Każda moja łza

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Mon Sep 13, 2004 5:54 pm

_liz jakbyś mogła napisać cały ten wiersz byłabym baaardzo wdzięczna, bo chyba jeszcze całego nikt nie podał nie?? A może przeoczyłam...
Elip, jeszcze nie podałam całego wiersza. Ale cierpliwości. Podam pełną wresję utworu na końcu opowiadania - jak je już skończę.

Właśnie, a propos kończenia... Chciałabym was uprzedzić, że "Każda moja łza" powoli zbliża się do końca. Powoli... hmm... :roll: Policzycie sobie ile zostało, jeśli powiem, że całe opowiadanko to dekalog. 8) Na pocieszenie mogę dodac, że mam już gotowe kolejny ff, z tym że dość szokujący (chodzi mi o kategorię, której jeszcze nie ruszałam) - Hotaru, Lizzy i Galadriela wiedzą o jakiej kategorii mówię.

Co teraz będzie? A będzie wtorek i środa i czwartek i piątek i sobota... A w sobotę prawdopodobnie pojawi się kolejna część opowiadania. Cierpliwości.
Image

User avatar
Liz16
Fan
Posts: 534
Joined: Fri Apr 16, 2004 9:10 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Liz16 » Tue Sep 14, 2004 7:02 pm

Ach, nareszcie udało mi się tu wejść i przeczytać kolejną część tego wspaniałego ff. I jak zwykle nie zawiodłam się, właśnie dzisiaj potrzebowałam czegoś takiego.

To był wspaniałe, zwłaszcza koniec mi się podobał. Te wszystkie uczucia, wątpliwości, które targały Michaelem. Przez pierwszą część nieustannie wmawiał sobie, że Liz nigdy nie będzie nic do niego czuła, że po tym co zrobił jej Max, ona i tak do niego wróci. A później...... to musiało go bardzo zaskoczyć, ten pocałunek, pragnął go, ale nie wierzył w niego. A jednak jego marzenia spełniły się, może dzięki temu wreszcie uwierzy w siebie, zrozumie, że nie jest zły, że potrafi obdarzyć drugą osobę tym pięknym uczuciem - miłością.
Jestem bardzo ciekawa jak to się dalej rozwinie, co się teraz stanie, jak na to zareagują..... :roll: Tu liczę na twoją pomysłowość _liz ;)

Natomiast to zdanie było piękne, esencja tejże części, to od niej wszystko się zaczęło. No i nareszcie się przemógł i wykrztusił to z siebie, teraz powinno byc mu łatwiej, choć kto wie.....
?Bo zasługujesz na to, żeby ktoś przy tobie był. A ja lubię przy tobie być? przełknął ponownie załzawioną substancję ?W zasadzie niczego innego nie chcę?
Image

User avatar
lizzy_maxia
Fan
Posts: 888
Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
Location: Łódź, my little corner of the world...
Contact:

Post by lizzy_maxia » Wed Sep 15, 2004 1:08 pm

Cudowna część :oops: Mało brakowało, a ja też bym sie rozpłakała. Chyba sama jestem rozregulowana emocjonalnie, zważywszy na to, że ciśnienie musi dziś być baardzo niskie - od rana pada, co sprawia, że nie mogę się na niczym skupić i najchętniej położyłabym się z powrotem do łóżeczka i zasnęła otoczona mgłą marzeń :P No ale jak już się wzięłam za komentowanie, to wypadałoby skończyć :wink: Część..hmm...czarująca. Bardzo uczuciowa - co lubię, i wreszcie zaczęło się coś dziać - pocałunek 8) , a nie same - jak do tej pory - wątpliwości, cofanie się, wmawianie sobie, że tak naprawdę to żadnej miłości nie ma itp.
Szukam Cię - a gdy Cię widzę,
udaję, że Cię nie widzę.
Kocham Cię - a gdy Cię spotkam,
udaję, że Cię nie kocham.
Zginę przez Ciebie - nim zginę,
Krzyknę, że ginę przypadkiem...
A propo's tego wiersza...Wczoraj obejrzałam "Osadę". Mniejsza o treść i wymowę filmu. Myślę, że już na zawsze w mojej pamięci zagościło pewne zdanie, które naturalnie przyszło mi na myśl, gdy po raz kolejny przeczytałam ów wiersz: "Czasem nie robimy rzeczy, które chcielibyśmy robić, żeby inni nie wiedzieli, że chcemy je robić." To takie oczywiste, gdy się o tym mówi, ale też niezwykle skomplikowane, gdy każe się drugiej osobie domyślać swoich uczuć.
Jestem ciekawa, co przyniesie ten pocałunek - czy znowu się od siebie odwrócą, na głos stwierdzą, że to był błąd, a w duszy nadal będą cierpieć; czy oboje spróbują się zdeklarować. Biorąc pod uwagę to, że zostały jeszcze dwie części, może będzie tak po połowie :P
_liz wrote:Na pocieszenie mogę dodac, że mam już gotowe kolejny ff, z tym że dość szokujący (chodzi mi o kategorię, której jeszcze nie ruszałam) - Hotaru, Lizzy i Galadriela wiedzą o jakiej kategorii mówię.
Hehe, oj tak 8) Będzie ciekawie, ekscytująco, zaraźliwie i oryginalnie :twisted: Ani słówka już nie pisnę! Czekać z niecierpliwością, zamiast rozpaczać po dobiegającej końca "Każdej mojej łzie" (choć łezkę uronić można, a nawet trzeba :wink: ).

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Sat Sep 18, 2004 3:14 pm

czy znowu się od siebie odwrócą, na głos stwierdzą, że to był błąd, a w duszy nadal będą cierpieć; czy oboje spróbują się zdeklarować.
Tak, biorąc pod uwagę, że jeszcze tylko dwie części zostały, to raczej nie będę nimi motać w tę i z powrotem 8)

Każde z nich już przeżyło swój "przełom", teraz muszą tylko poradzić sobie z tym, co robić dalej. Bo przecież to sie może wydawać piękne i baśniowe - wreszcie się odnajdują, całują i będzie super. Nie zapominajmy, że istnieje jeszcze ktoś taki jak Max... to wszystko nie jest takie proste. A żeby was całkiem dobić to poradzę wam zajrzeć do Prologu, a może się domyślicie, co będzie dalej :roll:

Mimo wszystko dzisiejsza część będzie jak najbardziej pozytywna :D

Ani słówka już nie pisnę!
Właśnie! Milczeć! :twisted: To ma być niespodzianka...



IX

Królem stanę się
A królową ty
Nie opuszczaj mnie


Jego umysł zaprzątały mgliste i ulotne niczym babie lato myśli. I jedna wyprzedzała drugą, łącząc złociste cięciwy słonecznego upojenia ze srebrzystym chłodem zmysłów. Sama świadomość tego, że całuje Liz Parker przeplatała się z wątłymi, ale kuszącymi bodźcami. Czuł smak jej miękkich ust. Marzenia. Tak, smakowała jak utracone marzenie, jak dzieciństwo, jak jesienna mgła.

Dopiero z jej imieniem nieustannie dźwięczącym w jego głowie, przyszło opamiętanie i pełnia realnego świata. Oto miał z jednej strony to, co od kilku tygodni nie schodziło z jego myśli, a z drugiej strony znajdowała się obezwładniająca panika. Strach jednocześnie zmotywował cały jego organizm do gwałtownej reakcji. Spragnione usta oderwał od jej warg, a oczy zmusił do otwarcia się. „Nie” jeden szept maniakalnie wypływał z jego wciąż pulsujących warg. Spojrzała na niego, rozchylając ponownie buzię a pytaniu. A on nie mógł przestać powracać myślą do tego czy wciąż smakuje tak samo i czy mógłby znów to sprawdzić. Potrząsnął głową. Musiał wziąć się w garść, zebrać turlające się po posadzce rozsądek i bojaźń. Kiedy wyciągnęła ponownie dłoń w jego stronę, odsunął się jak przestraszone dziecko. „Nie” powtórzył, tym razem z naciskiem i pełnią trzeźwości umysłu. „Przepraszam” mruknęła, przymykając powieki i przygryzając dolną wargę. Wiedział, że robiła tak zawsze, gdy czuła się zakłopotana lub sfrustrowana. I jeszcze przeprosiła. A przecież nie miała za co.

Tak, był w stanie nawet wykrzyczeć, że nie była winna. Że nie cofnąłby tego za nic, że była piękna i chciał ją całować nieskończenie. Nie skłamałby. Przez tych kilka sekund całkowicie uwolnił się od mętnej, błotnistej papki stanowiącej jego życie. Przełknął i strawił rtęć, która ciągle blokowała w nim wszelki przepływ emocji. Jakichkolwiek leków, sztuczek czy czarów użyła, zdołała na te kilka chwil dotknąć prawdziwego Michaela Guerina. Tego, który krył się pod tą wielowarstwową powłoką zimnego dystansu. I nie miał nic przeciwko temu. Ile razy Maria usiłowała się dokopać do tego małego chłopca czekającego na zbawienie, on tworzył kolejną blokadę, która w zewnętrznym efekcie wywoływała kłótnie a w wewnętrznym wdrażała jad w jego wnętrzności. Mógł się usilnie starać, żeby przed Liz też się zamknąć, ale jej światło przebijało wszystkie mury i przecinało każdy mrok.

„Nie przepraszaj” powiedział cicho, wracając do swojej poprzedniej pozycji. Powoli stygnące spojrzenie przemierzało posadzkę wzdłuż i wszerz. Czuł jak cała lawa, która się wytoczyła z jego żył, zastyga tworząc nieprzyjemną, szorstką barykadę, która powoli drażniła jego receptory odpowiadające za niekontrolowany cynizm. „Ja nie chciałam. To moja wina. Ja...” wszystko w nim zastygło i oziębło z dźwiękiem tych słów. Nie prychnął, ale wydał z siebie coś na kształt ironicznego pomruku. Jej wina. Był ciekaw czy za klęski żywiołowe też obwinia siebie. Powoli miał dość tego, że z wściekłej i rozszarpanej wewnętrznym bólem, znów przekształcała się w siostrę miłosierdzia, która przegrywa własną wojnę by tylko pomóc innym. „Powiało pudrem...” syknął

„Pudrem?” jej reakcja była natychmiastowa. Wiedziała co miał na myśli, ale czasem nie pojmowała jak może to wyrażać w aż tak subtelnych aluzjach, które szczypały jak pokrzywa. „Puder, lukier, marmolada, możesz to nawet nazwać ptysiem” prychnął „Wiesz, że mam na myśli twoją cukrową osłonkę” dodał nieco zagniewanym tonem „Nienawidzę...”

Nienawidził tego chowania się za nienaturalnym, przesłodzonym obrazkiem idealnej dziewczynki, księżniczki Maxa Evansa. Nienawidził tej gierki, która miała na celu jedynie przypodobanie się komuś, kogo miała kochać. Nienawidził tego, że przy nim ciągle zdarzało się jej to robić, spychając własne potrzeby i lęki w odległy kąt. Nienawidził jej za to, że nawet teraz przez chwilę prawie wróciła do udawania. Nienawidził siebie za to, że tak mocno pragnął z niej zedrzeć różową maskę i wystawić na świat dzienny prawdziwa Liz. Nienawidził siebie za to, że chciał jej ot tak po prostu nienawidzić, a z każdą chwilę kochał ją jeszcze bardziej.

Usiadła, podsuwając kolana pod brodę i zniżając głowę. „Nienawidzisz mnie?” jej głos był tak słaby, że nie mógł rozpoznać czy to było pytanie czy stwierdzenie. Obrócił twarz, wbijając wzrok w jej profil. Coś w nim zadrżało, ale tak silnie, jakby przechodził trzęsienie ziemi. W tym wypadku było to trzęsienie jego zrujnowanego doszczętnie jestestwa. Na cieniutkich żyłkach jego nerwów zadrgały zawiesiste krople koloidu furii. Im bardziej stapiały się z harfą jego emocji, tym gwałtowniej burzyły się w nim wszystkie instynkty. Ona mówiła poważnie. Naprawdę sądziła, że nienawidzi JEJ. Gdy tylko ostatni impuls tej wiadomości potrącił struny jego wnętrza, zerwał się z miejsca i patrząc na nią z wyrzutem wrzasnął „Jezu, Parker! Czy ty nic nie rozumiesz?”

Wiedział, że nie mogła rozumieć tej oczywistej prawdy. Ale mogła chociaż domyślić się całej reszty.

Patrzyła na niego z całą mieszaniną różnobarwnych iskier w ciemnej tęczówce. Prawie niemożliwe było do ocenienia czy był to smutek, gniew czy coś jeszcze innego. „Mam dość tej słodkiej powłoki jaką karmisz wszystkich wokół!” uwalniał z siebie kolejne nacieki stęchłego i gorzkiego niczym piołun bólu, jakim raczyła go za każdym razem. Oleiste krople tego gniewu musiały znów odbić się od cieniutkiej membrany jej uczuć. Poderwała się i zaciskając pięści, rzuciła ostro „Przestań mnie ciągle osądzać! Przestań mi wmawiać, że nie jestem sobą!” te słowa spadały na niego cała kaskadą kryształków, drażniących wnętrze

„Bo nie jesteś!” brzęk rozpryskującego się na setki kawałków szkła, zmusił go do obrócenia się w stronę szafek. 'Świetnie' myśli przecięło mruknięcie, gdy zobaczył efekt swoich kipiących kosmicznych zdolności. Ponownie odwrócił się w jej stronę, tłumiąc łzawą chęć wyklinania na samego siebie. Nieco spokojniejszym tonem zaczął znów mówić „Tłumisz wszystko i tuszujesz to uśmiechem. A gdzie w tym wszystkim twoja prawdziwa twarz?” Milczała. Ona wiedziała, że on miał rację. I on też to wiedział. „Życie ci się komplikuje, wszystko w tobie kipi, wreszcie pozwalasz swoim prawdziwym emocjom wypłynąć na powierzchnię... A potem mnie za to przepraszasz?”

Mogła mu zarzucić praktycznie to samo. Ale teraz nie on był poddawany analizie. On w przeciwieństwie do niej potrafił pokazać co w nim zalega. Jej ciało powoli słabło, pięści się rozluźniły. Czyżby nadchodziła kolejna fala lukrowanej Liz Parker?

Drobniutkimi perełkami wielkości ziarenek piasku spływała na niego niecierpliwość, ciągnąć go ku wyjściu. Spoglądał w jej oczy, w oczy swojego anioła, swojego przekleństwa i z każdą kolejną sekundą chciał uciec coraz bardziej. Tylko, że nie chciał się sam rozdzierać na kawałeczki, a wiedział, że jeśli teraz odejdzie to spora jego część wciąż tu pozostanie. Przy niej. „Ja... chciałam...” zamrugał, dopiero teraz orientując się, że jej usta coś wypowiadają „Ja... dla ciebie chciałam...” urwała, nie widząc jak to wszystko zebrać w całość. A w nim zabulgotało wszystko, powoli wydobywając na powierzchnię pragnienie już nie małego chłopca ale prawie dorosłego Michaela Guerina. „Dla mnie?” zapytał spokojnie, lecz wciąż z ogromną dawką złości i rozgoryczenia. „Ja chcę widzieć prawdziwą Liz. Chce, żebyś przyszła do mnie tylko dla mnie”.

Z jej gardła wydostało się jęknięcie, które niosło za sobą słowa. Nie pozwolił im jednak się wydostać na powierzchnię. „Nie. Nie chcę żebyś była przy mnie z poczucia winy czy obowiązku. Chociaż raz przyjdź do mnie tylko i wyłącznie dla mnie. Tylko dlatego, że ty chcesz”

Może by coś dodał, może ona by się sprzeciwiła. Ale burzę przeciął nagły wicher, który stanął w drzwiach i przyglądał się im. „Coś się stało Michael?” głos był pełen przejęcia i dziwnej troski. Nie odrywając wzroku od drżącego i całkowicie bezbronnego ciała Liz, od jej rozchylonych ust, od szklistych oczu, odpowiedział chłodno „Nic się nie stało. Kompletnie nic Maxwell”

* * *

Przyszedł żeby z nią porozmawiać. W efekcie z rozmowy przeszli do języka ciała. Mógł się przecież w tym doszczętnie zanurzyć i pozwolić wszystkiemu zlepić się w nieprzyjemną gumę arabską, która już nigdy nie wypuściłaby ich ze swoich macek. Tylko, że on nie chciał jej słodkiej litości ani niepewności i późniejszego żalu. On chciał jej, prawdziwej jej. Nieśmiałej, ale zdeterminowanej, bezbronnej, ale niezwykle silnej, subtelnej i zranionej rzeczywistością. A potem przyszedł Max... Czuł jak wstręt do samego siebie i bezsilność wobec własnych uczuć i świata otaczającego zlewają się w wymiociny, które za chwilę odnajdą drogę wyjścia. Nie rozumiał już tego w ogóle. Przecież mówiła, że kocha Maxa. Należała do Maxa. Kocha Maxa, ale całuje jego... I może między innymi dlatego chciał ją mieć dla siebie prawdziwą. Bez tych podchodów i niedomówień.

Chciał, żeby przyszła dla niego.

Dlaczego pragnienia tak mocno bolały? To jedno pragnienie tak bolało. Jakby ktoś mu wbił prosto w prawą komorę serca szpikulec do lodu. Ból promieniował i przemieszczał się z każdą czerwoną krwinką, odcinając dopływ powietrza i pozytywnych elementów świata rzeczywistego. Płynny kryształ rozpuszczony przez gorącą falę frustracji spłynął po jego lewym policzku. Czy już zawsze był skazany na tracenie tych najważniejszych i najpotrzebniejszych elementów?

Może odpowiedź miało przynieść pukanie.

* * *

Otarł dłonią lewy policzek i wrzucając na siebie koszulkę, podszedł do drzwi. Z prędkością światła przez jego wszystkie komórki nerwowe przeszło spięcie, które na chwilę odciągnęło dłoń od klamki. Może za drzwiami znów stał Max, który szykował kolejną dawkę kopniaków w marzenia Michaela. Miał już tego serdecznie dość. Kolejny impuls gwałtownie przyciągnął jego dłoń do klamki. Nim się zorientował, już stał oko w oko ze swoim anielskim przekleństwem.

Nie czekała nawet na jego słowa, tylko wślizgnęła się do środka. Powinien czuć ulgę, radość czy strach? Nie wiedział, ale miał pewność, że czuje to wszystko na raz. Obezwładniająca panika skakała po jego umyśle plotąc czarne wizje, upajająca radość tłumiła zmysły. Stała na środku i czekała na niego. A on bał się podejść, jakby miała zniknąć, gdy tylko wykona krok. Błądził wzrokiem po całym mieszkaniu, szukając w sobie nuty chłodu i dystansu, żeby zachowywać się jak zawsze. Zamiast tego odnalazł tylko rzęsisty deszcz za oknem. Padało. Przeniósł na nią spojrzenie. Dopiero teraz zauważył, że była przesiąknięta wodą do suchej nitki. Chciał przejść obok niej i sięgnąć po koc, żeby ją nim okryć, ale gwałtowne spięcie powstrzymało akcje.

Dłoń Liz zaciskała sie na jego przedramieniu. Zamrugał, odnajdując w jej oczach błędne ale kuszące iskrzenie. A drobne place kreśliły swoją drogę ku górze, stykając się ze skórą na jego szyi. Zastanawiał się czy to on był w hipnozie czy może ona. Druga ręka dziewczyny wsunęła się na jego klatkę piersiową, dokładnie tu gdzie było serce. O nagle szpikulec się roztopił, a wszelkie inne barykady, ostrokoły i mury zaczynały drżeć by w końcu runąć w dół za sprawą tylko muśnięcia jej ust. Odsunął twarz, nie pozwalając na pocałunek. „Liz. Nie” choć poddany emocji głos, wciąż stanowczy. On nie chciał, żeby to rozgrywało się jak w tych przytłaczających przesadą romansach, gdzie ludzie padają sobie bez słowa w ramiona. On potrzebował zapewnienia, że nie zostanie cukrzykiem, że ona przyszła tu nie z wyrzutów, ale z własnego pragnienia. „Nie mo...”

Nie dokończył, gdy jej palce zakryły delikatnie jego usta. Uśmiechnęła się. Tak, jak już dawno się nie uśmiechała. „Przyszłam tu dla ciebie. Ale nie tylko dla ciebie” ostre szarpnięcie w jego wnętrzu chciało ją odepchnąć, ale szybko ustało kłucie w rogówce oka i w przedsionkach serca, gdy dokończyła „Przyszłam dla siebie” jej usta ponownie odnalazły jego i praktycznie się stykając, wymamrotały jeszcze „Masz mnie. Masz prawdziwą Liz Parker”. Świat już nie wirował, tylko przyjemnie znikał, gdy znów poczuł smak jej ust. A może to jej słowa bardziej go upajały? Te słowa, na które tyle czekał.

Nie opuszczaj mnie
Już nie będzie łez
Już nie będzie słów
Dobrze jest jak jest


c.d.n.
Image

User avatar
lizzy_maxia
Fan
Posts: 888
Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
Location: Łódź, my little corner of the world...
Contact:

Post by lizzy_maxia » Mon Sep 20, 2004 5:04 pm

Może na początek tapetka...tapetka, bo to już raczej nie jest bannerek :roll: Tak jakoś...wyszło. Może kiedyś to przerobię :roll: No ale żeby nie było, to bannerek też mam - zrobiłam go po przeczytaniu częsci siódmej, czego nie trudno się domyślić :P Przepraszam, ale nie mam teraz czasu skomentować i muszą Wam wystarczyć moje arty.

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Mon Sep 20, 2004 8:43 pm

Lizzy_maxia śliczna tapetka, a bannerek jeszczem ładniejszy :mrgreen:
Hmm a w sumie to sama nie wiem co jest ładniejsze i to i to mi się podoba :wink:
[...]że jeszcze tylko dwie części zostały[...]
Że yyyy? :shock: kuuurczę tylko dwie?? :cry:
„Puder, lukier, marmolada, możesz to nawet nazwać ptysiem”
Hehehe Niema to jak Michael :P
Chociaż raz przyjdź do mnie tylko i wyłącznie dla mnie. Tylko dlatego, że ty chcesz
Jejq jak to mówił to aż mnie coś... no wiecie :oops:
Masz mnie. Masz prawdziwą Liz Parker
No i tak jest dobrze. Niech tylko ktoś spróbuje to zmienić to go poćwiartuję. No Ale jestem ciekawa co powiedzą wszyscy (Max, Maria, Isabell...)jak się dowiedzą...bo chyba się dowiedzą prawda?? :twisted:

Marcelinka

Post by Marcelinka » Wed Sep 22, 2004 3:05 pm

Cudowny ff......Normalnie jestem w nim zakochana....prawie tak bardzo jak w twoich Kropelkach Pustyni _liz.....Szkoda, że została jeszcze tylko jedna część...wielka szkoda......:( No ale co dobre szybko się kończy.......A ja tak kocham polarki......:D Nie mogę się doczekać ostatniej części...i mam nadzieję _liz, że piszesz już kolejny polarek......;-)

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Sun Sep 26, 2004 3:44 pm

To dzisiaj ostatnia część :cry: O ile _liz dzisiaj ją zamieści. Łeeee może lepiej nie :? nie no chciałabym kolejną część, ale nie ostatnią!! No ale! Pocieszam się myślą, że _liz pewnie nam już coś szykuje, prawda?? :twisted: :twisted: :twisted: :twisted:

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Mon Sep 27, 2004 2:50 pm

Wiem, że ja to tu nie powinnam narzekac i poganiać, w końcu osobiście to się tu akurat prawie wcale nie udzielam, ale... _liz, to już ponad tydzień :twisted: Codziennie wchodzę z nadzieją że będzie następna część, i się rozczarowuję :( Nie wytrzymałam :cheesy: Zapewniam, że czytam i obiecuję skomentować ficka po ostatniej części... Proszę o pokutę za nie dawanie znaku życia w tym temacie, pomimo czytania :roll: :wink:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Tue Sep 28, 2004 5:57 pm

Witam ponownie. Dzisiaj świętujemy ostatnią część "Każda moja łza". O ile pamiętam, to na początku ostrzegałam, że będzie to przygnębiające i smutne opowiadanie. Nic się nie zmieniło. To wciąż smutne opowiadanie. I ostatnia część to potwierdzi. Nie ma w niej ani jednej nuty nadziei... Kiedy dałam tę część do przeczytania mojej przyjaciółce, płakała. I sama nie wiedziała dlaczego, czy przez nastrój opowiadania, czy przez zakończenie, czy przez wiersz... Ale tak miało być. Bo nie wszystko kończy się bajkowo, nie zawsze jest nadzieja. Czasami wszystko się kończy tak, jak się zaczęło - źle.

Dziękuję wam za to, że komentowaliście (mimo mojego marudzenia) i mam nadzieję, że spotkamy się przy kolejnym opowiadanku, którego pierwszą część zamierzam dodać już w ten weekend.

Czytajcie, płaczacie lub się denerwujcie... (Częśc zaczyna się słowami prologu)



X

Nie opuszczaj mnie
Każda moja łza
Szepcze, że co złe
Się zapomnieć da
Zapomnijmy ten
Utracony czas
Co oddalał nas
Co zabijał nas
I pytania złe
I natrętne tak
Jak, dlaczego, jak
Zapomnijmy je
Nie opuszczaj mnie...



Leżał w bezruchu od jakiś trzech godzin. Nie zapalał światła. Wolał mrok i ciszę. Tak było lepiej, bezpieczniej. Tak go nikt nie zobaczy. Od tych trzech godzin nawet nie drgnął, nie przekręcił się, nie poruszył dłonią. Nic. Tylko oddychał. A i to przychodziło mu z trudem. Jakby powietrze w jego mieszkaniu było zbyt gęste, aby móc nim swobodnie oddychać.

Oczy wciąż go piekły. Uczucie gorących igiełek wbijanych prosto w białka, nie pozwalało mu przymknąć powiek. Sam też się do tego przyczyniał. Zupełnie, jakby zamknięcie oczu oznaczało kolejną stratę, kolejną przegraną, kolejny ból. Policzki wciąż paliły. Od łez...

Tak, płakał. Ale tylko wtedy, gdy nikt nie widział, gdy nikt się nie domyślał. Miał wrażenie, że kiedyś płakał mniej, a miał więcej powodów. Teraz powód był jeden, a łez znacznie więcej. Chciał już przestać... Dlaczego człowiek nie ma w sobie ograniczonej liczby łez? Gdyby tak było, on już dawno przekroczyłby limit. Może byłoby wtedy łatwiej. Bez tego piekielnego kłucia pod powiekami, bez wilgotnych policzków, bez zachłyśnięć powietrzem, bez modlitwo o to, aby nikt nie przyszedł.

To ostatnie mu się sprawdzało. Nikt nie przychodził. Wszyscy nauczyli się, że on nie potrzebuje pomocy, że sam sobie radzi, że mogliby tylko pogorszyć sytuację. I nie przychodzili. Mówiąc szczerze, wcale nie było mu to na rękę. Wmawiał sobie, że nikogo nie chce widzieć. Ale czekał aż ktoś wreszcie otrze łzy.

Gdy księżyca cierń
Lśni na nieba tle
A z czerwienią czerń
Nie chcą złączyć się
Nie opuszczaj mnie


Kiedyś był taki ktoś... Ktoś kto przychodził, nawet gdy się tego nie spodziewał. Osoba, która ocierała łzy, ale nie wołała innych. Teraz słone krople swobodnie spływały po policzkach, bo on nie miał w sobie siły, żeby je powstrzymać. Co jakiś czas jedna z łez wdzierała się do jego ust, potęgując słono-gorzki smak. Krztusił się wtedy samą śliną i powietrzem. Miał ochotę wymiotować wspomnieniami. Inni rozpamiętywali to wszystko, każdy szczegół rozrysowywali paletą barw. On tak nie umiał, nie chciał. Nie dlatego, że nie chciał pamiętać. Wolał nie musieć tego robić, wolał, żeby przeszłość nigdy się nie zdarzyła.

Każdego wieczoru, gdy tak leżał, szukał sposobu na cofnięcie czasu. Wciąż wydawało mu się, że wszystko mogło potoczyć się inaczej. Tak, jak powinno się potoczyć. Wtedy nie byłoby ucieczki. Nie byłoby nocy. Nie byłoby łez.

Gdyby ktoś jednak przyszedł i zobaczył go? Gdyby zapytał skąd te łzy? Nie umiałby odpowiedzieć. Już dawno nauczył się nie mówić tego, co czuł. Tylko, że oni tego nadal nie rozumieli. Nikt nie rozumiał. I nikt by nie zrozumiał powodów. On sam ich czasami nie mógł pojąć. Nie dowierzał temu, co się kotłowało wewnątrz niego. Ile razy szukał ucieczki z tego labiryntu i tak wracał w to samo miejsce. Ciepłe miejsce, z którego już nie chciał uciekać. Ale już nie było tego miejsca, pozostał tylko wypalony ślad, a on nadal gubił się w korytarzach swojego życia. Dlatego chciał cofnąć czas.

Każda kolejna łza przynosiła zastanowienie. Czy to mogło potoczyć się inaczej? Mogło. Gdyby tylko tego jednego wieczora, to jedno okno było otwarte, tylko przez tę jedną chwilę....

Stał długo w deszczu, a ona na niego patrzyła. Ale nie otwierała. Może gdyby otworzyła, on by wszedł do środka i wszystko miałoby swoje miejsce i czas i byłoby tak, jak miało być. Pamiętał jak jej jasne rysy rozmywały się za szybą skropioną deszczem i pamiętał, że coś mówiła sama do siebie. A najbardziej pamiętał to, że nie otworzyła okna...

Gdyby otworzyła, nogi nie poniosłyby go w inną stronę. Nie wprowadziłyby go w labirynt. Teraz nie byłoby nowych łez. Wiedział, że gdyby dzisiaj tam poszedł, nawet teraz, to otworzyłaby okno.

Ale on już nie chciał tam wchodzić...

Teraz chciał wrócić do Liz, móc ponownie spojrzeć na nią i uciszyć wszystkie swoje lęki i wewnętrzne krzyki. Nie. On był skazany na samotność i przegraną. Wieczna tułaczka po pustyni przerażenia. Najpierw spieprzone dzieciństwo, ciągły strach o bliskich, zero ciepła, wieczny deszcz. I kiedy myślał, że już wszystko stracił, że jest martwy i nic nie poczuje, pojawił się jego anioł. Liz była jego aniołem, ona nauczyła go czuć, kochać.

Ciągle pamiętał jej twarz, oczy pełne smutku i radości jednocześnie, jej zapach, głos... Wciąż czuł na ustach jej pocałunek, który całkowicie rozpuścił lód jego duszy i serca. Nikt nie był w stanie dać mu tyle ciepła i poczucia bezpieczeństwa, co ta mała istota. Nikt inny nie wiedział, że mógł ją kochać, że ona mogła kochać jego. Nikt. I nikt się nigdy nie dowie. Nie teraz, gdy jej ciało spoczywa pod ziemią, a jego myśli są już martw jak on sam. Nie powie im. Nie muszą wiedzieć, że z dniem, w którym odeszła Liz Parker, on sam przestał egzystować. Kolejna porcja gorących łez spłynęła w dół.

Życie musiało go nienawidzić, ktoś musiał go nienawidzić, że odbierał mu wszelkie światło i nadzieję. Przez pół życia męczył się z ojczymem, potem rany nie chciały się goić. Cierpienie zżerało go od środka jak kwas siarkowy, kiedy męczył się, by jej powiedzieć, co czuje. A potem przez kilka krótkich chwil był najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Był w stanie upić się tym słodkim uczuciem. Niestety... I to mu również odebrano.

Na Boga, on nie miał nawet czasu się nacieszyć obecnością Liz przy sobie.

Dwa dni. Tylko dwa dni od pamiętnych słów „Masz mnie. Masz prawdziwą Liz Parker”. Ciągle miał przed oczami tę scenę, gdy wychodziła nad ranem z jego mieszkania z uśmiechem, mówiąc, że przyjdzie wieczorem. Wciąż słyszał w swojej głowie własny szept. Musiał jej to powiedzieć nim wyszła, jakby coś przeczuwał.

„Kocham cię...”

I wyszła. Drzwi się zamknęły.

Nie przypuszczał, że widzi ja wtedy po raz ostatni żywą. Życie pisze różne scenariusze, ale to jemu zawsze trafiały się te najgorsze. Tym razem też. Jeden dzień. Jeden krok. Jeden samochód. Jeden pieprzony wypadek. Śmierć.

Umarła, a on razem z nią.

Łzy spływały już słoną kaskadą, kiedy powtarzał w myślach ostatnią strofę jej ulubionego wiersza. Tę samą strofę, którą mu szeptała przez całą noc.

Nie opuszczaj mnie
Już nie będzie łez
Już nie będzie słów
Dobrze jest jak jest
Tylko taki kąt
Mały kąt mi wskaż
Gdzie twój słychać śmiech
Widać twoją twarz
Chcę gdy złoty krąg słońca wzejdzie
Być co dnia
Cieniem twoich rąk
Cieniem twego psa
Nie opuszczaj mnie


THE END



* * *


Nie opuszczaj mnie
Każda moja łza
Szepcze, że co złe
Się zapomnieć da
Zapomnijmy ten
Utracony czas
Co oddalał nas
Co zabijał nas
I pytania złe
I natrętne tak
Jak, dlaczego, jak
Zapomnijmy je
Nie opuszczaj mnie

Ja deszczowym dniem
Ci przyniosę z ziem
Gdzie nie pada deszcz
Pereł deszczu sznur
Jeśli umrę z chmur
Spłynie do twych rąk
Światła złoty krąg
I to będę ja
W świecie ziemskich spraw
Miłowanie me
Będzie pierwszym z praw
Królem stanę się
A królową ty
Nie opuszczaj mnie

Nie opuszczaj mnie
Ja wymyślę ci słowa
Których sens pojmiesz tylko ty
Z nich ułożę baśń
Jak się serca dwa pokochały
Na przekór ludziom złym
Z nich ułożę baśń
O tym królu co
Umarł z żalu bo
Nie mógł kochać cię
Nie opuszczaj mnie

Przecież zdarza się
Że największy żar
Ciska wulkan co
Niby dawno zmarł
Pól spalonych skraj
Więcej zrodzi zbóż
Niż zielony maj
W czas wiosennych burz
Gdy księżyca cierń
Lśni na nieba tle
A z czerwienią czerń
Nie chcą złączyć się
Nie opuszczaj mnie

Nie opuszczaj mnie
Już nie będzie łez
Już nie będzie słów
Dobrze jest jak jest
Tylko taki kąt
Mały kąt mi wskaż
Gdzie twój słychać śmiech
Widać twoją twarz
Chcę gdy złoty krąg słońca wzejdzie
Być co dnia
Cieniem twoich rąk
Cieniem twego psa
Nie opuszczaj mnie
Image

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Tue Sep 28, 2004 6:30 pm

Dobrze, skomentuję od razu, bo potem już się nie zbiorę...

Nie przypuszczałam, że to się tak skończy. Źle. Nie przypominam sobie, żebym czytała jakieś Twoje opowiadania z aż tak.... drastycznym nie-happyendem :roll: Wróciłam dziś ze szkoły z tak zwaną deprechą, no i proszę bardzo - jeszcze mi się pogorszyło... Życie jest niesprawiedliwe... To co się stało jest niesprawiedliwe. To nie powinno było się tak zakończyć... Dobrze, że Michael powiedział Liz, że ją kocha, dobrze, że w ogóle do czegoś między nimi doszło. Może niektórzy uważają, że to tylko pogłębiło jego cierpienie po stracie Liz, ale ja uważam, że jakby odeszła zanim coś się między nimi wydarzyło, to Michael nigdy by sobie tego nie wybaczył i pluł sobie w brodę do końca życia... Wiem coś o tym :roll:

Około 3 czy 4 części opowiadania zaczęło mi się wydawać, że opowiadanie gubi swoją przeraźliwie smutną, łzawą otoczkę i przeradza się w zwykłą historię miłosną z dodatkiem "motywów" do owego kochania (no wiecie, Liz, mój aniele, przyjdź otrzeć mi łzy, jesteś jedyną dobrą rzeczą w moim życiu, bo nie mam nic itp...). Ostatnia część wróciła na tę przygnębiającą drogę...
Jetem... przygnębiona :(

Wracając do spraw 'przyziemnych'... Dlaczego Max nie uzdrowił Liz? Wiem, to by się nie zgadzało z pomysłem, ale... przecież Max nie pozwolił by Liz umrzeć w zwykłym wypadku samochodowym... Miał chyba taką moc? ... A może nie? :roll: Czy on nie miał daru uzdrawiania, a nie przywracania do życia? Czy Liz zginęła na miejscu?

_liz, jakakolwiek będzie kategoria Twojego następnego opowiadania, jestem pewna, że będę czytać :D
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
aras
Zainteresowany
Posts: 460
Joined: Fri Aug 15, 2003 3:59 pm
Location: Będzin

Post by aras » Tue Sep 28, 2004 9:36 pm

_liz jak mogłaś, za co tak ukarałaś Michaela'a :cry: , co on ci zrobił :?: :!: , nie dość że w domu miał jak w piekle to jeszcze dalsze wydażenia nie pozostawiły nadziei na lepsze życie :cry: . Mam ochotę cię za to :tomato: ... :x.
Szkoda, że to nie wystarczy aby mi ulżyło :roll: .
Czytaj między wierszami...

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Wed Sep 29, 2004 12:59 pm

:cry: :cry:

I się popłakałam normalnie no. Ostatnia część była taka smutna i taka śliczna, że nie wytrzymałam. No aż nie wiem co napisać. Później to jakoś bardziej rozwinę, bo narazie nie jestem w stanie nic sensownego wymyśleć. Dziękujemy ci _liz za to opowiadanie, oczywiście wszyscy się zgodzą, że zaliczamy je do perełek... Ehh a to już koniec...

:cry: :cry:

Marcelinka

Post by Marcelinka » Sat Oct 02, 2004 3:52 pm

Bardzo mi się podoba zakończenie........głównie dlatego, że jest takie...hmm....prawdziwe.....W końcu nie wszystko może się kończyć szczęśliwie.....prawda....??? Poza tym....mieli i tak wiele szczęścia....że w ogóle byli razem....chociaż przez jakiś czas......Niestety szczęścia nie można budować na łzach....oczywiste więc było.....że i na łzach się skończy.....Piękne opowiadanie.......piękne zakończenie.....:D
Czekam na kolejnego polarka w Twoim wykonaniu _liz...:-)

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Sat Oct 02, 2004 10:14 pm

Mówiłam już na samym wstępie, że to będzie przygnębiające opowiadanie. I mam nadzieję, że takie było... Przecież bywa tak, że nie wszystko układa się tak, jakbyśmy chcieli. W życiu człowieka, niektóre chwile są pełne cierpienia, a inne pełne radości. Niestety zdarza sie, że przeważają tylko te złe - jak u Michaela. Chyba dobrze, że mimo wszystko kilka krótkich ułamków z życia spędził z Liz, z kimś kogo bardzo kochał i kto umiał mu pomóc... Kiedy po jakimś czasie patrzy się na swoje życie, mimo wszystko nie chce się cofać czasu by coś zmienić, doecenia sie tych kilka chwil z ukochaną osobą...

Przykro mi jeśli niektórzy liczyli na happy end. Możecie mnie za to znienawidzić...

A dla tych, którzy mimo wszystko chcieliby poczytać coś nowego mojego autorstwa - zapraszam do opowiadania "Shattered like a falling glass"

Jeszcze raz dziękuję za czytanie "Każda moja łza" :D
Image

User avatar
lizzy_maxia
Fan
Posts: 888
Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
Location: Łódź, my little corner of the world...
Contact:

Post by lizzy_maxia » Mon Oct 04, 2004 12:06 pm

Mam trochę (sporo :!: ) zaległości, więc dopiero dzisiaj mogłam przeczytać tę ostatnią część opowiadania...No i cóż? Nie spodziewałam się tego, tego, ze koniec będzie AŻ TAK smutny i przygnębiający. Wiem, ze ostrzegałas, ale mimo wszystko miałam nadzieję, że Liz i Michael będą żyli długo i szczęśliwie...Tak to się wszystko układało, myślałam, że zmierza do happy endu...Nie jestem rozczarowana, o nie. Po zastanowieniu stwierdzam, że każda historia ma swój początek, który nie zawsze musi być szczęśliwy (nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :P) i koniec, który czasem wręcz szczęśliwy być nie powinien, bo może stracić przez to swoją nutę wyjątkowości (miłe złego początki :P). Dziękuję za "Każdą moją łzę" :)

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Tue Nov 09, 2004 6:33 pm

:cry: :cry: :cry:
Dopiero teraz miałam okazję przeczytać 'Każda moją łzę' bo kiedyś nie lubiłam polarków :oops: Ale to się zmieniło i cholerka strasznie żałuję, że nie mogłam tego czytać i komentować na bieżąco...
_liz wspaniała robota :cheesy: Nie wiem jak Ty to robisz, ale się cieszę, że robisz to właśnie tak :cheesy: Te opisy uczuć Michaela... Brak słów, abym cokolwiek mogła o tym powiedzieć... Szkoda, że to wszystko skończyło się tak 'smutkawo' :cry: Te cierpienie Michaela było tak oczywiste, tak realne, że płakałam razem z nim...
_liz :uklon: :cmok:

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Wed Nov 10, 2004 3:25 pm

Dramatycznie smutne...przenikające człowieka...głebokie i refleksyjne. A przy tym bardzo życiowe.

Najlepsze polarowe opowiadanie, jakie czytałam. A przecież nie lubię polarów...Gratuluję. Ale nie katuj juz więcej w taki sposób :?
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 50 guests