T: Lethal Whispers [by max and liz beliver] - 11

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

?

Post by ? » Mon May 31, 2004 9:23 pm

Nie mogę ocenia tłumaczenia jako, że nie przeczytałam wersji angielskiej. Ale opowiadanie świetnie się czyta. Ma w sobie to coś co przyciąga, przynajmniej mnie :wink:
Myśle Nan, że należą Ci się giga gratulacje właśnie dlatego, że opowiadanie tak wciąga :)
Czekam na dalsze części ...

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Jun 01, 2004 7:22 pm

Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze i jednocześnie przepraszam... Mówiąc słowami horoskopów "niesprzyjający układ planet i gwiazd pokrzyżował mi plany", czyli mówiąc normalnie nie wiem, kiedy będzie, ale na pewno nie prędko. A i w wakacje, mimo wszystko, też znowu nie będę miała tak oszałamiająco dużo czasu.


Max - bardzo mi miło :wink:
ADkA - to było do przewidzenia - jeśli tyle osób zaczyna się nad tym rozpływać, potem również w trakcie tłumaczenia, to zdziwiłabym się gdybym zobaczyła tutaj komentarz "nie podoba mi się/tłumaczenie nie dorasta do pięt oryginałowi/same bzdury" i potem każdy nagle odkrywa, że "opowiadanie go przyciąga". Zawsze tak jest, choć szczerze mówiąc, tak po cichutku, to marzy mi się jakiś krytyczny głos. Nie coś z stylu Pitera, rzecz jasna, że wali prosto z mostu dwutonowymi pociskami i objeżdża na wszystkie strony - coś bardziej w krytycznym stylu {o}...
Elu, a ja już wiem, dlaczego wybrałam właśnie LW do tłumaczenia - bo w jakiś sposób właśnie przywodzi na myśl AS, które wciąż jest moim najukochańszym opowiadaniem, którego nie jest w stanie przebić nic innego.
Dzinks - to nie ja, a Josephin. Ja tylko tłumaczę i nie mam nic do gadania. A następna część - oddala się w mroki przyszłości.
? - no cóż, z racji tego, że mój udział w tworzeniu tego opowiadania jest naprawdę znikomy, więc gratulacje należą się autorce za nieprawdopodobną wręcz empatię i ciepło. Czasami dziwię się, że jej opowiadania nie tryskają radością i wesołością :wink: Ale przestałam się już dzwić temu, że jej ff są zawsze zaplątane :P
Image

User avatar
?
Gość
Posts: 4
Joined: Mon May 31, 2004 11:10 pm
Location: Katowice

Post by ? » Tue Jun 01, 2004 10:34 pm

Znikomy? Nie powiedziałabym. Oczywiście, że to autorka stworzyłacałość, że to jej ff. Ale to Ty go tłumaczysz, a tłumacząc dajesz chyba coś od siebie. :roll:
Przynajmniej ja mam takie pojęcie o tłumaczach
Bo przetłumaczyć tekst to jedno, ale trzeba jakoś to połączyć - stworzyć całość. chyba się nie mylę?? :wink:
„Człowiek hołduje chętniej dobru niźli złu, ale warunki nie sprzyjają mu”

/Bertold Brecht/

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Jun 10, 2004 4:01 pm

Hm, w zasadzie owszem... ale mimo wszystko największym poważaniem darzę tłumaczy poezji. To dopiero jest sztuka :wink:
Zaraz, kiedy to była ostatnia część...? Chyba tak trochę więcej dawno :roll: No nic, już po wszystkim, mam tyle czasu, że nie wiem, co ze sobą zrobić :wink: zostały mi już tylko jedna czy dwie oceny do zdobycia i koniec. Francuzi byli i pojechali, dzięki Bogu, milusio było, ale wolę jednak mieć święty spokój. To był upiornie towarzyski tydzień...
W każdym razie dzisiaj zrobiłam sobie test. Tłumaczenie zajęło mi równe dwie godziny, a płyta Sarah McLachlan zdążyła "przegrać się" trzy razy. Wezmę się jeszcze za nieco zaniedbane przeze mnie "Uphill Battle"... :oops: tyle że najpierw muszę sobie ściągnąć kolejne rozdziały... :roll: Póki co - enjoy, bonne lecture, merciancias leyendo czy co tam chcecie :wink:

Rozdział 8

Powoli zmusił swoje ciało do powrotu do przytomności. To była najgorsza wizja jaka kiedykolwiek miał. Wciąż czuł lekkie dreszcze przebiegające przez jego ciało i czuł, że był nieprzytomny przez jakiś czas. I gdy w końcu jako tako odzyskał sprawność umysłu, uświadomił sobie, ze materiał pod nim był miękki... nie twardy. Był niemal pewien, że wizja uderzyła go z całą mocą w parkowej alejce i że grunt był twardy. Skupił się jeszcze bardziej by rozwiać tą mglistą chmurę, która spowijała jego umysł. Musiał się obudzić. Coś było nie tak.


Deszcz padał w dół, jego chłód przenikał ją do szpiku kości. Jej ciało trzęsło się w reakcji na zimno, ale jej umysł nie troszczył się wówczas o to, co działo się z jej ciałem. Patrzyła na mężczyznę leżącego na ziemi, który najwyraźniej miał drgawki. Nie widziała jego twarzy. Był obrócony do niej plecami, jego nogi były podkurczone do pozycji płodowej. Najpierw przyszło jej na myśl, że mężczyzna przed nią cierpi na jeden z epileptycznych ataków, ale jego postawa wyraźnie temu zaprzeczała. Nie miała żadnego medycznego doświadczenia, ale wiedziała, ze jeśli ktoś miał drgawki, to prostował kończyny i rozrzucał je we wszystkich kierunkach. Tacy ludzie nigdy nie kulili się tak jak on. Wyglądało to tak, jakby jednocześnie cierpiał i był zrelaksowany. Wydawał się być również złapany w jakimś stanie przypominającym śpiączkę. Grzmot przetoczył się po niebie i deszcz lunął gorszy niż wcześniej, jeśli to rzecz jasna było możliwe. Z trudem odwróciła oczy od ciała leżącego na ziemi i wstrząsanego dreszczami i popatrzyła do góry, ciężkie krople spadały na jej twarz w rytmicznym tempie. Ciemna masa chmur przepływał szybko po nocnym niebie ukrywając piękno gwiazd i sprawiając, że świat wydawał się być o wiele bardziej przerażający. Na chwilę zagubiła się w tym niebie i słyszała dźwięki dookoła siebie niemal z nadnaturalną dokładnością i ostrością. Słyszała słaby dźwięk ubrań mężczyzny, które ocierały się o ziemię, słyszała miauczenie kota kilka alejek dalej. Słyszała pośpieszny dźwięk krwi płynącej w jej żyłach i wtedy niebo zostało rozdarte kolejnym oślepiającym błyskiem i powróciła gwałtownie na ziemię. Odwróciła głowę i popatrzyła na mężczyznę, podejmując jednocześnie decyzję. Powinna zadzwonić po pomoc.


Widziała, że budził się powoli. Lekkie drżenie jego powiek, ruchy gałki ocznej pod spodem zdradzały, że powrócił. Usiłowała przygotować się mentalnie i wtedy otworzył oczy, a ona uświadomiła sobie, że był przerażony.


-Pan Smith? Dobry wieczór, tu Elizabeth... Elizabeth Parker - pauza. - Tak... Bardzo mi przykro, że dzwonię do pana o tej porze, ale potrzebuję pańskiej pomocy - pauza. - Mężczyzna jest poszkodowany, i muszę zabrać go do mojego mieszkania. Czy mógłby pan przyjechać? - pauza. - Bardzo panu dziękuję - podniosła wzrok i popatrzyła na tabliczkę z nazwą ulicy by podać mu wskazówki.


Jego umysł szybko zanotował otoczenie. Był w jakimś pokoju, leżał na łóżku, a ona siedziała na krześle obok niego.


Elizabeth usłyszała jak podjechał samochód i zwolnił. Wyjrzała za róg pobliskiego domu i zobaczyła czarnego mercedesa swojego szefa. Pomachała w jego kierunku nad głową by zwrócić jego uwagę. Zatrzymał gwałtownie samochód i natychmiast wysiadł z auta.
-Mój Boże, panno Parker, jest pani całkiem przemoczona - powiedział podchodząc do niej, na jego twarzy malowało się zaniepokojenie.
-Musi mi pan pomóc. On ma chyba atak epilepsji, tak mi się wydaje.
Pan Smith popatrzył nad ramieniem Liz, jej niewielkie rozmiary nie stanowiły w tym żadnego problemu, i zobaczył mężczyznę leżącego na ziemi. Podszedł do niego szybko i przewrócił go na plecy. Liz przykucnęła po drugiej stronie nieznajomego. Miał zamknięte oczy, ale jego usta poruszały się tak, jakby formowały słowa. Ale z jego gardła nie wydobywał się żaden dźwięk.
-Musimy go stąd zabrać - powiedział pan Smith. - Zna go pani?
-Tak, jest moim przyjacielem - odparła szybko Liz.
-Okay, musimy zabrać go do szpitala - stwierdził Smith.
-Naprawdę musimy? - zapytała Liz.
Pan Smith popatrzył na nią, na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.
-Oczywiście, panno Parker. On może umrzeć - wyjaśnił.
Liz nie wiedziała, czemu nie chciała zabrać mężczyzny do szpitala. Tak, jakby coś w głębi niej przestrzegało ją przed tym, błagało ją, by nie wiozła go do szpitala... Może to był instynkt. Wiedziała po prostu, czuła, ze mężczyzna będzie w wielkim niebezpieczeństwie jeśli zabrano by go do szpitala w takim stanie jak teraz, w trakcie tego, co się z nim działo.
-Wiem, wiem - odparła Liz, deszcz wpadał jej do ust i nagle poczuła gwałtowną potrzebę odkaszlnięcia. Deszcz dusił ją i w tej całej sytuacji było coś, co przywodziło jej coś na myśl, ale nie wiedziała co. Coś strasznego. Wiedziała, ze musiała skłamać. W przeciwnym razie pan Smith w dalszym ciągu będzie nalegał by zabrać go do szpitala.
-Wszystko będzie z nim w porządku, proszę pana. Ma swoje pigułki u mnie w domu, zostawił je tam, po prostu muszę go tam zawieźć i dać mu te pigułki, kiedy tylko nieco się uspokoi.
Pan Smith popatrzył na nią z niedowierzaniem i jakby podejrzliwie. Dla niego nie maiło to sensu za grosz. Ale w oczach panny Parker i w całej jej postawie było coś takiego, co mówiło mu, by zrobił to, o co go prosiła. Była intensywność, ale również i strach.

Pan Smith popatrzył w dół na młodego mężczyznę, dreszcze przebiegały po jego ciele sprawiając, że jego palce zaciskały się a nogi raz sztywniały, raz relaksowały się. Naprawdę powinien znaleźć się w szpitalu. Ale coś mówiło mu, ze panna Parker nie zamierza ustąpić i ze nie powinni być tak długo na deszczu. Jeśli młody mężczyzna nie umrze od tych dreszczy, z całą pewnością dobije go zapalenie płuc, a sądząc z drżącego stanu, w jakim znajdowała się panna Parker, ona również mogła. Westchnął ciężko i miał tylko nadzieje, że nie będzie żałował swojej decyzji.
-No dobrze, spróbujmy zanieść go do mojego samochodu - powiedział. Przesunął się koło młodego mężczyzny, klęcząc koło jego głowy i ujął jego ramiona, zaczynając go podnosić. Liz zrozumiała co chciał zrobić Smith i podniosła stopy mężczyzny z ziemi.



-Hej... - powiedziała łagodnie Liz, czując nienaturalnie silną potrzebę, by z jego oczu zniknął strach.
-Gdzie ja jestem? - zapytał z trudem, jego gardło było suche jak piasek na pustyni. Ale i tak znał odpowiedź.
-Jesteś w moim mieszkaniu - odparła Liz i sięgnęła po coś stojącego za nią. Po chwili wyciągnęła w jego kierunku rękę ze szklanką wody. - Proszę, napij się trochę. To woda.
Wziął od niej szklankę, ale jego ruchy były ostrożne. Gdy odebrał od niej szklankę, Liz oparła się z powrotem o krzesło, nie spuszczała oczu z jego nawet na sekundę.
-Dlaczego tutaj jestem? - zapytał po kilku łykach chłodnego płynu.
-Znalazłam cię w alejce. Miałeś coś w rodzaju dreszczy... dziwnych dreszczy. Pomyślałam, że to może atak epilepsji. Twój język mógł opaść do tyłu i zablokować twoje drogi oddechowe. Musiałam coś zrobić. Wiec zadzwoniłam do przyjaciela z pracy i przywieźliśmy cię tutaj.

-Jak długo byłem nieprzytomny?
Zerknęła na zegarek na swoim nadgarstku.
-Jakąś godzinę.
-Muszę iść - powiedział i zaczął podnosić się ze swojej leżącej pozycji. Wtedy właśnie zauważył, że nie miał na sobie prawie żadnych ubrań.
-Byłeś cały mokry - poinformowała go, zupełnie tak, jakby czytała w jego myślach, lekki rumieniec pojawił się na jej policzkach. - Powiesiłam jej w łazience, żeby wyschły. Mogłam włożyć je do suszarki, jest w piwnicy, ale w takim wypadku musiałabym zostawić cię samego. A nie chciałam tego robić. Nie byłam pewna, czy twoje dreszcze nie powrócą. Co to było tak w ogóle?

Odetchnął ciężko i podciągnął nieco wyżej białą kołdrę, by okryć swoje nagie ciało. Zdjęła z niego niemal wszystko, poza bokserkami, rzecz jasna.
-Yh... tak, to była epilepsja - odparł. Nie miał pojęcia co działo się z jego ciałem gdy był nieprzytomny. Mógł powiedzieć cokolwiek, a ona mogła słyszeć wówczas wszystko.
Skinęła powoli głową, ale z jej niezmienionej twarzy wyczytał, ze w gruncie rzeczy nie bardzo mu wierzy.
-Czy ubrania są suche? - zapytał gdy cisza zaczęła wypełniać przestrzeń między nimi. Powoli pokręciła głową.
-Nie, nie sądzę. Chcesz napić się czegoś innego? Jest ci ciepło, bo mogę zrobić ci na przykład herbaty - zaproponowała.
Jego oczy zwęziły się. Wydawało się, ze ona nie chce, by on wyszedł.

W duchu zdzieliła się po głowę za to. Mogło wynikać z tego, że chciała by, żeby jeszcze został. A przecież nie chciała tego, prawda? On był tak bardzo tajemniczy, tak właściwie osaczał ją i śledził, a teraz ten tajemniczy obcy mężczyzna był w jej mieszkaniu, co więcej w jej łóżku. Postawiła siebie w niezręcznej i jakże bezbronnej pozycji. Jeśli zachciałoby mu się ją zabić, nie musiałby się specjalnie wysilać. Nikt by tego nie usłyszał, nikt by nie zobaczył. Ale było w nim coś, co sprawiało, ze mu ufała.
-Naprawdę powinienem już iść - powiedział powoli, nie spuszczając z niej wzroku. Patrzył na nią? Tak, najwyraźniej ją obserwował. Ale to sprawiało, że wszystko w środku niej miękło i rozmywało się. To było dziwne...
-Mój ojciec chyba zostawił jakieś ubrania, które mógłbyś pożyczyć - powiedziała Liz i podniosła się z krzesła. Wzięła do ręki szlafrok, którego używał ojciec gdy zatrzymywał się u niej i rzuciła go na łóżko. Doskonale wyczuwała jego zmieszanie i koncentrację wynikające z tego, że był pół nagi. Był jakby przyklejony do łóżka, zakryty kołdrą niemal po uszy. Tak, jakby nie widziała go wtedy, kiedy go rozbierała. Na jej twarzy pojawił się ciepły rumieniec gdy pomyślała o jego pięknie zbudowanej klatce piersiowej, i musiała potrząsnąć samą sobą w duchu.
-Proszę, ubierz się w to - powiedziała zanim podeszła do szafki by poszukać innych ubrań.

Powoli wydobył się spod kołdry i wsunął na siebie szlafrok. Otrząsnął się z dziwnego poczucia samotności gdy pozostawił jej zapach za sobą w łóżku i gdy przesunął się w jej kierunku.
-Sprawdzę moje ubrania w łazience - poinformował ją.
-Na pewno dobrze się czujesz? - zapytała patrząc na niego z zaniepokojeniem w oczach. Poczuł się tak, jakby ktoś go uwięził, nakrył, w tych wielkich ciemnych oczach. - Być może nie powinieneś tak szybko wstawać.
-Nie, wszystko jest w porządku - zapewnił ją wzruszając ramionami. - Na pewno.
Odwrócił od niej oczy i wyszedł z sypialni, jego wzrok błądził po mieszkaniu usiłując zlokalizować łazienkę.
-Na prawo, drugie drzwi - dobiegł go jej głos. Wszedł do środka. Łazienka była mała, ale czysta. Bardzo osobista. Czuł ją dookoła siebie. Zauważył swoje ubrania wiszące na cienkim drążku, na którym wisiała również prysznicowa zasłona. Z całą pewnością nie były suche. Ale jeden ruch dłonią wystarczył by woda wyparowała z jego ubrań i by materiał stał się suchy. Zdjął ubrania i zaczął się ubierać.

Liz nie mogła ukryć swojego zdziwienia gdy zobaczyła go wchodzącego do sypialni, miał na sobie swoje dżinsy i koszulę. Swoje bardzo suche dżinsy i koszule. Może i nie znała się za bardzo na ciuchach, ale wiedziała przynajmniej, że dżinsy zawsze schną wieki, zwłaszcza, jeśli były kompletnie przemoczone.
-Wyschły - poinformował ją.
-To widzę - odparła. Coś było dziwnego. - Um.. chcesz coś zjeść, może napijesz się czegoś? - nie miała pojęcia dlaczego to mówiła. Tak, jakby usiłowała go przekonać, by został jeszcze trochę.
-Nie, ja...ja muszę już iść, naprawdę .Ktoś na mnie czeka, i jest prawdopodobnie bardzo zaniepokojony.
-Rozumiem. Czy możesz jednak odpowiedzieć na jedno pytanie?
Nie był pewien, czy chciał.

-Jasne - odparł.
-Dlaczego wciąż za mną chodzisz?
To było to.
-Ja nie... nie chodzę za tobą - odparł. "Ta, jasne, świetnie ci idzie, Einsteinie!" pomyślał. Nigdy w życiu nie spostrzeże, że to kłamstwo!
-Skąd wiesz, ze jestem w niebezpieczeństwie? - zapytała.
-Masz na myśli gwałciciela... no cóż, po prostu przechodziłem i zobaczyłem cię - odpowiedział. Nie wydawała się być zbytnio przekonana.
-Może. A co za pierwszym razem? Tak właściwie to zaatakowałeś mnie, tylko po to, by powiedzieć, ze jestem w niebezpieczeństwie. Niezbyt dobra droga by zaskarbić sobie czyjeś zaufanie. Może powinieneś zmienić swoje sposoby informowania ludzi.
Nie odpowiedział, jego oczy były wręcz przyklejone do podłogi.
-Naprawdę muszę już iść - powiedział w końcu i odwrócił się by wyjść z jej domu, ale zatrzymała go kładąc rękę na jego ramieniu. Mógł niemal czuć miękkość jej dłoni przez swoją koszulę.
-Poczekaj - szepnęła. Wciągnął głęboko i powoli powietrze zanim odwrócił się do niej.

Proszę, nie zostawiaj mnie.

-Nie możesz tak po prostu mnie śledzić. Dlaczego to robisz? - zapytała.
Jego oddech stał się ciężki.
-Muszę cię chronić - wymruczał niemal niedosłyszalne.
-Przed czym? - strach przebiegł po całym jej ciele.
-Nie wiem - odparł i popatrzył na nią wprost. Jego oczy były tak intensywne, że zapomniała o tym, że musi wziąć kolejny wdech. On cierpiał. Nie fizycznie, ale psychicznie, emocjonalnie. Po raz kolejny poczuła dziwny niemal przymus żeby go uspokoić. Żeby zrozumiał, ze nic jej nie zagrażało i że wszystko będzie dobrze. Tak bardzo chciała, by z jego oczu zniknął ten prześladowany i zmęczony wyraz. - Dlatego właśnie plączę się koło ciebie. Nie wiem, gdzie coś się stanie. Nie wiem, kto to zrobi, czy nawet będzie to "ktoś". Nie wiem, co się stanie albo kiedy. Po prostu wiem, że coś ci się niedługo zdarzy... i że muszę temu zapobiec.
Patrzyła na niego, a myśli wirowały w jej głowie. Nie znała go, ale wiedziała, ze mówił prawdę chociażby dlatego, ze miał trudności z ubraniem tego w słowa, że nie potrafił ukryć smutku i bólu, które przenikały każde słowo.
-Skąd to wiesz? - zapytała cienkim głosem.
Odwrócił wzrok, pozostawiając jej chłód bez jego intensywnego wzroku pieszczącego jej twarz.
-Jesteś... czymś...
Max popatrzył na nią do góry gdy jej głos załamał się. Czyżby wiedziała? Cisza między nimi aż bolała, a on z trudem wypuścił z siebie powietrze by nabrać znów tlenu do płuc. Słyszał w uszach walenie swojego własnego serca.
-Jesteś czymś w rodzaju... jasnowidza? - zapytała.
Poczuł niesamowitą ulgę, ale jednocześnie był lekko rozczarowany. Rozczarowany że była zdolna dostarczyć mu dobrą wymówkę, za którą mógł się ukryć.
Dobre kłamstwo.

Nie wiedzieć czemu źle się czuł kłamiąc jej i to go zakłopotało, ponieważ ukrywanie prawdy i utrzymywanie sekretów stało się wręcz nieodłączną częścią jego życia. Czymś, co musiał robić każdego dnia tylko po to, by być bezpiecznym. By chronić siebie przed czymkolwiek i kimkolwiek kto chciał go martwego. Skinął głową odpowiadając na jej pytanie.
-Coś w tym rodzaju - mruknął.
Patrzyła się po prostu na niego, ale nie wydawała się być zaskoczona. W jej oczach odnajdywał jedynie spokój.
Zrozumienie.
Uśmiechnęła się lekko gdy zobaczyła, jak odpręża się odrobinę, jak widoczne wyraźnie napięcie jego ramion zmniejsza się nieco.
-Jak masz na imię? - zapytała. I to było naturalne. Ich ścieżki skrzyżowały się ze sobą trzy razy i nawet nie znali swoich imion. A jednak pytanie wydawało się być bardzo ważne. Tak, jakby coś miało się stać. Tak, jakby coś miało się zmienić.
-Max - odparł.
-Dziękuję ci, Max - powiedziała miękko Liz. - Dziękuję ci, że usiłujesz mnie chronić.
Skinął po prostu głową, jego ciało było mniej lub bardziej sparaliżowane światłem w jej oczach. Jej miękki i łagodny uśmiech zdawał się wypalać w jego sercu swoje miejsce, budząc tym samym miejsca od zawsze uśpione.

Które były zamarznięte.

-Ja...ja powinienem już pójść - powiedział znowu Max nie czyniąc jednocześnie żadnego ruchu który popierałby to stwierdzenie, nie drgnął nawet w kierunku frontowych drzwi. Jego stopy były przyklejone do podłogi a jego oczy były zatopione w jej. To panika, która błysnęła w jej oczach obudziła go z tego dziwnego pół snu.

Proszę nie zostawiaj mnie.

Poczuła cos dziwnego otaczającego ją, ciągnącego ją w dół i niemal oszałamiającego. Zdanie z jej snu błysnęło w jej umyśle. Nie pogrzebane dostatecznie głęboko by nie znaleźć drogi do jej świadomości. W środku niej pojawiło się dziwne odrętwienie gdy zmusiła się do uśmiechu. Odgradzając swoje uczucia od reszty świata.
-Tak - powiedziała a on zastanowił się, czy ta iskierka paniki którą widział w jej oczach naprawdę tam była czy tylko ją sobie wymyślił. Nagle poczuł, że nie powinien wychodzić i jej zostawiać. Że powinien powiedzieć jej więcej. Coś w środku niego budziło się, coś, co powinien sobie uświadomić. Coś instynktownego. Ale od pierwszego dnia na Ziemi wiedział, ze instynkt oznaczał coś obcego. Coś obcego oznaczało coś, co było dla niego obce, z czym nie czuł się dobrze. Ta jego strona której nienawidził.

Nieznane.

Odwrócił się i zaczął iść w kierunku drzwi, czując się tak, jakby miał popełnić największy błąd swojego życia. Patrzyła, jak jego plecy oddalały się od niej.

Proszę nie zostawiaj mnie.

Usiłowała otrząsnąć się z głębokiego uczucia odrętwienia i sięgnęła do tej części jej "ja", która była spokojną i ułożoną częścią niej. Trzymała się tego mocno, usiłując powstrzymać się przed upadkiem, przed odsłonięciem tych uczuć, których nigdy nie znała. Które były dalekie od tych jej znanych. Czuła jak spokój wspiera ją, rozprzestrzenia się po niej i czekała na ulgę, która zawsze temu towarzyszyła. Ale tym razem nie przyszła. Strach wciąż tam był, tak jak niewzruszony mur, co do którego nie miała pozwolenia by go naruszyć i nie miała prawa go zniszczyć. Usiłowało jej to coś powiedzieć, ale nie mogła słuchać. Nie mogła zignorować faktu, że miała takie uczucie, jakby coś, co budowało się w niej przez ostatnich kilka godzin nagle zostało gwałtownie zburzone, rozpadło się na kawałki, które zmieniły się w nicość. Beznadziejność.

Ale wtedy on zatrzymał się, jego ręka leżała na klamce i odwrócił się do niej.
-Proszę... uważaj na siebie.

Proszę... bądź bezpieczna.

Popatrzyła w jego piękne oczy, wciąż pełne obawy, którą chciała od niego zabrać, ale było tam również coś, czego do końca nie rozumiała. Ale to sprawiło, ze poczuła się bezpieczna i jedyne czego chciała to ulżyć jego obawom. Skinęła powoli głową.
-Obiecuję - powiedziała. Widziała, jak wydawał się odprężyć nieco, a potem odwrócił się znowu i bez żadnego dodatkowego słowa otworzył drzwi i wyszedł z jej mieszkania.

Zamknęła oczy, usiłując zwalczyć wszystkie obrazy z jej koszmaru, które usiłowały dostać się do jej mózgu. Zawsze potrafiła zapominać o swoich koszmarach... to było trudne, ale z biegiem czasu nabrała w tym wprawy. Ale ten koszmar nie chciał jej opuścić. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego, ale to było tak, jakby ten Max nie pozwalał na to. Ten Max obudził ten sen na nowo, usiłując zmusić ją, by go posłuchała...
Last edited by Nan on Wed Jul 14, 2004 10:05 pm, edited 1 time in total.
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Thu Jun 10, 2004 5:05 pm

Dzięki Nan :P tak właśnie myslałam, że wkrótce wrzucisz następną część...a ta, obok sławnego rozdzialu z myciem samochodu w tle, należy do moich ulubionych....uwielbiam zmysłowość tego opowiadania, a ta część wydaje się nią wręcz przesycona...podoba mi się wszystko, zapach deszczu, który wdycham razem z Liz, rozpędzone, dzikie, niespokojne niebo, przyklejony do kołdry Max :wink: a zwłaszcza jego urocza niesmiałość...Max ( a raczej Jason) należy do nielicznych facetów, którym z tym naprawdę do twarzy i którzy potrafią mnie przekonać, że ta nieśmiałość to żadna poza...kto jeszcze? Evan McGregor? Toby McGuier?
Cieszę się, że France wreszcie wywiało :wink: odpoczywaj sobie.

Poza tym, w którymś temacie wspominałaś o książce "Spalona żywcem"- z góry uprzedzam- jest ohydna...i nie chodzi mi tu wcale o styl, czy jakość. Ohyda i odradzam czytanie, chyba że ktoś chce mieć koszmary. Teraz czytam "Zimną górą"- już mnie ciągnie do filmu który nasi wspaniali dystrybutorzy przechrzcili na "Wzgórze nadziei" :roll:
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Fri Jun 11, 2004 7:58 am

"Spalona żywcem" była przywołana jedynie ze względu na okładkę - a właściwie przez tą maskę na okładce... Natychmiast skojarzyło mi się z Maxem z AS. A z przeczytania książki zrezygnowałam, gdy koleżanka opowiedziała mi pierwsze 50 stron. Wątpię, czy ja przeczytałabym nawet tyle...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Jun 13, 2004 6:14 pm

Czy już mówiłam, że zawsze urzeka mnie klimat tego opowiadania ? Chyba tak. Za każdym razem jak go czytam wchodzę jak do ciepłego kącika i odpływam. Dzięki Nanuś za kolejną część, przeczytałam dopiero teraz, nie mogąc się doczekać aż zapadnie zmierzch...moja ulubiona pora na to opowiadanie. :D
Miło słyszeć Lizziett, że lubisz Ewana McGregora. Ech, przed Jasonem był/jest w moim ulubieńcem. Oglądnęłam chyba wszystko z jego udziałem i poaraża swoim naturalnym wdziękiem. :cheesy:
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sun Jun 13, 2004 10:18 pm

Taaa, ja mam słabość do Evana McGregora 8) a szczególnie do Evana McGregora w "Moulin Rouge" wyjącego "Come what may" pod oknem Nicole Kidman...dla mnie był ozdobą tego filmu- obok muzyki rzecz jasna- bo choć bardzo lubię Kidman za jej rewelacyjne role w "Innych" i "Godzinach" to w "Czerwonym Młynie" jej rola polegała głównie na piszczeniu, kręceniu tyłkiem i robieniu z siebie idiotki :roll: dzięki niebiosom za Evana 8) pamiętam że kiedyś szacowny pan "krytyk" Tomasz Piątek wkurzył mnie nieco stwierdzając w swojej recenzji "Młodego Adama"- " Główną rolę gra Evan McGregor, co oznacza że czeka nas półtoragodzinny festiwal aktorstwa ze szkoły "Kurka wodna w którą to ja kamerę miałem patrzeć?"" 8) tak więc najpierw się zeźliłam, ale potem stwierdziłam że Piątek pewnie trochę i miał racji....kto widział "O Mały Głos" i Evana z jego miną "ojej, a co ja tutaj robię?", ten wie o co chodzi 8) Tak czy inaczej, luv him :mrgreen:
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Max
Gość
Posts: 17
Joined: Sat May 22, 2004 10:19 pm
Location: Europa Zjednoczona

Post by Max » Wed Jun 16, 2004 8:05 pm

NO POROBLEM! :cheesy:

Ale naprawdę nie mogę wyjść z podziwu dla ludzi którzy piszą tak doskonałe opowiadania (choć po angielsku to chyba bym sobie nie poradził), a jeszcze większy szacunek i uznanie mam dla tych którzy potarfią takie opowiadanie przetłumaczyć i zachować jego klimat, utrzymać je w tak na tak samo wysokim poziomie. Mam jedno pytanie (bo niestety jestem człowiekiem dociekliwym podobno) :

JAK TY TO ROBISZ???

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Fri Jun 18, 2004 10:17 pm

Właśnie skończyłam nadrabiać zaległości, które zebrały mi się przy tym opowiadanku. Na szczęście ty też byłaś ostatnio zajęta, więc przegapiłam tylko dwie części. :twisted: :wink:

A więc nastąpiło kolejne spotkanie trzeciego stopnia. :lol: Żartuję,, nie przejmuj się mną, ostatnio głupawka uderzyła mi do głowy.
Naprawdę bardzo lubię to scenę, jest magiczna, kiedy rzeczywistość miesza sie z resztkami zapomnianego snu. Kiedy oboje powtarzają słowe, już wypowiedziane. Kiedy Max niemal czuje to co Liz pozostawia niewypowiedziane. Czytając to ma się ochotę krzyknąć do Maxa "NIE WYCHODŹ!". A on mimo wszystko wychodzi...
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Jun 22, 2004 1:44 pm

Ela pisała, że czyta to wieczorem. Ja z kolei tłumaczę to wieczorem (stanowczo najlepsza pora na pisanie wszystkiego - od kartek świątecznych poprzez wypracowania do oszałamiających powieści). Wrzuciłabym wczoraj, ale wszystko powróciło do normalnego stanu rzeczy, czyli do bitew o komputer. Wczoraj akurat przegrałam. Wybawieniem są 4 metry kabla, który usiłuję wycyganić - od jednego komputera do drugiego /westchnienie/.
Max - nie mam pojęcia. Tak jakoś się pisze i tyle. Moje lenistwo posunęło się już do tego stopnia, że nawet słownika nie wyciągam. Chyba dość dawno go nie używałam... :?
Przechodzimy do rzeczy, czyli do


Rozdział 9

2006 - jeden rok wcześniej

Max zapukał lekko do drewnianych drzwi i zaczekał chwilę zanim otworzył powoli drzwi, najciszej jak mógł. Mogła spać a on nie chciał jej budzić. Gdy wszedł do pokoju, natychmiast otoczyło go gęste i duszne powietrze wypełniające pomieszczenie. Emanowało chorobą i nieszczęściem. Zobaczył ją leżącą w jej łóżku; wyglądała na strasznie malutką pod grubą warstwą koców i kołder. Odwróciła głowę w jego kierunku i usiłowała się uśmiechnąć Ale była zbyt zmęczona.
-Cześć ślicznotko - powiedział miękko Max podchodząc powoli do łóżka. - Jak się czujesz?
Zamknęła oczy na chwilę i otworzyła je z powrotem. Tak jakby sklecenie kilku słów odpowiedzi było ponad jej siły i zmuszało ją do zebrania wszystkich sił.
-Jakby mnie ktoś przeciągnął przez wyżymaczkę - jej głos był wyprany ze wszelkich emocji i zmęczony, nieco głośniejszy niż szept. Uklęknął przy jej łóżku, serce kroiło mu się na jej widok, i delikatnie odsunął mokre pasemka włosów, które przylepiły się do jej czoła.
-Aż tak źle? - zapytał.

Zaczęła kaszleć a Max nie mógł powstrzymać grymasu na twarzy słysząc ten ostry i urywany dźwięk. Dosłownie czuł jak coraz bliżej, krok za krokiem zbliża się do krawędzi, za którą była śmierć. Miała gorączkę. Jej policzki były czerwone, wydawało się, jakby były zupełnie nie na miejscu w zestawieniu ze śmiertelnie bladą i wyczerpaną twarzą. Kropelki potu pokrywały jej czoło. Straciła dużo włosów w czasie chemioterapii i teraz wyglądała jak swój własny, bardzo blady i zniszczony cień. Niemal nie do rozpoznania w zestawieniu z rozpędzoną kulą energii, która kochała życie. Teraz leżała w domu. Zakończyła ostatnią chemioterapię tydzień temu. Skutku uboczne były zbyt uciążliwe i męczące i podjęła decyzję, że woli porzucić chemioterapię i jej efekty niż zyskać nieco więcej czasu na Ziemi. Bo to już był koniec. Ona umierałap i chemioterapia mogłaby jedynie przedłużyć jej życie o miesiąc.... co najwyżej. Chciała mieć coś, co będzie przypominało prawdziwe życie w ostatnich dniach jej egzystencji. Nie chciała wymiotować aż do utraty przytomności i nie chciała czuć się tak, jakby ktoś ustawicznie uderzał jej głową o ścianę. Chciała spędzić te ostatnie dni najbardziej prawdziwie jak mogła. Czuć każdy ostatni oddech i zachwycać się każdym dotykiem. Ale jej ciało było takie zimne, nawet z gorączką, która przebiegała po jej zmęczonym ciele.

Jej ciało walczyło z nią i powoli zaczynała się poddawać. Max zaś podjął swoją decyzję i to było teraz albo nigdy - dosłownie.
-Maria, chcę czegoś spróbować - powiedział.
-Czego? - szepnęła, jej oddech był szybki i płytki, jakby kaszel wyczerpał całkowicie jej energię.
-Ufasz mi, Mario?
Nie wiedziała dlaczego, ale to pytanie jakby zaniepokoiło ją i zebrała całą swoją energię by otworzyć oczy i odszukać jego twarz. Wyglądał inaczej. Wciąż były te same ciepłe i bezpieczne bursztynowe oczy. To był wciąż ten sam chłopiec który pomógł jej gdy spadła z huśtawki gdy mieli po siedem lat. Ale jego rysy jakby lekko się zmieniły.
-Oczywiście... ufam ci... Max - wydusiła z siebie, kaszel wciąż był na szczycie jej płuc i utrudniał wzięcie odpowiedniego wdechu by uformować słowa.
-Musisz się zrelaksować, Maria - powiedział łagodnie Max i Maria była zdezorientowana obawą i strachem, które pojawiły się na jego twarzy. Co się działo? Chciała podnieść dłoń i położyć ją na jego policzku, żeby go uspokoić. Ale nie mogła. Jej ciało kompletnie nie współdziałało z jej umysłem, już nie teraz. Poddawało się, zostawiało ją na łaskę zmutowanych komórek, które rosły w jej ciele, rozprzestrzeniając się w zastraszającym tempie, z każda mijająca sekundą.
-Co... - zaczęła znowu kaszleć i Max sięgnął po szklankę wody, stojącą na stoliku obok łóżka. Położył rękę pod jej głową. I uniósł ją nieco, podtrzymując ja gdy przyłożył szklankę do jej suchych ust i gdy po jej płonącym gardle spływała chłodna i przyjemna woda.
-Co jest.. nie tak? - zapytała gdy zabrał z powrotem szklankę.
-Po prostu zaufaj mi, Mario. Sprawię, ze poczujesz się lepiej.

Co? Sprawi, że poczuje się lepiej? Jak miał zamiar to -
Ale gdy jej niespójne i rozedrgane myśli wirowały dookoła jej zmęczonego umysłu, jego miękki głos zatrzymał to gdy poprosił ją o coś. Prośba, która oznaczała początek tego, co miało zmienić jej życie na zawsze.
-Musisz spojrzeć w moje oczy, Maria - jego dłoń cały czas leżała na jej karku tak jak gdy pomagał jej pić wodę i poczuła coś podobnego do ciepła i lekkich łaskotek.
Jej odpowiedź była prawie niezauważalna, ale znał ją już tak dobrze, że mała zmiana na jej twarzy dała mu odpowiedź, na którą czekał.
-Po prostu... weź głęboki oddech i staraj się nie myśleć o niczym - powiedział łagodnie Max. Maria usiłowała jak mogła skupić się na czymś w rodzaju spokoju w środku niej, próbując jednocześnie zdusić by uczucie niepewności i myśli o dziwnym zachowaniu Maxa zepchnąć na kraniec świadomości. Ostatnia trzeźwą myślą jaką miała było to, że nigdy do tej pory nie zauważyła intensywności oczu Maxa, a potem poczuła przepływające przez nią ciepło. No cóż, nie było to najwłaściwsze słowo. Czuła, jakby była w nią wtłaczana energia. Czuła się tak, jakby była dużą baterią, którą zasilano przez ogromny zasilacz. Jednak tak samo nagle jak to się zaczęło, tak samo szybko skończyło się. Przynajmniej dla niej. Dla Maxa było to niewyobrażalne żądanie, dla jego ciała. Z trudem wstał z nogi gdy cofnął rękę z jej karku. Dowlókł się do krzesła, jego oddech stał się urywany, jego czoło błyszczało w promieniach słońca, które wpadały przez okno.
Patrzyła na niego zaskoczona. Jej ból zniknął.

Rozpłynął się.

Czuła się lekka jak piórko i miała wrażenie, że jej ciało nigdy nie czuło się tak dobrze. Gdy jej ciało powoli przystosowywało się do nowego, zdrowego stanu, jej umysł zaczął układać razem kawałki tego, co właśnie się wydarzyło. Jej usta otworzyły się, jej oczy były niemal przytwierdzone do niego, tak, jakby mogła zobaczyć i zrozumieć to, co się stało, gdyby tylko wpatrywała się w niego wystarczająco mocno. Tak, jakby mogła zrozumieć co jej zrobił. Bo zrobił coś. Coś, co nie było...

Coś niezwykłego.

I to ją przerażało. Wiedza, ze znała osobę, która półleżała na krześle niemal przez całe swoje życie, a tak naprawdę wcale go nie znała.
-Co ty właśnie zrobiłeś? - szepnęła, jej głos był nieczytelny.
-Ja... uzdrowiłem się - odparł, silny, ale spokojny mężczyzna, którego znała, kuląc się niemal w jej oczach.
-Dla... jak? - zapytała mechanicznie. Jej głos był pełen zmieszania, ale usiłowała, naprawdę usiłowała zrozumieć. Jej pierwszą myślą była ucieczka. Ale to był Max. Ta sama osoba, która zawsze była przy niej. Zawsze stał za nią. Zawsze ją chronił. Ta sama osoba, która nie potrafiła skrzywdzić nawet muchy. Jej serce wiedziało, że nie był niebezpieczny, że nie mogła się go bać. Ale jej umysł szeptał cichutko, usiłując przekonać ja, by mu nie ufała. By ruszyć nogami (które teraz, dzięki Maxowi, dobrze pracowały) i podskoczyć do drzwi, i powiedzieć to komuś. Komukolwiek.
Patrzył w podłogę i jeśli dobrze go znała, to czuł się teraz winny. Dlaczego - nie mogła zrozumieć. I bał się. Może bał się jej tak samo, jak ona bała się jego.
-Nie mogłem pozwolić ci umrzeć - powiedział Max, jego oczy wciąż były przyklejone do podłogi, jego głos był tak cichy, że z trudem go słyszała. Jednak cisza między nimi była tak głęboka, ze niemożliwe byłoby nie usłyszeć tego.
-Ja... ja nie rozumiem - powiedziała Maria podnosząc się powoli do siedzącej pozycji, tak samo powoli odkryła się, sprawdzając siłę ramion i nóg. Sama siła, która pozwalała jej trzymać prosto głowę zachwycała ją.
-Nie jestem taki jak reszta ludzi, Maria - powiedział Max i popatrzył do góry gdy usłyszał, jak jej bose stopy dotykają drewnianej podłogi. Szła w jego kierunku, lekko się zataczając. Niepewne ruchy nie były już jednak powodowane chorobą albo brakiem siły, ale natłokiem emocji, które przebiegały po jej ciele. Zatrzymała się mniej więcej o metr od niego, jej serce chciało zabrać jego obawy i niepewność. Chciało go zapewnić, że wciąż był dla niej taki sam i że cokolwiek potrafił zrobić, to jej nie przerażało. Ale wciąż gdzieś tam, na dnie jej ciała, jej umysłu, było coś, co się go obawiało. Obawiało się nieznanego. Głęboka obawa tego, co było niezrozumiałe.

-Kim jesteś? - zapytała powoli, krzywiąc się słysząc, jak nieufnie brzmiał jej głos. Uświadomiła sobie, ze były tam nawet ślady obrzydzenia.
-Nie jestem... normalny - powiedział Max, zastanawiając się jednocześnie, co powinien jej powiedzieć. Jak powiesz jednemu z twoich przyjaciół, ze nie jesteś człowiekiem, że jesteś kosmitą? Gdyby to nie było jego życie, pewnie śmiałby się z absurdalności tej sytuacji. Ale to było jego życie. Każda sekunda tego życia. Każde paniczne spojrzenie za siebie, każdy koszmar, że był torturowany przez ludzi w czarnych garniturach, każde kłamstwo które mówił swoim rodzicom, swoim przyjaciołom... Marii. Teraz nie będzie więcej kłamstw. Wszystko było tak naprawdę jednym wielkim kłamstwem... ale niestety to kłamstwo było jego życiem. Bał się. Bał się, ze odwróci się do niego plecami. Bał się, ze będzie na niego inaczej patrzeć. Bał się, ze zrobi to wszystko, co już zrobiła. Że popatrzy na niego... ze strachem i obrzydzeniem. Mógł ja stracić. Ale nie chciał już mówić jej kłamstw. Ten czas już minął.

-Max... nie rozumiem - szepnęła Maria, usiłując zbliżyć się do niego, ale coś zatrzymało ja w miejscu, jedynie metr od niego.
-Wiesz, że spadł balon meteorologiczny - powiedział Max.
Maria zmarszczyła brwi zakłopotana. Co on do diabła robił? Dlaczego zaczynał mówić o balonach meteorologicznych właśnie teraz? Kiedy wszystkie jej przekonania życiowe stały pod znakiem zapytania.
-O czym ty mówisz, Max?
-W 1947 - nalegał Max, a w jego błagalnym wzroku było coś, co drążyło jej świadomość.
-Tak... wypadek z UFO - powiedziała, chcąc jak najszybciej przebrnąć przez to; nie miała pojęcia, do czego mógł dążyć.
-Ja byłem w tym rozbitym UFO - powiedział Max.
-Co? Ty byłeś w tym wypadku? - zawołała Maria, jej głos nabrał mocy gdy robiła w głowie szybkie obliczenia. - Jesteś troszeczkę za młody żeby brać udział w wydarzeniach z 1947 - nie myślała o tym, co jego stwierdzenie naprawdę oznaczało.
Max skrzywił się na jej niewiarę, na rozbawienie, które brzmiało w jej słowach.
Skinął powoli głową.
-Nie jestem człowiekiem, Maria - powiedział.

Maria patrzyła na niego tak długo, ze wydawało się to wiecznością, zanim kąciki jej ust zaczęły lekko drżeć i tym razem to była kolej Maxa by patrzeć na nią z niedowierzaniem, gdy zaczęła się śmiać. Zabawne, ale wszystko poszło o wiele lepiej niż to sobie wyobrażał. Jej śmiech nasilił się, aż zgięła się w połowie.
-Taa...w taki razie
wciągnięcie powietrza i otarcie łez śmiechu
-czym
oddech
-jesteś? Myszą?
Zaczęła znowu się śmiać, bodaj jeszcze bardziej. Max siedział po prostu w miejscu, zastanawiając się co zrobił by zasługiwać na taki los.
Popatrzyła w górę przez chwilę, jej śmiech urwał się gwałtownie gdy spojrzała na jego oczy. Cisza zawisła między nimi tak gwałtownie, jak gasisz lampę.
-Jestem kosmitą, Maria.
Teraz się nie śmiała. Była zszokowana. Wyglądała tak, jakby miała zemdleć. Albo uciec natychmiast z pokoju.

-Żartujesz - szepnęła, usiłując powiedzieć cos zabawnego, ale jej drżący głos zawiódł ją. Usiłowała odzyskać dobry humor. Śmiech był dobry, śmiech oznaczał, że nie musisz stawać twarzą w twarz z rzeczywistością. Ale nie mogła. Wiedziała, ze to była prawda. Wiedziała, ze on był prawdziwy. I uświadomiła sobie, że nie ucieknie, że będzie przed nim stała.
-Nie mogę powiedzieć, ze rozumiem, Max - powiedziała powoli. - Chcę się z tego śmiać... ale wiem, że... w jakiś sposób... to prawda. Jestem wolna od nieuleczalnego raka. Nieoperacyjnego. A ty położyłeś na mnie rękę i znów jestem zdrowa. Więc... jedynym możliwym wyjaśnieniem jest to, że jesteś... kosmitą - słowo dziwnie brzmiało w jej ustach. Mieszkając w Roswell, to słowo stało się częścią jej codziennego słownika. Ale teraz nabrało nowego znaczenia. Nie było już dłużej czymś niedorzecznym. Było czymś, co naprawdę istniało. Istniało w chłopaku, który był bardziej ludzki niż ktokolwiek kogo znała...
Last edited by Nan on Wed Jul 14, 2004 10:06 pm, edited 1 time in total.
Image

User avatar
Liz16
Fan
Posts: 534
Joined: Fri Apr 16, 2004 9:10 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Liz16 » Tue Jun 22, 2004 2:04 pm

:jaw: :jaw: Nareszcie dowiedzieliśmy się jak było z Marią :D :D Tylko co było dalej??? Nan, pisz jak najszybciej dalszą część, bo jestem ciekawa wszystkiego :D
Brak mi słów......
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Jun 22, 2004 2:35 pm

Tak na gorąco powiem, że nie spodobała mi się reakcja Marii! :roll: Dleczego pierwszą jej myślą była ucieczka? Czy człowiek inny, nie mieszczący się w granicach ogólnie pojmowanej normalności od razu musi wywoływać uczucie paniki? Rozumiem, że jest to dziwne uczucie być uleczonym z ciężkiej choroby w ciągu kilku sekund (minut), ale czy od razu reakcją na to musi być ucieczka? I ten strach przed najlepszym przyjacielem! :? Nie wiem ja bym się chyba najpierw ucieszyła, podziękowała a potem pytała! :evil: A może ma tzw. dar leczenia? Jakiś bioenergoterapeuta, uzdrowiceil? :wink: I jeżeli to byłby przyjaciel, który nigdy mnie jeszcze nie zawiódł - nie czułabym strachu! Tak, to na tyle! :wink:
Aha! Ciekawi mnie czy decyzja o uleczeniu Marii była samodzielną decyzją Maxa? Bo jak się nie mylę Iss i Michael nie zgadzali się na to. :roll: Coś ominęłam? Czy dopiero sie dowiem? :wink:
A wogóle Nan, dzięki za wyśmienite tłumaczenie!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Jun 30, 2004 11:33 am

Po cichutku powiem, że chciałabym, żebyście przestali z tymi 'rewelacyjnymi tłumaczeniami'. Nie uważam, żebym robiła coś nadzwyczajnego, wręcz przeciwnie, umiem to piszę i tyle. To nie ja to wymyślałam, nie ja stworzyłam język więc nic mi do pochwał.

Adka, masz rację, w końcu Maria miała raka, na Boga! W jednej chwili nie może ruszyć ręką ani nogą, w następnej jest całkowicie zdrowa. I najbardziej interesuje ją czym jest jej przyjaciel, dzięki któremu wstała z łóżka. Dla mnie mógłby sobie być smokiem, dziesięciookim robotem, najważniejsze, że uleczył... No nic. Powtarzam - nie ja to piszę.

Jak to dobrze, że w Warszawie jest zimno i pochmurno. Inaczej chyba by mnie szlag trafił.

Rozdział 10

Ktoś zapukał do drzwi. Mężczyzna w średnim wieku odłożył nóż, którego używał do krojenia sałaty, wytarł ręce w fartuch i wyszedł kuchni kierując się do drzwi wejściowych. Odsunął zamki i otworzył drzwi, za którymi stała jego piękna córka z olśniewającym uśmiechem na twarzy z rodzaju tych, które rozjaśniają twarz.
-Cześć tatusiu - powiedziała i, nie po raz pierwszy zresztą, był zachwycony faktem, ze ta przepiękna kobieta naprawdę była jego córką. Jej głos i wygląd wciąż miały w sobie niewinność, którą na ogół traci się w czasie dojrzewania, choć ona była już kobietą. Promieniująca kobietą. A jednak w jego oczach wciąż była jego małą córeczką. Pochyliła się w przód i cmoknęła go w policzek zanim przeszła obok niego wchodząc do ciepłego i pełnego światła małego przedpokoju.
-Cześć cukiereczku - odparł, na jego twarzy również pojawił się szeroki uśmiech. - Tak się cieszę, ze udało ci się to zrobić.

-Dla ciebie tatusiu zrobiłabym wszystko - zażartowała Liz, choć oboje byli świadomi prawdy w jej słowach.
-Daj mi swój żakiet - pan Parker sięgnął by pomóc Liz zdjąć żakiet. Jego palce dotknęły mokrej powierzchni żakietu. - Wciąż pada? - zapytał. Nie wyglądał za okno w ciągu ostatnich kilku godzin. Był zajęty w kuchni. Tak właściwie nie był dobrym kucharzem, ale zawsze chciał zrobić coś dobrego gdy miał córkę na obiedzie.
-Tak, trochę - odparła nieuważnie Liz, błądząc myślami gdzie indziej, co nie uszło uwagi jej ojcu. Zbyt dobrze pamiętał nieco dziwne reakcje Liz na deszcz. - Mmm, coś naprawdę dobrze pachnie - i Liz zniknęła, pozwalając by nos kierował jej stopami.
Pan Parker pokręcił głową uśmiechając się pod nosem gdy wieszał żakiet Liz. Odnalazł ją w kuchni, z nożem w ręku i kontynuującą to, co zaczął jej ojciec.
-Nie, Liz. Nie rób tego - zaoponował pan Parker i podszedł do niej.
-To nie problem, tatku - odparła :Liz i wsadziła kawałek sałaty do ust. - Lubię gotować... a ty nie. Powiedzmy, że nawet bardzo.
Pan Parker znowu pokręcił głową.
-Dobrze, nie będę się o to kłócił - westchnął. - Zamiast tego przygotuję stół.

--------------


-Więc, jak tam praca? - zapytał pan Parker podając Liz ziemniaki.
-Dobrze - odparła Liz przenosząc ostrożnie jednego ziemniaka na łyżce na talerz. - Och, jest tam teraz nowa dziewczyna, wydaje się być bardzo sympatyczna.
Oczy pana Parkera szybko opuściły jego talerz i popatrzył do góry na swoją córkę.
-Och? - nacisnął, choć usiłował brzmieć normalnie. Choć było to trudne zważywszy, ze Liz nigdy nie wykazywała zainteresowania kimś innym... no, z wyjątkiem tego dzieciaka. Zaraz, jak on ma na imię... Albin... Alec...?
-Tak, ma na imię Isabel i tak właściwie mamy wiele wspólnego.
-Naprawdę? - zapytał pan Parker, jego zaciekawienie rosło. Kim była ta dziewczyna, która potrafiła przyciągnąć uwagę jego córki?

-Tak... uhm... obie nie znosimy deszczu - wyjaśniła Liz. Pan Parker zaś nie mógł powstrzymać uśmiechu. Choć Liz dawno już przekroczyła dwudziestkę, wciąż zachowywała się jak podekscytowana sześciolatka, która opisuje kogoś, kto podziela jej zainteresowania. Było to prawdopodobnie związane z faktem, ze nigdy nie miała czegoś, co przypominałoby normalne dzieciństwo, w więcej niż jeden sposób. Nie miała doświadczenia w zdobywaniu przyjaciół. Bała się, ze mogłaby być zraniona i im była starsza, tym bardziej bała się nawiązywania kontaktów z ludźmi. Cała idea przyjaźni była dla niej czymś zupełnie nowym.
-Doprawdy? - zapytał pan Parker żartobliwym tonem.

Liz skinęła głową i uśmiechnęła się lekko.
-Naprawdę jestem głupia, prawda?
Pan Parker roześmiał się cicho potrząsając głową.
-Nie, kochanie. Nigdy nie mogłabyś być głupia. Cieszę się po prostu, że czujesz, ze znalazłaś kogoś, z kim mogłabyś porozmawiać. Naprawdę tego potrzebujesz.
Liz skinęła głową i sięgnęła po sałatę, podając ją przez stół ojcu.
-Trochę sałaty, tato? - i pan Parker zrozumiał, że temat dyskusji został zamknięty. Liz nigdy nie czuła się dobrze mówiąc o swoich uczuciach a zwłaszcza jeśli oznaczało to mówienie o bolesnym punkcie czyli braku przyjaciół, z którymi mogłaby dzielić się myślami albo przeżyciami. To było samotne życie i pan Parker doskonale wiedział, jak to było.

-------------------


Pan Parker wszedł do jadalni i zastał Liz stojąca nad pianinem. Stała do niego tyłem, ale widział w jej ramionach napięcie. Obserwował jak powoli obrysowywała kontury klawiszy niemal w hipnotycznym transie. Robiła to kiedyś wielokrotnie - przed wypadkiem, ale potem przestała. Pan Parker zastanowił się ze zmartwieniem co się zmieniło. Dlaczego znów to robiła?

-Kochanie? - zapytał łagodnie.
Liz odwróciła się gwałtownie, na jej twarzy pojawiło się poczucie winy. Ale błyskawicznie odzyskała spokój. Jak zawsze.
-Tatku, wystraszyłeś mnie - powiedziała.
-Wszystko w porządku, kochanie? - zapytał pan Parker.
Liz skinęła głową i lekko machnęła ręką by udobitnić, że jej ojciec sugerował coś po prostu śmiesznego.

-Jasne, że tak, tatku . A teraz, mamy tam w zanadrzu jakiś wspaniały deser? Uwielbiam twoje desery, wiesz -
-Liz. Czy cos cię gnębi? Może powinniśmy o tym porozmawiać.
Widział jak zamykała się w sobie. Nigdy nie była taka sama po wypadku. Trudno się z nią rozmawiało o uczuciach, zwłaszcza jeśli chodziło o ukazania swoich słabości. Usiłowała pokazać światu, że było z nią wszystko w porządku. Że nic się z nią nie działo. Nic.
-Wszystko dobrze, tatku, słowo - powtórzyła Liz i jej ociec wyczuł w jej głosie znudzenie.
-Dobrze - westchnął zrezygnowany. Nie chciał tracić czasu na namawianie jej. - Więc powiedz mi coś więcej o tej dziewczynie... Isabel.

-------------------


Liz podniosła dzbanek z gorącą wodą i nalała wrzątek do swojej błękitnej filiżanki.
-Część Liz.
Dźwięk jego głosu sprawił, że dzbanek z gorącą wodą niemal wypadł jej z ręki. Jej gardło zacisnęło się i nagle miała ogromne kłopoty z oddychaniem. Jej dłonie trzęsły się lekko gdy odstawiała dzbanek, i drżenie mógł zauważyć każdy bystry obserwator. Odwróciła się powoli, w pełni świadoma bolesnego tłuczenia się jej serca w klatce piersiowej.
-Elizabeth - poprawiła.
Uniósł jedną ze swoich jasnych brwi, dziwny uśmiech przyklejony do jego twarzy czaił się w kącikach ust.
-Och, przepraszam, Elizabeth. Nie chciałem cię urazić.

Ty plugawa suko.

Zdanie przepłynęło przez jej umysł z bolesną wyrazistością, jej nogi ugięły się pod nią. Powoli sięgnęła dłonią i uchwyciła się kurczowo krawędzi stołu by nie osunąć się na podłogę.
-Panie Anderson - zawołał jakiś głos i odwróciła głowę by zobaczyć Isabel idąca w ich kierunku. Poczuła jak przepływa przez nią ogromna ulga. Nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa na widok kogokolwiek jak wtedy gdy zobaczyła Isabel idąca spiesznie w ich kierunku z teczką w ręku.
-Panie Anderson - powtórzyła. - Pan O'Connor dzwonił. Chce, by sprawdził pan jeszcze raz projekt. Nie wydawał się być zbyt zadowolony.
Liz wpatrywała się w Isabel, ale nie przeoczyła ręki Davida, która musnęła jej plecy. Tak, jakby jego dotyk zamroził wszystkie komórki, które zetknęły się z jego ręką.
Podszedł do Isabel i wziął od niej teczkę.
-Dziękuję, panno Evans - odparł z uwodzicielskim uśmiechem.
Isabel uśmiechnęła się do niego. Jej uśmiech był łatwy i spokojny. Gdy David odszedł od nich, Isabel podeszła do Liz. Jej uśmiech zniknął i wyglądała na zaniepokojoną. Przypominała Liz kogoś.

-Wszystko w porządku? - zapytała.
-Tak- Liz uśmiechnęła się słabo. - Po prostu robiłam sobie herbatę. Chcesz trochę?
-Tak, poproszę - odparła Isabel stając obok Liz. Liz wzięła jeden z kubków z szafki i nalała do niego nieco gorącej wody. Czuła na sobie wzrok Isabel przez cały czas. Uśmiechnęła się i podała Isabel kubek.
-Dziękuję - powiedziała Isabel i przyjęła kubek.
-Wiec, podoba ci się tutaj? - zapytała Liz, ostrożnie popijając gorący płyn.
-Tak, bardzo - odparła Isabel z ciepłym uśmiechem. - Wszyscy są tacy mili... myślę, że pan Smith jest najlepszym szefem jakiego kiedykolwiek miałam, choć nie mam z nim zbyt częstego kontaktu. Na ogół siedzę za moim biurkiem albo mówię do Davida.
-Tak, pan Smith jest świetny - rzekła Liz, unikając mówienia o panu Anderson. - Bardzo mi pomaga przez cały czas.
-Doprawdy?
-Tak - ciągnęła Liz. - Uch... pomógł mi gdy potrzebowałam pomocy.
Isabel skinęła głową, ze wzroku Liz wlepionego w krawędź filiżanki wywnioskowała, ze nie chciała już o tym rozmawiać.

-Więc macie tutaj coś do jedzenia? - zapytała lekko Isabel machając ręką w kierunku niewielkiej kuchenki która była umieszczona w otwartym miejscu biura.
-Tak. Kilka kanapek i czekoladki - odparła Liz, otwierając małą lodówkę i pokazując jej zawartość.
-Oooch, cudownie! Umieram z głodu! - powiedziała Isabel doskakując do lodówki. Liz roześmiała się z jej zachowania.
-David nie daje mi zbyt wielu przerw - ciągnęła Isabel wykładając jedzenie na mały stolik obok lodówki.
Nie zauważyła, że Liz spięła się na wspomnienie jego imienia, ale gdy wyprostowała się, wyczuła coś dziwnego w powietrzu, choć Liz wyglądała tak samo jak przedtem.
-Chcesz cos?- zapytała Isabel wskazując na lodówkę.
-Nie, dzięki 0 odparła Liz.
Isabel ugryzła czekoladkę z lukrem. Zamknęła oczy, w pełni rozkoszując się słodkim smakiem, który w pełni odpowiadał jej kosmicznym upodobaniom.

-Mmm... nienawidzę siebie - westchnęła i uśmiechnęła się otwierając oczy.
-Ja też uwielbiam słodycze - powiedziała Liz. - nie jesteś sama.
-Dzięki Bogu! - zawołała Isabel z niejaką ulgą. Zapanowała miedzy nimi przyjemna cisza. Liz piła swoją ciepłą herbatę, szczęśliwa Isabel pożerała swój batonik.
-Hej Liz, słyszałaś o przyjęciu, no nie?
Liz skinęła głową. "Przyjęcie" było wydawane co roku, ale Liz była na nim tylko raz w ciągu trzech lat pracy tutaj. Nie była typem "duszy towarzystwa". Przyjęcia były zbyt wyczerpujące. Za pierwszym i ostatnim razem gdy tam poszła, mężczyźni niemal ją pożarli, usiłując wykorzystać wszystkie triki pod tytułem "zyskać jej serce". Jej wysiłki by utrzymać grzeczną minę całkowicie wyczerpały jej energię i tej nocy z trudem zasnęła, a i nawet we śnie prześladowały ją koszmary. A zawartość koszmarów rzecz jasna zepchnęła na dalszy plan. Nie były już częścią jej pamięci. Nie miała zamiaru powtarzania tego i nie pomyślała o przyjęciu także i w tym roku, tak samo jak poprzednim razem.

-Tak, słyszałam o tym - odparła Liz.
-Idziesz? - zapytała Isabel otwierając puszkę wody mineralnej.
Liz pokręciła lekko głową.
-Nie, chyba po prostu zostanę w domu.
-Och, a miałam nadzieję, że dotrzymasz mi towarzystwa - odparła lekko rozczarowana Isabel. - Tak właściwie nie znam tu jeszcze nikogo...
-Nie będziesz miała problemu z poznawaniem nowych ludzi - rzekła Liz myśląc o tym, jak bardzo rozrywkowa była Isabel.
-Bardzo chciałabym poznać nowych ludzi, rzecz jasna - Isabel pokręciła głową. - Ale... muszę mieć kogoś, kto by mnie przedstawił.
-No cóż, źle trafiłaś - uśmiechnęła się Liz. - Ja również nie znam tutaj wszystkich, poza ludźmi z mojego działu.
-Och, Liz, no co ty! - prosiła Isabel.
Liz uśmiechnęła się potrząsając głową.
-Dzięki za prośbę, Isabel, ale chyba nie.
-Proszę, Liz. Będzie zabawnie! Nie musimy rozmawiać z ludźmi!
Liz uniosła brew z niedowierzaniem.

-No słowo. Możemy po prostu obserwować ludzi i nie rozmawiać z nimi - kusiła Isabel.
-Nie sadzę, żebyś to wytrzymała - uśmiechnęła się Liz.
-Nie dowiemy się dopóki nie spróbujemy, prawda? - zapytała Isabel.
Liz popatrzyła na pełną nadziei twarz Isabel, szukając w sercu właściwej odpowiedzi.
-Dobrze - powiedziała zrezygnowana.
-Świetnie, to jest randka - odparła Isabel uśmiechając się szeroko.
Liz tylko pokręciła głowa z niedowierzaniem, ze pozwoliła Isabel namówić się do tego wszystkiego.
Last edited by Nan on Wed Jul 14, 2004 10:07 pm, edited 1 time in total.
Image

User avatar
Liz16
Fan
Posts: 534
Joined: Fri Apr 16, 2004 9:10 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Liz16 » Wed Jun 30, 2004 12:12 pm

Dobrze, nie chcesz żebyśmy pisali, że genialnie tłumaczysz, to może jakoś się powstrzymam, choc i tak tak uważam ;)

Co do dzisiejszej części to była fajna, choć nie oddziałowywała tak jak pozostałe, ta mozna powiedzieć, była taka spokojna, bez większych emocji :D

Dobrze, że chociaż ty cos piszesz, bo teraz większośc wyjechała i mało jest kontynuacji opowiadań :(
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Jun 30, 2004 8:27 pm

Jak to się stało Nan, że nie zauważyłam poprzedniej części. To dlatego napisałam wczoraj w pokoiku Hotori, że trochę przystopowałaś...Ech, coś mnie otumaniło Słonko,...przepraszam. :oops:
Więc nie czekając do wieczora pochłonęłam od razu dwie części (to jednak ma dobre strony). Rozczulający jest moment leczenia Marii i jej reakcja na to kim jest jej najbliższy przyjaciel. Zresztą całkiem zrozumiała. Czasem zszokowani widzimy, że ktoś kogo znamy właściwie od zawsze okazuje się zupełnie kimś innym, w tym najlepszym znaczeniu.
Boże, jak ja kocham takiego Maxa....czułego, wrażliwego...troszczącego się przede wszystkim o innych.
Być może w czasach powszechnej znieczulicy i obojętności, te cechy tak bardzo nas poruszają.
Dzięki Aniu :P
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Thu Jul 01, 2004 12:02 am

Podobnie jak Ela, ja również nie zauważyłam poprzedniej części :oops: Naprawdę nie wiem jak to sie stało.

Reakcja Marii była taka sama jak reakcja Liz (w serialu). Szok, odruchowy strach, niedowierzanie. A jednak ta sytuacja była zupełnie inna. Dla Liz Max był niemal zupełnie obcym człowiekiem, więc miała prawo do strachu. W przypadku Marii było inaczej. Max jest jej najlepszym przyjacielem, znała go całe życie, a tymczasem, kiedy ją uzdrowił, uratował od niechybnej śmierci, ona chciała uciekać. :? Nie było tam wdzięczności, nie było świadomości, że on podarował jej życie, było tylko świadomość, że Max zrobił coś nienormalnego. :evil:
Oczywiście, to był dla Marii wielki szok. Jednak jej reakcja nie do końca mnie przekonuje. Byłaby bardziej na miejscu, gdyby w ten sposób zareagowała na oświadczenie "Jestem kosmitą", w tym momencie zrozumiałabym chęć ucieczki i strach, bo jej najlepszy przyjaciel nie jest do końca tym, za kogo go uważała, ona była z nim zupełnie szczera, a on z nią nie. Ale po samym uzddrowieniu? Nie, nie rozumiem i zdecydowanie mi się to nie podobało.

marta86-16
Gość
Posts: 38
Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
Location: Koło
Contact:

Post by marta86-16 » Thu Jul 01, 2004 8:35 am

Bardzo sie cieszę, że są ludzie którzy tłumacza angielskie opowiadania. Nan nie mogę już doczekać się kolejnej częsci. Pozdrawiam wszystkich tłumaczów :lol:
marta86-16roswellianka

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Jul 14, 2004 10:18 pm

Rany boskie. Wolę zamieniać te cholerne części na linki. Tym razem zajęło mi to pół godziny... Hm :?
Jak zwykle rozpisuję się o sobie. Coś w tym jest, normalnie jestem małomówna, chyba że gdzieś obok pojawiają się moje znakomite i wielce szanowne przyjaciółki. Widać rekompensuję sobie pisaniem... :?
chciałam to napisać wcześniej i wcześniej wrzucić, ale coś mi się chyba nie składało, dzisiaj za to miałam dobry dzień do pisania. Odłogiem leży jeszcze Uphill Battle, za które kiedyś w końcu się wezmę...
No i dalej o mnie i o moich odczuciach. Chodzi o Liz. Wiadomo, że ostatnio jestem wrogo nastawiona. A jednak. Może to po prostu skutek naprawdę zbyt dużej ilosci dreamerkowych ff, po których postać Liz po prostu musiała spaść, w porównaniu z AS, które cały czas jest dla mnie niedościgłym wzorem. W ogóle jedynie Deidre potrafi stworzyć taką postać, która i nawet jest zła, ale mimo wszytsko wiem, że ta postać jest wyjątkowa... Josephin również. Jej Liz (i wszystkie pozostałe postaci również) wcale nie jest taka idealna, a jednak ma w sobei to coś, dzieki czemu naprawdę ją lubię. I dlatego wciąż tłumaczę dreamerkowe fiki...

Tak więc snując te moje rozważania, tatuś się zniecierpliwił, muszę zmykać. Miałam coś jeszcze dzisiaj pisać... Eh...

Kolejne części w linkach. Jakoś przeżyjecie :wink:

Rozdział 11
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Wed Jul 14, 2004 10:43 pm

Liz chce rozwikłać tajemnię, którą jest Max. Ciekawe, że jakoś nie dotarło doniej, żę jeśli będzie chciała dowiedzieć się wszystkiego o Maxie, to najprawdopodobniej Max będzie się chciał dowiedzieć wszystkiego o niej. Swoją drogą to ciekawe, jak dwoje ludzi tak tajemniczych, tak pilnujących swojej prywatności i kontrolujących wszelkie emocje, chce odkryć w tej drugiej osobie, wszystko to, czego sami nie są gotowi ujawnić.

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 46 guests