Dwa serca

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Tajniak
Starszy nowicjusz
Posts: 251
Joined: Sat Mar 27, 2004 8:13 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Tajniak » Tue Mar 01, 2005 1:16 am

Musisz zacząć oglądać polskie filmy, bo to co zrobił ten mutant (a właściwie transmutant) było żałosne. pare razy palnął MIchaela w łep, związał....
boże w tym NIE MA PRZEMOCY :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: Kiedy znaleźli michaela to nie dość że nic mu się nie stało to jeszcze sie szarpał z czego wniosek że był w pełni sił. Nie napisałaś o żadnych siniakach, krwi, jękach. Przecież napad go (narazie go nazwiemy kosmita psychopata. Czy ktoś taki nie chciałby rzucić Michaelem o ściane albo przypalić mu skóry, albo najlepiej przynieść mu jakieś oczy i powiedzieć że wydłubał je Marii :twisted: Mike by się wkórzył, skoczył na "mordercę" a ten by go jeszcze bardziej poturbował :twisted:
a ten tekst podczas ślubu "NIE" i tylko tyle? facet się namęczył załatwił Michaela na ładne pare godzin (może i dni nie pamiętam) i nawet nie powiedział Marii przed całą jej rodziną że jest grubą brzydką bezmózgą................ zdzirą. To by dało efek a nie byle "NIE".

Jeśli piszesz o uczuciach nie ma sprawy "i zaczeli się całować..." Ale jak piszesz o psychopacie to w tym musi być przemoc naprawdę. Ja bym powiedział nawet że sceny przemocy w FF powinny być bardziej opisywane niż uczucia (ale to moje zdanie) Więc powtarzam, jeśli znowu wymyślisz jaką scene Kosmita-Psychol kontra reszta paczki to tam musi być przemoc, przemoc i jeszcze raz przemoc.

User avatar
Tess_Harding
Starszy nowicjusz
Posts: 223
Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
Location: Golenice
Contact:

Post by Tess_Harding » Fri Mar 25, 2005 9:54 pm

Tajniak!!!! ale ja jestem dziewczyną i nie potrafie pisac o przemocy!!! Może masz jakieś propozycje albo coś??? pomogłoby zwłaszcza, że niedługo będzie walka. A teraz kolejna część.


DWA SERCA 3 cz.14



Minęły dwa dni i nic się nie wydarzyło. Oczywiście nie biorąc pod uwagę tego, że Maria, nadal załamana, wyjechała z Roswell. Michael wciąż mieszkał u Valentich. Dla przeciętnego obserwatora wszystko wyglądało normalnie, ale tak nie było. Kyle i Tess wychodzili na spacery, Liz pracowała w Crashdown a Michael zamknął się w pokoju i wcale nie miał zamiaru wychodzić. Nie pomagały prośby ani groźby. Aby nie niepokoić Michaela każdy udawał, że nic takiego się nie wydarzyło. To były kłamstwa i wszyscy domyślali się, że Micha się na to nie nabrał. W zasadzie oni sami się na to nie nabrali. Byli kosmitami, wyłączając Kyle'a i Liz, i to wszystko było dziwną kosmiczną sprawą, która nie miała jakiegos racjonalnego wytłumaczenia. Oto mutant przyleciał do Roswell i.. No własnie, co? Nikt nie znał odpowiedzi dlaczego ten mutant ich zaatakował. Żadne sensowne wyjaśnienie nie przychodziło im do głowy. Michael nie był skory do rozmów.
- Jestem wściekły, załamany i nie mam ochoty z nikim gadać.- odpowiadał krótko kiedy ktoś usiłował nawiązać z nim kontakt.
- Zobaczysz... Maria zrozumie. Jak wróci z Nowego Jorku to wszystko sobie wyjaśnicie. Przecież to nie była twoja wina.- tłumaczyła Liz. Nie pomagało. To wszystko było zbyt świeże aby można było ot tak zapomnieć. Zarówno Michael jak i Maria nie usiłowali nawiązać ze sobą kontaktu.
- Mamo, dlaczego wujek Michael jest taki smutny?- zapytała któregoś dnia Courtney.
- Kochanie, wujek jest smutny dlatego, że nie ożenił się z ciocią Marią. Ale niedługo będzie ślub. Zobaczysz. A teraz idź się pobawić.- Tess sama nie wiedziała jak wytłumaczyć dziecku taka sprawę. Courtney była zdecydowanie za mała, aby jej mówić o mutantach i różnych kosmicznych sprawach. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że jej dziecko może być dość dobrze poinformowane przez swoją imienniczkę, Courtney Banks. Jednak ta już dawno nie dawała o sobie znać i Tess pomyślała, że może już dała im spokój. Z jednej strony to było dobre, ale z drugiej.... Nie mieli żadnych informacji, a Courtney dużo wiedziała. Mogła im pomóc.
- Cześć skarbie- Kyle wyrwał Tess z rozmyślań.
- Co tak szybko? Spodziewałam się ciebie o piętnastej....
- Tess... Jest już piętnasta a nawet po.- Kyle uważnie przyjrzał się swojej żonie.
- Faktycznie... Trochę się zamyśliłam.
- Zauważyłem. Coś się działo?- Kyle usiadł przy stole.
- Nie. Michael nadal siedzi w pokoju i nie chce z nikim rozmawiać. Była tu Liz. Maria nadal nie dzwoniła. Liz usiłowała wyciągnąć coś od jej matki, ale ta się uparła i nic nie mówi.
- Po raz pierwszy w życiu.- zaśmiał się Kyle.
- Nie bądź złośliwy. Nie dziwię się, że nic nie chce powiedzieć. Po tym co się stało....
- Ale Maria to najlepsza przyjaciółka Liz. Powinna zadzwonić chociaż do niej i powiedzieć co się z nią dzieje. Na jej miejscu bym tak zrobił.- Kyle spojrzał na żonę, która odwróciła się do niego plecami. Nagle do kuchni wszedł Michael.
- Cześć.- rzucił krótko.- Zapraszam was do mojego pokoju. Cos zobaczycie.
- Coś się stało?
- Raczej nie. Zależy jak na to spojrzeć.- wyjaśnił Michael. Tess z Kyle'm poszli za nim. Na środku pokoju stała ich córka a wokół latały różne przedmioty. Znowu było tak jak wcześniej. Najwidoczniej te wszystkie objawy wróciły.
- Courtney!- krzyknęła Tess.
- Weszła do pokoju, wyglądała jakoś dziwnie. Zaczęła cos mówić, ale nie mogłem zrozumieć. To było w jakimś dziwnym języku. Nie mam pojęcia co to miało znaczyć. Chciałem do niej podejść, kiedy wszystkie przedmioty w tym pokoju zerwały się ze swoich miejsc i ją okrążyły. Nie można się do niej zbliżyć. Nie uważacie, że Courtney wróciła?- spojrzał na Kyle'a.
- Najwidoczniej... Ale co możemy teraz zrobić? Przecież to niesprawiedliwe, że spotkało to naszą córkę.- Tess powoli zaczęła podchodzić do małej, ale wtedy przedmioty zaczęły latać ciaśniej, broniąc dostępu do dziewczynki. Mała wyglądała jakby była w jakimś transie. Wciąż powtarzała coś w nieznanym języku. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Szyby w oknach rozleciały się w drobny mak. Wszędzie było pełno szkła a przez okna wdzierał się okropny wiatr, mimo, ze na dworze było bezwietrznie. Nagle dziewczynka padła na ziemię a przedmioty wylądowały obok niej. Tess podeszła do córki, podniosła ją z ziemi i wyniosła z pokoju. Kyle'a zastanowił ten dziwny spokój u Michaela. Wydawało mu się, że przyjaciel cieszy się z tego, że Courtney Banks znowu dała o sobie znać. Kyle wiedział, że Michael cos do niej czuł. Nawet był zazdrosny, ale Courtney nie żyje a on ma Tess i córkę o tym samym imieniu co jego była dziewczyna. Może to wina tego imienia? Gdyby jej tak nie nazwali to może te „nawiedzenia” by nie miały miejsca? Ale to było tylko „gdybanie”, bo fakt faktem Courtney Banks cos od nich chciała. Kyle nie wiedział co, ale czuł się winny, gdyż bardzo chciał ją znowu zobaczyć. Wydawało mu się, że to jest nie fair wobec Tess.


* * *


- Jak tam, Michael?- wieczorem do Valentich przyszła Liz. Wszyscy siedzieli w salonie.
- A jak niby ma być? Dzwoniła Maria?- zapytał.
- Niestety nie. Nie wiem co się z nią dzieje. Myślałam, że chociaż do mnie zadzwoni. Może obraziła się na mnie po tamtej rozmowie.
- Nie sądzę. Maria jest dorosła i wyrosła już z tamtych głupich przyzwyczajeń.- powiedział Kyle.- No, wiecie o co mi chodzi? O to, że bardziej trzeźwo patrzy na świat. Kiedyś żyła samymi marzeniami a dziś już tak nie jest.- wyjaśnił.
- Co mi z tego przyjdzie?- Michael wzruszył ramionami.- Przez tego mutanta już mnie nie będzie chciała znać. Teraz to już na pewno koniec naszego związku. A mi naprawdę na niej zależy.
- Michael, nie bądź takim pesymistą. Ja jej wszystko wytłumaczyłam i nie powinna się na ciebie złościć.- powiedział Liz.- Ale na mnie już czas. Obiecałam, że wrócę wcześniej do domu.- Liz wyszła. Wszyscy siedzieli w milczeniu.
- Szczerze, to nie widzę powodu aby Maria do mnie wróciła.- Michael wstał i wyszedł. Ani Tess ani Kyle nie zdążyli zareagować.
- Powinien wypocząć.- stwierdził Kyle.
- Wypocząć? Po czym? Od kilku dni on nic innego nie robi!!!- Tess była wściekła.- Chyba juz nadszedł czas aby się otrząsnął!
- Tess, nie denerwuj się.- Kyle włączył telewizor.
- Co zamierzasz oglądać?- zapytała go Tess .
- Zgadnij...- Kyle się do niej uśmiechnął.
- Oczywiście mecz. Ja idę spać. - Tess pocałowała męża i poszła do pokoju. Po drodze zajrzała do córki. Courtney smacznie spała, więc Tess, spokojna o nią, położyła się do łóżka. Nie mogła jednak zasnąć, więc włączyła radio. „Just another day to live.... Just another night to die...” słychać było piosenkę. „Oczywiście o umieraniu” pomyślała Tess. I wtedy poczuła zimny powiew od strony drzwi i zobaczyła stojącą w nic Courtney Banks ubraną na biało i w rozpuszczonych blond włosach. Radio samo zgasło.
- Courtney...- szepnęła Tess i usiadła na łóżku.
- Tak. To ja.- Courtney podeszła bliżej.- Cóż, jestem tylko wspomnieniem. Czy ja cały czas muszę powtarzać te słowa?- spytała samą siebie.- Ale pomijając ten szczegół, przyszłam cię ostrzec.
- Ostrzec? Przed czym znowu?
- Przed tym samym w zasadzie.... Jak już pewnie zauważyliście, w Roswell jest mutant.
- Jakoś zwróciło to naszą uwagę.- powiedziała zgryźliwie Tess.
- Otóż ten mutant może przybrać postać każdej osoby. Nie musi wcale jej dotykać. Wystarczy, że pomyśli o tej osobie. Przez to, że wciąż zmienia się w kogoś innego nie mogę dojść kim on tak naprawdę jest.- wyjaśniła Courtney.
- Dlaczego się wcześniej nie pokazywałaś? Na przykład wtedy kiedy ten mutant zrujnował wesele Michaela i Marii?- zapytała Tess.
- Cóż... Nie mogłam. On mnie w jakiś sposób blokował. Zresztą, nie mogę was wiecznie ratować. Jak odejdę na zawsze to co zrobicie? Twoja córka mi pomogła dostać się znowu na ziemię. Tym razem postaram się wam pomóc, ale nie obiecuję sukcesów. Wciąż jestem słaba aby na dłużej przejąć ciało twojej córki. Nawet sobie nie wyobrażasz jakie to trudne...- Courtney spojrzała w okno.- Co do ślubu Michaela i Marii to i tak bym nic nie zrobiła. Myślę, że oni i tak będą razem bez względu na wszystko. Na pewno potrzeba im trochę czasu, ale to minie. Możesz uspokoić Michaela w moim imieniu.
- Dlaczego sama tego nie zrobisz?
- Bo nie chcę mu mieszać w głowie. Chyba wiesz, że on się kiedyś we mnie kochał. Może to zbyt mocne słowo, ale coś do mnie czuł. Sam mi to powiedział i dlatego wolę mu się nie pokazywać. Chyba mnie rozumiesz?- zapytała.
- Myślę, że tak. Rozumiem cię. Jednak Kyle też cię kochał a jemu się pokazałaś.
- Chyba nie zrobisz sceny zazdrości duchowi? Juz bez przesady, Tess. Musiałam wyjaśnić mu kilka spraw. Ale teraz pokazałam się tylko tobie. Pamiętam dni, kiedy byliśmy razem. To nie tak miało być. Wszystko było nie tak. Kivar... Kivar był mi bardzo bliski. Nie spodziewałam się, że tak to się skończy. To miało wyglądać inaczej. Miałam pomóc w zabiciu was a potem w chwale wrócić na Antar. Kivar byłby ze mnie dumny i rządzilibyśmy razem. Ale nie spodziewał się, że spotkam kogoś kogo pokocham bardziej niż jego.
- Przecież w twoim pamiętniku było, że macie wybadać sytuację. Ty i Nicholas.
- Tak, ale potem wszystko się pomieszało. Kivar zrozumiał, że nigdy nie będzie miał Vialndry. Stwierdził, że ja mu wystarczę. Kazał zabić wszystkich. Kiedy okazało się, że zawiodłam i zdradziłam go, postanowił zwerbować Maxa w swoje plany. Resztę już znasz, choćby z pamiętnika. Nie mam czego tłumaczyć. Powinnaś mnie zrozumieć.
- Oczywiście, że cię rozumiem. Po prostu ostrzegasz tych, których kochasz. Jednak twój pamiętnik rzuca pewien cień na to wszystko. Ale nie chcę wyjaśnień. Byłaś moja przyjaciółką, nawet jak na Antarze było inaczej. Teraz to wszystko jest strasznie pogmatwane i dziwne. Jestem kosmitką, moje dziecko też. Ale skąd się wziął ten mutant? Od Kivara?
- Na pewno nie od niego. Jestem o tym przekonana. Kivara nie ma nawet na ziemi.- wyjaśniła Courtney. Tess chciała o cos zapytać, ale wtedy usłyszały kroki za drzwiami i Courtney zniknęła. Radio znowu grało a po chwili w sypialni pojawił się Kyle.
- Jeszcze nie śpisz?- zdziwił się widząc swoją żonę siedzącą na łóżku.
- Była u mnie Courtney Banks.- Tess postanowiła powiedzieć mężowi o wizycie.
- Tak? I co ci mówiła?
- Ostrzegała nas przed mutantem.
- Chyba trochę za późno...
- Nie mogła się z nami skontaktować..- Tess streściła Kyle'owi całą rozmowę. Pominęła tylko kilka szczegółów.
- I co teraz zrobimy?- zapytał Kyle.
- Nie wiem. Czas pokaże. A teraz wybacz, ale jestem bardzo zmęczona. Jutro porozmawiamy. Tss wyłączyła radio, przykryła się kołdrą i po chwili spała. Kyle tymczasem podszedł do okna i spojrzał w ciemność.
- Courtney...- szepnął.- Gdzie jesteś? Potrzebuję się. Nawet nie wiesz jak bardzo.....- Kyle wiedział, że Courtney miała białą sukienkę, więc starał się dojrzeć w ciemnościach chociaż odblask bieli, ale nic się nie wydarzyło. Chłopak odszedł od okna i położył się obok żony. Spojrzał na nią z czułością, ale jego myśli wciąż krążyły wokół kobiety, którą kiedyś tak bardzo kochał i z którą chciał przeżyć wieczność. Jeszcze długo nie spał, wciąż mając nadzieję, że Courtney do niego przyjdzie. Były to złudne nadzieje. W końcu, zmęczony, zasnął.

Tymczasem w pokoju obok, córka Kyle'a i Tess miała dziwny sen, który z jednej strony wydał jej się miły, ale z drugiej był troszkę przerażający jak na kilkuletnie dziecko. Widziała trzy księżyce i trzy słońca, które tworzyły literę „V”. Niebo miało dziwny kolor. Potem znalazła się w dziwnym ciemnym pokoju. Był prawie pusty. Prawie, gdyż pośrodku stał okrągły stolik a na nim wazon z dziwnymi kwiatami. Wtedy pojawiła się postać ubrana na biało.
- Courtney... potrzebuję cię....- powiedziała postać, którą mała rozpoznała. I wtedy pokój zniknął a dziewczynka znalazła się na łące. I nagle sen się skończył. Słyszała jeszcze dziwny przerażający odgłos.
Dziewczynka otworzyła oczy. Jej ciało unosiło się kilkadziesiąt centymetrów nad łóżkiem. Krzyknęła.


CDN
Jane Cahill

Image

Guest

Post by Guest » Fri Jun 10, 2005 10:34 pm

Skopiowałam sobie kilka opowiadanek wczoraj i postanowiłam sobie pokomentować trochę. cóż... tego opo przeczytałam dwie pierwsze części, ale czytałam komentarze. kyle i Courtney? no no! zapowiada się ciekawie, zobaczymy jak dalej. piszą, że bez przemocy. i dobrze! ja nie lubię przemocy!Jak poczytam resztę to dam znać;)

User avatar
Tess_Harding
Starszy nowicjusz
Posts: 223
Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
Location: Golenice
Contact:

Post by Tess_Harding » Sat Jun 11, 2005 8:34 pm

Hejka!!!
Wróciłam z nową częścią! Nie wiem jak wam się spodoba. szczerze powiedziawszy to nie miałam za bardzo pomysłu, ale jakoś mnie muza w czółko pocałowała (jak to mówiła moja profesor od polskiego) i cos tam naskrobałam. Ponieważ dawno nie pisałam to jeszcze bardziej prosze o komentarze!!


DWA SERCA3 cz.15

-Co się stało?- do pokoju wbiegli Kyle, Tess a za nimi Michael. W momencie kiedy cała trójka wbiegała do pokoju, ciało Courtney już leżało na łóżku. Mała miała dziwną minę.
- Co się stało?- Tess podbiegła do córki i wzięła ją na ręce.
- Nie wiem...- powiedziała Courtney.- Po prostu coś mi się śniło i poczułam coś dziwnego. A potem zobaczyłam, że latam.- krótko wyjaśniła. Pozostali wymienili między sobą spojrzenia. Nie było sensu dłużej się zastanawiać co mogło być powodem złych snów małej. Nie pozostało im nic innego jak utulić Courtney do snu i udać się na krótką naradę. W zasadzie to nie było po co się naradzać. Wszystko było jasne. Albo mutant albo Courtney Banks.
Gdyby jednak komuś przyszło do głowy wyjrzeć przez okno, dojrzałby tajemniczą postać czającą się w cieniu drzew. Mimo iż stał daleko to dałoby się dostrzec rysy twarzy dziwnego jegomościa. Dla osób, które go wcześniej widziały, sprawa byłaby jasna. Na przykład dla Liz to był Scott Hamilton. Jednakże nikt nie wyjrzał przez okno a Liz smacznie spała w swoim pokoju. Przez dłuższą chwilę Scott stał obok drzewa i uparcie wpatrywał się w okna domu Valentich. A dokładniej w okno, gdzie przed chwilą zgaszono światła, czyli tam gdzie był pokój Courtney. W końcu obrzucił spojrzeniem cały dom, znowu spojrzał w okno małej Courtney a następnie odszedł. Ulice były wyludnione i tylko czasami można było spotkać zbłąkanego przechodnia. Zazwyczaj byli to nastolatkowie. Nic więc dziwnego, że nikt nie zwracał uwagi na idącego szybkim krokiem mężczyznę. Scott nie rozglądał się na boki, nie podziwiał uroków pięknej nocy, tylko szedł w sobie znanym kierunku. Po kilkunastu minutach był już poza miastem. Stał tam zaparkowany samochód. Trudno było dojrzeć rejestracje, zwłaszcza w mrokach nocy. Scott wsiadł do tego samochodu, uruchomił silnik i odjechał na pustynię. Zatrzymał się dopiero przy skale, gdzie była jaskinia z inkubatorami. Był bardzo daleko od miasta i miał pewność, że nikt go nie zobaczy. Zresztą, tu i tak nikt nie przychodził. Poza kosmitami, rzecz jasna. Tutaj mógł spokojnie siedzieć, gdyż skala ta była kilkadziesiąt kilometrów od miasta i nawet podpici nastolatkowie nie mieli możliwości by tu dotrzeć. To właśnie uspokoiło Scotta, który siedział w samochodzie. Nie miał zamiaru wychodzić. Zgasił silnik i wyłączył reflektory.
- Świetnie...- mruknął do siebie. Spojrzał w lusterko samochodowe. Po chwili z samochodu wydobyło się oślepiające światło, które zniknęło równie szybko jak się pojawiło. Scott znowu spojrzał w lusterko, ale tym razem nie spoglądała na niego twarz Scotta Hamiltona, tylko... Maxa Evansa. „Bardzo dobrze” pomyślał Scott czy tez Max. On był tym transmutantem, który zrujnował wesele Michaela i Marii.
- Nieźle... Bardzo ładnie się spisałeś.- odezwał się sam do siebie. Był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy. Zrujnowanie życia swoim "byłym" przyjaciołom usatysfakcjonowało go. Jednak cos nie pasowało do tego obrazka. Kiedy twarz Maxa pozostawała zimna, bez wyrazu jego oczy wciąż pałały dawnym blaskiem. Były trochę smutne, troche wyrażały tęsknotę za czymś co utracił dawno temu. Czasami nawiedzały go wspomnienia.. Dawne wspomnienia. Jakaś brunetka, która całował, Vilandra jako Isabel... Wszystko to było w jego głowie. A na dodatek pojawiła sie ta cała Courtney. Czasami Max odzyskiwał pełną świadomość. Tak działo się wtedy kiedy przechodził koło okna Liz. Tak bardzo chciał ją dotknąć, przytulić, powiedzieć, że wszystko jest w porządku i nigdy więcej jej nie zostawi. Jednak teraz to nie było możliwe. Jego umysłem prawie w całości zawładnął Zan. Chłopak starał się go pozbyć, ale nie wychodziło mu to za bardzo. Nie panował nad sobą. Odetchnął głęboko, uruchomił silnik i już jako Scott Hamilton wrócił do Roswell.
Po kilku minutach był w miasteczku. Zatrzymał się na początku miasta przy jakimś hotelu. Wszedł tam i zamówił dla siebie pokój. Recepcjonista był trochę podejrzliwy, lecz Scott wyjaśnił mu, że jechał bardzo długo, że chciał zobaczyć kosmitów i takie tam inne rzeczy. W końcu recepcjonista dał spokój tej bajeczce. Nie takich tu widywał. Dał facetowi klucze do pokoju, skasował go na 20 dolarów i o nic więcej nie pytał, tylko życzył miłej nocy.
Scott wszedł do pokoju, położył się na łóżku a w jego umyśle zrodził się pewien plan...


* * *


Liz otworzyła oczy. Miała jakiś straszny sen, którego nawet nie pamiętała. Spojrzała na zegarek. Dochodziła ósma. Nikt jej nie obudził, co było bardzo dziwne. Zazwyczaj już około siódmej dzwoniła Maria, by powyzywać Michaela. Tym razem tak nie było. W zasadzie czuła, że coś jest nie tak. Wstała z łóżka i wyjrzała przez okno. Na zewnątrz było cicho, choć dało sie to wytłumaczyć bardzo wczesną porą. W końcu była niedziela. Dziewczyna szybko się ubrała i juz miała zejść, kiedy zadzwonił telefon.
- Halo?- Liz podniosła słuchawkę.
- Był u mnie! Jak on śmiał?- chlipała Maria.
- Powoli, uspokój się...- Liz starała zachować obiektywizm, ale raczej nie mogła. Wiedziała, że to nie był Michael, tylko jakiś mutant.- Weź zacznij od początku a nie od środka...
- Łatwo ci mówić!- Maria płakała i trudno było się zorientować co mówi.- Przyszedł dziś po siódmej i...- tu nastąpiło głośne wydmuchanie nosa w chusteczkę.- ... i powiedział, że chciałby spróbować jeszcze raz i że... że mnie nadal kocha i...- znowu zaczęło się szloch, więc Liz skorzystała z okazji i wtrąciła parę słów.
- To bardzo dobrze! W takiej sytuacji powinnaś rzucić mu się na szyję i powiedzieć „tez cię kocham”. I wszyscy byliby szczęśliwi, łącznie ze mną, bo nie zalewałabyś mi mieszkania.- dodała zgryźliwie. Maria się uspokoiła.
- Ale skąd mogę wiedzieć, że to nie był Michael tylko mutant? A może to mutant przyszedł i...
- Zamknij się wreszcie!- Liz nie wytrzymała. Powiedziała to o czym myślała od kilku dni.- Zachowujesz się jak małe dziecko! Wszyscy ci tłumaczyliśmy, że to ni był Michael! On siedział zamknięty w szafie i w ogóle... Sam by się nie związał! I nie tylko ja to powiedziałam! Więc weź się w garść, idź do niego i daj mi święty spokój!- Liz odłożyła słuchawkę. W zasadzie to była z siebie dumna. Maria juz nie zadzwoniła. Liz myślała, że zaraz znowu zadzwoni Maria i będzie płakać, że Liz jest nieczuła i w ogóle to jest bez serca i tak dalej. Nic takiego się nie wydarzyło, więc Liz zeszła na dół. Crashdown było zamknięte. Rodzice gdzieś wyjechali i Liz musiała sama zająć się otwarciem kawiarni. Dziewczyna weszła za ladę i zajęła się wystawianiem szklanek i talerzy. Sprawdzała także menu. I wtedy ktoś złapał ją w pasie. Liz krzyknęła.
- Spokojnie, to tylko ja!- powiedział Scott.
- Ale mnie przestraszyłeś! Odbiło ci?!- wrzasnęła Liz.
- Nie chciałem, ale zobaczyłem cię i postanowiłem się przywitać.- wyjaśnił Scott skruszonym głosem.
- Ale.. Jak tu wszedłeś?- zdziwiła się.
- No, jak to? Przez drzwi...- wskazał głową uchylone drzwi. Liz mogłaby przysiąc, że ich nie otwierała. Jednak teraz zwątpiła.- A poza tym obiecałaś mi kawę. Przyszedłem się upomnieć o swoje.- uśmiechnął się. Liz nic takiego sobie nie przypominała, ale nie chciała oskarżać chłopaka o kłamstwo.
- To w takim razie siadaj, zaraz zrobię ci kawy.- Liz wskazała Scottowi stolik. Sama zajęła się parzeniem kawy. Po kilku minutach podała chłopakowi kubek z kawą.
- Ty się ze mną nie napijesz?- zdziwił się, widząc tylko jeden kubek.
- Nie mam ochoty... Muszę się odzwyczaić od picia kawy...- wzruszyła ramionami. Zaczęła się zastanawiać jakby się od niego uwolnić. Nie miała najmniejszej ochoty na siedzenie z nim i gadanie.
- Nie jesteś zbyt rozmowna.- zauważył Scott.
- Nie mam nastroju. Zaraz będę otwierać kawiarnię i mam dużo pracy, więc...
- Ja ci przeszkadzam?- spojrzał na nią.- Juz mnie nie ma.- położył na stoliku pieniądze i wyszedł. Nie tak sobie wyobrażał to spotkanie. Chciał od niej wyciągnąć kilka informacji, ale już wiedział, że nie ma szans. Trzeba będzie spróbować czegoś innego. Już wiedział czego. Skierował się w stronę domu Valentich. Po drodze spotkał Michaela.
- Witaj Michael.- przywitał się z chłopakiem. Michael spojrzał na niego zdziwiony.- Jestem Scott. Pamiętasz? Znalazłem twoją... no, tą dziewczynkę...
- Aa.- powiedział Michael. Nie miał ochoty na rozmowę z jakimś Scottem. Zwłaszcza po rozmowie z Marią. - Muszę iść. Jestem juz spóźniony. Cześć.- szybko go pożegnał i skręcił w jakąś boczną uliczkę. I znowu Scott został sam.
- Idź tam.- powiedział Zan. Max poszedł prosto do domu Valentich. Zapukał. Drzwi otworzyła mu Tess.
- Tak?- spojrzała na niego zdziwiona.
- Jestem znajomym Liz.- powiedział Scott.- Słyszała, że nie macie z kim zostawić dziecka i powiedziała, że może się nim zaopiekować.
- Nie wiem skąd ona ma takie informacje, ale są błędne. Dziś jest niedziela i... a właściwie to kim jesteś?- zapytała nieufnie. Wyczuwała jakąś negatywną energię.
- Scott Hamilton. Ja i Courtney się znamy...- uśmiechnął się.
- Przykro mi, ale nie mogę z tobą rozmawiać.- powiedziała Tess. I wtedy kątem oka zobaczyła odblask białej sukienki.- Proszę stąd wyjść.- powiedziała wskazując drzwi. Wtedy do pokoju weszła Courtney.
- Wynos się! Wiem kim jesteś!- krzyknęła. Scott juz wiedział, że został zdemaskowany.

CDN
Last edited by Tess_Harding on Sun Jun 03, 2007 3:30 pm, edited 1 time in total.
Jane Cahill

Image

User avatar
Tajniak
Starszy nowicjusz
Posts: 251
Joined: Sat Mar 27, 2004 8:13 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Tajniak » Mon Jun 13, 2005 12:29 am

NIestety jeśli chodzi o fanciki akcji mam doś wysokie wymagania których ty niestety nie spełniasz.

ROzmowa Maxa z samym sobą wydaje mi sie po prostu śmieszna. w dodtaku używałaś chyba tektów smerfowego Gargamela. Takie debilizmy słyszałem w 20 durnych filmach i serialach i są już naprawdę wkórzające i nudne
"Wszyscy jej przyjaciele zginą a ona będzie patrzeć na ich powolną śmierć w męczarniach i nic nie będzie mogła zrobić. Będzie musiała z tym żyć. A po śmierci nie będzie mogła zaznać spokoju. :roll:
NUuuuuuuuuda!!!!!!!!

W dodatku z tego co zrozumiałem to Max powstał z martwych i jest jakąś psychopatyczną ciotą (dobrze czytasz :twisted: ) która aby obmyślić plan zemsty musiała przywołać swoją dawną duszyczkę, która ma mózg wielkości orzeszka, bo ten cały plan zemsty wcale nie idzie najlepiej.
I co co za cuda że najpierw Max chce ich pozabijać i nagla niechce zabijać, ale Zan cośtam mu wmawia trzyma od niego z daleka milsze wspomnienia a nie obudziął się w nim dawna osobowść i wacet znowu staje się socjopatą któremu urwali jaja bo byle dziecka boi sie zabić.

CHcesz mojej rady :?:
Dokończ to i jak chcesz dalej pistać FF-y, to pisz takie, gdzie te wszystki walki z kosmitami, FBI. są dość nikłe albo wogule ich nie ma bo jak już pisałem nie znasz się na przemocy. i nie mów mi że to wina płci. Po prostu musiesz się przerzucić na filmy i seriale akcji.

User avatar
Tess_Harding
Starszy nowicjusz
Posts: 223
Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
Location: Golenice
Contact:

Post by Tess_Harding » Sun Jun 03, 2007 3:32 pm

hejka! dawno nie pisałam, ale postanowiłam sobie ostatnio przeczytać Dwa serca. faktycznie, 3 część nie wyszła mi za bardzo. jednakże nie jest skończona jeszcze i tą ostatnia troszkę poprawiłam i wyżej jest zaktualizowana. mam nadzieje, że przeczytacie a już wkrótce umieszczę kolejną część. miłego czytania. pa
Jane Cahill

Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: Bing [Bot] and 17 guests