The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Dec 05, 2004 7:26 pm

Dzięki Eluś, a ja już chciałam się dobijać i wołać wielkim głosem o nową część... :cheesy:

No i kto mi dzisiaj powie, że ten mały brzdąc nie jest sprytny... Żeby dokonać takiego spustoszenia trzeba mieć łeb. Trwam w podziwie dla przenikliwości Nicholasa i nic nie zdoła tego we mnie zmienić.
Max i Liz tak, pewnie. Ale tym raziem czekam na Marco :wink: Już ty wiesz dlaczego, Elu :wink: Zwłaszcza po ostatnim obrazku :wink:

To tak tytułem skrótu - na wypracowanko zdobędę się po kolejnej części, gdzie wystąpią razem Marco i Nicholas :P
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Mon Dec 06, 2004 11:54 pm

Jeden z moich ulubionych rozdziałów. Piękny. Scena pomiędzy Maxem i Liz zapiera dech swoją intensywnością i prowokacyjną gwałtownością...paradoksalnie wtedy gdy ich więź została w tak brutalny sposób przerwana, uczucia zdają się szczególnie gęstnieć, tętnić, rozsadzać ciała rozpaczliwie szukając dla siebie ujścia. Stąd szorstkość i niemal pierwotność tej niesamowitej sceny...chyba najlepszej sceny miłosnej napisanej przed Deidre.
Dzięki Elu :D
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Dec 07, 2004 12:32 am

Dziękuję moim kochanym Aniom. :cmok: Dlatego pisałam, że ten rozdział przeznaczony jest dla baardzo dorosłych czytelników. I nie chodziło mi o odważne pokazanie miłości Maxa i Liz, ale przede wszystkim o umiejętne zrozumienie tych wielu bardzo subtelnych momentów ukazujących rozpaczliwe poszukiwanie i potwierdzanie siebie, tragizm tego co utracili. Tak, jest to jeden z piękniejszych rozdziałów, napisanych mocno, wręcz szokująco ale także z ogromnym pietyzmem, wyczuciem psychiki obojga bohaterów...i niosący nadzieję. :P

Chciałaś powiedzieć Nan przenikliwości i... okrucieństwa Nicholasa. Mam nadzieje, że spotka go zasłużona kara. Wierzę w Maxa, wierzę że nadzieja i siła jaką wsparała go Liz, niedługo zaprocentuje.
A Marco będziemy mieli okazję spotkać już w następnym rozdziale...również pełnym uczuć, choć zdecydowanie radośniejszym.

Brakuje mi Milli, jej także podobałaby się ta część. Niech jak najszybciej zreperuje swój biedny komputer i wraca do nas. :D

Image
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Dec 07, 2004 12:32 pm

Bezradność, tęsknota i żal, wszystko to zamienia się w chęć zemsty. Tyle w tej części emocji, nie tylko jeżeli chodzi o samo zbliżenie Maxa z Liz, które rzeczywiście było inne, dramatyczne. RosDeidre, zawsze będzie mnie zaskakiwać w jej opisach śmiałych i jakże trudnych dla autora scen, są niewiarygodnie realistyczne, lecz nie ma w nich odrobiny wulgaryzmu. Tych dwoje próbujących odszukać coś co było między nimi najpiękniejsze, jedyne, niespotykane, coś co w sposób tak brutalny im odebrano. Niesamowite!
I na koniec to o czym wspomniałam, ta chęć zemsty, to uczucie, które narasta stopniowo, gdy uzmysławiamy sobie, iż odebrano nam coś najdroższego. Tylko to utrzymuje człowieka przy zdrowych zmysłach, chęć odwetu. I w tej części dobitnie zostało to nakreślone. Pięknie przedstawiona postawa Liz, prawdziwa opoka swego mężczyzny.
Zmieniają się reguły gry, Król już nie będzie uciekał, on będzie walczył!

Elu, pięknie to przetłumaczyłaś! :uklon:
Dziękuję :cmok:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Dec 07, 2004 3:38 pm

Właściwie jedyną wadą tego opowiadania- jak dla mnie- jest marginalne potraktowanie pozostałych bohaterów. Jestem zagorzałą Dreamerką i trudno jest mi się oprzeć parze Tess&Marco (nawiasem mówiąc "Aleksander" jest podobno koszmarny), ale...brakuje mi innych...brak mi słownych potyczek Michaela i Marii, zgryźliwości Isabel i kąśliwych uwag Kyle'a a nawet Michaelowo- Maxowych awantur (na co nie można liczyć bo u RosDeidre Michael jak zwykle jest wpatrzony w Maxa niczym w obraz). Autorka wykreowała wspaniałe postaci Marco i Sereny, stworzyła Tess którą wszyscy pokochali, ale trochę szkoda innych bohaterów i relacji między nimi :cry:
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Dec 07, 2004 10:26 pm

Dzieki mojej wiernej Adce za komentarz :cmok:
Lizziett, nie chcę słyszeć o beznadziejnym "Alexandrze". Stęskniona czekam na niego od pół roku. Czytałam różne o nim opinie, także te przychylne, że podoba się w Europie. Słyszałam zachwycającą muzykę Vangelisa, którą Nan leczyła moje zbolałe grudniowymi smutkami serduszko. Jeżeli nie dla filmu to pójdę dla samej muzyki i Colina. Od tak dawna fascynuje mnie postać tego wspaniałego wodza, Króla Macedonii. Chcę wierzyć w wielkość i wrażliwość Stona...
Last edited by Ela on Wed Dec 08, 2004 12:49 am, edited 1 time in total.
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Dec 07, 2004 11:07 pm

No cóż, zobaczyć zawsze można :wink: ja też sie pewnie wybiorę, bo moja kumpela ma fioła na punkcie Farella i dawno jej to obiecałam. Jak również to że powstrzymam się od kąśliwych komentarzy, choć będzie do dla mnie ciężkie doświadczenie :wink:
A że "Alexander" jest niedobry wiem ze strony Rotten Tomatoes. To taka strona na której znajduje się cała masa prasowych i intenetowych recenzji krytyków, w zależności od filmu od kilkudziesięciu do 200, przy każdej znajduje sie pomidor- przy dobrej czerwony, przy złej- zielony. Potem liczy się wskaźnik pomidorowości :wink: i w zależności od tego które przeważają, przyznaję się rangę "fresh" lub "rotten". No i "Alexander" miał niecałe 15% czerwonych...więc nie mam co do niego złudzeń. Nie miałam czasu się zagłębiac, widziałam tylko niektóre nagłówki. Podobno dobre są tylko sceny bitewne, Farella rola przerosła (fanki na f4f już doszły do wniosku że JB byłby lepszy :lol: ) a jedyny naprawde ekscytujący fragment to nagie wdzięki Rosario Dawson jako Roksany, irańskiej żony Aleksandra.
No i ten cały szum wokół jego homo- nie homo upodobań :roll: ostatnio rozmawiałam o tym z koleżanką ( z tego samego kierunku) i obie miałyśmy ubaw po po pachy....wspominając to i inne około "Pasjowe", "Trojowe" i "Arturowie" dyskusje...zastanawiając się czy i tym razem spadniemy z fotela na widok świątyni greckiej wypełnionej rzeźbami reprezentującymi styl pośredni między staroegipską i rzeźbą Sumerów :wink:
Problem polega też na tym- że jak przeczytałam w Newsweeku- trudno komus takiemu jak Aleksander "kibicować". Wielki wódz, ktorego pragnieniem było panowanie nad światem, trawiący młodość od rzezi do rzezi bez końca...kto dziś zrozumie i poczuje sympatie dla kogoś kto słynął z okrucieństwa i zepsucia?
Inaczej to wyglądało z takim "Gladiatorem" ktory choć dziury w scanariuszu miał wielkości kuli armatniej a zgodności z prawdą historyczną tyle co komar napłakał, to przynajmniej miał bohatera z którym widownia mogła się utożsamiać. "Równego gościa" który marzył jedynie by wrócić do żony i syna i zająć się uprawą pszenicy....wszyscy się wzruszyli, szlochali i łez strumienie wylewali :wink: ...ja chyba też, do chwili gdy siostra cesarza wyskoczyła ze swoim płomiennym speechem i mój płacz przeszedł w rzężenie 8)
Tak czy siak, było nad czym płakać...ale w tym przypadku....
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Dec 08, 2004 11:35 am

Trudno dyskutować nad faktami historycznymi i tym jaki był Alexander. Czy się to komuś podoba czy nie był dzieckiem swojej epoki, która widziana z naszych czasów była okrutna i niemoralna ale takim go ukształtowała. Wiemy, że była to postać niejednoznaczna i bardzo kontrowersyja. Widownia amerykańska jest dosyć stereotypowa w odbiorze. Dobry bohater lub zły, podoba się czy nie, warto go naśladować czy zdecydowanie przekreślić - do pasji doprowadziła mnie sugestia jakiegoś mądrali w Newseeku że brakuje w nim odniesienia do polityki Busha. Co ma piernik do wiatraka. Nie muszę akceptować tego, a raczej jak to robił Alexander chociaż wiemy, że jego dokonania są nie do przecenienia, a cel uświęca środki. Mnie interesuje jak przedstawiono tę postać. Jaki był, co spowodowało, że wyrósł pond przeciętność...jak pokazał go Stone i jak odtworzył go Farrell. Wreszcie, jak ukazano tamtą epokę. Mogę po zakończeniu filmu czuć odrazę do postaci historycznej, mogę się z nią nie zgadzać ale chcę się o niej czegoś więcej dowiedzieć, chcę poczuć w kinie satysfakcję z oglądania dobrze zrobionej roboty i sama wyciągnąć wnioski. Jak na razie słyszę o jakiś bzdetach dotyczących jego biseksualnych upodobań - wiadomo że w tamtym okresie była to rzecz powszechnie akceptowana - czy że film jest za długi a Colin nie objął w pełni swojego bohatera. Jezu Lizziett, potrzebne mi konkrety na temat samego filmu...i trochę nadziei, że warto było czekać. :mur: Może to my nie dorośliśmy do wielkości Alexandra.
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sat Dec 11, 2004 6:53 pm

Moje drogie panie zaczęły o Aleksandrze to nie ma siły, ale muszę się wtrącić :wink:
Elu, a propos wrażliwości Stone'a - na dopiero co skończonym festowalu Camerimage w Łodzi ówże Stone otrzymał nagrodę za "unikalną wrażliwość wizualną", natomiast Rodrigo Prieto dosała się Srebrna Żaba za zdjęcia do Aleksandra...
Ela pójdzie dla muzyki i Colina, Lizziett zostanie zaciągnięta, a ja z kolei wyciągam innych :P Jedna idzie bo Colin jest Irlandczykiem, druga ze względu na muzykę, a trzecia bo nie ma co ze sobą zrobić... a mnie z kolei pcha namiętność :wink:
Problem polega też na tym- że jak przeczytałam w Newsweeku- trudno komus takiemu jak Aleksander "kibicować". Wielki wódz, ktorego pragnieniem było panowanie nad światem, trawiący młodość od rzezi do rzezi bez końca...kto dziś zrozumie i poczuje sympatie dla kogoś kto słynął z okrucieństwa i zepsucia?
O ba. Chyba tylko głupiec utożsamiałby się z Aleksandrem. On był po prostu... zbyt wielki. Drugiego takiego później nie było, choć byli mu podobni. Zresztą, okrucieństwo to jest dla nas, wykwintnisiów których razi kurz, pouczulanych, szastających na lewo i prawo "demokracją", "prawami człowieka" i tak dalej... Co to było kiedyś wycięcie w pień całego miasta bo się zbuntowało, co to były te hordy niewolników... A zepsucie jest i dziś, więc co w tym dziwnego? A jak najlepiej zdobyć władzę i tereny? Filip też nie był takim rewelacyjnym królem, i gdyby Stone chciałby nakręcić film o rozpustniku i wyuzdańcu, to nie musiałby daleko szukać. Szanowny tatuś Aleksandra nadawałby się jak złoto, którym opłacał swoich stronników...
Kicz nie kicz, niech przynajmniej zobaczę jak widział to Stone. Mam o Aleksandrze swoje zdanie, i jestem ciekawa, co zrobił z nim Oliver i Colin. Ja na przykład lubię Aleksandra, ucząc się o nim po raz pierwszy w podstawówce po prostu mnie fascynował, Aleksander w gimnazjum znowu się przypomniał, a teraz, w ramach fakultetów z historii, powrócił z całą siłą. Ciekawa jestem, czy w filmie będzie coś, na co mam nikłą co prawda nadzieję - że pojawi się atmosfera trylogii Bunscha. W sumie nie bardzo realne, bo wątpię, żeby Stone czytał polskie książki :roll: ale co tam. Przynajmniej będę miała co porównywać...

Na koniec mała dygresja od właściwego tematu, z życia wzięte :wink:
Spotkałyśmy się z dawno niewidzianymi koleżankami i ktoś rzucił pomysł pójścia do Sphinxa. Restauracja jak restauracja, kupa ludzi i gwar. Ale na każdym stoliku, pod lampą, stoi sobie ulotka "Aleksandra"... Gapię się na nią i gapię, coś ten Bucefał mizerny mi się wydaje. Okazuje się, że w owej restauracji istnieje coś takiego jak "Przysmak Aleksandra"... Przysmak był na miarę żołądków starożytnych opojów i biesiadników, zjadły go trzy osoby i nikt nie mógł się ruszać. A na koniec jeszcze wręczyli nam plakaty - no nie wziąć plakatu z Aleksandrem szczerzącym zęby i mizernym Bucefałem? Mizerny i wcale nie przypominający byka koń zawisł na drzwiach w moim pokoju. Kto mógł wiedzieć, że Sphinx objął patronat medialny nad filmem czy jak to się tam nazywa :cheesy: ? Nie ma to jak ślepe szczęście :wink:

Aleksander Aleksandrem, znajomość jego żywota nie napisze jednak za mnie chemii... pomimo jego inteligencji i ignorancji w stosunku do muzykowania chyba nawet i on ugiąłby się pod wojskami alkenów i innych świństw...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Dec 16, 2004 1:01 am

Zapraszam na kolejne "przygody" naszych bohaterów. Chcę tylko cieplutko podziękować Olce za zrobienie arciku, który ubarwił dzisiejszy rozdział :cmok:


Gravity Always Wins - część 32

Tess leżała na łóżku opierając na poduszce spuchniętą nogę. Co jakiś czas obracała nią odrobinę pod kompresem z lodu mając nadzieję, że przyniesie ukojenie rozognionej i silnie stłuczonej kostce. Dwukrotnie powiększona w obwodzie promieniowała bólem od stopy aż do łydki. Nie chciała jednak taką drobną kontuzją zakłócać spokoju Maxowi i Liz, tym bardziej o 6:30 rano, po zaledwie trzygodzinnym wypoczynku. Poza tym wiedziała, że skoro Liz nie udało się wyleczyć Maxa w czasie nocnej jazdy przez pustynię, on sam w dalszym ciągu potrzebował pomocy.

Nikomu nie wspomniała o zranieniu, nie chciała zwracać na siebie niczyjej uwagi. Starała się nie kuleć, zmuszała się do stawiania normalnych kroków żeby nikt nie poczuł się w obowiązku by się nią zająć. Bez wątpienia należało w pierwszej kolejności przywrócić zdrowie Maxowi.

Po powrocie do bunkra wszyscy przeżyli szok widząc go tak zmaltretowanego, lecz Tess była świadoma jak bardzo on sam był zrozpaczony, gdy dotykając jego ramienia poczuła w sobie pogłos smutku.

Taki prosty gest, a w jednej chwili oddał stan jego ciała i duszy. Po tym wszystkim Tess tylko modliła się żeby Liz udało się zaaplikować mu swój uzdrawiający balsam, którego tak bardzo potrzebował. Przeczuwała, że nie chodziło tylko ogólne potłuczenia, połamane żebra czy zdeformowaną pobiciem twarz. Nicholas uderzył mocniej, bardziej precyzyjnie, sięgając w głąb jego duszy, dokonując czegoś czego sama nie umiała pojąć.

Znów uniosła się na łokciach, patrzyła na nogę na której w miejscu skręcenia wystąpiły sino- czarne wybroczyny, co z pewnością nie pomagało jej spokojnie zasnąć. Ostatnie godziny spędziła gdzieś na pograniczu jawy i snu, od czasu do czasu zapadając w niespokojną drzemkę. Z westchnieniem przyłożyła głowę do poduszki, zacisnęła mocno oczy broniąc się przed natrętnymi promieniami wczesnego poranka. Cała dygotała i niczego bardziej nie pragnęła jak trochę wypocząć, by sen złagodził ból i przyniósł ukojenie.

Nie miała pojęcia jak długo tak leżała, na przemian drzemiąc i czuwając, kiedy uwagę przykuł jakiś szmer. Odwróciła głowę, zerknęła jednym okiem i zszokowana dostrzegła stojącego obok łóżka Marco. Poderwała się, gruba kołdra zsunęła się z ramion ukazując biały jedwabny biustonosz. Nie miała piżamy na zmianę i po prostu spała w bieliźnie.

- Co...co ty tu robisz ? – krzyknęła, starając się nerwowo naciągnąć na siebie okrycie. Marco szybko odwrócił wzrok i nie patrzył zanim nie owinęła się kołdrą. – Jak to zrobiłeś ...myślałam że jesteś z Nicholasem ! – zarumieniła się gdy uprzytomniła sobie, że zaczyna się jąkać i spłoszona gubi słowa.

Uśmiechnął się łagodnie, w odpowiedzi na policzku pojawił się pojedynczy dołeczek, i powoli ukląkł przy łóżku. Przynajmniej przestał przytłaczać ją swoim wzrostem - Jestem z Nicholasem – powiedział cicho wpatrując się w nią czarnymi oczami a przekorny uśmiech nie schodził mu z twarzy.

- Ale...więc skąd się tutaj wziąłeś ? – wciąż się jąkała nie mogąc dojść do siebie. Jego obecność zdawała się być tak konkretna, różniła się od wszystkich wcześniejszych ulotnych marzeń o nim – i zastanawiała się czemu takie naturalne pojawianie się Marco w pokoju, od razu pozbawiło ją tchu.

Wyciągnął rękę pogładził ją po włosach i powoli prowadził dłoń przez całą ich długość - Jak twoja kostka ?

- Moja kostka? – spytała zażenowana. Ten spokój jaki od niego emanował zaczynał ją trochę denerwować.

- Była złamana ...kiedy widzieliśmy się w nocy. Może jego głos brzmiał spokojnie, ale oczy zdradzały coś zupełnie innego, wyraźnie tlił się w nich żar.

- Skąd o tym wiesz ? – przebierała niespokojnie palcami po brzegu kołdry. W końcu to zrozumiałe, tuż obok klęczy Marco a ja praktycznie jestem naga, usprawiedliwiała samą siebie.

- Poczułem kiedy byliśmy połączeni.

- Czy ty w ogóle tu jesteś ? – spytała marszcząc z zakłopotaniem nos.

- Tak, w twoim śnie – szepnął przesuwając dłoń wzdłuż jej ramienia, wyciszając ją w dziwnie metafizyczny sposób. Jego dotyk promieniował jakąś znajomą energią, której zupełnie nie potrafiła skojarzyć, lecz to ona sprawiła że przestała być śpiąca i odczuła podniecenie.

- To dlaczego wydaje mi się jakbyś był tu naprawdę ?

- Teraz kiedy połączyliśmy nasze moce, sny się zmieniły – wyjaśniał ciepło, nie przestając gładzić jej włosów. Przyciągnął ich końce do ust i gorąco całował jasne loki, a ona widząc to gwałtownie odetchnęła. – Od tej pory nasze senne spotkania staną się bardziej realistyczne, moja słodka Tess.

- Ja...nie rozumiem.

- Częściowo już jesteśmy złączeni, kochanie.

- Niemożliwe – energicznie pokręciła głową – Przecież my nie...

- Nie musieliśmy – przerwał kładąc dłoń na jej udzie i pochylił się przysuwając tak blisko że poczuła na sobie ciepły oddech – Dzisiejszej nocy dokonaliśmy świadomego wyboru łącząc nasze zdolności, osiągając tym pewien poziom zespolenia...to taki wstęp przed łączeniem się w pary, jeżeli wolisz.

- O czym ty mówisz Marco ? – wymruczała, gdy ujmował jej twarz w dłonie. Wpatrywał w nią z góry tymi czarnymi, pełnymi wyrazu oczami i zaparło jej dech widząc jaki jest piękny.

- Ty mi to powiedz – nakłaniał ją miękko, głębokim dźwięcznym głosem - Jak myślisz, o czym mówię ?

Jego pełne wargi musnęły jej usta i bezwiednie sama przysunęła się do niego bliżej – Co mam ci powiedzieć ? – odbierał jej oddech, w głowie kręciło się od jego bliskości, gwałtownie przepłynęła przez nią fala znajomego zapachu powodując że poczuła się nim niemal odurzona.

- Jak myślisz, kim obecnie jesteśmy...dla siebie ? – wciąż pochylał się nad nią, trzymał usta tuż przy jej ustach, jednak nie ich dotykał – Co się w nas zmieniło, Tess ?

- Nasze pragnienia.

- Tak.

- Są teraz większe ...bardziej intensywne – zdołała odetchnąć, rozchyliła usta stęskniona by ją pocałował.

- Tak - otulił głosem to proste słowo, sprawiając że nabrało szczególnego znaczenia

- Bo my....co ? - prosiła go oczami o wyjaśnienie, a oblizując wargi błagała o więcej.

- Bo jakaś cząstka nas już się złączyła, słodka Tess – wyjaśnił ciepło, spotykając w końcu jej wargi – Nie wystarczy jednak łączenie naszych mocy, żeby to się dokonało, musimy dołączyć do tego nasze dusze. Dla nas nie ma innego wyboru.

- I teraz ten głód rośnie.

- Tak, kochanie.

Pociągnęła kciukiem po jego dolnej wardze, sunęła koniuszkiem palca w dół po ciemnym zaroście brody. Jej skóra była tak jasna w porównaniu z jego oliwkową cerą a blask poranka jeszcze bardziej podkreślał jego śródziemnomorski typ urody, gęste brwi, długie rzęsy, rozmarzone czarne oczy, będące zupełne przeciwieństwem jej bladoniebieskich oczu. Wiedziała, że coraz trudniej oddycha gdy na krótką chwilę oparła czoło o jego czoło, i czuła unoszące się jego piersi w takim samym jak jej nierównym oddechu.

- Więc to tylko sen ? – pytała bezradnie obejmując go ramionami za szyję, nie przejmując się więcej kiedy kołdra opadła poniżej bioder. Otoczył rękami jej talię, przyciągnął mocno do siebie. Miał na sobie tylko miękką podkoszulkę i bokserki, i Tess roześmiała się w duchu, że pokazał się jej w nocnym stroju.

- Sen, który jest odzwierciedleniem pragnień naszych serc – mówił, prowadząc dłoń wzdłuż nagiej skóry jej pleców – Tęsknotą naszych ciał.

Naciskał sobą na jej nogi i wówczas poczuła jak bardzo zaczyna być pobudzony. Spojrzała dyskretnie niżej, silnie uwypuklone spodenki wskazywały że ma erekcję.

- W takim razie... może przyjdziesz do mnie ? – szepnęła. Pozbyła się wstydu i uniosła kołdrę zapraszającym gestem. Umyślnie podniosła ją wyżej, odsłaniając się bardziej, chcąc mu się cała pokazać. Na moment oczy mu rozbłysły, przesunął wzrokiem po jej sylwetce a potem popatrzył na nią z leciutkim rozbawieniem a na wargach zaigrał mu zmysłowy uśmiech.

- Bo jeżeli to sen...czyż nie możemy robić to...na co mamy ochotę ? – zapytała zaskoczona własną śmiałością – Wolno nam, prawda ? – powiedziała odważnie i poczuła że się rumieni

- Naprawdę tego chcesz ? – roześmiał się lekko, a kiedy położyła się na boku wślizgnął się pod kołdrę – Wolisz zrobić to we śnie, niż...osobiście ?

I zaraz kiedy się przykryli, pociągnął ją gwałtownie w silne ramiona, przysunął nogi tak blisko że poczuła muskanie gęstych włosków pokrywających jego uda i łydki. Stała się świadoma swojego przechodzącego w zadyszkę oddechu gdy przycisnął jej biodra do siebie a jego rozbudzenie naparło na jej udo.

- Marco – szepnęła – Nigdy nie jesteśmy razem...jak więc...

Lecz nie pozwolił jej dokończyć. Przeciągał ciepłymi wargami po obnażonej skórze, całując ją wzdłuż szyi. Palące pocałunki, niespieszne; nie było w nich zachłanności, wyrażał nimi miłość i oddanie. Gładził dłońmi jej plecy, usiłował przyciągnąć ją jeszcze bliżej, a ona pełna zdumienia nie odczuła bólu w kostce wsuwając udo między jego nogi.

Rękami włożonymi pod bawełnianą koszulkę poznawała jego ciało, z zapartym tchem dotykała płaskiego brzucha, twardych mięśni na klatce piersiowej. Zawsze widywała go w ubraniu a teraz zupełnie zaskoczona przekonywała się jak mocno jest zbudowany. Błądziła dłońmi po ciepłej skórze, docierała coraz wyżej aż dotknęła brodawek. Przytrzymała je między palcami i usłyszała przy szyi miękki jęk. Z uśmiechem przekonywała się, że poza niewielkim skrawkiem miękkich włosów, skórę na piersiach miał zupełnie gładką, a dotykanie jej sprawiało prawdziwą radość.

I sama czuła na sobie jego badające ręce, wędrujące uparcie w górę by w końcu otulić dłonią pierś, wywołując w niej mimowolny krzyk. Potarta brodawka nabrzmiała, uwrażliwiła się na dotyk, a on całował ją żarliwie po szyi, coraz niżej, docierając w końcu wargami do śliskiego materiału biustonosza. Odchylił go delikatnie i teraz widziała na swoich piersiach ciemną głowę i czuła jego usta na gołej skórze.

Prowadziła dłonie przez gęste włosy, które choć tak krótkie, przejawiały skłonność do zawijania się na końcach. Zmierzwione jej chciwymi palcami zgłębiającymi ciemne przestrzenie, przydawały mu mu niezwykle zmysłowego wyglądu.

Zdumiewające, w realnym świecie nigdy nie mieli okazji by pobyć ze sobą tak blisko – tak fizycznie blisko – a teraz we śnie mogła poznać jego ciało, wybadać wszystkie płaszczyzny klatki piersiowej, i to w chwili gdy jego palce i usta szukały jej zachłannie pod materiałem biustonosza. Powoli uniosła w górę udo wciśnięte między jego nogi i zetknęła się z jego najintymniejszym miejscem. Zareagował cichym okrzykiem.

Zsunął jeszcze niżej materiał staniczka, językiem i wargami poznawał pełne piersi, niecierpliwie szukając palcami zapięcia. Pociągnął lekko a nie mogąc sobie poradzić skupił się ostatecznie na tym do czego udało mu się dotrzeć po odsunięciu kciukiem jedwabnej tkaniny. Dotykał sutek, a potem delikatnie pieścił je językiem i wargami. Krzyknęła wyginając się do tyłu, bo po skórze przemknęło najcudowniejsze doznanie.

Chciała by dał jej wszystko, dużo więcej niż to co działo się teraz – ten popęd stał się wręcz pierwotny, i dopiero teraz zrozumiała jak wiele racji miał Marco mówiąc o zmianach jakie w nich zaszły. Zapragnęła należeć do niego, oddać mu się w tajemnym misterium łączącym ich na zawsze, stać się dla niego towarzyszką życia. Lecz nie chciała go do niczego zmuszać i pozostał jej tylko ten nienasycony głód. Niespokojnie przesuwała udem między jego nogami, dopominając się o więcej.

Nagle poczuła na udzie jego dłoń, którą odsunął odrobinę jej nogę od siebie.

- Tess...- błagał cicho - Proszę, kochanie.

- Jeżeli wszystko dzieje się w marzeniach, możemy robić to na co mamy ochotę – upierała się, a serce zabiło szybciej na taką możliwość – Kochaj się ze mną, a i tak to będzie tylko snem.

- Nie w ten sposób, Tess – szepnął i ciężko westchnął – Proszę, zaczekaj na mnie.

- Nigdy się nie doczekam, wydaje się jakbyśmy mieli być zawsze osobno – poskarżyła się żałośnie.

- I tu się mylisz, skarbie – szepnął jej do ucha – Nie przypuszczasz jak szybko się spotkamy. Teraz mamy tylko przedsmak tego co nastąpi, coś co zaostrzy twój apetyt na mnie.

- Apetyt ?– zakrztusiła się czując jak się okropnie rumieni.

- Na to – poprawił się przyciągając ją mocniej do siebie.

- Boże, Marco. Czy ty naprawdę myślisz że potrzebuję jakiejś podniety żeby cię pragnąć? Kiedy odsunął się i poważnie popatrzył jej w oczy, zbyt późno zrozumiała jakim niepocieszonym głosem to powiedziała, jak niemal wyjęczała te słowa. Opadła i zatonęła bezsilnie głową w poduszkę. Podążył za nią, nachylił się i powiedział tuż nad jej ustami.

- Nie przypuszczałem że tak bardzo ci tego brakuje – zamilkł i tylko gładził ją po włosach szukając właściwych słów – Żadne z nas nie potrzebuje...pomocy drugiego by go pragnąć. Ja sam doskonale znam to uczucie bo ono spala mnie odkąd poznałem cię w Las Cruces.

Całował ją bez pośpiechu, głęboko, rozchylając językiem wargi – Chcę żebyś wiedziała, że wkrótce będziemy razem jak teraz i to nie we śnie. Do tego czasu to co się dzieje, jest tylko zapowiedzią jak będzie naprawdę.

- Och – westchnęła miękko - A jak będzie ?

- Będę cię kochał długo i powoli, wciągając twoją duszę w moją – szeptał zapatrzony w jej oczy tak intensywnie, że zdawało się jakby w czarnych głębiach zapalił się ogień - A kiedy tego dokonamy, pobierzemy się na całe życie...na całą wieczność.

Nie znalazła słów by mu odpowiedzieć, patrzyli tylko na siebie, a ona czuła jedynie silne bicie jego serca. Oczy zapiekły od gorących łez i pomyślała że ta chwila w ogóle nie przypomina snu. Czuła go przy sobie, ciepło jego ciała, niespokojne pulsowanie krwi w żyłach, które odbierała swoim sercem.

Tak zwyczajnie był tu, leżał w jej ramionach, a nie gdzieś daleko, setki mil stąd.

- Naprawdę jesteś w obozie Nicholasa ? – spytała, ściągając nagle oczy.

Odpowiedział jej gardłowym, donośnym śmiechem i wolno potrząsnął głową – Ayanno – wyszeptał - Pragnąłbym żeby to nie był sen bo wówczas na pewno trzymałabyś mnie w ramionach, lecz ty jesteś pogrążona we śnie, podobnie jak ja. Ale musimy się już rozstać.

- Nie – krzyknęła, przytrzymując go kurczowo za szyję – Nie odchodź jeszcze. Nie!

Tess, docierał do niej znajomy głos. Tess...Tess, i poczuła na ramieniu dotyk dłoni, bardziej miękkiej i drobniejszej niż dłoń Marco. A on uśmiechnął się do niej leciutko i wstał z łóżka.

- Wkrótce – przyrzekł – Już niedługo, lecz najpierw musimy pokonać naszych wrogów.

Raptownie otworzyła oczy. Zobaczyła siedząca na krawędzi łóżka Liz, która łagodnie potrząsała ją za ramię.

- Wybacz, że cię budzę – powiedziała – Ale dochodzi południe a Max zwołał zebranie.

- Południe? – Tess była oszołomiona. Niemożliwe żeby czas tak szybko płynął. Usiadła szybko na łóżku i poprawiła dłonią włosy.

- Rozmawiałaś przez sen – powiedziała Liz z nieodgadnionym wyrazem twarzy – Niechętnie cię budziłam.

- Tak ? – spytała czerwieniąc się, zdając sobie sprawę że jej głos jest zbyt napięty i brzmi nienaturalnie. Co usłyszała Liz ? – A co...co mówiłam ?

Liz przesunęła się na koniec łóżka i ostrożnie objęła dłonią chorą kostkę – Dlaczego nie powiedziałaś że jest złamana ? – zapytała, pomijając wcześniejsze pytanie Tess.

- Max bardziej ode mnie potrzebował twojej pomocy – odpowiedziała po prostu.

- Nie śpię od kilku godzin i dawno mogłam ją już obejrzeć - tłumaczyła Liz. Przytrzymała w dłoniach stopę i kciukiem przesunęła po obrzmiałym i stłuczonym miejscu – Mogę ją teraz wyleczyć ? - spytała łagodnie.

Tess znalazła się teraz pod skupioną uwagą Liz, i nagle zrobiło jej się nieswojo. I chociaż czułaby się dużo lepiej gdyby ból minął, z zakłopotaniem poruszyła się na łóżku.

- Tess? – powtórzyła nagląco Liz, kiedy nie odpowiadała.

- Jasne – wpatrzona w swoje dłonie szybko kiwnęła głową – Dzięki. Będę ci bardzo wdzięczna, Liz.

Położyła się i z ulgą zamknęła oczy czując jak w kostce gromadzi się delikatne ciepło i promieniując w górę rozchodzi się po całej nodze. Uczucie ciepła szybko zmieniło się w gorąco, stawało się coraz bardziej dokuczliwe i Tess zadrżała czując jak palenie przenika ją do szpiku kości. Gorąco stało się nie do wytrzymania, wypalało kości i ciało, do chwili aż poczuła zmieniającą się strukturę molekularną materii.

Liz odsunęła ręce, nastała cisza i spokój, a kiedy Tess otworzyła oczy dostrzegła jak przyjaciółka dziwnie jej się przygląda.

- To już...nie boli – powiedziała nagle onieśmielona. Ale Liz pokręciła głową i uśmiechnęła się tajemniczo.

- Nie masz pojęcia jak on bardzo cię kocha, prawda ? – spytała zagadkowo.

- Słucham ? – Tess zmieszana zmarszczyła nos – O kim ty mówisz ?

- O Marco. Myślę, że nie rozumiesz co on naprawdę do ciebie czuje – mówiąc to w oczach miała łzy a Tess domyśliła się, że coś mocno ją poruszyło.

- Skąd wiesz...

- Lecząc cię poczułam na tobie jego odbicie – mówiła cicho Liz – Po waszym wzajemnym...oddziaływaniu na siebie zostawił swój wizerunek jak odcisk palca. Tylko że to jest odbicie jego duszy.

- Jak to odczułaś ? – krzyknęła Tess, i teraz ona nie potrafiła opanować łez.

- Po prostu migocze w tobie jego znak – ciągnęła dalej Liz – I usłyszałam w myślach wyraźny głos, który mówił „ ona nie zdaje sobie sprawy z głębokości jego uczuć. Nawet ich sobie nie uświadamia”.

Tess szybko podniosła rękę do ust – Słyszałaś ...głos ? – wykrztusiła.

- To właściwość przynależna intuicji – tłumaczyła cierpliwie Liz – Marco nas tego nauczył mówiąc, że możemy pewne rzeczy odbierać w formie obrazów a czasem słyszeć słowa. Ja słyszałam głos.

- Czyj ?

- Nie mam pewności....myślę że to zależy od twojej wiary w duchowe postrzeganie – Liz wzruszyła ramionami – Ale przekazałam ci wiadomość, której jestem zupełnie pewna. Że nie ważne jak długo będziecie rozdzieleni, bez względu na to co przyniesie przyszłość, Marco kocha cię bardziej niż jesteś zdolna pojąć.

Tess nie potrafiła stłumić szlochu jaki bezwiednie umknął jej z warg i zaraz opuściła nisko głowę żeby nikt nie zobaczył płynących łez.

- Tess, już dobrze – pocieszała ją ciepło Liz – Rozumiem co czujesz.

Spojrzała w górę i zobaczyła w oczach przyjaciółki nieskrywane współczucie i głębokie zrozumienie. Powoli pokiwała głową wycierając łzy z policzków – Wiem, pewnie myślisz że oszalałam – powiedziała wzdychając ciężko – Na pewno tak myślisz.

- Czemu miałabyś oszaleć ? – Liz odrobinę ściągnęła brwi – Bo kochasz i tęsknisz za kimś, kogo możesz, jak ci się wydaje nigdy nie zobaczyć ? Bo miłość do niego przynosi ci cierpienie ?

Liz mówiła stanowczo i pewnie, a siła jej głosu zaskoczyła Tess – Nie wiem – odpowiedziała bezradnie.

- Nie sądzisz że i mnie nie obce są te uczucia ? – wykrzyknęła Liz – Myślisz, że nie borykam się z nimi przez te wszystkie lata, odkąd kocham Maxa ?

Słysząc to co Liz dawała jej do zrozumienia, Tess szybko podniosła głowę. Czuła się winna bo przecież długi czas raczej trzymała się od nich z daleka. Lecz kiedy spotkała wzrok Liz, nie zobaczyła w nich oskarżenia. Pokazywały natomiast, że Liz zastanawia się nad czymś zupełnie innym.

- Tess, to naturalne że płaczesz – Liz zdecydowanym ruchem przerzuciła za ramię włosy – Myślę, że ty boisz się wobec mnie okazywać swoją słabość. Niepotrzebnie, jestem przecież twoją przyjaciółką i potrafię cię zrozumieć.

Teraz łzy płynęły po policzkach bez przeszkód cienkimi, gorącymi strumyczkami i zanim Tess się zorientowała znalazła się w objęciach Liz. Przytulona do niej mocno, czuła jak Liz lekko nią kołysze.

- Już dobrze – szeptała miękko – Wypłacz się...już dobrze.

Tess zamknęła oczy i przypomniała sobie wizję jaką miała sześć lat temu – o tym ile znaczyła dla niej Liz w poprzednim życiu na Antarze, jaką była siostrą i przyjaciółką. I teraz gdy ściskały się wzajemnie zrozumiała, że tamta wizja nie była tylko wspomnieniem, ale przeczuciem tego co miało nadejść. Bo kiedy Liz trzymała ją w silnych objęciach, ogarnęły ją te same uczucia przyjaźni i siostrzanej miłości jak wtedy.

- Zapamiętaj słowa – dodawała jej otuchy Liz – Że on kocha cię bardziej niż teraz jesteś w stanie to zrozumieć.

Tess obejmując ją mocno potakiwała głową. Nagle wstrząsnął nią dreszcz, poczuła w sobie coś na kształt błyskawicy czy jasnego promienia przeszywającego ciało...i poznała, że ten okropny ból pochodzi od Liz. Emocje Liz roziskrzyły się w jej wnętrzu, niemal zaparły oddech w płucach z dotkliwą intensywnością.

Empatia, pomyślała podobnie jak wtedy, gdy ubiegłej nocy wracała z Maxem.

I w jednej chwili zrozumiała, że kiedy Liz z serca pragnęła ją pocieszyć, ona sama, z jakiegoś tajemniczego powodu szukała pocieszenia. A Tess pozostało jedynie zastanawiać się co naprawdę wydarzyło się podczas wczorajszej potyczki, i dlaczego tak straszliwą cenę zapłacili za to, kochani przez nią Max i Liz.

Cdn.

Image
Last edited by Ela on Sat Dec 18, 2004 11:57 pm, edited 1 time in total.
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Thu Dec 16, 2004 11:00 am

Elu piękne tłumaczenie, Olka śliczny fanart :P no i czy ktoś ośmieli się stwierdzić że Marco jest przystojniejszy od naszego poczciwego Maxia? :twisted:
Brakuje mi tu jednak Liz :wink: ... rozumiem że nie zmieściła się biedaczka.
Tess z Marco byli uroczy jak zwykle, ja jednak czekam z utęsknieniem na 33 rozdział i zwołane przez Maxa zebranie...mam słabośc do ich wszystkich razem :oops: w serialu nigdy nie było tego dość...przynajmniej nie w 2 i 3 sezonie.
Dzięki Elu :P

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Thu Dec 16, 2004 3:46 pm

Eluś, :hearts:

Nie jest dobrze, wszędzie powtarzam, że żal mi Liz... :roll: :wink:
Ale jeżeli ona odczuła to co czuła Tess po tej nocy(uff... 8) ), to jak wyraziście musiała odczuć to co jej i Maxowi odebrał ten kurdupel. :twisted:
Piękny rozdział!

Olka, fanart - cudeńko :cheesy: Tylko gdzie Liz? :wink:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

Agnieszka

Post by Agnieszka » Sat Dec 18, 2004 11:14 am

:witaj:
Czytam to opowiadanie już od bardzo dawna z moją koleżanką i obie jesteśmy nim zauroczone więc pomyślałam sobie że mogę coś tu skrobnąć :wink:
Przede wszystkim zakochałam się w pierszej części tego cyklu którą przyznaję- czytałam już dziesięć razy :oops: i pewnie mogłabym ją czytać bez końca za każdym razem wyobrażając sobie że tak właśnie potoczyła się akcja serialu, który trochę mnie rozczarował :( podczas gdy to opowiadanie- nigdy. "Gravity always wins" również bardzo mi się podoba, ale jednak pierwsza część zostanie moim faworytem...tutaj trochę za dużo jest Marca i Tess przez co Max i Liz zepchnięci są na dalszy plan a tak nie powinno być :nie: w związku z czym ostatnie kilka rozdziałów- zwłaszcza ten w którym Liz tak zgrabnie leczy Maxa :mrgreen: należą do moich ulubionych.
Czekam na następne rozdziały i dziękuję świetnej tłumaczce :P

User avatar
Olka
Redaktor
Posts: 1365
Joined: Tue Jul 08, 2003 1:14 pm
Contact:

Post by Olka » Sat Dec 18, 2004 1:43 pm

Miło mi, że fanarcik się podoba :!: A Liz nie było, bo zabrakło jej w zamówieniu :) Aż wstyd się przyznać nie jestem na bierząco z serią Gravity :oops: Jedyne, co wiem, to że autorka wyobraża sobie stworzoną przez siebie postać Marco, jako Colina F. Ale obiecuję poprawę! :)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Jan 09, 2005 5:34 pm

Gravity Always Wins - część 33

Max obserwował zebranych w pokoju kolegów i przyjaciół. Jeszcze nie wyjawił powodu dla którego ich tutaj zwołał, chociaż naturalnie wszyscy przypuszczali że na spotkaniu przedyskutują wydarzenia z poprzedniej nocy. Cokolwiek myśleli prawdą było, że miał zamiar zwrócić się do nich z prośbą by wsparli go swoją odwagą, z jeszcze większym poświęceniem niż kiedykolwiek wcześniej.

Zamierzał prosić by wspólnie stanąć bezpośrednio twarzą w twarz wobec największego wroga.

Przetarł dłonią zmęczone oczy wiedząc jak dzisiaj wygląda. I tak samo się czuł. Postarzały, upokorzony przegraną potyczką. Pokonany. Lecz byłby przeklęty gdyby pozwolił Nicholasowi tryumfować ...gdyby udało mu się zabić w nim ducha. Tę stanowczą decyzję podjął w ramionach Liz, kiedy wczesny poranek rozlał się światłem na podłodze ich sypialni. Był gotów do walki, do zniszczenia wrogów raz na zawsze.

A teraz miał zamiar prosić przyjaciół – ludzi najbliższych mu na świcie – by zechcieli wraz z nim wejść do gniazda ciemności. Zamyślony pochylił głowę, do jego mrocznych myśli docierały jedynie stłumione strzępki rozmów. Zebrał w sobie wszystkie siły, postarał się mocno skupić i powoli podniósł w górę wzrok. Z głębi pokoju wpatrywała się w niego Maria, jej delikatne rysy twarzy wyrażały ciekawość, za to Michael obserwował go w bardziej ponurym nastroju.

Liz, jakby rozumiejąc obawy, miękko położyła dłoń na jego udzie i niemal niezauważalnie zacisnęła końce palców.

Wciąż jesteśmy w kontakcie, wbrew zerwanej więzi – nadal połączeni. Nierozłączni. Wiedziała co w tej chwili odczuwał w sercu, rozumiała jak hartował w sobie odwagę by przedstawić im swój plan. Jej łagodna zachęta upewniła go co do jednego.

Nadszedł czas.

****
Dom w którym teraz mieszkali niewiele miał wspólnego z drewnianą chatą. Zbudowany na zboczu z wypalanej cegły, z białymi ścianami i rozświetlony słońcem powinien sprawiać przytulne wrażenie, jednak coś w tym zimowym słonecznym blasku odbijającym się od jasno pomalowanych ścianach sprawiało, że Tess czuła zimno i pustkę. Otoczyła się ramionami próbując zatrzymać uciekające ciepło.

Max odchrząknął prosząc o zaprzestanie rozmów i ciszę. Widać było że jest bardzo zmęczony, na jego twarzy utrzymywał się wyraz napięcia, lecz od ubiegłej nocy nastąpiła w nim jakaś zmiana. Wcześniej sprawiał wrażenie udręczonego i zagubionego, teraz najwyraźniej odzyskał równowagę a widać to było po migoczącym światełku determinacji, które strzeliło jak płomień w bursztynowym spojrzeniu.

- A więc jesteśmy w komplecie – przesunął po wszystkich wzrokiem – Obyło się bez ofiar i powinniśmy być za to wdzięczni.

Tess widziała jak Liz uniosła podbródek, z jej postawy promieniowała siła i wsparcie. Liz myśli że niemal go straciła, a tak niewiele brakowało. Tess nie wiedziała skąd, lecz w jakiś sposób przeczuwała, że Liz rozpaczliwie parła do przodu, nawet wbrew temu jak wewnętrznie się czuła.

Siedzący obok Marii na białym cokole okalającym kominek Michael, gwałtownie ściągnął brwi i rzucił ostro, bez zastanowienia – Poprzedniej nocy niemal otarliśmy się o nieszczęście.

- Michael – Max ciężko westchnął, lecz Michael mu przerwał.

- Posłuchaj, nie mówię o nas...i nie chodzi mi o narażanie naszego życia – przesunął dłonią po włosach – Chodzi mi o ciebie. I pewnie wszyscy się ze mną zgodzą.

Rozglądnął się po pokoju, najwyraźniej szukając wsparcia kosmitów i ludzi. A jednak wszyscy nerwowo odwracali oczy i milczeli. Z wyjątkiem Sereny, która odważnie spotkała się z jego wzrokiem, i jak to ona miała w zwyczaju, mrużąc oczy w zamyśleniu bezwiednie przebiegła dłonią wzdłuż włosów upiętych w koński ogon.

- Mam rację ? – nalegał Michael gdy nikt się nie odezwał.

- Żadnego z nas nie cieszą nocne wydarzenia – przyznała Serena – Ale nikomu nic się nie stało, a to najważniejsze.

- Nie, nie zgadzam się – trwał przy swoim Michael prostując się gwałtownie – Nasz przywódca był bliski utraty życia, gdyby ktoś tego jeszcze nie zauważył...Max i Liz, oni oboje narażeni zostali na niepotrzebne niebezpieczeństwo.

- Michael, czy można było tego uniknąć ? – głos Maxa stawał się napięty – Jak według ciebie miałem postąpić ?

Michael szybko usiadł i potrząsnął głową - Nie ty, Maxwell...

- Jak ci się zdaje, co innego mogłem zrobić ?

Głos Michaela brzmiał spokojnie lecz stanowczo - Max, ci ludzie mieli obowiązek cię chronić.

Tess wciągnęła gwałtownie powietrze, jego słowa spowodowały ucisk w piersiach. Może uderzyły w nią głębiej i boleśniej przez to co wiązało ją teraz z Marco, lecz przysięgłaby że poczuła całą sobą jak stwierdzenie Michaela rozdziera serce każdej z osób z oddziału Sereny.

- Michael! – powiedziała ostrzegawczo Liz, kładąc drobną dłoń na gardle – Proszę, to nie w porządku. Gdyby nie Serena i jej zespół, mnie i Maxa by tutaj nie było. Bylibyśmy martwi, wiesz o tym.

- Ona ma rację, Michael – wsparł ją Max – Nie można nikogo winić za to co się stało.

Michael przetarł dłonią oczy, ścisnął palcami nasadę nosa i na chwilę zapadła cisza – Nie chcę wkraczać w niczyje kompetencje – odpowiedział na koniec utyskującym tonem – Jedno wiem, nie wolno było do tego dopuścić.

- Jak można było do diabła temu zapobiec ? – zwykle opanowany głos Riley’a był teraz nienaturalnie spięty, i jak zauważyła Tess, pod wpływem gniewu poczerwieniały mu policzki. Ponownie reakcją na słowa Michaela był ostry ból jaki odczuła w piersiach, i wiedziała jak te oskarżenia muszą mocno wszystkich ranić.

- No cóż, może należało wcześniej opuścić dom w górach. Ile miesięcy stacjonowaliśmy w jednym miejscu ? Niemal rok jeżeli mnie pamięć nie myli.

- Według naszych potwierdzonych informacji nic nie wskazywało by to miejsce było niebezpieczne – powiedziała Serena – Michael ma jednak rację. Musimy prześledzić jaki popełniliśmy błąd i wyciągnąć z tego wnioski. Uwzględniając je przy opracowywaniu nowej taktyki.

Serena wypowiedziała to zaskakująco spokojnym głosem, sztywno wyprostowana śmiało patrzyła w oczy Michaela. Tess zawsze czuła dla niej szacunek, lecz w tej chwili jej podziw dla niej wzrósł gwałtownie. Michael celowo stworzył zapalną sytuację – z powodów których do końca nie umiała pojąć – a jednak Serena nie dała mu się sprowokować, bez względu na to jak boleśnie odebrała jego słowa.

Tess patrzała jak Michael otworzył usta chcąc jej odpowiedzieć, by je zaraz zamknąć. Najwyraźniej czuł się zaskoczony otwartością Sereny na swoje komentarze.

- Jestem ci wdzięczny Sereno, lecz nie chcę teraz skupiać się na tamtych zdarzeniach. Musimy dzisiaj omówić coś znacznie ważniejszego – powiedział cierpko Max.

Popatrzył znacząco na Michaela i mówiąc dalej znacząco uniósł brew – O ile Michael mi pozwoli - W jego głosie wyczuwalny był sarkazm chociaż w słowach pobrzmiewała życzliwość. Tess nie przestawała podziwiać Maxa za cierpliwość jaką przejawiał wobec Michaela, oraz to w jak przedziwny sposób go rozumiał. Wbrew jego niezręcznym uwagom, Max zdawał sobie sprawę, że właściwie starał się go chronić...wstrząśnięty niedawnymi wydarzeniami.

- Proszę bardzo – mruknął Michael i machnął ręką – W końcu dlaczego ktoś miałby się liczyć z moim zdaniem, co ?

- Czy możesz się zamknąć, Michael ? – warknęła nieoczekiwanie Isabel ze swojego miejsca na kanapie – Max stara się nam o czymś powiedzieć, więc odpuść sobie, dobrze ?

- Czy ja za dużo wymagam prosząc o spokój ? – wrzasnął nagle Max unosząc się z niewielkiej sofy na której siedział razem z Liz – Cholera, tak trudno zastosować się do mojej prośby o poważne potraktowanie tego spotkania ?

W pokoju zapadła cisza. Max zacisnął powieki, najwyraźniej robiąc wszystko by się wyciszyć.

W końcu otworzył oczy i powiedział opanowanym już głosem – Nie mamy czasu na takie bzdury. Posiadam pewną informację i chcę się nią z wami podzielić. Potrzebuję waszego wsparcia a nie kłótni i wzajemnego obwiniania. Mogę już mówić ?

Kiwnęli zgodnie głowami, niecierpliwie oczekując na to co powie, a jednak nikt nie spodziewał się tego co teraz usłyszeli.

- W przyszłym tygodniu przybędzie na Ziemię Khavar. Mamy okazję by zaatakować, wyeliminować go raz na zawsze – mówił Max a jego bursztynowe oczy przebiegły po wszystkich obecnych w pokoju.

- Co? – Serena szeroko otworzyła brązowe oczy – To niemożliwe.

- Tak powiedział mi Marco, Sereno – wyjaśnił Max – I chciałbym się dowiedzieć czy gotowi jesteście pójść wraz ze mną walczyć.

- Max, zawsze masz pełne poparcie, moje....i mojej grupy, natomiast mam zastrzeżenia do tej informacji. Khivar nigdy osobiście się tutaj nie pojawił. Nie sądzę żeby teraz zdecydował się na takie ryzykowne posunięcie.

- Takie były jego słowa, Sereno. Nie wiem jak Khivar to zrobi, ale Marco tak to określił – upierał się Max przegryzając wargę – Przecież nie mógł się w takiej sprawie mylić.

Serena zmrużyła oczy, szybko zamrugała długimi rzęsami - Mam wątpliwości.

- W jaki sposób Khivar wydaje Nicholasowi rozkazy ? – zapytała Tess, która przysiadła na małym dywaniku obok Kyla – Nie ma go tu, jak więc Nicholas otrzymywał od niego wiadomości ? – zapytała.

- Przez emisariusza – pospieszyła z odpowiedzą Anna, wyjaśniając struktury panujące w obozie nieprzyjaciela – Rolę emisariusza pełni ktoś z ludzi Nicholasa. Trzeba przyznać było to dla nich ogromnym wyróżnieniem móc być wybranym do takiej funkcji. Już wcześniej przygotowywali na to swoje ciała z wręcz nabożną czcią.

- Może Marco do tego nawiązywał – zastanawiał się głośno Max.

- Wątpię – Anna zmarszczyła brwi – Marco doskonale się orientował w jaki sposób Khavar aranżował swoje poprzednie „wizyty”. To co przekazał brzmi konkretnie, określa coś bardziej...doczesnego.

- Dobra...mam pytanie – powiedziała Maria - Dlaczego po prostu nie zabić tego kogoś, czyje ciało przejmie Khivar ? Czy wtedy nie unicestwiłoby się także i jego ?

- Niestety to nie działa w ten sposób – wyjaśniła Anna – Jedynym osiągnięciem byłoby zabicie tymczasowego gospodarza a w międzyczasie Khivar zwyczajnie uwolnił by go od siebie.

- Co byłoby gdyby Marco zdecydował się pójść tym błędnym tropem ? – spytała Tess.

- Skończy się jedynie zdemaskowaniem Marco i śmiercią tymczasowego użytkownika – powiedział Riley z całą powagą.

Tess zadrżała widząc poważny wzrok Riley’a. Jego oczy mówiły znacznie więcej niż słowa. Martwił się o przyjaciela, bał się że zbyt mocno utknął przy Nicholasie, zbyt głęboko się w to zaangażował. Tess zawsze wiedziała jak bardzo Riley i Marco są sobie bliscy, w wielu sytuacjach obserwowała u nich to samo poczucie humoru, charakteryzowała ich silna braterska więź. Lecz po raz pierwszy miała poczucie, że Riley naprawdę obawia się o bezpieczeństwo Marco – biorąc nawet pod uwagę te wszystkie miesiące jego nieobecności. Poczuła w żyłach chłód krążącej krwi przypominając sobie jaką intuicją oznaczał się Riley i miała tylko nadzieję że jego lęki nie biorą się z wyprzedzających wizji.

Max pochylił się i zamyślony oparł na dłoniach podbródek – Jakiej metody użyje Khivar pojawiając się na Ziemi ?

- Nie taką jaką znam ...a i tak poznanie jej zabrało nam wiele lat wysiłku – powiedziała Serena – Dlatego ta sprawa tak mnie zastanawia. Gdybyśmy mogli otrzymać od Marco więcej informacji...coś co mogłoby nam pomóc.

Tess nerwowo szarpała jakąś wystającą z obrąbka swetra nitkę, starając się nie zważać na ogarniający serce lęk, który potęgował wyraz niespokojnych oczu Riley’a – chcąc usilnie wierzyć że nic nie zagraża Marco w obozie Nicholasa. Dziwne ale ta zabłąkana nitka wydawała się doskonałym sposobem na stłumienie wyrywającej się na zewnątrz energii, na wyciszenie wirujących emocji rozbudzonych wzrokiem Riley’a. Pojedyncza nitka zwolna strzępiona palcami, drobiazgowo, dokładnie. To przynajmniej można było kontrolować, wydawało się jej, że pomoże pohamować nieokiełznany strach. Monotonna czynność stała się dla niej czymś nowym, ta silna potrzeba by spożytkować wewnętrzny ogień, gdy narastał, gwałtownie gorzał i dźgał jak niewidzialnym prądem.

On cię zmienił, uwodził ją miękki głos. Głos ulegał mutacji, nabrał innego zabarwienia...stał się gardłowy i głęboki. Zmieniłem cię...jesteś teraz taka jak ja...jesteś częścią mnie...i jak ja, tak samo doświadczasz wszystkiego.

Tess zaciągnęła się gwałtownym oddechem, z drżeniem czuła w myślach wyraźny głos Marco, jak gdyby na krótko zostali bardzo mocno połączeni. Przebiegła po pokoju zamroczonym wzrokiem, widziała mówiącą coś Serenę nie słysząc przy tym żadnego dźwięku. Patrzyła na jej usta, jak otwierają się i zamykają...a teraz zamilkła i obserwowała ją wyczekująco.

- Tess? – Serena ponowiła pytanie którego Tess zupełnie nie słyszała. Najwyraźniej czekała na odpowiedź.

- Słucham ? – przełknęła ślinę i poczuła jak oblewa się rumieńcem. Nadal była zdezorientowana, w palcach odczuwała palące mrowienie.

- Zastanawiam się czy mogłabyś zrobić to znowu – powtórzyła cierpliwie Serena – Na zawołanie.

- Zrobić...? – Tess miała pustkę w głowie i zakłopotana poczerwieniała jeszcze mocniej. Zupełnie nie potrafiłaby wyjaśnić dlaczego nie przysłuchiwała się tej ważnej rozmowie.

- Zastanawiam się czy ty i Marco moglibyście utworzyć coś w rodzaju kontaktu – powiedziała Serena dziwnie jej się przyglądając – Od czasu gdy ostrzegł cię we śnie ciekawa jestem czy potrafiłabyś nawiązać z nim więź.

- Marco przychodził do ciebie we śnie ? – wykrzyknęła Isabel otwierając szeroko oczy.

- Nie, nie – odpowiedziała szybko – To zupełnie nie tak. Nikt tego nie planował...właściwie nie sądzę żeby on robił to świadomie.

- Jak nie ? – Isabel z dezaprobatą zmarszczyła nos – Albo wchodzisz do czyjegoś snu, albo tego nie robisz.

- Nie chodzi o to jak to się odbywa...- Tess umilkła gdy zobaczyła tuzin par oczu wpatrzonych w siebie. Pochyliła głowę skupiając się na leżących na kolanach dłoniach. Niemal im wyjawiła jak byli sobie bliscy z Marco, a teraz wszyscy wokół najwyraźniej czekali.

- Tess, to niezmiernie ważne – przypomniała delikatnie Serena. Jej zwykle szorstki ton głosu zaskakująco złagodniał – Wiem że jest ci niezręcznie o tym mówić, ale musimy wiedzieć.

Tess zetknęła się z jej zdecydowanym wzrokiem, widziała w brązowych ciepłych oczach iskrzącą się, obcą energię. Impulsywność Sereny ulegała wahaniom w tak przedziwny sposób tylko wtedy, gdy kłębiły się w niej emocje. I patrząc na nią Tess zrozumiała, że ona, podobnie jak Riley martwiła się o Marco. I nie tylko oni. Niepokoili się wszyscy z jego grupy, więc może jej intymne sny staną się kluczem do zapewnienia mu bezpieczeństwa – do pokonania najniebezpieczniejszego z wrogów.

- Spotykaliśmy się....właściwie to nie były spotkania ...- jąkała się, skupiając uwagę tylko na Serenie, podświadomie zamykając się przed innymi – Spotykaliśmy się w naszych snach. Często...niemal każdej nocy.

- Powiedz coś więcej, Tess – naciskała ciepło Serena.

Opuściła wzrok, wpatrując się w nitkę swetra, i znów zaczęła nerwowo ją skubać, unikając przenikliwego spojrzenia Sereny – Od kiedy odszedł od nas...Boże, właściwie już wcześniej...szukaliśmy się w snach. Nie wiem jak jeszcze to wyjaśnić poza tym, że zawsze się w nich odnajdywaliśmy.

- Więc co to było jak nie świadome wchodzenie w sen ? – spytała szybko Isabel a Tess nie była w stanie podnieść głowy. Lecz na to pytanie odpowiedziała Serena.

- Isabel, myślę że zrozumiałam o czym mówi Tess – powiedziała głośniej i zaraz złagodniała – Nie musimy drążyć dalej. Chcemy tylko wiedzieć Tess, czy według ciebie dzieje się to w sposób zamierzony.

- Nie...nie jestem pewna – podniosła głowę i powiedziała cichutko – Czy Isabel nie mogłaby wejść do jego snu zamiast mnie ?

- On jest za daleko – wytłumaczyła Isabel - Ty jedna jesteś z nim związana i tego powinniśmy się trzymać.

- Może uda mi się to zrobić bo sny się zmieniły od kiedy...

- Od kiedy...? – Serena nacisnęła mocniej i nagle Tess poczuła się przyparta do muru, jakby schwytano ją w emocjonalną pułapkę. Szybko odetchnęła i poczuła jak wilgotnieją jej ręce. Przecież nie mogła im opowiedzieć o jego dzisiejszych nocnych odwiedzinach, podczas których niemal zatraciła się z nim w tych tak niesprzyjających warunkach.

- Tess, może wyjdziesz na chwilę z Sereną – zasugerował cicho Max – Rozmowa wtedy będzie dla ciebie mniej krępująca.

Nieznacznie skinęła głową i z płonącą twarzą szybko się podniosła. Była za to ogromnie wdzięczna swojemu królowi i przywódcy, którego Michael, jakże słusznie określał mianem „wrażliwego chłopaka”

****
Wyszła z domu tuż za Sereną i zaraz owionęło ją chłodne górskie powietrze. Mrużyła oczy chcąc przyzwyczaić je do blasku jaskrawego zimowego słońca gdy obie zeszły po schodach na mały, wysypany piaskiem podjazd. Serena odwróciła się do niej.

- Przepraszam za postawienie cię w niezręcznej sytuacji – szarpnęła głową odrzucając z ramienia długie włosy – Nie miałam pojęcia o intensywności tych snów, inaczej nie naciskałabym na ciebie wobec wszystkich.

Tess zamyślona kopała nogą piasek i zerknęła na Serenę - Rozumiem.

- Nie wiem czy tak do końca – powiedziała z powagą Serena.

- Co masz na myśli ?

- Nie mam pewności czy rozumiesz jaki jest cel snów – dodała zwężając brązowe oczy.

- Cel? Nie, nie wiem...my nie wiemy - Tess oplotła się ciasno rękami bo zaczynała marznąc –
Pojawiły się niemal natychmiast zaraz po tym gdy się poznaliśmy.

- One was rozbudzają – powiedziała cicho Serena – Nie pamiętasz poprzedniego życia...waszej miłości, więc sny przyciągają was do siebie. Zaczynacie od początku.

Z otwartymi ustami wpatrywała się zdumiona w Serenę. Jak mogłam się tego nie domyślić ? Miłość do Marco rosła od chwili gdy pierwszy raz o nim śniła. Doznania jakie sny rozpętały w jej ciele były wyjątkowe i obezwładniające, lecz do głowy jej nie przyszło że służą jakiemuś specjalnemu celowi.

- Kiedy mówisz „budzą” nas...- jąkała się zmieszana chociaż zaczynała pojmować.

- Odbywa się to tak jak z naszym godowym sezonem, tylko troszkę inaczej. Zanim po raz pierwszy skojarzymy się w pary, czasami ten sposób pozwala przyciągnąć nas do siebie...z tą różnica, że nie powtarza się cyklicznie. Ten pęd trwa tak długo dopóki nie zostanie zaspokojony.

- Och, więc dlatego...- od słów Sereny policzki Tess płonęły.

- Wybacz jeżeli mówię zbyt otwarcie – Serena dziwnie delikatnie dotknęła ramienia Tess – Nie chciałam wprawiać cię w zakłopotanie tym bardziej, że mam na względzie dobro mojego przybranego syna. On cię kocha. Gorąco. Widziałam i czułam tę miłość przez cały rok. Nie ma w tym niczego czego można się wstydzić.

- Wiem – odpowiedziała, jej głos stał się lekko piskliwy.

- To proste, Tess – mówiła dalej Serena – Rozmawiałyśmy o tym kilka miesięcy temu, gdy mówiłam, że Marco jest ci przeznaczony. Sny mają w tym swój udział i nie ma w tym nic zdrożnego. Pojawiają się w naturalny sposób by wzmocnić wzajemne pragnienie.

Tess kiwnęła głową i zastanawiała się dlaczego serce zaczynało się tłuc a oddech stał się nierówny, i wtedy zrozumiała, że wyjaśnienie Sereny niebacznie ją pobudziło. Poznała, że przez ten cały czas ich sny były formą wspólnego przywoływania siebie. Na myśl o tym zakręciło jej się w głowie.

- Czy wszyscy Antarianie...tego doświadczają ? Zanim połączą się w pary ?

Serena pokręciła szybko głową – Nie, nie wszyscy. Tylko ci którzy posiadają specyficzne dary...a silna intuicja Marco miała niewątpliwie na to wpływ. Przytrafia się to także tym którzy są głęboko sobie przeznaczeni...jak wy, w tamtym i w tym życiu.

Głęboko sobie przeznaczeni. Słowa te przebiegły niespodziewanie rytmicznie wzdłuż kręgosłupa Tess, tak wzniosłe były i prawdziwe.

- Ale pamiętaj – ciągnęła dalej Serena – Przeznaczenie ma swoją cenę...ono samo w sobie jest powołaniem.

- Co to znaczy ?

- Jesteście sobie przeznaczeni ponieważ połączyła was wielka miłość, to prawda – Serena ujęła ją za rękę – Lecz także z powodu tego czego możecie dokonać. Razem.

- To, co możemy zrobić teraz, tak ? Że potrafię się z nim skontaktować i oboje jesteśmy w stanie zmienić oblicze tej wojny.

- To także – przytaknęła Serena – I jest jeszcze coś, znacznie ważniejszego. Celem twoim i Marco jest połączenie waszych mocy. Będąc obrońcą króla i królowej...potrzebuje twoich zdolności.

- Do czego ? By stać się silniejszym? – Tess odsunęła się od Sereny bo nagle poczuła, że chce mieć więcej przestrzeni.

- Jego empatia wymaga osłony w postaci twoich zdolności ...zabezpieczenia go przed tą nieprzewidywalną i niebezpieczną siłą którą ma w sobie. Twoje moce wzmocnią Marco, dadzą mu oparcie, na stałe go ustabilizują.

Tess ze zrozumieniem kiwnęła głową. Słowa Sereny nabrały w jej myślach wyrazistości bo pewne fakty sprzed kilku miesięcy zaczęły układać się w logiczną całość.

- Co nie oznacza, że zacznie je od ciebie przejmować – mówiła dalej Serena – Wasze moce spoją się razem, a kiedy tak się stanie zajmiesz przy nim należne ci miejsce. Nie tylko jako jego partnerka ale także jako wojownik.

Wasze moce spoją się razem...zajmiesz przy nim należne ci miejsce. Słowa te zawisły nieruchomo, powtarzane w myślach wielokrotnie i jak echo niosły się w górskim zimnym powietrzu.

- Boże – wykrzyknęła nagle Tess przyciskając dłoń do gardła bo w głębi serca zaczynała rozumieć. Nic dziwnego, że czuła się tak osobliwie od ubiegłej nocy, tak zupełnie odmieniona po tym co zrobili.

- Co? – twarz Sereny spoważniała.

- Właściwie to my...jesteśmy złączeni – Tess udało się złapać oddech – Nie jesteśmy jeszcze parą, ale połączyliśmy nasze zdolności...nie potrafię tego wyjaśnić. Z wyjątkiem jednego...wewnętrzny przymus by połączyć nasze siły był tak samo silny jak potrzeba łączenia się pary.

- Och - Serena wolno przeciągnęła słowo i zamyślona potarła podbródek – Jak widzę ...zaistniało u was podwójne pragnienie. Tęskniliście za wzajemną bliskością a ta podnieta wzmocniona została inną potrzebą...koniecznością zespolenia mocy.

Na policzkach Tess rumieńce rozlały się jeszcze bardziej – Nie wiem jak to się stało, ale wtedy w nocy, nasze życie zależało od umiejętności posługiwania się przez Marco zdolnością naginania umysłu...

- A więc pokonaliście część drogi.

Tess kiwnęła głową – Myślę, że to była...jakaś forma...

- Naprawdę, Tess – przerwała jej Serena i energicznie przytaknęła. Rzuciła wzrokiem w stronę domu – Marco stał się teraz tym kogo nazywamy w języku Antarian, T'lasthre. Twoim „serdecznym partnerem”.

- Więc wiesz...o czym mówię ? – spytała nieśmiało Tess – I tak bywa na Antarze ?

- Nie często, ale tak. Na tyle, że posiadamy na to bardzo intymne, pieszczotliwe określenie – powiedziała.

- W takim razie Marco jest moim T'lasthre - szepnęła Tess, z lubością wypowiadając to słowo. Miała poczucie jakby mówiła o czymś zmysłowym i zakazanym. Serena odpowiedziała jej uśmiechem.

- Właściwie mogłabyś powiedzieć, M'lasthre – poprawiła - Tak powinnaś zwracać się do niego. Mój serdeczny partner.

- M'lasthre - powtórzyła cichutko Tess, nie mogąc się nacieszyć tym słowem które czule igrało jej w ustach.

- W takim razie ty i T'lasthre powinniście teraz nawiązać kontakt – oznajmiła Serena idąc w kierunku domu – Żebyśmy mogli się zorientować co wiadomo Marco na temat składanej nam przez Khivara wizyty. Ale przedtem musicie poznać człowieka z którym chcecie stanąć do walki. Waszego wroga.

Razem z Sereną podeszły do drzwi domu – O czym chcesz nam powiedzieć ? – zapytała Tess.

Serena zatrzymała się i odwróciła – Jeszcze wiele musicie się nauczyć o Khivarze. Dlaczego tak mocno jest zainteresowany, nie tylko wami ale także Ziemią.

Cdn.
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Jan 11, 2005 2:06 pm

Uff.. trochę długo to trwało, ale nareszcie znalazłam chwilę by moć znowu zanurzyc się w wyśmienitą twórczość RosDeidre. :P
Ech, Michael z tą jego buntowniczą naturą :? Zarzucać coś tym ludziom, którzy oddali by życie za swojego przywódcę... :oops: Ale cóż, taki już jego urok. :wink:
Biedna Tess, i jej uczucia wystawione na forum..
A wiecie co mnie zachwyciło w tej części? Przepraszam, ale muszę to zacytować:
Tess nerwowo szarpała jakąś wystającą z obrąbka swetra nitkę, starając się nie zważać na ogarniający serce lęk, który potęgował wyraz niespokojnych oczu Riley’a – chcąc usilnie wierzyć że nic nie zagraża Marco w obozie Nicholasa. Dziwne ale ta zabłąkana nitka wydawała się doskonałym sposobem na stłumienie wyrywającej się na zewnątrz energii, na wyciszenie wirujących emocji rozbudzonych wzrokiem Riley’a. Pojedyncza nitka zwolna strzępiona palcami, drobiazgowo, dokładnie. To przynajmniej można było kontrolować, wydawało się jej, że pomoże pohamować nieokiełznany strach. Monotonna czynność stała się dla niej czymś nowym, ta silna potrzeba by spożytkować wewnętrzny ogień, gdy narastał, gwałtownie gorzał i dźgał jak niewidzialnym prądem.
Właśnie to jest to, gdy ktos ma talent, to nawet zwykła nitka, jest wyśmienitym tematem do wyrażenia emocji. Pięknie!
I tu także ukłony w Twoją strone, Elu, bo to Ty dobrałaś słowa i przełożyłaś to zachowując całą magie tego fragmentu, jak i oczywiście całości. :uklon:
:cmok:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Tue Jan 11, 2005 8:31 pm

Przyznaję się bez bicia, że mam trochę lektur do nadrobienia :shock: Włącznie z GAW. Czytania na długie styczniowe przedseesjowe noce :lol:

Śliczny art do Gaw. Nie ma to jak dobre opowiadanie, które pobudza wyobraźnię.

Elu, podziwiam cię, że masz nerwy tłumaczyć GAW. Naprawdę, kiedy teraz zaglądam do fragmencików, jeszcze nie wszystko nadrobiłam, kiedy sobie uświadamiam, że to jest już po tym, co zrobił ten wredny knypek, to aż mnie skręca w żołądku... jak to zabrzmi po polsku... Mam nadzieję, że nie zrażasz się brakiem komentarzy, jak widać, dobre tłumaczenie ma swoich wiernych wielbicieli, którzy wracają po jakimś czasie 8)
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Jan 12, 2005 10:25 pm

Dziękuję mojej kochanej Adce, no i ..mile zaskoczona powitałam dawno nie widzianą tutaj Hotaru. :) Niektórzy są jak meteory - znikają by po jakimś czasie, niezmiennie powracać...Powodzenia na egzaminach. :P
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Jan 23, 2005 11:37 pm

Gravity Always Wins - część 34 :P


Serena weszła do pokoju razem z Tess, z jej zaciśniętych ust Max wnioskował, że uzyskała od Tess potrzebne informacje i teraz z determinacją przystąpiła do działania.

Tess jak poprzednio zajęła miejsce na podłodze obok Kyla, Serena natomiast sięgnęła po jedną z filiżanek rozstawionych przez Liz na drewnianym stoliku przy oknie. Szybko napełniła ją kawą, swoim zwyczajem energicznie przerzuciła przez ramię włosy i odwróciła się do Maxa.

- Nie jesteś jeszcze gotowy by zmierzyć się z Khivarem.

Długo wpatrywał się w nią w nią bez słowa aż się odwróciła by nalać do kawy śmietanki. Podniósł do ust filiżankę i wolno upił łyk kawy czując ciężar wpatrzonych w siebie oczu wszystkich obecnych w pokoju. Znał ich, wiedział że w napięciu czekali na to co powie. Kłopot w tym, że nie miał pojęcia co kryło się za tymi słowami. Postanowił nie spieszyć się z odpowiedzią.

Po nocnej wędrówce na deszczu i zimnie bolało go gardło a kawa działała kojąco, więc delektował się ciepłym napojem pragnąc by stała się magicznym eliksirem przynoszącym prorocze odpowiedzi. Westchnął, odstawił filiżankę na stojący przed sobą stolik podstawiając pod nią małą serwetkę.

- Sereno, wierzę gdy mówisz że nie jesteśmy gotowi – powiedział spokojnie – Wiesz, że zawsze ci ufam.

Bezwiednie dotknęła cienkiego łańcuszka na szyi – Nie mówię, że cię nie przygotowaliśmy, ale nie posiadasz pełnej wiedzy, a jeżeli masz się z nim zmierzyć nadszedł czas żebyś poznał wszystko.

Wolno pokręcił głową starając się zrozumieć – Czego nam nie powiedziałaś ? – powiedział z lekką irytacją w głosie. Z wolna zaczynało ogarniać go rozdrażnienie - Myślałem, że przekazałaś nam pełną wiedzę...

Serena przerwała mu gestem ręki – Są sprawy do poznania których nie byłeś jeszcze gotowy.

- Przez rok byłem do nich przygotowywany.

- Nie, Max – potrząsnęła głową i podeszła bliżej – Ciężko byłoby ci to udźwignąć, musiałam zaczekać...Mówisz o zaufaniu, więc proszę uznaj ten fakt.

Zamyślony pochylił głowę i nagle zastanowiła go panująca w pokoju cisza. Podniósł oczy, dostrzegł wpatrzony w siebie gniewny wzrok Michaela.

- W takim razie słuchamy cię - polecił zdając sobie sprawę ze swojego odrobinę władczego tonu. Musiał wejść w rolę przywódcy chcąc przypomnieć Serenie kto teraz dowodzi i kieruje ruchem oporu.

- Jego interesuje coś więcej niż tylko ty, Max. Uwaga Khivara skierowana jest na Ziemię.

Jej słowa wywołały szybsze bicie serca i Max odwrócił się do siedzącej obok Liz. Utkwiła w nim zaskoczony wzrok.

Nigdy nie brał pod uwagę że Khivar mógłby przejawiać jakieś szczególne zainteresowanie Ziemią. Sądził, że przyświecał mu jeden cel którym była żądna krwi pogoń za nimi. Więc może kolejny raz się mylili.

- Chyba czegoś nie rozumiem – powiedział czując w ramionach silne napięcie mięśni – Znam motywy zainteresowania Khivara mną ale co ma do tego Ziemia ?

- Wiem, że trudno ci zrozumieć – odpowiedziała miękko Serena. Przysunęła kuchenne krzesło bliżej sofy na której siedzieli Max i Liz. Oparła łokcie na kolanach, pochyliła się i utkwiła przenikliwy wzrok w Maxie. Kątem oka dostrzegł lekkie poruszenie wśród osób należących do jej grupy, odebrał to jako wymowny język ciała. Utwierdził się w tym przekonaniu gdy Riley objął za ramiona Annę jak gdyby chciał ją wesprzeć. Niby nic szczególnego a jednak te subtelne gesty powiedziały mu tak dużo.

Już wiedział, że to co usłyszą zmieni wszystko.

- Chcę wiedzieć – powiedział cichym głosem.

Kiwnęła głową nie odrywając od niego mocnego, badawczego wzroku.

- Proszę was o wyrozumiałość – jej wzrok spoczął na każdym z obecnych w pokoju – Celowo wstrzymywaliśmy się z tą informacją, ponieważ...

Nagle pochyliła głowę i Max odniósł wrażenie że zbierała myśli. Albo odwagę.

- Ponieważ ? – podpowiadał zniżając głowę, usiłując uchwycić jej uciekające oczy.

- Jest szokująca – dokończyła schrypniętym od nagromadzonych uczuć głosem – Zwłaszcza szczegóły dotyczące zainteresowania Khivara gatunkiem ludzkim. Ukrywając się musieliście mieć czas by zaadaptować się do nowych warunków. Teraz powinniście posiąść wiedzę która pomoże wam go pokonać.

****
Skupiona na własnych myślach, Serena na moment zamknęła oczy. Minęło tyle lat a ona wracając do tego pamięcią, odgrzebując odległe wspomnienia, wciąż przeżywała niewypowiedzianą mękę. Gdzieś w zakamarkach umysłu odezwały się ciche antariańskie słowa, próbowały nią zawładnąć, lecz nie dopuszczała ich do siebie. Nie chciała by zadały jej ból, wiecznie ten sam w zderzeniu z tamtą rzeczywistością.

To co zrobił jej Khivar było nie do opowiedzenia – zresztą nie tylko jej, także mężowi i synowi. I wtedy gdy na jej oczach dokonywano zamachu na króla i królową. I bezsensowna śmierć najbliższych, którzy broniąc tronu przed bezprawiem tracili życie. Poczuła dreszcz. A jednak, pomimo spychania w podświadomość, zdanie wypowiedziane w języku antariańskim z całą mocą wybiło się w jej pamięci.

Falthe saya tendse eit L'lasme. Przybywam tu dzisiaj by omówić z tobą warunki nowego pokoju.

I to były jego ostatnie słowa. Wszystko rozegrało się jak na zwolnionym filmie a przecież działo się tak szybko. Zauważyła strzelców, błyskawicznie sięgnęła ręką do kabury z bronią, rzuciła się do przodu...i jak we śnie, z drugiej strony zobaczyła podobną reakcję Devona.

Ale oni byli szybsi i zanim udało się do niego dobiec, zastrzelili Zana a zaraz potem trafiona została Zillia. Krzyknęła.

- Sereno ? – dotarł do niej miękki kobiecy głos, schrypnięty jak jej własny. Zillia.

- Ja...ja – wzdrygnęła się i zobaczyła wpatrzone w siebie niespokojne ciemne oczy. Jak to się stało, że nie zorientowała się kiedy przed nią klęknęła Liz i oparła dłoń na jej kolanie. Piękna, ciesząca się życiem królowa, zupełnie inna niż tamtego koszmarnego dnia. Jeszcze drżąc wciągnęła w płuca odżywczy oddech. W dalszym ciągu była zdezorientowana otaczającą ją rzeczywistością. Pochyliła głowę, zmrużyła oczy starając się zostawić za sobą przeszłość. Pierwsze co odczuła to swój nierówny oddech i szaleńcze bicie serca.

- Jest mi trudno...mówić o tym – powiedziała zdławionym głosem, starając się odzyskać nad sobą panowanie – Musicie zrozumieć. W przeciwieństwie do mnie, dla was to już inne życie.

- Oczywiście, że rozumiemy – zapewniła ją Liz mocnym skinieniem głowy kołysząc się na piętach.

- Nie ma pośpiechu, Sereno. Podejdziemy do tego spokojnie – głos Maxa przepełniony był cierpliwością i dobrocią. Ta wyczuwalna życzliwość znów przypomniała jej jak prawy i sprawiedliwy był Zan. Jego rządy oznaczały pojednanie na planecie, gdyby tak boleśnie szybko nie zostały przerwane przez Khivara i jego morderców. Liz powoli wstała i usiadła obok Maxa.

– Przede wszystkim powinniście poznać społeczność zamieszkującą Antar – powiedziała Serena z trudem przełykając – Jestem Antarianką, to jest nasze dziedzictwo, które noszą w sobie wszyscy obecni tutaj obcy...czy są czystej krwi Anatarianami czy hybrydami.

Umilkła, jej wzrok powędrował w kierunku siedzących w głębi pokoju Ari i Devona. Wsparli ją spokojnym skinieniem głowy. Jedynie oni naprawdę rozumieli. Pozostali znali tę historię ze słyszenia, podczas gdy Ari i Devon ją pamiętali.

- Lecz istnieje tam także inna nacja, na Ziemi znani jako Skórowie. Na Antarze nazywani Antousianami. Ich cielesność jest inna od naszej.

- Na czym polega różnica ? – zapytał Max.

- W tamtych czasach wyglądali podobnie jak my. Byli tylko trochę...więksi – odpowiedziała Serena, mając świadomość że mówi coraz bardziej ściśniętym głosem – Mniej więcej sto lat temu Antar nawiedziła epidemia straszliwego wirusa w wyniku którego Antousianie jako rasa niemal wyginęli.

Upiła trochę kawy i ciągnęła dalej.

- Antousianie zarazili się wirusem, Antarianie nie zachorowali ...po prostu byliśmy na niego odporni. I nagle doszło między nami do rozłamu. Antousianie oskarżyli nas o umyślne zakażenie ich chorobą. Że użyliśmy jej jako formy wojny biologicznej mającej na celu zniszczenie ich rasy.

- Zaczekaj, trochę się pogubiłem – przerwał Max a jego zwykle łagodny głos stał się napięty – Skąd to przypuszczenie ?

- Antar nie był ich rodzinną planetą. Przywędrowali na nią przed tysiącami lat i zostali ciepło przyjęci przez jej rdzennych mieszkańców. W ciągu wieków znacznie powiększyli swoją populację i to wzbudzało pewien niepokój. Wśród Antarian zaczęło rosnąć niezadowolenie...trudno im było przyjąć do wiadomości fakt, że ich gościnność może spowodować utratę kontroli nad swoją planetą.

- Kto sądził w ten sposób ? – Max przesunął dłonią po włosach – Wszyscy Antarianie ?

- Ależ skąd. Takie poglądy panowały wśród niewielkiej grupy wojujących intelektualistów – odpowiedziała Serena. Pamiętała gdy pierwszy raz przeczytała ich rasistowską broszurę – Zwykli Antarianie nie godzili się z takim sposobem myślenia...to co się stało stanowiło zupełny ewenement. Ale w tym czasie nastąpiła plaga wirusa i...

- I wystarczyło żeby Skórowie nabrali pewności, że uknuto przeciwko nim spisek.

Z powagą skinęła głową a powracające wspomnienia powodowały ból serca. Nawet gdy stali się wrogami, nadal miała w ich szeregach wielu przyjaciół. Tęskniła by wreszcie zawarto pokój do którego dążył Zan. Nie mogła opanować drżenia bo to czego doświadczyli Skórowie zbyt mocno tkwiło w pamięci.

- Lecz to nie wszystko, Max – powiedziała przesuwając wzrokiem po obecnych w pokoju. Ze ściągniętymi twarzami patrzyli na nią pełni niedowierzania. Nawet Riley i Anna, chociaż wcześniej poznali tę historię mieli ten sam wyraz, najwyraźniej przeżywali ją na nowo.

- Podobnie jak my, Antousianie byli zmiennokształtnymi, tyle że potrafili dodatkowo przejść w stan bezpostaciowy. U większości z nich wirus zniszczył ciała ale tuż przed śmiercią uwalniali się od nich. Widzisz więc że nie umierali, istnieli pośród nas jako...bezcielesne postacie.

- Co to znaczy bezcielesne? – dopytywał się Max a Serena poczuła ucisk w gardle. Zaczynała się dla niej najtrudniejsza część opowieści. Bezradnie rozglądnęła się szukając wzrokiem Ari i Devona a kiedy podchwyciła ich spojrzenie w oczach dostrzegła zatroskanie. Devon podniósł się szybko, podszedł bliżej i opiekuńczym gestem położył dłonie na jej ramionach. W gardle zrobiło się nagle sucho i z trudem przełknęła. Zaskoczony jej wahaniem, Max lekko zmrużył oczy.

- Jak wiesz jesteśmy zmiennokształtni – cicho wyjaśniała Maxowi – Potrafimy przeistaczać nasze ciała dzięki umiejętnościom zmieniania struktury molekularnej materii. Antousianie są w stanie żyć w formie bezpostaciowej. Ich powłokę stanowi przestrzeń, otaczająca atmosfera lub powietrze.

- Okropne – szepnęła Liz - Zupełnie jak...duchy.

- W jakimś stopniu tak – przyznała Serena – Z pewną różnicą. Jak się przekonacie groźniejszą. Prowadząc tułaczy tryb życia niezmiennie poszukiwali żywych, czujących istot...by nimi zawładnąć. Nie mogąc posiąść wszystkich, opanowywali najsłabszych Antarian.

- Co to dla nich oznaczało ? – zapytał Max.

- Normalne, wygodniejsze życie. Brak ciał uważali za przekleństwo, ograniczające ich, obniżające status społeczny. Za swój stan winili nas....Antarian.

- Dlatego chcieli wami zawładnąć ? – spytała Liz – Traktowali to jako sposób na odzyskanie cielesności ?

- Tak – odpowiedziała Serena – Skończyło się to niepowodzeniem co jeszcze bardziej podsyciło ich nienawiść do naszej rasy.

- Jaki ma to związek z Ziemią ?

- Wśród tych którzy oparli się epidemii istniała niewielka, zbuntowana grupa rebeliantów. Organizowali pirackie wyprawy na inne planety w poszukiwaniu odpowiednich dla siebie form życia. Takich których mogliby wykorzystać. Przejąć ich...- głos je się załamał i umilkła. Podniosła oczy szukając u Devona pomocy. Ścisnął ją za ramię i odchrząknął.

- To...bolesna dla nas historia – powiedział – Ale musicie coś zrozumieć. Rozmawiamy o naszej planecie, naszym domu. Gdzie życie przeplatało się z cierpieniem.

Wsparcie Devona wzmocniło Serenę, szybko kiwnęła głową pokazując że jest gotowa mówić dalej – Skórowie w swoich poszukiwaniach dotarli na Ziemię i tu...znaleźli doskonałe okazy.

- Jakie okazy ? – poderwał się nagle Michael – O czym ty mówisz ?

- O rodzaju ludzkim. Najpierw przewieziono na Antar kilku, potem, gdy Skórowie potwierdzili swoje przypuszczenia że ludzkie ciała doskonale nadają się do połączenia z ich duchowością, dostarczano ich coraz więcej.

- Co to znaczy, do cholery ? – wrzasnął Michael.

- Bezkształtni Antousianie przejmowali ciała przechwyconych Ziemian, stapiając się z nimi. Wiązało się to z natychmiastowym unicestwieniem elementu ludzkiego i przejęciem nad nim całkowitej kontroli. Stąd pochodzi nazwa Skórowie....od ciał które wykradali z Ziemi.

- O. Mój. Boże – wykrzyknęła Maria – Chyba zwymiotuję !

- Chcesz powiedzieć, że Antar zamieszkują ludzie ? – spytał z naciskiem Max – Czy dobrze rozumiem ?

- Mówię, że mniej więcej sto lat temu, Skórowie zaczęli przechwytywać Ziemian, spajać swoją obcą duchowość z podległym mu ludzkim ciałem. Teraz Antar zamieszkują trzy rasy: Antarianie, Antousianie – ginąca rasa, i Antousianie – hybrydy.

- Kim w takim razie jest Khivar ? – spytał Max przez zaciśnięte zęby a Serena zauważyła jak drgają mu kości szczęki.

- Człowiekiem który zajął twój tron...wywodzącym się z tego samego gatunku ludzkiego co ty, Max.

****
Liz poczuła jak żołądek kurczy się konwulsyjnie. Słowa Sereny zburzyły w niej całe dotychczasowe pojmowanie. Do tej pory nikt nie brał pod uwagę, że Khivar mógł być taką samą ludzką hybrydą jak Max. Nie wiedziała czemu ale w jej pojęciu stawał się przez to jeszcze bardziej groźny. Ta historia była przerażająca ale jakby niepełna, próbowała więc ją poukładać. Potrafiła jedynie wyobrazić sobie wybuch wojny i jej następstwa. Dwa narody, początkowo żyjące w harmonii, podzieliły się i pogrążyły we wzajemnych oskarżeniach.

Miała jednak pytanie które wyjątkowo zaprzątnęło jej myśli. Wiedziała, że Khivar po śmierci Zana przejął jego tron, chciała więc poznać pewne szczegóły pozwalające zrozumieć jak konflikt na tle rasowym doprowadził do wybuchu powstania.

- Sereno ...z jakiego powodu wybuchła wojna ?

Serena, Ari i Devon szybko spojrzeli na siebie, a na widok smutku jaki pojawił się w ich oczach, serce Liz skuliło się boleśnie. Spojrzała w stronę pozostałych członków grupy. Wszyscy wyraźnie zesztywnieli po usłyszeniu pytania.

- O czym nam nie powiedziałaś ? – zapytał Max.

Serena wyprostowała się i podniosła w górę podbródek – Przez całe lata twoja rodzina zapewniała wspaniałą jedność pomiędzy dwoma narodami, Antousianie w większości kochali twojego ojca. Ale za wybuch epidemii winili jego.

- Jak mogli ? – powiedziała Liz ze ściśniętym gardłem. Mimo, iż nie znała swojego teścia, czuła się w obowiązku stanąć w obronie, jego i swojego męża z którym zginęła.

- Ludzie odnieśli wrażenie że prowadzono politykę mającą na celu ich wyniszczenie...winą za to obarczano twojego ojca, króla.

- A potem Zana – dokończył spokojnie Max.

- Tak. Po nagłej śmierci ojca, przejąłeś po nim władzę w trakcie narastającego już niezadowolenia. Zacząłeś poszukiwać możliwości zawarcia nowego pokoju, pomimo zakazanych i nielegalnych ekspedycji, wbrew hybrydyzacji i bezprawnego tworzenia nowej rasy. Gdyby na twoim miejscu był inny przywódca, ukarałby winnych, rozprawiłby się z tymi którzy łamali prawo...buntownicy ponieśliby surowe konsekwencje za sprzeniewierzenie się obowiązującym zasadom. Ale ty miałeś wizje, w których trzy nacje mogły razem współistnieć, pracować, żyć w pokoju.

- Kiedy mówisz o trzech nacjach...

- Skórowie szybko się rozmnażali, tworząc nową rasę ludzkich hybryd. Ludzki gen okazał się bardziej płodny w porównaniu z czystej krwi Antarianami i Antousianami. Zan i Khivar stanowili drugie pokolenie. Żaden z was nie pamiętał czasów sprzed epidemii wirusa.

- To znaczy, że Khivar jest...

- Czystą hybrydą. Jego rodzice pochodzili z Ziemi, ich ciałami zawładnęli obcy gospodarze.

- Więc ...Skórowie zasiedlający Antar to teraz zupełnie nowy gatunek ?

- Tak. Dlatego Khivar ma zamiar wytrzebić całą populację Antarian, pozostawiając na planecie Skórów i oryginalnych Antousianów.

- On tak naprawdę nigdy nie był zainteresowany zawarciem pokoju – powiedział cicho Devon – Zan mógł mieć idee tworzenia nowej władzy, planować przyszłość w oparciu o współistnienie trzech narodów, ale wśród Skórów zbyt wiele narosło goryczy.

- Te nastroje podsycali polityczni liderzy, którzy bali się utraty swoich wpływów – wyjaśniła Serena – Więc powstali przeciwko tobie, rozpętując rewolucję. Siedemdziesiąt lat temu, w jeden dzień wymordowali całą królewską rodzinę.

- Siedemdziesiąt lat temu? – krzyknęła z niedowierzaniem Isabel – To ile ty masz lat jeżeli to wszystko pamiętasz ?

Liz zaskoczona widziała pojawiający się na twarzy Sereny delikatny rumieniec. Nie pamiętała żeby kiedykolwiek widziała ją tak zakłopotaną – No dobrze, powiem tylko że jestem dużo starsza niż sądzicie – uśmiechnęła się leciutko, zakładając za ucho kosmyk jasnych włosów – W porównaniu z ludźmi żyjemy dłużej...chociaż na Antarze ludzkie hybrydy osiągnęły podobną do naszej długowieczność.

- Sereno, proszę – powiedziała miękko Liz – Naprawdę chciałbym wiedzieć co pamiętasz. To dla mnie ważne...dla pełnego zrozumienia.

- Pamiętam klęskę epidemii wirusa...i jeszcze wcześniej.

- Wygląda na to że to co się działo miało miejsce ponad sto lat temu – Michael podszedł do niej bliżej. Do tej pory w ciszy przysłuchiwał się rozmowie, teraz nie potrafił spokojnie usiedzieć na miejscu.

Serena ciężko westchnęła. Wstała, podeszła do wychodzącego na podjazd okna i przez chwilę patrzyła przed siebie – Mam sto trzydzieści osiem lat – powiedziała cicho – Pamiętam wszystko, na moich oczach rozgrywały się wydarzenia o których wam opowiadam. W ciągu dwóch lat straciłam tych na których mi najbardziej zależało. Mojego króla, królową...całą swoją rodzinę. I ja to wszystko pamiętam.

Stała bez ruchu, odwrócona do nich plecami, a w pokoju zapadła kompletna cisza. Nikt nie miał śmiałości się odezwać, nikt nie był w stanie cokolwiek odpowiedzieć, zwłaszcza gdy widzieli jak wierzchem dłoni ociera łzy. Dla Liz ten moment był wyjątkowy. Wiedziała, że nigdy nie zapomni widoku tak zawsze silnej Sereny, która teraz płacząc opowiadała im o rozdartej wojną planecie i utracie najbliższych.

- Khivarowi jest potrzebny Granolith by móc przetransportować na Antar jednorazowo ponad pięć tysięcy ludzi – odezwała się po chwili Serena chrapliwym głosem – To powód dla którego zostaliście tutaj przysłani, Max. Nie tylko w celu zapoczątkowania nowej rasy, która byłaby w stanie wraz ze Skórami współistnieć na Antarze, lecz także by bronić Ziemi przed Khivarem.

- Mów dokładniej, Sereno. Co to znaczy bronić Ziemi przed Khivarem – Max nerwowo potarł dłonią szyję.

- Khivar ma zamiar schwytać tylu ludzi, ilu uzna za konieczne. Będzie robił to tak długo aż uzyska potrzebnych mu dawców by mogli połączyć się z ich ciałami. Nic go nie powstrzyma, zamorduje każdego kto stanie mu na drodze. Jeżeli będzie to niezbędne, zniszczy Ziemię.

- Dlaczego ? – Max poderwał się na nogi, zaczął nerwowo chodzić po pokoju, przesuwając drżącą dłonią wzdłuż ciemnych włosów – Dlaczego miałby unicestwić tę planetę ? Kto mu dał prawo do uprowadzania stąd ludzi ?

- Jego własne ego – szepnęła Serena – Nienasycona żądza władzy, dominująca chęć panowania nad innymi. Nie ustanie w tym dążeniu, dopóki nie zaludni Antaru swoją rasą. Codziennie dopuszcza się morderstw na Antarianach. Powinieneś wiedzieć, że nasza populacja systematycznie maleje. On prowadzi powolną politykę ludobójstwa, Max.

Liz zadrżała, widząc jak piersi Maxa unoszą się szybkim oddechem. Tak bardzo teraz pragnęła utworzyć z nim więź, móc wejść w jego umysł, dowiedzieć się co czuje, co o tym wszystkim myśli. Tęskniła do stworzenia tej sekretnej, łączącej ich niteczki, która już nie istniała a którą wciąż czuła, jak gdyby tętniła życiem między nimi, mimo zniszczenia jej przez Nicholasa.

- Powiedz mi, Sereno – naciskał Max – Jeżeli oni są zdolni do spajania się z ciałami ludzi, jak robili to po epidemii wirusa, dlaczego w takim razie Nicholas i jego żołnierze nie robią tego samego ? Dlaczego zamiast przejąć ludzkie powłoki, pozostają w swoich własnych ?

- Dobre pytanie – powiedziała – Ponieważ ziemska atmosfera jest do tego niesprzyjająca. Potrafią to zrobić tylko na swojej planecie, na Antarze.

- Jeżeli pokonamy Khivara, co stanie się z tymi Antousianami, którzy istnieją w zawieszeniu oczekując na ciała ? – zapytał Max – Będą żyć w swojej bezkształtnej postaci ?

- Nie – odpowiedziała miękko - Gdy ich życie się dopełni, umrą. Ale i tak nie ma dla nich ratunku jeżeli Khivar zacznie realizować swój plan. Jego przede wszystkim interesuje zapewnienie dominującej pozycji własnej rasie a nie pomoc tym, którzy na niego liczą. Nie obchodzi go czy będą żyć czy umrą.

Serena obróciła się od okna i popatrzyła na Maxa – I to jest największa tragedia. Kiedy ty byłeś dowódcą, troszczyłeś się o nich, martwiłeś się co się z nimi stanie. Chcąc im pomóc, walczyłeś o kontynuowanie badań nad znalezieniem dla nich jakiegoś naukowego rozwiązania. Khivarem kieruje jedynie nienasycone pragnienie by zadowolić swoje własne ego. On jest przekleństwem dla własnego narodu.

- Jeżeli Khivar przybywa na Ziemie, jak podejrzewamy, to po to żeby wprowadzić w życie kolejną fazę swojego planu.

- Tak.

- On nie ma Granolithu – przypomniała Liz.

Max zmęczonym gestem ręki przetarł oczy – Przypuszczam, że będzie chciał dostać go za wszelką cenę.

- Może – Serena usiadła na krześle – Ale po rozmowie z Tess coś innego przyszło mi do głowy.

- Co? – zapytał Max.

- Khivarowi do wykonania tego obłędnego planu może już nie być potrzebny Granolith – odpowiedziała – Do tego czasu jego naukowcy mogli skopiować tamtą technologię, budując swoją własną wersję pojazdu. A to oznacza, że, tak jak Marco przekazał Tess, Khivar rzeczywiście może być już w drodze na Ziemię.

Cdn.
Last edited by Ela on Sun Feb 06, 2005 5:54 pm, edited 1 time in total.
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Mon Jan 24, 2005 1:17 pm

Co ja widzę! Od razu taka niespodzianka! Poniedziałki jednak nie są takie złe! :cheesy:
Eluś :cmok: i dzięki za tłumaczenie!
Coraz bardziej interesująco się robi... naprawdę, po takich zwrotach akcji w ogóle nie jestem w stanie wyobrazic sobie zakończenia, no moze poza tym, że wszystko zakończy sie szczęśliwie. :D
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 48 guests