Część 4 to głównie retrospekcja - jak Liz spotkała po raz pierwszy Zacka, chociaż wtedy jeszcze nie wiedziała, że to on

O taki kontekst mi chodziło...
4.
Brązowowłosa dziewczyna stała w deszczu mikroskopijnych kropelek wody, z zachwytem wystawiając twarz na ten kontakt. Ciepły i niemal intymny uśmiech zaszczycił jej twarz. Usta rozchyliły się do radosnego uśmiechu. Rozpostarła ramiona i tańczyła pod wodnym pyłem, rozrzucanym przez ogromną fontannę.
Zack patrzył na nią z przyjemnością. Jakkolwiek Elizabeth Parker mogła być wrogiem, uważał, że jest zachwycająca. Była pełna życia i kochała życie.
Kątem oka dostrzegł Zane'a, idącego przez plac w jej kierunku i powstrzymał ciężkie westchnienie. Młodszy brat już go rozpoznał, a jego ponura i wściekła mina wskazywała, że wie dobrze, co oznacza jego obecność tutaj. Mimo, że Liz wysunęła swoją rewelacyjną wiedzę o Manticore zaledwie piątkowego poranka, zdołał dostać się do Vegas jeszcze tego samego wieczoru. Poobserwował trochę grupę przez jeden dzień, aż wreszcie skupił się ponownie na Liz.
Naprawdę nie chciał tego robić.
Przypomniał sobie 3 czerwca 2007 roku. Miał wówczas 9 lat. Słyszał, że czworo X5 zostało zabitych podczas akcji, ale zdołano odzyskać tylko trzy ciała. Czwarte przejęła konkurencyjna grupa i Lydecker klął przez miesiące.
Wiedział o tym, ponieważ Ben pierwotnie był w tamtej jednostce.... Kolejni członkowie tej grupy umierali w PsyOps, podczas treningów lub innych, dziwnych wydarzeń. Ben zawsze zamykał się wówczas w sobie... nie wiedział, co się mogło tym razem stać.
Zaniepokojony podszedł wtedy do jego pryczy. Ale Ben leżał z uśmiechem na ustach.
"Manticore przegrało." szepnął "Oni sami wybrali sobie swoją śmierć."
Rozejrzał się szybko, czy ktoś nie podsłuchiwał.
"W przyszłym tygodniu mieli zostać zlikwidowani."
"Jesteś pewien?" spytał, pełen nagłego niepokoju.
"491 tak powiedziała. Przeznaczeni do likwidacji, ponieważ byli wadliwi."
Szybko spojrzał w stronę Jacka, ale ten spał spokojnie. Jego ataki niepokoiły ich wszystkich. Było kwestią czasu, kiedy straże się dowiedzą.
Wrócił myślą do rzeczywistości.
Liz Parker była pełna zaskoczeń.
~ * ~ * ~ * ~
Liz oparła się o barierkę i patrzyła na wieczorną panoramę miasta. Była zachwycająca. To było Vegas, które żyło nocą. Światła migotały wszędzie, ale i tak nie mogły być konkurencją dla wspaniałego zachodu słońca.
Alex stał obok. Wiedziała, że czekał na wyjaśnienia. I mogła mu je dać.
Odsłoniła włosy na swoim karku. Nieznacznie, ale wystarczająco, by jej ruch go zaniepokoił. Spojrzał i wstrzymał oddech w niedowierzaniu.
"492. Jedyna, która przeżyła ucieczkę w 2007." powiedziała, zasłaniając kark "Od czasu pulsu usuwam to laserem co jakiś czas. Na dzisiejszy wieczór zmieniłam strumień lasera, kod kreskowy jest przywróasera, kod kreskowy jest przywró"
Odwróciła się ponownie w stronę zachodu słońca. Ostatnie promienie muskały ciepłem jej skórę. Przyjemne uczucie.
"Byłam dowódcą jednostki uznawanej za prototyp X7. Już wówczas Manticore oszalało na punkcie naszej lojalności. Mieliśmy psychiczne zdolności, a wspólną świadomość tworzyły połączone świadomości każdego z nas, dopasowane genetycznie oczywiście. Z każdym rokiem każde z nas coraz bardziej wykształcało własną indywidualność i jednocześnie przywiązywało się bardziej do jednostki, ponieważ potrafimy przede wszystkim transferować uczucia, dopiero potem myśli. Manticore szybko stało się wrogiem. Wiesz, co się dzieje, kiedy czujesz wszystkie treningi, tortury, eksperymenty prowadzone na dziesiątce dzieciaków? Dostajesz niezłego świra, nie ma możliwości ukryć tego... i Chryste, ile mieliśmy, kiedy zaczęła się nasza wspólna świadomość? Pół roku? Więc Manticore uznało nas za wadliwych."
"Żołnierze nie znają uczuć." wyrecytował znaną formułkę.
"491 była pierwszą, którą zabili. Za lojalność wobec mnie. Dopilnowali, bym wiedziała jak długo i dlaczego cierpiała." jej głos był obojętny, kiedy to mówiła, ale wewnątrz wciąż paliło to jak nigdy nie zagojona rana. Jej bliźniacza siostra, rozciągnięta na tym cholernym stole, skrępowana pasami, błagająca, by pozwolono jej w końcu umrzeć... Zamknęła oczy w udręce. "Ale jednego udało mi się wysłać poza jednostkę. 493, ale nie spokrewniony. Powinien być w waszej jednostce, jeśli dobrze pamiętam składy... chociaż już go nie wyczuwam od jakiegoś czasu."
Skinął głową. Nie mógł jej powiedzieć o Benie... Ben był martwy od kilku tygodni. Ale nie to było najgorsze, lecz to, co się stało z jego duszą po ucieczce z Wyoming.
"To był miły dzieciak. Wymyślał te głupie historie, dlaczego tam jesteśmy, co jest na zewnątrz..." uśmiechnęła się; nawet w Manticore były jasne chwile "Nauczyłam go robić cienie na ścianie. Powiedział mi o Blue Lady przez wspólną świadomość. Jakoś dotąd nie mogę przekonać się do Boga, pamiętając jego historię... Wiedziałam, że nie przetrwa tego, co planowali dla nas."
Alex przełknął. Ben stracił rozum, ale nawet wówczas nie chciał wracać do Manticore. Błagał Max, by go zabiła. Ze wszystkiego, co jeszcze pozostało w nim z tego miłego dzieciaka, pozostał głęboko zakorzeniony strach przed ich "domem". Zastanowił się, jakim szokiem musiało być dla Liz odkrycie jego tożsamości... wszystkie strachy i obawy musiały wypłynąć na powierzchnię. Chyba nawet ryzykowała więcej niż on.
"Mieliśmy te błyski." kontynuowała "Pamięci, marzenia, plany, uczucia... wydobywaliśmy je z innych różnymi sposobami, ale naukowcy tego nie wiedzieli. Błyski, kiedy Max mnie uzdrawiał, były automatyczne. Przekazywanie pamięci, których nie mieli pozostali członkowie jednostki w formie... hm... spakowanej paczki. Ludzie zazwyczaj nie są świadomi, że wszczepiliśmy im fałszywe pamięci i odczucia. U obcych dzięki rozwiniętemu mózgowi to możliwe. Dzięki temu nawet rozdzieleni, potrafiliśmy znaleźć się w tłumie. To dosyć proste, prostsze niż wyciąganie pamięci innych. Ustawiłam to, aby pewnego dnia Ben albo 494 się na to natknęli... i zobaczyli, jak dobrze może być na wolności. Coś, o czym za murami nie mieliśmy pojęcia. Ale tam... szybko się dowiedzieliśmy, co planują z nami. Wreszcie, została nas piątka. Czekaliśmy więc na okazję. Nadarzyła się szybko, bowiem już jako trzylatkowie byliśmy wysyłani z misjami."
"My nie. Do ucieczki jedyne, co mieliśmy na zewnątrz to... polowanie w lesie."
Skinęła głową. Wiedziała dobrze, o czym mówił.
"Ale 494 w ten sam dzień został zabrany do PsyOps. Musiałam znokautować jego umysł i odłączyć go od świadomości... jak jego brata." głos zadrżał na samo wspomnienie "Umarłam tamtego dnia, jak pozostali. Jestem tego pewna. Ale nagle obudziłam się 10 czerwca na ulicy Nowego Jorku, ubrana, najedzona, zdrowa, z zapasem tryptophanu i jeszcze kilku innych leków na dwa miesiące w kieszeni. Do dzisiaj nie mam pojęcia, kto mi pomógł ani dlaczego."
"Lydecker?" zasugerował kulawo.
"Skąd. Uważał mnie za najgorszy błąd genetyczny w historii X5. Też za nim nie przepadałam."
Odchyliła głowę i zapatrzyła się w niebo. Gwiazdy powoli ukazywały się na granatowym aksamicie. Przypominały maleńkie diamenciki.
"Nie mogę w to uwierzyć!" roześmiała się radośnie "Ktoś jeszcze zwiał z Manticore! To jak setka Bożych Narodzeń naraz..."
"Będziesz musiała spotkać się z 599." nie chciał gasić jej entuzjazmu, ale musiał to przekazać.
"Wiem!" skinęła głową, lustrując tłum. Znowu czuła się obserwowana, i to nie tylko przez tego przystojniaka. "Trzeba pomyśleć, które z nas wyjedzie z Roswell."
"Co?!"
"Nie myślisz chyba, że to bezpieczne, by dwoje X5 przebywało na tym samym, małym terenie?" spytała z rezygnacją "Cenię wolność i moje życie, tak samo jak cenię twoje. To jedyna droga wyjścia z sytuacji. Musimy się rozdzielić!"
Potrząsnął gwałtownie głową i warknął z irytacją.
"Jesteś uparta jak 599! Od lat namawiam go na skrawek informacji, co się stało z innymi, ale ciągle dostaję zbyt mało."
"I dobrze. Też byłam dowódcą. Pewne decyzje muszą być podjęte, Zane. To jedyna forma ochrony w przypadku schwytania jednego z was."
Uśmiechnęła się nagle jak mały, zadowolony kociak.
"Widzisz tego blondyna w skórzanej kurtce?"
Potwierdził. Jasne, że widział. Zack, któżby inny? Dałby głowę, że przyjechał, by wyeliminować Liz. Ale teraz... kto to wie? Jej zdolności mogłyby się bardzo przydać do ochrony pozostałych. I myśli naprawdę podobnie jak Zack. Ech, to chyba efekt roli, jaką oboje spełniali. Wiecznie odpowiedzialni za innych, wiecznie planujący, wiecznie poświęcający wiele.
"Chodzi za mną całe popołudnie, wpatrując się jak w obraz. Jak myślisz, warty strzału?"
Zakrztusił się. Na litość boską! Ona chyba nie ma akurat okresu godowego, prawda?
"Nie wiem..." wydukał słabo.
"Och, przestań! Nie miej takiej przerażonej miny. Tylko niewinny flirt! Poza tym ktoś musi zrobić nam zdjęcie."
"Zdjęcie?" zapytał ogłupiały.
"Taaak. Dowód na historyjkę o zwiedzaniu najpiękniejszych zakątków Vegas, na wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy zapytać, co robiliśmy całe popołudnie przed jakże wyczekiwaną przez Marię kolacją..."
Jęknął. Jak do diabła nie dostrzegł dotychczas, że ona jest X5?
~ * ~ * ~ * ~
Zack przetarł oczy. Spojrzał na zegarek. Przejechał dzisiaj wiele mil i wciąż miał do pokonania sporą odległość.
Westchnął, kiedy jego telefon zawibrował w jego kieszeni. Ponury przydrożny bar nie wydawał się być najlepszym miejscem do odsłuchiwania wiadomości od rodzeństwa.
Zapłacił i wyszedł.
Oddzwonił na skrzynkę, spodziewając się usłyszeć głos Tingi, meldującej o nowym miejscu pobytu. Ale głos nie należał do X5, którą przed kilkunastoma godzinami przetransportował do Kanady. Wstrząśnięty, zupełnie nieprzygotowany na wieść, która uderzyła go z całą siłą, osunął się na ziemię.
Zane
nie żyje.