The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Fri May 13, 2005 1:56 pm

Maleństwo wrote: Nicholas był zły, ale to zawsze "człowiek". Może gdzieś tam w nim drzemały jakieś pokłady dobra, tylko nie zdążyły się ujawnić...
:haha: Brawo! Cóż, za wiara w tego kurdupla, Maleństwo! Jestem pełna podziwu :wink: Czyli dołączasz do Nan..

Co do samego opowiadania, to nasi bohaterowie już mogliby się wydostac z tej "siedziby wszelkiego zła".. Przecież moje nerwy, nie są ze stali :twisted:

Piękna cześć.. Pojawienie sie nowej postaci, kogoś nieziemskiego, tajemniczego, fascynującego.. Serena, nareszcie mogła dać upust swym uczuciom.. Akcja Tess, jej wiara i determinacja.. Cudeńko! :uklon:

Acha! Wiem, co mi nie pasowało, tak "zgrzytnęło" w tym wszystkim.. :oops: Chodzi o "niemoc" Maxa.. Czy naprawde jest taki słaby? :roll:
Tu chyba, za bardzo Deidre zrobiła z niego nieporadnego chłopczyka, koncentrując się na Marcu.. 8) Ja wiem, że on ma swoich obrońców, ale jednak.. Hmm.. tak sobie tylko głośno myślę.. :wink:

Ech..Pieknie jak zwykle przetłumaczone!
Elu, oby Twoje kłopoty zniknęły.. I powrócił dobry nastrój! :cmok:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri May 13, 2005 8:54 pm

O The Silent One (ja nazwałam go Ten Który Milczy lub Milczący) dowiemy się troszkę więcej w następnej części. Ale z odczuć Tess wiemy, że jest kimś równie tajemniczym, jak niosącym dobre skojarzenia. Nie wyobrażam sobie żeby to mógł być Khivar, zresztą z nim rozprawił się Max (dobił go Marco).
ADkA ma rację - znów zobaczyliśmy Maxa, tak charakterystycznego dla opowiadań Deidre. Wrażliwy, eteryczny, delikatny, dla którego wojna to istny koszmar, a widok martwego wroga wprawia go niemal w ekstatycznie przerażenie....chyba nieprzypadkowo skojarzył się autorce w scenie pojmania, z motylem. Jej Max to idealista, romantyk całą duszą, dla którego najważniejsza jest jego Julia i szczytne ideały.

Za to postacie będące własnością Deidre, żyją własnym życiem. Świetnie nakreślone, są niemal przeciwieństwem tych jakie znamy z serialu. Serena niosąca w sobie cichą tragedię, te jej ciągłe reminiscencje, powroty do przeszłości, porównywanie swojego syna do Marco, matczyna, pełna poświęceń miłość do niego; troszcząca się o pozostałych kosmitów, a przy tym posiada silną osobowość, budzi szacunek ...i jest troszkę wyobcowana i szorstka.
Wreszcie Marco – bardzo męski, heroiczny, niezwykle szlachetny...i równie czuły i marzycielski jak Max. Różnica między nimi polega chyba na tym, że Max ma w sobie troszkę pierwiastków kobiecych, Marco natomiast to stuprocentowy mężczyzna. :mrgreen:

No i wiadomość, którą chciałam się podzielić. :D

Pamiętacie jakim uwielbieniem Marco darzy Boba Dylana, jego fascynacja była tak zaraźliwa, że i ja przypomniałam sobie album Blood on the Tracks i słynną piosenkę „Tangled Up in Blue” (Zaplatani w smutku). Swojego czasu pięknie przetłumaczyła nam jej kilka taktów LEO.

Oczywiście, jak wiemy, od początku, w wyobraźni autorki Marco ma rysy Colina Farrella. I cóż można znaleźć w wiadomościach na Filmweb i Onecie, z 2 maja tego roku: :shock:

Cate Blanchett, Colin Farrell, Adrien Brody, Richard Gere, Julianne Moore oraz Charlotte Gainsbourg zagrają w biograficznym filmie o Bobie Dylanie. Reżyseruje Todd Haynes. Roboczy tytuł brzmi "I'm Not There: Suppositions On A Film Concerning Dylan". Pomysłem reżysera jest obsadzenie w roli Dylana różnych aktorów. Zabieg ten pozwoli na ukazanie kolejnych faz rozwoju legendarnego Amerykanina jako artysty o wielu obliczach. Różne postacie pojawią się w filmie jednocześnie, a historie będą się ze sobą przeplatać.

Niesamowite, Farrell odtwarzający postać Dylana. Albo Deidre ma szósty zmysł, albo ktoś z twórców filmu przeczytał GAW. :lol:

I na koniec, dziękując wszystkim za piękne emocjonalne komentarze, fanart autorstwa Nan. :)

Image
Image

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Sat May 14, 2005 8:00 pm

ADkA wrote:
Maleństwo wrote: Nicholas był zły, ale to zawsze "człowiek". Może gdzieś tam w nim drzemały jakieś pokłady dobra, tylko nie zdążyły się ujawnić...
:haha: Brawo! Cóż, za wiara w tego kurdupla, Maleństwo! Jestem pełna podziwu :wink: Czyli dołączasz do Nan...
No cóż ADkA, może i dołączam do Nan, a może po prostu uważam, że nawet w złym człowieku drzemią jakieś pokłady dobra. Trzeba tylko jakiegoś 'błysku' (sytuacji), by je uwolnić :wink:

Elu dzięki za wiadomość. Widzę, że jesteś dobrym przeszukiwaczem sieci i poszukiwaczem :wink: Rzeczywiście, życie często przeplata się z fikcją, a my nawet tego nie wiemy.

A fanart Nan cudny :tak: Już zdobi mój pulpit!
Maleństwo

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Jun 02, 2005 11:13 pm

Dziękuję Nan za piękny art, który zrobiła z myślą o tej części. :D


Gravity Always Wins - część 41

Tess jak burza wypadła z budynku magazynu. Próbując dogonić Marco i Maxa potknęła się na schodach i niemal z nich zjechała. Już razem przebiegli przez żwirowany podjazd kierując się w stronę, gdzie w pewnym oddaleniu od innych pojazdów stał zaparkowany motocykl Marco.

Zadaniem Marco było podwieźć Maxa do umówionego wcześniej punktu zbornego, natomiast Tess musiała dojść tam pieszo. Biegła z bijącym szaleńczo w piersiach sercem, ubezpieczając ich trzymaną w pogotowiu bronią. Niespodziewanie w drzwiach magazynu pojawiło się dwóch skórów.

- Marco! – krzyknęła zdyszana kiedy dotarli na miejsce – Jedź ! jedź !

Wskoczył na siodełko, odwrócił gwałtownie głowę w stronę mężczyzn i kopnął pedał gazu uruchamiając silnik. Rozległ się głośny łoskot pracującego motoru. Max zaczął wspinać się za nim ale Marco go powstrzymał.

- Pójdziecie razem – polecił szybko, nie spuszczając wzroku z biegnących żołnierzy – Tess zabierz go, ja posłużę za przynętę.

- Zobaczą, że nie ma mnie z tobą – Max starał się go przekonać. Stał niezdecydowany obok motocykla, gdy Tess ciągnęła za rękę.

- Spróbuję nagiąć im umysły – Marco zwolnił butem podpórkę – Pomyślą, że jedziemy razem ...uciekajcie, teraz !

Obrzucił szybkim spojrzeniem Tess, przez chwilę długą jak wieczność patrzył na nią, by zaraz potem odwrócić się bez słowa.

Chciała dotknąć go jeszcze raz, pragnęła powiedzieć wszystko to o czym milczeli przez tyle miesięcy. Lecz w tym całym niespokojnym biciu serca on już podkręcił gaz i odjechał z głośnym wyciem silnika na swoim srebrno czarnym Harley’u. Nie miała czasu by zmierzyć się ze swoimi obawami, istniała tylko potrzeba przeżycia. Tylko to jej przyświecało gdy biegła z Maxem w stronę okrytego szronem lasu.

Wkrótce wszystko się rozstrzygnie – pomyślała, skupiając się z całych sił, by poprzez prowizoryczną więź wesprzeć osnowę Marco. Z zadowoleniem wsłuchiwała się w dźwięk uruchamianego silnika samochodu, w piskliwy zgrzyt opon i pogoń za niknącym w oddali rykiem Harley’a.

Wraz z Maxem skierowali się w przeciwną stronę i wdrapując się pod górę stromym wzniesieniem prowadzącym do lasu, coraz bardziej oddalali od siebie zagrożenie. Przetrwaj, szeptała w głębi duszy pragnąc gorąco by Marco ją usłyszał, I wróć szczęśliwie do domu, do mnie, mój ukochany.

***
Serena poleciła Riley’owi i Annie wycofać się, sama w tym czasie kończyła ostrzeliwać niewielką grupę pozostałych przy życiu skórów. Nie mogli się zdecydować, jednak widząc że znajduje się w głębi korytarza ukryta za jakimiś skrzyniami i rumowiskiem, w końcu wykonali rozkaz.

Odczuła ulgę, że wszystkim udało się bezpiecznie uciec – także królowi, którego jak widziała, Marco i Tess wyprowadzili tylnymi drzwiami na zewnątrz. Jednak nie spodziewała się tego co nastąpiło krótko po tym. Nagły wybuch wstrząsnął pomieszczeniem, jego podmuch wdarł się do korytarza rzucając nią gwałtownie o ziemię. Chyba straciła przytomność, nie wiedziała jak długo leżała, ale trwało to jakiś czas bo kiedy się ocknęła cały korytarz wypełniał gęsty dym.

A ona została zupełnie sama, zewsząd otoczona płomieniami.

Kaszląc usiadła, próbując zorientować się jak stąd wyjść. Straciła z oczu dwóch skórów do których celowała i martwiła się czy nie pobiegli za Maxem.

Chciała wstać, ale natychmiast zakręciło jej się w głowie i przeszył ją tak oślepiający ból, że osunęła się bezsilnie na kolana.
Kiedy znowu usiłowała podnieść się na nogi, z hukiem zwalił się w dół wielki kawał płonących sufitowych krokwi, odcinając jedyną drogę ucieczki. Wtedy zrozumiała, że wpadła w pułapkę i znalazła się w samym środku ognistego piekła.

Boże, szepnęła w duchu, Jak to się mogło stać ? Po tylu latach, po tak wielu stoczonych bitwach...

Zawsze liczyła się z taką możliwością, zwłaszcza w tak zaawansowanym wieku. Przynajmniej odejdzie spokojna wiedząc, że największy wróg króla nie żyje. Przysiadła na kolanach, kurtką zasłoniła usta i nos bo gryzący dym wdzierał się do płuc, wywołując napady konwulsyjnego kaszlu.

W poszukiwaniu resztek świeżego powietrza przyłożyła twarz do podłogi, wycierając podrażnione dymem oczy. Nie mogła liczyć na pomoc strażaków, nie bez powodu Nicholas wybrał tak odludne miejsce na obóz. Ale może to i lepiej, lepiej ze względu na Maxa i Liz. Unikną kłopotliwych pytań, niepotrzebnych podejrzeń na temat tego co tutaj zaszło.

Ale to także znaczyło, że nikt nie pospieszy jej na ratunek.

Z trudem łapała powietrze, przez głowę zaczęły przebiegać przypadkowe, niespójne myśli ...najwidoczniej takie było jej przeznaczenie, chronić króla i królową aż do śmierci Khivara, potem odzyskać wolność...

By ostatecznie połączyć się z mężem...wziąć go w ramiona i znowu ujrzeć swojego pięknego syna Rasme.

Wszystko dobre co się dobrze kończy...

Nagle poczuła na policzku leciutkie muśnięcie i uchyliła powieki. Ktoś koniuszkami palców dotykał jej twarzy, lecz gdy popatrzyła w górę niczego nie dostrzegła. A jednak była świadoma czyjejś obecności, tego była pewna.

- Kto tu jest ? – spytała chrapliwie próbując usiąść. Głowa tłukła się nieznośnym bólem, zapewne po uderzeniu podczas eksplozji, ale przecież nie miała halucynacji widząc tuż przed sobą delikatne falowanie energii.

- Chodź Sereno – odezwał się męski głos, który wydał jej się niczym powiew wiatru – Chodź.

Gorące powietrze jakie zewsząd ją otaczało ochłodziło się, niespodziewanie zapadła cisza. Umilkł trzask płomieni, jęk palącego się budynku; spowił ją łagodny spokój, gdy czyjś dotyk przesuwał się wzdłuż ramienia, by po chwili wziąć ją za rękę.

- Przestań ! – wyszarpnęła z uścisku dłoń i trzepnęła nią w powietrzu – Pokaż się, natychmiast !

- Nie czas – wyszeptał przy policzku, ujmując ją mocniej za ręce. Miała wrażenie jak gdyby jakiś człowiek ukląkł przed nią na podłodze.

- Jesteś Antousianem ! – krzyknęła, chociaż coś jej mówiło że to nie całkiem tak. Milczał, znów sięgnął po jej ręce lecz ona opierała się zaciskając je w pięści. – Nigdzie...z tobą...nie ...pójdę ! – zdołała wykrztusić w trakcie męczącego kaszlu.

- Umrzesz jeżeli zostaniesz – odpowiedział i powoli jeden po drugim zaczął odginać jej palce, ukazując wnętrze dłoni, gdzie paznokcie zostawiły głęboki ślad. Łagodną perswazją otworzył dłoń do końca i poczuła na nich ciepły uścisk – Chodź, Sereno.

Rozkasłana wahała się, ale on splótł jej palce ze swoimi i łagodnie pociągnął. I z jakiegoś powodu pozwoliła mu na tę zażyłość.

- Skąd...znasz moje...imię ? – zdołała wyjąkać zastanawiając się jak to się dzieje, że niewidoczna ręka może dawać tyle poczucia pewności i siły. Zdawał się zwlekać z odpowiedzią, powietrze wokół roziskrzyło się na krótko, a po chwili zamigotało złotem tuż przed jej oczami.

- Zawsze cię znałem, Sereno. Zawsze – kiedy to mówił, jego dźwięczny głos rozbrzmiewał w jej piersiach i wnikał coraz głębiej.

- Zawsze ? – spytała zmieszana. Bez wysiłku podniósł ją na nogi.

- Chodź Sereno – ponaglał. Kiedy prowadził ją wypełnionym dymem korytarzem, wyczuwała jego obecność nad sobą i miała wrażenie, że jest bardzo wysoki, dużo wyższy niż Marco.

W jakiś niepojęty sposób wznoszące się płomienie rozstępowały się pozwalając mu przejść, a ona, nietknięta przez ogień z łatwością podążała za nim. Mrugała tylko, gdy gryzący płomień szczypał w oczy ...i w ciemno pozwalała się prowadzić.

Bo nie miała innego wyboru, jak tylko zaufać tej zjawie – czy kim on był, jeżeli w ogóle istniał. Miała chyba lekkie urojenia, przez chwilę zastanawiała się czy nie zesłano tu ducha jej męża, by ją uratował...a może przeprowadził na drugą stronę życia.

Nie zdążyła zapytać bo właśnie wyszli z budynku. Widząc jak szybko prowadzi ją w stronę lasu poczuła, że wstępuje w nią nadzieja.

Cicho szła za nim, ich ręce nawet na moment nie traciły ze sobą kontaktu i rozpoznawała w nim męstwo wojownika, po sposobie w jaki ją prowadził.

I chronił.

Przedzierali się przez pogrążony w ciemnościach cichy las i nie pytała o nic, kiedy pewnie skierował się w stronę umówionego punktu zbornego – jak gdyby doskonale znał drogę. Nagle, z daleka ujrzała Tess, Annę...Riley,a i pozostałych.

Po dojściu na skraj lasu, puścił jej rękę. I wówczas poczuła na policzku delikatny jak tchnienie, dotyk ciepłej dłoni. Nie padły żadne słowa, tylko ta czuła powolna pieszczota zawierała w sobie tak obezwładniająca moc, że osłabiła ją bardziej niż duszący dym.

A gdy niepostrzeżenie odszedł, pozostał tylko chłód i ziemia usunęła jej się pod nogami.

****
Marco pochylony gnał na swoim Harley’u, czując uderzenia lodowatego wiatru na klatce piersiowej. Nie zdążył wcześniej założyć swetra, zarzucił tylko na gołe ciało kurtkę i teraz pęd powietrza wdzierał się pod materiał, docierając nisko aż do brzucha, boleśnie pozbawiając go ciepła.

Z tyłu słyszał jadący za sobą samochód nieprzyjaciół. Wyjechał pierwszy, miał lekką przewagę, więc udało mu się odciągnąć ich tak daleko jak tylko zdołał, od Maxa ...Tess i reszty przyjaciół.

Zerknął za siebie, zobaczył zbliżający się wąski snop światła przednich reflektorów i ściągnął z ramienia M-16, niezgrabnie przytrzymując go jedną ręką. Musiał działać szybko jeżeli chciał dzisiaj przeżyć ponieważ na otwartej przestrzeni stanowił łatwy cel. Nie można było kierować motorem a jednocześnie zasłaniać się barierą ochronną.

Rozległ się miękki trzask, niebieskie światło przemknęło mu nad głową. Chcieli trafić go z Luminatora i chybili o włos.

Znów oglądnął się przez ramię, pojazdem trochę zachybotało więc postarał się zapanować nad nim i utrzymać równo na drodze. Ponownie dostrzegł jasny błysk, w odpowiedzi uniósł karabin i udało mu się oddać w kierunku kierowcy kilka następujących po sobie strzałów.

Eksplozja przedniej szyby wyrzuciła kawałki szkła na wszystkie strony, samochód zaczął ostro skręcać – najpierw odbił w lewo, potem w prawo, następnie obróciło nim na środku drogi o trzysta sześćdziesiąt stopni.

Marco patrzył jak samochód sunie siłą bezwładu i z rozpędem się zatrzymuje. Zabezpieczył M-16 i z uwagą skupił się na drodze jaką miał do pokonania.

Pozwolił sobie na odetchnięcie z ulgą dopiero po przejechaniu w spokoju kilku mil. Wtedy w pełni zdał sobie sprawę, że po tylu miesiącach nieobecności może wracać do domu.

****
Tess uniosła wzrok w chwili, gdy Serena wyłoniwszy się z lasu upadła na kolana. Bez wahania puściła się biegiem, mając tuż za sobą Annę.

- Sereno – krzyknęła. Przypadła do niej i pomogła jej wstać. Serena kasłała spazmatycznie, wycierając załzawione oczy.

- Pożar – zdołała wykrztusić. Anna objęła ją za ramiona i prowadziła do samochodu. Niemal cała grupa siedziała już w dwóch wakujących pojazdach, jedynie Tess i Anna z z Riley’em czekali na nią na zewnątrz.

- Wszyscy ? – spytała słabo Serena patrząc na Riley’a. Skinął głową otwierając przed nią tylne drzwi.

- To dobrze – odpowiedziała lakonicznie. Tess wskoczyła zaraz za nią i zasunęła drzwi. Riley włączył silnik.

- A Marco? – Serena rozglądnęła się wokół – Gdzie Marco ?

- Pojechał motorem – powiedziała Tess, czując nagły ciężar w piersiach – Odciągnął ich uwagę od Maxa.

Zaraz po przyjściu na umówione miejsce, Tess sięgnęła do niego. Wiedziała więc, że żyje i jest całkowicie bezpieczny. Teraz zrobiła to znowu ale tym razem w dole kręgosłupa poczuła jego delikatną odpowiedź. Uśmiechnęła się pod wpływem tego doznania, wzdrygając nagle na ten nieoczekiwany przypływ energii.

- Ale ma się dobrze – dokończyła za nią Serena.

Tess kiwnęła energicznie głową aż warkocz rozkołysał się jej miękko na plecach – Wyczuwam go...niebezpieczeństwo minęło.

- Bardzo dobrze – Serena uśmiechnęła się lekko, oczy jej zatańczyły z ulgą. A mimo to wciąż wydawała się strapiona czymś, czego Tess nie potrafiła określić.

Kiedy ruszyli, skręcając szybko w stronę autostrady, z troską przyglądała się Serenie. Niemal świtało, wstający dzień zaczął malować czerwonawą barwą pochmurny horyzont, zwiastując po południu mroźną pogodę.

Serena nie przestawała kaszleć. Tess ciężko westchnęła i oparła się o szybę.

- Na pewno dobrze się czujesz ? – Max obrócił się na siedzeniu, niespokojnie popatrzył na nią.

- Khivar nie żyje, Max – odpowiedziała po prostu Serena– Słowo honoru, już lepiej mnie mogłabym się czuć.

Ktoś z przodu podał Maxowi wodę. Wcisnął butelkę do rąk Tess a ona przyłożyła ją do ust Sereny. Pociągnęła z niej spory łyk, a potem przechyliła i piła zachłannie aż strużki wody popłynęły na brodę.

Twarz miała pobladłą, wręcz szarą a Tess patrząc na nią zastanawiała się czy coś jeszcze zaszło w magazynie. – Sereno jesteś taka blada – wychyliła się do przodu, zniżyła głos żeby nikt poza nią nie słyszał – Wszystko w porządku ? Naprawdę ?

Serena przez chwilę wpatrywała się w nią, otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć ale tylko potrząsnęła głową – Nic mi nie jest, Tess.

- Jak udało ci się wyjść z pożaru ? - Tess nie wiedziała skąd brała się u niej ta potrzeba by tak naciskać Serenę – Zostałaś sama ?

Serena rzuciła gwałtownie głową w jej stronę, szerzej otworzyła brązowe oczy i Tess przysięgłaby, że zbladła jeszcze bardziej. – Sama, tak.

Tess chwilę wpatrywała się w nią i nagle zrozumiała.

- On ci pomógł, prawda ?

Serena wierzchem dłoni przetarła oczy - On?

- Ten człowiek...lub ktokolwiek to był. Ja także go spotkałam – wyznała cicho Tess.

Serena zamrugała i znów zapatrzyła się w okno. W zamyśleniu wodziła palcem po oblodzonej szybie na której mróz zostawił swoje wzory.

- Więc kim, według ciebie był ? – spytała nie patrząc na Tess.

Tess wróciła myślami do ich wzajemnych relacji, teraz jednak przyszedł czas na refleksje – Nie wiem – odpowiedziała – Ale myślę, że jego imię to Aidan.

Nie spodziewała się jednak tak gwałtownej reakcji, czując silny uchwyt na swoim ramieniu.

- Co? – spytała Serena ściśniętym głosem a wszystkie kolory odpłynęły jej z twarzy – Jak się nazywa ?

- Aidan....tak myślę – wyjąkała Tess i zmieszana pokręciła głową – Czy ty go...znasz ?

- A'dhan nie istnieje – powiedziała stanowczo Serena i puściła jej rękę – Jest tylko mitem, legendą żyjącą wśród naszych ludzi.

- Usłyszałam to imię kiedy mi pomógł – szepnęła Tess zastanawiając się dlaczego spotkało się to z tak niespodziewaną reakcją Sereny – Usłyszałam je w duszy.

- Jednak niczego nie widziałaś ? – Serena z napiętymi rysami twarzy znów zapatrzyła się w okno.

- Absolutnie niczego, ale wyczuwałam go ...dzięki empatii. I kimkolwiek jest, jest dobry.

Serena zgodnie przytaknęła głową, popijając wodę z butelki jak gdyby była czymś bezcennym.

Tess rozejrzała się wokół. Zaskoczyło ją, że nikt nie wydawał się zainteresowany ich rozmową. Michael i Maria przytuleni coś do sobie szeptali. Max odpoczywał z zamkniętymi oczami. Wiedziała, że po tych wszystkich przejściach był wykończony i tęsknił za jadącą w drugim samochodzie Liz. Nawet po śmierci Khivara i Nicholasa, Serena nie zgodziła się by siedzieli razem. Plan dotyczący zasad bezpieczeństwa musiał być bezwzględnie przestrzegany do końca.

Z zadumy wyrwał ją zachrypnięty głos Sereny, zwłaszcza że zaczęła mówić jakimś dziwnie podniosłym tonem. - A'dhan to imię...i masz rację, brzmi jak Aidan. - Serena wpatrywała się w swoje złożone na kolanach ręce - Mój mąż był przekonany, że on istnieje. Mówił że kiedyś, podczas straszliwej walki z Antousiansami, uratował mu życie....A’dhan podobno zawsze ukazywał się w czasie staczanych przez nas najtrudniejszych i najkrwawszych bitew.

- Ten Który Milczy – dodała Tess – Powiedział mi, że tak go nazywają.

Zaskoczona Serena otworzyła usta i zaraz je zamknęła – O tym nie mogłaś wiedzieć.

W kącikach ust Tess zaigrał pobłażliwy uśmiech – Chyba, że on mi powiedział, Sereno.

Serena przez moment patrzyła w swoje otwarte dłonie, jakby spodziewając się ujrzeć w nich jakieś wyjaśnienie – To on mi pomógł tu wrócić, Tess - przyznała w końcu. Przegryzła wargę, co stanowiło u niej rzadko spotykany objaw wzruszenia. – Nigdy wierzyłam mężowi, kiedy opowiadał o A’dhanie...myśląc, że miał przywidzenia. Ale jeśli to co mówisz jest prawdą, to właśnie on ocalił mi życie.

Zamyślona Tess przytaknęła. Serena odwróciła się, szybkim ruchem głowy przerzucając koński ogon za ramię. I tak jak to ona miała w zwyczaju, swoim zachowaniem zasygnalizowała koniec rozmowy, odcinając się od wszystkich i zamykając się w sobie.

Tess oparła głowę o szybę i przymknęła oczy. Tęskniła za Marco. A ponieważ zaczęła się wyciszać, natychmiast odczuła na skórze uporczywy napór jego energii. Pewnie działo się tak już wcześniej, ale zajęta rozmową z Sereną nie zwróciła na to uwagi. A teraz jego obecność rozbudziła jej zmysły jak niespodziewany wybuch fajerwerków.

Ręce intensywnie drżały, jak poprzez bliską więź droczył się i przymilał do niej, a robił to dużo żarliwiej niż wcześniej. Nawet z tak daleka, Marco swoją energią niemal ją obezwładniał. Poczuła pod powiekami kłujące łzy wyobrażając sobie jak to będzie, kiedy w końcu znikną wszelkie bariery a on będzie się z nią kochał.

Kiedy wreszcie Marco McKinley przytuli ją do swojego nagiego ciała a ich obce istoty zostaną połączone według tajemniczych, pradawnych rytuałów.

Kiedy zwiążą swoje dusze.

Kiedy Marco McKinley będzie miłował Tess Harding, wiedząc, że nic ich nigdy nie rozdzieli.

Cdn.

Image
Last edited by Ela on Fri Jul 29, 2005 5:14 pm, edited 2 times in total.
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sat Jun 04, 2005 9:35 pm

To właśnie te dwie czy trzy ostatnie części musiałam przeczytać dwa razy, gdy czytałam to w oryginale, żeby upewnić się, że wszystko dobrze zrozumiałam. Całe opowiadanie jest takie... w stylu Deidre. Taka sama będzie jej książka i już wypatrzyłam angielskojęzyczną księgarnię w Arkadii koło szkoły (nie ma to jak kobylaste centra handlowe) - mają tam niezłe pozycje i liczę, że i Deidre pojawi się tam wcześniej niż w polskich księgarniach.
No, wracam do opowiadania. Znów dostaliśmy wypieszczoną przez Elę i słońce część... Marco na motorze. Zdycham :lol: Od razu widzę buźkę mojego Colina w zestawieniu z Ducati... hm, może kiedyś by zrobić przeróbkę ostatnich zdjęć Jasona, Colin by do nich pasował, chociaż ma lepsze ciało :P Dobrze, schodzimy z tematu.
Tess - i jak tu jej nie kochać? Przy tych częściach wciąż przypomina mi się początek - Marco z tej pierwszej rzeczywistości, kiedy Tess była tylko przygodą, kiedy wszystko było zupełnie inaczej.

A, Maleństwo - widać i ty dołączasz do miłośników Nicholasa - no dobrze, przesada - do zwolenników przekonania, że nic nie jest tak złe jakim wydaje się być. Mnie raczej interesuje czemu Nicholas był taki zawzięty - kompleks niskiego wzrostu, który musiał sobie zrekompensować inaczej? Może sądził, że to jedyny sposób, by go poważali i tak dalej?

Gracias, Eluś. Co ty zrobisz, gdy dojedziemy do końca? Pięćdziesięciu części D. nie przekroczyła... Te kilka części BTSTU? Przecież one kończą się w takim miejscu, że gorzej nie można. Co potem?
Image

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Sun Jun 05, 2005 10:47 pm

Zacznę od tego, że bardzo podoba mi się kolejny art do GAW autorstwa Nan :P Rzeczywiście Colin na motorze (to znaczy Marco :wink: ) pasuje do tej części jak ulał.
Nan wrote:Mnie raczej interesuje czemu Nicholas był taki zawzięty - kompleks niskiego wzrostu, który musiał sobie zrekompensować inaczej? Może sądził, że to jedyny sposób, by go poważali i tak dalej?
Niski wzrost, olbrzymie ego i chęć panowania nad wszystkim co się rusza...coś mi to przypomina ("The Journey Home" :wink: ), ale o tym później, bo od tego jest inny temat. Mogę tylko powiedzieć, że moja wiara w minimum dobrych iskierek u Nicholasa już prawie równa się zeru, przez duże "Z".

A teraz wracam do GAW. To już 41 część i chyba zbliżamy się do końca :( Ile Elu jeszcze zostało? Chyba niewiele?

W końcu odetchnęłam z ulgą, wszyscy przeżyli i wszystko zaczyna wracać do normy. Świadczy o tym chociażby ten fragment...
Michael i Maria przytuleni coś do sobie szeptali.
To takie ciepłe, tak odebrałam ten malutki fragmencik.

Czy jednak na długo zapanuje względny spokój i cisza? Przecież jeszcze tyle spraw pozostało nierozwiązanych, tyle bólu i cierpienia zostało zadane i pozostały rany. Chociażby jedną z nich jest ciągły brak więzi łączącej Maxa i Liz. Czy ona kiedykolwiek powróci? Przecież ci, którzy ją zabrali już nie żyją, a więc powinna się pojawić z powrotem, taką mam nadzieję, ale czy aby na pewno?

Po drugie czy Marco dojedzie, czy nareszcie wróci "do domu", czy w końcu będzie z Tess i...
Kiedy zwiążą swoje dusze.
I Ten Który Milczy. Cały czas nie wiadomo, kto to jest, ale po tej części wiem już na pewno, że jest dobry. Tak jak to powiedziałaś Elu równie tajemniczy, jak i dobry...
I kimkolwiek jest, jest dobry.
Na szczęście uratował Serenę, a już się bałam, że spełnią się przewidywania, które wysnuł kiedyś ktoś z komentujących, że Serena pewnie odda życie za swoich bliskich.

I ta część znowu mnie poruszyła. Ten jej typowy klimacik pełen magii, szczególnie przy fragmentach opisujących kontakt między Sereną i Antousianem. Zagadzam się z Nan, to takie typowe dla Deidre i dlatego tak bardzo lubimy jej opowiadania, ja na pewno!!!

Dzięki Elu za to cudowne tłumaczenie. Jesteś niezastąpiona w tym :cmok: i czekam z niecierpliowścią na następne części!
Maleństwo

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Jun 07, 2005 1:29 am

Uff.. nie wiem co się dzieję! :?
Przepraszam, za ostatnie bardzo płytkie komentarze, ale dziwnym trafem mam jakiś zabiegany okres.. 8)

Ale takiej gratki jak kolejna część GAW nie mogłam zostawić bez króciutkiego chociaż komentarzyka! Chociażby przypomnienia, że ja to (i nie tylko :wink: ) nadal czytam i z niecierpliwościa oczekuję na kolejne rozdziały!

Tak się cieszę, że Serenie nic się nie stało.. moje "czarne" przypuszczenia nie sprawdziły sie.. ale było blisko! Tajemniczy "ktoś", który przez całe wieki - jak można wysnuć ze wspomnień Sereny - opiekował się ludźmi, znaczy Antarianami (to też ludzie, hm.. :roll: ), a który występował tylko w legendach.. Taki dobry Anioł Stróż.. powrócił, ochronił dobro.. Bardzo to wszystko było piękne!
I te optymistyczne zakończenie, zapowiadające coś niesamowitego.. Miodzio! :cheesy:

Dzięki Elu za tłumaczenie! :cmok:

I, Nan.. nie tylko wyśmienicie piszesz, ale także tworzysz naprawde jednorazowe arty! Nio, jestem pod wrażeniem..
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Tue Jun 07, 2005 12:34 pm

Na każdą cześć GAW czekam z niecierpliwością. I każde moje (ostatnio, Elu, jakoś dłuższe :twisted: ) oczekiwanie zostaje nagrodzone nie tylko wspaniałą akcją, której nie można właściwie przewidzieć, ale również wspaniały tłumaczeniem, które pozwala na głębsze poznanie stylu Deidre i zatopienie się w klimacie GAW. Piękny opis uczuć Sereny, scena po prosu namalowana w wyobraźni... Po raz kolejny, ale pewnie nie ostatni, dziękuję Elu za nową cześć i piękne tłumaczenie :cmok:

Kamień spadł mi z serca. Żyją! Wszyscy przeżyli! Gdzieś tam w głębi duszy obawiałam się, czy nie spotka mnie w tej części jakaś przykra niespodzianka. Ale z drugiej strony- przecież każdy z bohaterów ma jeszcze tyle przed sobą do zrobienia.

Marco i Tess celebrujący (czy to aby na pewno to słowo? :twisted: ) nareszcie swój związek, ich spotkanie, pierwsza rozmowa, wspólna powinność łącząca równie silnie co miłość. Właśnie pomyślałam sobie, że zbliża się moment, kiedy będą mogli "pokazać" światu, że są razem. Do tej pory wszyscy opierali się na słowach Tess. Teraz Marco będzie musiał oficjalnie stanąć na wysokości zadania ;) No i czeka go rozmowa z Sereną. I z Maxem...

Max i Liz... Jednak ciągle moi faworyci. Na początku GAW było ich troszkę wiecej. Teraz muszę delektować się najmniejszą wzmianką o tej parze, bo pierwszy plan niepodzielnie opanowali Marco i Tess. Malństwo, wiesz, że jakoś nie przyszło mi do głowy, że więź powinna teraz wrócić? :oops: Mnie, która rozpaczała nad jej brakiem przez cały czas... Chyba mam jakieś problemy z myśleniem :roll: Ciekawa jestem, czy ci dwoje nareszcie odzyskają się w pełni. I czy znowu nie zranią Marco :?

Wszystko powoli zaczyna się wyjaśniać. Mimo panującego wokół chaosu, mimo walki i atmosfery zagrożenia, zbliżamy się powoli do sytuacji, w której powracają nurtujące od początku pytania, w której ostateczna konfrontacja staje się faktem, a nie marzeniem czytelników. Czekam na to z niecierpliwością! Tyle rzeczy zaprząta mi jeszcze głowę!

P.S. Przez chwilę myślałam, że Aidan to może mąż Sereny. Ale potem, kiedy jej też to przeszło przez głowę, zrezygnowałam. Deidre nie byłaby aż tak przewidywalna 8) Ale co oznaczało to
- Zawsze cię znałem, Sereno. Zawsze – kiedy to mówił, jego dźwięczny głos rozbrzmiewał w jej piersiach i wnikał coraz głębiej.
Nie wiem, co o tym myśleć.... :roll:
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Jul 06, 2005 1:19 am

Pomiędzy jednym wyjazdem, a drugim, wrzucam kolejny rozdział. Wspólnie z Maxem i Liz, Marco i Tess, życzę wszystkim dobrego wypoczynku. :D


Gravity Always Wins - część 42


Marco z rykiem silnika wjeżdżał pod górę stromym nachyleniem stoku. Powinien się cieszyć, ale poza tym że był bezpieczny, nie czuł nic. W miarę zbliżania się do domu jego ekscytacja powoli się ulatniała, ustępując narastającemu przygnębieniu. Jadąc tu miał czas, by przed spotkaniem z Maxem i Liz, wyprzedzająco wrócić pamięcią do owej koszmarnej nocy sprzed kilku miesięcy.

Nocy, kiedy nierozważnie pocałował królową ...kobietę którą, zobowiązany najświętszą przysięgą, przyrzekł poważać i chronić.

Ileż to razy żałował, że nie może cofnąć tamtej chwili ? Wymazać tamtego pocałunku ? I nie pojmował, jak Liz może mu wybaczyć. A jednak wtedy, pod koniec sierpnia Tess zaręczała, że Max go rozumie. Że z jakiegoś powodu oboje potrafią zrozumieć.

Nawet poprzedniego dnia Max nie chciał słyszeć o przeprosinach, zapewniając, że wszyscy czekają na niego w domu. A mimo to, Marco nie potrafił pozbyć się poczucia winy i przeświadczenia, że nie zasłużył na przebaczenie króla.

Kiedy z daleka zobaczył dom, z wrażenia spociły mu się ręce trzymające kierownicę. Wiedział, że wreszcie zmierzy się ze swoimi obawami, pójdzie do króla i królowej i poprosi o wybaczenie.

I choć czuł się nieswojo przed tym spotkaniem, zastanawiał się czy czasami większego niepokoju nie wywołuje perspektywa zobaczenia się z Tess. Tęsknił za nią bardzo, i pragnął chyba jeszcze mocniej niż w ciągu miesięcy oddalenia. Jednak, kiedy mijał kolejne mile po drodze rozpościerającej się jak wąska wstążeczka, myśl o wzięciu jej w ramiona po tak długiej nieobecności, coraz bardziej go obezwładniała.

Uwodzenie w snach, to jedno. Ale przytulenie jej w świecie rzeczywistym wzbudzało w nim piekielny lęk. Tak jak na początku ich znajomości.

A ona przez cały rok, noc po nocy leczyła jego duszę, tchnęła w nią życie nawet wtedy, gdy zmagał się z niepewnością czy wolno mu się z nią wiązać. Nic jednak nie powstrzymało miłości, która niczym cieniutka niteczka oplotła dwa serca – pomimo poznania o nim całej prawdy.

I wtedy, pamiętnej nocy w barze, gdy wyznał swój mroczny sekret, złożyła mu delikatną ofertę, proponując swoje serce w zamian za piętno jakie w sobie nosił.

Nigdy nie przypuszczał, że może pokochać go kobieta, która wie co taki związek oznacza. Lecz Tess zaakceptowała go bez zastrzeżeń, z jego darami, złożonymi ślubami...skłonna była wziąć na siebie cały ten ciężar, byle tylko być z nim. A on teraz w rewanżu miał szczerą ochotę skierować swojego Harleya na autostradę i nie zatrzymując się odjechać tak szybko, jak się tylko da.

Ponieważ najbardziej się bał, że śnił tylko przez te wszystkie miesiące, a ich bliska więź była jedynie iluzją taką jak ta, kiedy to pomylił Liz z Tess.

Gdyby teraz odjechał, wówczas nic nie skalałoby marzeń, a w nim pozostałby nadzieja, że któregoś dnia Tess będzie jego...że mają przed sobą przyszłość. Lecz wtedy ufność oparłby na mrzonkach i złudzeniach.

Pełen wątpliwości zsiadł z motoru, kierując wzrok w stronę werandy. Nikogo tam nie dostrzegł. Odczuł ulgę do chwili, aż usłyszał skrzypnięcie drzwi wejściowych prowadzących na ganek i ktoś się w nich pojawił. Podszedł bliżej, zmrużył oczy chcąc zobaczyć kto to jest, i mignęły mu czarne włosy splecione w długi warkocz.

Wyszła na zewnątrz, otwarte drzwi z trzaskiem zamknęły się za nią a jego wzrok zetknął się z błyszczącym spojrzeniem. Z błękitnymi jak niebo oczami.

I przytłoczył go zapach, zapach który upajał jak żaden inny. Woń polnych kwiatów muśniętych słońcem.

Nie, nie miał cienia wątpliwości kto biegnie mu na spotkanie, mimo, że trochę zmylił go kolor włosów.

Nim zdążył zareagować nerwowo, Tess zarzuciła mu ramiona na szyję i mocno się przytuliła.

- Marco – zabrakło jej tchu – Boże...nie mogę uwierzyć, że jesteś tutaj.

Objął ją, coś uwięzło mu w gardle i ciężko przełknął. W ciągu tych miesięcy nieobecności, niemal zapomniał jaka jest drobna i krucha. W snach zawsze wydawała się wyższa, z długimi złotymi włosami spływającymi swobodnie na plecy. I chociaż widział ją już wcześniej podczas bitwy, teraz ich czarny kolor dziwnie go rozpraszał. Wspięła się na palce, jeszcze bardziej przylgnęła do niego, a serce biło jej szybko przy jego piersi. Gwałtownie wciągnął powietrze.

Wpadł w popłoch. Wrażenia po rozegranej bitwie niemal zbladły w porównaniu z tym, jak zagubiony czuł się teraz w jej ramionach, i jak desperacko pragnął od niej uciec.

- Tess – starał się opanować, końcami palców leciutko przesunął po grubym warkoczu.

Przycisnęła się mocniej a on poczuł na szyi i karku dotyk jej włosów – Prawie cię... nie poznałem...z tym czarnym warkoczem – jąkał się niezręcznie.

- Zapomniałam je zmienić ! – roześmiana odsunęła się odrobinę i przyglądała mu się zadzierając do góry głowę. Widział niebieskie oczy iskrzące zadowoleniem, po prostu cała tryskała szczęściem. Przy pomocy empatii wyczuł w niej aprobatę i ogromną radość ....Boże, jej miłość jest niepojęta i niezgłębiona.

Nagle zdał sobie sprawę, że on sam także się uśmiecha. Wyciągnął rękę i przyłożył jej do policzka – Och, słodka Tess – wymruczał, kiedy przycisnęła usta do wnętrza jego dłoni – Obawiałem się, że śnię.

Uśmiechnęła się promiennie i oparła policzek o dłoń – Możesz mi wierzyć, to nie sen !

Na moment przymknęła oczy, ucichła, gdy kciukiem delikatnie gładził policzek, by po chwili niespodziewanie poderwać głowę – Tak bardzo się boisz – szepnęła, otwierając szeroko oczy – Proszę, nie bój się mnie, Marco.

Jak oparzony cofnął rękę, odbierając jej całą radość z twarzy. Wiedział, że posiada teraz zdolność empatii, a jednak nie był przygotowany, żeby z taką łatwością odczytywała co czuje.

- Nic mi nie jest – skłamał. Nawet w jego uszach zabrzmiało to chłodno – Czeka mnie spotkanie z Maxem i Liz i trochę się denerwuję.

- Ale dlaczego boisz się mnie ? – łagodnie położyła mu rękę na ramieniu.

- Tess, oboje jesteśmy wykończeni – tłumaczył się, ale nie był w stanie spojrzeć jej w oczy. Ponad jej głową spojrzał na chatę – Teraz niewiele się we mnie doszukasz.

- Nie doszukuję się – warknęła. Na bladych policzkach wystąpiły szkarłatne rumieńce – Potrafię wyczuć twoje serce, pamiętasz Marco ? Mój widok śmiertelnie cię przeraził, a ja nie wiem dlaczego.

Uśmiechnął się z wysiłkiem, ścisnął jej dłoń. A potem, prawie się ocierając wyminął ją i skierował w stronę domu. Wracamy do starych nawyków, kiedy to krążyliśmy wokół siebie, pomyślał z bólem serca, bo tylko na taką uwagę mógł się zdobyć.

Zostawił ją samą na środku podjazdu i wchodząc na werandę wciąż czuł jak patrzyła za nim.

I chociaż miał świadomość zadanego jej cierpienia, rozbijającego się w nim niczym fale oceanu, musiał się przed nim bronić. Bo dopóki nie upora się z Maxem i Liz, nie był wystarczająco silny by stawić czoła lękom, jakie odczuwał wobec Tess.

A z całą pewnością nie umiałby się bronić przed samym sobą.

****
Max położył się na łóżku. Sprężyny materaca zatrzeszczały jękliwie, kiedy przetoczył się w stronę Liz i przyciągnął ją do siebie.

- Pamiętaj co obiecałaś – droczył się, ciepłym oddechem owiewając jej policzek. Otoczył ją ramionami nisko w talii.

- Jak mogłabym zapomnieć? – roześmiała się. Jego słowa natychmiast ją zelektryzowały. Czuła na sobie lekko drżące ręce, wiedziała że podobnie jak ona, wciąż rozpłomieniony jest okresem godów.

Przyłożyła mu dłoń do policzka, oszpeconego przez wielki siniak – Skąd się wziął ? – spytała z nagłym lękiem. Nikt nie miał odwagi wyjawić jej co zaszło w magazynie, i nie musiał, bo wyraźnie to wyczuwała.

- Skarbie – przeciągnął ostrzegawczo głos, lgnąc ustami do jej szyi – Skończyło się, nie ma do czego wracać.

- Wiem, ale...- głos jej zamarł, gdy wyobraziła sobie co mogło się wydarzyć. Jak inaczej mogło się to wszystko potoczyć.

Rozległo się delikatne pukanie do drzwi i oboje równocześnie jęknęli – Nie otwieraj – poprosiła nagląco – Pomyślą że śpimy.

- Może to coś ważnego – Max niechętnie przewrócił się na brzeg łóżka i opuścił stopy na podłogę.

- A to nie jest ważne ? - wiedziała, że mówi zrzędliwym tonem, nie zamierzała się jednak tym przejmować.

Max wstał, mrucząc coś w odpowiedzi. Zanim otworzył, poprawił spodenki, obciągnął koszulkę a potem szarpnął za klamkę. W progu stał Marco, postawną sylwetką zajął niemal całe obramowanie drzwi. Po tak długiej nieobecności Liz widziała go po raz pierwszy i coś ścisnęło ją za gardło.

Wziął prysznic i z wilgotnymi jeszcze włosami wydawał się wzruszająco bezbronny. Na widok leżącej na łóżku Liz szybko opuścił oczy.

- Przepraszam – przesunął dłonią po włosach – Ja...to chyba nieodpowiednia pora....

Max szerzej otworzył drzwi i pogodnym głosem zaprosił go do środka – Nie, nie...wejdź.

Spodziewali się, że wspólne spotkanie może być przykre, a nawet krępujące – zwłaszcza dla Marco, o którym wiedzieli, że odjeżdżał z domu z poczuciem winy. Liz uśmiechnęła się widząc, jak wchodząc niepewnym krokiem do pokoju, znów nerwowo poprawia włosy. Jego wielkie czarne oczy błądziły po pokoju, unikając ich wzroku. Nie mogła tego znieść, nie po tym ile dobrego dla nich zrobił.

- Proszę, Marco – powiedziała ciepło – Wejdź i porozmawiajmy - przesunęła się na brzeg łóżka, uniosła i wyciągnęła do niego ręce – Jak myśmy się za tobą stęsknili !

Niechętnie pozwolił się objąć, odpowiadając jedynie lekkim uściskiem – Wspaniale jest wrócić – oznajmił trochę oficjalnym tonem – Myślałem, że ten dzień nigdy nie nadejdzie.

- Tess pewnie czuje podobnie – roześmiała się Liz i natychmiast pożałowała tych słów, bo wydał się trochę zmieszany jej uwagą. Kiwnął głową, podszedł do okna, podniósł zasłonę i zapatrzył się na zewnątrz.

- Wygląda jakby miał spaść śnieg – powiedział miękko. Max znacząco zerknął na Liz, skinął głową w stronę Marco. Najwidoczniej spodziewał się od niej pomocy. Poruszyła ramionami. Nie wiedziała jak ma pokierować rozmową, by pomóc mu przejść przez ten trudny moment.

W końcu opuścił zasłonę i odwrócił się, zaciśnięte usta tworzyły prostą linię. Z pochyloną głową, wpatrzony w podłogę wymamrotał – Nie wiem co ci powiedzieć, co mam powiedzieć wam obojgu.

- Marco, już o tym rozmawialiśmy – wyjaśniał Max – Tamtej nocy, kiedy nawiązaliśmy mentalny kontakt. Mówiłem ci, nie ma za co przepraszać.

- Ależ jest – zaprzeczył. Patrzył z uwagą na Maxa – Przeprosiny należą się wam obojgu, Liz w szczególności. – W jego oczach było tyle bólu, że miała ochotę znów go objąć. Powstrzymała się jednak, ponieważ coraz szybciej wyrzucał z siebie słowa.

- Na to co zrobiłem nie ma żadnego usprawiedliwienia. Chociaż może jest, niewielkie. Przestałem nad sobą panować...bo są we mnie uczucia o których wam nie mówiłem, a które powinniście znać - Na twarzy pojawił mu się smutek – Ale zapewniam, nigdy cię nie pragnąłem Liz...i nigdy...

- Marco – Max ujął go delikatnie za ramię – Wiemy o tym...i wiemy także, że kochasz Tess.

- Nigdy nie pozwoliłbym sobie...- ciągnął Marco, jakby nie dosłyszał słów Maxa. I nagle umilkł – Wiecie ?

- Wiemy, że posiadasz zdolność współodczuwania i przechwyciłeś naszą więź – powiedział Max – Twoje problemy spowodowała empatia. Już wszystko w porządku, Marco.

Z uchylonymi ustami wpatrywał się w Maxa – W porządku ? - powtórzył i głos mu się nieznacznie załamał.

- Przede wszystkim, to ja winien ci jestem przeprosiny – mówił dalej cichym głosem Max – Powinienem był cię wtedy wysłuchać, pozwolić wytłumaczyć a nie unosić się gniewem. Kiepski ze mnie przywódca i jeszcze gorszy przyjaciel. Wybacz.

Marco podniósł dłoń, próbując go powstrzymać – Proszę Max, nie musisz...

- Ależ musimy – wtrąciła się do rozmowy Liz. Wzięła trochę zaskoczonego Marco za rękę – Bo wszyscy mamy za co ci dziękować....za te miesiące wyrzeczeń i poświęcenia.

Przykryła drugą ręką jego dłoń – I obawiam się, że w dalszym ciągu potrzebujemy twojej pomocy. Chcemy cię o coś poprosić – powiedziała cicho.

Spojrzał na nią uważnie i pytająco otworzył oczy – A właściwie mamy do ciebie dwie sprawy – Liz roześmiała się i klepnęła dłonią łóżko, prosząc by usiadł – Myślę, że wyjaśnienie tego zabierze nam trochę czasu.

****

Marco usiadł po turecku na środku łóżka i obrócił się do nich. Skupili się wokół siebie jak przy nieistniejącym obozowym ognisku i przypominało to trochę tamten wieczór, który wydał się teraz tak bardzo odległy, gdy w niewielkim mieszkanku Maxa i Liz w Las Cruces uczył ich jak radzić sobie z darem intuicji. Gdzie po raz pierwszy, niechcący, poczuł w sobie pogłos tego co ich łączyło.

Mimowolnie zacisnął dłonie w pięści słuchając, co zrobił Nicholas gwałcąc umysł Maxa.

Tak bardzo im współczuł, próbował bronić się przed przygnębieniem i bólem jakie promieniowało z pokoju, lecz ono zewsząd go otaczało. Ze wszystkich cierpień jakie doznali ze strony wrogów, to było najdotkliwsze. Pozostawiało po sobie gorycz porażki, przyćmiewającej odniesione zwycięstwo Maxa nad Khivarem.

- Czy sądzisz...czy on na zawsze nam ją odebrał ? – w głosie Liz było tyle desperacji, że aż ścisnęło go w gardle – Nie ma już dla nas nadziei ?

- Jak myślisz Marco ? – Max zmęczonym ruchem ręki przetarł oczy.

Liczyli na niego. Wierzyli, że w jakiś cudowny sposób potrafi złamać tkwiącą między nimi moc Nicholasa. Nie powiedzieli tego głośno, ale czuł ciężar niemych pytań jakie zawisły w powietrzu.

- Nigdy nie słyszałem o takim przypadku – odpowiedział poważnie – Według mnie...w pełni ukształtowana więź jest niezniszczalna.

- Ona...nie istnieje – Max ciężko westchnął – Ile razy po nią sięgam, czuję jedynie pustkę.

Marco milczał zastanawiając się, czy nie powinni porozmawiać z Sereną. Nagle Liz chwyciła go za rękę.

- I o to chcemy cię prosić.

Max wziął go za drugą rękę, a na policzkach Marco pojawiły się rumieńce. Krępowała go ta niespodziewanie intymna sytuacja – zwłaszcza wobec ciągłego poczucia winy, jakie miesiącami nosił w sobie.

- Uważamy, że potrafisz nam pomóc – powiedział Max – Że uleczysz nasz związek.

- Jak? – spytał zaskoczony Marco – Jak sobie to wyobrażasz ?

- Łącząc się z każdym z nas z osobna – szepnęła ostrożnie Liz, w której oczach dostrzegł pojawiające się łzy – A potem...wiążąc na powrót razem.

Nic nie powiedział bo bał się, że mógłby tylko zapłakać nad udręką wyzierającą im z oczu i wiarą jaką w nim pokładali.

Gdyby jeszcze on sam, w równym stopniu był o tym przekonany.

- Nie jestem pewny...czy...- mruknął cicho, ale zaraz umilkł bo usta Liz zadrgały. Lecz najmocniej szarpnęła go za serce reakcja Maxa. Pochylił głowę i kryjąc wzrok zapatrzył się w swoje kolana.

Trzymał ich za ręce i czuł jak wstrząsają nimi lekkie dreszcze. Nie wiedział czemu, ale ten drobny szczegół wydał mu się istotną częścią tajemnicy pradawnych obrzędów.

- Spróbuję, oczywiście – szepnął, bezwiednie przyciągając ich dłonie do siebie – Przecież wiecie, że zrobię wszystko żeby wam pomóc.

Wstrzymywane łzy, teraz bez przeszkód spłynęły na policzki, więc Liz mogła tylko przytaknąć. Pogłaskała delikatnie ramię Maxa, gdy nie podnosząc wzroku kiwnął głową. Marco dyskretnie milczał patrząc, jak grzbietem ręki szybko przetarł oczy.

Przejęty ich bólem, zmagał się z myślami. Przez całe życie nie dopuszczał do siebie uczuć innych. Nauczył się obchodzić z empatią ostrożnie, jak z naostrzoną szpadą. Zawsze znajdował się niebezpiecznie blisko emocji, których nie powinien doświadczać. A poza tamtym zdarzeniem, gdy zaczął przechwytywać ich w najbardziej intymnych chwilach, nic nie wskazywało by miało się cokolwiek zmienić. I teraz, kiedy otworzyli swoje serca, on nie wiedział jak naprawić wyrządzoną im krzywdę.

I chociaż nie znał powodów, jednego był pewny. Wbrew temu co wcześniej przydarzyło się z Liz, łatwiej będzie mu nawiązać kontakt poprzez Maxa - Zaczniemy od ciebie – zwrócił się do niego.

- Dobrze – Max podniósł głowę. Jego oczy wciąż połyskiwały łzawo.

- Zrobimy to tak jak poprzednio – mówił dalej Marco otaczając dłońmi jego twarz. Max przymknął oczy wyrównując oddech, podczas gdy Marco zogniskował na nim całą uwagę.

Pozbył się wszelkich targających nim wątpliwości i skoncentrował się na duchu Maxa, na tym by poczuć wibracje empatii wewnątrz swojego serca. Od podbrzusza zaczęło ciągnąć się uczucie gorąca, docierało do opuszków palców i gromadziło w miejscach zetknięcia się ze skórą Maxa.

Marco zadrżał w odpowiedzi, przysuwając się bliżej. Kiedy wybuchnie między nimi coś na kształt więzi, potrzebował fizycznej bliskości. Odbierał tylko głęboki dźwięk oddechu Maxa, jego duch współbrzmiał z nim jasno i wyraźnie. Niemal go w sobie słyszał.

- Połóż swoje ręce...na moich – zasugerował Marco cichym głosem – Pogłębimy kontakt.

Poczuł na dłoniach dotyk dłoni Maxa. Były zaskakująco gorące. Ręce uzdrowiciela, przemknęło mu przez myśl w chwili, gdy otwierało się pomiędzy nimi połączenie.

Max? spytał. Słyszysz mnie?

Tak...tak... – w głębi serca Max doznał ogromnej ulgi. Marco wyczuł ją nawet dłońmi.

To dobrze, a więc udało się, powiedział miękko. Myślę, że zanim sięgniemy po Liz, poczekajmy aż kontakt się umocni. Potem spróbuję ją wciągnąć. Dobrze ?

Miał wrażenie, że myśli Maxa zaprzątnięte są jakimś niepohamowanym pragnieniem, i nacisnął mocniej.

Max? Co się dzieje ?

Nic...czemu pytasz ?

Coś cię niepokoi.


I wówczas pojął, zrozumiał skąd biorą się delikatne drżenia ich rąk. Było to dla niego czymś zniewalająco znajomym. Wydarzenia z sierpnia ubiegłego roku zaczęły układać się w klarowną całość. Max i Liz znajdowali się w trakcie sezonu godowego, ogarnięci jego gorączką.

I to samo działo się ubiegłego lata, kiedy tak nieznośnie boleśnie przechwytywał ich więź.

Masz rację , przyznał Max, wyprzedzając jego pytanie, Jesteśmy w nim teraz i byliśmy wtedy. Myślałem że wiesz, że Tess ci powiedziała.

Nie, nic mi nie mówiła. A może zrobiła to we śnie, tylko ja na jawie nie pamiętam.

To dlatego odbierałeś nas tak intensywnie, dlatego tamte dni były dla ciebie takie trudne.

Po raz pierwszy od wielu miesięcy Marco poczuł się mniej winny, a możliwość przebaczenia jak balsam koiła jego duszę. Nie sam się rozgrzeszał, lecz robiły to słowa Maxa.

Próbowałem ci wyjaśnić, Marco, cichy głos przyjaciela docierał do jego myśli. To co się stało, miało związek z tym okresem, i to my byliśmy jego główną przyczyną.

A teraz ja wykorzystam ten sezon i postaram się uśmierzyć wasze pragnienia, dokończył Marco. Uśmiechnął się, bo prowizoryczna więź utworzona z Maxem się zacieśniła. A na to czekał.

Teraz sięgnę po Liz. Jesteś gotowy?

Tak, Łączność pomiędzy nimi stawała się coraz silniejsza i w serce Maxa wstąpiła nadzieja.

Marco ostrożnie opuścił dłonie i odwrócił się w stronę wpatrzonej w siebie Liz. Uśmiechnął się i powoli wyciągnął do niej ręce.

- Chodź – powiedział zachęcająco – Nawiązaliśmy z Maxem pełny kontakt. Teraz kolej na ciebie.

Przełknęła ślinę, zamknęła oczy. On tymczasem utrzymywał otwarte pasmo łączące go z Maxem i kontrolował je na tyle, by móc skupić się na Liz. Jak gdyby odsunął Maxa od siebie, ale wciąż czuł jego obecność, ponieważ w rękach bezustannie przepływało elektryzujące ciepło.

Kontakt z Liz był zdecydowanie inny niż z Maxem, po pierwsze trudniej było się z nią zestroić. Lecz kiedy subtelniej przestawił na nią energię, policzki Marco oblały się rumieńcem, bo czuł jak Liz z całych sił przedziera się do przodu, szukając z nimi kontaktu. Napierała całą swoją fizycznością i robiła to z taką determinacją, że Marco się zachwiał i niemal upadł do tyłu, kiedy coś się gwałtownie rozsunęło i rozpostarło.

Zaczął dygotać, gdy zdwojona energia Maxa i Liz opanowała jego ciało. Był niczym piorunochron, w którym zbierała się jakaś nadprzyrodzona duchowość, kumulująca się pomiędzy ich dwojgiem.

Max, krzyknął. Oparł czoło o czoło Liz, próbując zapanować nad sobą.

Ja....niemal...Boże, prawie ją czuję, zdołał wykrztusić Max, Marco, jesteś już tak blisko.

Wiem, Max.

I tak jak wcześniej Max, teraz Liz przycisnęła dłonie do jego rąk. I wówczas pomieszczenie zaczęło wypełniać się nieziemską kosmiczną energią, zatracając swoje kontury. Marco z trudem oddychał.

Dobiegł do niego szloch Liz, jej głos wzywający imię Maxa i Maxa nawołującego Liz....Próbował słuchać, lecz zbyt głośno huczało mu w głowie. Nie wiedział co się dzieje, co nimi tak wstrząsnęło, i kiedy wciąż szeptali swoje imiona, to krzycząc, to łkając, Marco miał jedynie świadomość swojej tłukącej się z bólu głowy.

Co się...? próbował spytać, czuł nawet dotyk ich rąk na sobie, jednak nie był w stanie otworzyć oczu.

Marco! usłyszał uszczęśliwiony krzyk Liz, Nie czujesz ? Nawiązałam z nim kontakt....Ja także tu jestem.

Kiwnął głową, próbując opanować męczące dreszcze jakie nim wstrząsały.

Marco, co z tobą ?, Max mocno pochwycił go za ramię.

Potrząsnął głową, Marnie się czuję...za dużo emocji, wzruszeń, wymruczał niewyraźnie.

Gdy walczył nad utrzymaniem w ryzach empatii, która wyła w nim jak potępieniec, ich euforia zaczęła zmieniać się w ogromny niepokój.

Kończymy, zdecydował stanowczo Max, I to już !

Nie, nie...po prostu... pomóż mi, wyszeptał Marco.

Jak? Proszę Marco, powiedz co robić. Głos Liz był pewny, mówiła to tak pocieszająco, że troszkę się wyciszył.

Muszę....się wyłączyć...trudno wytrzymać...zbyt intensywna moc....za dużo na raz, starał się wyjaśnić jaśniej, ale jego myśli były zbyt zawiłe i nieskładne.

Rozumiem, powiedz tylko co mamy zrobić, podpowiadał Max.

Powinniście pogłębić więź, Marco wypuścił z płuc powietrze i wreszcie otworzył oczy. Pomieszczenie miało krzywe kontury, nie potrafił rozróżnić kolorów. Zamrugał rozpaczliwie oczami.

Jak to zrobią wycofam się, zadecydował, ponownie zamykając oczy. Martwili się o niego i ten niepokój krążył wokół niczym trąba powietrzna. Wyraźny i zdeterminowany.

Sięgnął jeszcze głębiej. Coś alarmującego pojawiło się między nimi, co natychmiast wzmogło jego czujność.

A potem poczuł coś jeszcze, i na moment się pogubił. Zdawało się jakby pojawił się tu ktoś czwarty, niesłychanie zwiewny, prawie nie zauważalny. Początkowo pomyślał, czy nie są to czasem jakieś pozostałości po Nicholasie.

Ale się mylił. Zaskoczyło go, że uczucia jakie odbierał miały w sobie kruchość i łagodność. Ta istota nie była intruzem – z całą pewnością związana była bardziej z Maxem i Liz, niż z nim.

Gwałtownie otworzył oczy i zorientował się, że udało mu się od nich oddzielić, zostawiając rodzącą się więź w nietkniętym stanie.

I kiedy patrzył na łzy znaczące smugami ich twarze, zastanawiał się czy wiedzą, czy w ogóle przyszła im do głowy taka myśl...że w łonie Liz powstaje drobniutkie życie.

Chłopczyk, a jego drogocenny duch nie miał jeszcze dwudziestu czterech godzin.

Cdn.
Image

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Wed Jul 06, 2005 10:40 am

Elu, cóż za piękna niespodzianka! Dziękuję, czekałam z utęsknieniem :cmok: Tym bardziej, że jesteś w rozjazdach i masz chyba bardzo mało czasu.
Część 42... Nic się nie dzieje, zero akcji. A jednak napięcie da się kroić nożem, emocje wszystkich bohaterów dotykają najbardziej intymnych stref tworząc atmosferę cichego huraganu, która stawia czytelnika w samym jego środku. Ach, umieć tak pisać... Tyle jeżeli chodzi o styl i generalny odbiór tej częćci. A teraz szczegóły.

Zrozumiałam, dlaczego Marco w pierwszej kolejności myślał o Maxie i Tess. Zrozumiałam, dlaczego bał się wracać do domu. Zrozumiała też, dlaczego postanowił stawić czoła Tess dopiero po konfrontacji z M&L. Natomiast poczułam się całkowicie zagubiona czytając o jego odczuciach względem ukochanej. Hej, nie tak to sobie wyobrażałam! Nie tak miało być! Tyle już ich łączy i nagle wracamy do punktu wyjścia? Nie chciałam, żeby powiało harlequinem, ale spodziewałam się jednak jakiejś namiastki happy endu
A potem przyszło olśnienie... Tak! Zachowanie Marco było bardzo ludzkie. I bardzo logiczne. Nie widział Tess przez wiele miesięcy, a nawet ich spotkania przed jego odejściem były cichą walką z rodzącym się uczuciem. Potem spotykali się tylko w snach, dopiero w nich miłość zaczęła w pełni rozkwitać. I teraz Marco musi stanąć twarzą w twarz z osobą, która przez długi czas była tylko sennym marzeniem. Musi skonfrontować to z rzeczywistością. Po dłuższym namyśle stwierdzam, że tylko wariat by się tego nie bał. Szczególnie, jeżeli ma za sobą taką traumę. Ale i tak złoszczę się- co się dalej z nimi stanie??? Czy długo jeszcze będą się tak droczyć???

Walka Marco z przeszłością. Lęk przed królem i królową, ciągłe poczucie winy, świadomość okropnej zdrady i naiwna niewiara w przebaczenie. W tej części po raz kolejny zauważyłam, że w pewnych momentach Deidre wyraźnie akcentuje statusy Marco i L&M. W chwili pierwszego spotkania przedstawia Marco jako zagubionego, nieśmiałego, niepewnego tego, co go czeka. Kogoś, kto jest w pełni oddany swojemu władcy. M&L z kolei uśmiechają się, bije od nich naturalna pewność siebie, wiedzą, ze to oni muszą podjąć pałeczkę. No i druga sprawa- Marco wraca. I nie moze zacząć od rozwiązania sprawy z Tess. Ciągle związany przysięgą przedkłada króla i królową nad siebie. Kurczę, czy ten bohater ma jakieś wady?

Nareszcie Max i Liz w pełnej krasie. Bardzo mi ich brakowało. Deidre absolutnie mistycznie opisuje sceny pomiędzy nimi. Para doskonała. Bez śmiesznej słodyczy, bez niepotrzebego chłodu. Kiedy o nich czytam, czuję w środku ciepło i podziw. Mam od razu ochotę przenieśc się w tamten magiczny, czuły, wrażliwy, pełen miłości i namiętności świat. Po raz kolejny brakuje mi słów. Gdyby Roswell poszło takim torem....

Poza tym stało się! Więź wróciła! Moja ukochana para znowu stanowi jedną całość, mogąc cieszyć się sobą w każdej sytuacji. Znowu punkt dla Deodre, bo nie spodziewałam się, że to Marco im pomoże. Niby bardzo to logiczne, ale jakoś nie skojarzyłam o co może chodzić, kiedy Liz poprosiła go o pomoc. Piękny gest z jego strony, potrzebny zarówno im jak i Marco, który chyba dzięki temu będzie miał poczucie częściowego odkupienia win. Opis tej sceny powala na kolana. Ciekawa jestem tylko, co jest ta druga rzeczą, której Marco ma się podjąć.
No i hurra! Mają dziecko!!

Elu, dziękuje jeszcze raz. Pamiętaj o nas , proszę :)
Image

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Thu Jul 07, 2005 7:18 pm

I co ja mam napisać...na pewno jestem pod wrażeniem. Znowu wraca ten cudny klimat, tak charakterystyczny dla RosDeidre. Przesycony uczuciami i emocjami naszych bohaterów, wręcz aż iskrzący. Już nie ma zamieszania, atmosfery walki i niebezpieczeństwa z poprzednich części, teraz jest tylko...magia uczuć...

caroleen, ja odbieram to troszkę inaczej, dzieje się i to bardzo wiele, ale we wnętrzu, czyli w duszach, sercach i umysłach Tess, Marco, Liz, Maxa. Jest to huragan...wielki, powiedziałabym, że wręcz tajfun!

Marco...musiał pokonać przeszłość, czyli ciągle towarzyszące mu poczucie winy, bólu, pokonać swoje własne obawy, strach czy król i królowa...przyjaciele przyjmą go z otwartymi ramionami, czy odepchną...a to wszystko przez niedopowiedzenia, on nie wie, że oni już wiedzą. Rozumiem, że musiał najpierw to przezwyciężyć, aby móc się cieszyć w pełni z Tess ich uczuciem, wzajemną więzią...aby mogli na nowo się poznawać, ale żal mi Tess. Jak ona musiała się czuć, mimo że wiedziała czemu Marco ją narazie "odpycha", ale czy rozumiała, tak do końca?

Więź Maxa i Liz wróciła...w końcu! I to dzięki Marco! Jak czytałam tę scenkę, to stanęły mi przed oczami obrazy z wcześniejszych części, kiedy istniała ta magiczna więź między Maxem, Liz i Marco, kiedy uczyli się wszyscy siebie nawzajem. Tylko, jak słusznie zauważyła caroleen, tutaj Marco jest już inny, pewny siebie, bo doświadczony przez los, ale też przecież lepiej zna Maxa i Liz...wiele razem przeszli. Już teraz wie, że może liczyć na nich, a oni na niego. To już nie tylko jego król i królowa, to przyjaciele.

A najbardziej się cieszę, że jest nowe życie...chłopczyk!!! To pomoże ich życiu wrócić na normalne tory.

Eluś dzięki za tę część :cmok: i życzonka! Tobie również udanego wypoczynku i duuużooo słoneczka na regenerację sił. I powtórzę za caroleen, pamiętaj o nas, czekamy na następne części :wink:
Maleństwo

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Mon Jul 18, 2005 11:10 pm

A najbardziej podobało mi się zakończenie! Jakże inne od wcześniejszych, optymistyczne, dające nadzieję na lepsza przyszłość, na koniec kłopotów.
Każdy kolejny rozdział zostawiał nas z uczuciem niepewności, niepokoju, a tu - w tym jednym zdaniu końcowym - widać, że zbliżamy się do końca, a akcja ulega wyciszeniu. Majstersztyk! :uklon:

Marco, jak zwykle zagubiony w swych uczuciach, nawet względem Tess. To co wydawało się takie łatwe, oczekiwane od miesięcy, gdy było na wyciągnięcie ręki okazało się bardzo trudne. Nie czuje zdziwienia z tego powodu, Deidre, tak poprowadziła postać Marca, że po zastanowieniu się, zdziwiłabym się naprawdę, gdyby od razu rzucił się w ramiona Tess. Nie z jego wrażliwością, poczuciem wyobcowania, a co najważniejsze z poczuciem winy względem Maxa i Liz.

Coż mi teraz pozostaje, jak nie czekanie na kolejną część! :cheesy:

Dziękuję Elu za tłumaczenie!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Tajniak
Starszy nowicjusz
Posts: 251
Joined: Sat Mar 27, 2004 8:13 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Tajniak » Tue Aug 02, 2005 3:17 am

Drodzy fani Deidre Knight,

Na początku tego postu chciałem zaznaczyć że nie jestem fanem twórczości Deidre Knight ani podobnych opowiadań opartych na uczuciach, o czym się zresztą zaraz przekonacie.
:arrowd: POST TYLKO DLA BARDZO OPANOWANYCH I PAMIĘTAJCIE: KAŻDY MA PRAWO DO WŁASNEGO ZDANIE.


Czytam ten FF od kilku miesięcy (oczywiście 2 pierwsze części też czytałem.) nie da się ukryć że strasznie wolno mi to idzie, jest tak ponieważ czytając te niekończące się opisy osobowości bohaterów po prostu (przepraszam za sformułowanie) dostawałem cholery.

Ten post piszę z dwóch powodów.
1. na forum robi się nudno.
2. przed chwilą przeczytałem część 17 i posty pod nią, jeśli ktoś nie pamięta była to część w której grupa odbijała Anne i Złapali Serinę, a pod koniec nicolas się z niej drwił. Możecie gadać że jestem psycholem ale nic nie zaprzeczy że kiedy czytałem te posty dostałem ataku śmiechu. Np:
Milla wrote: To co ten padalec Nicolas zrobił Serenie było po prostu czystym okrucieństwem.
Sorry bardzo ale więźniowi rasy która słynęła z zabijania dla władzy, raczej nie przysługiwały warunki pięciogwiazdkowego hotelu. Serina była jeńcem- Materiałem przetargowym za Granolith. Nie twierdze że było to miłe, ale taka była rzeczywistość i Serina powinna się z nią pogodzić a nie wpadać w rozpacz. Taki jest los żołnierza. To całkowicie normalne, choć smutne. (Apropo, polecam film "Bravo two zero")

A teraz mój drugi atak śmiechu:
Lizziett wrote: Czy zapomnieli o słowach Whittaker skierowanych do Isabel w "Surprise"- "Byłaś piękna, piękniejsza nawet niż teraz".
Hm, nie orientuje się w antariańskich kanonach piękna, ale sądzę że jego mieszkańcy musieliby być nieźle zboczeni twierdząc że to coś w co zamienił się Langley pod koniec "Control" jest piękniejsze od Katharine Heigl
Antarianie to inna Rasa istot mają własne pojęcie piękna, a ludzie mogą się im wydawać nawet odrażający. Whitaker żyła na ziemi 50 lat więc zrozumiała ludzkie pojącie piękna, i po prostu porównała Is jako Ziemianke i Vilandre jako Antariankę.

To było tylko dobijające:
Lizziett wrote:Poza tym, musiał istnieć jakiś powód dla którego Antarianie wybrali właśnie Ziemię- mieszkańcy mogli ich przypominać.
Moim zdaniem uznali ludzi za bandę prymitywów wśród których K4 bez problemy przeżyje.
Poza tym nie powiedział bym żeby półtorametrowe, święcące na srebrno ludziki (Summer '47) przypominały ludzi na tyle aby zachciało im się czyt...oglądać Ziemskiego Playboya. :cheesy:

Nie będę nic kopiował bo ten post się robi długi. Wiedziałem co czuł T.o.m.a.s.z. kiedy chciał czytać 3 część trylogii a kapnął się ile jest części wcześniej. chciałem udowodnić że streszczenie 1 części trylogii jest całkowicie możliwe, ADko, i na dodatek proste, ja mógłbym to zrobić w kilkunastu zdaniach. (oczywiście mówię o wydarzeniach, nie klimacie) , ale uznałem że nie będzie zainteresowanych. :wink:


Prawdę mówiąc już wiele razy korciło mnie aby napisać co myślę o kosmicznej części GAW, ale chciłem przeczytać do końca. Jednak skoro juz piszę to napiszę i to. - Moim zdaniem sięga dna.
Jak można stworzyć postacie, które są niby żołnierzami a rujnują najprostsze akcje i ciągle mają problemy z własną osobowością a w dodatku nie potrafią walczyć. Nie mówię tu tylko o Serinie która pobeczała się w celi, ale i o Marco: kiedy cofnął się w czasie i "walczył" ze Skórami ustawił tą swoją durną tarcze i czekał aż opadnie z sił. Tak samo kiedy patrolował okolice ich domku w nocy i przyszła do niego Tess
Podniósł rękę gotowy wystawić swoją ochronną tarcze
:roll:
Postacie które wymyśliła Deidre Knight mało nie różnią się od Maxa - Nie mają pojęcia o walce, mają problemy z własną osobowością, chorobliwie boją się o innych, walczą jeśli muszą ale w rzeczywistości tego nienawidzą i chcą żyć sobie spokojnie ze swoją miłością nie mając żadnych problemów, a ich impulsami do walki jest troska o przyjaciół.
Poza tym jej postacie nie mają instynktu zabijania. nie przypominam sobie żeby Serina albo Marco zabili jakiegoś skóra, choć mieli do tego kilka okazji.
Kolejną rzeczą która mnie dobija to niedokładność Deidre. Mimo że Serina jest w 100% kosmitką krwawiła czerwoną krwią a kiedy zamieniła się w Antariankę fioletową :wow: to całkowicie bezpodstawne i wymyślone szczegóły które moim zdaniem nie powinny się pojawić.
I ostatnia rzecz to kwestia broni w tej opowieści. PO pierwsze dobija mnie jej niewiarygodnie mała moc. podczas ucieczki z Roswell Skórowie strzeli i to celnie w samochód Seriny. A kiedy dojechali na miejsce okazało się że zniszczenie są minimalne . Zdaje mi się że nawet ziemskie karabiny maszynowe potrafiły by więcej. A te kosmiczne lasery zrobił tylko kilka dziurek.
Kiedy wyobrażam ze Antarianie posługiwali się taką bronią na Antarze zaczynam myśleć ze ta ich wojna przypominała dziecięcą walkę na wodne pistolety :roll:
Po za tym nie mam pojęcia po co Deidre Knight wprowadziła broń. Michael ruchem ręki umiał coś wysadzić w powietrze albo "pchnąć" człowiekiem na 10 metrów. A i tak był uważany za słabego.
Słowa Courtney: "Nicolas potrafi wszystko to co wy razy 1000."
Czyli mogli się jeszcze sporo nauczyć, Z czego wniosek że wprowadzenie broni, w dodatku słabszej od ziemskiej :roll: było całkowicie zbędne, ponieważ kosmici walczyli używając swoich mocy.



No cóż wygląda na to że rozpisałem się na temat wad które widzę w GAW. Na swoją sromną obronę dodam że w pisaniu o uczuciach jest ona mistrzynią, o czym świadczy to że czytanie tych opowiadań mnie rozbraja. Ale co do kosmicznej części GAW uważam ze jest okropna i mojego zdania raczej wy nie zmienicie. Mogą to zrobić jedynie dalsze części. Ciekawe czy dojdę do 42 przed końcem wakacji :cheesy:

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Fri Aug 05, 2005 2:31 pm

Piękne...................... Czułem te emocje emanujące od Maxa, Liz, Marco Tess, Sereny i pozostałycch. Wzruszające. Mam nadzieję, że astepna częśc pojawi się niedługo. Czegos tak pięknego nie mozna wyrazić słowami, opisy bliskości jaka łączyła Maxa&Liz, apotem Tess&Marco, to była dumiewające. Bardzo fajne, juz nie mogę sie doczekać następnej części. Wielkie dzieki Elu za tłumaczenie... :)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Aug 08, 2005 7:47 pm

Pamiętam, pamiętam o tym opowiadaniu, przecież od ponad roku jestem niemal bez przerwy otoczona jego magią. Dziękuję za wszystkie wzruszające komentarze – także i naszym panom. :D

Caroleen, Maleństwo, AdkA, moje kochane dziewczyny, wspaniale opisałyście rozterki Marco starając się zrozumieć, co kierowało nim w stosunkach z Tess, i skąd brały się jego lęki. Musimy pamiętać, że Marco jest przede wszystkim żołnierzem, obrońcą królewskiej pary. Składał śluby na wierność, świadomie rezygnując ze swojego życia osobistego. Miłość była dla niego zaskoczeniem, jest sprzeczna z jego obowiązkami i przysięgą, dlatego tak długo się przed nią bronił. Dar empatii, który wynika ze świadomości, że im bardziej jesteśmy otwarci na własne emocje, tym lepiej odczytujemy uczucia innych, i która w mniemaniu samego Marco była dla niego przekleństwem, jest także jego wybawieniem. Pozwoli zrozumieć, jakie naprawdę jest jego przeznaczenia.

Tajniak dodałeś nam troszkę dziegciu do beczki pełnej miodu i jestem ci wdzięczna, bo każdy patrzy na Gravity Series inaczej. :wink:
Deidre pisała je w wyjątkowym okresie swojego życia, było ono odtrutką na tragedię jaka ją spotkała i stąd zapewne tyle w nim kipiących uczuć. Zaskoczenie może budzić jedynie fakt, że udało jej się zawrzeć w nim najczystsze, najszlachetniejsze emocje, bez odrobiny zgorzknienia, czy niepotrzebnego okrucieństwa. Zgadzam się, ci którzy szukają w GAW przygody, scen walki i batalistycznych rozgrywek, lejącej się krwi i fruwających galaretek mogą się zawieść. Ale tak jak we wszystkich bajkach mamy tu także walkę dobra ze złem, tyle tylko, że w G. S. potyczki jakie toczą bohaterowie to przede wszystkim walka z własnymi uczuciami.
Co jest jakimś nieporozumieniem i z czym trudno mi z Tobą polemizować, to pewna nonszalancja w ocenie naszych kosmitów. Zresztą bardzo niekonsekwentna. Przypisując im z pogardą słabość, niezdecydowanie i rozterki, czyli cechy charakterystyczne dla wyższych istot, sam instynktownie stajesz po stronie ich prymitywnych wrogów. Oni się nie wahali, byli bezwzględni, mieli wspaniałą broń, wiedzieli jak jej używać, cel mieli jasny i określony, prawda ? No ale cóż, każdy dobiera sobie takiego bohatera, jaki na niego zasługuje :roll:
Mam nadzieję, że postarasz się dotrwać do końca opowiadania, wtedy może spojrzysz na nie przychylniejszym okiem. Po drodze dowiesz się o genezie wybuchu wojny na Antarze, kto rządzi teraz na planecie i kim oni są. Ten kontrast z naszymi ulubieńcami, noszącymi przecież w sobie geny ludzkie, może napawać, nas ludzi (choć jak widzę nie wszystkich), optymizmem.

Mam nadzieję, że dzisiejsza część będzie się podobała, bo mnie wzruszyła bardzo.
I muszę Wam jeszcze powiedzieć, że tłumaczenie Deidre, to pasjonująca przygoda. Im głębiej wchoedzi się w tekst, tym odkrywa się coraz więcej. Miłego czytania. :D


Gravity Always Wins - część 43

Tess zbiegała ścieżką w dół nie zważając na śliskie kamienie, nie przejmując się, że zapomniała narzucić na siebie kurtkę. Wzburzenie zmusiło ją do wybiegnięcia z domu i ucieczki tak daleko, jak to możliwe. Pragnęła jedynie ukoić ból ściśniętego jak pięść serca, powodującego zawrót głowy i doprowadzającego do szaleństwa. Przekonała się, że istnieje mroczna strona empatii, która potęgując wszystkie emocje, jaskrawo odbija i przykre doznania.

Mogła za to podziękować Marco, pomyślała z żalem. Dzięki za wszystko, M'lashtre. Dziękuję bardzo za to całe rozpętane piekło.

Zmienił ją, a jej te zmiany kojarzyły się z ukąszeniem wampira. Bo czyż miesiącami nie spotykała się o północy z pięknym mężczyzną, który wabił i kusił ? Może więc, kiedy wampir wraca, by wypić krew niewinnej dziewicy ona czuje się teraz podobnie ?

Za plecami rozległ się jakiś szelest. Nie odwróciła się chociaż serce zabiło szybciej.

- Tess! – usłyszała za sobą znajomy głos. Nadzieja natychmiast znikła. Kyle. Najwidoczniej pobiegł za nią kiedy wymknęła się przed kilkoma minutami z domu.

- Tess! – krzyknął jeszcze raz.

Niechętnie przystanęła i czekała aż ją dogoni. Pochylił się, oparł ręce na udach i starał się złapać oddech.

- Boże, kosmitom też odbija ? – podniósł wzrok i powiedział z zadyszką – W żaden sposób nie mogłem nadążyć...

- A ty to taki typowy Amerykanin, co ? – spytała rozdrażniona. Nie miała ochoty z nim się przekomarzać, nie dzisiaj.

- Niby tak – zmarszczył brwi.

- Wiesz Kyle, nie przypominam sobie żebym zapraszała cię na spacer.

- Sam się zaprosiłem, gdy ze łzami w oczach wybiegłaś z domu – warknął zwężając oczy – Dla mnie to taka malutka wskazówka.

- Aha – odpowiedziała sucho i objęła się rękami.

- A poza tym zapomniałaś wziąć to – powiedział i podał jej kurtkę.

- Dzięki – burknęła odbierając mu ją z rąk. Żałowała, że zachowywała się chłodno wobec Kyla, zwłaszcza kiedy tak zawsze niepokoił się o nią – Przykro mi, przepraszam.

- Wiem – roześmiał się – Wiem, że ci przykro, siostrzyczko.

- Siostrzyczko – powtórzyła przewracając oczami.

- Lubię tak mówić bo to cię wkurza.

- Bardzo szlachetne z twojej strony, braciszku.

- Nie ma sprawy.

Zamyślona kopnęła jakiś obluzowany skalny łupek. Żyła w ciągłej sprzeczności z samą sobą, emocjonalnie popadając z jednej skrajności w drugą. Tęskniła za obecnością Marco, w głębi serca pragnęła żeby zamiast Kyla to on pobiegł za nią. A jednocześnie czy mogła się jeszcze łudzić, skoro wspólne spotkania we śnie były tylko snem.

Marek przyzywał Ayannę...on jest twoim przeznaczeniem, usłyszała w sobie cichy głos, przypominający to, w co obecnie trudno było uwierzyć ... pokrewną duszą, twoim lashtre..i miłością. Wyróżnił cię spośród innych i teraz należy do ciebie, podobnie jak ty do niego.

Wzgardziła tym głosem, nie przyjmowała go do siebie.

- Nienawidzę go, Kyle. Szczerze go nie znoszę – nie wiedziała skąd brała te słowa, ale wypowiadając je na głos poczuła się lepiej.

Roześmiał się przysiadając na pniu dużego zwalonego drzewa na skraju polany – Jasne, już to widzę.

- Naprawdę. Przez niego zmarnowałam rok życia - poczuła jak robi jej się gorąco.

- I twierdzisz to na podstawie...- machnął w powietrzu ręką, jak gdyby domagał się jakiegoś dowodu na poparcie tych słów.

Zerknęła na zegarek – Faktów. Od przyjazdu Marco McKinley’a minęła godzina i piętnaście minut – Nie wdając się w detale, zaczęła referować z wystudiowaną bezstronnością – W tym czasie, kompletnie mnie ignorując wypija kawę, bierze prysznic, mając tylko w głowie spotkanie z bratem.

- Rozumiem.

- Później, prosząc Serenę o prywatną rozmowę rzucił mi jedynie przelotne spojrzenie, a kiedy cierpliwie czekałam połykając łzy nad swoją pieprzoną kawą pojawił się tylko po to, by przemknąć przez hol i zapukać do pokoju Maxa i Liz.

- Załapałem – pełen zrozumienia pokiwał głową – Świetny opis, Tess. I jaki dokładny.

- Od tamtej pory...– westchnęła głęboko - ...więcej się nie pokazał. Najwidoczniej postanowił trzymać się na dystans od swojej szczerze oddanej.

- Na twoim miejscu też byłbym wkurzony – przytaknął stanowczo. Na ustach zaigrał mu miękki uśmiech.

- Kyle, to nie jest zabawne – rozłoszczona tupnęła nogą.

- Wiesz jaka jesteś teraz urocza ?

Spiorunowała go wzrokiem. Miała wielką ochotę zetrzeć go na proszek, zrobić cokolwiek, co uśmierzyłoby ten nie do wytrzymania ból. Miesiące tęsknoty za Marco, smutku i opłakiwania go, gdy nikt nie widział. Zlekceważenie jej po powrocie już nie tak bardzo raniło, jak wywoływało wściekłość. Wreszcie. Przez cały ten czas nie pozwalała sobie na gniew...aż do teraz.

- Mam w nosie to zabójcze spojrzenie, Tess – powiedział Kyle. I dodał dziwnie poważnym głosem – Wariujesz bo go po prostu kochasz.

- Wielkie dzięki – wydęła wargi i ciężko usiadła obok niego na ziemi.

- Kochasz go i tylko kretyn nie zauważyłby że i on kocha ciebie. Bezgranicznie.

Ukryła twarz w dłoniach. Czuła się beznadziejnie i miała ochotę się wypłakać – Akurat.

Sądziła, że przez te parę miesięcy poznała Marco, co teraz wydało jej się bezsensu. Miała okazję się przekonać po tym, jak ją potraktował. Najpierw okazał trochę czułości, przynajmniej odrobinę i nagle stał się szorstki, odwrócił się i odszedł zostawiając ją samą.

- Tess posłuchaj, daj mu trochę czasu – mówił dalej Kyle – Musisz zrozumieć jacy są faceci...czasem potrzebujemy trochę przestrzeni życiowej.

Opuściła ręce i z niedowierzaniem spojrzała na niego – Przecież ją miał ! Przez pół roku przekonywał się ile jest warta. – jęknęła – A ja zawsze myślałam, że kiedy w końcu wróci, będzie tak samo jak...

- Co ? – naciskał – Jak miało być ?

- No wiesz, takie „Max i Liz” – wyrzuciła z siebie i speszyła się, bo zabrzmiało to jak wyznania pensjonarki.

- Takie „Max i Liz” ? - zaskoczony studiował ją uważnie.

- Och, znasz to ... – mówiła wzburzona czując bolesny ucisk w gardle – Ten rozmarzony wzrok, pragnienie bliskości, pokrewieństwo dusz i to całe „żyli długo i szczęśliwie”. Nigdy nie sądziłam, że może mnie coś takiego spotkać ...dopiero Marco pozwolił mi uwierzyć.

- A właściwie po co chcesz się w to pakować ? - jego pytanie zabrzmiało trochę protekcjonalnie, aż musiała rzucić mu miażdżące spojrzenie.

Podniósł w górę ręce udając przerażenie – Żartowałem !

Znów ukryła twarz w dłoniach i jęknęła żałośnie – Byłam taka niemądra.

- Tess, teraz jesteś niemądra – upomniał ją łagodnie. Zjeżyła się, dopóki nie usłyszała następnego zdania – Według mnie, oboje z Marco zmierzacie w tym kierunku. Sam to widziałem – powiedział ciepło, a po chwili przybrał poważniejszy ton – I jestem zazdrosny ...to znaczy nie o ciebie – zaczął się jąkać widząc jej zaciekawiony wzrok – Zazdroszczę, że nigdy nie zakocham się tak jak wy.

W sercu Tess zamigotał malutki płomyk nadziei - Naprawdę?

- Cholera, pewnie w ogóle się nie zakocham – dodał i zabrzmiało to tak, jakby myślami odbiegł gdzieś daleko.

- A przynajmniej nie po tym, jak nam nie wyszło – dokończył. Tess poczuła ucisk w piersiach. Kochała go całym sercem, ale nie w ten sposób. Spróbowali tylko raz i szybko doszli do wniosku, że łączyć ich może tylko bliska przyjaźń. Nic więcej.

- Kyle – wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła jego dłoni.

- Nie myśl, że wciąż coś do ciebie czuję – w jego głosie usłyszała dziwny żal – Kocham cię jak siostrę i taki układ bardzo mi odpowiada.

Kiwnęła głową. Śledziła wzrokiem lądujący na bucie Kyla zabłąkany płatek śniegu – Ja też cię kocham – potaknęła – Wiesz o tym.

- Jasne – westchnął z jakimś uczuciem niespełnienia, co nie uszło uwadze Tess. – I uwierz mi, ty i Marco ....no cóż, może on faktycznie zachowuje się jak fiut, ale oboje otrzymaliście coś wyjątkowego – złożył dłonie i potarł nimi o siebie – Tak ja to widzę.

- Fiut, masz rację, to określenie trafia w sedno – przyznała czując, że wraca jej dobry humor.

- Świntuszeniem zawsze trafisz w sedno – uśmiechnął się cierpko – Ale nie o to mi chodziło. Uważam, że facetowi należy dać trochę czasu. On oprzytomnieje a ty pamiętaj co masz.

Tess w milczeniu skinęła głową patrząc na coraz gęściej padający śnieg, osiadający na ściółce leśnej, na liściach i mchach. Przypomniała sobie jak marzyła o wybraniu się z Marco w góry, które przykryte śniegiem tak ukochał. I wyobrażała sobie że zimową nocą, jak przed rokiem, znów ją pocałuje.

Wspomnienia dziewczęcych rojeń na nowo podsyciły złość – Wciąż go nienawidzę – stwierdziła.

- No to sobie pogadałem – jęknął Kyle.

Zerknęła na niego bokiem i żartobliwie uniosła brew – Mogło być gorzej – roześmiała się. Przysunęła się bliżej i szepnęła – Gdybyś nazywał się Marco McKinley.

- Słuszna uwaga.

**
Kiedy Marco delikatnie wysunął się z rozedrganej emocjami więzi, z pewnej odległości, z uśmiechem na ustach patrzył na przytulone do siebie ciemne głowy Maxa i Liz, którzy zapominając o całym świcie zatracali się w sobie.

I wiedział na pewno, że zupełnie nie zdawali sobie sprawy z istnienia dziecka poczętego w czasie sezonu godowego. Ale to nie on powinien dokonać tego odkrycia, pomyślał wiedząc, jakim będzie ono dla nich cudem, gdy po pewnym czasie umocnią i pogłębią swój związek.

Powoli otworzyli oczy i z wyrazem wdzięczności obserwowali go, jak się podnosi i staje obok łóżka.

- Marco – szepnęła ochryple Liz – Nigdy nie będziemy w stanie ci podziękować.

Schylił głowę w lekkim ukłonie i ze spuszczonym wzrokiem powiedział – Powinniście wiedzieć, że dla was zrobiłbym wszystko. Macie moją miłość, moje oddanie ...zawsze tak było.

- Tak, nie mam wątpliwości, że zrobisz dla nas wszystko – zagadkowy uśmiech pojawił się na ustach Maxa.

- I stąd nasza druga do ciebie prośba, a właściwi życzenie – dodała Liz – Tym razem będzie znacznie łatwiej.

Kiedy Marco podniósł głowę, Liz uśmiechała się figlarnie i uciekała od niego wzrokiem.

- Oczywiście. Słucham – powiedział. Konspiracyjny nastrój jaki udzielił się obojgu wprawił jego serce w szybsze bicie. Poczuł się trochę nieswojo.

- Spodziewaliśmy się takiej odpowiedzi – uśmiechnął się Max.

- Dlatego poprosimy cię o coś, z czym sam zapewne byś się do nas nie zwrócił – Liz uśmiechnęła się promiennie.

Skinął głową, czując rosnącą ciekawość. Cokolwiek planowali, obojgu sprawiało to ogromną przyjemność, co widać było po ich rozgorączkowanych minach.

- Otrzymujesz naszą zgodę na swój związek z Tess – dokończył Max.

Marco poczuł jak opada mu broda i rozpaczliwie pieką go policzki.

– W naszej sytuacji, okoliczności wymagają takiej formuły, prawda ? – Liz założyła za ucho luźne pasemko włosów – Serena powiedziała, że ponieważ jesteś naszym obrońcą musimy udzielić ci czegoś w rodzaju błogosławieństwa.

Marco milcząco przytaknął czując, że rumieniec spływa mu teraz na szyję.

- Dobrze, masz więc nasze pozwolenie – Max skinął głową – Pragniemy, żebyście oboje byli szczęśliwi...uważamy, że nikt nie powinien stawać wam na drodze - znacząco spojrzał na Marco – Zwłaszcza my.

To było bardzo ważne oświadczenie którym Max Evans ostatecznie usuwał wszelkie wątpliwości z jakimi dotychczas borykał się Marco. Wątpliwości, czy wolno mu mieć partnerkę.

- Ja...przyszedłem ...prosić o to – wyjąkał a niepokój ścisnął mu żołądek - Obawiałem się tylko, czy starczy mi odwagi.

Liz wyciągnęła przed siebie nogi, zabawnie poruszyła palcami stóp. Jej widoczny spokój tylko podkreślał stan napięcia Marco, wywołany tą całą rozmową.

- Marco, trudniejszą przeprawę będziesz miał z Tess – roześmiała się Liz.

Jęknął w duchu. Przypomniał sobie, jak z lęku przed ponownym zbliżeniem niemal ją odtrącił. Ale teraz, kiedy uzyskał przebaczenie i błogosławieństwo króla i królowej, wcześniejsze obawy wydały mu się absurdalne.

- Najlepiej ...jak sam się przekonam – wykrztusił. Ta otwarta wymiana zdań wprawiała go w niepotrzebne zażenowanie, a przecież zwykle nie brakowało mu śmiałości.

- Skoro już znasz nasze stanowisko, chyba nie będziesz zwlekał - zachichotała Liz – Bo jeśli się nie pospieszysz, Tess może cię ubiec i pierwsza przyjść z tym do ciebie.

Gdyby to jeszcze była prawda, pomyślał żałośnie Marco.

**
Schodząc szybkim krokiem traktem w dół, wyczuł znajomą woń. Chwila skupienia i zaraz za zakrętem rozpoznał zapach Kyla.

- McKinley – mruknął Kyle. Nie zatrzymując się skinął mu głową.

- Szukam Tess. Widziałeś ją ?

- Na dole przy strumieniu – padła krótka odpowiedź, a kiedy się mijali Marco przysiągłby, że usłyszał wymamrotane pod nosem – Dupek.

Już widzę, jak Tess prosi mnie żebyśmy byli razem. Świetnie, jęknął bezradnie.

Zaczął padać gęściejszy śnieg i zdążył już przykryć białymi płatkami górską ścieżkę. Pamiętał jak Tess lubiła śnieg, patrzyła w niebo i pozwalała obsypywać sobie twarz i rzęsy. Lecz zamiast cieszyć się jej radością, czuł ściskanie w żołądku, a od przeszło godziny dokuczało mu nieprzyjemne napięcie mięśni ramion.

Jak mógł tak wszystko dokładnie spieprzyć ? Miesiącami fantazjował i wyobrażał sobie co uczynić, żeby moment pierwszego spotkania wypadł idealnie. I układał zdania jakie wypowie, gdy będzie ją błagał, by zechciała zostać z nim na zawsze.

Miał przywidzenia, że zaszyje się z nią w jakieś ustronne miejsce i na kolanach jej się oświadczy. Towarzyszyła mu w myślach przez te wszystkie miesiące i wiedział, że tęskniła za czułym, słodkim powitaniem. Bo w jednym upewnił się co do Tess Harding. Była wprawdzie twardym żołnierzem, lecz podobnie jak on, miała romantyczną duszę.

A co jej ofiarował ? Garść pogruchotanych marzeń zamiast miłości, na którą zasługiwała. Bo czyż mogła wiedzieć, jaką toczył walkę z wyjącymi w sobie demonami ?

Powiew wiatru przyniósł leciutki zapach, i Marco przystanął. Zrobił głęboki wdech, pozwolił by delikatny aromat opanował zmysły i wbrew woli łagodnie się uśmiechnął. Ta woń była niczym nektar który upajał, subtelny i rozkoszny, jak najdoskonalszy eliksir uśmierzający niespokojną duszę.

Nieśpiesznie schodził w dół skalistym zboczem, mocniej owijając się kurtką przed coraz silniejszymi podmuchami wiatru.

I nagle ją zobaczył. Cicha i zamyślona siedziała na dużym głazie i z przyciągniętymi do piersi kolanami wpatrywała się w rwącą wodę potoku.

Znów się zatrzymał. Tym razem sięgnął po nią przy pomocy empatii. Zanim podejdzie, chciał się upewnić w jakim jest nastroju.

Nie była jednak zła. A powinna. Miała prawo być wzburzona i wściekła. Najwidoczniej jednak emocje opadły, zamiast nich pojawiła się konsternacja, zagubienie... i potworny brak wiary w jego intencje. Zwątpiła, a to zabolało go najbardziej.

Och, Tess, westchnął z serca jak modlitwę, Kochanie.

Od razu zesztywniała, bacznie wsłuchując się w poświstywanie wiatru. Poczuł się jak potrzasku, zdemaskowany, a mimo to potrzeba zobaczenia jej popychała go do przodu.

Szedł wolno, a ona spokojnie czekała. Wiedziała, że nadchodzi. Wiatr przynosił jego zapach i wchłaniała go teraz całą sobą.

- Pozwolisz mi podejść bliżej? – jego niski głos rozległ się echem po lesie. Ale padający miękko śnieg zaraz stłumił wszelkie dźwięki i znów zapadła cisza.

Zawahała się, poznał to po jej sylwetce kiedy stanął za nią. Patrzył na jej włosy i słyszał w uszach głośne bicie swojego serca. Umyła je i przywróciła im naturalny złoty kolor. Teraz rozpuszczone opadały luźno na plecy, znacznie dłuższe od tych jakie pamiętał.

Wreszcie westchnęła i pochyliła głowę – Nie mam takiej siły by cię powstrzymać.

- Nieprawda – zaprzeczył, nie ruszając się z miejsca – Nawet nie wiesz ile jej w sobie masz, skarbie. Jesteś silniejsza od innych ...a już z całą pewnością ode mnie.

Nie odpowiedziała. Pragnął usiąść przy niej, wziąć w ramiona i wymruczeć do ucha tysiące przeprosin. Przekonać ją, że jest inny niż ten, którego spotkała dwie godziny temu.

- Marco – roześmiała się, a ten śmiech go zaskoczył i ośmielił – Długo będziesz tam stał ?

Wiatr poruszył jej włosy, zalśniły złotawym blaskiem i prowokowały palce żeby je pogładzić.

- Czy długo ? - powtórzył jak w transie.

Powoli odwróciła głowę, zerknęła na niego przez ramię i uwiodła go tym przelotnym spojrzeniem. Z trudem przełknął ślinę. Przyspieszony puls uświadomił mu, jaki ma na niego wpływ, jak mocno on sam ją odbiera.

- Tak, zadałam ci pytanie.

- Mogę się przyłączyć ? – spytał patrząc w jasnoniebieskie oczy i czując onieśmielenie, jakby miał szesnaście lat...lub jeszcze mniej – A może najpierw...w akcie rozgrzeszenia zadasz mi pokutę ?

- Ach, pokutę – lekko się uśmiechnęła – Niezła myśl, McKinley.

Obszedł otoczak, stanął przed nią zasłaniając sobą szemrzący potok i z góry obserwował delikatną sylwetkę. Kiedy podniosła oczy, wciąż była otwarta do niego, pomimo poczucia krzywdy jakie w sobie nosiła. Wziął jej dłonie w swoje, i po raz kolejny miał okazję je porównać. Jego niemal stapiały się z nocą.

- Moja słodka Tess – wyszeptał - Jestem głupcem. Zawsze nim byłem. Nie zasługuję na ciebie, na twoją lojalność, miłość ...- umilkł, bo nie wiedział jakich użyć słów. Chciał dać wyraz swoim uczuciom, pragnął móc jej o tym opowiedzieć najpiękniej jak potrafił. Pozostało mu jedynie wpatrywać się w jej drobne jasne dłonie, które skrywał w swoich śniadych, trochę spierzchniętych rękach i żałować, że jak z liści herbaty nie umie z nich wróżyć. Łapczywie wciągnął w płuca powietrze. Świat zdawał się lekko wirować...przybierać nierealne kształty. Czuł się podobnie, jak wcześniej w pokoju Maxa i Liz.

Łagodnie przekręciła dłonie i zaczęła razem splatać ich palce. Podniósł głowę. Patrzyła na niego oczami, w których połyskiwały łzy. Oddech uwiązł mu w gardle, przykucnął nisko, tak by znaleźć się na wysokości jej oczu.

- Marco McKinley, nie jesteś głupcem.

- Owszem, w wielu sprawach.

- Czy ty mnie kochasz ? – spytała cichutko niepewnym głosem. Teraz to on poczuł ukłucie w oczach.

- Oczywiście, że cię kocham. Masz jakiekolwiek wątpliwości ?

Po chwili, unikając jego przenikliwego wzroku powiedziała – Po tym, co stało się wcześniej...nie wiem co myśleć.

Podniósł jej dłonie do ust, każdą ucałował i przyciągnął do swojego policzka.

- Wybacz – wymruczał, mocniej przytulając twarz do jej rąk – Jest mi tak strasznie przykro, Tess.

- Naprawdę jesteśmy sobie bliscy ? – teraz łzy, które usłyszał w jej głosie smużkami znaczyły policzki – Czy wszystko było tylko...złudzeniem ?

Głos jej się załamał, a ostatnie słowo zadźwięczało mu w sercu. Dystans jaki ich rozdzielał, zaczął niebezpiecznie szybko maleć. Tak samo było, gdy przyjechał do domu. I właśnie od tego uciekł. Bo pomimo łączącej ich mocy nie przypuszczał, że tak głęboko odczuje obecność swojej lasthre.

Miała własną osobowość, taka pewnie zawsze była. Lecz istniał między nimi strumień zasilający rzekę miłości i wystarczyło tylko zanurzyć w nim palec, żeby porwał go rwący nurt.

A Tess najwidoczniej nie zdawała sobie sprawy z siły wzajemnej bliskości – nie potrafiła jeszcze korzystać z daru empatii. Nie miała pojęcia, że to okres godów powodował natychmiastowe dostrajanie się do siebie - chociaż stali dopiero na początku swojej drogi. Drogi, po której idąc, będą musieli odpowiedzieć sobie na ważne pytanie. Na ile mocno muszą zjednoczyć ducha, żeby związek stał się w pełni dojrzały.

- Marco? – podniosła na niego wielkie oczy, w których zamigotał ból.

- Ja...ja....- w głowie huczało mu od natłoku myśli, nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Była zbyt piękna, jej włosy roztaczały jakąś złocistą poświatę przyciągając go, jak ćmę do płomienia.

- Nie jesteśmy sobie bliscy – potwierdziła bezbarwnym głosem – A ty nie wiesz jak mi o tym powiedzieć, prawda ?

I wreszcie się dopełniło. Wstał, niemal szorstko chwycił ją za ramiona i podniósł z kamienia.

- Ayanno ! – zawołał. Z jego gardła wydarł się chrapliwy pomruk – Leathre asta tha’l dety !

Boże, skąd zna te słowa, pomyślał. Nie mógł się im oprzeć, potrzeba ich wykrzyczenia stała się prawie bolesna. Jakby chciały dać wyraz uczuciom dawno zapomnianym...chociaż nie całkiem.

- Co to...znaczy ? – wyjąkała zdyszana, bo kurczowo uczepił się jej ramion. Z trudem chwytał oddech, za oczami czuł coraz silniejsze pulsowanie. Nastąpiła eksplozja białego światła i z pękającą z bólu głową widział wszystko jak przez mgłę.

Otworzył usta i z warg znów wybiegły antariańskie słowa, niepowstrzymane, które po prostu musiał wypowiedzieć. Było to coś odwiecznego, coś co tkwiło w nim tak namacalnie, że aż bolało go całe ciało.

Z czołem przyciśniętym do miękkich włosów Tess, ze łzami w oczach wyznawał jej swoją miłość, swoje nienasycone pragnienie. Słowa płynęły w języku antariańskim a ona ich po prostu słuchała.

Wspomnienia z poprzedniego życia nabierały ostrości, odległa pamięć łączyła się z rzeczywistymi emocjami. Ujął jej twarz w dłonie, zbliżył zgłodniałe usta do warg.

Nagle to, co tak długo tkwiło ukryte w krainie niepamięci, znalazło ujście i Marco zaczął pojmować znaczenie swoich snów.

Na tle wielkiego okna stała Ayanna. Nadmorski wiatr rozwiewał i wydymał jej wytworną suknię - Marku, nie rób nam tego – prosiła. Światło księżyca wydobywało z mroku łagodną krzywiznę jej ciała, podkreślało delikatność sylwetki budząc w nim, pomimo towarzyszącego bólu, pożądanie.

- Ayanno, w końcu nasz związek przyniósłby nam cierpienie – szepnął, podchodząc do niej. Była jeszcze drobniejsza niż w obecnym życiu – Pochodzisz z rodu D'Ashani.

- Myślisz, że ma to dla mnie znaczenie ? – wykrzyknęła przyciskając dłoń do gardła. Rozpaczliwie szukała go wzrokiem, czarne oczy miała dzikie i zdesperowane. Traciła panowanie, a przecież to było tak niepodobne do niej.- Kochamy się, nic więcej się nie liczy. Przeszliśmy już część drogi. Marku !

- To błąd, straszliwy błąd...

- Chcesz powiedzieć, że nie jesteśmy sobie bliscy ? – spytała. Jej śpiewny głos otulał każdą wymawianą sylabę. Głos, który był jak wrażliwa melodia, uśmierzająca jego skołataną duszę. Stonowany, a przy tym mający w sobie tyle majestatycznego dostojeństwa. Nie wolno mu jej kompromitować, kalać dobrego imienia przez związek z kimś, w którego żyłach nie płynie arystokratyczna krew....Może jakoś uda się wyplenić tę miłość...do końca.

- M'Lasthre? – wymruczała przeciągle, mrużąc oczy w srebrzystej poświacie księżyca.


- Marku ? – przysiągłby, że to głos Tess przywrócił go do rzeczywistości, sprowadził na Ziemię. Obserwowała go uważnie jasnymi, szeroko otwartymi oczami.

Dużo więcej antariańskich słów buzowało mu się szaleńczo w głowie, ale odsunął je od siebie i z wysiłkiem zaczął mówić po angielsku – Przypominam sobie – szeptał gorąco. Dotknął jej ust i pocałował, słodko, a jednocześnie gwałtownie.

- Pamiętam wszystko – jęknął, bo zrozumiał. Po wielu miesiącach nieobecności, nie tylko Marco całował Tess. Przekraczając czas tamtego istnienia, do Ayanny powrócił Marek pogodzony ze swoją miłością, z której tak pochopnie zrezygnował z powodu różnic klasowych, powinności i spraw, jakie w tej chwili nie miały żadnego znaczenia.

- Wszystko ? – spytała i zabrakło jej tchu – Czyli co ?

- To, i tamto inne życie – wyszeptał - Sny, spotkania....pamiętam, skarbie.

Wydała z siebie jakiś bezradny dźwięk, coś pomiędzy łkaniem a drżącym westchnieniem. A Marco wsunął palce w jej włosy i skłonił, żeby popatrzyła mu w oczy – Kocham cię Ayanno ...i nigdy więcej cię nie zostawię. Marek był głupcem, ale ja nim nie będę.

Jego słowa wirowały w sercu Tess, gdy mówił, że pamięta. Nie tylko spotkania we śnie, także ich pradawną historię, jaka wydarzyła się na innej planecie. I kiedy przyrzekał, że nie powtórzy tamtego błędu z przeszłości.

Rozchyliła wargi a on wypełnił ją swoim oddechem, swoim żarem i swoim językiem. Poczuła znajomy smak, metaliczny, lekko słony, przemieszany z jakąś słodyczą. Otoczył ją mocniej ramionami i przyciągnął bliżej a niespokojny język pobudzał zmysły.

Potrzebowała poczuć go bardziej, więc objęła mocno za szyję i przycisnęła się do niego całym ciałem.

Na chwilę oderwał usta, owiewając jej twarz gorącym oddechem. Na policzku poczuła ukłucie miękkiego zarostu – Tess – zamruczał cichutko pociągając ją bliżej w stronę głazu – Trzymanie cię taką prawdziwą w ramionach, jest dla mnie największym darem.

- Jestem prawdziwa – zapewniła go. Odsunęła się, by lepiej mu się przyjrzeć. Miał wielkie wyraziste oczy otoczone długimi rzęsami, na widok których serce zaczynało szybciej bić.

- Tak, widzę – roześmiał się spuszczając wzrok, a gęste rzęsy położyły się cieniem na policzkach. Musiała go sobie przypomnieć. Był piękny, z czarnymi lśniącymi włosami, smagłą skórą, miękkimi ruchami, gdzie każdy gest emanował jakąś niezamierzoną zmysłowością. I chyba nie zdaje sobie z tego sprawy, pomyślała Tess, gdy z uśmiechem go obserwowała.

I znów miała wątpliwości, czy wcześniej ktoś inny nie uległ jego urokowi. Mimowolnie, gwałtownie odetchnęła, a on od razu spojrzał na nią pociemniałymi, niemal mistycznymi w swoich głębiach oczami.

I wtedy to poczuła. Gdzieś głęboko w podbrzuszu zaczął wzbierać delikatny żar.

Nieoczekiwana eksplozja gorących doznań nieprzerwaną falą rozeszła się po skórze. Widząc jej rozszerzające się oczy i głęboki rumieniec, Marco z satysfakcją uśmiechnął się leciutko. Ręką powędrował do jej włosów, gładził je na całej długości a w policzku miał ten swój przekorny dołeczek.

Nic nie mówił tylko prowadził zmysłową grę, uwodząc ją kosmiczną energią. Przy tym, ledwie jej dotykał.

Leniwie nawijał na palce i zwijał pasemka włosów, muskał ustami czoło, a przez cały ten czas drażnił i kusił swoją energią jej tajemne miejsca.

- Marco - odetchnęła, i zaraz głos zmienił się w niebezpieczny szept – Jesteś....Boże, co ty...- nie dokończyła, bo nagle gorąco między udami sięgnęło apogeum.

Krzyknęła, rozwarte szeroko oczy pociemniały z rozkoszy. A Marco pocałował ją w czubek głowy, objął mocniej ramionami i prowadził swój niemy, cudowny taniec miłości w sposób, o jakim mogła mieć tylko mgliste pojęcie.

Wsunęła mu palce we włosy. Były znacznie krótsze od kiedy ostatni raz ich dotykała, i gładząc go po karku czuła pod opuszkami delikatne ukłucia. Pachniał świeżością, niósł w sobie woń ziemi i czegoś naturalnego, i sprawiał, że kręciło jej się w głowie. Wtuliła twarz w jego ramię.

Niespodziewanie poczuła jego dłonie pod pulowerem, łagodnie gładzące jej plecy. Odchyliła głowę chcąc zajrzeć mu w oczy.

Znów czule się uśmiechnął, tym swoim trochę niesymetrycznym uśmiechem, uwidaczniającym dołeczek w policzku. Nabrała śmiałości i odważyła się dotknąć jego klatki piersiowej. Pod kurtką miał ciepły rybacki sweter, lecz nie wsunęła pod niego dłoni. Pieściła go przez grube sploty wełny.

Zwolna położył ją na głazie, na jego zimnej i twardej powierzchni. Żadne z nich nie przejmowało się tym, zajęci pocałunkami.

- Tess - Wstrząśnięciem ramion zsunął z siebie kurtkę, zwinął i jak poduszkę podłożył jej pod głowę – Będzie ci wygodniej – szepnął do ucha. Miała świadomość swoich unoszących się i opadających w szybkich oddechu piersi. Patrząc na niego z dołu widziała wyraźne wybrzuszenie z przodu czarnych dżinsów. Zauważył to spojrzenie i zarumieniony opuścił się na nią.

Rozpoczęli gody...długo oczekiwany moment, chwila za którą tak bardzo tęsknili.

Całował ją gorąco i namiętnie, rozbudzając jej ciało. Kiedy dłonią rozsunął jej kolana gwałtownie złapała oddech.

- Tess – wyszeptał - Co się wydarzyło ...na tej skale ? Coś tu wyczuwam.

- Wyczuwasz ? - zaskoczył ją, i przez chwilę nie wiedziała co odpowiedzieć. Gładziła go po włosach, gdy całował ją po szyi i klatce piersiowej, kiedy niezdarnymi palcami starał się odpiąć guziki przy bluzce.

- Coś tutaj zobaczyłaś...- w jego głosie była łagodność i zaciekawienie, i wtedy sobie przypomniała. Podświadomie się skuliła, podniósł więc głowę i zajrzał jej w oczy.

- Nie wiem co – powiedział zgęstniałym głosem - ale czuję jakie to na tobie zrobiło wrażenie.

Tak, na tym głazie kochali się Max i Liz. I to co widziała poruszyło ją szczególnie ...mocno. Pomyślała wtedy, czy z nimi będzie podobnie, gdy po raz pierwszy będzie kochała się z Marco.

- Och, teraz widzę – uśmiechnął się odgarniając jej włosy z twarzy, bo oczywiście resztę dostrzegł w jej myślach. Poczerwieniała, a on ją pogładził – Nie wstydź się. To jest piękne... oni byli piękni, prawda ? – powiedział.

Kiwnęła głową, ciężko przełknęła. Zmienił odrobinę pozycję i gdy przycisnął się biodrami do jej uda poczuła jak bardzo jest pobudzony – My też będziemy – obiecał tkliwie.

- Ja...nie chciałam, natknęłam się na nich przypadkiem.

- Oczywiście – pocałował ją, tym razem nieśmiało i delikatnie – Ja także nie chciałem poczuć w sobie łączącej ich więzi.

Coś sprawiło, że wyszeptane przy jej policzku słowo „więź” przyniosło natychmiastowe otrzeźwienie pociągając za sobą pytanie jakie zawisło w powietrzu. Co my robimy ? Znieruchomiał, zmarszczył brwi i uniósł się na łokciach. Patrzyła niepewnie w jego ściągnięte jak migdały oczy, w których pojawił się lekki popłoch.

Trzymał ją w ramionach i miał ochotę walnąć głową w twardy kamień pod sobą. Tak owładnęła nim namiętność, tak dalece dał się ponieść, że zupełnie się zapomniał. Do tego stopnia, że gotowy był kochać się z nią tu w tym lesie, za nic mając tradycje, obowiązki i ślubowanie.

Już nie wspominając o pieczęci.

- Tess, muszę cię o coś zapytać – powiedział schrypniętym głosem – Powinienem zrobić to wcześniej ale....Jezu, jesteś taka śliczna i słodka ...i...

- Pytaj – odparła stanowczo i rzeczowo a mówiąc to uśmiechnęła się. Jej cicha radość wniknęła w jego duszę jak fale przypływu.

Skinął głową i podniósł się. Usiadł na brzegu otoczka, wsunął dłonie we włosy chcąc dojść do siebie i zebrać myśli. Tess wolno wstała i ulokowała się obok niego.

Ujął jej dłoń, przykrył swoją i przyklęknął przed nią - Skarbie – zaczął, i mówił dalej ze ściśniętym gardłem – Nie mogę cię prosić żebyś wyszła za mnie, chociaż marzę o tym. – Odbiegła od niego oczami i wiedział, że zasiał w niej wątpliwość - Tylko dlatego, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło i nie chcę cię narażać.

Potaknęła. Gryzła usta i w zamyśleniu słuchała dalej.

- Ale pragnę cię prosić, żebyś połączyła się ze mną – szeptał przytulając dłoń do jej twarzy – Na wieki spoiła swoją duszę z moją....Więc pytam cię Tess. Zechcesz związać się ze mną...zostać moją partnerką życia ?

Tess patrzyła w błyszczące intensywnie oczy i czuła, że całym sobą skupił się na niej, niemal zawisł wzrokiem na jej ustach. Ścisnęła zębami wargę starając się powstrzymać łzy, ale one już płynęły po policzkach. Nie była w stanie odpowiedzieć więc tylko skinęła głową i wyciągnęła do niego ręce. Jednym ruchem przygarnął ją do siebie, a kiedy mocno ją ściskał usłyszała stłumiony szloch.

- Lecz jest jeszcze coś, o co muszę cię zapytać – wyszeptał jej do ucha.

Nie odsunął się jednak, trzymał ją blisko przy sercu i szybko oddychał – Dobrze, kochanie – ponagliła go - Pytaj o wszystko...

- Twierdząca odpowiedź na to pytanie, będzie znacznie trudniejsza...niż na poprzednie – powiedział zdławionym głosem – I bardzo się boję, bo możesz się nie zgodzić.

- A jeżeli się nie zgodzę ? – spytała z lękiem obejmując go mocniej.

- Wówczas w ogóle nie będziemy mogli się związać.

Cdn.
Last edited by Ela on Tue Aug 09, 2005 2:08 am, edited 2 times in total.
Image

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Mon Aug 08, 2005 8:18 pm

- A jeżeli się nie zgodzę ? – spytała z lękiem obejmując go mocniej.
To gdybym mogła udusiła bym ją :lol:
Po takiej przeprawie strachu, niepewności i wybuchu namiętności ona tak mówi :shock: Jejku... Ale myślę, że rozumiem jej wątpliwości. Tess jeszcze nie wie, że Marco ma pozwolenie by się z nią związać, wciąż powoduje nią niepewnośc mimo tego co się między nimi stało.
To było piękne, prawdziwe... RosDeidre i ty Elu sprawiłyście, że tę częsc czytałam z dreszczem na ciele iłzami w oczach 8) Nie pierwszy i nie ostatni raz mam nadzieję :twisted: Część prześliczna!

Kiedy następna :twisted:

-15.08.2005-
Dziś cały dzień czytałam sobię Gravity Series 8) Tak dla czystej przyjemności i by poczuć wszystko to co czółam, kiedy czytałam tę códną trylogię poraz pierwyszy. Doszłam do wniosku, że kocham takie opowiadania, a GS zajęło w moim sercu szczególne miejsce. Hmm... Dość pochwał :lol: Czytając pierwsze częsci GAW, a konkretnie spotkanie Tess i Mrako (Tess w koszulce) i to jak rozmawiają na łóżku... Yyy nasunął mi się pomysł na banner i tu jest problem. Nie mogła bym go ani zapisać w swoim katalogu, ani nikomu przesłać :cry: Nioe wiem co zrobić. Pomysł sidzi w głowie i czeka, aż coś wymyślę...
Mam nadzieję, że kolejna część pojawi się niedługo. I wiecie co? Kiedy tylko PA Deidre się pojawi w sklepie to natychmiast polecę czytać :cheesy: Chcę się dowiedzieć co z ich dzieckiem bo szkoda, że kolejnego tomu już nie będzi :(
Alez się rozpisałam :shock: Ale dręczyło mnie to i nie mogłam się powstrzymać!
Pozdrawiam ciepło Elu i RosDeidre :cheesy:
Last edited by Athaya on Mon Aug 15, 2005 10:35 pm, edited 1 time in total.
Image

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Mon Aug 15, 2005 7:10 pm

Przeczytałem. Część przecudowna. Nareszcie Marco i Tess razem... Ale trzeba poczekać do następnej części, żeby zobaczyć albo racze przeczytrać ak naprawde łączą się ze sobą w wirze namiętności i tak dalej. :) Max i Liz.. - dobrze że mają swoja więź.... Kyle i Tess - cudowne rodzeństwo, sam bym chciał mieć takie :)
Mogę powiedzieć tylko, że z niecierpliwością czekam na następną część :)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Aug 16, 2005 8:50 pm

Dzięki Primku :D

Athaya, jeżeli masz pomysł na benerek, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś umieściła go u nas, pod swoimi komentarzami. Podziel się swoją twórczością, a ja poniżej przedstawiam Wam piękne fanarty, jakie wyczarowała do tego f-f Nan, ktorej bardzo, bardzo dziękuję :D


Image
Image
Image
Image

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Tue Aug 16, 2005 9:49 pm

Athaya, jeżeli masz pomysł na benerek, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś umieściła go u nas, pod swoimi komentarzami
Yyy... Źle mnie zrozumiałaś :oops: Chodzi o to, że właśnie nie mogę wstawić nic na żaden katalog bo nic nie chce mi się zapisać. A jak coś wysyłałam dawniej zrobione arty do Olki to przyszła wiadomość, że są problemy z wysłaniem :( I nie wiem co zrobić!

Nan - Boskie arty :mrgreen: Więcej proszę!
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Wed Aug 17, 2005 6:01 pm

Ostatnio mam nawrót na postać Kyle'a i zauważam różne dziwne szczegóły w opowiadaniach nie o nim, lecz gdzie jest jakoś przedstawiony. A Kyle, jako 'typowy Amerykanin' ubawił mnie zupełnie.

Śliczne arty 8) Brava dla Nan, a Athayi trzeba dodać otuchy... Ta tapetka jest co prawda z Kyle'm i Tess, ale coś zawsze w temacie można dorzucić :cheesy: na zachetę dla innych!
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 25 guests