału trzeciego.


P.S. Bardzo, ale to bardzo chciałabym się zapoznać z waszymi uwagami i opiniami do tego opowiadania. Dziękuję Anito, ale chyba przesadziłaś, to opo wcale nie jest takie świetne, no ale to twoja ocena:) za którą bardzo dziękuję.


8)

User avatar
Onika
Nowicjusz
Posts: 92
Joined: Sun Jul 25, 2004 5:16 pm
Contact:

Bo bez niej życie nie ma sensu, cz.4

Post by Onika » Thu Jul 29, 2004 9:35 am

Rozdział IV

Zniknij zanim zniknie ona
Do ostatniej kropli...

Zan siedział w „Zapomnianej Sali Balowej”, w ICH sali balowej. Jego oczy puste, bez wyrazu wpatrywały się w jakiś odległy punkt. Wszystko straciło sens. Nie ma JEJ i nie będzie. A może to tylko koszmar, z którego można się obudzić?
Zamknął oczy, by po chwili je otworzyć, to nie był sen. To była prawda. Może czas już odejść? Może jest jednak jeszcze sposób by być z NIĄ...?

Ava i Lonni rozmawiały w jednej z komnat.
- Powinien czasami gdzieś wyjść!
- Daj mu spokój Ava, on ją kochał...
- Kochał? A...
- Tak?
- Nic.
- Nie kochał ciebie.
- Skąd ci to przyszyło do głowy?
Lonni spojrzała na nią z politowaniem i ruszyła w stronę zamku.

Kilka miliardów gwiazd- dla niektórych cud dla innych nic nie znaczący zbytek. Była wśród nich. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, nie mógł. A przecież tak bardzo cierpiała. Każda sekunda była dla niej wiecznością. Każda chwila bez niego była większą udręką niż śmierć. Cierpliwie czekała na niego, chcąc jednocześnie by żył.

Nie marznął, choć trząsł się z zimna, choć zachowywał posągową postawę. Żył. Cierpiał, żałował, był i jednocześnie liczył, że kiedyś będzie lepiej, nie wiedział jak bardzo się mylił. Może odnajdzie szczęście, ale nie tam gdzie niedługo skieruje go los.

Czy przestały się liczyć jej uczucia wobec innych? A może po prostu o nich zapomniała? Czy on da jej w końcu spokój? Czy odejdzie? A może jest zwiastunem śmierci?

Poczuł się opuszczony, znikł jego uśmiech, w żadnej komnacie nie było słychać jego żartów. Stracił trzy bliskie mu osoby, choć tak naprawdę odeszła tylko jedna...


Rath biegł przez korytarz.
- Lonni zaczekaj!- Zero reakcji. Czy mogła nie słyszeć?- Lonni...- powiedział chwytając ją za przed ramie i zatrzymując.
- Och, cześć.
- Wołałem cię.
- Wybacz...
- Co się z wami wszystkimi dzieje? Rozumiem Zana, ale... Lonni co się stało?
- Muszę iść.
- Nie musisz.
- Rath...- Nie ustępował, nigdy tego nie robił.- Chcę po prostu być sama.- Uścisk zelżał, z łatwością mogła ruszyć dalej. Gdy weszła do swojej komnaty, niechciane łzy pojawiły się na policzku Ratha.

Nie zasypiaj. Nie możesz. Nie zamykaj oczu. Nie możesz.
Vilandra spojrzała za okno.
Czemu ja? Nie mogę. Sprawia mi ból. Nie wytrzymuję. Nie mogę.
Po chwili leży na podłodze. Ma drgawki. Ciemność przysłania jej świat, jego śmiech zagłusza jej huk spadającego lustra. Kawałki szkła przenikają przez nią.

TO JUŻ KONIEC.

Obudziła się nad ranem. Obudziły ją krzyki. Ktoś się boi. Nie rozróżnia głosów. Jeszcze nie potrafi poukładać logicznie zdarzeń. W pośpiechu schodzi na dół. To tam wszystko się odbywa. Krzyki ustają to znów rosną, za każdym razem niosą je inne głosy.
RATH...
Chwila niezrozumienia. Gdy już rozumie nie może się ruszyć stoi jak sparaliżowana.
- Rath!
- Lonni...- Przymocowany do ściany. Krwawi.
- Co tu się dzieje?
- Uważaj!- Wyciąga dłoń. Kilka ciał opada bezradnie na ciepłą od krwi podłogę. – Bez względu na wszystko zawsze cię kochałem.
- Nic nie mów Rath. Jeszcze powiemy to sobie tysiące razy.

W sali tronowej.
- Ava? Jak mogłaś?
- Będziemy razem.
- To jest dla ciebie usprawiedliwienie?
- No dobra kończmy to przedstawienie. – Do sali wszedł rosły mężczyzna.
- Kivar? Co ty tu robisz?- Spytała zdziwiona Ava.
- Chyba mi nie wierzyłaś?
- Jak...

Przy takiej sile nie ma nawet czasu na krzyk. Prawie bezbolesny zabieg.
Cisza, którą zagłuszają jedynie ciche wyrzuty sumienia.

Wszyscy po kolej odeszli, strach jednak pozostał, nie byli szczęśliwi, nie byli razem. Nie mogli być, ich życie miało dopiero się zacząć.
Mieli żyć wiecznie, nigdy nie umierać....


Koniec rozdziału czwartego- ostatniego.

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 57 guests