Page 2 of 3

Posted: Sun Nov 30, 2003 9:39 pm
by Liz_Parker
Depresja to bardzo poważna choroba. Znam wiele osób które się z nią zetknęły. Między innymi ja. Błahe problemy powoli urastają do niewyobrażalnie wielkich z którymi człowiek bez żadnej pomocy nie potrafi, nie jest w stanie sobie poradzić. Gdyby nie pomoc mojej rodziny, pedagoga i psychologa to nie wiem czy ja i parę innych moich znajomych byłoby jeszcze na tym świecie. Może w moim przypadku nie były to aż tak bardzo mocne myśli. Ale znam osoby które otarły się o śmierć. Najgorsze w tym wszystkim jest to jak reagują znajomi, niby wielcy przyjaciele. Ale jak dowiadują się, że ktoś ma problemy ze sobą, bierze leki uspokajające, anty - depresyjne i chodzi do psychologa albo psychiatry to oduwają się od niego jakby był trędowaty, gorszy. Odrzucają go ale nie wiedzą co go doprowadziło do stanu w którym się znajduje. Śmierć bliskiej osoby, sytuacja w rodzinie, problemy w szkole, chore ambicje, nieodwzajemniona miłość. Wszystkie te powody wydają się błahe. Bo niby jak się dostanie pałę z matmy to nic się nie dzieje. Ale dla kogoś wrażliwego i ambitnego nawet trója jest wielką porażką. Jescze jeżeli do tego dochodzi niespełniona miłość, brak akceptacji otoczenia, człowiek nie potrafi sobie z tym wszystkim poradzić. W tym momencie czasami powinna wkroczyć do akcji bliska osoba, pedagog szkolny. Jeżeli pomoc przyjdzie w porę wszysstko da się uratować ale czasami niestety jest za późno.

Posted: Sun Nov 30, 2003 9:59 pm
by Liz_Parker
Zawsze, kiedy przechodzę koło starego cmentarza, gdzie leży, zastanawiam się, czy ja też bym tam leżała. Czy to, co przytrafiło się jemu, mogło i spotkać mnie. Za każdym razem kiedy wracam do Koszalina, na stancję, albo przyjeżdżamw czasie wakacji, przejeżdżam koło tego cmentarza. Kilkadziesiat razy w roku. I ja nie chcę myśleć. Zawsze odwracam głowę, mimo, że wiem, że to wcale nie pomoże. Że tylko zwiększa wyrzuty sumienia. I dziękuję Bogu, że wyzdrowiałam, że znalazłam powód, by żyć. Inaczej... inaczej co? Nie wylałabym wielu łez, nie przelżała setek nocy, bezmyślnie gapiąc się w sufit, wsłuchując się w siebie, nasłuchując i zadręczając się wspomnieniami. Inaczej nei miałabym problemów. Byłabym wolna. Kusi, wiem... myślę sobie. I zasypiam. Wstaję następnego dnia, idę na zajecia. Albo czasami nie, jak mam wolny dzień. Siadam do kompa, coś pisze, uczę się albo idę na spotkanie z chłopakiem. Potem znowu nadchodzi wieczór. Wyrzuty. Kolejny dzień. I ja nie chcę myśleć, nie chcę byc tak jak on - nie chcę skończyc jako czyjś wyrzut sumienia.
Hotaru, moim zdaniem nie powinnaś się zadręczać takimi myślami, chociaż wiem z własnego doświadczenia, że to nie jest takie proste. Staraj się myśleć o tym co jest w Twoim życiu dobre, a takich rzeczy jest na pewno wiele. Mi pomogła przetrwać moja kuzynka i... Roswell. 6letnia osóbka a nawet nie wie ile jej zawdzięczam. Jestem z nią bardzo mocno i związana i tylko myśl, że jej więcej nie zobaczę, nie będę jej widzieć jak dorośnie jej dzieci, wnuków to było dla mnie najgorsze. A Roswell tylko dlatego, że nie wiedziałam jak się skończy. Co się stanie z głównymi bohaterami, czy nakręcą dalsze odcinki. Tylko te myśli trzymały mnie przy życiu. Szczerze mówiąc to jesteście pierwszymi osobami przed którymi się tka otworzyłam Wcześniej z nikim nie potrafiłam o tym rozmawiać. I dalej nie potrafię.

Posted: Wed Dec 03, 2003 11:54 am
by Hotaru
Wcześniej z nikim nie potrafiłam o tym rozmawiać. I dalej nie potrafię
Coś podobnego było ze mną... Tylko, że ja znalazłam kogoś, z kim o tym zaczełam rozmawiać - mojego chłopaka. No cóż tu dużo mówić.... bardzo mi pomógł.

Posted: Wed Dec 03, 2003 1:43 pm
by Hypatia
Depresja to bardzo podstepna choroba, zaczyna sie od chandry, zlego humoru, zrzucaniu odpowiedzialnosci za wszystkie problemy najpierw na innych, a potem na siebie... czasami wydaje sie ze bierze sie z nikad.
Jestem swiezo po wyjsciu z poczatkowego stanu depresyjnego, na szczescie rodzina zorientowala sie ze cos jest nie tak.... spanie w kazdej wolnej chwili, wieczne zmeczenie, niechec do czegokolwiek nawet wstania z lozka i zrobienia sobie herbaty... a mialam duzo zobowiazan, ktore uwazalam ze jesli zawale to bedzie zle... samo nakrecajaca sie choroba.

Co do samobojstwa, jakos nie uwazam ze to tchorzostwo, owszem dosc egoistyczne zachowanie, ale spojrzcie na to z tej strony... czy staliscie kiedys na parapecie probojac skoczyc ? Czy sprawdzaliscie czy noz jest wystarczajaco ostry by przeciac zyly ? Oby strach przed smiercia byl zawsze silniejszy od depresji...

Posted: Wed Dec 03, 2003 5:10 pm
by Graalion
Samobójstwo ... a zaryzykowalibyście że po śmierci będzie jeszcze gorzej :roll:

Posted: Wed Dec 03, 2003 5:36 pm
by Liz_Parker
Graalion, ale człowiek, który ma depresję jest chory. Jego dusza choruje, ciało czasami też cierpi. To nie jest tak, że idzie sobie jakiś człowiek i myśli: "O popełnię samobójstwo, może będzie lepiej." Chory człowiek nie jest w stanie racjonalnie myśleć. A skoro jest chory to może po śmierci nie będzie źle. Muszę się spytać księdza.

Posted: Wed Dec 03, 2003 9:06 pm
by Liz_Parker
Hotaru wrote:
Wcześniej z nikim nie potrafiłam o tym rozmawiać. I dalej nie potrafię
Coś podobnego było ze mną... Tylko, że ja znalazłam kogoś, z kim o tym zaczełam rozmawiać - mojego chłopaka. No cóż tu dużo mówić.... bardzo mi pomógł.
Miałaś szczęście Hotaru, że znalazłaś kogoś z kim mogłaś szczerze porozmawiać. Ja nie mam tego szczęścia. Z mamą nie potrafię o tym rozmawiać, siostra żyje jeszcze w świecie lalek, chłopaka nie mam, a koleżanki... Moje koleżanki nie rozumieją albo nie chcą mnie zrozumieć. Zostaje mi tylko pisanie pamiętnika, co również jest jakąś ulgą. Wiem, że jak przeleję wszystko na papier jest mi dużo lżej. Mimo wszystko prowadzenie pamiętnika nie zastępuje prawdziwej rozmowy.

Posted: Wed Dec 03, 2003 11:29 pm
by luki
Cóż, zawsze masz jeszcze to forum. Choć oczywiście ono także nie zastąpi prawdziwej rozmowy...

Posted: Thu Dec 04, 2003 2:53 pm
by Liz_Parker
Masz rację Luki.

Jak widać forum Roswell to nie tylko grupa nastolatków kochających serial, ale także ludzie borykający się z różnymi problemami.

Posted: Fri Dec 05, 2003 12:05 am
by Maxel
dodalbym ze bardzo zyciowymi problemami. prawdziwymi, nawet jesli to miejsce to tylko internet.

Posted: Fri Dec 05, 2003 1:58 pm
by Liz_Parker
Internet, a ile gromadzi ludzkich historii, tragedii, przezyć.

Posted: Fri Dec 05, 2003 10:38 pm
by Hypatia
Internet to tylko medium, srodek komunikacji miedzyludzkiej, bardzo ulatwiajacy ja zreszta. Latwiej powiedziec, napisac cos w internecie, bo ludzie nie widza twojej twarzy, nie slysza glosu, latwiej sie otworzyc. Nawet jesli rozmawiasz ze znajoma osoba, czasami po prostu latwiej rozmawia sie w internecie niz w cztery oczy. Ma sie wiecej czasu na zastanowienie, przemyslenie reakcji, co daje wiecej mozliwosci i szersza perspektywe spojrzenia.
Moze depresje da sie opanowac troche wlasnie dzieki internetowi ? Kontaktom z prawdziwymi myslami ludzikimi w wirtualnej otoczce...

Posted: Sat Dec 06, 2003 12:23 am
by Liz_Parker
Masz rację Hypatio. Mi oprócz pomocy bliskich pomógł też Internet. Rozmowy na czatach, listach dyskusyjnych, na naszym forum, nauczyły mnie śmiało rozmawiać z ludźmi. Przez to czasami mam nawet za bardzo cięty język. :twisted:

Posted: Wed Feb 09, 2005 12:15 pm
by Hotori
Hmm...po długiej nieobecności w tym temacie -powracam. Śledziłam poprzednie wypowiedzi i jak widać każdy miał jakiś kontakt z depresją.

Ja przeżyłam to bardzo silnie i skoro poruszamy temat samobójstwa-to próbowałam dwa razy. Wiem, że to się niektórym wydaje po prostu sytuacją surrealistyczną, bo już po fakcie (czyt. po próbie) sama nie mogłam zrozumieć dlaczego się na to porwałam. Wydawało mi się , że musiał rządzić mną wtedy egoizm i nienawiść do samej siebie.
Tylko jeśli traci się kogoś z kim budowało się własną przyszłość, bardzo trudno jest wyzybyć się takiej egoistycznej chęci odejścia. Nie wiem czy to jest usprawiedliwienie czy nie, ale wiem iż do końca życia będę wdzięczna mojej rodzinie za to, że nigdy nie wypominali mi tego mojego zachowania, w momencie podejmowania decyzji o odejściu z tego świata. Dlaczego poruszam tę kwestię ? Ponieważ często rodzina zamiast wesprzeć po takim przeżyciu osobę chorą, robi jej wyrzuty. Dla mnie takie zachowanie to zwyczajne lekceważenie uczuć i brak wrażliwości. Pamiętajmy, że człowiek w skrajnej depresji nie jest w stanie myśleć o sobie, a co dopiero o swoim otoczeniu. Dzieje się tak nie dlatego, że nie kocha, ale dlatego że jest jednym, wielkim strzępem ludzkim. Miłość jest wówczas najodleglejszą mu rzeczą...

Posted: Wed Feb 09, 2005 1:09 pm
by inti
Ja właściwie nigdy nie miałem depresji jako takiej, najwyżej jakieś stany lękowe przed jakimś niebezpieczeństwem - może to była depresja ale jednak zawsze znałem jej korzenie więc ja bym tego tak nie nazwał.
Uważam, że jak ktoś ma problemy psychiczne, z którymi sobie nie radzi to najlepszym lekarstwem może być rozmowa np. z psychiatrą albo zaufaną osobą, ale ja osobiście za najbardziej udany sposób uważam własne indywidualne zrozumienie swojego problemu a następnie wyrzucenie tego nieporządku ze swojego umysłu. Dobrze też wyładowywać swoje niepokoje w jakiś sposób np. zająć się jakimś sportem extremalnym :D. Trzeba też pamiętać, że ci przez których najczęściej można mieć depresje są tylko ludźmi i w zasadzie mogą tyle co my, więc nie ma się czym tu przejmować. Jak się żyje z godnie z podtstwowym otoczeniem to zawsze się wygrywa, a otoczenie to przecież nie wyłącznie człowiek - który tak naprawde jest zaledwie niewidocznym ułamkiem procenta całości.

Posted: Thu Feb 10, 2005 11:43 am
by onar-ek
Prawie każdy z nas przechodzi przez jakieś lekkie stany depresyjne. Przynajmniej tak twierdza psychologowie. A ja? Chyba dwa razy w życiu byłam w 'ciężkiej' depresji, ale nigdy nie miałam myśli samobójczych... I nie rozmawiałam o tym. Miałam z kim, miałam osobę która przechodziła przez to samo co ja i byłam przy niej, pomagałam jej, radziłam, wysłuchiwałam, ale nigdy sama nie prosiłam o pomoc. Nie potrafię. Wiem, że jeśli sama sobie z czymś poradzę na przyszłość będę silniejsza. Dlatego zawsze ze wszystkim radzę sobie sama. To chyba zależy od nas czy potarfimy o tym rozmawiać czy nie... Moja przyjaciółka tego potzrebowała, musiała się wygadać... Ja nie.
inti wrote:ja osobiście za najbardziej udany sposób uważam własne indywidualne zrozumienie swojego problemu a następnie wyrzucenie tego nieporządku ze swojego umysłu.
Widzisz nie wszyscy tak potrafią. Czasami potrzebna jest pomoc innych bo taki 'problem' czasami nie da się rozwiązać. Chodzi mi np. o śmierć kogoś bliskiego. Uczucia które nami wtedy kierują nie dają się uporządkować. Po pewnym czasie jest łatwiej, ale to w nas zostaje i przypomina o sobie co jakiś czas... Pamięci nie da się wymazać chociaż się bardzo tego chce...

depresja

Posted: Fri Feb 18, 2005 10:46 pm
by smutna
Wydaje mi się ze każdy przechodzi depresje. Jeśli już poruszamy ten temat to wydaje mi się ze każdy przezywa je na swoj sposób. Czasami smiesza mnie jak nie którzy twierdzą, że mają problemy, które dla mnie są błache. A czemu tak twierdze? bo moim zdaniem to ja mam dopiero problemy: mój mąż chce miec dziecko ja też, ale ja nie mogę mu dać,i to jest fakt. To jest prawda, a nie jakiś żart. Przez to czuję, wiem że powoli rozwala się moje małżeństwo a ja nic nie mogę na to poradzić. Czuję że popadam w głębię z której nie mogę wypłynąć. Mam dopiero 24 lata a widoków na przyszłość nie ma. Może ktoś mi poradzi co robić??Może ktoś zna lekarstwo na moją chorobę.

Posted: Sat Feb 19, 2005 12:50 am
by inti
Ja jakbym nie mógł mięć dzieci to bym zaadoptował jakieś. Teraz dużo azjatyckich dzieci czeka na nowych rodziców, zresztą i w kraju takich nie brakuje.

Posted: Sat Feb 19, 2005 7:47 pm
by Graalion
Dla każdego jego problemy są ważne, więc nie można arbitralnie uznawać kłopotów innych za błache. A co do dziecka inti ma rację - adopcja.

Posted: Sat Feb 19, 2005 8:25 pm
by Magea
hmm ... a jeśli któreś z małóżonków nie jest w stanie zaadoptować dziecka .... (np. boi się że nie będzie w stanie go pokochachać itp ...) co w taki wypadku ??